Las w okolicach Rapsodii wydawał się niesamowicie cichy jak na świt. Amalthea stała pośród drzew, czując, jak ziemia pulsuje pod jej stopami. Liście szeptały do niej, a wiatr głaskał jej policzki, jakby natura przyjęła ją za swoją własność. Była jedną z nich – istotą zrodzoną ze światła i magii, związana nierozerwalnym węzłem z duszą jednorożca. Niemiło wspominała czasy, kiedy była człowiekiem. Chorowitą, słabą, z ciałem kruchym jak jesienny liść. Wspomnienie przychodziło do niej czasem, jak echo dawnego bólu. Była tamta chwila – leżała na wąskim łóżku, patrząc na sufit, oddychając płytko. Czuła zimno przeszywające kości, słyszała przytłumione głosy rodziny, ich strach.
Strach o utratę pozycji, a nie jedynego dziecka.
Naturianka wtedy myślała, że jej los został przypieczętowany – że umrze, nie zostawiając po sobie niczego. W życiu nie pomyślałaby, że teraz będzie mogła bezkarnie podejść do płynącej nieopodal rzeki i wejść do niej, bez lęku przed przeziębieniem i równoznacznym z nim rychłym zgonem. Nie czuła już tego strachu przed każdym ryzykiem. Teraz czuła miłość. Nie do ludzi, nie do pojedynczych istnień, ale do świata jako całości. Natura była jej domem, jej esencją. Driady wierzyły, że to ona może pomóc odrodzić równowagę między ludźmi a ziemią. I choć całym sercem pragnęła tego samego, coś w niej nadal tęskniło za przeszłością. Nie za bólem, nie za słabością – ale za czymś, czego nie potrafiła nazwać.
Czy mogła jeszcze nazywać się człowiekiem? Czy kiedykolwiek naprawdę nim była?
Zamknęła oczy i wsłuchała się w śpiew lasu. Jeszcze nie znała odpowiedzi, ale wiedziała jedno – była teraz czymś więcej. I musiała odnaleźć swoje miejsce w tym nowym świecie.
Amalthea uklękła w rzece i zanurzyła dłonie w lodowatej wodzie. Jej stopu już były czerwone od zimna. Krople spływały po jej palcach jak łzy, ciche i nieuchwytne, ginąc w nurcie, który nigdy się nie zatrzymywał. Obmyła twarz, czując, jak chłód przenika ją na wskroś – przypomnienie, że mimo nowego istnienia wciąż mogła czuć, wciąż mogła myśleć.
Rzeka była stara, tak jak cały las, a jej wody niosły w sobie pamięć dawnych czasów. Driady szeptały, że to żyła świata, pulsująca magią i tajemnicą, łącząca przeszłość z przyszłością. Amalthea wiedziała, że i ona jest teraz częścią tego krążenia – tak samo jak jednorożec, z którym jej dusza się splotła. Maurenne, jedna z naturianek, która ją odnalazła, ciągle uczyła ją tej jedności - lecz trudno nauczyć człowieka tego, aby zrozumiał swoje uczucia. Zwłaszcza wpokojone.
Biała, zwiewna suknia Amalthei unosiła się lekko na wodzie, jakby sama była mgłą. Była czysta, niewinna, nieskalana, opadała aż do ziemi, otulając jej ciało jak śnieżne światło księżyca. A jednak, pod tą delikatnością, kryło się coś więcej – cel, misja, którą powierzyły jej driady.
– Ludzie zapomnieli – wyszeptała kobieta do swojego odbicia w wodzie. – Ale czy można nauczyć ich pamiętać?
Driady wierzyły, że dzięki mocy jednorożca będzie to możliwe. Że Amalthea stanie się pomostem między ludźmi a naturą, że jej obecność obudzi w nich zapomnianą miłość do ziemi, lasów i rzek. Ale ona sama nie była tego pewna.
Spojrzała w głąb wody, w swoje oczy, w których odbijało się niebo. I choć serce podpowiadało jej, że należy już do innego świata, cień dawnej dziewczyny i dawnych wątpliwości wciąż w niej istniały.
Szczyty Fellarionu ⇒ [Pomiędzy miastem a Łzami Rapsodii] Czym jest miłość?
