Irrasil ⇒ [Irrasil] Skradziona Moralność
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
[Irrasil] Skradziona Moralność
Spory drewniany powóz, ciągnięty przez cztery konie kołysał się lekko. Drewniane trzaski i skrzypnięcia dużych kół były nieregularne. Droga, mimo że była równa, potrafiła zaskoczyć głębszą dziurą lub większym kamieniem co jakiś czas. Mętne od błota kałuże, oszczerbione ceglane murki i drogowskazy na tle samych drzew były już nudne. Z pewnością dla dużego chłopa siedzącego wewnątrz kabiny powozu. Oparty o ścianę spoglądał na towary przewożone wraz z nim. Wielkie wory zboża, ryżu i innych ziaren ułożone jeden na drugim nie drgnęły od wybojów. Skrzynki, skrzynie wraz z metalowymi kuframi były obok niego. Nie mógł narzekać na tłok, ale i też nie mógł sobie pozwolić na bagaż. Osoba jego gabarytów już wystarczająco zajęła miejsca, co woźnica podkreślił zbyt dużo razy na kilkugodzinną podróż. Ale było warto. Zaczynał mijać pojedyncze domostwa, chatki, wydeptane ścieżki między drzewami i mieszkańców zajmujących się swoimi sprawami. Jakieś dzieciaki przebiegły przez drogę chichrając się z jakiegoś powodu. Mimo ponurej pogody, to humor chłopa się poprawił. Wyjrzał przez okienko. Irrasil już było widoczne na horyzoncie. Pierwsze miasto, które zobaczy na oczy. Pierwszy raz doświadczy czegoś mu znanego tylko z opowieści i książek lub rysunków. Pierwszy raz przekroczy bramę i postawi stopę w cywilizacji. Ten pierwszy raz poczuł... niepewność.
"Seviere Kärdwick, przyszły bohater, wzór do naśladowania zawitał do Irrasil. Jego podróż zaczęła się!" - dumał w myślach otyły mężczyzna opierając dłonie na biodrach.
Przekraczając bramę i żegnając się z woźnicą, który odjechał w dalszą część miasta, Seviere nie sądził, że ujrzy ogrom kamienia, drewna i metalu, o jakiej nie śnił. Czuł się jak dziecko w cukierni. "Tyle kolorów i różnorodności"! A widział tylko mieszkańców.
"Elfy!" - krzyknął w myślach widząc grupę ostrouchych rozmawiających ze sobą. Wśród nich była jedna elfka. Piękna i delikatna jak kwiat. Chyba? Seviere czytał o nich i o atrakcyjności elfek, choć nigdy na żywo nie widział elfa. Ci zaś tutaj po dłuższej obserwacji wydali się... mniej imponujący.
- Na co siem lampisz grubasie tiy?! - krzyknęła piękna jak kwiat elfka, ukazując nieprzyjemny grymas i wybrakowane zęby.
Seviere wzdrygnął się i osłupiał robiąc przy tym zdziwioną minę.
Jej kompani odwrócili się w stronę Seviera i zlustrowali go wzrokiem. Na ich twarzach pojawił się szelmowski uśmiech. Elfka przecisnęła się między nimi i ruszyła w stronę chłopa. Była od niego o połowę niższa i kilkukrotnie chudsza. Wyciągając długi i chudy palec dźgnęła nim chłopa dwa razy w brzuch.
- Do ciebiem mówiem! Gupiś?! - kontynuowała patrząc na pyzatą twarz Sevierra lekko pchając go dłonią w tył.
- Eeee, ja? - wydusił z siebie, przełykając ślinę. To nie było coś czego się spodziewał. Nie znał jej ani jej ziomków, a elfki agresja była mu niezrozumiana.
- Przepraszam? - zapytał ściągając brwi.
- Maev! Daj mu spokój, straż patrzy! - krzyknął jeden z elfów. Elfka słysząc to powiodła wzrokiem i pokręciła oczami. Odwróciła się i udała do swoich ziomków, jednak w połowie drogi patrząc przez ramię wilczym wzrokiem pogroziła palcem, jakby mówiła '' To jeszcze nie koniec'' lub ''milcz, bo teraz ja mówię!'' Choć to drugie to zazwyczaj matka Saviego stosowała.
Seviere nie zamierzał oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń i udał się dalej w głąb miasta. Poczuł zmieszanie i trochę jego zapał został ostudzony. Spacerując po mieście zauważył piekarnię, jeszcze otwartą. Dobrym pomysłem było na początek spróbować wypieku miastowego! Ciekaw był, jak bardzo chleb się różni od tego z jego stron. Sięgając dłonią ku sakiewce zauważył jednak, że jej nie ma.
- Co?! Gdzie?! - krzyknął macając się po wszystkich kieszeniach, choć było wiadome, że został okradziony. Nie myśląc długo szybkim krokiem wrócił po swoich śladach wypatrując sakiewki na ziemi, może się odwiązała? Nie było jej nigdzie.
"Elfka?" - pomyślał i domyślił się, że to ona zwinęła jego sakiewkę. Ale gdy wrócił w miejsce gdzie ją widział, nikogo już nie było. Nie mógł pozwolić na to, żeby wszystkie pieniądze jakie posiadał zostały stracone pierwszego dnia. Seviere pospiesznie udał się do pierwszego strażnika jakiego zobaczył, ale niewiele to dało. Został odprawiony z informacją, by złożył zeznanie w gmachu kilka ulic dalej. Seviere stał w miejscu żrąc się myślami. Czy samemu nie ruszyć w pościg czy zdać się na pomoc straży. Ale każda minuta była dla niego kosztowna. Chciał odzyskać swoją własność, a jutro mógł już wszystko stracić... Musiał podjąć szybką decyzję, nie mógł stać jak ciołek. Musiał biec, jak najszybciej.
- Seviere Kärdwick... Sewier Kerdwik - Seviere powtórzył z akcentem, już któryś z kolei zapytany o nazwisko.
Siedzący przed nim przedstawiciel straży coś mozolnie kropił kałamarzem na papierze i zadawał jedno pytanie na kilka minut. A Seviere wiercił się na krześle jak dziecko w oczekiwaniu na konkretną pomoc w złapaniu złodziejki. A czekał już dwie godziny...
"Seviere Kärdwick, przyszły bohater, wzór do naśladowania zawitał do Irrasil. Jego podróż zaczęła się!" - dumał w myślach otyły mężczyzna opierając dłonie na biodrach.
Przekraczając bramę i żegnając się z woźnicą, który odjechał w dalszą część miasta, Seviere nie sądził, że ujrzy ogrom kamienia, drewna i metalu, o jakiej nie śnił. Czuł się jak dziecko w cukierni. "Tyle kolorów i różnorodności"! A widział tylko mieszkańców.
"Elfy!" - krzyknął w myślach widząc grupę ostrouchych rozmawiających ze sobą. Wśród nich była jedna elfka. Piękna i delikatna jak kwiat. Chyba? Seviere czytał o nich i o atrakcyjności elfek, choć nigdy na żywo nie widział elfa. Ci zaś tutaj po dłuższej obserwacji wydali się... mniej imponujący.
- Na co siem lampisz grubasie tiy?! - krzyknęła piękna jak kwiat elfka, ukazując nieprzyjemny grymas i wybrakowane zęby.
Seviere wzdrygnął się i osłupiał robiąc przy tym zdziwioną minę.
Jej kompani odwrócili się w stronę Seviera i zlustrowali go wzrokiem. Na ich twarzach pojawił się szelmowski uśmiech. Elfka przecisnęła się między nimi i ruszyła w stronę chłopa. Była od niego o połowę niższa i kilkukrotnie chudsza. Wyciągając długi i chudy palec dźgnęła nim chłopa dwa razy w brzuch.
- Do ciebiem mówiem! Gupiś?! - kontynuowała patrząc na pyzatą twarz Sevierra lekko pchając go dłonią w tył.
- Eeee, ja? - wydusił z siebie, przełykając ślinę. To nie było coś czego się spodziewał. Nie znał jej ani jej ziomków, a elfki agresja była mu niezrozumiana.
- Przepraszam? - zapytał ściągając brwi.
- Maev! Daj mu spokój, straż patrzy! - krzyknął jeden z elfów. Elfka słysząc to powiodła wzrokiem i pokręciła oczami. Odwróciła się i udała do swoich ziomków, jednak w połowie drogi patrząc przez ramię wilczym wzrokiem pogroziła palcem, jakby mówiła '' To jeszcze nie koniec'' lub ''milcz, bo teraz ja mówię!'' Choć to drugie to zazwyczaj matka Saviego stosowała.
Seviere nie zamierzał oczekiwać na dalszy rozwój wydarzeń i udał się dalej w głąb miasta. Poczuł zmieszanie i trochę jego zapał został ostudzony. Spacerując po mieście zauważył piekarnię, jeszcze otwartą. Dobrym pomysłem było na początek spróbować wypieku miastowego! Ciekaw był, jak bardzo chleb się różni od tego z jego stron. Sięgając dłonią ku sakiewce zauważył jednak, że jej nie ma.
- Co?! Gdzie?! - krzyknął macając się po wszystkich kieszeniach, choć było wiadome, że został okradziony. Nie myśląc długo szybkim krokiem wrócił po swoich śladach wypatrując sakiewki na ziemi, może się odwiązała? Nie było jej nigdzie.
"Elfka?" - pomyślał i domyślił się, że to ona zwinęła jego sakiewkę. Ale gdy wrócił w miejsce gdzie ją widział, nikogo już nie było. Nie mógł pozwolić na to, żeby wszystkie pieniądze jakie posiadał zostały stracone pierwszego dnia. Seviere pospiesznie udał się do pierwszego strażnika jakiego zobaczył, ale niewiele to dało. Został odprawiony z informacją, by złożył zeznanie w gmachu kilka ulic dalej. Seviere stał w miejscu żrąc się myślami. Czy samemu nie ruszyć w pościg czy zdać się na pomoc straży. Ale każda minuta była dla niego kosztowna. Chciał odzyskać swoją własność, a jutro mógł już wszystko stracić... Musiał podjąć szybką decyzję, nie mógł stać jak ciołek. Musiał biec, jak najszybciej.
- Seviere Kärdwick... Sewier Kerdwik - Seviere powtórzył z akcentem, już któryś z kolei zapytany o nazwisko.
Siedzący przed nim przedstawiciel straży coś mozolnie kropił kałamarzem na papierze i zadawał jedno pytanie na kilka minut. A Seviere wiercił się na krześle jak dziecko w oczekiwaniu na konkretną pomoc w złapaniu złodziejki. A czekał już dwie godziny...
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Od feralnego festiwalu przesilenia letniego minęło kilka miesięcy i nie można było co prawda stwierdzić, że Max zapomniał, co się wtedy stało, ale na pewno już dawno o tym nie myślał, wracając z powrotem w tryby służbowej rutyny - miał to szczęście, że jemu akurat nie wyrosła żadna dodatkowa kończyna czy coś. Od tamtego zdarzenia jednak niewiele się działo - pałac funkcjonował zgodnie ze starym, dobrze znanym mu rytmem. Audiencje, wizytacje, bale - bez skandali, bez przewrotów, zamachów, słodka rutyna. W gruncie rzeczy lubił takie życie - śmiał się, że jest za stary i nie ma już dwudziestu lat… Choć przecież nikt by mu nie dał tyle, ile miał wpisane w metrykach.
Stabilna codzienność w końcu jednak dobiegła kresu - Maxa przydzielono do innej roboty. Powód był ten sam co zawsze: jako jeden z niewielu służących w pałacu strażników nie był synem arystokraty ani innego możnego, wywodził się ze slumsów i doskonale znał to środowisko… A z tym przyjdzie mu się babrać. Jakaś banda w mieście ośmieliła się zadrzeć z niewłaściwą osobą - okradać i oszukiwać można tak długo, jak długo ofiara nie ma dobrze sytuowanych znajomych. I tak Maximilaanowi przyszło eskortować jakiegoś oszukanego urzędnika, by ten mógł dociekać swoich praw.
- Komendanta szlag trafi – skomentował z nerwowym rozbawieniem jeden ze strażników miejskich, upatrując sobie w postawnym drakonie nie wiedzieć czemu kolegę do zwierzeń. Tymczasem pałacowy urzędas, z którym to pradawny przybył, bardzo ekspresyjnie wyrażał swoje oburzenie i dyskutował z kimś wysoko postawionym na komendzie. Nic dziwnego, że przez tego krzykacza reszta petentów była traktowana z pewnym brakiem profesjonalizmu.
- Hm? – Max nie wykazał się wybitną elokwencją, choć komentarz go poniekąd zainteresował. Nie tylko pozwalał na zabicie czasu, ale też istniała szansa, że dowie się czegoś ciekawego. Zawsze dobrze trzymać rękę na pulsie, a on dawno wypadł z obiegu jeśli o ploteczki z pogranicza prawa chodzi.
- No z tymi kradzieżami - wyjaśnił strażnik miejski. - Skaranie z nimi, od tygodnia nie ma dnia, by ktoś nie zgłaszał podobnych spraw.
- I co, wasz komendant tak to sobie pokpiwa? – dopytywał z niedowierzaniem Max.
- A co ty! Znaczy… No efekt jaki jest to widać, nie? Ci goście są nieuchwytni.
