[Miasto] W sumie to nam się spieszy
: Nie Sty 03, 2021 7:42 pm
- Taaaak, mój ojciec jest kupcem - rozpoczął, uznając odpowiedź Mozhan za zgodę do snucia opowieści. - Byłem jego najstarszym, więc miałem odziedziczyć interes. Uczyłem się wiele lat i naprawdę to lubiłem, nie to, że mnie do tego przymuszano. Zresztą do tej pory staram się być na bieżąco w niektórych kwestiach. Ale wracając do historii: cóż, byłem dzieckiem dość słabego zdrowia, więc cała moja nauka polegała na studiowaniu ksiąg i pracy w sklepie ojca, ale jak chce się być dobrym kupcem to i trzeba nawiązywać kontakty handlowe, podróżować. Nie miałem do tego zdrowia, ale w końcu zdarzyło się, że pojechałem… I jak na złość wtedy akurat napadli nas dzicy - to byli Latuki, wtedy jeszcze bardzo słabo znane plemię. Zbeszcześciliśmy ich świętość. A potem jeszcze część wdała się w walkę… No nieprzyjemnie się zrobiło jednym słowem, bo nie umieliśmy się dogadać. Trafiłem razem z kilkoma innymi osobami do niewoli i stamtąd, cóż, mieliśmy trafić na ołtarz jako ofiara dla bogów… Wszyscy moi towarzysze tak skończyli, poza mną. Wzięto mnie za dziecko, a bogowie Latuki nie przyjmują krwi dzieci, wręcz przeciwnie, jest to dla nich obraza, która wymaga zemsty. A że nie mogli mnie ani poświęcić ani oddać cywilizacji, to mnie sobie zatrzymali… Stąd mam te tatuaże, rytualne symbole wejścia w dorosłość. Zabawne, byłem wtedy dwa razy starszy niż na to wyglądałem, ale przecież, że się nie przyznam, życie było mi miłe. Później, już jako dorosły, po prostu ich opuściłem i wróciłem do domu. Napisałem wtedy o nich traktat… I tak to się zaczęło, tak powstała moja pierwsza praca etnograficzna, a cywilizacja dowiedziała się, że Latuki to wcale nie krwiożercze dzikusy i mają piękne wierzenia i zwyczaje. Zakosztowałem tego, co tak mnie do tej pory fascynuje: nieznanego.
Rammon uśmiechnął się, jakby dając w ten sposób znak, że to koniec jego opowieści, po czym wzniósł kolejny kieliszek. Wypił całą jego zawartość.
I potem jakoś rozmowa się potoczyła. Heike-Alsbeith miał wiele do powiedzenia: wiele historii, anegdotek, ciekawostek. Od czasu do czasu zagadywał Nalę o nią, jej opinię czy historię, ale jeśli dostrzegał opór, wycofywał się - wiedział, że nie każdy jest tak wylewny jak on, tym bardziej jego nowa znajoma, która była cudowną, inteligentną kobietą, ale jednak lubiła mieć pieczę nad swoją prywatnością. No i dobrze, niech i tak będzie.
Do karczmy wrócili późnym wieczorem. Hive czekał na nich w głównej sali, nerwowo wiercąc się na wysokim stołku przy barze - gdy spostrzegł w jak doskonałym humorze wrócili jego towarzysze, robił im lekkie wyrzuty, że mogli dać znać, że się martwił i tak dalej. Rammi zachował dla siebie uwagę o tym, że pewnie lisołak martwił się o uregulowanie rachunku jakby im się coś stało, ale miał dobry humor, więc nie eskalował kłótni - raczej starał się wszystko załagodzić. Wyjaśnił chłopakowi, że zatrzymują się na jedną noc, a następnego dnia ruszają zaraz po spotkaniu z Sylvą - i żeby było jasne, idzie tylko Rammon i Nala, bo chociaż etnograf całkiem chłopaka lubił, uważał jego obecność na spotkaniu z elfią profesorką tylko za zbędną komplikację. Niech lepiej trzyma konie gotowe do drogi. Nie będą co prawda z miasta uciekać co koń wyskoczy, ale nie ma co marnować czasu.
Rano razem z Nalą odbyli całkiem przyjemny spacer prawie pustymi ulicami urokliwego elfiego miasta. Rammon jak zawsze zachowywał się jak przewodnik wycieczki, choć treść jego opowieści ciekawie zmieniła swój charakter, gdy wkroczyli na teren kampusu - tam nagle zaczął opowiadać znacznie bardziej prywatne historie. Kto z jego znajomych opuścił te mury, kto tu nadal wykłada, jakie dyskusje kiedyś tu toczono… Im bliżej zaś byli gabinetu Sylvy, tym bardziej widać było, że sława Rammona nie była ani trochę przesadzano - był pozdrawiany zarówno przez wykładowców, jak i przez grupki studentów, którzy wcześniej pokazywali go sobie z daleka palcem. Próbowano go zagadać, ale on bardzo uprzejmie wszystkich spławiał, wymawiając się spotkaniem z dziekanką - jej nazwisko działało w takich chwilach niczym zaklęcie.
Przed gabinetem Sylvy znajdował się niewielki sekretariat przypominający trochę miniaturową bibliotekę, bo całe jego ściany był od góry do dołu zastawione regałami z książkami. Za jedynym w tym miejscu biurkiem siedział elf z okularami w złotych ramkach i imponującym warkoczem zarzuconym leniwie na ramię.
- O, dzień dobry! - przywitał się. - Już na was czeka - oświadczył przyciszonym głosem jakby albo nie chciał, by jego przełożona go usłyszała, albo udzieliła mu się biblioteczna atmosfera tego miejsca.
Gabinet Sylvy był zaś urządzony bardzo prosto, z klasą. Na ogromnym biurku z blatem z białego marmuru można by pewnie rozłożyć mapę całej środkowej Alaranii i jeszcze kilka pomniejszych planów, a nic by na siebie nie zachodziło. Mimo to archeolożka trzymała na nim nienaganny porządek - przed nią leżała duża księga, w której coś notowała, stosik podobnych woluminów zdobił jeden z rogów biurka, a przed nią stał elegancki komplet przyborów pisarskich i figurka jednorożca wykonana z różowego kwarcu.
- O, wspaniale, że już jesteście, od rana mam urwanie głowy.
Myosotis znowu była w jasnej długiej sukni - tym razem błękitnej - i takiej samej fryzurze jak poprzedniego dnia. Nie dało się nie zauważyć, że ona i jej asystent nosili identyczne warkocze. Ciekawe czy był to przypadek, czy świadome działanie? A jeśli to drugie to dlaczego?
- Proszę. - Sylva wyszła zza biurka i podała parze podróżników niewielki plik kartek, który trzymała wcześniej pod swoim notesem. - Tutaj macie informacje o tych stanowiskach archeologicznych. Macie wszystko: daty graniczne, kierownika, zasięg geograficzny, zakres robót, tezy, udokumentowane już znaleziska… Moim zdaniem szczególnie powinniście zwrócić uwagę na to stanowisko od Agriela Tesseralla, jest duże, odpowiednio zlokalizowane i słyszałam, że miał duży przemiał pracowników, to mogło sprzyjać wynoszeniu artefaktów, a wy z pewnością właśnie z tym macie do czynienia. Macie tam też list polecający ode mnie gdyby było wam to potrzebne. Podziękujcie Samonowi za opracowanie tego w tym tempie - podsumowała.
- Dziękujemy też tobie, ratujesz nam skórę… dosłownie - odparł Rammon, szczerząc zęby w uśmiechu podczas przeglądania ofiarowanych mu papierów. Sylva nie musiała nawet wspominać, że to dzieło jej asystenta - Samona zdradzało jego pismo, które było tak równe, proste i idealne, jakby stanowiło kalkę z książki, a nie odręcznie napisaną notatkę bez wcześniejszego planu.
- Nie ma sprawy. Lećcie, powodzenia, a gdy już uporacie się ze swoją klątwą to wpadnijcie poopowiadać jak było. Mozhan, będziesz u mnie zawsze mile widziana, więc nie wahaj się mnie odwiedzić nawet jeśli nie będziesz w towarzystwie Alsbeithe’a.
Po błyskawicznej wymianie grzeczności oboje wyszli z gabinetu Sylvy. Rammon zatrzymał się na chwilę przy biurku Samona, który podziękowania przyjął z ciepłym uśmiechem jak ktoś, kto naprawdę cieszy się, że jego praca została zauważona i doceniona, ale jest przy tym bardzo skromny. Uścisnęli sobie dłonie i pożegnali się szybko - tym szybciej, że Myosotis właśnie wołała swojego asystenta do środka.
- Ja bym zaufał intuicji Sylvy jeśli chodzi o wybór stanowiska archeologicznego - zagaił Rammon, podając Nali połowę kartek i samemu przeglądając resztę. - Wiadomo, że i tak to przejrzymy, ale ona najlepiej zna te rejony. A zresztą, nieważne gdzie się udamy, pierwsze parę dni jazdy będzie i tak takie samo. W drogę, miejmy to już z głowy - podsumował, dziarskim krokiem zmierzając ku wyjściu z kampusu.
Rammon uśmiechnął się, jakby dając w ten sposób znak, że to koniec jego opowieści, po czym wzniósł kolejny kieliszek. Wypił całą jego zawartość.
I potem jakoś rozmowa się potoczyła. Heike-Alsbeith miał wiele do powiedzenia: wiele historii, anegdotek, ciekawostek. Od czasu do czasu zagadywał Nalę o nią, jej opinię czy historię, ale jeśli dostrzegał opór, wycofywał się - wiedział, że nie każdy jest tak wylewny jak on, tym bardziej jego nowa znajoma, która była cudowną, inteligentną kobietą, ale jednak lubiła mieć pieczę nad swoją prywatnością. No i dobrze, niech i tak będzie.
Do karczmy wrócili późnym wieczorem. Hive czekał na nich w głównej sali, nerwowo wiercąc się na wysokim stołku przy barze - gdy spostrzegł w jak doskonałym humorze wrócili jego towarzysze, robił im lekkie wyrzuty, że mogli dać znać, że się martwił i tak dalej. Rammi zachował dla siebie uwagę o tym, że pewnie lisołak martwił się o uregulowanie rachunku jakby im się coś stało, ale miał dobry humor, więc nie eskalował kłótni - raczej starał się wszystko załagodzić. Wyjaśnił chłopakowi, że zatrzymują się na jedną noc, a następnego dnia ruszają zaraz po spotkaniu z Sylvą - i żeby było jasne, idzie tylko Rammon i Nala, bo chociaż etnograf całkiem chłopaka lubił, uważał jego obecność na spotkaniu z elfią profesorką tylko za zbędną komplikację. Niech lepiej trzyma konie gotowe do drogi. Nie będą co prawda z miasta uciekać co koń wyskoczy, ale nie ma co marnować czasu.
Rano razem z Nalą odbyli całkiem przyjemny spacer prawie pustymi ulicami urokliwego elfiego miasta. Rammon jak zawsze zachowywał się jak przewodnik wycieczki, choć treść jego opowieści ciekawie zmieniła swój charakter, gdy wkroczyli na teren kampusu - tam nagle zaczął opowiadać znacznie bardziej prywatne historie. Kto z jego znajomych opuścił te mury, kto tu nadal wykłada, jakie dyskusje kiedyś tu toczono… Im bliżej zaś byli gabinetu Sylvy, tym bardziej widać było, że sława Rammona nie była ani trochę przesadzano - był pozdrawiany zarówno przez wykładowców, jak i przez grupki studentów, którzy wcześniej pokazywali go sobie z daleka palcem. Próbowano go zagadać, ale on bardzo uprzejmie wszystkich spławiał, wymawiając się spotkaniem z dziekanką - jej nazwisko działało w takich chwilach niczym zaklęcie.
Przed gabinetem Sylvy znajdował się niewielki sekretariat przypominający trochę miniaturową bibliotekę, bo całe jego ściany był od góry do dołu zastawione regałami z książkami. Za jedynym w tym miejscu biurkiem siedział elf z okularami w złotych ramkach i imponującym warkoczem zarzuconym leniwie na ramię.
- O, dzień dobry! - przywitał się. - Już na was czeka - oświadczył przyciszonym głosem jakby albo nie chciał, by jego przełożona go usłyszała, albo udzieliła mu się biblioteczna atmosfera tego miejsca.
Gabinet Sylvy był zaś urządzony bardzo prosto, z klasą. Na ogromnym biurku z blatem z białego marmuru można by pewnie rozłożyć mapę całej środkowej Alaranii i jeszcze kilka pomniejszych planów, a nic by na siebie nie zachodziło. Mimo to archeolożka trzymała na nim nienaganny porządek - przed nią leżała duża księga, w której coś notowała, stosik podobnych woluminów zdobił jeden z rogów biurka, a przed nią stał elegancki komplet przyborów pisarskich i figurka jednorożca wykonana z różowego kwarcu.
- O, wspaniale, że już jesteście, od rana mam urwanie głowy.
Myosotis znowu była w jasnej długiej sukni - tym razem błękitnej - i takiej samej fryzurze jak poprzedniego dnia. Nie dało się nie zauważyć, że ona i jej asystent nosili identyczne warkocze. Ciekawe czy był to przypadek, czy świadome działanie? A jeśli to drugie to dlaczego?
- Proszę. - Sylva wyszła zza biurka i podała parze podróżników niewielki plik kartek, który trzymała wcześniej pod swoim notesem. - Tutaj macie informacje o tych stanowiskach archeologicznych. Macie wszystko: daty graniczne, kierownika, zasięg geograficzny, zakres robót, tezy, udokumentowane już znaleziska… Moim zdaniem szczególnie powinniście zwrócić uwagę na to stanowisko od Agriela Tesseralla, jest duże, odpowiednio zlokalizowane i słyszałam, że miał duży przemiał pracowników, to mogło sprzyjać wynoszeniu artefaktów, a wy z pewnością właśnie z tym macie do czynienia. Macie tam też list polecający ode mnie gdyby było wam to potrzebne. Podziękujcie Samonowi za opracowanie tego w tym tempie - podsumowała.
- Dziękujemy też tobie, ratujesz nam skórę… dosłownie - odparł Rammon, szczerząc zęby w uśmiechu podczas przeglądania ofiarowanych mu papierów. Sylva nie musiała nawet wspominać, że to dzieło jej asystenta - Samona zdradzało jego pismo, które było tak równe, proste i idealne, jakby stanowiło kalkę z książki, a nie odręcznie napisaną notatkę bez wcześniejszego planu.
- Nie ma sprawy. Lećcie, powodzenia, a gdy już uporacie się ze swoją klątwą to wpadnijcie poopowiadać jak było. Mozhan, będziesz u mnie zawsze mile widziana, więc nie wahaj się mnie odwiedzić nawet jeśli nie będziesz w towarzystwie Alsbeithe’a.
Po błyskawicznej wymianie grzeczności oboje wyszli z gabinetu Sylvy. Rammon zatrzymał się na chwilę przy biurku Samona, który podziękowania przyjął z ciepłym uśmiechem jak ktoś, kto naprawdę cieszy się, że jego praca została zauważona i doceniona, ale jest przy tym bardzo skromny. Uścisnęli sobie dłonie i pożegnali się szybko - tym szybciej, że Myosotis właśnie wołała swojego asystenta do środka.
- Ja bym zaufał intuicji Sylvy jeśli chodzi o wybór stanowiska archeologicznego - zagaił Rammon, podając Nali połowę kartek i samemu przeglądając resztę. - Wiadomo, że i tak to przejrzymy, ale ona najlepiej zna te rejony. A zresztą, nieważne gdzie się udamy, pierwsze parę dni jazdy będzie i tak takie samo. W drogę, miejmy to już z głowy - podsumował, dziarskim krokiem zmierzając ku wyjściu z kampusu.