- Amalthea
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 2
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa:
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Wędrowiec
- Kontakt:
- Auris
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 2
- Rejestracja: 5 miesiące temu
- Rasa: Fellarian
- Profesje: Rzemieślnik , Mag
- Kontakt:
- Jasny gwint!
Spotkanie z ziemią było szybkie i gwałtowne. Mogłoby się wydawać, że dla osoby obdarzonej skrzydłami potknięcie nie powinno stanowić problemu (wszak mogą one służyć do asekuracji), jednak jeśli ich właściciel nie patrzy gdzie idzie, to zazwyczaj kończy się to upadkiem. W tym przypadku był to upadek dość spektakularny, ponieważ Auris przygrzmocił nosem i klatką piersiową w miękką ziemię, jednocześnie plącząc nogi o wystające korzenie.
- Niech to - mruknął pod nosem, kiedy przekręcał się na plecy, by wyciągnąć nogi z pułapki - Tak się kończą wyprawy wczesnym rankiem. Bo to wcale nie tak, że do późnej nocy siedziałeś nad recepturą… - cały czas łajał sam siebie wstając i doprowadzając się do porządku.
Stojąc już pewnie na nogach otrzepał kaftan i otarł twarz rękawem. Popatrzył w stronę zdradzieckiej kępki trawy, która spowodowała wdepnięcie w plątaninę korzeni i westchnął ciężko. Odkąd tu przyszedł poszukiwał pewnej odmiany fiołków, która pachniała mocniej i utrzymywała się dłużej u noszącego. Kwitły one akurat o tej porze roku, a zebrane wczesnym rankiem kwiaty dawały lepszej jakości destylat zapachowy, ale nie były spotykane tak często, jak fiołki tradycyjne, więc należało zapuścić się w las w celu ich znalezienia.
Fellarianin jeszcze kilka godzin temu dokańczał recepturę na specjalne zamówienie. Perfumy były prawie gotowe, ale brakowało w nich czegoś jeszcze. Nos Aurisa wąchał wiele próbek, ale to właśnie kilka godzin temu natrafił na zapach kwiatów, których właśnie szukał. Wydawało mu się, że właśnie w tym fragmencie trawy może je znaleźć, kiedy zdarzył się wypadek.
Masując obolały mostek ruszył dalej. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kaftana małą drewnianą fiolkę, w której krył się poszukiwany zapach. Odkorkował ją, powąchał, zamknął oczy i zaczął węszyć w powietrzu, by natrafić choćby na mały jego ślad. Zachęcił też wiatr do poszukiwań, uwalniając nieco zawartości fiolki. Kiedy wydawało się, że to na nic i musi przenieść poszukiwania w inną część lasu, wiatr przyniósł mu lekko wyczuwalną nutę, której szukał. Podążył za nią, niczym poszukiwacz złota drążący w ziemi, co jakiś czas to gubiąc trop, to znowu go łapiąc i wyczuwał ją coraz lepiej podążając coraz dalej w las. Wkrótce jego uszy wypełnił szum wody. Rozejrzał się i prawie krzyknął z radości, kiedy na brzegu ujrzał sporo fioletowego kwiecia.
Zakasał rękawy i już miał do nich podejść, gdy jego nos wyczuł zapach. Zdawało mu się, że go zna, jednak coś w jego głębszych partiach sprawiało, że nie potrafił przypisać go do żadnej ze znanych mu kategorii. Wśród nut dało się uchwycić zapachy ludzkie, ale większość zajmował zapach jakby ziołowy i naturalny, ale nie do końca, gdyż jeszcze głębiej poczuł coś, co kojarzyło mu się z siłą, potęgą, mocą… Czyżby był to legendarny zapach samej magii? - kiedyś natrafił na wzmianki o zapachu magii w starych księgach akademii, nawet przez chwilę marzył o zamknięciu go w butelce, ale wtedy był jeszcze podlotkiem, więc szybko wyleciało mu to z głowy. Czując tę woń w lesie pod miastem zastanawiał się jak mógłby go zamknąć, lecz w tamtym momencie zdał sobie sprawę, że właściciel zapachu zbliża się do wody. Auris lekko spanikował. Bał się bowiem istoty, która mogłaby taką woń nosić i szybko poleciał na koronę pobliskiego drzewa. Skrył się, ale zapewnił sobie dobry widok i czekał, aż tajemnicza istota w końcu się pojawi.