Maximilaan nie odmówił sobie prychnięcia wzgardy. Znał mechanizmy zarówno straży jak i podziemia i wiedział, że gdyby chcieli, to by szybko namierzyli bandę złodziejaszków. To była jego zdaniem kwestia nieudolności. Ileż się zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat – to pewnie przez to, że kapitan Vester przeszedł na emeryturę i teraz nikt nie ma jaj, by się za to konkretnie zabrać.
- A ty co prychasz, takiś ważny, boś z pałacu? – obruszył się momentalnie strażnik, który przed chwilą sam z taką przyjemnością kalał własne gniazdo. Max spojrzał na niego z pobłażaniem.
- Z pałacu czy nie, w czasie wolnym bym to załatwił…
- Moglibyście ciszej? - obruszył się w końcu ktoś z boku. - Ja tu staram się zebrać zeznania! To jak to było? Karwik? - zwrócił się do siedzącego przed nim chłopa.
Obaj strażnicy rozeszli się - ten pałacowy cofnął się krok w stronę ściany, a ten miejski odszedł, mrucząc coś pod nosem o bucach.
- Sir Maximilaanie! - Oczywiście to podopieczny Maxa zwrócił się do niego pełnym imieniem, z wielką emfazą wypowiadając to podwójne “a”, co niby miało przydać mu elegancji, a zabrzmiało jakby się w mały palec u stopy walnął.
- Tak, panie? - Drakon mimo wszystko odpowiedział z szacunkiem.
- Mógłbyś poczekać na zewnątrz? - Urzędnik najwyraźniej dostrzegł to zamieszanie sprzed chwili, skoro go odprawiał… No cóż.
- Naturalnie - odpowiedział więc Max, wiedząc, że dyskusja na nic się zda, a w siedzibie straży miejskiej teoretycznie nic złego nie powinno się stać. Skłonił się więc regulaminowo i wyszedł, po drodze przypadkiem trącając w ramię strażnika, który z takim mozołem spisywał zeznania jakiegoś pana Karwika, o ile drakon dobrze to nazwisko zapamiętał. Przeprosił, ale machinalnie, nie z szacunku. Na zewnątrz zaś - z racji bycia w mundurze - zamiast przysiąść sobie na murku i rozprostować nogi, przystanął pod ścianą komendy w pozycji “spocznij”. I tak czekał.
Stabilna codzienność w końcu jednak dobiegła kresu - Maxa przydzielono do innej roboty. Powód był ten sam co zawsze: jako jeden z niewielu służących w pałacu strażników nie był synem arystokraty ani innego możnego, wywodził się ze slumsów i doskonale znał to środowisko… A z tym przyjdzie mu się babrać. Jakaś banda w mieście ośmieliła się zadrzeć z niewłaściwą osobą - okradać i oszukiwać można tak długo, jak długo ofiara nie ma dobrze sytuowanych znajomych. I tak Maximilaanowi przyszło eskortować jakiegoś oszukanego urzędnika, by ten mógł dociekać swoich praw.
- Komendanta szlag trafi – skomentował z nerwowym rozbawieniem jeden ze strażników miejskich, upatrując sobie w postawnym drakonie nie wiedzieć czemu kolegę do zwierzeń. Tymczasem pałacowy urzędas, z którym to pradawny przybył, bardzo ekspresyjnie wyrażał swoje oburzenie i dyskutował z kimś wysoko postawionym na komendzie. Nic dziwnego, że przez tego krzykacza reszta petentów była traktowana z pewnym brakiem profesjonalizmu.
- Hm? – Max nie wykazał się wybitną elokwencją, choć komentarz go poniekąd zainteresował. Nie tylko pozwalał na zabicie czasu, ale też istniała szansa, że dowie się czegoś ciekawego. Zawsze dobrze trzymać rękę na pulsie, a on dawno wypadł z obiegu jeśli o ploteczki z pogranicza prawa chodzi.
- No z tymi kradzieżami - wyjaśnił strażnik miejski. - Skaranie z nimi, od tygodnia nie ma dnia, by ktoś nie zgłaszał podobnych spraw.
- I co, wasz komendant tak to sobie pokpiwa? – dopytywał z niedowierzaniem Max.
- A co ty! Znaczy… No efekt jaki jest to widać, nie? Ci goście są nieuchwytni.
Maximilaan nie odmówił sobie prychnięcia wzgardy. Znał mechanizmy zarówno straży jak i podziemia i wiedział, że gdyby chcieli, to by szybko namierzyli bandę złodziejaszków. To była jego zdaniem kwestia nieudolności. Ileż się zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat – to pewnie przez to, że kapitan Vester przeszedł na emeryturę i teraz nikt nie ma jaj, by się za to konkretnie zabrać.
- A ty co prychasz, takiś ważny, boś z pałacu? – obruszył się momentalnie strażnik, który przed chwilą sam z taką przyjemnością kalał własne gniazdo. Max spojrzał na niego z pobłażaniem.
- Z pałacu czy nie, w czasie wolnym bym to załatwił…
- Moglibyście ciszej? - obruszył się w końcu ktoś z boku. - Ja tu staram się zebrać zeznania! To jak to było? Karwik? - zwrócił się do siedzącego przed nim chłopa.
Obaj strażnicy rozeszli się - ten pałacowy cofnął się krok w stronę ściany, a ten miejski odszedł, mrucząc coś pod nosem o bucach.
- Sir Maximilaanie! - Oczywiście to podopieczny Maxa zwrócił się do niego pełnym imieniem, z wielką emfazą wypowiadając to podwójne “a”, co niby miało przydać mu elegancji, a zabrzmiało jakby się w mały palec u stopy walnął.
- Tak, panie? - Drakon mimo wszystko odpowiedział z szacunkiem.
- Mógłbyś poczekać na zewnątrz? - Urzędnik najwyraźniej dostrzegł to zamieszanie sprzed chwili, skoro go odprawiał… No cóż.
- Naturalnie - odpowiedział więc Max, wiedząc, że dyskusja na nic się zda, a w siedzibie straży miejskiej teoretycznie nic złego nie powinno się stać. Skłonił się więc regulaminowo i wyszedł, po drodze przypadkiem trącając w ramię strażnika, który z takim mozołem spisywał zeznania jakiegoś pana Karwika, o ile drakon dobrze to nazwisko zapamiętał. Przeprosił, ale machinalnie, nie z szacunku. Na zewnątrz zaś - z racji bycia w mundurze - zamiast przysiąść sobie na murku i rozprostować nogi, przystanął pod ścianą komendy w pozycji “spocznij”. I tak czekał.
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Stuk i dosadne przekleństwo. Dźwięki, które sprawiły, że Seviere poczuł beznadziejność sytuacji. Pchnięty w ramię strażnik wylał cały tusz na kartę, którą spisywał wraz z nim. Teraz widząc w tym okazję do przerwy, poinformował chłopa, że ktoś się nim zajmie jutro.
I wtedy Saviemu przyszła do głowy kolejna myśl. Co jeśli faktycznie są w spółce? A on właśnie wyjawił na głos, że wie to co ma nie wiedzieć? W książkach, które czytał były takie sytuacje. Gdzie strażnicy brali łapówki by zezwalać na samowolkę. Dlatego tyle to trwa, wszystko ukartowane!
Dla osób trzecich musiało to wyglądać dziwacznie - najpierw gruby chłop się uniósł, a potem odwrócił się i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie. Wybiegł z budynku i zauważył, mężczyznę stojącego obok, opartego o murek. Odczuł panikę. To ten sam, który pchnął w ramię strażnika. Może zrobił to specjalnie? Seviere nie wiedział czy popada w paranoję, czy jest bardzo ostrożny. Nie sądził, że tak potoczy się jego dzień i wpadnie w świat pełen korupcji i kryminalistów. Ale, to może był jego pierwszy dzień przygody, która rozwinie się do prawdziwe powieści?
''Zbyt dużo myśli Savi!'' - chłop próbował sam się otrząsnąć ze swojego stanu. Nie mówiąc nic pobiegł tam, gdzie został okradziony. I tam rozpocznie swoje poszukiwania, mając nadzieję, że uda mu się uniknąć wzroku skorumpowanych strażników.
Wróciwszy na miejsce zdarzenia, Seviere był pobudzony ogromną ilością myśli i emocji. Determinacja przeplatała się ze strachem, złość z rezygnacją a wola walki ze zwykłym tchórzostwem. Złodziejki nie było, jej ziomów także. Ludzi było mniej a uliczka, w którą się udała była ciemna i ponura. Seviere wzdrygnął się na myśl o udaniu się dalej i wypytywaniu o tak zwaną Maev każdej napotkanej osoby. Postanowił zmienić taktykę. Uspokoić się, udać się na spacer z oczami szeroko otwartymi. Elfy muszą trzymać się razem, więc musi znaleźć elfów. Niczym Strażnik Cieni Elsveim w powieści ,,Gdzie Trupa Kupa'' będzie obserwował i śledził aż dojdzie do celu. Był gotowy. Ruszył przed siebie.
''Co to to nie''
- Czy jesteście poważni?! - krzyknął wstając z krzesła i uderzył dłonią o stół. Tusz chlapnął raz jeszcze. - Zostałem okradziony i kiedy macie opis sprawcy, nawet imię to zachowujecie się, jakbyście byli w spółce z nimi!I wtedy Saviemu przyszła do głowy kolejna myśl. Co jeśli faktycznie są w spółce? A on właśnie wyjawił na głos, że wie to co ma nie wiedzieć? W książkach, które czytał były takie sytuacje. Gdzie strażnicy brali łapówki by zezwalać na samowolkę. Dlatego tyle to trwa, wszystko ukartowane!
Dla osób trzecich musiało to wyglądać dziwacznie - najpierw gruby chłop się uniósł, a potem odwrócił się i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie. Wybiegł z budynku i zauważył, mężczyznę stojącego obok, opartego o murek. Odczuł panikę. To ten sam, który pchnął w ramię strażnika. Może zrobił to specjalnie? Seviere nie wiedział czy popada w paranoję, czy jest bardzo ostrożny. Nie sądził, że tak potoczy się jego dzień i wpadnie w świat pełen korupcji i kryminalistów. Ale, to może był jego pierwszy dzień przygody, która rozwinie się do prawdziwe powieści?
''Zbyt dużo myśli Savi!'' - chłop próbował sam się otrząsnąć ze swojego stanu. Nie mówiąc nic pobiegł tam, gdzie został okradziony. I tam rozpocznie swoje poszukiwania, mając nadzieję, że uda mu się uniknąć wzroku skorumpowanych strażników.
Wróciwszy na miejsce zdarzenia, Seviere był pobudzony ogromną ilością myśli i emocji. Determinacja przeplatała się ze strachem, złość z rezygnacją a wola walki ze zwykłym tchórzostwem. Złodziejki nie było, jej ziomów także. Ludzi było mniej a uliczka, w którą się udała była ciemna i ponura. Seviere wzdrygnął się na myśl o udaniu się dalej i wypytywaniu o tak zwaną Maev każdej napotkanej osoby. Postanowił zmienić taktykę. Uspokoić się, udać się na spacer z oczami szeroko otwartymi. Elfy muszą trzymać się razem, więc musi znaleźć elfów. Niczym Strażnik Cieni Elsveim w powieści ,,Gdzie Trupa Kupa'' będzie obserwował i śledził aż dojdzie do celu. Był gotowy. Ruszył przed siebie.
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Max mógł żałować, że tak szybko wyszedł z posterunku - załapałby się na całkiem niezłe przedstawienie, które przypadkiem wywołał, a którego świadkiem trochę wbrew swojej woli stał się pałacowy urzędnik, któremu drakon towarzyszył.
- Co się stało temu człowiekowi? - zapytał zaskoczony dworzanin, nie kierując swoich słów do nikogo konkretnego.
- Niezadowolony petent - burknął oficer straży, który stał najbliżej. - Nasza codzienność, ten…
No bo oczywiście, że nikt by się tak wprost do niekompetencji nie przyznał - to szkodzi wizerunkowi, który już był i tak mocno nadszarpnięty przez hecę z tymi przeklętymi elfami.
Max rozpoznał wybiegającego z posterunku grubaska i choć nie wzbudził on w nim specjalnego zainteresowania, przyglądał mu się, gdy odbiegał gdzieś w sobie tylko znanym kierunku - w okolicy nie było ciekawszego celu. Chwilę zastanawiał się co prawda czy za nim nie pobiec, bo jakoś tak podejrzanie wyglądał, ale że z posterunku nie dobiegał go żaden raban, uznał, że nie ma do czynienie z pierzchającym złoczyńcą, pościg był więc bezsensowny. Jedyne więc co mu pozostało to stać i czekać - jak to z reguły na warcie bywało. Przez tyle lat zdążył przywyknąć.
- Sir Maximilaanie!
- Tak, panie?
Drakon trochę się nastał pod posterunkiem i z niejaką ulgą przyjął to, że urzędnik pałacowy w końcu stamtąd wyszedł. Był pewny, że teraz wrócą na zamek i będzie można zakończyć służbę, lecz niestety - dostrzegł w oczach swojego podopiecznego niebezpieczny błysk - na pewno jeszcze nie wracali do domu.
- Jakie rozkazy? - zapytał, by zachęcić zaaferowanego urzędnika do mówienia.
- Idziemy! - oświadczył tamten, popierając słowa zamaszystym gestem. - Tutaj nic nie wskóramy, straż nic nie wie! Ale… Sir Maximilaanie, czy mnie pamięć nie myli, że pan całkiem dobrze zna miasto?
- Tak… - odparł drakon z pewnym wahaniem.
- W takim razie proszę mnie prowadzić! Poszukamy ich sami!
- Panie, to nie jest najlepszy pomysł…
- No już, już, chociaż spróbujemy - przerwał mu niecierpliwie urzędnik. Max chciał mu wyjaśnić, że w takich szatach nie wtopią się w tłum, nikt nie będzie chciał z nimi rozmawiać, poza tym nie byli odpowiednio wyposażeni i pora już też była dość późna jak na to o której zaczął służbę… Ale no nie było innego wyjścia: pan każe, sługa musi, więc drakon rozkaz spełnić musiał.
- Co się stało temu człowiekowi? - zapytał zaskoczony dworzanin, nie kierując swoich słów do nikogo konkretnego.
- Niezadowolony petent - burknął oficer straży, który stał najbliżej. - Nasza codzienność, ten…
No bo oczywiście, że nikt by się tak wprost do niekompetencji nie przyznał - to szkodzi wizerunkowi, który już był i tak mocno nadszarpnięty przez hecę z tymi przeklętymi elfami.
Max rozpoznał wybiegającego z posterunku grubaska i choć nie wzbudził on w nim specjalnego zainteresowania, przyglądał mu się, gdy odbiegał gdzieś w sobie tylko znanym kierunku - w okolicy nie było ciekawszego celu. Chwilę zastanawiał się co prawda czy za nim nie pobiec, bo jakoś tak podejrzanie wyglądał, ale że z posterunku nie dobiegał go żaden raban, uznał, że nie ma do czynienie z pierzchającym złoczyńcą, pościg był więc bezsensowny. Jedyne więc co mu pozostało to stać i czekać - jak to z reguły na warcie bywało. Przez tyle lat zdążył przywyknąć.
- Sir Maximilaanie!
- Tak, panie?
Drakon trochę się nastał pod posterunkiem i z niejaką ulgą przyjął to, że urzędnik pałacowy w końcu stamtąd wyszedł. Był pewny, że teraz wrócą na zamek i będzie można zakończyć służbę, lecz niestety - dostrzegł w oczach swojego podopiecznego niebezpieczny błysk - na pewno jeszcze nie wracali do domu.
- Jakie rozkazy? - zapytał, by zachęcić zaaferowanego urzędnika do mówienia.
- Idziemy! - oświadczył tamten, popierając słowa zamaszystym gestem. - Tutaj nic nie wskóramy, straż nic nie wie! Ale… Sir Maximilaanie, czy mnie pamięć nie myli, że pan całkiem dobrze zna miasto?
- Tak… - odparł drakon z pewnym wahaniem.
- W takim razie proszę mnie prowadzić! Poszukamy ich sami!
- Panie, to nie jest najlepszy pomysł…
- No już, już, chociaż spróbujemy - przerwał mu niecierpliwie urzędnik. Max chciał mu wyjaśnić, że w takich szatach nie wtopią się w tłum, nikt nie będzie chciał z nimi rozmawiać, poza tym nie byli odpowiednio wyposażeni i pora już też była dość późna jak na to o której zaczął służbę… Ale no nie było innego wyjścia: pan każe, sługa musi, więc drakon rozkaz spełnić musiał.
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Przemierzając uliczki miasta Seviere dostrzegł ogrom różnić w architekturze i zachowaniu mieszkańców, których mijał. Z pewnością u tych drugich było mniej uśmiechów. Zaczynał rozumieć dlaczego. To niepojęte by ktoś na własną rękę szukał złodzieja, kiedy straż jest tuż obok. Wychodzi na to, że opowieści są prawdziwe, a motto ''jeśli chcesz coś dobrze zrobione zrób to sam'' ma bardzo dużo wspólnego z życiem w mieście. Jak dotąd nie dostrzegł żadnego elfa. Czyżby mieli swoją ukrytą enklawę?
Seviere był tak pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, kiedy zapuścił się w rejony, które nie dość, że wyglądały na szemrane to i nie skupił się nad tym by zapamiętać drogę powrotną. Gdy uświadomił sobie ten fakt, skurczył się obserwując plac, na którym się znajdował. Domy mieszkaniowe połączone ze sobą sznurkami na pranie otaczały mały posąg ze zwierzęciem, którego Seviere nie rozpoznawał. Musiało to być sąsiedztwo, w którym każdy dobrze się znał, bo wzrok co poniektórych mieszkańców był taki sam. Seviere słyszał ich myśli mówiące: ''A ty tu do kogo? Nie jesteś stąd''. Jeden z nich wyglądał przerażająco. Wielki drab z twarzą jak malowany ork stał naprzeciw chudszego i bardziej zaniedbanego mężczyzny, który coś popijał. Przyglądał się Seviere'owi dłuższą chwilę, uśmiechnął się i podszedł pytając wprost.
- Zgubiłeś się czy jesteś umówiony? He?
Seviere początkowo nie odpowiedział, bo oceniał nadchodzące zagrożenie, temu drab zapytał ponownie.
- Zgubiłeś się? Jeśli tak to powiedz czego szukasz, to wskaże drogę. - Głos miał ochrypły.
Seviere był zmieszany ale musiał coś odpowiedzieć.
- Kobiety szukam... znaczy elfki! Elfów. Um, miejsca gdzie ich znajdę?
Drab się uśmiechnął szeroko, później zaśmiał odwracając się do kolegi wskazując kciukiem na Seviera.
- Haha, jasne. Idź w tą stronę do pierwszego skrzyżowania. Później na prawo i do końca ulicy.
Seviere poczuł ulgę, bo mężczyzna okazał się być o wiele bardziej przyjazny niż się spodziewał. Jego szeroki palec wskazywał stronę, w którą musiał się udać. Jego druga dłoń poklepała Seviere'a po plecach i opuścił go śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową.
- Dziękuuję panie! Doceniam za pomoc!
- Nie ma sprawy - odpowiedział wracając na miejsce, w którym wcześniej stał. Kiwnięciem głowy wskazał raz jeszcze drogę chłopu. Seviere skorzystał z wskazówek i udał się w wyznaczonym kierunku. Rozchmurzył się. Myślał, że ta przechadzka w poszukiwaniach będzie o wiele trudniejsza. Nie zajęło mu długo by dotrzeć na miejsce, o którym wspomniał ''Miły Drab''. Seviere stanął na środku ulicy spoglądając na duży dom z fantazyjnymi zasłonami.
- Och...
Masywny szyld przed chłopem mówił:
''Witamy w Zamtuzie Gorejące Uda''
Seviere był tak pogrążony w myślach, że nawet nie zauważył, kiedy zapuścił się w rejony, które nie dość, że wyglądały na szemrane to i nie skupił się nad tym by zapamiętać drogę powrotną. Gdy uświadomił sobie ten fakt, skurczył się obserwując plac, na którym się znajdował. Domy mieszkaniowe połączone ze sobą sznurkami na pranie otaczały mały posąg ze zwierzęciem, którego Seviere nie rozpoznawał. Musiało to być sąsiedztwo, w którym każdy dobrze się znał, bo wzrok co poniektórych mieszkańców był taki sam. Seviere słyszał ich myśli mówiące: ''A ty tu do kogo? Nie jesteś stąd''. Jeden z nich wyglądał przerażająco. Wielki drab z twarzą jak malowany ork stał naprzeciw chudszego i bardziej zaniedbanego mężczyzny, który coś popijał. Przyglądał się Seviere'owi dłuższą chwilę, uśmiechnął się i podszedł pytając wprost.
- Zgubiłeś się czy jesteś umówiony? He?
Seviere początkowo nie odpowiedział, bo oceniał nadchodzące zagrożenie, temu drab zapytał ponownie.
- Zgubiłeś się? Jeśli tak to powiedz czego szukasz, to wskaże drogę. - Głos miał ochrypły.
Seviere był zmieszany ale musiał coś odpowiedzieć.
- Kobiety szukam... znaczy elfki! Elfów. Um, miejsca gdzie ich znajdę?
Drab się uśmiechnął szeroko, później zaśmiał odwracając się do kolegi wskazując kciukiem na Seviera.
- Haha, jasne. Idź w tą stronę do pierwszego skrzyżowania. Później na prawo i do końca ulicy.
Seviere poczuł ulgę, bo mężczyzna okazał się być o wiele bardziej przyjazny niż się spodziewał. Jego szeroki palec wskazywał stronę, w którą musiał się udać. Jego druga dłoń poklepała Seviere'a po plecach i opuścił go śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową.
- Dziękuuję panie! Doceniam za pomoc!
- Nie ma sprawy - odpowiedział wracając na miejsce, w którym wcześniej stał. Kiwnięciem głowy wskazał raz jeszcze drogę chłopu. Seviere skorzystał z wskazówek i udał się w wyznaczonym kierunku. Rozchmurzył się. Myślał, że ta przechadzka w poszukiwaniach będzie o wiele trudniejsza. Nie zajęło mu długo by dotrzeć na miejsce, o którym wspomniał ''Miły Drab''. Seviere stanął na środku ulicy spoglądając na duży dom z fantazyjnymi zasłonami.
- Och...
Masywny szyld przed chłopem mówił:
''Witamy w Zamtuzie Gorejące Uda''
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Urzędnik głupi nie był, choć jego entuzjazm był trochę przesadzony jak na zastaną sytuację. Max próbował mu delikatnie wyperswadować, że to nie jest zabawa dla kogoś w tym wieku, z tymi kwalifikacjami i tak ubranego, ale niestety, za każdym razem jego sugestie były zbywane jakimś “tylko”. “Tylko zajrzymy jeszcze tam”, “Tylko zapytamy jeszcze w tym miejscu…” - i tak cały czas. Drakona sytuacja zaczęła w pewnym momencie bawić - musieli z boku wyglądać komicznie. Oczywiście na pierwszy rzut oka widać było, że to jakiś możny ze swoim sługusem - ten pierwszy to jegomość po pięćdziesiątce bardziej łysy niż uczesany i mimo entuzjazmu i chęci łapiący zadyszkę przy każdym gwałtowniejszym ruchu, a ten drugi to co prawda ma kondycję, ale ani umiejętności ani pozycji, by postawić na swoim. Max parę razy złapał czyjeś rozbawione spojrzenie - gdy były to kobiety, puszczał do nich zalotnie oko, wtedy chichotały i przestawały się z nich wyśmiewać. Choć jedna to się bardzo oburzyła na ten bardzo subtelny flirt - dobrze, że nie podeszła by dać mu w pysk. Gdy zaś to mężczyźni się z nich naigrywali, Max robił minę “a co ja mogę, on mi płaci”. Niektórzy to rozumieli, na innych to nie działało - pewnie woleli swoją wolność niż jego względne bogactwo. On zaś nie zamierzał się kłócić z byle przechodniami - po prostu lubił wchodzić w interakcje, szczególnie takie przelotne.
Urzędnik zaś był nieświadomy tego co działo się wokół, tak był zaangażowany w swoje śledztwo. Maximilaanowi przyszło do głowy, że być może spełnia on swoje marzenia z dzieciństwa albo bawi się w jednego z tych detektywów, o których do tej pory jedynie czytał. Nieważne, że jego metody nic nie dawały, niech się bawi - może zmądrzeje gdy go nogi zaczną boleć. Póki co jednak wykazywał się godną podziwu kondycją i krążył po mieście w poszukiwaniu wskazówek jakby miał połowę mniej lat niż w rzeczywistości.
Moment… Czy oni nie byli w tym samym wieku?
- Panie, proszę mi wybaczyć…
- Wiem! Wiem, mam pomysł! - zakrzyknął nagle urzędnik, nim drakon popełnił zamierzoną gafę i zapytał go o wiek. - Sir Maximilaanie, w okolicy na pewno musi być taki lokal, no wie pan… O nieciekawej reputacji. Taki co to dużo przejezdnych, piwo tanie i podłe, sienniki…
- Zapchlone - dokończył za niego drakon widząc, że dworzanin ma z tym słowem pewien problem. Jegomość podziękował mu skinieniem głowy. - Tak, przychodzi mi do głowy kilka takich knajp w okolicy. Najbliższa… Za tamtym rogiem - oświadczył, ruchem głowy wskazując odpowiedni kierunek.
- O, to doskonale, doskonale! - Urzędnik nabrał nowego entuzjazmu. - To chodźmy tam więc.
- Panie, pozwolę sobie wyrazić sprzeciw, to niebezpieczne, byście wchodzili w takie miejsce…
- Och, to nic! Ty wejdziesz i wypytasz i zdasz mi później relację, ja poczekam na zewnątrz. Potrzymam ci kurtkę, by cię nikt z pałacem nie kojarzył.
Jakże można dyskutować z takim przejawem łaskawości? Maximilaan nie miał nic do gadania, choć w trzewiach czuł, że może tego żałować. Co się jednak stanie, gdy zostawi swojego podopiecznego przed karczmą ledwie na chwilę? To stary chłop, nie koń, by mieli mu go zwędzić.
Oj się chłopak zdziwi…
Urzędnik zaś był nieświadomy tego co działo się wokół, tak był zaangażowany w swoje śledztwo. Maximilaanowi przyszło do głowy, że być może spełnia on swoje marzenia z dzieciństwa albo bawi się w jednego z tych detektywów, o których do tej pory jedynie czytał. Nieważne, że jego metody nic nie dawały, niech się bawi - może zmądrzeje gdy go nogi zaczną boleć. Póki co jednak wykazywał się godną podziwu kondycją i krążył po mieście w poszukiwaniu wskazówek jakby miał połowę mniej lat niż w rzeczywistości.
Moment… Czy oni nie byli w tym samym wieku?
- Panie, proszę mi wybaczyć…
- Wiem! Wiem, mam pomysł! - zakrzyknął nagle urzędnik, nim drakon popełnił zamierzoną gafę i zapytał go o wiek. - Sir Maximilaanie, w okolicy na pewno musi być taki lokal, no wie pan… O nieciekawej reputacji. Taki co to dużo przejezdnych, piwo tanie i podłe, sienniki…
- Zapchlone - dokończył za niego drakon widząc, że dworzanin ma z tym słowem pewien problem. Jegomość podziękował mu skinieniem głowy. - Tak, przychodzi mi do głowy kilka takich knajp w okolicy. Najbliższa… Za tamtym rogiem - oświadczył, ruchem głowy wskazując odpowiedni kierunek.
- O, to doskonale, doskonale! - Urzędnik nabrał nowego entuzjazmu. - To chodźmy tam więc.
- Panie, pozwolę sobie wyrazić sprzeciw, to niebezpieczne, byście wchodzili w takie miejsce…
- Och, to nic! Ty wejdziesz i wypytasz i zdasz mi później relację, ja poczekam na zewnątrz. Potrzymam ci kurtkę, by cię nikt z pałacem nie kojarzył.
Jakże można dyskutować z takim przejawem łaskawości? Maximilaan nie miał nic do gadania, choć w trzewiach czuł, że może tego żałować. Co się jednak stanie, gdy zostawi swojego podopiecznego przed karczmą ledwie na chwilę? To stary chłop, nie koń, by mieli mu go zwędzić.
Oj się chłopak zdziwi…
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Seviere stanął przed wrotami zamtuzu. Tak, ''wrotami'', bo poczuł się w tym momencie malutki i następny krok był przed nim trudniejszy niż wszystkie inne. Obiecał sobie ''Wejść, zapytać i wyjść, nic więcej''. Miał też nadzieję, że nie zobaczy czegoś... sam nie wiedział czego. Po prostu się bał Gorejących Ud. Zamykając oczy i przełykając ślinę, zdecydował się na uchylenie drzwi.
Przed nim niedługi korytarz ozdobiony czerwonymi wstęgami prowadził do recepcji. Na ścianach zostały wyryte obrazki i wypełnione złotą farbą. Przedstawiały najróżniejsze pozycje seksualne i akty, o których nawet Seviere nie śnił, a co dopiero miałby je wykonać. Od samego patrzenia kręgosłup chłopa się buntował, zresztą jak cała reszta jego ciała. Nogi mu zmiękły, gardło ścisnęło jakby ktoś założył na nie pętlę, a ręce drżały i widocznie się spociły. Z największym trudem mu przyszło by uderzyć w dzwoneczek na ladzie. DING! dzwoneczka zabrzmiał dla chłopa jak wyrok śmierci, ten dzwoneczek będzie go teraz prześladował. Na domiar złego słyszał jęki dochodzące z dalszej części budynku, ciche jak szept, ale donośne w umyśle Seviera, jak dzwony nie pozwalające mu się skupić w niedzielne popołudnie w bibliotece. Zamykając oczy próbował zmężnieć, powiedzieć sobie: To normalne, wszyscy to robią. No oprócz niego. Ale nadal! Musi dać radę! musi...
- Ej Misiek! Słyszysz mnie?
Seviere otworzył oczy, wyglądał jakby miał zaraz zapaść się pod ziemię pod swoim ciężarem. Przed nim kobieta w frywolnym, jednak nadal wystarczająco zasłoniętym stroju wpatrywała się w chłopa jak na głupa. Och, tak, bo na głupa to on teraz faktycznie wyglądał. Ale obiecał sobie wewnętrznie ZMĘŻNIEJ.
Seviere wypiął pierś wyprostowując się i mówiąc.
- Szukam złodziejki, elfka o imieniu Maev - zabrzmiał jak strażnik tłumaczący się kapitanowi... blondwłosej burdelmamie kapitan o mocnym ciemnym makijażu i uwydatnionych karminowych ustach. - Szukam pomocy w odszukaniu jej i odzyskaniu skradzionej sakiewki, proszę pani - kontynuował. Starał się brzmieć oficjalnie, nie chciał by znów, jego słowa zostały omylnie odebrane.
- Jesteś jednym z tych co? - zapytała dziewczyna wychodząca z pokoju. Młoda, obdarowana w krągłe kształty elfka ułożyła dłoń na ramieniu Seviera. - Mogę ci pokazać, gdzie ukryłam... twoją... sakwę... - wyszeptała cicho trzepocząc rzęsami i kręcąc loki we włosach chłopa. Lecz jej zaloty, znaczy próba zyskania klienta została przerwana przez chrząknięcie szefowej. Elfka odwróciła się i zauważyła, że blondwłosa gestykuluje dłonią jakby trzymała jakiś niewidzialny worek i go opróżniła odwracając i trzęsąc. Elfka widząc to, pokręciła oczami w stronę chłopa i bez słowa opuściła ich.
- Nie wiem kim jesteś, ale wypowiadając imię tej elfiej kurwy jest mi ubliżające, że w ogóle jej tutaj szukasz, pośród porządnych dziewczyn. Więc mów szybko, czego chcesz?
- Jak mówiłem - zaczął przełykając ślinę. - Szukam jej, bo ukradła mi pieniądze. Straż nie była pomocna i podejrzewam, że współpracują z złodziejami.
Burdelmama wytrzeszczyła oczy.
- Co to za świat kiedy ludzie miast do straży to do kurtyzan po pomoc idą - westchnęła wzruszając ramionami. - W porządku, powiem ci gdzie jej szukać, chociaż i tak nie wyglądasz na bystrzaka. I nie myśl sobie, że to z dobrej woli, bo pizda mi się naraziła wcześniej. I choćby najmniejsze zawracanie jej przebrzydłej dupy było jej nie na rękę, to jestem rad z tego. - Burdelmama nachyliła się nad ladą i coś nabazgrała na papierze grafitową pałką. Później wręczyła świstek papieru Sevierowi odganiając go dłonią jak dziecko.
- A jak będziesz miał czym płacić, to wpadnij do nas.
- Dz-dziękuję bardzo za pomoc. - Ukłonił się najniżej jak mógł, czyli niezbyt.
- Nie pożałujesz - rzuciła na pożegnanie.
Tylko, że Seviere, mimo iż otrzymał to co chciał i tak już żałował. Czuł się niemęski myśląc o tym, że takie miejsca nie powinny go w ogóle ruszać, a jednak czuł się brudny wychodząc z tego przybytku...
Przed nim niedługi korytarz ozdobiony czerwonymi wstęgami prowadził do recepcji. Na ścianach zostały wyryte obrazki i wypełnione złotą farbą. Przedstawiały najróżniejsze pozycje seksualne i akty, o których nawet Seviere nie śnił, a co dopiero miałby je wykonać. Od samego patrzenia kręgosłup chłopa się buntował, zresztą jak cała reszta jego ciała. Nogi mu zmiękły, gardło ścisnęło jakby ktoś założył na nie pętlę, a ręce drżały i widocznie się spociły. Z największym trudem mu przyszło by uderzyć w dzwoneczek na ladzie. DING! dzwoneczka zabrzmiał dla chłopa jak wyrok śmierci, ten dzwoneczek będzie go teraz prześladował. Na domiar złego słyszał jęki dochodzące z dalszej części budynku, ciche jak szept, ale donośne w umyśle Seviera, jak dzwony nie pozwalające mu się skupić w niedzielne popołudnie w bibliotece. Zamykając oczy próbował zmężnieć, powiedzieć sobie: To normalne, wszyscy to robią. No oprócz niego. Ale nadal! Musi dać radę! musi...
- Ej Misiek! Słyszysz mnie?
Seviere otworzył oczy, wyglądał jakby miał zaraz zapaść się pod ziemię pod swoim ciężarem. Przed nim kobieta w frywolnym, jednak nadal wystarczająco zasłoniętym stroju wpatrywała się w chłopa jak na głupa. Och, tak, bo na głupa to on teraz faktycznie wyglądał. Ale obiecał sobie wewnętrznie ZMĘŻNIEJ.
Seviere wypiął pierś wyprostowując się i mówiąc.
- Szukam złodziejki, elfka o imieniu Maev - zabrzmiał jak strażnik tłumaczący się kapitanowi... blondwłosej burdelmamie kapitan o mocnym ciemnym makijażu i uwydatnionych karminowych ustach. - Szukam pomocy w odszukaniu jej i odzyskaniu skradzionej sakiewki, proszę pani - kontynuował. Starał się brzmieć oficjalnie, nie chciał by znów, jego słowa zostały omylnie odebrane.
- Jesteś jednym z tych co? - zapytała dziewczyna wychodząca z pokoju. Młoda, obdarowana w krągłe kształty elfka ułożyła dłoń na ramieniu Seviera. - Mogę ci pokazać, gdzie ukryłam... twoją... sakwę... - wyszeptała cicho trzepocząc rzęsami i kręcąc loki we włosach chłopa. Lecz jej zaloty, znaczy próba zyskania klienta została przerwana przez chrząknięcie szefowej. Elfka odwróciła się i zauważyła, że blondwłosa gestykuluje dłonią jakby trzymała jakiś niewidzialny worek i go opróżniła odwracając i trzęsąc. Elfka widząc to, pokręciła oczami w stronę chłopa i bez słowa opuściła ich.
- Nie wiem kim jesteś, ale wypowiadając imię tej elfiej kurwy jest mi ubliżające, że w ogóle jej tutaj szukasz, pośród porządnych dziewczyn. Więc mów szybko, czego chcesz?
- Jak mówiłem - zaczął przełykając ślinę. - Szukam jej, bo ukradła mi pieniądze. Straż nie była pomocna i podejrzewam, że współpracują z złodziejami.
Burdelmama wytrzeszczyła oczy.
- Co to za świat kiedy ludzie miast do straży to do kurtyzan po pomoc idą - westchnęła wzruszając ramionami. - W porządku, powiem ci gdzie jej szukać, chociaż i tak nie wyglądasz na bystrzaka. I nie myśl sobie, że to z dobrej woli, bo pizda mi się naraziła wcześniej. I choćby najmniejsze zawracanie jej przebrzydłej dupy było jej nie na rękę, to jestem rad z tego. - Burdelmama nachyliła się nad ladą i coś nabazgrała na papierze grafitową pałką. Później wręczyła świstek papieru Sevierowi odganiając go dłonią jak dziecko.
- A jak będziesz miał czym płacić, to wpadnij do nas.
- Dz-dziękuję bardzo za pomoc. - Ukłonił się najniżej jak mógł, czyli niezbyt.
- Nie pożałujesz - rzuciła na pożegnanie.
Tylko, że Seviere, mimo iż otrzymał to co chciał i tak już żałował. Czuł się niemęski myśląc o tym, że takie miejsca nie powinny go w ogóle ruszać, a jednak czuł się brudny wychodząc z tego przybytku...
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
- Panie, jesteście pewni, że mam tam iść? Moim zadaniem jest ochrona was…
- Ach, przecież na ulicy nic złego mi się nie może stać, proszę spojrzeć jak tu pusto - dworzanin zbył troskę swojego strażnika, szerokim gestem ogarniając ulicę, która faktycznie była dość wyludniona o tej porze. Aż dziwnie wyludniona, ale może to taka okolica - trochę czasu minęło odkąd Maximilaan kręcił się po tych nieciekawych dzielnicach. Przyjemności mu to specjalnej nie sprawiało, a i zadań miał tu niewiele. Może więc coś się tu zmieniło przez ostatnie miesiące, czego jeszcze nie był świadomy…
- Mam złe przeczucie - oświadczył, bo jednak rozkazy z pałacu były takie, że ma strzec tego dziadka, a nie być jego chłopcem na posyłki. Wymownie palcem postukał się w kącik swojego oka, które na moment stało się czarno-złote, z pionową źrenicą, lecz po kolejnym mrugnięciu znowu przybrało swą typową brązową barwę. Taka pokazówka z reguły robiła wrażenie na rozmówcy…
- Och, proszę nie dyskutować!
...Ale jak widać tym razem Max trafił na wyjątkowo zawziętego przeciwnika. Ten urzędas przeżywał chyba właśnie przygodę swojego życia i bardzo nie chciał by mu ktokolwiek w tym przeszkadzał.
- Nie mogę dyskutować z rozkazami…
- W takim razie ja wam rozkazuję, byście tam poszli i wypytali o tych złodziejaszków. Liczę na was, sir Maximilaanie.
A to cwana bestia, załatwiła go jego własną bronią! No ale faktycznie, z tym już drakon nie mógł się spierać. Okazując więc swoją niechęć jedynie w gestach, a złorzecząc tylko w myślach, rozpiął kurtkę swojego munduru. Nadal bez słowa zdjął ją, wywinął na drugą stronę by się nie pobrudziła i tak złożoną oddał pałacowemu urzędnikowi, tak jak się wcześniej umówili.
- Doskonale, doskonale - ucieszył się tamten. - Proszę pamiętać, liczę na pana, sir Maximilaanie.
W tej nieciekawej karczmie Max wyglądał i tak jak stróż odwalony na dożynki - regulaminowa biała koszula, czarne spodnie z lampasem, kto by uwierzył, że jest tutejszy? Drakon jednak miał ten krok i spojrzenie, które sprawiały, że faktycznie mógł być brany za takiego, który ma prawo tu być… Tylko być może na innych zasadach niż reszta. W końcu swego czasu zajmował się niezbyt prestiżowym zadaniem, jakim było odbieranie haraczy od zastraszonych szynkarzy - nadal umiał wejść w tę rolę. Czynił to niechętnie, ale tym razem nie miał specjalnego wyboru - musiał jakoś uzasadnić to, że jego wyelegantowana mość pojawiła się w takim miejscu. I to jeszcze z bronią, bo przecież nadal miał przypasany miecz (nie zostawił go urzędnikowi, to byłoby jak proszenie się o kłopoty).
- Piwo - rzucił, zajmując miejsce przy barze. Przypominający jakiegoś Norda rosły karczmarz burknął coś pod nosem i zabrał się za nalewanie. Maxowi przyszło do głowy, że w pojedynkę miałby problem go zastraszyć, ale całe szczęście tym razem nie po to tutaj przyszedł.
- Powiedzcie mi… - zagaił, gdy miał już zamienił te kilka miedzianych monet na kufel słabego piwa.
- Te, dziadku, a ty co tutaj tak stoisz?
Choć słowa świadczyły o trosce, ton zdecydowanie temu przeczył - jak w tym znanym wszystkim pytaniu “masz jakiś problem?”. Pałacowy urzędnik jednak nigdy nie miał do czynienia z tego typu zaczepką i wydawało mu się, że ten elf wraz ze swoimi kolegami naprawdę jest zainteresowany jego losem.
- O, czekam na kogoś - zbył z lekkim uśmiechem jego troskę.
- Sam?
I tym razem dworzanin nie usłyszał złych intencji w zadanym mu pytaniu, choć każdy przeciętny obywatel wiedziałby, że w tym przypadku lepiej nie odpowiadać zgodnie z prawdą, bo to tylko oznaka tego, że nikt nie będzie cię szukał.
Tymczasem koledzy “troskliwego” elfa niby przypadkiem zaczęli zachodzić urzędnika tak, by ten ani nie mógł im się wymknąć, ani za dobrze nie można było się żadnemu z nich przyjrzeć. Zresztą w uliczce i tak nie było żadnych świadków...
- Ach, przecież na ulicy nic złego mi się nie może stać, proszę spojrzeć jak tu pusto - dworzanin zbył troskę swojego strażnika, szerokim gestem ogarniając ulicę, która faktycznie była dość wyludniona o tej porze. Aż dziwnie wyludniona, ale może to taka okolica - trochę czasu minęło odkąd Maximilaan kręcił się po tych nieciekawych dzielnicach. Przyjemności mu to specjalnej nie sprawiało, a i zadań miał tu niewiele. Może więc coś się tu zmieniło przez ostatnie miesiące, czego jeszcze nie był świadomy…
- Mam złe przeczucie - oświadczył, bo jednak rozkazy z pałacu były takie, że ma strzec tego dziadka, a nie być jego chłopcem na posyłki. Wymownie palcem postukał się w kącik swojego oka, które na moment stało się czarno-złote, z pionową źrenicą, lecz po kolejnym mrugnięciu znowu przybrało swą typową brązową barwę. Taka pokazówka z reguły robiła wrażenie na rozmówcy…
- Och, proszę nie dyskutować!
...Ale jak widać tym razem Max trafił na wyjątkowo zawziętego przeciwnika. Ten urzędas przeżywał chyba właśnie przygodę swojego życia i bardzo nie chciał by mu ktokolwiek w tym przeszkadzał.
- Nie mogę dyskutować z rozkazami…
- W takim razie ja wam rozkazuję, byście tam poszli i wypytali o tych złodziejaszków. Liczę na was, sir Maximilaanie.
A to cwana bestia, załatwiła go jego własną bronią! No ale faktycznie, z tym już drakon nie mógł się spierać. Okazując więc swoją niechęć jedynie w gestach, a złorzecząc tylko w myślach, rozpiął kurtkę swojego munduru. Nadal bez słowa zdjął ją, wywinął na drugą stronę by się nie pobrudziła i tak złożoną oddał pałacowemu urzędnikowi, tak jak się wcześniej umówili.
- Doskonale, doskonale - ucieszył się tamten. - Proszę pamiętać, liczę na pana, sir Maximilaanie.
W tej nieciekawej karczmie Max wyglądał i tak jak stróż odwalony na dożynki - regulaminowa biała koszula, czarne spodnie z lampasem, kto by uwierzył, że jest tutejszy? Drakon jednak miał ten krok i spojrzenie, które sprawiały, że faktycznie mógł być brany za takiego, który ma prawo tu być… Tylko być może na innych zasadach niż reszta. W końcu swego czasu zajmował się niezbyt prestiżowym zadaniem, jakim było odbieranie haraczy od zastraszonych szynkarzy - nadal umiał wejść w tę rolę. Czynił to niechętnie, ale tym razem nie miał specjalnego wyboru - musiał jakoś uzasadnić to, że jego wyelegantowana mość pojawiła się w takim miejscu. I to jeszcze z bronią, bo przecież nadal miał przypasany miecz (nie zostawił go urzędnikowi, to byłoby jak proszenie się o kłopoty).
- Piwo - rzucił, zajmując miejsce przy barze. Przypominający jakiegoś Norda rosły karczmarz burknął coś pod nosem i zabrał się za nalewanie. Maxowi przyszło do głowy, że w pojedynkę miałby problem go zastraszyć, ale całe szczęście tym razem nie po to tutaj przyszedł.
- Powiedzcie mi… - zagaił, gdy miał już zamienił te kilka miedzianych monet na kufel słabego piwa.
- Te, dziadku, a ty co tutaj tak stoisz?
Choć słowa świadczyły o trosce, ton zdecydowanie temu przeczył - jak w tym znanym wszystkim pytaniu “masz jakiś problem?”. Pałacowy urzędnik jednak nigdy nie miał do czynienia z tego typu zaczepką i wydawało mu się, że ten elf wraz ze swoimi kolegami naprawdę jest zainteresowany jego losem.
- O, czekam na kogoś - zbył z lekkim uśmiechem jego troskę.
- Sam?
I tym razem dworzanin nie usłyszał złych intencji w zadanym mu pytaniu, choć każdy przeciętny obywatel wiedziałby, że w tym przypadku lepiej nie odpowiadać zgodnie z prawdą, bo to tylko oznaka tego, że nikt nie będzie cię szukał.
Tymczasem koledzy “troskliwego” elfa niby przypadkiem zaczęli zachodzić urzędnika tak, by ten ani nie mógł im się wymknąć, ani za dobrze nie można było się żadnemu z nich przyjrzeć. Zresztą w uliczce i tak nie było żadnych świadków...
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Savi opuścił ulicę czując się jak mosiek. Wiedział, że jest już o krok dalej, a zostało pół dnia. W kącie, opierając się o ścianę budynku, rozłożył kartkę papieru, która otrzymał.
Wizja spania na dworze, będąc głodnym i biednym była przerażająca. Będzie musiał sobie znaleźć pracę? Spędził życie w bibliotece, a takiej to on tu nie widział. Z drugiej strony, nie po to odszedł z domu, z pracy bibliotekarza, by znów nim zostać tylko w innym miejscu. Bohater, heros, czempion nie może spać w uliczce i głodować.
Seviere nie wiedział czy ta myśl go motywuje czy daje poczucie bezradności. Trzymając się za brzuch i chowając kartkę do kieszeni wrócił drogą, skąd przyszedł. Choć pierwotnie mężczyzna, którego wcześniej spotkał pomógł mu znaleźć to co szuka, to kolejne pytania mogą go zawieźć w jeszcze gorsze miejsca. O ile takie istniały. Nie chciał się dowiadywać. Najlepiej gdyby gdzieś był plan miasta. Tylko gdzie...
Wracając po swoich śladach było trudniejsze jak się spodziewał. Niepotrzebnie szedł uliczkami, bo teraz sam się zgubił. Był pewny, że za rogiem zobaczy ten plac, w którym został poinstruowany, ale to nie był ten sam. Podobny, ale brakowało fontanny, chyba, że już ją skradziono. Chłop powędrował dalej przez labirynt uliczek, kierując się słuchem jak Van Batteman, ślepy mściciel z powieści. Uznając, że trzeba iść tam gdzie największy gwar, lub rozmowy, Seviere szedł tam, gdzie coś usłyszał, choć raz mu kot przebiegł pod nogami. Na szczęście Seviera, jego nieprzemyślany plan był to jak strzał w bingo. Nie dość, że znalazł grupę osób, to jeszcze elfów i między nimi człowieka, który nie wyglądał na kogoś złego. Bez zastanowienia podszedł do zgromadzenia i wprost zapytał:
- Dzień dobry! Szukam Placu Floriańskiego, Lombardu i kogoś zwanego Załatwiaczem. Przyjaciela elfki Maev. Proszę o wskazanie, drooogi? - ostatnie zdanie miało wydźwięk niepewny, z tego powodu, że elf najbliżej niego w dłoni miał ostrze.
Aleja wierzby 95/4 - DOM
Plac Floriański / Lombard - Załatwiacz
Nic mu no nie mówiło. Równie dobrze te miejsca mogłyby być tuż za rogiem a Savi i tak będzie zdany na nieznajomych w szukaniu kierunku. Nagle w jego żołądku zaburczało, głośno jakby spał w nim niedźwiedź. Kiedy zeszła z niego adrenalina, to reszta ciała dała o sobie przypomnieć. Na dźwięk zbuntowanego żołądka, dodał swoje grosze mózg, przypominający tę piekarnię, do której pierwotnie zmierzał. A co jeśli nie uda mu się odzyskać majątku? I nie znajdzie noclegu?Plac Floriański / Lombard - Załatwiacz
Wizja spania na dworze, będąc głodnym i biednym była przerażająca. Będzie musiał sobie znaleźć pracę? Spędził życie w bibliotece, a takiej to on tu nie widział. Z drugiej strony, nie po to odszedł z domu, z pracy bibliotekarza, by znów nim zostać tylko w innym miejscu. Bohater, heros, czempion nie może spać w uliczce i głodować.
Seviere nie wiedział czy ta myśl go motywuje czy daje poczucie bezradności. Trzymając się za brzuch i chowając kartkę do kieszeni wrócił drogą, skąd przyszedł. Choć pierwotnie mężczyzna, którego wcześniej spotkał pomógł mu znaleźć to co szuka, to kolejne pytania mogą go zawieźć w jeszcze gorsze miejsca. O ile takie istniały. Nie chciał się dowiadywać. Najlepiej gdyby gdzieś był plan miasta. Tylko gdzie...
Wracając po swoich śladach było trudniejsze jak się spodziewał. Niepotrzebnie szedł uliczkami, bo teraz sam się zgubił. Był pewny, że za rogiem zobaczy ten plac, w którym został poinstruowany, ale to nie był ten sam. Podobny, ale brakowało fontanny, chyba, że już ją skradziono. Chłop powędrował dalej przez labirynt uliczek, kierując się słuchem jak Van Batteman, ślepy mściciel z powieści. Uznając, że trzeba iść tam gdzie największy gwar, lub rozmowy, Seviere szedł tam, gdzie coś usłyszał, choć raz mu kot przebiegł pod nogami. Na szczęście Seviera, jego nieprzemyślany plan był to jak strzał w bingo. Nie dość, że znalazł grupę osób, to jeszcze elfów i między nimi człowieka, który nie wyglądał na kogoś złego. Bez zastanowienia podszedł do zgromadzenia i wprost zapytał:
- Dzień dobry! Szukam Placu Floriańskiego, Lombardu i kogoś zwanego Załatwiaczem. Przyjaciela elfki Maev. Proszę o wskazanie, drooogi? - ostatnie zdanie miało wydźwięk niepewny, z tego powodu, że elf najbliżej niego w dłoni miał ostrze.
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Urzędnik mógłby z dumą zakomunikować, że natrafił na złodziei, których wszyscy szukali. Jednak problem polegał na tym, że on był tego całkowicie nieświadomy. Nie wiedział z kim ma do czynienia, a jego wrodzona naiwność nie pozwalała mu dostrzec oczywistych znaków ostrzegawczych - choćby tego jak ci elfowie do niego podchodzili, niczym dzikie zwierzęta swoją zdobycz. Otoczyli go niby przypadkiem, ale tak, by nikt nie widział co dzieje się wewnątrz utworzonego przez nich kręgu. Jednocześnie pozostawali czujni i mieli oczy naokoło głowy, bo kto wie kiedy przypadkiem w okolicy znajdzie się patrol straży miejskiej. Tego, że z karczmy wyjdzie ktoś, kto zechce dziadkowi pomóc, żaden z nich nie brał pod rozwagę… I niestety mieli w tym trochę racji. Maximilaan co prawda byłby w stanie spuścić im tęgi łomot niewiele samemu przy tym obrywając, ale musiałby wiedzieć, że na zewnątrz źle się dzieje. Tymczasem on niczego nie widział, bo widok z okien nie obejmował tego skrawka ulicy, ani nic nie słyszał, bo nikt nie podniósł alarmu. Był pewny, że wszystko jest w porządku - ulica wszak była bezpieczniejsza od takiej meliny jak ta, w której teraz pił piwo i zbierał informacje… Ale tym razem mieli do czynienia z wyjątkiem od tej reguły.
Seviere był więc trochę jak wybawienie dla nadal nieświadomego swojego położenia urzędnika. Jego pojawienie się wprowadziło pewien zamęt w szeregi rzezimieszków - jak to tak, ślepy czy głupi, że nie wiedział, że lepiej nie podchodzić? I to z tak głupim pytaniem… Może i jeden z nich odegrałby rolę życzliwego przechodnia i wskazał mu drogę (oczywiście, że prowadzącą zupełnie gdzie indziej), ale wypadki nie potoczyły się tak, by pechowy chłop mógł odejść, a oni mogli dokończyć dzieła. Fałszywa nuta w wypowiedzi chłopa zaalarmowała wszystkich, nawet naiwnego urzędnika, który zaraz zrobił minę przerażonego małego zwierzątka - w najśmielszych snach nie spodziewał się, że może znaleźć się w niebezpieczeństwie przez tę krótką chwilę, na którą odprawił swojego ochroniarza!
Stary nabrał tchu, by krzyknąć, ale jeden z elfów zaraz zorientował się w jego zamiarach - rzucił się, by zatkać mu usta. Nastał solidny rwetes, ktoś krzyknął “spokojnie, a nikomu nic się nie stanie!”, ale niewiele było w tym prawdy. Część grupy skupiła się na dziadku, który od początku był ich celem, część na przypadkowym przechodniu, który śmiał się wtrącić, a część po prostu robiła wokół siebie zamieszanie. Tego już nie dało się nie słyszeć na całej ulicy.
Urzędnik - dopiero teraz dotrzegając grożące mu niebezpieczeństwo - próbował wyrwać się i uciec, ale nie miał na to specjalnej szansy mając przeciwko sobie grupę młodych, sprawnych mężczyzn. Ci całe szczęście nie chcieli zrobić mu krzywdy - zależało im jedynie na pieniądzach, którymi ten stary śmierdział na całe staje. Jednak nastał impas, bo on nie chciał oddać tego co miał, a oni nie chcieli odpuścić. Któryś więc nie wytrzymał i zdzieli urzędnika w łeb.
W chwili, gdy krótka pałka uderzyła w potylicę dworzanina, drzwi z szynku otwarły się z hukiem i wypadł przez nie Maximilaan. Nie trzeba było widzieć jego smoczego oka, by zorientować się, że ten jegomość w śnieżnobiałej koszuli i spodniach z lampasem nie jest żadnym elegancikiem i że można dostać od niego solidny łomot - lepiej brać nogi za pas. Tak też uczyniła cała grupa i co więcej, uciekła w sposób bardzo profesjonalny, bo zerwali się jak na komendę i każdy z nich pierzchnął w inny zaułek więc nawet nie było wiadomo za kim gonić.
- Panie Andorff! - zawołał drakon, widząc, że urzędnik poturbowany przez napastników chwieje się coraz bardziej i niewiele brakowało, by padł na ziemię, gdyby strażnik pałacowy nie złapałby go w połowie lotu i nie wsparłby go swoim ramieniem.
- Panie Andorff? - zwrócił się do dworzanina, by upewnić się, czy ten jest jeszcze przytomny. Był, choć granica utraty przytomności była bardzo blisko. Max nie chcąc go narażać posadził go na ziemi.
Seviere był więc trochę jak wybawienie dla nadal nieświadomego swojego położenia urzędnika. Jego pojawienie się wprowadziło pewien zamęt w szeregi rzezimieszków - jak to tak, ślepy czy głupi, że nie wiedział, że lepiej nie podchodzić? I to z tak głupim pytaniem… Może i jeden z nich odegrałby rolę życzliwego przechodnia i wskazał mu drogę (oczywiście, że prowadzącą zupełnie gdzie indziej), ale wypadki nie potoczyły się tak, by pechowy chłop mógł odejść, a oni mogli dokończyć dzieła. Fałszywa nuta w wypowiedzi chłopa zaalarmowała wszystkich, nawet naiwnego urzędnika, który zaraz zrobił minę przerażonego małego zwierzątka - w najśmielszych snach nie spodziewał się, że może znaleźć się w niebezpieczeństwie przez tę krótką chwilę, na którą odprawił swojego ochroniarza!
Stary nabrał tchu, by krzyknąć, ale jeden z elfów zaraz zorientował się w jego zamiarach - rzucił się, by zatkać mu usta. Nastał solidny rwetes, ktoś krzyknął “spokojnie, a nikomu nic się nie stanie!”, ale niewiele było w tym prawdy. Część grupy skupiła się na dziadku, który od początku był ich celem, część na przypadkowym przechodniu, który śmiał się wtrącić, a część po prostu robiła wokół siebie zamieszanie. Tego już nie dało się nie słyszeć na całej ulicy.
Urzędnik - dopiero teraz dotrzegając grożące mu niebezpieczeństwo - próbował wyrwać się i uciec, ale nie miał na to specjalnej szansy mając przeciwko sobie grupę młodych, sprawnych mężczyzn. Ci całe szczęście nie chcieli zrobić mu krzywdy - zależało im jedynie na pieniądzach, którymi ten stary śmierdział na całe staje. Jednak nastał impas, bo on nie chciał oddać tego co miał, a oni nie chcieli odpuścić. Któryś więc nie wytrzymał i zdzieli urzędnika w łeb.
W chwili, gdy krótka pałka uderzyła w potylicę dworzanina, drzwi z szynku otwarły się z hukiem i wypadł przez nie Maximilaan. Nie trzeba było widzieć jego smoczego oka, by zorientować się, że ten jegomość w śnieżnobiałej koszuli i spodniach z lampasem nie jest żadnym elegancikiem i że można dostać od niego solidny łomot - lepiej brać nogi za pas. Tak też uczyniła cała grupa i co więcej, uciekła w sposób bardzo profesjonalny, bo zerwali się jak na komendę i każdy z nich pierzchnął w inny zaułek więc nawet nie było wiadomo za kim gonić.
- Panie Andorff! - zawołał drakon, widząc, że urzędnik poturbowany przez napastników chwieje się coraz bardziej i niewiele brakowało, by padł na ziemię, gdyby strażnik pałacowy nie złapałby go w połowie lotu i nie wsparłby go swoim ramieniem.
- Panie Andorff? - zwrócił się do dworzanina, by upewnić się, czy ten jest jeszcze przytomny. Był, choć granica utraty przytomności była bardzo blisko. Max nie chcąc go narażać posadził go na ziemi.
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Zaskoczony chłop nie zdawał sobie sprawy, że wszystko się skończyło tak szybko. Nawet nie zauważył kiedy nogi zaczęły mu się trząść a dłonie drżeć. Nie zdawał sobie sprawy, że mógł przed chwilą zostać ugodzony nożem. Na szczęście, na pomoc przyszedł mężczyzna, którego już widział. To był ten strażnik, przed którym uciekł! A teraz, gdyby nie on, to mógłby stracić więcej jak zarobki życia. Choć zdawał sobie sprawę, że to bardziej chodziło o pana o imieniu Andorff w ratunku, niemniej odetchnął z ulgą. Nie wiedział, czy ma pomóc starszemu mężczyźnie czy nie wtrącać się, ale też nie mógł stać bezczynnie.
Rozejrzał się na boki wypatrując kolejnego zagrożenia, ale nic nie wskazywało na to, by elfowie mieli wrócić. Seviere coraz bardziej zaczynał postrzegać, że elfy nie są tak wspaniałe jak sobie wyobrażał. Tych, których spotykał, to z zachowania jak mroczne elfy w powieściach. Czy znowu stereotyp mrocznych elfów jest kłamstwem i są miłe z natury?
Seviere otrząsnął się z niezbyt skomplikowanych, jednak zajmujących myśli, by się odnaleźć na miejscu zbrodni!
- Czy mogę p-pomóc? - zapytał nieśmiało patrząc na strażnika bez munduru. Nie dziwił się, dlaczego elfy uciekły na sam jego widok. Wyglądał jak rycerz bez zbroi z pięściami twardymi jak skała. Seviere był zdumiony, że samym wyglądem można kogoś odstraszyć ot tak. W myślach go przepraszał za podejrzenie o bycie złym, ale nie miał odwagi tego wypowiedzieć, nie teraz, nie w tym miejscu.
Seviere zbliżył się do ogłuszonego mężczyzny. Z bliska był o wiele starszy jak się wydawał, a jego obrońca mógłby być jego synem.
- Czy wszystko z nim w porządku? - zapytał szybko, zdradzając lekką panikę w głosie.
Rozejrzał się na boki wypatrując kolejnego zagrożenia, ale nic nie wskazywało na to, by elfowie mieli wrócić. Seviere coraz bardziej zaczynał postrzegać, że elfy nie są tak wspaniałe jak sobie wyobrażał. Tych, których spotykał, to z zachowania jak mroczne elfy w powieściach. Czy znowu stereotyp mrocznych elfów jest kłamstwem i są miłe z natury?
Seviere otrząsnął się z niezbyt skomplikowanych, jednak zajmujących myśli, by się odnaleźć na miejscu zbrodni!
- Czy mogę p-pomóc? - zapytał nieśmiało patrząc na strażnika bez munduru. Nie dziwił się, dlaczego elfy uciekły na sam jego widok. Wyglądał jak rycerz bez zbroi z pięściami twardymi jak skała. Seviere był zdumiony, że samym wyglądem można kogoś odstraszyć ot tak. W myślach go przepraszał za podejrzenie o bycie złym, ale nie miał odwagi tego wypowiedzieć, nie teraz, nie w tym miejscu.
Seviere zbliżył się do ogłuszonego mężczyzny. Z bliska był o wiele starszy jak się wydawał, a jego obrońca mógłby być jego synem.
- Czy wszystko z nim w porządku? - zapytał szybko, zdradzając lekką panikę w głosie.
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Max zarejestrował obecność innego poszkodowanego w tym całym zamieszaniu, ale niestety tamten jegomość nie był jego priorytetem - miał swojego podopiecznego, którego zawiódł. Próbował tłumaczyć samego siebie, że przecież dostał rozkaz, aby iść do tamtej karczmy i rozpytywać, ale tak naprawdę nie przekonywało go to.
- O, sir Maximilaanie - odezwał się do niego pałacowy urzędnik tonem na wpół nieświadomy, na wpół beztroskim. Jowialnie poklepał strażnika po policzku. - Co się stało?
- Dostał pan w głowę, proszę się nie ruszać zbyt gwałtownie - poprosił strażnik, ignorując to traktowanie.
- O, naprawdę? A ci ludzie wyglądali na takich miłych… - skomentował pan Andorff, jak zawsze zabójczo beztroski. Cóż, może to i lepiej dla niego, bo gdyby dotarło do niego co zaszło to by jeszcze ze stresu zasłabł albo jeszcze gorzej: padł na serce. Stary poruszył jednak temat, który jeszcze bardziej podkopał nastrój drakona: wygląd napastników. Nie zdążył im się specjalnie przyjrzeć. Ale…
- Panie - zagaił do tego przechodnia, który również w tym uczestniczył i nawet teraz deklarował chęć pomocy. Obrócił na niego wzrok i widać było, że pewnie trybiki w jego głowie zaczynają działać na wzmożonych obrotach. Powoli ułożył usta w pierwszą zgłoskę.
- Kardwik? - zwrócił się do niego niepewnie. - Kojarzę pana z komisariatu. Chyba jest tylko ogłuszony, za parę godzin mu przejdzie. Mam jednak parę pytań. Widział pan napastników? I całe zajście? Mógłby mi pan to opisać?
- O, ja ich też widziałem - podłapał zaraz tym lekko pijackim tonem pałacowy urzędnik. - Wszyscy to elfy, ale niezbyt czyści i niezbyt dobrze ubrani. Paradne! Kto to widział?
- Ma pan rację, panie Andorff - odpowiedział mu łagodnie Max, po czym obrócił pełen wyczekiwania wzrok na tego chłopa, z którym po raz kolejny skrzyżowały się jego drogi. Na razie był uprzejmy, by nie denerwować ani przepytywanego, ani zaatakowanego, bo nie przypuszczał, by presją dało się wspomóc ich pamięć.
- O, sir Maximilaanie - odezwał się do niego pałacowy urzędnik tonem na wpół nieświadomy, na wpół beztroskim. Jowialnie poklepał strażnika po policzku. - Co się stało?
- Dostał pan w głowę, proszę się nie ruszać zbyt gwałtownie - poprosił strażnik, ignorując to traktowanie.
- O, naprawdę? A ci ludzie wyglądali na takich miłych… - skomentował pan Andorff, jak zawsze zabójczo beztroski. Cóż, może to i lepiej dla niego, bo gdyby dotarło do niego co zaszło to by jeszcze ze stresu zasłabł albo jeszcze gorzej: padł na serce. Stary poruszył jednak temat, który jeszcze bardziej podkopał nastrój drakona: wygląd napastników. Nie zdążył im się specjalnie przyjrzeć. Ale…
- Panie - zagaił do tego przechodnia, który również w tym uczestniczył i nawet teraz deklarował chęć pomocy. Obrócił na niego wzrok i widać było, że pewnie trybiki w jego głowie zaczynają działać na wzmożonych obrotach. Powoli ułożył usta w pierwszą zgłoskę.
- Kardwik? - zwrócił się do niego niepewnie. - Kojarzę pana z komisariatu. Chyba jest tylko ogłuszony, za parę godzin mu przejdzie. Mam jednak parę pytań. Widział pan napastników? I całe zajście? Mógłby mi pan to opisać?
- O, ja ich też widziałem - podłapał zaraz tym lekko pijackim tonem pałacowy urzędnik. - Wszyscy to elfy, ale niezbyt czyści i niezbyt dobrze ubrani. Paradne! Kto to widział?
- Ma pan rację, panie Andorff - odpowiedział mu łagodnie Max, po czym obrócił pełen wyczekiwania wzrok na tego chłopa, z którym po raz kolejny skrzyżowały się jego drogi. Na razie był uprzejmy, by nie denerwować ani przepytywanego, ani zaatakowanego, bo nie przypuszczał, by presją dało się wspomóc ich pamięć.
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Seviere przytaknął na pytanie o nazwisko. Ale nie miał zbyt dużo do powiedzenia.
- Tak jak pana przyjaciel powiedział: były to elfy, nie przypatrzyłem się dokładnie. Nie znam ich, po prawdzie nie znam tutaj nikogo. - Wzruszył ramionami kontynuując. - Chciałem ich tylko zapytać o drogę ale najwidoczniej elfowie są tutaj o wiele bardziej szubrawi jak się spodziewałem. Gdyby nie pan, jeden z nich z pewnością by użył ostrza! - krzyknął nie zdając sobie z tego sprawy. Jeszcze do niego nie doszło, że znalazł się w miejscu, które nie jest łaskawe chłopom jak on.
- Widziałem jak uciekli na twój widok! Musisz być kimś ważnym i groźnym dla nich! Musisz ich odnaleźć nim kogoś zabiją! Z pewnością mają powiązania ze złodziejką! - Savi krzyczał z ekscytacją do momentu jak usłyszał starszy męski głos.
-Zamknij ryj!
Seviere odwrócił się, ale nie potrafił ocenić, z którego okna dobiegł wulgarny nakaz. Mógł tylko się skulić i błagalnie spojrzeć na strażnika. Zrozumiał, że samemu trudno cokolwiek osiągnąć w nieznanym mu miejscu.
- Proszę mi pomóc, mam trop! - powiedział ciszej. - Wiem gdzie złodziejka mieszka i dla kogo pracuje. Z pewnością banda tych bandytów też są w spółce. A ja chcę odebrać swoją własność, pieniądze znaczy się. Skradziono mi wszystko...
Seviere nawet nie musiał przekonywać, że to co mówi jest prawdą, bo donośne burknięcie brzucha zaakcentował tragizm postaci stojącej naprzeciw dwojga mężczyzn.
- Jeśli to pomoże... Zapłacę jeśli będę miał czym... - dodał chłop zrezygnowanym głosem.
- Tak jak pana przyjaciel powiedział: były to elfy, nie przypatrzyłem się dokładnie. Nie znam ich, po prawdzie nie znam tutaj nikogo. - Wzruszył ramionami kontynuując. - Chciałem ich tylko zapytać o drogę ale najwidoczniej elfowie są tutaj o wiele bardziej szubrawi jak się spodziewałem. Gdyby nie pan, jeden z nich z pewnością by użył ostrza! - krzyknął nie zdając sobie z tego sprawy. Jeszcze do niego nie doszło, że znalazł się w miejscu, które nie jest łaskawe chłopom jak on.
- Widziałem jak uciekli na twój widok! Musisz być kimś ważnym i groźnym dla nich! Musisz ich odnaleźć nim kogoś zabiją! Z pewnością mają powiązania ze złodziejką! - Savi krzyczał z ekscytacją do momentu jak usłyszał starszy męski głos.
-Zamknij ryj!
Seviere odwrócił się, ale nie potrafił ocenić, z którego okna dobiegł wulgarny nakaz. Mógł tylko się skulić i błagalnie spojrzeć na strażnika. Zrozumiał, że samemu trudno cokolwiek osiągnąć w nieznanym mu miejscu.
- Proszę mi pomóc, mam trop! - powiedział ciszej. - Wiem gdzie złodziejka mieszka i dla kogo pracuje. Z pewnością banda tych bandytów też są w spółce. A ja chcę odebrać swoją własność, pieniądze znaczy się. Skradziono mi wszystko...
Seviere nawet nie musiał przekonywać, że to co mówi jest prawdą, bo donośne burknięcie brzucha zaakcentował tragizm postaci stojącej naprzeciw dwojga mężczyzn.
- Jeśli to pomoże... Zapłacę jeśli będę miał czym... - dodał chłop zrezygnowanym głosem.
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Cóż, Karwik nie za bardzo pomógł drakonowi, ale może jeszcze nie wszystko stracone - Max w każdym razie nie zamierzał odpuszczać i planował jeszcze trochę pomaglować tego chłopa, bo był jego jedyną nadzieją na znalezienie tamtej bandy. Musiał tylko dobrze ułożyć pytania… I w międzyczasie ogarniać bełkoczącego, półprzytomnego pana Andorffa, który zaczął mu lecieć przez ręce jak jakiś podły pijak . Przez to Karwik mógł mówić i mówić, aż ktoś obcy mu nie przerwał.
- A ty nie podsłuchuj, stary grzmocie! - odkrzyknął niemal natychmiast Maximilaan dziadydze z okna. Później, już łagodniejszym głosem, zwrócił się do Karwika. - Wątpię, by mnie poznali. Prędzej po prostu szakal zwąchał lwa. Ja nie z tych co pieszczą się z takimi mętami - oświadczył z lekkością, która nadawała jego słowom znamiona groźby. To zdecydowanie był gość oswojony z przemocą i kto wie czy nie byłby w stanie powalić każdego jednego z tamtej bandy jednym ciosem pięści. No i na dodatek nosił broń.
Gdy chłop znowu zaczął mówić, Max słuchał go jednym uchem i w międzyczasie spróbował podnieść z ziemi pana Andorffa. Gdy przewiesił sobie jego ramię przez kark, był w stanie trzymać go przy sobie jak jakiegoś poczciwego pijaczka.
- Nie wydaje mi się, by byli skłonni do morderstwa - ocenił ponownie spoglądając na Karwika i powoli cedząc słowa jakby nie był mimo wszystko przekonana do swojego osądu. - Tacy jak oni dobrze wiedzą na ile mogą sobie pozwolić, by nie dostać galer albo szubienicy. Zabić mogą co najwyżej przypadkiem, w szarpaninie. Co nie zmienia faktu, że są niebezpieczni i panoszą się jak szarańcza. Trzeba coś z tym zrobić - podsumował, poprawiając sobie wiszącego na ramieniu Andorffa jak jakiś pakunek.
- Od rana nie słyszałem lepszych wieści - oświadczył całkowicie szczerze słysząc, że tamten ma trop. - To… Dajcie mi chwilę. Odstawię go do karczmy, by doszedł do siebie i możemy ruszać - zarządził, po czym od razu poszedł do przybytku, z którego przed chwilą wypadł jak oparzony (choć i tak na niewiele się to zdało).
Z karczmy Max wyszedł w sumie całkiem szybko - udało mu się załatwić, by Andorff mógł dojść do siebie w pokoju na zapleczu, bo w tym lokalu akurat nie było pokoi do wynajęcia, ale trochę uroku osobistego i odpowiedni stosik monet wspomogły gościnność karczmarza. Teraz - mając wolne ręce i pomoc w postaci świadka całego zdarzenia, drakon mógł działać już na własnych zasadach. Najpierw jednak pewne formalności. Drakon spojrzał uważnie na swojego tymczasowego towarzysza i wyciągnął doń rękę.
- Maximilaan z Saorais - przedstawił się bez podawania stopni, tytułów czy choćby tego “sir”, którym tak lubił się do niego zwracać pan Andorff. Nazywając się w ten sposób mógł być tak naprawdę kimkolwiek i w sumie mu to pasowało: nie chciał trąbić na lewo i prawo, że jest z pałacu, bo wydawało mu się, że w ten sposób zmniejsza ryzyko, że wieść o tym wydarzeniu dotrze do uszu jego przełożonych.
- To co to za trop? - ponaglił, by mogli już zacząć poszukiwania.
- A ty nie podsłuchuj, stary grzmocie! - odkrzyknął niemal natychmiast Maximilaan dziadydze z okna. Później, już łagodniejszym głosem, zwrócił się do Karwika. - Wątpię, by mnie poznali. Prędzej po prostu szakal zwąchał lwa. Ja nie z tych co pieszczą się z takimi mętami - oświadczył z lekkością, która nadawała jego słowom znamiona groźby. To zdecydowanie był gość oswojony z przemocą i kto wie czy nie byłby w stanie powalić każdego jednego z tamtej bandy jednym ciosem pięści. No i na dodatek nosił broń.
Gdy chłop znowu zaczął mówić, Max słuchał go jednym uchem i w międzyczasie spróbował podnieść z ziemi pana Andorffa. Gdy przewiesił sobie jego ramię przez kark, był w stanie trzymać go przy sobie jak jakiegoś poczciwego pijaczka.
- Nie wydaje mi się, by byli skłonni do morderstwa - ocenił ponownie spoglądając na Karwika i powoli cedząc słowa jakby nie był mimo wszystko przekonana do swojego osądu. - Tacy jak oni dobrze wiedzą na ile mogą sobie pozwolić, by nie dostać galer albo szubienicy. Zabić mogą co najwyżej przypadkiem, w szarpaninie. Co nie zmienia faktu, że są niebezpieczni i panoszą się jak szarańcza. Trzeba coś z tym zrobić - podsumował, poprawiając sobie wiszącego na ramieniu Andorffa jak jakiś pakunek.
- Od rana nie słyszałem lepszych wieści - oświadczył całkowicie szczerze słysząc, że tamten ma trop. - To… Dajcie mi chwilę. Odstawię go do karczmy, by doszedł do siebie i możemy ruszać - zarządził, po czym od razu poszedł do przybytku, z którego przed chwilą wypadł jak oparzony (choć i tak na niewiele się to zdało).
Z karczmy Max wyszedł w sumie całkiem szybko - udało mu się załatwić, by Andorff mógł dojść do siebie w pokoju na zapleczu, bo w tym lokalu akurat nie było pokoi do wynajęcia, ale trochę uroku osobistego i odpowiedni stosik monet wspomogły gościnność karczmarza. Teraz - mając wolne ręce i pomoc w postaci świadka całego zdarzenia, drakon mógł działać już na własnych zasadach. Najpierw jednak pewne formalności. Drakon spojrzał uważnie na swojego tymczasowego towarzysza i wyciągnął doń rękę.
- Maximilaan z Saorais - przedstawił się bez podawania stopni, tytułów czy choćby tego “sir”, którym tak lubił się do niego zwracać pan Andorff. Nazywając się w ten sposób mógł być tak naprawdę kimkolwiek i w sumie mu to pasowało: nie chciał trąbić na lewo i prawo, że jest z pałacu, bo wydawało mu się, że w ten sposób zmniejsza ryzyko, że wieść o tym wydarzeniu dotrze do uszu jego przełożonych.
- To co to za trop? - ponaglił, by mogli już zacząć poszukiwania.
- Seviere
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 22
- Rejestracja: 4 lat temu
- Rasa: Dotknięty
- Profesje: Chłop , Wędrowiec
- Kontakt:
Chłop słysząc imię ''Maksimilan'' utrwalił sobie, że ma do czynienia z osobą o imieniu Maks. Dlatego też się przedstawił:
- Bardzo miło pana poznać! Ja się nazywam Seviere Kärdwick, ale dla przyjaciół jestem Savi. Czy na pana mówią Maks? Mogę ja mówić Maks? Wie pan, jak Savi i Maks? Maks i Savi? - zapytał zapominając, że nie rozmawia z swoim wieloletnim przyjacielem. Emocje i zainteresowanie nowopoznaną osobą o tak dużej wiedzy i respekcie, wzbudzała w Savim ekscytację. Czuł się jakby poznał nową postać w powieści i chciał wiedzieć więcej o niej. Jednakże wymowna cisza zwróciła chłopa na prawidłowy trakt rozmowy.
- Ehem, to wiem, że elfka o imieniu Maev pracuje dla kogoś zwanego załatwiaczem lub jest z nim powiązana. Otrzymałem od... Nieważne kogo, te adresy - chłop wręczył list Maksowi. Z papieru unosiła się różana woń. - Nie znam się na mieście, głównie szukam wskazówek dojścia w dane miejsce, ale wszystko jest tutaj dla mnie... Trudne.
Seviere na chwilę spuścił wzrok na buty wyglądając jak przerośnięty bobas, zdający sobie sprawę z swojej nieporadności. Ciekawe skąd w nim tyle determinacji przeplatającej się z niską samooceną? Nie trzeba było detektywa by to zauważyć.
- Ale z panem z pewnością się uda ich złapać! Doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości i wtedy zostaną mi zwrócone skradzione dobra. Z pewnością jest pan człowiekiem honoru i razem znajdziemy tych złoczyńców - stwierdził w symfonii burczącego żołądka.
- Bardzo miło pana poznać! Ja się nazywam Seviere Kärdwick, ale dla przyjaciół jestem Savi. Czy na pana mówią Maks? Mogę ja mówić Maks? Wie pan, jak Savi i Maks? Maks i Savi? - zapytał zapominając, że nie rozmawia z swoim wieloletnim przyjacielem. Emocje i zainteresowanie nowopoznaną osobą o tak dużej wiedzy i respekcie, wzbudzała w Savim ekscytację. Czuł się jakby poznał nową postać w powieści i chciał wiedzieć więcej o niej. Jednakże wymowna cisza zwróciła chłopa na prawidłowy trakt rozmowy.
- Ehem, to wiem, że elfka o imieniu Maev pracuje dla kogoś zwanego załatwiaczem lub jest z nim powiązana. Otrzymałem od... Nieważne kogo, te adresy - chłop wręczył list Maksowi. Z papieru unosiła się różana woń. - Nie znam się na mieście, głównie szukam wskazówek dojścia w dane miejsce, ale wszystko jest tutaj dla mnie... Trudne.
Seviere na chwilę spuścił wzrok na buty wyglądając jak przerośnięty bobas, zdający sobie sprawę z swojej nieporadności. Ciekawe skąd w nim tyle determinacji przeplatającej się z niską samooceną? Nie trzeba było detektywa by to zauważyć.
- Ale z panem z pewnością się uda ich złapać! Doprowadzić przed oblicze sprawiedliwości i wtedy zostaną mi zwrócone skradzione dobra. Z pewnością jest pan człowiekiem honoru i razem znajdziemy tych złoczyńców - stwierdził w symfonii burczącego żołądka.
- Maximilaan
- Szukający drogi
- Posty: 46
- Rejestracja: 6 lat temu
- Rasa: Drakon
- Profesje: Ochroniarz , Wojownik , Szpieg
- Kontakt:
Max uścisnął rękę Seviere’owi, w duchu odnotowując, że chyba przekręcił wcześniej jego nazwisko, ale i tak nawet przez myśl mu nie przeszło, by go za to przepraszać. Usłyszał je wszak tylko przelotem w chwili, gdy nawet nie przypuszczałby, że jeszcze kiedyś spotka tego jegomościa. Los czasami bywa przewrotny.
Galopująca ekscytacja Saviego w pierwszej chwili trochę zdezorientowała drakona, ale zaraz wprawiła go w rozbawienie - cóż za typ, jakby się za dużo książek naczytał. Oby tylko nie starał się wszystkiego rozgrywać według przeczytanych schematów, bo niestety - życie to nie bajka i “Wielki Zły” nie zrobi przerwy, aby opowiedzieć o swoim genialnym planie nim zamorduje głównego bohatera, tylko po prostu zabije go nadal tkwiącego w niewiedzy. Życie bywa brutalne.
- Może być Max - zgodził się bez większych problemów. - W sumie to tylko Andorff mówił do mnie pełnym imieniem, a reszta to czy praczka czy królowa, wszyscy Max - wyjaśnił, niedbałym gestem wskazując na wejście do lokalu, gdzie zostawił otumanionego urzędnika, którego nazwisko wymienił.
Grzeczności jednak odbębnione, pora przejść do roboty. Drakon słuchał relacji Seviere’a kiwając od czasu do czasu głową - głównie wtedy, gdy usłyszał coś przydatnego. Niby nie było tego wiele, ale już przynajmniej mieli od czego zacząć. Spojrzał na karteczkę z adresami i uniósł brew, jakby treść go zaskoczyła.
- No nieźle, nie spodziewałem się, że ten lombard jeszcze działa - skomentował z rozbawieniem. Pokazał Saviemu kartkę. - Idziemy do tego załatwiacza. To bliżej, a poza tym mam tam znajomego.
Znajomego z bardzo dawnych, mrocznych czasów… Ale to akurat Max zachował dla siebie. Najważniejsze, że ten znajomy nie był wtedy świadomy tego jak głęboko drakon siedzi w bagnie tutejszego półświatka i teraz można było się mu pokazać bez ściągania na siebie kłopotów.
- To nie jesteś stąd, hm? - zagaił, gdy szli już do lombardu. - W ogóle nigdy nie byłeś w Irrasil? Ani na dożynki, koronację, cokolwiek?
Pytanie po części służyło zabiciu czasu, a po części pozwalało drakonowi lepiej poznać tymczasowego pomocnika - zorientować się chociażby z jak daleka przybył. Był przekonany, że gdyby Seviere mieszkał dzień albo dwa drogi od stolicy, na pewno przybyłby na koronację królowej Valeriji, która miała miejsce parę lat temu. To było wielkie wydarzenie, ściągnęło tysiące gapiów i podróżnych, praktycznie kto żyw tłoczył się tego dnia na ulicach miasta. Jeśli Savi był z okolicy, na pewno tego dnia stanowił część tego tłumu.
Nie było jednak za wiele czasu by sobie pogadać - plac Floriański, przy którym znajdował się lombard “załatwiacza” naprawdę znajdował się blisko tamtej oberży i właśnie na niego dotarli. Max od razu skierował kroki do jednego z narożnych budynków z małymi okienkami zakratowanymi tak, jakby było to więzienie albo królewski skarbiec a nie lokal użytkowy - widać jak bezpieczna to była okolica, skoro lombard trzeba było aż tak zabezpieczać. Nad wejściem wisiał szyld z wymalowanym nań garncem złota.
- To tu - oznajmił Maximilaan i nie zwlekając wkroczył do środka, przytrzymując chwilę drzwi Saviemu.
Lombard w środku był równie przyjazny co z zewnątrz - pomieszczenie w połowie przecinała lada i solidna krata, rozdzielająca lokal na część dla petentów i tę, gdzie urzędował subiekt i gdzie trzymane były wszelkie dobra. W powietrzu unosił się zapach pasty do podłogi i tytoniu - dość luksusowo jak na to, że miejsce przypominało trochę melinę. Widać właścicielowi się powodziło. No właśnie… Tylko gdzie był właściciel? Max spodziewał się go tu spotkać, a tymczasem po drugiej stronie krat, z nogami opartymi na ladzie, siedział jakiś ciemnowłosy elf ze znudzoną miną przeglądający papiery. Schował je jednak, gdy ich dwójka weszła do środka i wstał.
- Czym mogę pomóc? - zapytał z akcentem typowym dla niższych warstw społecznych, niechlujnie połykając końcówki słów.
- Szef jest? - odpowiedział pytaniem na pytanie Max, również nie kłopocząc się piękną dykcją.
- A do czego szef potrzebny? - kontynuował tym samym tonem elf, przybierając zaczepną postawę z rękami wspartymi pod boki. Wzrok mu na chwilę uciekł i drakon domyślał się, że gdzieś tam była schowana broń do radzenia sobie z trudnymi klientami.
- Prywatna sprawa - odpowiedział jednak niezwruszony. - Jak jest to powiedz mu, że przyszedł Max.
- Ale szefa nie ma - odparł elf tonem tak zniecierpliwionym, jakby mówił to już po raz wtóry. - Interesy na mieście załatwia. Przyjdź pan jutro, jutro będzie.
- No to ch… - mruknął Max, połykając końcówkę słowa, bo i tak wszyscy zgromadzeni wiedzieli co chciał wyrazić. Elf w każdym razie na pewno, bo uśmiechnął się krzywo jak dzieciak, którego jeszcze bawi przeklinanie.
- Dobra - uznał szybko drakon. - To ty nam pomożesz. - Elf wyglądał na zszokowanego tą informacją. - Szukamy kogoś. Savi?
Galopująca ekscytacja Saviego w pierwszej chwili trochę zdezorientowała drakona, ale zaraz wprawiła go w rozbawienie - cóż za typ, jakby się za dużo książek naczytał. Oby tylko nie starał się wszystkiego rozgrywać według przeczytanych schematów, bo niestety - życie to nie bajka i “Wielki Zły” nie zrobi przerwy, aby opowiedzieć o swoim genialnym planie nim zamorduje głównego bohatera, tylko po prostu zabije go nadal tkwiącego w niewiedzy. Życie bywa brutalne.
- Może być Max - zgodził się bez większych problemów. - W sumie to tylko Andorff mówił do mnie pełnym imieniem, a reszta to czy praczka czy królowa, wszyscy Max - wyjaśnił, niedbałym gestem wskazując na wejście do lokalu, gdzie zostawił otumanionego urzędnika, którego nazwisko wymienił.
Grzeczności jednak odbębnione, pora przejść do roboty. Drakon słuchał relacji Seviere’a kiwając od czasu do czasu głową - głównie wtedy, gdy usłyszał coś przydatnego. Niby nie było tego wiele, ale już przynajmniej mieli od czego zacząć. Spojrzał na karteczkę z adresami i uniósł brew, jakby treść go zaskoczyła.
- No nieźle, nie spodziewałem się, że ten lombard jeszcze działa - skomentował z rozbawieniem. Pokazał Saviemu kartkę. - Idziemy do tego załatwiacza. To bliżej, a poza tym mam tam znajomego.
Znajomego z bardzo dawnych, mrocznych czasów… Ale to akurat Max zachował dla siebie. Najważniejsze, że ten znajomy nie był wtedy świadomy tego jak głęboko drakon siedzi w bagnie tutejszego półświatka i teraz można było się mu pokazać bez ściągania na siebie kłopotów.
- To nie jesteś stąd, hm? - zagaił, gdy szli już do lombardu. - W ogóle nigdy nie byłeś w Irrasil? Ani na dożynki, koronację, cokolwiek?
Pytanie po części służyło zabiciu czasu, a po części pozwalało drakonowi lepiej poznać tymczasowego pomocnika - zorientować się chociażby z jak daleka przybył. Był przekonany, że gdyby Seviere mieszkał dzień albo dwa drogi od stolicy, na pewno przybyłby na koronację królowej Valeriji, która miała miejsce parę lat temu. To było wielkie wydarzenie, ściągnęło tysiące gapiów i podróżnych, praktycznie kto żyw tłoczył się tego dnia na ulicach miasta. Jeśli Savi był z okolicy, na pewno tego dnia stanowił część tego tłumu.
Nie było jednak za wiele czasu by sobie pogadać - plac Floriański, przy którym znajdował się lombard “załatwiacza” naprawdę znajdował się blisko tamtej oberży i właśnie na niego dotarli. Max od razu skierował kroki do jednego z narożnych budynków z małymi okienkami zakratowanymi tak, jakby było to więzienie albo królewski skarbiec a nie lokal użytkowy - widać jak bezpieczna to była okolica, skoro lombard trzeba było aż tak zabezpieczać. Nad wejściem wisiał szyld z wymalowanym nań garncem złota.
- To tu - oznajmił Maximilaan i nie zwlekając wkroczył do środka, przytrzymując chwilę drzwi Saviemu.
Lombard w środku był równie przyjazny co z zewnątrz - pomieszczenie w połowie przecinała lada i solidna krata, rozdzielająca lokal na część dla petentów i tę, gdzie urzędował subiekt i gdzie trzymane były wszelkie dobra. W powietrzu unosił się zapach pasty do podłogi i tytoniu - dość luksusowo jak na to, że miejsce przypominało trochę melinę. Widać właścicielowi się powodziło. No właśnie… Tylko gdzie był właściciel? Max spodziewał się go tu spotkać, a tymczasem po drugiej stronie krat, z nogami opartymi na ladzie, siedział jakiś ciemnowłosy elf ze znudzoną miną przeglądający papiery. Schował je jednak, gdy ich dwójka weszła do środka i wstał.
- Czym mogę pomóc? - zapytał z akcentem typowym dla niższych warstw społecznych, niechlujnie połykając końcówki słów.
- Szef jest? - odpowiedział pytaniem na pytanie Max, również nie kłopocząc się piękną dykcją.
- A do czego szef potrzebny? - kontynuował tym samym tonem elf, przybierając zaczepną postawę z rękami wspartymi pod boki. Wzrok mu na chwilę uciekł i drakon domyślał się, że gdzieś tam była schowana broń do radzenia sobie z trudnymi klientami.
- Prywatna sprawa - odpowiedział jednak niezwruszony. - Jak jest to powiedz mu, że przyszedł Max.
- Ale szefa nie ma - odparł elf tonem tak zniecierpliwionym, jakby mówił to już po raz wtóry. - Interesy na mieście załatwia. Przyjdź pan jutro, jutro będzie.
- No to ch… - mruknął Max, połykając końcówkę słowa, bo i tak wszyscy zgromadzeni wiedzieli co chciał wyrazić. Elf w każdym razie na pewno, bo uśmiechnął się krzywo jak dzieciak, którego jeszcze bawi przeklinanie.
- Dobra - uznał szybko drakon. - To ty nam pomożesz. - Elf wyglądał na zszokowanego tą informacją. - Szukamy kogoś. Savi?
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości