Nizina ArkadyjskaMiędzy świętością, a grzechem

Niewielka, żyzna nizina, ciągnąca się od Północnej Bramy, przez tereny Rododendronii, Renidii, Rapsodii, aż za rzekę Nefarii i łącząca się ze Wschodnimi Pustkowiami. Niektórzy badacze uważają, że "podkowia nizina" sięga, aż do podnóży Gór Fellarionu. Uznaje się bowiem, że tereny należące do poszczególnych państw należą do niziny, te zaś, które są nie zamieszkałe to Wschodnie Pustkowia.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Vatisinari
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 1 rok temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Między świętością, a grzechem

Post autor: Vatisinari »

Tego dnia Vatisinari spędzał swój ostatni dzień w mieście przed długą podróżą. Było dziś bardzo ciepło, dlatego zaraz po przebudzeniu fellarianin uśmiechnął się pod nosem i zmówił modlitwę do najwyższego, dziękując za wszystko, co dobre. Był podekscytowany, w końcu miał wyruszyć na samotną misję i stawić czuła wszelkim piekielnym plugastwom.
Najpierw jednak postanowił odwiedzić swoich przybranych rodziców w porze obiadowej. Nie mógł przecież tak odejść bez pożegnania i solidnego posiłku od mamy. Po drodze do nich spotkał w mieście kilku przyjaciół, z którymi zamienił parę słów oraz wiernych, którzy mieli pytania co do prowadzenia obrzędów pod jego nieobecność. Wszak wieść o jego wyprawie bardzo szybko rozniosła się po okolicy.

- Spóźniłeś się. Już prawie wystygło – wymamrotała matka zamiast przywitania, gdy tylko naturianin przekroczył próg i wszedł do mieszkania.
- Trochę się zagadałem – odparł zgodnie z prawdą i potulnym uśmiechem.
Następnie zajął miejsce przy stole tuż obok ojca, który wydawał się pogrążony w myślach.
- Synu, zostań – stwierdził w końcu.
- Nie mogę ojcze. Muszę ciężko pracować, aby zasłużyć na miejsce w Planach. Aby zostać prawdziwym aniołem.
- Jak dla mnie zawsze będziesz moim małym aniołkiem – powiedziała kobieta, dołączając do stołu, co speszyło nieco w pełni dorosłego Vatisa.
Odchrząknął nieco i szybko zmienił temat.
- A co u żony pana Akharo? Lepiej?
- Niestety, odeszła parę dni temu. Niech Pan ma ją w swojej opiece – westchnęła matka – Synu, rozumiem, że nie odwiedziemy Cię od tej wyprawy, ale obiecaj, że wrócisz.
- Obiecuje – powiedział pewny siebie – Miejcie wiarę.

Wieczorem, jeszcze przed zachodem słońca naturianin opuścił Rododendronie. Tuż za bramą rozłożył swoje skrzydła i aby czym prędzej wzbić się w powietrze zaczął biec przed siebie, a po chwili jego nogi oderwały się od ziemi. Krajobraz w dole stawał się coraz bardziej odległy. Vatis lubił być wysoko, wśród chmur. Często wyobrażał sobie, że może pewnego dnia wzleci tak wysoko, iż sięgnie samych Planów. Jednakże to były dziecinne i nierealistyczne marzenia. Aby zrealizować swój cel, musiał dać z siebie wszystko, a nawet więcej.
Doskonale wiedział, iż diabły, łowcy czy upadli potrafią być wszędzie. Kryją się w lasach, miastach i dolinach. Każdy zły, choć w inny sposób. Fellarianin chciał oczyścić ten świat ze zła. Wierzył, iż Pan nad nim czuwa i z pewnością obserwuje jego poczynania. Może pewnego dnia go wynagrodzi.
Vatisinari pozostał w powietrzu, dopóki słońce nie skryło się za horyzontem. Dopiero gdy nadeszła noc wylądował on gdzieś na nizinie arkadyjskiej w pobliżu niewielkiego lasu. Tam też postanowił spędzić noc. Do Renidii miał jeszcze kawał drogi do przebycia i zapewne, gdyby wyruszył z rana, nie musiałby robić postoju, ale z drugiej strony był zbyt uparty, aby poczekać choćby tę parę godzin dłużej.
Znalazł dogodne miejsce pod jednym z bardziej rozłożystych drzew i wyciągnął koc. Nie spodziewał się nikogo w okolicy. Zewsząd otaczała go natura, czuł się bardzo swobodnie, a dzikich zwierząt w ogóle się nie obawiał.
Awatar użytkownika
Machia
Zbłąkana Dusza
Posty: 5
Rejestracja: 2 lat temu
Rasa: Fellarian
Profesje: Złodziej , Rzemieślnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Machia »