Nie czekał długo, czuł w powietrzu, że jest coraz bliżej. Wychylił się więc zza gałęzi, aby zobaczyć coś, czego się nie spodziewał: zamiast jakiejś przerażającej i prastarej istoty zobaczył młodą kobietę, która lekkim krokiem sunęła do szemrzącej wody. Sądził, że zawodzą go zmysły, jednak nos nie kłamał i ta delikatna dziewczyna faktycznie była właścicielką owego tajemniczego zapachu. Obserwował jak wchodzi do rzeki i obmywa twarz. Suknia wyglądała jak utkana ze światła gwiazd, a jej srebrzystobiałe włosy sprawiały, że można było przyrównać ją do księżycowej wróżki, która obmywała się, przed udaniem się na spoczynek po nocnej pieczy nad światem. Aurisowi zdawało się, jakby cały las szeptał do tajemniczej nieznajomej. Chciał się jej lepiej przyjrzeć, podciągnął się dalej na konarze, na którym przebywał, jednak nieopatrznie spłoszył siedzące w liściach ptaki. Dziewczyna spojrzała gwałtownie w stronę hałasu, więc Fellarianinowi udało się zobaczyć jak piękna była: jej oczy w kolorze ametystu były duże, wyraźnie odbijały światło wschodzącego słońca, pełne usta lekko rozchylone w wyrazie zaskoczenia, cera jaśniejsza niż u niejednej szlachcianki…Po chwili rozejrzała się jeszcze wokół siebie i szybko uciekła w las.
Mężczyzna jeszcze krótką chwilę siedział na drzewie. Sam już nie wiedział, czy bardziej był zaskoczony, czy zauroczony obecnością tajemniczej dziewczyny. Zdawało mu się jeszcze, że słyszy odgłos kopyt z kierunku, w którym pobiegła nieznajoma. W końcu zwrócił się w stronę rzeki, jego wzrok padł na kwiaty rosnące przy brzegu i przypomniał sobie, dlaczego się tu znalazł. Zleciał z drzewa na brzeg i zaczął delikatnie je zbierać. Po skończonej pracy nachylił się, aby napić się wody. Zobaczył swoje odbicie i pogratulował sobie ukrycia się, gdyż jego twarz była w większości umorusana ziemią, którą zapewne niedokładnie starł po wcześniejszym upadku.
Na szczęście nie wyszedłem z kryjówki, ta dziewczyna zapewne byłaby przerażona widząc mnie w takim stanie. Jestem pewien, że uznałaby mnie za jakiegoś dzikusa - zaśmiał się w duchu, lecz nagle w delikatnym wietrzyku udało mu się usłyszeć śmiech, strzępki znajomego dźwięku, który należał do Zirayi. Spojrzał do góry, jakby mógł ujrzeć ukochaną w koronach drzew. - No i z czego się śmiejesz? - rzucił w powietrze i zastygł w bezruchu w oczekiwaniu na odpowiedź, która niestety nie nadeszła.
Auris zebrał spore naręcze kwiatów i wystrzelił w niebo. W Rapsodii miał mały warsztat, w którym pracował poza rodzinną górską wioską. Wiedział, że musi zaraz zabrać się za sporządzanie destylatu, gdyż te perfumy były na szczególną okazję: zaręczyny i to nie byle kogo, ale Rolfa, dość bliskiego znajomego mężczyzny. Według prośby perfumy miały “pachnieć drogo i prestiżowo”, a były prezentem dla przyszłej narzeczonej Rolfa. Auris machnął skrzydłami, by nadać sobie pędu i uśmiechnął się pod nosem rozmyślając, że przynajmniej ktoś z jego otoczenia ma szczęście w miłości, a chichot Zirayi nadal zdawał się unosić w powietrzu wokół niego.
Spotkanie z ziemią było szybkie i gwałtowne. Mogłoby się wydawać, że dla osoby obdarzonej skrzydłami potknięcie nie powinno stanowić problemu (wszak mogą one służyć do asekuracji), jednak jeśli ich właściciel nie patrzy gdzie idzie, to zazwyczaj kończy się to upadkiem. W tym przypadku był to upadek dość spektakularny, ponieważ Auris przygrzmocił nosem i klatką piersiową w miękką ziemię, jednocześnie plącząc nogi o wystające korzenie.
- Niech to - mruknął pod nosem, kiedy przekręcał się na plecy, by wyciągnąć nogi z pułapki - Tak się kończą wyprawy wczesnym rankiem. Bo to wcale nie tak, że do późnej nocy siedziałeś nad recepturą… - cały czas łajał sam siebie wstając i doprowadzając się do porządku.
Stojąc już pewnie na nogach otrzepał kaftan i otarł twarz rękawem. Popatrzył w stronę zdradzieckiej kępki trawy, która spowodowała wdepnięcie w plątaninę korzeni i westchnął ciężko. Odkąd tu przyszedł poszukiwał pewnej odmiany fiołków, która pachniała mocniej i utrzymywała się dłużej u noszącego. Kwitły one akurat o tej porze roku, a zebrane wczesnym rankiem kwiaty dawały lepszej jakości destylat zapachowy, ale nie były spotykane tak często, jak fiołki tradycyjne, więc należało zapuścić się w las w celu ich znalezienia.
Fellarianin jeszcze kilka godzin temu dokańczał recepturę na specjalne zamówienie. Perfumy były prawie gotowe, ale brakowało w nich czegoś jeszcze. Nos Aurisa wąchał wiele próbek, ale to właśnie kilka godzin temu natrafił na zapach kwiatów, których właśnie szukał. Wydawało mu się, że właśnie w tym fragmencie trawy może je znaleźć, kiedy zdarzył się wypadek.
Masując obolały mostek ruszył dalej. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kaftana małą drewnianą fiolkę, w której krył się poszukiwany zapach. Odkorkował ją, powąchał, zamknął oczy i zaczął węszyć w powietrzu, by natrafić choćby na mały jego ślad. Zachęcił też wiatr do poszukiwań, uwalniając nieco zawartości fiolki. Kiedy wydawało się, że to na nic i musi przenieść poszukiwania w inną część lasu, wiatr przyniósł mu lekko wyczuwalną nutę, której szukał. Podążył za nią, niczym poszukiwacz złota drążący w ziemi, co jakiś czas to gubiąc trop, to znowu go łapiąc i wyczuwał ją coraz lepiej podążając coraz dalej w las. Wkrótce jego uszy wypełnił szum wody. Rozejrzał się i prawie krzyknął z radości, kiedy na brzegu ujrzał sporo fioletowego kwiecia.
Zakasał rękawy i już miał do nich podejść, gdy jego nos wyczuł zapach. Zdawało mu się, że go zna, jednak coś w jego głębszych partiach sprawiało, że nie potrafił przypisać go do żadnej ze znanych mu kategorii. Wśród nut dało się uchwycić zapachy ludzkie, ale większość zajmował zapach jakby ziołowy i naturalny, ale nie do końca, gdyż jeszcze głębiej poczuł coś, co kojarzyło mu się z siłą, potęgą, mocą… Czyżby był to legendarny zapach samej magii? - kiedyś natrafił na wzmianki o zapachu magii w starych księgach akademii, nawet przez chwilę marzył o zamknięciu go w butelce, ale wtedy był jeszcze podlotkiem, więc szybko wyleciało mu to z głowy. Czując tę woń w lesie pod miastem zastanawiał się jak mógłby go zamknąć, lecz w tamtym momencie zdał sobie sprawę, że właściciel zapachu zbliża się do wody. Auris lekko spanikował. Bał się bowiem istoty, która mogłaby taką woń nosić i szybko poleciał na koronę pobliskiego drzewa. Skrył się, ale zapewnił sobie dobry widok i czekał, aż tajemnicza istota w końcu się pojawi.
Nie czekał długo, czuł w powietrzu, że jest coraz bliżej. Wychylił się więc zza gałęzi, aby zobaczyć coś, czego się nie spodziewał: zamiast jakiejś przerażającej i prastarej istoty zobaczył młodą kobietę, która lekkim krokiem sunęła do szemrzącej wody. Sądził, że zawodzą go zmysły, jednak nos nie kłamał i ta delikatna dziewczyna faktycznie była właścicielką owego tajemniczego zapachu. Obserwował jak wchodzi do rzeki i obmywa twarz. Suknia wyglądała jak utkana ze światła gwiazd, a jej srebrzystobiałe włosy sprawiały, że można było przyrównać ją do księżycowej wróżki, która obmywała się, przed udaniem się na spoczynek po nocnej pieczy nad światem. Aurisowi zdawało się, jakby cały las szeptał do tajemniczej nieznajomej. Chciał się jej lepiej przyjrzeć, podciągnął się dalej na konarze, na którym przebywał, jednak nieopatrznie spłoszył siedzące w liściach ptaki. Dziewczyna spojrzała gwałtownie w stronę hałasu, więc Fellarianinowi udało się zobaczyć jak piękna była: jej oczy w kolorze ametystu były duże, wyraźnie odbijały światło wschodzącego słońca, pełne usta lekko rozchylone w wyrazie zaskoczenia, cera jaśniejsza niż u niejednej szlachcianki…Po chwili rozejrzała się jeszcze wokół siebie i szybko uciekła w las.
Mężczyzna jeszcze krótką chwilę siedział na drzewie. Sam już nie wiedział, czy bardziej był zaskoczony, czy zauroczony obecnością tajemniczej dziewczyny. Zdawało mu się jeszcze, że słyszy odgłos kopyt z kierunku, w którym pobiegła nieznajoma. W końcu zwrócił się w stronę rzeki, jego wzrok padł na kwiaty rosnące przy brzegu i przypomniał sobie, dlaczego się tu znalazł. Zleciał z drzewa na brzeg i zaczął delikatnie je zbierać. Po skończonej pracy nachylił się, aby napić się wody. Zobaczył swoje odbicie i pogratulował sobie ukrycia się, gdyż jego twarz była w większości umorusana ziemią, którą zapewne niedokładnie starł po wcześniejszym upadku.
Na szczęście nie wyszedłem z kryjówki, ta dziewczyna zapewne byłaby przerażona widząc mnie w takim stanie. Jestem pewien, że uznałaby mnie za jakiegoś dzikusa - zaśmiał się w duchu, lecz nagle w delikatnym wietrzyku udało mu się usłyszeć śmiech, strzępki znajomego dźwięku, który należał do Zirayi. Spojrzał do góry, jakby mógł ujrzeć ukochaną w koronach drzew. - No i z czego się śmiejesz? - rzucił w powietrze i zastygł w bezruchu w oczekiwaniu na odpowiedź, która niestety nie nadeszła.
Auris zebrał spore naręcze kwiatów i wystrzelił w niebo. W Rapsodii miał mały warsztat, w którym pracował poza rodzinną górską wioską. Wiedział, że musi zaraz zabrać się za sporządzanie destylatu, gdyż te perfumy były na szczególną okazję: zaręczyny i to nie byle kogo, ale Rolfa, dość bliskiego znajomego mężczyzny. Według prośby perfumy miały “pachnieć drogo i prestiżowo”, a były prezentem dla przyszłej narzeczonej Rolfa. Auris machnął skrzydłami, by nadać sobie pędu i uśmiechnął się pod nosem rozmyślając, że przynajmniej ktoś z jego otoczenia ma szczęście w miłości, a chichot Zirayi nadal zdawał się unosić w powietrzu wokół niego.
- Rolf
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 2
- Rejestracja: 6 miesiące temu
- Rasa: Leśny Elf
- Profesje: Arystokrata , Urzędnik , Artysta
- Kontakt:
Ten tydzień był dla Rolfa niezwykle trudny i nie chodziło wcale o sprawy związane z jego pracą. Musiał zorganizować najwspanialsze zaręczyny dla swojej Stefanie. Już nawet miał pomysł, aby zabrać ją i ich rodziny do teatru na prywatny seans, a następnie zaprosić wszystkich na wielką ucztę. Wtedy też zamierzał się oświadczyć, licząc na błogosławieństwo ze strony ojca swojej lubej.
Rolf jednocześnie nie mógł się doczekać, ale nękały go czarne myśli, ponieważ to miał być pierwszy raz, gdy pozna swojego przyszłego teścia. Stefanie często wspominała, iż podróżuje on po świecie i rzadko kiedy mają okazje się widywać. Jednakże akurat miał przybyć do miasta.
Pierścionek już był gotowy, złoty z najwyższej próby wraz z pięknym rubinem. Obecnie pozostawał ukryty w prywatnej sypialni Rolfa. Leśny elf spoglądał w to miejsce w głębokim zamyśleniu. Opracowywał cały plan, przerysowując szkic swojej wizji do podręcznego szkicownika. Wtem jeden z jego podwładnych zapukał do drzwi i gdy tylko uzyskał słowne zaproszenie, otworzył je, uważając, aby nie przekroczyć progu. Wiedział, iż Rolf ceni sobie prywatność. Był to rosły, blady mężczyzna w wilczej masce, spod której wystawały białe kosmyki. Zdradzały one jego przynależność do rasy lodowych elfów. Wszak Nitram pochodził z odległej, skutej lodem Północy. Lubił mówić o sobie jako o doradcy jednego z najważniejszych przedsiębiorców w Rapsodii, choć w istocie był w głównej mierze jego chłopcem na posyłki.
- Panie Wolf. Dyrektor teatru przekazuje, że wszystkie szczegóły będzie można dogadać dopiero pod koniec tygodnia, bo obecnie jest dużo pokazów i...
- Przekaż mu, że przyjdę jutro — zarządził stanowczo, głosem niecierpiącym sprzeciwu — Z Sandrii na Nastrie będziemy mieć pełnie księżyca. To musi być wtedy – wyjaśnił, żądając jednocześnie.
Nitram doskonale rozumiał, iż jakikolwiek sprzeciw nie ma zbytniego sensu, więc tylko przytaknął cicho.
- Dziś będzie Auris z perfumami – przypomniał tylko.
Rudolf przytaknął pod nosem, nawet nie spoglądając w stronę podwładnego. Nitram opuścił więc pokój i poszedł zająć się innymi sprawami, do których realizacji wyznaczył go leśny elf. Konieczne było zapewnienie muzykantów, którzy mieli umilić wspólne świętowanie i powiadomienie kucharzy.
Tymczasem leśny elf, korzystając z chwili wolnego czasu, opuścił swoje domostwo i poszedł na spacer z Cieniem. Oddelegował swoich osobistych strażników, ponieważ pragnął, choć parę chwil samotności. Poza tym przy nodze szedł posłuszny mu wilczak. Potencjalne zagrożenie było raczej znikome.
Już po kilku krótkich chwilach oboje byli sami w lesie, a przynajmniej Rolf tak myślał. Pozwolił swojemu czworonożnemu towarzyszowi się wybiegać, a sam spacerował, powoli kontemplując otoczenie i co jakiś czas zapisując coś w swoim podręcznym, czarnym notesie. Z każdym krokiem coraz wyraźniejszy stawał się szum wody. Niespodziewanie Cień zatrzymał się i nastroszył uszy, coś go zaniepokoiło. Nim Rolf cokolwiek zrobił, pies pogonił w sobie tylko znanym kierunku i co się rzadko zdarza, zupełnie zignorował nawoływanie właściciela.
Rudolf westchnął pod nosem i zaczął biec za pupilem niezwykle zdegustowanymi nieplanowaną aktywnością fizyczną w aż takiej dawce.
Na szczęście wilczak nie uciekł daleko, merdając ogonem, biegał wokół tajemniczej białogłowej, usilnie próbując polizać dziewczynę. Jego zachowanie zaskoczyło Rolfa, ponieważ był pewien, że w tym tempie dojdzie do ataku. Gdy tylko odetchnął z ulgą, że obejdzie się bez rozlewu krwi, mógł wreszcie przyjrzeć się niedoszłej ofierze. Była taka delikatna i piękna, jakby zagubiona, a mokre ubranie przylegało do jej ciała tak wyraźnie, iż elf oblał się rumieńcem i natychmiast zasłonił oczy niebywale onieśmielony.
- Uh, proszę wybaczyć za niego… Cień do nogi.
Rolf jednocześnie nie mógł się doczekać, ale nękały go czarne myśli, ponieważ to miał być pierwszy raz, gdy pozna swojego przyszłego teścia. Stefanie często wspominała, iż podróżuje on po świecie i rzadko kiedy mają okazje się widywać. Jednakże akurat miał przybyć do miasta.
Pierścionek już był gotowy, złoty z najwyższej próby wraz z pięknym rubinem. Obecnie pozostawał ukryty w prywatnej sypialni Rolfa. Leśny elf spoglądał w to miejsce w głębokim zamyśleniu. Opracowywał cały plan, przerysowując szkic swojej wizji do podręcznego szkicownika. Wtem jeden z jego podwładnych zapukał do drzwi i gdy tylko uzyskał słowne zaproszenie, otworzył je, uważając, aby nie przekroczyć progu. Wiedział, iż Rolf ceni sobie prywatność. Był to rosły, blady mężczyzna w wilczej masce, spod której wystawały białe kosmyki. Zdradzały one jego przynależność do rasy lodowych elfów. Wszak Nitram pochodził z odległej, skutej lodem Północy. Lubił mówić o sobie jako o doradcy jednego z najważniejszych przedsiębiorców w Rapsodii, choć w istocie był w głównej mierze jego chłopcem na posyłki.
- Panie Wolf. Dyrektor teatru przekazuje, że wszystkie szczegóły będzie można dogadać dopiero pod koniec tygodnia, bo obecnie jest dużo pokazów i...
- Przekaż mu, że przyjdę jutro — zarządził stanowczo, głosem niecierpiącym sprzeciwu — Z Sandrii na Nastrie będziemy mieć pełnie księżyca. To musi być wtedy – wyjaśnił, żądając jednocześnie.
Nitram doskonale rozumiał, iż jakikolwiek sprzeciw nie ma zbytniego sensu, więc tylko przytaknął cicho.
- Dziś będzie Auris z perfumami – przypomniał tylko.
Rudolf przytaknął pod nosem, nawet nie spoglądając w stronę podwładnego. Nitram opuścił więc pokój i poszedł zająć się innymi sprawami, do których realizacji wyznaczył go leśny elf. Konieczne było zapewnienie muzykantów, którzy mieli umilić wspólne świętowanie i powiadomienie kucharzy.
Tymczasem leśny elf, korzystając z chwili wolnego czasu, opuścił swoje domostwo i poszedł na spacer z Cieniem. Oddelegował swoich osobistych strażników, ponieważ pragnął, choć parę chwil samotności. Poza tym przy nodze szedł posłuszny mu wilczak. Potencjalne zagrożenie było raczej znikome.
Już po kilku krótkich chwilach oboje byli sami w lesie, a przynajmniej Rolf tak myślał. Pozwolił swojemu czworonożnemu towarzyszowi się wybiegać, a sam spacerował, powoli kontemplując otoczenie i co jakiś czas zapisując coś w swoim podręcznym, czarnym notesie. Z każdym krokiem coraz wyraźniejszy stawał się szum wody. Niespodziewanie Cień zatrzymał się i nastroszył uszy, coś go zaniepokoiło. Nim Rolf cokolwiek zrobił, pies pogonił w sobie tylko znanym kierunku i co się rzadko zdarza, zupełnie zignorował nawoływanie właściciela.
Rudolf westchnął pod nosem i zaczął biec za pupilem niezwykle zdegustowanymi nieplanowaną aktywnością fizyczną w aż takiej dawce.
Na szczęście wilczak nie uciekł daleko, merdając ogonem, biegał wokół tajemniczej białogłowej, usilnie próbując polizać dziewczynę. Jego zachowanie zaskoczyło Rolfa, ponieważ był pewien, że w tym tempie dojdzie do ataku. Gdy tylko odetchnął z ulgą, że obejdzie się bez rozlewu krwi, mógł wreszcie przyjrzeć się niedoszłej ofierze. Była taka delikatna i piękna, jakby zagubiona, a mokre ubranie przylegało do jej ciała tak wyraźnie, iż elf oblał się rumieńcem i natychmiast zasłonił oczy niebywale onieśmielony.
- Uh, proszę wybaczyć za niego… Cień do nogi.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość