Re: Między Bogiem a miastem.
: Nie Gru 09, 2018 8:40 pm
Pierwszego wezwania własnego imienia nawet nie słyszała, gdy dyskutowała z Pedersenem. Zupełnie jakby świat zawęził się wyłącznie do dwóch jednostek na tej Łusce. Drugie wezwanie było bolesne, gdy głos panterołaka przedarł się przez deski docierając do jej uszu. Wówczas w ciepłym domku zrobiło się nagle mroźno. Jej ciało pokryła gęsia skórka, wszystkie drobne włoski sterczały teraz na baczność. Nie umiała mu odpowiedzieć. Nie była w stanie wydukać żadnego słowa, jedynie dławiący ją w gardle płacz czekał aż otworzy usta i gdy zacznie udawać, że jest dobrze – wybuchnie. Gdzieś przewinęło się hasło „zaufaj jej” i Kavika długo trzymała te słowa w myślach, ale nie analizowała ich. Brnęła przez kolejne kroki opuszczenia tego miejsca, pogrążała się w wyobraźni, która po brzegi wypełniona była niespełnionym życiem, a potem uświadamiała sobie, że przecież już od dawna była na to gotowa. Jej wewnętrzna walka powoli kierowała się ku końcowi, ale wtedy usłyszała zatroskanego Yastre, którego musiała obrzucić prawdą i znowu zrobiło się jej gorzej.
Dlaczego w ogóle o cokolwiek ją pytał? Nagle opanował ją gniew, wyrzuty wobec niego, wobec jego troski, która przecież miała logiczne uzasadnienie w uczuciach, jakie ich połączyły. Ostatecznie skończyło się jak zawsze – na obwinianiu samej siebie. Po co ona się w to wszystko wplątała? Mogła zostać w domu, u boku Pedersena, ale życie potoczyło się całkowicie inaczej. Zamknęła się w klatce, we własnej chatce, która teraz skrywała jej najgłębsze tajemnice. Słyszała co działo się za drzwiami, ale ciągle wypierała z siebie całą tą sytuację uznając, że tak będzie łatwiej. Tylko nie było.
Gdy w końcu uznała, że spakowała co trzeba, czyli całe poprzednie życie, uniosła torbę i dwoma krokami zbliżyła się do wyjścia. Obcasy zastukały o drewnianą podłogę, ale nie uchyliła drzwi. Kobieca dłoń zatrzymała się nad klamką, a w głowie uczonej pojawiła się pustka. Znowu zmarniała. Gdzieś wciąż rozbrzmiewało echo „nie potrafisz”, a potem przypomniały się jej słowa „zaufaj jej”oraz sprzeczka między Yastre a Verką. Chwyciła się za gardło. Tlący się w krtani płacz zaczął ją dusić, serce łomotało zagłuszając rzeczywistość. Bezradność popychała rosnącą wściekłość do impulsywnych decyzji. Nagle chciała rzucać talerzami o ściany, rozerwać te niewolnicze ubranie, głośno płakać dławiąc się łzami, wrzeszczeć, a potem zasnąć na zimnej trawie i obudzić się rano powtarzając sobie, że był to tylko zły sen.
Stukot trzech kroków rozległ się po chatce. Kavka cofnęła się do kominka. Drżała tak bardzo, że rzeczy w torbie trzeszczały. To była jej najtrudniejsza decyzja w życiu, ale co innego mogła uczynić? Choćby z szacunku do Yastre mogła zrobić to co najgorsze - spalić ten most bezpowrotnie. Kamień głośno potoczył się po obręczy kominka, uczona niedbale zgniotła list i jakby niedbale zrzuciła go na podłogę. Obróciła się pośpiesznie kierując krok w stronę drzwi, spódnica zahaczyła o kartkę przypominając uczonej o treści, jednak nie zatrzymała się.
Drzwi otworzyły się szeroko, jednym zdecydowanym ruchem, który zaraz ją przygniótł. W głowie układała jakieś zdania, ale ponownie zapanowała cisza. Kavika rozejrzała się po okolicy, zupełnie jakby wybudzono ją ze stuletniego snu i pierwszy raz opuściła swój pokój. Johans zaklaskał w dłonie mówiąc coś do strażników i wówczas uzdrowicielka zrozumiała, że musi być szybsza. Chłodny wiatr utwierdził ją w przekonaniu, że nie wyszła zapłakana, a raczej na te krótką chwilę zamroził jej serce. Pośpiesznie zeszła z ganku, a jej krok był absurdalnie pewny, bardziej pasujący do kobiety, która z podniesioną głową i niebywałą pewnością siebie wymija wykładowców, którym utarła nosa. Patrzyła na bandytę z daleka, ale nie stanęła naprzeciw niego, tylko bokiem. Wiedziała, że Pedersen zacznie coś podejrzewać, gdy oderwie od narzeczonego wzrok, chyba że obdarowałaby Yastre pogardą, a na aż tak odrzucający czyn nie miała odwagi. Była oschła, zdystansowana, mocno trzymała torbę. Posłała tylko krótki uśmiech Johansowi, które właśnie podał rękę towarzyszącemu mu mężczyźni.
- Nie chcę z tobą dyskutować. Oboje o tym wiedzieliśmy – odezwała się nim bandyta cokolwiek zdołał wtrącić. - To było bardzo niemądre – stwierdziła poprawiając swoją postawę na jeszcze bardziej sztywną. - Nie jesteś w stanie... - zacięła się na krótki moment. - Nie jesteś w stanie dać mi tego, czego pragnę.
Czy powinna powiedzieć coś jeszcze? Jeżeli zacznie się tłumaczyć zdradzi się, a jakakolwiek chwila zwątpienia utrudni mu zapomnienie. Nie chciała by wracał pod jej balkon z kwiatami, by gdzieś w jego duszy tliła się nadzieja na wspólne życie. Nie zasłużył na taką mękę. Ani on, ani ona.
- Nie kocham cię – wyznała zerkając na Yastre kątem oka. Trwało to bardzo krótko, jakby chciała powiedzieć mu to prosto w oczy, ale nie wypadało takich rozmów przeprowadzać w towarzystwie nic nieświadomego narzeczonego. I tak już zaryzykowała.
Pedersen uśmiechnął się szeroko stając naprzeciwko ukochanej.
- Zabierzcie torbę – nakazał Johans i jeden ze strażników szybko wykonał swoją powinność. Kavika podziękowała dając się czule pogłaskać narzeczonemu po ramieniu. Oboje oddalili się od reszty, ale nim uczona wsiadła na konia, Johans pochylił się ku blondynce pytając ją na ucho:
- Chcesz im coś może powiedzieć? Pożegnać się?
Enthe uniosła głowę spoglądając na arystokratę, po czym spojrzała krótko na trójkę za jej plecami.
- Nie - odpowiedziała.
Johans jeszcze raz pogłaskał swoją ukochaną, tym razem obejmując jej plecy, jednak tym razem zwieńczył czułość buziakiem w usta. Kavika spięła się na całym ciele i zaskoczona odsunęła głowę.
- Johans... - upomniała mężczyzną skrywając twarz za dłonią.
- Stęskniłem się, kochanie – wytłumaczył nieco rozbawiony i przekonany, że to typowa nieśmiałość kieruje jego ukochaną. - Przywiozłem twój płaszczyk, czułem, że może być ci odrobinę zimno – mówił z troską okrywając jej ramiona cienkim, letnim płaszczykiem.
Uczona cały czas dawała się obsługiwać, choć była wyraźnie nieprzyzwyczajona do takich miłych i kulturalnych zachowań ze strony mężczyzny. Jak najszybciej wciągnęła rękawiczki i przyjęła przeprosiny Johansa za brak podnóżka, by mogła swobodnie dostać się na grzbiet konia, ale w zamian narzeczony złożył z dłoni koszyczek. Uzdrowicielka usiadła na wierzchowcu bokiem czekając aż Pedersen w pełni się uporządkuje. Dopiero teraz spojrzała na Fresię, Verkę oraz Yastre. Jej wzrok nie wyrażał nic. Po prostu patrzyła na nich, a jej ciało delikatnie kiwało się, gdy Pedersen się dosiadł. Uzdrowicielka ułożyła dłonie na plecach bogacza, po czym wsparła policzek o jego ramie uciekając od tego dojmującego widoku.
- Oni mogą tu tak zostać? To twój domek.
- Tak, ta elfka się nim opiekuje w wolnych chwilach – skłamała zmęczonym głosem.
- Żegnajcie – rzucił z kiwnięciem Johans w stronę znajomych Kaviki, a następnie lekko uderzył lejcami o grzbiet konia.
Wierzchowce nie zerwały się do galopu. Spokojnie skierowały się do lasu odnajdując ścieżkę, a cień drzew powoli okrył siedzące na nich postacie. Ta chwila niepotrzebnie się przedłużała, była coraz gorsza, żołądek wydawał się wspinać po przełyku uczonej, ale gdy obraz jej chatki zniknął poczuła okropną ulgę. Nie te związaną z podjęciem dobrej decyzji, a po prostu jej wybraniem. Miała tylko nadzieję, że nie będzie jej żałować.
Dlaczego w ogóle o cokolwiek ją pytał? Nagle opanował ją gniew, wyrzuty wobec niego, wobec jego troski, która przecież miała logiczne uzasadnienie w uczuciach, jakie ich połączyły. Ostatecznie skończyło się jak zawsze – na obwinianiu samej siebie. Po co ona się w to wszystko wplątała? Mogła zostać w domu, u boku Pedersena, ale życie potoczyło się całkowicie inaczej. Zamknęła się w klatce, we własnej chatce, która teraz skrywała jej najgłębsze tajemnice. Słyszała co działo się za drzwiami, ale ciągle wypierała z siebie całą tą sytuację uznając, że tak będzie łatwiej. Tylko nie było.
Gdy w końcu uznała, że spakowała co trzeba, czyli całe poprzednie życie, uniosła torbę i dwoma krokami zbliżyła się do wyjścia. Obcasy zastukały o drewnianą podłogę, ale nie uchyliła drzwi. Kobieca dłoń zatrzymała się nad klamką, a w głowie uczonej pojawiła się pustka. Znowu zmarniała. Gdzieś wciąż rozbrzmiewało echo „nie potrafisz”, a potem przypomniały się jej słowa „zaufaj jej”oraz sprzeczka między Yastre a Verką. Chwyciła się za gardło. Tlący się w krtani płacz zaczął ją dusić, serce łomotało zagłuszając rzeczywistość. Bezradność popychała rosnącą wściekłość do impulsywnych decyzji. Nagle chciała rzucać talerzami o ściany, rozerwać te niewolnicze ubranie, głośno płakać dławiąc się łzami, wrzeszczeć, a potem zasnąć na zimnej trawie i obudzić się rano powtarzając sobie, że był to tylko zły sen.
Stukot trzech kroków rozległ się po chatce. Kavka cofnęła się do kominka. Drżała tak bardzo, że rzeczy w torbie trzeszczały. To była jej najtrudniejsza decyzja w życiu, ale co innego mogła uczynić? Choćby z szacunku do Yastre mogła zrobić to co najgorsze - spalić ten most bezpowrotnie. Kamień głośno potoczył się po obręczy kominka, uczona niedbale zgniotła list i jakby niedbale zrzuciła go na podłogę. Obróciła się pośpiesznie kierując krok w stronę drzwi, spódnica zahaczyła o kartkę przypominając uczonej o treści, jednak nie zatrzymała się.
Drzwi otworzyły się szeroko, jednym zdecydowanym ruchem, który zaraz ją przygniótł. W głowie układała jakieś zdania, ale ponownie zapanowała cisza. Kavika rozejrzała się po okolicy, zupełnie jakby wybudzono ją ze stuletniego snu i pierwszy raz opuściła swój pokój. Johans zaklaskał w dłonie mówiąc coś do strażników i wówczas uzdrowicielka zrozumiała, że musi być szybsza. Chłodny wiatr utwierdził ją w przekonaniu, że nie wyszła zapłakana, a raczej na te krótką chwilę zamroził jej serce. Pośpiesznie zeszła z ganku, a jej krok był absurdalnie pewny, bardziej pasujący do kobiety, która z podniesioną głową i niebywałą pewnością siebie wymija wykładowców, którym utarła nosa. Patrzyła na bandytę z daleka, ale nie stanęła naprzeciw niego, tylko bokiem. Wiedziała, że Pedersen zacznie coś podejrzewać, gdy oderwie od narzeczonego wzrok, chyba że obdarowałaby Yastre pogardą, a na aż tak odrzucający czyn nie miała odwagi. Była oschła, zdystansowana, mocno trzymała torbę. Posłała tylko krótki uśmiech Johansowi, które właśnie podał rękę towarzyszącemu mu mężczyźni.
- Nie chcę z tobą dyskutować. Oboje o tym wiedzieliśmy – odezwała się nim bandyta cokolwiek zdołał wtrącić. - To było bardzo niemądre – stwierdziła poprawiając swoją postawę na jeszcze bardziej sztywną. - Nie jesteś w stanie... - zacięła się na krótki moment. - Nie jesteś w stanie dać mi tego, czego pragnę.
Czy powinna powiedzieć coś jeszcze? Jeżeli zacznie się tłumaczyć zdradzi się, a jakakolwiek chwila zwątpienia utrudni mu zapomnienie. Nie chciała by wracał pod jej balkon z kwiatami, by gdzieś w jego duszy tliła się nadzieja na wspólne życie. Nie zasłużył na taką mękę. Ani on, ani ona.
- Nie kocham cię – wyznała zerkając na Yastre kątem oka. Trwało to bardzo krótko, jakby chciała powiedzieć mu to prosto w oczy, ale nie wypadało takich rozmów przeprowadzać w towarzystwie nic nieświadomego narzeczonego. I tak już zaryzykowała.
Pedersen uśmiechnął się szeroko stając naprzeciwko ukochanej.
- Zabierzcie torbę – nakazał Johans i jeden ze strażników szybko wykonał swoją powinność. Kavika podziękowała dając się czule pogłaskać narzeczonemu po ramieniu. Oboje oddalili się od reszty, ale nim uczona wsiadła na konia, Johans pochylił się ku blondynce pytając ją na ucho:
- Chcesz im coś może powiedzieć? Pożegnać się?
Enthe uniosła głowę spoglądając na arystokratę, po czym spojrzała krótko na trójkę za jej plecami.
- Nie - odpowiedziała.
Johans jeszcze raz pogłaskał swoją ukochaną, tym razem obejmując jej plecy, jednak tym razem zwieńczył czułość buziakiem w usta. Kavika spięła się na całym ciele i zaskoczona odsunęła głowę.
- Johans... - upomniała mężczyzną skrywając twarz za dłonią.
- Stęskniłem się, kochanie – wytłumaczył nieco rozbawiony i przekonany, że to typowa nieśmiałość kieruje jego ukochaną. - Przywiozłem twój płaszczyk, czułem, że może być ci odrobinę zimno – mówił z troską okrywając jej ramiona cienkim, letnim płaszczykiem.
Uczona cały czas dawała się obsługiwać, choć była wyraźnie nieprzyzwyczajona do takich miłych i kulturalnych zachowań ze strony mężczyzny. Jak najszybciej wciągnęła rękawiczki i przyjęła przeprosiny Johansa za brak podnóżka, by mogła swobodnie dostać się na grzbiet konia, ale w zamian narzeczony złożył z dłoni koszyczek. Uzdrowicielka usiadła na wierzchowcu bokiem czekając aż Pedersen w pełni się uporządkuje. Dopiero teraz spojrzała na Fresię, Verkę oraz Yastre. Jej wzrok nie wyrażał nic. Po prostu patrzyła na nich, a jej ciało delikatnie kiwało się, gdy Pedersen się dosiadł. Uzdrowicielka ułożyła dłonie na plecach bogacza, po czym wsparła policzek o jego ramie uciekając od tego dojmującego widoku.
- Oni mogą tu tak zostać? To twój domek.
- Tak, ta elfka się nim opiekuje w wolnych chwilach – skłamała zmęczonym głosem.
- Żegnajcie – rzucił z kiwnięciem Johans w stronę znajomych Kaviki, a następnie lekko uderzył lejcami o grzbiet konia.
Wierzchowce nie zerwały się do galopu. Spokojnie skierowały się do lasu odnajdując ścieżkę, a cień drzew powoli okrył siedzące na nich postacie. Ta chwila niepotrzebnie się przedłużała, była coraz gorsza, żołądek wydawał się wspinać po przełyku uczonej, ale gdy obraz jej chatki zniknął poczuła okropną ulgę. Nie te związaną z podjęciem dobrej decyzji, a po prostu jej wybraniem. Miała tylko nadzieję, że nie będzie jej żałować.