         Bywały chwile, w których Menachia miała dość całego świata. Dlaczegóż on musiał być tak irytujący?! Kręciło się w nim pełno upierdliwstwa; irytujących ludzi z ich wieczną chęcią interakcji (daliby jej wreszcie spokój), dokuczliwych szkodników, insektów i wszelkiego robactwa, a także dezorientujących magicznych efektów, które bez żadnej przyczyny wyrywały cię z sedna tego, czym akurat się zajmowałeś i zmuszających do tego, by zająć się nimi w pierwszej kolejności. A co ją to, do stu diabłów, obchodziło?!
         W chwilach takich jak ta, Machia tęskniła do domu.
         Nie do tego w Fellarionie, rzecz jasna. Nie brakowało jej matki i jej ciągłego zarządzania każdą sekundą młodej naturianki. Ani rówieśników, którzy kompletnie nie rozumieli najzwyklejszych oczywistości. Nie brakowało jej ludzi, ludzi, którzy nie chcieli zaakceptować tego, kim była. Nie, za tym Machia nie tęskniła. Ale musiała przyznać, że ze wszystkich miejsc na świecie, najchętniej znalazłaby się na strychu zrujnowanej świątyni, tkając jakąś chustę i podrzucając Grzybowi okruszki pozostałe po jej własnym posiłku.
         Nie miała zbytnio sił na lot. Cokolwiek wydarzyło się przed chwilą na szlaku, poza dziwnymi chwilowymi towarzyszkami, odebrało fellariance sporą część energii. Mając do wyboru drałowanie do Renidii na piechotę lub przeczekanie nocy w lesie i zebranie sił na powrót o własnych skrzydłach… Dla Machii odpowiedź była jasna. Nazbierała trochę leśnych owoców, a w pobliskim strumyku napełniła bukłak wodą. W pierwszej chwili planowała rozpalić niewielkie ognisko, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Noce w okolicy bywały może i chłodne, ale wychowana w górach naturianka względnie dobrze znosiła niskie temperatury, a światło i ciepło ognia stwarzało zbyt duże ryzyko przyciągnięcia niepotrzebnej uwagi. Jeszcze ktoś znajdzie jej mini-obozowisko i postanowi ją zaatakować. Albo, co gorsza, przyłączyć się do niej i zacząć gadać.
         Nie chciała narażać się na takie niedogodności. Z dwojga złego wolała trochę zmarznąć niż być zmuszana do rozmów z nieznajomymi. Nie żeby nocą w środku lasu prawdopodobieństwo spotkania mniej lub bardziej żywej duszy było jakieś szczególnie wysokie. Ale zawsze większe niż zero.
         Zamiast pełnoprawnego naziemnego obozowiska, Machia postanowiła przycupnąć na drzewie. Na tej samej gałęzi, na której próbowała się schować przed tamtym niebieskoskórym dzikusem, który bezczelnie wyrwał jej pióro. Przywykła do odpoczywania na wysokościach, czy to na poddaszu świątyni, dachach miejskich budynków, czy właśnie na drzewach. Usadowiła się wygodnie, opierając o pień i oglądała niebo, zmieniające kolory pod wpływem zachodzącego słońca. Rozmyślała trochę o tym, jak fajnie byłoby, gdyby świat tak zmieniał się pod jej wpływem, jak wieczorne niebo. Wiedziała, że raczej nie zaśnie w tych okolicznościach, ale nie było to dla niej niczym nowym. Dawno nie przespała porządnie żadnej nocy. Możliwość odpoczynku w bezruchu i świętym spokoju już i tak była błogosławieństwem.
         Ale, jak wiadomo, upadłe anioły nie cieszą się zbytnio błogosławieństwami, nawet te udawane. Może dlatego święty spokój Menachii, ku jej najgłębszej irytacji, nie trwał długo.
         Najpierw wyczuła jego zapach, gdy tajemniczy osobnik zbliżał się w jej stronę. Odruchowo już zajrzała naprędce w jego aurę. Miała w zwyczaju atakować wszystko, co zakłócało jej odpoczynek, ale po kilku ryzykownych próbach przestała robić to na oślep. Wciąż była młoda i wiele musiała się nauczyć w kwestii walki, toteż w tym celu dobrze byłoby nie zginąć, rzucając się na mordercze demony czy inne śmiercionośne stworzenia. Czasem po prostu lepiej było uciec… to znaczy: wykonać taktyczny odwrót. I policzyć się z owym osobnikiem jak już będzie wystarczająco silna. W bliżej nieokreślonej przyszłości.
         Tej nocy Machia bynajmniej nie miała w planach rozpętywania bójek. Chciała tylko wypocząć przed porankiem, najlepiej nie nagabywana przez nikogo. Nie dostrzegłszy więc w aurze konkretnego zagrożenia, postanowiła przeczekać aż idący w tę stronę fellarianin - bo o takowej rasie świadczył znajomy zapach górskiego powietrza - po prostu ją minie. Obserwowała jego ruchy, gdy odziana w biel sylwetka wyłoniła się zza drzew. Jego twarz wręcz promieniała jakimś wewnętrznym blaskiem, a śnieżnobiałe skrzydła raziły w oczy w półmroku. Wyglądał jak przeciwieństwo przycupniętej na gałęzi naturianki. Z tym nienagannym wizerunkiem zdawał się zupełnie nie pasować do leśnej dziczy. Nawet w jego chodzie było coś… wzniosłego. Machia poczuła, że raczej by go nie polubiła. A już zdecydowanie nie był to ktoś, z kim chciałaby dobrowolnie nawiązać kontakt.
         Dlatego zgrzytnęła zębami z frustracji, gdy ów nieznajomy tym swoim wzniosłym krokiem skierował się prosto pod drzewo, na którym siedziała.
         Liczyła na to, że zatrzyma się na chwilę, by złapać oddech, a potem ruszy w dalszą drogę i zniknie z jej pola widzenia. Litości, czy nawet w środku lasu nie mogła liczyć na odrobinę samotności? Czekała w bezruchu, śledząc poczynania mężczyzny, ale gdy ów rozłożył na ziemi koc i bezczelnie rozsiadł się na nim niczym panicz na włościach, Machia nie wytrzymała.
         - Ej ty. To moje drzewo - burknęła, patrząc na niego z góry pełnym gniewnej rezerwy wzrokiem. - Znajdź sobie własne.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nizina Arkadyjska”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość