[Trytonia] Druga i pół szansy
: Pon Lip 25, 2016 12:17 am
Chłód nocy koił poszarpane przez upał panujący w dzień ulice. I to dosłownie! Przez ostatni tydzień słońce nie dawało za wygraną, jakby postawiło sobie za cel wypalenie wszystkich niegodziwości i brudów tutejszych uliczek, a trzeba przyznać, że pracy by mu nie zabrakło.
Gregor, który przybył zaledwie wczorajszego wieczora, miał cichą nadzieję, że wyjedzie przed świtem i na własnej skórze, a raczej nosie nie przekona się, jaki aromat mają trytońskie alejki w porze rozkwitu. Już teraz, przemykając najmroczniejszymi zakątkami, wiedział, że tylko dzięki porządnej kąpieli zmyje z siebie swąd gnijących rybich łbów, warzyw niechlujnie uprzątniętych z targu i... nawet nie chciał myśleć, co jeszcze mogło się tu znaleźć! Wiedział jedno: jego być tu nie powinno. Gdyby nie miał dobrego powodu, przez myśl by mu nie przeszło, aby tu się zjawić, ale właśnie: powód miał i ściskał go w dłoniach, te znowu ukrył głęboko pod szerokim płaszczem.
– Doki są tam, po drugiej stronie – wyszeptał Saylon, elfi towarzysz i partner Gregora w spisku, wychylając się zza rogu. Przed mężczyznami roztaczał się zbieg paru uliczek, niewielki placyk, który z jakichś względów wydawał im się zbyt otwartą przestrzenią, a do tego podejrzanie spokojną. Zwykle w takich miejscach stało choć parę osób, mruczących do siebie ubarwione alkoholem historie lub panie do towarzystwa, a tu? Pusto, cicho...
Przeczucie ich nie myliło, o czym przekonali się jeszcze zanim na dobre wyszli z zaułka. Za nimi dosłownie znikąd pojawiło się dwóch mężczyzn, zaś w alei naprzeciwko trzech. Żadna dyskusja nie przyniosła efektów, a nawet pogorszyła sytuację. Napastnicy zapędzili naszych nieszczęśników pod ścianę, coraz ostrzej żądając, aby oddali im to, po co tu przyszli. Cudownie, ktoś puścił parę! Albo, co gorsza, zostali wyśledzeni i zdemaskowani przez własne błędy. Gregor sam miał ochotę rzucić się na Saylona, bo ten obiecywał, że panuje nad sytuacją i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Oczywiście, bibliotekarz pojawiał się w nowym miejscu i nie wpadłby w kłopoty? Szczęście w nieszczęściu z tą jego praktyką w pakowaniu się w opały, bo teraz nie byłby sobą, gdyby do końca zaufał współpracownikowi i jego dobrej passie.
Gdy przywódca zbirów wymierzył solidny cios w brzuch Leammiele'a, ten zatoczył się i wpadł na elfa, pomimo bólu i narastających mdłości zręcznie wsunął jeden z małych pakunków w dłoń sojusznika. To, co nieśli było na tyle ważne, że naginało silny instynkt samozachowawczy człowieka, który teraz zaprzeczał, jakoby miał coś ważnego, notabene nie kłamiąc. Sakiewka? Tak, tak, ma sakiewkę, ale tylko z pieniędzmi. Same drobne. Coś cenniejszego? On nic nie wie! On ma tylko... to.
Podał najbliższemu z napastników zawiniątko. Dryblas łypnął podejrzliwie. Nawet jego małemu móżdżkowi wydało się dziwne, że poszło tak łatwo... Przywódca bandy wyrwał pakunek z rąk podwładnego, zerwał sznurek i przechylił sakiewkę. Na jego otwartą dłoń nie wypadło to, po co tu przyszedł, tylko posypały małe, szklane kulki, ze zgrzytem i stukaniem rozsypując po bruku. Sam Saylon wydawał się zdziwiony, ale szybko zauważył szansę i nie zamierzał jej zaprzepaścić. Przepchnął barkiem pilnującego go osiłka i puścił biegiem w stronę doków. Napastnicy ocknęli się, a trzej z nich, poganiani krzykami przywódcy, ruszyli jak psy gończe za elfem.
To była akcja! Skromny pan bibliotekarz odwrócił uwagę, dał pole do popisu zwinnemu elfowi! Gdy Say tylko dotrze do umówionego miejsca, wejdzie na przygotowaną łódź i... odbije od brzegu z pakunkiem... zostawiając Leammiele'a tu samego... z dwoma przerośniętymi kawałami mięsa...
– Ani się waż! – zagroził Gregor, ale jego nowy przyjaciel miał to za nic, szarpnięciem zdejmując mu kaptur z głowy i łokciem przyszpilając do muru.
Gregor, który przybył zaledwie wczorajszego wieczora, miał cichą nadzieję, że wyjedzie przed świtem i na własnej skórze, a raczej nosie nie przekona się, jaki aromat mają trytońskie alejki w porze rozkwitu. Już teraz, przemykając najmroczniejszymi zakątkami, wiedział, że tylko dzięki porządnej kąpieli zmyje z siebie swąd gnijących rybich łbów, warzyw niechlujnie uprzątniętych z targu i... nawet nie chciał myśleć, co jeszcze mogło się tu znaleźć! Wiedział jedno: jego być tu nie powinno. Gdyby nie miał dobrego powodu, przez myśl by mu nie przeszło, aby tu się zjawić, ale właśnie: powód miał i ściskał go w dłoniach, te znowu ukrył głęboko pod szerokim płaszczem.
– Doki są tam, po drugiej stronie – wyszeptał Saylon, elfi towarzysz i partner Gregora w spisku, wychylając się zza rogu. Przed mężczyznami roztaczał się zbieg paru uliczek, niewielki placyk, który z jakichś względów wydawał im się zbyt otwartą przestrzenią, a do tego podejrzanie spokojną. Zwykle w takich miejscach stało choć parę osób, mruczących do siebie ubarwione alkoholem historie lub panie do towarzystwa, a tu? Pusto, cicho...
Przeczucie ich nie myliło, o czym przekonali się jeszcze zanim na dobre wyszli z zaułka. Za nimi dosłownie znikąd pojawiło się dwóch mężczyzn, zaś w alei naprzeciwko trzech. Żadna dyskusja nie przyniosła efektów, a nawet pogorszyła sytuację. Napastnicy zapędzili naszych nieszczęśników pod ścianę, coraz ostrzej żądając, aby oddali im to, po co tu przyszli. Cudownie, ktoś puścił parę! Albo, co gorsza, zostali wyśledzeni i zdemaskowani przez własne błędy. Gregor sam miał ochotę rzucić się na Saylona, bo ten obiecywał, że panuje nad sytuacją i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Oczywiście, bibliotekarz pojawiał się w nowym miejscu i nie wpadłby w kłopoty? Szczęście w nieszczęściu z tą jego praktyką w pakowaniu się w opały, bo teraz nie byłby sobą, gdyby do końca zaufał współpracownikowi i jego dobrej passie.
Gdy przywódca zbirów wymierzył solidny cios w brzuch Leammiele'a, ten zatoczył się i wpadł na elfa, pomimo bólu i narastających mdłości zręcznie wsunął jeden z małych pakunków w dłoń sojusznika. To, co nieśli było na tyle ważne, że naginało silny instynkt samozachowawczy człowieka, który teraz zaprzeczał, jakoby miał coś ważnego, notabene nie kłamiąc. Sakiewka? Tak, tak, ma sakiewkę, ale tylko z pieniędzmi. Same drobne. Coś cenniejszego? On nic nie wie! On ma tylko... to.
Podał najbliższemu z napastników zawiniątko. Dryblas łypnął podejrzliwie. Nawet jego małemu móżdżkowi wydało się dziwne, że poszło tak łatwo... Przywódca bandy wyrwał pakunek z rąk podwładnego, zerwał sznurek i przechylił sakiewkę. Na jego otwartą dłoń nie wypadło to, po co tu przyszedł, tylko posypały małe, szklane kulki, ze zgrzytem i stukaniem rozsypując po bruku. Sam Saylon wydawał się zdziwiony, ale szybko zauważył szansę i nie zamierzał jej zaprzepaścić. Przepchnął barkiem pilnującego go osiłka i puścił biegiem w stronę doków. Napastnicy ocknęli się, a trzej z nich, poganiani krzykami przywódcy, ruszyli jak psy gończe za elfem.
To była akcja! Skromny pan bibliotekarz odwrócił uwagę, dał pole do popisu zwinnemu elfowi! Gdy Say tylko dotrze do umówionego miejsca, wejdzie na przygotowaną łódź i... odbije od brzegu z pakunkiem... zostawiając Leammiele'a tu samego... z dwoma przerośniętymi kawałami mięsa...
– Ani się waż! – zagroził Gregor, ale jego nowy przyjaciel miał to za nic, szarpnięciem zdejmując mu kaptur z głowy i łokciem przyszpilając do muru.