Katima ⇒ [Katima] Niech to będzie nasz sekret
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
[Katima] Niech to będzie nasz sekret
- „Frederik, kurwa, ruszaj się!”
- „Czekaj, to nie jest takie łatwe!”
- „Idą tu, już ich wyczuwam!”
- „Kto?!”
- „Wszyscy! Ruszaj się!”
- “Wiktor, rozdzielamy się! Łap i wiej, ja ich zgub…!”
Gavin nie mógł gorzej trafić. W całej Katimie panował błogi spokój późnego wieczoru, ciche ulice spowijała wilgotna mgła i tylko w tym jednym jedynym miejscu można było wpakować się w kłopoty… I on pojawił się akurat tutaj. Gdy nagle wyłonił się z portalu, stał twarzą w twarz z młodym mężczyzną z połową twarzy ukrytą za chustą i z kapturem zaciągniętym głęboko na głowę. Mężczyzna obracał się do niego przez ramię wyciągając rękę, ale chyba nie spodziewał się go dojrzeć, bo w jego oczach malowało się bezbrzeżne zaskoczenie. A chwilę później w plecy Gavina coś uderzyło… Coś. Ktoś. Ciężar całkowicie bezwładny, trudny do określenia. Mężczyzna przed nim asekurował się, by nie poprzewracali się jak domino.
- Cholera! Fredrik! – zawoła, a w jego głosie słychać było niedowierzanie, napięcie, strach… i coś bardzo znajomego. Szarpnął za rękę Gavina i spojrzał za niego. To, co uderzyło w jego plecy, było ciałem, w którym górna połowa głowy wyglądała, jakby eksplodowała – po prostu jej nie było. W wyciągniętej jeszcze ręce nieboszczyka widać było podłużne drewniane pudełko, w jakich transportowało się zwoje. Mężczyzna przed Gavinem złapał to pudełko, obejmując przy tym czarodzieja ramieniem, by go przesunąć. W jego oczach nawet w tej ciemności widać było przerażenie i dezorientację, gdy podniósł spojrzenie na czarodzieja. Wyglądał przez moment jakby chciał coś powiedzieć, ale chwilę później się ogarnął, na jego twarzy odmalowała się determinacja.
- Skąd ty tu? – wyrzucił z siebie pytanie, które wydawało mu się w tym momencie najistotniejsze, ale nie czekał na odpowiedź, bo coś dostrzegł za jego plecami. Jednocześnie rozległy się krzyki. Mężczyzna odepchnął do siebie Gavina rzucając jakieś słowo, które zniknęło w tym zamieszaniu. Może “uciekaj”? Na pewno było słychać to ostatniej “aj”... choć może to było “ej”? Zaraz jednak przestało to mieć najmniejsze znaczenie - mężczyzna zerwał się do biegu, ale zaraz zawrócił, najwyraźniej zauważając, że pościg rozdzielił się na dwie grupy, jedna z nich pobiegła za nim, a druga odbiła w stronę Grimshawa. Chyba nie chciał zostawiać zaskoczonego czarodzieja w niebezpieczeństwie, złapał go więc za rękę i pociągnął w jedną z bocznych uliczek. Nabierając rozpędu zdążył jeszcze obrócić się i machnąć ręką z pudełkiem jakby coś sygnalizował komuś za nimi, ale to nie było to. Za plecami Gavina rozbłysnęło sine biało-niebieskie światło magicznego wyładowania – tarczy energetycznej, którą ten nieznajomy postawił, aby zablokować jakiś pocisk. Chyba również czarodziejski, wymierzony tak, że na pewno któryś z nich by oberwał.
- Wiejemy! – ponaglił swojego tymczasowego towarzysza, ciągnąc go w kolejne prostopadłe uliczki tego normalnie jakże spokojnego miasta. Za nimi – jeśli Gavin by się odwrócił – biegła grupa jakiś sześciu postaci, ewidentnie uzbrojonych i bardzo zdeterminowanych, by dopaść uciekiniera. A teraz już uciekinierów. Pewnie nie zależało im nawet, aby był przy tym żywy patrząc na to, jak skończył ten, który przed chwilą był właścicielem pudełka ze zwojem… I chyba też przypadkowe ofiary ich nie przerażały.
”Co to było?! Fredrik… Fredrik nie żyje… Kurwa, rozwalili mu łeb jak dynię! Zabili go! A… Na Prasmoka, skąd wziął się tu Gavin?! To na pewno Gavin? Na pewno, poznałbym tę wiecznie niedogoloną twarz wszędzie… Skąd on się tu wziął?! Cholera, a jeśli jest z tamtymi? W sumie mi nie odpowiedział. Albo nie słyszałem. Ale nie czułem go wcześniej… To na pewno on? Po co ja go ciągnę ze sobą… Nie zadawaj głupich pytań, przecież wiesz...”
Zamaskowany mężczyzna nawet nie patrząc za siebie po raz kolejny machnął ręką, a za ich plecami znowu rozbłysnęło sine światło. Czarował intuicyjnie, ale ten gest pozwalał mu się lepiej skupić. Sam na to nie wpadł – ktoś go tego nauczył. Ten ktoś, kto biegł za nim i którego plecy również osłaniał swoimi zaklęciami. Chwilę później wyciągnął rękę w bok, w stronę mijanego drzewa. Niby nic się na pierwszy rzut oka nie wydarzyło, ale gdy przebiegli kawałek, za ich plecami dało się słyszeć trzask i szelest towarzyszący upadkowi ułamanej gałęzi – to była dziedzina mocy, zamaskowany mężczyzna rozdarł więź między konarem a pniem. Pościg się tego nie spodziewał – dało się słyszeć rumor i przekleństwa, gdy wpadali na przeszkodę. Ale na pewno nie wszystkich mieli z głowy, to byłoby za łatwe. Zresztą kolejny siny rozbłysk świadczył o tym, że jednak ktoś siedzi im na ogonie. Dwie osoby – to dało się nie tylko usłyszeć w ich krokach, ale też wyczuć w aurach. Jeden mag, jeden wojownik. A jegomość w kapturze najwyraźniej nie zamierzał się z nimi konfrontować, choć wyglądało na to, że teraz miałby szanse.
- „Czekaj, to nie jest takie łatwe!”
- „Idą tu, już ich wyczuwam!”
- „Kto?!”
- „Wszyscy! Ruszaj się!”
- “Wiktor, rozdzielamy się! Łap i wiej, ja ich zgub…!”
Gavin nie mógł gorzej trafić. W całej Katimie panował błogi spokój późnego wieczoru, ciche ulice spowijała wilgotna mgła i tylko w tym jednym jedynym miejscu można było wpakować się w kłopoty… I on pojawił się akurat tutaj. Gdy nagle wyłonił się z portalu, stał twarzą w twarz z młodym mężczyzną z połową twarzy ukrytą za chustą i z kapturem zaciągniętym głęboko na głowę. Mężczyzna obracał się do niego przez ramię wyciągając rękę, ale chyba nie spodziewał się go dojrzeć, bo w jego oczach malowało się bezbrzeżne zaskoczenie. A chwilę później w plecy Gavina coś uderzyło… Coś. Ktoś. Ciężar całkowicie bezwładny, trudny do określenia. Mężczyzna przed nim asekurował się, by nie poprzewracali się jak domino.
- Cholera! Fredrik! – zawoła, a w jego głosie słychać było niedowierzanie, napięcie, strach… i coś bardzo znajomego. Szarpnął za rękę Gavina i spojrzał za niego. To, co uderzyło w jego plecy, było ciałem, w którym górna połowa głowy wyglądała, jakby eksplodowała – po prostu jej nie było. W wyciągniętej jeszcze ręce nieboszczyka widać było podłużne drewniane pudełko, w jakich transportowało się zwoje. Mężczyzna przed Gavinem złapał to pudełko, obejmując przy tym czarodzieja ramieniem, by go przesunąć. W jego oczach nawet w tej ciemności widać było przerażenie i dezorientację, gdy podniósł spojrzenie na czarodzieja. Wyglądał przez moment jakby chciał coś powiedzieć, ale chwilę później się ogarnął, na jego twarzy odmalowała się determinacja.
- Skąd ty tu? – wyrzucił z siebie pytanie, które wydawało mu się w tym momencie najistotniejsze, ale nie czekał na odpowiedź, bo coś dostrzegł za jego plecami. Jednocześnie rozległy się krzyki. Mężczyzna odepchnął do siebie Gavina rzucając jakieś słowo, które zniknęło w tym zamieszaniu. Może “uciekaj”? Na pewno było słychać to ostatniej “aj”... choć może to było “ej”? Zaraz jednak przestało to mieć najmniejsze znaczenie - mężczyzna zerwał się do biegu, ale zaraz zawrócił, najwyraźniej zauważając, że pościg rozdzielił się na dwie grupy, jedna z nich pobiegła za nim, a druga odbiła w stronę Grimshawa. Chyba nie chciał zostawiać zaskoczonego czarodzieja w niebezpieczeństwie, złapał go więc za rękę i pociągnął w jedną z bocznych uliczek. Nabierając rozpędu zdążył jeszcze obrócić się i machnąć ręką z pudełkiem jakby coś sygnalizował komuś za nimi, ale to nie było to. Za plecami Gavina rozbłysnęło sine biało-niebieskie światło magicznego wyładowania – tarczy energetycznej, którą ten nieznajomy postawił, aby zablokować jakiś pocisk. Chyba również czarodziejski, wymierzony tak, że na pewno któryś z nich by oberwał.
- Wiejemy! – ponaglił swojego tymczasowego towarzysza, ciągnąc go w kolejne prostopadłe uliczki tego normalnie jakże spokojnego miasta. Za nimi – jeśli Gavin by się odwrócił – biegła grupa jakiś sześciu postaci, ewidentnie uzbrojonych i bardzo zdeterminowanych, by dopaść uciekiniera. A teraz już uciekinierów. Pewnie nie zależało im nawet, aby był przy tym żywy patrząc na to, jak skończył ten, który przed chwilą był właścicielem pudełka ze zwojem… I chyba też przypadkowe ofiary ich nie przerażały.
”Co to było?! Fredrik… Fredrik nie żyje… Kurwa, rozwalili mu łeb jak dynię! Zabili go! A… Na Prasmoka, skąd wziął się tu Gavin?! To na pewno Gavin? Na pewno, poznałbym tę wiecznie niedogoloną twarz wszędzie… Skąd on się tu wziął?! Cholera, a jeśli jest z tamtymi? W sumie mi nie odpowiedział. Albo nie słyszałem. Ale nie czułem go wcześniej… To na pewno on? Po co ja go ciągnę ze sobą… Nie zadawaj głupich pytań, przecież wiesz...”
Zamaskowany mężczyzna nawet nie patrząc za siebie po raz kolejny machnął ręką, a za ich plecami znowu rozbłysnęło sine światło. Czarował intuicyjnie, ale ten gest pozwalał mu się lepiej skupić. Sam na to nie wpadł – ktoś go tego nauczył. Ten ktoś, kto biegł za nim i którego plecy również osłaniał swoimi zaklęciami. Chwilę później wyciągnął rękę w bok, w stronę mijanego drzewa. Niby nic się na pierwszy rzut oka nie wydarzyło, ale gdy przebiegli kawałek, za ich plecami dało się słyszeć trzask i szelest towarzyszący upadkowi ułamanej gałęzi – to była dziedzina mocy, zamaskowany mężczyzna rozdarł więź między konarem a pniem. Pościg się tego nie spodziewał – dało się słyszeć rumor i przekleństwa, gdy wpadali na przeszkodę. Ale na pewno nie wszystkich mieli z głowy, to byłoby za łatwe. Zresztą kolejny siny rozbłysk świadczył o tym, że jednak ktoś siedzi im na ogonie. Dwie osoby – to dało się nie tylko usłyszeć w ich krokach, ale też wyczuć w aurach. Jeden mag, jeden wojownik. A jegomość w kapturze najwyraźniej nie zamierzał się z nimi konfrontować, choć wyglądało na to, że teraz miałby szanse.
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Dziwne uczucie. Owszem, przechodził przez portale i wcześniej, ale to było...
Otulały go dźwięki. Piękne, tajemnicze brzmienie kobiecych głosów, mruczące, nucące, zawodzące, nachodziły na siebie i tworzyły niesamowitą harmonię. Jego ciałem zawładnęła miękka siła, tworząca jednak opór, jakby zawinięty był w pierzastą, ciężką kołdrę. Kolory były jakby za białą mgłą i nie był pewien, czy to róż, czy pomarańcz, czy może błękit... A jednak w tym wszystkim było coś niepokojącego... Chciał się wydostać z tego wiru...
I zaraz po tym, jak tylko ta myśl zaświtała mu w głowie, upadł na ziemię. Czy raczej, na bruk, w jakiejś szerokiej uliczce miejskiej. Gwałtownie uniósł się i spotkał z twarzą w twarz z zamaskowanym mężczyzną. W pierwszym odruchu chciał zapytać, gdzie się znalazł, ale coś uderzyło go w plecy...
A potem zrobiła się niezła zadyma.
Uderzyło w niego ciało pozbawione głowy, zamaskowany mężczyzna wyrwał trupowi z rąk jakieś pudełko, a następnie chwycił go i zaczął uciekać. Z nim pod ramieniem.
Czarodziej był w ciężkim szoku. Czy coś przyzwało go tu? Dlaczego?... Miał przedziwne wrażenie, jakby spędził w tym portalu kilka lat, podczas kiedy jeszcze przed chwilą ponownie został przyjęty do służby przy Gwardii i siedział przy stole z przyszłą niedoszłą teściową. Miał na sobie nadal strój gwardzisty królewskiego. Musiało więc to wyglądać bardzo dziwnie, skoro uciekał z kimś, kto wyglądał co najmniej podejrzanie. Zresztą, ci, którzy ich ścigali nie wyglądali lepiej. Czarodziej zerknął za ramię i instynktownie chwycił rękojeść szpady. Nie miał czasu się nawet zastanawiać, czy powinien zaufać temu przypadkowemu mężczyźnie, choć wyglądało na to, że coś ukradł...
Potem rozbłyski magicznego światła, jeszcze większy chaos... Może i czarodziej byłby w stanie lepiej rozeznać się w przestrzeni, w końcu tego nauczyło go doświadczenie i poprzednia praca, ale nadal był w tak ciężkim szoku, jakby był wybudzony ze snu. Albo może nadal śni...
- Kim ty jesteś!? - krzyknął do nieznajomego, kiedy wydawać by się mogło, że zatrzymał ścigających ich ludzi. Znowu jednak błysnęło i przed nimi pojawiła się dwójka przeciwników. Czuć było, że to czarodziej i wojownik. Był gotów stanąć z nimi do potyczki, jednak obawiał się, że skrzywdzi kogoś zupełnie niewinnego. Teoretycznie mógłby próbować się stąd ulotnić, ale coś mówiło mu, że nie powinien opuszczać tego przypadkowego towarzysza. Równie dobrze nie chciał, żeby i jemu się coś stało. Jeśli ścigający go ludzie byli odpowiedzialni za to bezwładne ciało, pozbawione głowy, które uderzyło go jak tylko się tu pojawił... to tylko znaczyło, że są wyjątkowo niebezpieczni. I na pewno niewinni nie są.
Otulały go dźwięki. Piękne, tajemnicze brzmienie kobiecych głosów, mruczące, nucące, zawodzące, nachodziły na siebie i tworzyły niesamowitą harmonię. Jego ciałem zawładnęła miękka siła, tworząca jednak opór, jakby zawinięty był w pierzastą, ciężką kołdrę. Kolory były jakby za białą mgłą i nie był pewien, czy to róż, czy pomarańcz, czy może błękit... A jednak w tym wszystkim było coś niepokojącego... Chciał się wydostać z tego wiru...
I zaraz po tym, jak tylko ta myśl zaświtała mu w głowie, upadł na ziemię. Czy raczej, na bruk, w jakiejś szerokiej uliczce miejskiej. Gwałtownie uniósł się i spotkał z twarzą w twarz z zamaskowanym mężczyzną. W pierwszym odruchu chciał zapytać, gdzie się znalazł, ale coś uderzyło go w plecy...
A potem zrobiła się niezła zadyma.
Uderzyło w niego ciało pozbawione głowy, zamaskowany mężczyzna wyrwał trupowi z rąk jakieś pudełko, a następnie chwycił go i zaczął uciekać. Z nim pod ramieniem.
Czarodziej był w ciężkim szoku. Czy coś przyzwało go tu? Dlaczego?... Miał przedziwne wrażenie, jakby spędził w tym portalu kilka lat, podczas kiedy jeszcze przed chwilą ponownie został przyjęty do służby przy Gwardii i siedział przy stole z przyszłą niedoszłą teściową. Miał na sobie nadal strój gwardzisty królewskiego. Musiało więc to wyglądać bardzo dziwnie, skoro uciekał z kimś, kto wyglądał co najmniej podejrzanie. Zresztą, ci, którzy ich ścigali nie wyglądali lepiej. Czarodziej zerknął za ramię i instynktownie chwycił rękojeść szpady. Nie miał czasu się nawet zastanawiać, czy powinien zaufać temu przypadkowemu mężczyźnie, choć wyglądało na to, że coś ukradł...
Potem rozbłyski magicznego światła, jeszcze większy chaos... Może i czarodziej byłby w stanie lepiej rozeznać się w przestrzeni, w końcu tego nauczyło go doświadczenie i poprzednia praca, ale nadal był w tak ciężkim szoku, jakby był wybudzony ze snu. Albo może nadal śni...
- Kim ty jesteś!? - krzyknął do nieznajomego, kiedy wydawać by się mogło, że zatrzymał ścigających ich ludzi. Znowu jednak błysnęło i przed nimi pojawiła się dwójka przeciwników. Czuć było, że to czarodziej i wojownik. Był gotów stanąć z nimi do potyczki, jednak obawiał się, że skrzywdzi kogoś zupełnie niewinnego. Teoretycznie mógłby próbować się stąd ulotnić, ale coś mówiło mu, że nie powinien opuszczać tego przypadkowego towarzysza. Równie dobrze nie chciał, żeby i jemu się coś stało. Jeśli ścigający go ludzie byli odpowiedzialni za to bezwładne ciało, pozbawione głowy, które uderzyło go jak tylko się tu pojawił... to tylko znaczyło, że są wyjątkowo niebezpieczni. I na pewno niewinni nie są.
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Nie było czasu na tłumaczenie – może gdyby mieli ten luksus, Wiktor chociaż spróbowałby się przedstawić. Albo wyjaśnić, że oni są „tymi dobrymi”… No dobra, ściemnić. Nie byli dobrzy. Ale źli też nie – nie gorsi niż ci, którzy ich ścigali. To była taka różnica jak między pieskiem salonowym a brytanem – i jedno i drugie gryzie, ale atak tego pierwszego tylko trochę zaboli, a drugi odgryzie ci głowę jednym kłapnięciem. Galanti był więc takim pieseczkiem… Między innymi dlatego teraz wiał, zamiast próbować skonfrontować się ze swoim pościgiem. Zresztą motywów do unikania walki miał jeszcze dużo, dużo więcej. Na przykład nie chciał ofiar (śmierć Fredrika nie dotarła jeszcze do niego z pełną mocą). Nie chciał też by namierzono go po śladzie magicznym – to można było zauważyć chociażby po tym, że nie skorzystał z możliwość teleportacji, choć przecież znał to zaklęcie. I tak dalej i tak dalej…
Szkoda, że nie dało się tego wszystkiego wyjaśnić Gavinowi gdy tylko się spotkali. Wiktor wątpił nawet czy ten go poznał – tym bardziej docenił to zaufanie… Choć może to przez oszołomienie jego przyjaciel teraz z nim biegł? Bo… On nie stał tam na ulicy, pojawił się tam, jakby go teleportowano albo coś w tym stylu. To nie był jego czar – Grimshaw był elementalistą, co do tego Galanti nie miał wątpliwości. Nie dość, że razem chodzili do akademii magicznej i pamiętał jego przedmioty obieralne, to jeszcze teraz zdołał sięgnąć do jego aury – jak zawsze wydawała się słabiutka i niemożliwa do odczytania, ale wydawało mu się, że gdzieś na granicy świadomości słyszy jej dźwięk i nie rozpoznaje nowych tonów magii przestrzeni.
Czas na takie przemyślenia będzie później – teraz należało zgubić pościg. Wiktor był całkowicie skupiony na tym jednym zadaniu i trochę wręcz zazdrościł Gavinowi, który w tym całym zamieszaniu nadal miał czas na analizowanie swojej sytuacji i zadawanie pytań. „Kim ty jesteś?” – dobre pytanie zważywszy na okoliczności, ale mimo wszystko trochę bolesne. Przykro, że nie rozpoznał go po aurze albo czymkolwiek innym, co nie było twarzą. Po ruchach, po sposobie rzucania zaklęć, po głosie. Lecz może był oszołomiony.
Wiktor zwlekał chwilę z odpowiedzią. Wybiegł za kolejny zakręt i dopiero gdy byli na bezpiecznej prostej, obrócił się na chwilę do Gavina, zdejmując z twarzy chustę na dosłownie mgnienie oka.
- Przyjacielem! – zawołał. Nie podał imienia na wypadek, gdyby tamci słyszeli. Wydawało mu się, że tamci nie wiedzieli z kim mają do czynienia, nie byli świadomi, że on i Frederik pracowali dla Euridice, a tym bardziej nie znali ich imion. Dwóch anonimowych złodziei… Może przez to tak bez skrupułów zabili jednego z nich? Wiktor był coraz bardziej przekonany, że nie mieliby skrupułów, by pozbyć się również Gavina za sam fakt, że stanął im na drodze. Dobrze, że go stamtąd zabrał. Grimshaw był silnym i utalentowanym magiem, ale i heros dupa, gdy ludu kupa.
Jakby przyciągnięci tymi rozmyślaniami, ścigający ich mężczyźni przypuścili atak. Wiktor rozpostarł kolejną tarczę za plecami swoimi i swojego przyjaciela, ale krzyknął boleśnie, gdy starał się ją utrzymać – nie był pewnym jaki czar trafił, ale na pewno towarzyszył mu również bełt z kuszy… Zabawa się skończyła. Wiktor czuł, że jeśli nie postąpi w tym momencie stanowczo, czeka go walka na przetrzymanie, a tego może nie wytrzymać – rzucił tego wieczoru już wiele zaklęć, a tamci dwaj byli wypoczęci. Musiał przejść do ofensywy, choć wcześniej tak starał się unikać konfrontacji…
- Przyspiesz! – nakazał Gavinowi. Gdy tylko usłyszał, że jego przyjaciel faktycznie biegnie szybciej (albo chociażby nie wolniej), sam zwolnił i zszedł nieco na bok, by się z nim zrównać. A następnie zatrzymać się i obrócić. Do walki musiał widzieć przeciwnika. Mógł porazić ich gromem z jasnego nieba, uwiązując go do ich emanacji, ale to wymagało bardzo dużo siły i niosło ze sobą duże ryzyko zabicia obu prześladowców. A Wiktor nie chciał ofiar… Skupił się więc na czarodzieju i wojowniku. Dojrzał, że wrogi mag składa ręce do zaklęcia, a jego towarzysz sięga po broń. To była kwestia ułamków sekund – kto będzie szybszy, kto ma większą wprawę w czarowaniu (niestety, miecz w tym starciu był gorzej niż bezużyteczny). Całe szczęście pierwszy był Galanti, choć wygrał o włos – widział jak wokół dłoni przeciwnika już formuje się zaklęcie (chyba również z dziedziny energii), ale wtedy targnęły nim spazmy magicznego wyładowania. To nie był silny czar – miał sparaliżować, a nie zabić. I efekt ten udało się osiągnąć, gdyż już po chwili czarodziej leżał na bruku, trzepocząc jak wyrzucona na brzeg ryba. Wiktor już zamierzał zabrać się za wojownika, ale spostrzegł, że nim zajął się Gavin. Rozluźnił się, ale tylko na moment. Zaraz zerknął na przyjaciela.
- W nogi – powiedział, ale już swobodniejszym tonem, jakby to była tylko formalność. Choć gdy już ruszył, wcale nie był to lekki trucht, a prawdziwy bieg. Zaraz skręcił za róg.
Galanti jeszcze długo kluczył uliczkami miasta, jakby starał się zgubić ewentualny ogon. Nie odzywał się do przyjaciela, choć co chwilę na niego spoglądał. W końcu wbiegł w jedną z bocznych uliczek, a tam schował się w bramie prowadzącej na wewnętrzne podwórze mieszkalnych kamienic. Tam się zatrzymał. Stanął frontem do Gavina, zdjął maskę i kaptur… Ale w jego sylwetce widać było, że nie do końca się rozluźnił. Jeszcze nie wiedział czy ma do czynienia ze starym przyjacielem, czy teraz już z kimś z drugiej strony barykady.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – zauważył łagodnie. – Skąd się tu wziąłeś? – powtórzył na wypadek, gdyby Grimshaw już z tego wszystkiego nie pamiętał.
Dopiero teraz spostrzegł, że jego przyjaciel miał na sobie mundur. Otaksował go bez skrupułów z góry na dół i z powrotem. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu, a jego górna warga uniosła się lekko w miejscu, gdzie przecinała ją blizna, nadając jego grymasowi szelmowskiego wyrazu – jakby podobało mu się to co widzi. Później nadeszło zdezorientowanie.
- To nie jest katimski mundur – zauważył z pewnym niepokojem w głosie. Spojrzał Gavinowi w oczy, przestępując z nogi na nogę. Pudełko, które wyrwał z ręki martwego Frederika, dyskretnie schował za plecami.
Szkoda, że nie dało się tego wszystkiego wyjaśnić Gavinowi gdy tylko się spotkali. Wiktor wątpił nawet czy ten go poznał – tym bardziej docenił to zaufanie… Choć może to przez oszołomienie jego przyjaciel teraz z nim biegł? Bo… On nie stał tam na ulicy, pojawił się tam, jakby go teleportowano albo coś w tym stylu. To nie był jego czar – Grimshaw był elementalistą, co do tego Galanti nie miał wątpliwości. Nie dość, że razem chodzili do akademii magicznej i pamiętał jego przedmioty obieralne, to jeszcze teraz zdołał sięgnąć do jego aury – jak zawsze wydawała się słabiutka i niemożliwa do odczytania, ale wydawało mu się, że gdzieś na granicy świadomości słyszy jej dźwięk i nie rozpoznaje nowych tonów magii przestrzeni.
Czas na takie przemyślenia będzie później – teraz należało zgubić pościg. Wiktor był całkowicie skupiony na tym jednym zadaniu i trochę wręcz zazdrościł Gavinowi, który w tym całym zamieszaniu nadal miał czas na analizowanie swojej sytuacji i zadawanie pytań. „Kim ty jesteś?” – dobre pytanie zważywszy na okoliczności, ale mimo wszystko trochę bolesne. Przykro, że nie rozpoznał go po aurze albo czymkolwiek innym, co nie było twarzą. Po ruchach, po sposobie rzucania zaklęć, po głosie. Lecz może był oszołomiony.
Wiktor zwlekał chwilę z odpowiedzią. Wybiegł za kolejny zakręt i dopiero gdy byli na bezpiecznej prostej, obrócił się na chwilę do Gavina, zdejmując z twarzy chustę na dosłownie mgnienie oka.
- Przyjacielem! – zawołał. Nie podał imienia na wypadek, gdyby tamci słyszeli. Wydawało mu się, że tamci nie wiedzieli z kim mają do czynienia, nie byli świadomi, że on i Frederik pracowali dla Euridice, a tym bardziej nie znali ich imion. Dwóch anonimowych złodziei… Może przez to tak bez skrupułów zabili jednego z nich? Wiktor był coraz bardziej przekonany, że nie mieliby skrupułów, by pozbyć się również Gavina za sam fakt, że stanął im na drodze. Dobrze, że go stamtąd zabrał. Grimshaw był silnym i utalentowanym magiem, ale i heros dupa, gdy ludu kupa.
Jakby przyciągnięci tymi rozmyślaniami, ścigający ich mężczyźni przypuścili atak. Wiktor rozpostarł kolejną tarczę za plecami swoimi i swojego przyjaciela, ale krzyknął boleśnie, gdy starał się ją utrzymać – nie był pewnym jaki czar trafił, ale na pewno towarzyszył mu również bełt z kuszy… Zabawa się skończyła. Wiktor czuł, że jeśli nie postąpi w tym momencie stanowczo, czeka go walka na przetrzymanie, a tego może nie wytrzymać – rzucił tego wieczoru już wiele zaklęć, a tamci dwaj byli wypoczęci. Musiał przejść do ofensywy, choć wcześniej tak starał się unikać konfrontacji…
- Przyspiesz! – nakazał Gavinowi. Gdy tylko usłyszał, że jego przyjaciel faktycznie biegnie szybciej (albo chociażby nie wolniej), sam zwolnił i zszedł nieco na bok, by się z nim zrównać. A następnie zatrzymać się i obrócić. Do walki musiał widzieć przeciwnika. Mógł porazić ich gromem z jasnego nieba, uwiązując go do ich emanacji, ale to wymagało bardzo dużo siły i niosło ze sobą duże ryzyko zabicia obu prześladowców. A Wiktor nie chciał ofiar… Skupił się więc na czarodzieju i wojowniku. Dojrzał, że wrogi mag składa ręce do zaklęcia, a jego towarzysz sięga po broń. To była kwestia ułamków sekund – kto będzie szybszy, kto ma większą wprawę w czarowaniu (niestety, miecz w tym starciu był gorzej niż bezużyteczny). Całe szczęście pierwszy był Galanti, choć wygrał o włos – widział jak wokół dłoni przeciwnika już formuje się zaklęcie (chyba również z dziedziny energii), ale wtedy targnęły nim spazmy magicznego wyładowania. To nie był silny czar – miał sparaliżować, a nie zabić. I efekt ten udało się osiągnąć, gdyż już po chwili czarodziej leżał na bruku, trzepocząc jak wyrzucona na brzeg ryba. Wiktor już zamierzał zabrać się za wojownika, ale spostrzegł, że nim zajął się Gavin. Rozluźnił się, ale tylko na moment. Zaraz zerknął na przyjaciela.
- W nogi – powiedział, ale już swobodniejszym tonem, jakby to była tylko formalność. Choć gdy już ruszył, wcale nie był to lekki trucht, a prawdziwy bieg. Zaraz skręcił za róg.
Galanti jeszcze długo kluczył uliczkami miasta, jakby starał się zgubić ewentualny ogon. Nie odzywał się do przyjaciela, choć co chwilę na niego spoglądał. W końcu wbiegł w jedną z bocznych uliczek, a tam schował się w bramie prowadzącej na wewnętrzne podwórze mieszkalnych kamienic. Tam się zatrzymał. Stanął frontem do Gavina, zdjął maskę i kaptur… Ale w jego sylwetce widać było, że nie do końca się rozluźnił. Jeszcze nie wiedział czy ma do czynienia ze starym przyjacielem, czy teraz już z kimś z drugiej strony barykady.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – zauważył łagodnie. – Skąd się tu wziąłeś? – powtórzył na wypadek, gdyby Grimshaw już z tego wszystkiego nie pamiętał.
Dopiero teraz spostrzegł, że jego przyjaciel miał na sobie mundur. Otaksował go bez skrupułów z góry na dół i z powrotem. Kącik jego ust drgnął w uśmiechu, a jego górna warga uniosła się lekko w miejscu, gdzie przecinała ją blizna, nadając jego grymasowi szelmowskiego wyrazu – jakby podobało mu się to co widzi. Później nadeszło zdezorientowanie.
- To nie jest katimski mundur – zauważył z pewnym niepokojem w głosie. Spojrzał Gavinowi w oczy, przestępując z nogi na nogę. Pudełko, które wyrwał z ręki martwego Frederika, dyskretnie schował za plecami.
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Zerkał przez ramię czy Wiktor nadąża - biegł tuż za nim. W końcu przeciwnicy dobiegli zbyt blisko.
Postanowił się z nimi zmierzyć. Nie myśląc wiele, wyjął szpadę i zaszarżował na wojownika, który próbował dosięgnąć przyjaciela. Sparował kilka ciosów, aż w końcu powalił go na ziemię i ogłuszył. Nie chciał go dobijać - jedynie unieszkodliwić. Podobnie postąpił Wiktor, który sparaliżował czarami swojego przeciwnika. Kątem oka dostrzegł błyski zaklęć i z ulgą spostrzegł, że to Wiktor wygrał tę potyczkę. Chwilę później ponownie rzucili się do ucieczki.
Gavin w tym momencie bardzo docenił mordercze treningi u kapitan Escrim, w przeszłości jego kondycja nie pozwoliłaby mu na taki długi bieg. Tym razem to jego dawny przyjaciel prowadził. Czarodziej ufał, że Wiktor wie, dokąd ich prowadzi.
W końcu zaczerpnęli tchu, w miejscu względnie bezpiecznym. Czarodziej oparł się o zimny kamień, jakim wyłożone były ściany korytarza w kamienicy. Otarł czoło, by móc względnie spokojnie popatrzeć mu głęboko w oczy.
- Nic nie rozumiem... - zdołał tylko wydusić, widząc twarz Wiktora.
Oczywiście, że poznał go od razu, kiedy tylko mu się bliżej przyjrzał. Był w takim szoku, że w zasadzie nie wiedział, od czego zacząć.
- Myślałem, kiedy zobaczyłem, że ty to ty... że to ty mnie przyzwałeś. Wyleciałem tu przez portal.
Uśmiechnął się, gdy zobaczył reakcję przyjaciela na mundur.
- Co, nie spodziewałeś się? Ja tak samo - dodał, nadal rozbawiony nieufnością w jego wzroku i głosie. - A co, nie pasuje mi ten mundur? Podobno niebieski podkreśla mi oczy.
Kiedy Wiktor schował za sobą pudełko, pokiwał się trochę, po tym wszystkim, czego właśnie doświadczyli... jakoś poczuł komizm tej sytuacji. Jakby znowu razem zrobili coś nielegalnego. Spojrzał na niego i wybuchł cichym śmiechem.
- Mamy sobie do pogadania, co? Masz kłopoty?
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Znasz jakieś bezpieczne miejsce? Trzeba pomóc ci coś ogarnąć? Chyba nie powinniśmy tu tak stać i urządzać pogaduszki.
Postanowił się z nimi zmierzyć. Nie myśląc wiele, wyjął szpadę i zaszarżował na wojownika, który próbował dosięgnąć przyjaciela. Sparował kilka ciosów, aż w końcu powalił go na ziemię i ogłuszył. Nie chciał go dobijać - jedynie unieszkodliwić. Podobnie postąpił Wiktor, który sparaliżował czarami swojego przeciwnika. Kątem oka dostrzegł błyski zaklęć i z ulgą spostrzegł, że to Wiktor wygrał tę potyczkę. Chwilę później ponownie rzucili się do ucieczki.
Gavin w tym momencie bardzo docenił mordercze treningi u kapitan Escrim, w przeszłości jego kondycja nie pozwoliłaby mu na taki długi bieg. Tym razem to jego dawny przyjaciel prowadził. Czarodziej ufał, że Wiktor wie, dokąd ich prowadzi.
W końcu zaczerpnęli tchu, w miejscu względnie bezpiecznym. Czarodziej oparł się o zimny kamień, jakim wyłożone były ściany korytarza w kamienicy. Otarł czoło, by móc względnie spokojnie popatrzeć mu głęboko w oczy.
- Nic nie rozumiem... - zdołał tylko wydusić, widząc twarz Wiktora.
Oczywiście, że poznał go od razu, kiedy tylko mu się bliżej przyjrzał. Był w takim szoku, że w zasadzie nie wiedział, od czego zacząć.
- Myślałem, kiedy zobaczyłem, że ty to ty... że to ty mnie przyzwałeś. Wyleciałem tu przez portal.
Uśmiechnął się, gdy zobaczył reakcję przyjaciela na mundur.
- Co, nie spodziewałeś się? Ja tak samo - dodał, nadal rozbawiony nieufnością w jego wzroku i głosie. - A co, nie pasuje mi ten mundur? Podobno niebieski podkreśla mi oczy.
Kiedy Wiktor schował za sobą pudełko, pokiwał się trochę, po tym wszystkim, czego właśnie doświadczyli... jakoś poczuł komizm tej sytuacji. Jakby znowu razem zrobili coś nielegalnego. Spojrzał na niego i wybuchł cichym śmiechem.
- Mamy sobie do pogadania, co? Masz kłopoty?
- Cieszę się, że nic ci się nie stało. Znasz jakieś bezpieczne miejsce? Trzeba pomóc ci coś ogarnąć? Chyba nie powinniśmy tu tak stać i urządzać pogaduszki.
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Gavin załatwił tamtego wojownika w tradycyjnej walce, co wywołało falę komentarzy w głowie Wiktora. Pierwszy: że był to dobry pomysł, bo pozostawił mniej śladów. Drugi: że jego przyjaciel był na tyle doświadczonym szermierzem, by tamtego rozbroić, ogłuszyć i nie zabić… Trzeci: szkoda, że sam tak nie umiał. A czwarty, że dobrze, że tu był, bo sam mógłby sobie z tą dwójką nie poradzić w tak prosty sposób. Ale później do tego wrócą, bo jeszcze nie byli bezpieczni.
Kryjówka w bramie nie była najlepsza, ale na ten moment wystarczyła. Mieli dość dużą przewagę nad ewentualnym pościgiem, żeby złapać drugi oddech i wyjaśnić sobie parę najpilniejszych kwestii. Szkoda tylko, że sam Gavin nie potrafił odpowiedzieć na to, które teraz najbardziej nurtowało Wiktora.
- Portal… - powtórzył po nim jak echo, analizując tę możliwość. – Więc to dlatego poczułem implozję a nie… - mamrotał, po czym jakby zorientował się, że jednak ktoś go słucha i zamilkł. Uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciela. – Chciałbym, żeby to było takie łatwe, ale z nas dwojga to prędzej ciebie podejrzewałbym o takie możliwości… Chyba po prostu mieliśmy szczęście.
Wiktor bardzo chciał wierzyć, że to był przypadek – to by wykluczało możliwość, że Gavin dla kogoś pracował, że mógłby chcieć odebrać mu łup albo wystawić go pościgowi… Choć w sumie gdyby taki był jego cel, zrobiły to już dawno, choćby podczas tej potyczki niedawno. Co to byłby dla niego za problem, by ogłuszyć skupionego na zaklęciu Galantiego? Tym bardziej, że przez chwilę znajdował się za jego plecami. Tak, nie mógł być po przeciwnej stronie – nie biłby swoich bez powodu.
Pozostała kwestia munduru.
- Oj żebyś wiedział, że się nie spodziewałem – oświadczył bez owijania w bawełnę, nadal gapiąc się w równe rzędy guzików na torsie czarodzieja. Podniósł wzrok dopiero, gdy mowa była o oczach, jakby chciał zweryfikować tę informację. Znowu się uśmiechnął, trochę szelmowsko, ale to na pewno przez bliznę na wardze.
- Czy oczy to nie wiem, ale sylwetkę na pewno – skomplementował bez skrępowania swojego przyjaciela. W międzyczasie trzymane pudełko schował pod kurtkę, wsuwając je za pasek na plecach.
– Wyglądasz, jakbyś na stałe zmienił magię na miecz. Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam i to jeszcze tak ubranego… Ale cieszę się, że tu jesteś – dodał już ciepłym, przyjacielskim tonem, nareszcie rozluźniony. Podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno, bez słów wyrażając to, że brakowało mu Gavina przez te lata. Uścisk trwał być może chwilę dłużej niż powinien, ale na pewno nie tak długo, by czarodziej mógł zacząć się niepokoić. Wiktor jednak potrzebował sekundy, by pozbierać się po tym nieprzemyślanym geście. Cóż… Grimshaw był zgrzany po biegu i walce, a on miał za sobą stresującą akcję w posiadłości, ucieczkę, kilka magicznych popisów i był przez to spragniony… Te dwa czynniki sprawiły, że w Wiktorze na krótki moment obudził się drapieżnik. Jego przyjaciel pachniał tak... Niby znajomo, bo przecież Galanti znał jego zapach po tylu latach znajomości, ale jednocześnie był to zapach całkowicie nowy. Przyjemny, obiecujący, że krew czarodzieja będzie słodka, gorąca i aksamitna, jak pocałunek…
Szlag! Czemu głód zawsze podsuwał mu takie pomysły? Całe szczęście oprzytomniał i wycofał się, gdy tylko jego myśli zaczęły wkraczać na złe tory. Gavin pewnie nawet niczego nie zauważył… Ale trzeba będzie się przy nim pilnować. Wiktor nie chciał stracić przyjaciela przez to kim teraz był.
- Kłopoty? – Udawał zaskoczonego. – Nieee, no co ty, po czym to wnioskujesz? – zapytał, teatralnie naciągając kurtkę, pod którą chował tamto tajemnicze pudełko. Zaraz jednak spoważniał: fajnie się śmieszkowało z Gavinem, ale trzeba było wiedzieć, gdy żarty się kończą.
- I tak i nie – wyznał dość pokrętnie. – To nie to co myślisz… Choć w sumie nie wiem co sobie myślisz. W myślach jeszcze nie czytam. Powiedzmy, że to chwilowe komplikacje.
”Co, wstyd przyznać się przed najlepszym przyjacielem, że się kradnie? Prawda w oczy kole?”, sarkał głos sumienia w jego głowie. Tak, wstyd. A jeszcze większy wstyd Wiktor czuł na myśl o tym, co przed chwilą go ogarnęło… I co zamierza wkrótce zrobić. Ale to dla dobra ich obojga. ”Tak, tak to sobie tłumacz…”, ironizowało sumienie.
- Tak, znam bezpieczne miejsce, możemy tam iść i na spokojnie pogadać. Ale i tak będziemy mogli się tam tylko na chwilę przyczaić, później trzeba będzie wiać z miasta. I to nie z użyciem magii… Wytłumaczę ci wszystko jak będziemy już gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie mógł podsłuchiwać – uciął tą prostą wymówką, bo wiedział, że będzie musiał się naprawdę sporo nagadać.
- Niestety musisz iść ze mną, czy tego chcesz czy nie – dodał niby żartobliwym tonem, choć w jego oczach było coś, co mówiło, że jego słowa są żartem tylko tak długo, jak Gavin nie będzie stawiał oporu. Później… mogłoby już przestać być tak przyjemnie.
- Chodź, nie ma co za długo stać w miejscu. – Wiktor zachęcił Grimshawa słowem i kiwnięciem głowy w stronę wyjścia na ulicę. Poprawił chustkę na szyi i nonszalancko włożył ręce do kieszeni kurtki. Wyglądał jak jakiś drobny cwaniaczek.
- Co tam u ciebie słychać? – zagaił cicho, gdy byli już na ulicy. – Kopę lat się nie widzieliśmy… Chętnie bym posłuchał gdzie cię miotało przez te lata… I skąd wziąłeś ten mundur – podkreślił, dźgając czarodzieja w ramię palcem wskazującym. – Nadal nie wierzę, że cię w nim widzę. I w to jak tam na ulicy wywijałeś mieczem. Wydawało mi się, że bardziej ciągnie cię do ksiąg i nauki. Co się stało, że nagle wdziałeś mundur?
Kryjówka w bramie nie była najlepsza, ale na ten moment wystarczyła. Mieli dość dużą przewagę nad ewentualnym pościgiem, żeby złapać drugi oddech i wyjaśnić sobie parę najpilniejszych kwestii. Szkoda tylko, że sam Gavin nie potrafił odpowiedzieć na to, które teraz najbardziej nurtowało Wiktora.
- Portal… - powtórzył po nim jak echo, analizując tę możliwość. – Więc to dlatego poczułem implozję a nie… - mamrotał, po czym jakby zorientował się, że jednak ktoś go słucha i zamilkł. Uśmiechnął się przepraszająco do przyjaciela. – Chciałbym, żeby to było takie łatwe, ale z nas dwojga to prędzej ciebie podejrzewałbym o takie możliwości… Chyba po prostu mieliśmy szczęście.
Wiktor bardzo chciał wierzyć, że to był przypadek – to by wykluczało możliwość, że Gavin dla kogoś pracował, że mógłby chcieć odebrać mu łup albo wystawić go pościgowi… Choć w sumie gdyby taki był jego cel, zrobiły to już dawno, choćby podczas tej potyczki niedawno. Co to byłby dla niego za problem, by ogłuszyć skupionego na zaklęciu Galantiego? Tym bardziej, że przez chwilę znajdował się za jego plecami. Tak, nie mógł być po przeciwnej stronie – nie biłby swoich bez powodu.
Pozostała kwestia munduru.
- Oj żebyś wiedział, że się nie spodziewałem – oświadczył bez owijania w bawełnę, nadal gapiąc się w równe rzędy guzików na torsie czarodzieja. Podniósł wzrok dopiero, gdy mowa była o oczach, jakby chciał zweryfikować tę informację. Znowu się uśmiechnął, trochę szelmowsko, ale to na pewno przez bliznę na wardze.
- Czy oczy to nie wiem, ale sylwetkę na pewno – skomplementował bez skrępowania swojego przyjaciela. W międzyczasie trzymane pudełko schował pod kurtkę, wsuwając je za pasek na plecach.
– Wyglądasz, jakbyś na stałe zmienił magię na miecz. Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam i to jeszcze tak ubranego… Ale cieszę się, że tu jesteś – dodał już ciepłym, przyjacielskim tonem, nareszcie rozluźniony. Podszedł do przyjaciela i przytulił go mocno, bez słów wyrażając to, że brakowało mu Gavina przez te lata. Uścisk trwał być może chwilę dłużej niż powinien, ale na pewno nie tak długo, by czarodziej mógł zacząć się niepokoić. Wiktor jednak potrzebował sekundy, by pozbierać się po tym nieprzemyślanym geście. Cóż… Grimshaw był zgrzany po biegu i walce, a on miał za sobą stresującą akcję w posiadłości, ucieczkę, kilka magicznych popisów i był przez to spragniony… Te dwa czynniki sprawiły, że w Wiktorze na krótki moment obudził się drapieżnik. Jego przyjaciel pachniał tak... Niby znajomo, bo przecież Galanti znał jego zapach po tylu latach znajomości, ale jednocześnie był to zapach całkowicie nowy. Przyjemny, obiecujący, że krew czarodzieja będzie słodka, gorąca i aksamitna, jak pocałunek…
Szlag! Czemu głód zawsze podsuwał mu takie pomysły? Całe szczęście oprzytomniał i wycofał się, gdy tylko jego myśli zaczęły wkraczać na złe tory. Gavin pewnie nawet niczego nie zauważył… Ale trzeba będzie się przy nim pilnować. Wiktor nie chciał stracić przyjaciela przez to kim teraz był.
- Kłopoty? – Udawał zaskoczonego. – Nieee, no co ty, po czym to wnioskujesz? – zapytał, teatralnie naciągając kurtkę, pod którą chował tamto tajemnicze pudełko. Zaraz jednak spoważniał: fajnie się śmieszkowało z Gavinem, ale trzeba było wiedzieć, gdy żarty się kończą.
- I tak i nie – wyznał dość pokrętnie. – To nie to co myślisz… Choć w sumie nie wiem co sobie myślisz. W myślach jeszcze nie czytam. Powiedzmy, że to chwilowe komplikacje.
”Co, wstyd przyznać się przed najlepszym przyjacielem, że się kradnie? Prawda w oczy kole?”, sarkał głos sumienia w jego głowie. Tak, wstyd. A jeszcze większy wstyd Wiktor czuł na myśl o tym, co przed chwilą go ogarnęło… I co zamierza wkrótce zrobić. Ale to dla dobra ich obojga. ”Tak, tak to sobie tłumacz…”, ironizowało sumienie.
- Tak, znam bezpieczne miejsce, możemy tam iść i na spokojnie pogadać. Ale i tak będziemy mogli się tam tylko na chwilę przyczaić, później trzeba będzie wiać z miasta. I to nie z użyciem magii… Wytłumaczę ci wszystko jak będziemy już gdzieś, gdzie nikt nas nie będzie mógł podsłuchiwać – uciął tą prostą wymówką, bo wiedział, że będzie musiał się naprawdę sporo nagadać.
- Niestety musisz iść ze mną, czy tego chcesz czy nie – dodał niby żartobliwym tonem, choć w jego oczach było coś, co mówiło, że jego słowa są żartem tylko tak długo, jak Gavin nie będzie stawiał oporu. Później… mogłoby już przestać być tak przyjemnie.
- Chodź, nie ma co za długo stać w miejscu. – Wiktor zachęcił Grimshawa słowem i kiwnięciem głowy w stronę wyjścia na ulicę. Poprawił chustkę na szyi i nonszalancko włożył ręce do kieszeni kurtki. Wyglądał jak jakiś drobny cwaniaczek.
- Co tam u ciebie słychać? – zagaił cicho, gdy byli już na ulicy. – Kopę lat się nie widzieliśmy… Chętnie bym posłuchał gdzie cię miotało przez te lata… I skąd wziąłeś ten mundur – podkreślił, dźgając czarodzieja w ramię palcem wskazującym. – Nadal nie wierzę, że cię w nim widzę. I w to jak tam na ulicy wywijałeś mieczem. Wydawało mi się, że bardziej ciągnie cię do ksiąg i nauki. Co się stało, że nagle wdziałeś mundur?
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Czarodziej już nic nie rozumiał. Jeśli Wiktor nie wiedział, kto wpakował Gavina do portalu... cóż, to nasuwa wniosek, że być może to w posiadłości Escrim został w niego wrzucony... Ale nadal miał za mało danych, żeby wysnuć jakiś logiczny bieg wydarzeń. Na jedną krótką odpowiedź otrzymywał tylko stos pytań. Być może oprócz starego przyjaciela jest tu więcej jego byłych sojuszników. Zdecydowanie Wiktor nie działał w pojedynkę. Jednak nie miał tyle czasu, żeby przemyśleć te kwestie.
- Nie przejmuj się, magia nadal jest mi zdecydowanie bliższa niż szermierka. Ta cała sytuacja z mundurem i mieczem... to dziwne zrządzenie losu. Długa historia.
Jak tylko to powiedział, poczuł, jak Wiktor przytula się do niego. Miał wrażenie, jakby białowłosy był w lekkim szoku, albo małym amoku... Nie było to oczywiście żadnym zaskoczeniem, w końcu dopiero co stoczyli walkę, w której były w końcu ofiary... Odwzajemnił objęcie i poklepał go po ramieniu. Chciał mu dać tym samym znać, że jest po jego stronie. I że też się mimo wszystko cieszy, że go widzi.
Patrzył na niego badawczym wzrokiem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej z tonu jego głosu, niż z samych informacji, którymi się z nim dzieli. Nie potrafił jednak odczytać nic więcej prócz tego, że miotają nim sprzeczne emocje. Zdawało mu się, że trochę też zmężniał.
Kiwnął głową, kiedy przyjaciel stwierdził, że muszą się stąd zwijać.
- Idę za tobą.
Zrozumiał, że Wiktor nie chce, aby Gavin poszedł swoją drogą, ale przypuszczał, że robi to wyłącznie ze względu na jego bezpieczeństwo. Nawet nie komentował więc jego żartu, czy raczej prośby podszytej żartem, aby pójść z nim dalej.
Mimo wszystko czarodziej zaangażował się w walkę. No i... znalazł się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. A samo to często jest wystarczającym powodem do narobienia sobie wrogów. Znał to z własnego doświadczenia i zapamięta tę nauczkę.
Nie odzywał się przez drogę, chyba, że Wiktor o coś go spytał. Próbował wyczuć jego aurę, zobaczyć, jak się zmieniła, jednak była ukryta. Tak samo nie potrafił powiedzieć czy ta "szkatułka", która była ukryta w kurtce przyjaciela to artefakt, czy raczej pozbawiony magii przedmiot.
Próbował jak najlepiej zapamiętać drogę, którą idą, tak na wszelki wypadek. Miasto nie różniło się bardzo od innych nadbrzeżnych miejscowości. Portowa dziura jak każda portowa dziura. Powoli miał ich dosyć. Rzuciłby to wszystko i poszedłby w góry Dasso...
Może więc ten portal to tak naprawdę szczęśliwe zrządzenie losu. W końcu Escrim miała zostać żoną jakiegoś szlacheckiego dupka, żeby pomóc rodzinie. Czarodziej zdawał sobie sprawę, że ten "związek" nigdy nie miał sensu. Chociaż nie był pewien, czy cokolwiek w jego życiu ten sens posiada. "Przynajmniej życie nie przestanie mnie zaskakiwać nagłymi zwrotami akcji" - stwierdził w duszy.
- Nie przejmuj się, magia nadal jest mi zdecydowanie bliższa niż szermierka. Ta cała sytuacja z mundurem i mieczem... to dziwne zrządzenie losu. Długa historia.
Jak tylko to powiedział, poczuł, jak Wiktor przytula się do niego. Miał wrażenie, jakby białowłosy był w lekkim szoku, albo małym amoku... Nie było to oczywiście żadnym zaskoczeniem, w końcu dopiero co stoczyli walkę, w której były w końcu ofiary... Odwzajemnił objęcie i poklepał go po ramieniu. Chciał mu dać tym samym znać, że jest po jego stronie. I że też się mimo wszystko cieszy, że go widzi.
Patrzył na niego badawczym wzrokiem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej z tonu jego głosu, niż z samych informacji, którymi się z nim dzieli. Nie potrafił jednak odczytać nic więcej prócz tego, że miotają nim sprzeczne emocje. Zdawało mu się, że trochę też zmężniał.
Kiwnął głową, kiedy przyjaciel stwierdził, że muszą się stąd zwijać.
- Idę za tobą.
Zrozumiał, że Wiktor nie chce, aby Gavin poszedł swoją drogą, ale przypuszczał, że robi to wyłącznie ze względu na jego bezpieczeństwo. Nawet nie komentował więc jego żartu, czy raczej prośby podszytej żartem, aby pójść z nim dalej.
Mimo wszystko czarodziej zaangażował się w walkę. No i... znalazł się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. A samo to często jest wystarczającym powodem do narobienia sobie wrogów. Znał to z własnego doświadczenia i zapamięta tę nauczkę.
Nie odzywał się przez drogę, chyba, że Wiktor o coś go spytał. Próbował wyczuć jego aurę, zobaczyć, jak się zmieniła, jednak była ukryta. Tak samo nie potrafił powiedzieć czy ta "szkatułka", która była ukryta w kurtce przyjaciela to artefakt, czy raczej pozbawiony magii przedmiot.
Próbował jak najlepiej zapamiętać drogę, którą idą, tak na wszelki wypadek. Miasto nie różniło się bardzo od innych nadbrzeżnych miejscowości. Portowa dziura jak każda portowa dziura. Powoli miał ich dosyć. Rzuciłby to wszystko i poszedłby w góry Dasso...
Może więc ten portal to tak naprawdę szczęśliwe zrządzenie losu. W końcu Escrim miała zostać żoną jakiegoś szlacheckiego dupka, żeby pomóc rodzinie. Czarodziej zdawał sobie sprawę, że ten "związek" nigdy nie miał sensu. Chociaż nie był pewien, czy cokolwiek w jego życiu ten sens posiada. "Przynajmniej życie nie przestanie mnie zaskakiwać nagłymi zwrotami akcji" - stwierdził w duszy.
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Wiktor pomyślał, że ten niedbale rzucony komentarz „długa historia” oznacza, że Gavin nie chce o tym mówić, więc nie naciskał. Rozumiał, że przyjaciel może mieć sekrety – sam przecież miał ich teraz od groma… Byłby więc hipokrytą, gdyby naciskał. Może jeszcze kiedyś nadarzy się stosowna okazja, by porozmawiać co się z nimi działo przez te lata…
Tyle dobrego, że mimo tych tajemnic nadal była między nimi pewna sympatia i braterskie wsparcie. Czarodziej pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak ważne było to, że po prostu poklepał Galantiego po ramieniu – jak bardzo on tego teraz potrzebował i jak bardzo ten prosty gest pomógł mu się ocknąć.
- Dzięki – powiedział, gdy opuszczali bramę, choć sam nawet nie do końca wiedział za co dziękuje. Za to, że poszedł z nim bez oporu, za wsparcie, za to, że ponownie pojawił się w jego życiu? Tak, tak i tak – i jeszcze pewnie za kilka innych rzeczy. Ale… niestety będzie musiał go jeszcze prosić o przysługę, a niestety swoją motywację będzie musiał ukrywać jak nie pod niedomówieniami to pod kłamstwem. Biedny Gavin – szkoda, że musieli trafić na siebie w takich okolicznościach.
Milczeli, idąc cichymi, mglistymi ulicami portowego miasta. Wiktor trzymał ręce wciśnięte w kieszenie, kulił ramiona – przypominał szukającego guza podrostka. Widać było, że jest bardzo zamyślony. Adrenalina w końcu wypłukiwała się z jego żył i zaczęło do niego docierać z pełnią sił co zaszło. Walka, pościg, śmierć Fredrika. Zadygotał, gdy to sobie przypomniał i aż musiał zakryć sobie usta, bo zrobiło mu się słabo. Rozwalili mu głowę, widział to przecież. Fredrik… może nie był jego przyjacielem – na pewno nie był tak ważny w jego życiu jak Gavin – ale na pewno był dobrym kumplem, który pomógł mu w adaptacji do jego nowego życia. Przecież nawet zajmowali jeden pokój w domu Euridice. A teraz go po prostu nie ma – zginął na jego oczach. Do Wiktora nadal nie do końca to docierało – sytuacja zdawała mu się być zbyt absurdalna. Poza tym… to była pierwsza osoba, która zginęła na jego oczach. Choć był wampirem, sam nigdy nikogo nie zabił – jego nieokiełznany głód po przemianie ugasiła krew Euridice, a później cały czas się pilnował, by pić mniej ale częściej, by nie przegiąć. A Fredrik zginął na jego oczach.
Nagle Wiktor przystanął. Coś go tknęło.
- Może to było jego zaklęcie… - mruknął. Spojrzał za siebie, choć wcale nie było tam tego, na co powinien patrzeć. Musiałby wrócić na tamtą ulicę, by przekonać się o słuszności swojego pomysłu - na pewno znalazłby tam ślady magii, które rozwiałyby jego wątpliwości.
- Fredrik czarował z intuicji – mamrotał, w zamyśleniu skubiąc wargę w miejscu, gdzie przecinała ją blizna. – To on mógł cię przyciągnąć… Może chciał nas przerzucić, a przerwane zaklęcie wywołało refluks i zamiast tego wciągnęło ciebie… To bez sensu – parsknął w końcu. Przeklął z frustracją i znowu schował ręce do kieszeni, spoglądając przepraszającym wzrokiem na Gavina.
- Chodźmy, już niedaleko, za tamtym zakrętem… - wyjaśnił mu, wskazując kierunek.
Na kryjówkę Wiktor wybrał piwnicę. Zejście do niej nie było najwygodniejsze, ale na pewno trudne do odkrycia, bo znajdowało się za stertą pustych skrzyń z towarem i wymagało pewnej gimnastyki, by przejść przez wąskie okienko, w środku było jednak ciepło, sucho i nawet wygodnie, bo wśród różnorakich towarów były i worki z ziarnem i skrzynie i czego jeszcze by dusza zapragnęła, aby odpocząć.
Wiktor wyjął z kieszeni alchemiczny świetlik, schowany na czas akcji do skórzanego futerału, by nie zdradziła ich taka głupota jak zbyt jasne światło. Teraz zaś niewielka lampka rozświetlała na zielono ich tymczasową kryjówkę.
- Chyba jestem ci winien wyjaśnienia co do tego co zaszło - zauważył troszkę kwaśno Galanti. - Ale aż nie wiem od czego zacząć… Musiałbym… Ach, żeby ta historia miała ręce i nogi musiałbym się cofnąć praktycznie o sześć lat wstecz! Bo widzisz… Moja kariera też niestety nie poszła tak, jak planowałem - przyznał z niechęcią. - Zamiast spokojnie kreślić magiczne mapy pakuję się w takie kłopoty jak przed chwilą. Choć te były bez wątpienia najgorsze do tej pory - przyznał całkowicie szczerze. - Kurczę, jeszcze nigdy… Jeszcze nigdy nikt nie zginął na moich oczach. I tak się cholernie bałem, że z tobą zrobią to samo…
Wiktor głęboko nabrał tchu, by się nie rozkleić, choć znowu przypomniał mu się widok zmasakrowanej twarzy Frederika. Aż złapał się za głowę, wsuwając dłonie pod kaptur i wplatając palce między włosy.
- Nie, kurczę blade, to się nie dzieje - poskarżył się, nim odzyskał rezon. - Znaczy… Przepraszam cię, że tak reaguję, ale tamten trup był moim kumplem i nadal tak… Trudno mi to ogarnąć. Znasz mnie, wiesz, że z radzenia sobie z emocjami jestem noga.
Wiktor przypomniał sobie, że dzięki temu zostali przyjaciółmi - Gavin pomógł mu oswoić nieśmiałość i jaśniej wyrażać swoje uczucia, ale jak widać nadal bywały takie, z którymi Galanti sobie nie radził. Teraz przynajmniej nie wstydził się prosić o pomoc.
- Potrzebuję pytań naprowadzających - oświadczył. - Bo sam chcę ci powiedzieć tyle, że wychodzi mi z tego jeden bełkot.
Tyle dobrego, że mimo tych tajemnic nadal była między nimi pewna sympatia i braterskie wsparcie. Czarodziej pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy jak ważne było to, że po prostu poklepał Galantiego po ramieniu – jak bardzo on tego teraz potrzebował i jak bardzo ten prosty gest pomógł mu się ocknąć.
- Dzięki – powiedział, gdy opuszczali bramę, choć sam nawet nie do końca wiedział za co dziękuje. Za to, że poszedł z nim bez oporu, za wsparcie, za to, że ponownie pojawił się w jego życiu? Tak, tak i tak – i jeszcze pewnie za kilka innych rzeczy. Ale… niestety będzie musiał go jeszcze prosić o przysługę, a niestety swoją motywację będzie musiał ukrywać jak nie pod niedomówieniami to pod kłamstwem. Biedny Gavin – szkoda, że musieli trafić na siebie w takich okolicznościach.
Milczeli, idąc cichymi, mglistymi ulicami portowego miasta. Wiktor trzymał ręce wciśnięte w kieszenie, kulił ramiona – przypominał szukającego guza podrostka. Widać było, że jest bardzo zamyślony. Adrenalina w końcu wypłukiwała się z jego żył i zaczęło do niego docierać z pełnią sił co zaszło. Walka, pościg, śmierć Fredrika. Zadygotał, gdy to sobie przypomniał i aż musiał zakryć sobie usta, bo zrobiło mu się słabo. Rozwalili mu głowę, widział to przecież. Fredrik… może nie był jego przyjacielem – na pewno nie był tak ważny w jego życiu jak Gavin – ale na pewno był dobrym kumplem, który pomógł mu w adaptacji do jego nowego życia. Przecież nawet zajmowali jeden pokój w domu Euridice. A teraz go po prostu nie ma – zginął na jego oczach. Do Wiktora nadal nie do końca to docierało – sytuacja zdawała mu się być zbyt absurdalna. Poza tym… to była pierwsza osoba, która zginęła na jego oczach. Choć był wampirem, sam nigdy nikogo nie zabił – jego nieokiełznany głód po przemianie ugasiła krew Euridice, a później cały czas się pilnował, by pić mniej ale częściej, by nie przegiąć. A Fredrik zginął na jego oczach.
Nagle Wiktor przystanął. Coś go tknęło.
- Może to było jego zaklęcie… - mruknął. Spojrzał za siebie, choć wcale nie było tam tego, na co powinien patrzeć. Musiałby wrócić na tamtą ulicę, by przekonać się o słuszności swojego pomysłu - na pewno znalazłby tam ślady magii, które rozwiałyby jego wątpliwości.
- Fredrik czarował z intuicji – mamrotał, w zamyśleniu skubiąc wargę w miejscu, gdzie przecinała ją blizna. – To on mógł cię przyciągnąć… Może chciał nas przerzucić, a przerwane zaklęcie wywołało refluks i zamiast tego wciągnęło ciebie… To bez sensu – parsknął w końcu. Przeklął z frustracją i znowu schował ręce do kieszeni, spoglądając przepraszającym wzrokiem na Gavina.
- Chodźmy, już niedaleko, za tamtym zakrętem… - wyjaśnił mu, wskazując kierunek.
Na kryjówkę Wiktor wybrał piwnicę. Zejście do niej nie było najwygodniejsze, ale na pewno trudne do odkrycia, bo znajdowało się za stertą pustych skrzyń z towarem i wymagało pewnej gimnastyki, by przejść przez wąskie okienko, w środku było jednak ciepło, sucho i nawet wygodnie, bo wśród różnorakich towarów były i worki z ziarnem i skrzynie i czego jeszcze by dusza zapragnęła, aby odpocząć.
Wiktor wyjął z kieszeni alchemiczny świetlik, schowany na czas akcji do skórzanego futerału, by nie zdradziła ich taka głupota jak zbyt jasne światło. Teraz zaś niewielka lampka rozświetlała na zielono ich tymczasową kryjówkę.
- Chyba jestem ci winien wyjaśnienia co do tego co zaszło - zauważył troszkę kwaśno Galanti. - Ale aż nie wiem od czego zacząć… Musiałbym… Ach, żeby ta historia miała ręce i nogi musiałbym się cofnąć praktycznie o sześć lat wstecz! Bo widzisz… Moja kariera też niestety nie poszła tak, jak planowałem - przyznał z niechęcią. - Zamiast spokojnie kreślić magiczne mapy pakuję się w takie kłopoty jak przed chwilą. Choć te były bez wątpienia najgorsze do tej pory - przyznał całkowicie szczerze. - Kurczę, jeszcze nigdy… Jeszcze nigdy nikt nie zginął na moich oczach. I tak się cholernie bałem, że z tobą zrobią to samo…
Wiktor głęboko nabrał tchu, by się nie rozkleić, choć znowu przypomniał mu się widok zmasakrowanej twarzy Frederika. Aż złapał się za głowę, wsuwając dłonie pod kaptur i wplatając palce między włosy.
- Nie, kurczę blade, to się nie dzieje - poskarżył się, nim odzyskał rezon. - Znaczy… Przepraszam cię, że tak reaguję, ale tamten trup był moim kumplem i nadal tak… Trudno mi to ogarnąć. Znasz mnie, wiesz, że z radzenia sobie z emocjami jestem noga.
Wiktor przypomniał sobie, że dzięki temu zostali przyjaciółmi - Gavin pomógł mu oswoić nieśmiałość i jaśniej wyrażać swoje uczucia, ale jak widać nadal bywały takie, z którymi Galanti sobie nie radził. Teraz przynajmniej nie wstydził się prosić o pomoc.
- Potrzebuję pytań naprowadzających - oświadczył. - Bo sam chcę ci powiedzieć tyle, że wychodzi mi z tego jeden bełkot.
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Ten pochód w milczeniu sprawił, że Gavin miał trochę więcej czasu, by pomyśleć.
Najpierw fakty... Wiktor był zaangażowany w walkę. Aktywnie. Oprócz tego był z kimś, kto nie przeżył. Wszystko wskazuje na to, że liczyli się z takim ryzykiem.
Kolejny fakt. Ma pakunek, który najprawdopodobniej był powodem potyczki. Atak nie był przypadkowy.
Następna poszlaka: Wiktor zasłania swoją aurę. Wygląda na to, że akcja nie jest pojedyncza, a jeśli jest - musiała być dobrze zaplanowana, skoro ukrywa się przed osobami, które potrafią je czytać.
Nie zawahał się użyć czarów wobec przeciwników, którzy zresztą byli dobrze wyszkoleni, i z ich śmiercią również się liczył. Sprawa musi być grubsza.
Ta maska... to jakaś organizacja? Nie przypominał sobie niczego, żadnej symboliki. Może być równie dobrze przypadkowa, ale intuicja podpowiadała mu, że ta "walka o pudełeczko" to nie jednorazowa akcja.
No i martwienie się o podsłuchiwanie w dość neutralnym miejscu.
Westchnął pod nosem, co równie dobrze brzmiało jak jęk zniechęcenia. Miał już do czynienia z mafią i nie chciałby powtarzać tych doświadczeń. Czemu znów znajduje się w niewłaściwym momencie, w niewłaściwym czasie!??
Cóż, tym razem przynajmniej ma bardzo dobry powód by tu być. Nie chciałby, żeby jego przyjacielowi cokolwiek się stało. A więc będzie go chronić, jeśli tylko będzie mógł. Nawet bardzo się z tego ucieszył. W Straży Królewskiej nic go już nie trzymało, odkąd Escrim została zmuszona, aby wyjść za mąż za tamtego arystokratę. A romans po kryjomu? Jakkolwiek nie zabrzmi to wyrachowanie, na chwilę może być atrakcyjny, ale w dłuższej perspektywie do niczego nie prowadzi. Gavin mógł wiele czuć, ale i tak zawsze rozsądek wygrywał z sercem.
Co jeszcze mógł powiedzieć o sytuacji? Wiktor był nienaturalnie blady. Łatwo zrzucić to na strach, którego dopiero co doświadczyli, ale po ucieczce powinien chociaż trochę zarumienić się na policzkach. Zwłaszcza, że nosił maskę, przez co powinno mu być jeszcze goręcej. To było dość osobliwe. Odnotował tę obserwację.
Usłyszał, jak pod nosem zastanawia się nad jego pojawieniem się. Chociaż jego przyjaciel powiedział, że to głupie, Gavin stwierdził, że niekoniecznie - w dużym stresie magiczna energia mogła zostać zupełnie gdzie indziej ulokowana albo w przypadku przerwania w połowie inkantacji uruchomiono inne zaklęcie. Albo po prostu świat wybuchł. I tak się czasami zdarza.
Wtargnięcie do ukrytej piwnicy w tym śmiesznym kostiumie królewskiej straży, ze złotymi poduszeczkami na ramionach z dyndającymi frędzlami, było nad wyraz krępujące. Na szczęście szwy na niebieskich spodniach nie puściły, kiedy próbował się wgramolić. Prawie utknął, ale powierzgał chwilę nogami i jakoś się wczołgał.
Nie zdziwił się reakcją Wiktora. Nie sądził, że wpakował się w tak niebezpieczną misję, jeśli nie ufałby ludziom, z którymi miał ją wykonać. Poza tym musi to być coś istotnego. Taki ktoś jak on nigdy nie zaryzykowałby życiem "ot tak". Ani swoim, ani swoich bliskich.
Położył mu rękę na ramieniu, kiedy już uspokoił się troszkę.
- Chcę ci pomóc. Musisz opowiedzieć mi wszystko, po kolei - powiedział łagodnym głosem.
Przez uchylone okno piwnicy smuga światła padała mu na twarz, szary kolor jego oczu wybijał się na tle ciemności tej piwnicy.
- Co jest w tej paczce? - zaczął.
Najpierw fakty... Wiktor był zaangażowany w walkę. Aktywnie. Oprócz tego był z kimś, kto nie przeżył. Wszystko wskazuje na to, że liczyli się z takim ryzykiem.
Kolejny fakt. Ma pakunek, który najprawdopodobniej był powodem potyczki. Atak nie był przypadkowy.
Następna poszlaka: Wiktor zasłania swoją aurę. Wygląda na to, że akcja nie jest pojedyncza, a jeśli jest - musiała być dobrze zaplanowana, skoro ukrywa się przed osobami, które potrafią je czytać.
Nie zawahał się użyć czarów wobec przeciwników, którzy zresztą byli dobrze wyszkoleni, i z ich śmiercią również się liczył. Sprawa musi być grubsza.
Ta maska... to jakaś organizacja? Nie przypominał sobie niczego, żadnej symboliki. Może być równie dobrze przypadkowa, ale intuicja podpowiadała mu, że ta "walka o pudełeczko" to nie jednorazowa akcja.
No i martwienie się o podsłuchiwanie w dość neutralnym miejscu.
Westchnął pod nosem, co równie dobrze brzmiało jak jęk zniechęcenia. Miał już do czynienia z mafią i nie chciałby powtarzać tych doświadczeń. Czemu znów znajduje się w niewłaściwym momencie, w niewłaściwym czasie!??
Cóż, tym razem przynajmniej ma bardzo dobry powód by tu być. Nie chciałby, żeby jego przyjacielowi cokolwiek się stało. A więc będzie go chronić, jeśli tylko będzie mógł. Nawet bardzo się z tego ucieszył. W Straży Królewskiej nic go już nie trzymało, odkąd Escrim została zmuszona, aby wyjść za mąż za tamtego arystokratę. A romans po kryjomu? Jakkolwiek nie zabrzmi to wyrachowanie, na chwilę może być atrakcyjny, ale w dłuższej perspektywie do niczego nie prowadzi. Gavin mógł wiele czuć, ale i tak zawsze rozsądek wygrywał z sercem.
Co jeszcze mógł powiedzieć o sytuacji? Wiktor był nienaturalnie blady. Łatwo zrzucić to na strach, którego dopiero co doświadczyli, ale po ucieczce powinien chociaż trochę zarumienić się na policzkach. Zwłaszcza, że nosił maskę, przez co powinno mu być jeszcze goręcej. To było dość osobliwe. Odnotował tę obserwację.
Usłyszał, jak pod nosem zastanawia się nad jego pojawieniem się. Chociaż jego przyjaciel powiedział, że to głupie, Gavin stwierdził, że niekoniecznie - w dużym stresie magiczna energia mogła zostać zupełnie gdzie indziej ulokowana albo w przypadku przerwania w połowie inkantacji uruchomiono inne zaklęcie. Albo po prostu świat wybuchł. I tak się czasami zdarza.
Wtargnięcie do ukrytej piwnicy w tym śmiesznym kostiumie królewskiej straży, ze złotymi poduszeczkami na ramionach z dyndającymi frędzlami, było nad wyraz krępujące. Na szczęście szwy na niebieskich spodniach nie puściły, kiedy próbował się wgramolić. Prawie utknął, ale powierzgał chwilę nogami i jakoś się wczołgał.
Nie zdziwił się reakcją Wiktora. Nie sądził, że wpakował się w tak niebezpieczną misję, jeśli nie ufałby ludziom, z którymi miał ją wykonać. Poza tym musi to być coś istotnego. Taki ktoś jak on nigdy nie zaryzykowałby życiem "ot tak". Ani swoim, ani swoich bliskich.
Położył mu rękę na ramieniu, kiedy już uspokoił się troszkę.
- Chcę ci pomóc. Musisz opowiedzieć mi wszystko, po kolei - powiedział łagodnym głosem.
Przez uchylone okno piwnicy smuga światła padała mu na twarz, szary kolor jego oczu wybijał się na tle ciemności tej piwnicy.
- Co jest w tej paczce? - zaczął.
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Wiktor parę razy uchwycił to jak Gavin się w niego wpatrywał, ale jakoś się na tym nie skupił, przejęty własną galopadą myśli. Nie spodziewał się nawet tego ile jego przyjaciel się o nim dowiedział tylko go obserwując… Ale gdyby ten podzielił się swoimi przypuszczeniami, pewnie nie byłby zdziwiony. To Gavin - on nie musiał się nawet wysilać, by zaskakiwać swoim intelektem i zmysłem obserwacji. Szkoda tylko, że Galanti mimo iż doskonale o tym wiedział, nadal naiwnie przypuszczał, że uda mu się zachować swoje wstydliwe sekrety w tajemnicy…
Początek tej poważnej rozmowy niestety nie wyszedł tak jak to sobie Wiktor zaplanował - znowu stanęła mu przed oczami wizja rozsadzanej czaszki Frederika i gdyby nie interwencja przyjaciela, jego wspierający gest i spokojny głos, pewnie by się po prostu rozpłakał. Nabrał jednak głęboko tchu, poklepał Gavina po dłoni, którą ten trzymał na jego ramieniu i wyrzucił z siebie pełne ulgi “dzięki”. Patrzył na niego oczami pełnymi nadziei, wielkimi i ciemnymi w tym półmroku. Nie mógł się przez moment nadziwić jak inne było w tym momencie spojrzenie jego przyjaciela - lśniące i przeszywające. Jak sztylet ze srebra…
Wiktor jakby dopiero teraz przypomniał sobie o przedmiocie, o który była ta cała heca. Sięgnął za siebie i wyjął zza paska pudełko - patrzył na nie przez moment, bo sam po raz pierwszy mam okazję mu się dobrze przypatrzeć, a trzymał je w dłoniach tak, jakby to była filigranowa figurka z cukru.
- To traktat datowany na rok 7470 rok Ery Środka, pochodzący ponoć z biblioteki Zakonu Mrocznych Sekretów, gdy dopiero zaczynano kolekcjonować w niej zbiory - zaczął tłumaczyć z nabożnym szeptem. - Pod względem teorii magii przedstawia w dzisiejszych czasach niewielką wartość, ale historycznie… jest ona wręcz niezmierzona. To bezcenny zabytek, tak stary, że nawet nie otwieram tego pudełka, bo świeże powietrze może zniszczyć pergamin. Ale od lat, teoretycznie, był zaginiony - wyjaśnił. - Praktycznie… Jak widzisz trzymam go w rękach. Odnalazł się w rękach prywatnego kolekcjonera. Zanim jednak powiem ci jakim cudem wszedłem w jego posiadanie… Chyba muszę ci opowiedzieć co się ze mną działo od naszego ostatniego spotkania - wyjaśnił, spoglądając na przyjaciela przepraszającym wzrokiem. Ponownie schował pudełko z traktatem, po czym przysiadł na jakiejś skrzyni. Podrapał się z zakłopotaniem za uchem.
- Jak by ci to powiedzieć… Moja kariera też nie przebiegła tak jak twoja, podejrzewam… - zagaił, nawet nie zdając sobie sprawy, że się powtarza. - Tylko… Ja służę, a nie mam munduru, trochę w cieniu… Wiesz, że jestem nadwrażliwy na emanacje - nagle jakby zmienił temat. - Niby nie myślałem, że to coś wielkiego, z początku po prostu byłem mago-kartografem, ale na jednej robocie mnie zauważono… Nie wiem jak to się stało, ale uznano, że mogę się przydać… I tak zająłem się odzyskiwaniem różnych magicznych przedmiotów, ale no, nie do końca legalnie. Po prostu tam, gdzie legalne środki na nic się zdały. Ale nie jestem złodziejem! - zastrzegł szybko. - Ja po prostu zwracam to co i tak nie należało do tych ludzi. Wiem, to nadal źle brzmi, ale uwierz mi, z własnej woli nigdy nie robiłbym niczego nielegalnego, słowo honoru!
Zaklinając się Wiktor położył dłoń na piersi w miejscu, gdzie pod warstwą ubrań znajdowało się jego geas. “Z własnej woli”, tak?
- Frederik był starszy, dłużej w tym siedział - kontynuował nieobecnym głosem. - Ja mu tylko pomagałem, taka czujka, gdy on zajmował się resztą, pomoc w identyfikacji… Nie spodziewaliśmy się, że ktokolwiek nas nakryje… Teraz pewnie obstawili wszystkie wyjścia z miasta. Jak nas zastanie tutaj dzień, trzeba będzie go przeczekać i spróbować kolejnej nocy… Musimy się stąd wydostać… Muszę cię stąd wyprowadzić - dodał, spoglądając na Gavina przepraszająco smutnym wzrokiem. - Przepraszam cię. Myślałem, że może da radę udawać, że byłeś tylko przechodniem, ale skoro wplątałeś się z własnej woli w walkę… Oni na pewno cię zapamiętali, teraz nie dadzą ci spokoju, mogą chcieć cię dopaść gdy się rozdzielimy. Musisz zniknąć razem ze mna. Gavin, przepraszam…
Początek tej poważnej rozmowy niestety nie wyszedł tak jak to sobie Wiktor zaplanował - znowu stanęła mu przed oczami wizja rozsadzanej czaszki Frederika i gdyby nie interwencja przyjaciela, jego wspierający gest i spokojny głos, pewnie by się po prostu rozpłakał. Nabrał jednak głęboko tchu, poklepał Gavina po dłoni, którą ten trzymał na jego ramieniu i wyrzucił z siebie pełne ulgi “dzięki”. Patrzył na niego oczami pełnymi nadziei, wielkimi i ciemnymi w tym półmroku. Nie mógł się przez moment nadziwić jak inne było w tym momencie spojrzenie jego przyjaciela - lśniące i przeszywające. Jak sztylet ze srebra…
Wiktor jakby dopiero teraz przypomniał sobie o przedmiocie, o który była ta cała heca. Sięgnął za siebie i wyjął zza paska pudełko - patrzył na nie przez moment, bo sam po raz pierwszy mam okazję mu się dobrze przypatrzeć, a trzymał je w dłoniach tak, jakby to była filigranowa figurka z cukru.
- To traktat datowany na rok 7470 rok Ery Środka, pochodzący ponoć z biblioteki Zakonu Mrocznych Sekretów, gdy dopiero zaczynano kolekcjonować w niej zbiory - zaczął tłumaczyć z nabożnym szeptem. - Pod względem teorii magii przedstawia w dzisiejszych czasach niewielką wartość, ale historycznie… jest ona wręcz niezmierzona. To bezcenny zabytek, tak stary, że nawet nie otwieram tego pudełka, bo świeże powietrze może zniszczyć pergamin. Ale od lat, teoretycznie, był zaginiony - wyjaśnił. - Praktycznie… Jak widzisz trzymam go w rękach. Odnalazł się w rękach prywatnego kolekcjonera. Zanim jednak powiem ci jakim cudem wszedłem w jego posiadanie… Chyba muszę ci opowiedzieć co się ze mną działo od naszego ostatniego spotkania - wyjaśnił, spoglądając na przyjaciela przepraszającym wzrokiem. Ponownie schował pudełko z traktatem, po czym przysiadł na jakiejś skrzyni. Podrapał się z zakłopotaniem za uchem.
- Jak by ci to powiedzieć… Moja kariera też nie przebiegła tak jak twoja, podejrzewam… - zagaił, nawet nie zdając sobie sprawy, że się powtarza. - Tylko… Ja służę, a nie mam munduru, trochę w cieniu… Wiesz, że jestem nadwrażliwy na emanacje - nagle jakby zmienił temat. - Niby nie myślałem, że to coś wielkiego, z początku po prostu byłem mago-kartografem, ale na jednej robocie mnie zauważono… Nie wiem jak to się stało, ale uznano, że mogę się przydać… I tak zająłem się odzyskiwaniem różnych magicznych przedmiotów, ale no, nie do końca legalnie. Po prostu tam, gdzie legalne środki na nic się zdały. Ale nie jestem złodziejem! - zastrzegł szybko. - Ja po prostu zwracam to co i tak nie należało do tych ludzi. Wiem, to nadal źle brzmi, ale uwierz mi, z własnej woli nigdy nie robiłbym niczego nielegalnego, słowo honoru!
Zaklinając się Wiktor położył dłoń na piersi w miejscu, gdzie pod warstwą ubrań znajdowało się jego geas. “Z własnej woli”, tak?
- Frederik był starszy, dłużej w tym siedział - kontynuował nieobecnym głosem. - Ja mu tylko pomagałem, taka czujka, gdy on zajmował się resztą, pomoc w identyfikacji… Nie spodziewaliśmy się, że ktokolwiek nas nakryje… Teraz pewnie obstawili wszystkie wyjścia z miasta. Jak nas zastanie tutaj dzień, trzeba będzie go przeczekać i spróbować kolejnej nocy… Musimy się stąd wydostać… Muszę cię stąd wyprowadzić - dodał, spoglądając na Gavina przepraszająco smutnym wzrokiem. - Przepraszam cię. Myślałem, że może da radę udawać, że byłeś tylko przechodniem, ale skoro wplątałeś się z własnej woli w walkę… Oni na pewno cię zapamiętali, teraz nie dadzą ci spokoju, mogą chcieć cię dopaść gdy się rozdzielimy. Musisz zniknąć razem ze mna. Gavin, przepraszam…
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Coś w oczach Gavina błysło na moment, kiedy usłyszał o zawartości tej bezcennej szkatułki. Kochał historię - mając bezpośrednio przed sobą tak niesamowitą jej część poczuł ekscytację w żołądku. Musiał skupić siłę woli, aby nie sięgnąć odruchowo po owe traktaty i nie zacząć analizować tego pudełka, wieczka albo i zawartości... Tak, opowieść Wiktora pobudzała jego wyobraźnię. Biblioteka Mrocznych Sekretów... jedno z miejsc, do którego go zawsze ciągnęło, chciał się tam udać. Obiecał sobie tylko, że dopóki nie przyniesie tam własnego wyjątkowego dobytku naukowego, nie będzie godny na wkroczenie w tamto niemalże święte dla niego miejsce.
Przez chwilę jego myśli galopowały, kiedy przyglądał się intensywnie pudełeczku. Po czasie dopiero jakby ocknął się, skupił ponownie na doli swojego przyjaciela. Po co komuś, dla kogokolwiek Wiktor pracował, te traktaty? Czyżby to kolejny, jak on to ujął, "kolekcjoner"? Czy może jest obecnie swego rodzaju "agentem", próbującym przywrócić tak znaczącym przedmiotom ich należyte miejsce? A może to coś politycznego?
Odpowiedź przyszła po chwili, ale nie ubrana w żadne szczegóły. Jego podejrzenia, można powiedzieć, częściowo się spełniły - nadal jednak czarodziej nie miał pojęcia kim jest tajemnicza osoba, która zatrudnia takich jak on, ani przede wszystkim jakie ma motywacje.
Potem nagle zmienił tor wypowiedzi i ponownie Wiktora uderzył fakt śmierci Frederika. Gavin współczuł mu, ale nie do końca wiedział, jak powinien to okazać...
Z drugiej strony męczyła go frustracja - nadal wie za mało. Nie mógł ułożyć z tych urywków spójnej wizji wydarzeń. Dlaczego Wiktor zgodził się na tak niebezpieczną fuchę? Czyżby kłopoty finansowe? Może szantaż?... Co dokładnie znajduje się w treści traktatów? Czemu agenci poprzedniego "kolekcjonera" zorganizowali pościg - czyżby przedmiot był aż tak istotny? Miał jeszcze tyle pytań.
Musiał "wyjść" z trybu analizowania rzeczywistości, żeby móc ponownie spojrzeć uważnie na swojego przyjaciela. Wcześniej jego wzrok błądził gdzieś, widocznie mocno zamyślony. Kiedy jednak usłyszał, że Wiktor proponuje mu wspólną ucieczkę - zgodził się bez wahania. Sam rozumiał swoją nieciekawą na ten moment pozycję i byłby sam zniknął stąd jak najbardziej niepostrzeżenie. Opuszczenie tego miasta z nim miało jednak wielką zaletę - rozwikłanie tej sprawy. Nie minęło długo, ale Gavin już zdążył się w nią mocno zaangażować. Cóż - ciekawość pierwszym stopniem do Otchłani, jak to mówią. Poza tym, to w końcu sprawa życia i śmierci jego jedynego przyjaciela.
- Oczywiście, że za tobą pójdę. Nie myślałeś chyba, że dam ci stąd odejść beze mnie.
- Prowadź. Chyba, że jeszcze nie mamy planu na ucieczkę?...
Przez chwilę jego myśli galopowały, kiedy przyglądał się intensywnie pudełeczku. Po czasie dopiero jakby ocknął się, skupił ponownie na doli swojego przyjaciela. Po co komuś, dla kogokolwiek Wiktor pracował, te traktaty? Czyżby to kolejny, jak on to ujął, "kolekcjoner"? Czy może jest obecnie swego rodzaju "agentem", próbującym przywrócić tak znaczącym przedmiotom ich należyte miejsce? A może to coś politycznego?
Odpowiedź przyszła po chwili, ale nie ubrana w żadne szczegóły. Jego podejrzenia, można powiedzieć, częściowo się spełniły - nadal jednak czarodziej nie miał pojęcia kim jest tajemnicza osoba, która zatrudnia takich jak on, ani przede wszystkim jakie ma motywacje.
Potem nagle zmienił tor wypowiedzi i ponownie Wiktora uderzył fakt śmierci Frederika. Gavin współczuł mu, ale nie do końca wiedział, jak powinien to okazać...
Z drugiej strony męczyła go frustracja - nadal wie za mało. Nie mógł ułożyć z tych urywków spójnej wizji wydarzeń. Dlaczego Wiktor zgodził się na tak niebezpieczną fuchę? Czyżby kłopoty finansowe? Może szantaż?... Co dokładnie znajduje się w treści traktatów? Czemu agenci poprzedniego "kolekcjonera" zorganizowali pościg - czyżby przedmiot był aż tak istotny? Miał jeszcze tyle pytań.
Musiał "wyjść" z trybu analizowania rzeczywistości, żeby móc ponownie spojrzeć uważnie na swojego przyjaciela. Wcześniej jego wzrok błądził gdzieś, widocznie mocno zamyślony. Kiedy jednak usłyszał, że Wiktor proponuje mu wspólną ucieczkę - zgodził się bez wahania. Sam rozumiał swoją nieciekawą na ten moment pozycję i byłby sam zniknął stąd jak najbardziej niepostrzeżenie. Opuszczenie tego miasta z nim miało jednak wielką zaletę - rozwikłanie tej sprawy. Nie minęło długo, ale Gavin już zdążył się w nią mocno zaangażować. Cóż - ciekawość pierwszym stopniem do Otchłani, jak to mówią. Poza tym, to w końcu sprawa życia i śmierci jego jedynego przyjaciela.
- Oczywiście, że za tobą pójdę. Nie myślałeś chyba, że dam ci stąd odejść beze mnie.
- Prowadź. Chyba, że jeszcze nie mamy planu na ucieczkę?...
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Spojrzenia Gavina wyrażały więcej niż jakiekolwiek słowa. Wiktor przez te wszystkie lata znajomości poznał go już na tyle dobrze by wiedzieć, że nie należy oczekiwać jakiś wylewnych komentarzy ze strony młodego czarodzieja - wszystko co miałby do powiedzenia zawierało się w jego oczach. Ach, jakże błyszczały, gdy zobaczył ten traktat! Galanti poczuł się przez moment taki zadowolony z siebie - dzierżył w rękach coś, co wprawiało jego przyjaciela w taki zachwyt. Spodziewał się, że mu się to spodoba - szkoda tylko, że okoliczności obcowania z tym niemalże artefaktem były takie niesprzyjające. Gdyby mógł to nawet by otworzył skrzynkę, by mogli obejrzeć ten traktat, ale Euridice wyraźnie im tego zabroniła. Poza tym bałby się uszkodzić delikatny, wiekowy papier, a wtedy wyrzuty sumienia zabiłyby go na miejscu. Schował więc pudełko za pazuchę i przeszedł do wyłuszczania swojej sprawy. Gdy mówił, nie patrzył na swojego przyjaciela zbyt często - bał się, że ten mógłby dostrzec blef w jego oczach. Niemniej gdy już skończył, odważył się sprawdzić reakcję Gavina. Napotkał to znajome, zamyślone spojrzenie - czarodziej rozwiązywał łamigłówkę, w której brakowało mu zbyt wielu części. Galanti aż się spocił, bojąc się, że został niemal od razu przejrzany. Starał się mimo wszystko zachować twarz wytrawnego hazardzisty. Chyba się udało, a sprytne przekierowanie tematu rozmowy na plany a nie roztrząsanie przeszłości najwyraźniej się powiodło.
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale chciałem byś to powiedział na głos - odpowiedział zaczepnie, gdy czarodziej twardo oświadczył, że ucieka razem z nim. I jakby tylko czekał by przedstawić swój plan.
- Na początek kilka zastrzeżeń - zaczął, podnosząc rękę i kolejno prostując w niej palce, poczynając od wskazującego a nie od kciuka, na eravallską modłę.
- Nie możemy się przemieszczać za dnia. To miasto portowe i niby wielkie tłumy, ale jednak trudno będzie się ukryć. Zresztą… Nie chcę walki w tłumie w razie czego ani nie chcę przyciągać uwagi straży portowej - zastrzegł, dla siebie zachowując oczywiście najważniejszy powód takiego zachowania.
- Nie chcę korzystać z teleportacji. Oni mają dobrych, naprawdę dobrych magów po swojej stronie, jakbym spróbował nas przenieść wywołałbym takie zakłócenie w energii miasta, że od razu by mnie namierzyli. Znają już mój trop. Em… Nie mówiłem ci chyba, że pobierałem nauki z magii przestrzeni? - zastrzegł, choć zaraz przeszedł dalej w swoich wyliczeniach.
- W razie czego lepiej uciekać niż wdawać się w walkę, tak… Serio, walka to absolutna ostateczność. Ich jest bardzo dużo, załatwią nas przewagą liczebną chociażby.
W duchu jednak Wiktor pomyślał, że może mówić za siebie, bo Gavin był potężnym magiem i może dałby im radę… Ale lepiej nie ryzykować.
- Mam pewien pomysł - przyznał po chwili namysłu. - Główne bramy miasta są zamykane na noc, poza tym na pewno będą obstawione. Niedaleko portu jest jednak kanał, którym można się przemknąć, podejrzewam, że tam nikt nie będzie na nas czekał, co najwyżej natkniemy się na bezdomnych i pijanych. Tylko trzeba będzie przejść spory kawałek miasta i najlepiej by udało się nam to do rana, tak jak mówiłem. Musielibyśmy ruszać od razu… Czujesz się na siłach? W razie czego to miejsce jest na tyle bezpieczne, byśmy tu przeczekali do następnej nocy…
- Spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale chciałem byś to powiedział na głos - odpowiedział zaczepnie, gdy czarodziej twardo oświadczył, że ucieka razem z nim. I jakby tylko czekał by przedstawić swój plan.
- Na początek kilka zastrzeżeń - zaczął, podnosząc rękę i kolejno prostując w niej palce, poczynając od wskazującego a nie od kciuka, na eravallską modłę.
- Nie możemy się przemieszczać za dnia. To miasto portowe i niby wielkie tłumy, ale jednak trudno będzie się ukryć. Zresztą… Nie chcę walki w tłumie w razie czego ani nie chcę przyciągać uwagi straży portowej - zastrzegł, dla siebie zachowując oczywiście najważniejszy powód takiego zachowania.
- Nie chcę korzystać z teleportacji. Oni mają dobrych, naprawdę dobrych magów po swojej stronie, jakbym spróbował nas przenieść wywołałbym takie zakłócenie w energii miasta, że od razu by mnie namierzyli. Znają już mój trop. Em… Nie mówiłem ci chyba, że pobierałem nauki z magii przestrzeni? - zastrzegł, choć zaraz przeszedł dalej w swoich wyliczeniach.
- W razie czego lepiej uciekać niż wdawać się w walkę, tak… Serio, walka to absolutna ostateczność. Ich jest bardzo dużo, załatwią nas przewagą liczebną chociażby.
W duchu jednak Wiktor pomyślał, że może mówić za siebie, bo Gavin był potężnym magiem i może dałby im radę… Ale lepiej nie ryzykować.
- Mam pewien pomysł - przyznał po chwili namysłu. - Główne bramy miasta są zamykane na noc, poza tym na pewno będą obstawione. Niedaleko portu jest jednak kanał, którym można się przemknąć, podejrzewam, że tam nikt nie będzie na nas czekał, co najwyżej natkniemy się na bezdomnych i pijanych. Tylko trzeba będzie przejść spory kawałek miasta i najlepiej by udało się nam to do rana, tak jak mówiłem. Musielibyśmy ruszać od razu… Czujesz się na siłach? W razie czego to miejsce jest na tyle bezpieczne, byśmy tu przeczekali do następnej nocy…
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Podczas dnia w tłumie ludzi byliby zauważeni? Nawet mimo ukrywania swojej aury?... To znaczy, że w mieście jest ich mnóstwo. Jeśli jedyną szansą jest przemknąć niepostrzeżenie w nocy... To nie zwiastuje nic dobrego. Albo to lokalna mafia i Gavin jest na "ich terenie", albo to wielka organizacja przestępcza. Taka, która ma oczy w każdym zakątku Alaranii...
Przejście kanałem brzmiało rozsądnie, chociaż...
- Skąd mamy pewność, że nie znają tego przejścia? Starcie z nimi na tak zamkniętej przestrzeni pod ziemią może być trudne... Z drugiej strony trzeba się jak najszybciej stąd ulotnić, prawda?
Jeśli nikt nie pilnowałby przejścia kanałem oznacza to tylko, że opcja pierwsza pod tytułem "lokalni mafiosi" raczej odpada. Znaliby tajne drogi prowadzące do i z miasta. Ale to źle wróży... Wolał mieć do czynienia z działającą na mniejszym niż większym terenie grupą skrytobójców. Ale czego innego mógł się spodziewać po tak wiekowym artefakcie?...
Aż zatęsknił za tropieniem gangów przemycających wodnogrona.
- To teraz moje zastrzeżenia - powiedział, pomijając już dalsze komentowanie pomysłu Wiktora.
Uniósł jeden palec.
- Mówisz mi prawdę i nie kręcisz. Nie liczę, że wszystkim podzielisz się od razu. Ale chcę ci pomóc i do tego potrzebuję szczerości. Jak będziesz kantować, doprowadzisz nas do fałszywych tropów i pogmatwasz już wystarczająco grubą sprawę.
Uniósł drugi palec.
- Drugie zastrzeżenie. Spróbuj zaufać mi tak jak kiedyś sobie ufaliśmy - powiedział nagle zupełnie odmiennym tonem, niemalże czułym. Popatrzył mu w oczy i znowu położył rękę na ramieniu. - Wiele dla mnie zrobiłeś i ja o tym nie zapominam. Te miesiące krycia mnie u profesorów, pilnowanie, żebym nie zrobił niczego głupiego... Sam wiesz. Pozwól, że się odwdzięczę.
Lekko pogładził mu ramię, kiedy mówił te słowa. A było mu bardzo ciężko je wypowiedzieć. Wszyscy wiedzieli jak mało wylewnym jest człowiekiem. Ale na czymś trzeba odbudować zaufanie...
- A więc wyruszamy w nocy kanałem. Zrozumiano. Nie potrzebuję odpoczynku. Można powiedzieć, że zanim mnie tutaj wyrzuciło, odpoczywałem sobie przy stoliku w ciepłym domku.
Głupi uśmiech zatańczył mu na ustach na to dziwne porównanie, którego Wiktor oczywiście nie byłby w stanie zrozumieć. Darował sobie jednak tłumaczenie tego żartu, w końcu musiałby opowiedzieć mu całe ostatnie dwa lata...
Przejście kanałem brzmiało rozsądnie, chociaż...
- Skąd mamy pewność, że nie znają tego przejścia? Starcie z nimi na tak zamkniętej przestrzeni pod ziemią może być trudne... Z drugiej strony trzeba się jak najszybciej stąd ulotnić, prawda?
Jeśli nikt nie pilnowałby przejścia kanałem oznacza to tylko, że opcja pierwsza pod tytułem "lokalni mafiosi" raczej odpada. Znaliby tajne drogi prowadzące do i z miasta. Ale to źle wróży... Wolał mieć do czynienia z działającą na mniejszym niż większym terenie grupą skrytobójców. Ale czego innego mógł się spodziewać po tak wiekowym artefakcie?...
Aż zatęsknił za tropieniem gangów przemycających wodnogrona.
- To teraz moje zastrzeżenia - powiedział, pomijając już dalsze komentowanie pomysłu Wiktora.
Uniósł jeden palec.
- Mówisz mi prawdę i nie kręcisz. Nie liczę, że wszystkim podzielisz się od razu. Ale chcę ci pomóc i do tego potrzebuję szczerości. Jak będziesz kantować, doprowadzisz nas do fałszywych tropów i pogmatwasz już wystarczająco grubą sprawę.
Uniósł drugi palec.
- Drugie zastrzeżenie. Spróbuj zaufać mi tak jak kiedyś sobie ufaliśmy - powiedział nagle zupełnie odmiennym tonem, niemalże czułym. Popatrzył mu w oczy i znowu położył rękę na ramieniu. - Wiele dla mnie zrobiłeś i ja o tym nie zapominam. Te miesiące krycia mnie u profesorów, pilnowanie, żebym nie zrobił niczego głupiego... Sam wiesz. Pozwól, że się odwdzięczę.
Lekko pogładził mu ramię, kiedy mówił te słowa. A było mu bardzo ciężko je wypowiedzieć. Wszyscy wiedzieli jak mało wylewnym jest człowiekiem. Ale na czymś trzeba odbudować zaufanie...
- A więc wyruszamy w nocy kanałem. Zrozumiano. Nie potrzebuję odpoczynku. Można powiedzieć, że zanim mnie tutaj wyrzuciło, odpoczywałem sobie przy stoliku w ciepłym domku.
Głupi uśmiech zatańczył mu na ustach na to dziwne porównanie, którego Wiktor oczywiście nie byłby w stanie zrozumieć. Darował sobie jednak tłumaczenie tego żartu, w końcu musiałby opowiedzieć mu całe ostatnie dwa lata...
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Wątpliwości i pytania ze strony Gavina wcale nie zdziwiły Wiktora. Rozumiał, że jego przyjaciel nie zna miasta, nie zna przeciwnika i – co chyba najgorsze – nie zna nawet całej prawdy o swoim przyjacielu. Musiał mieć zastrzeżenia – był za bystry, aby dać się nabrać na plewy, którymi wampir próbował go karmić…
- Nie są stąd – odpowiedział tak po prostu. – Ich pan, owszem, jest miejscowy, ale jego ochrona jest wynajęta, raczej nie do tego typu pracy. W pościgu sprawdzą się doskonale, ale w zabawie w kotka i myszkę my będziemy mieli przewagę, bo znamy teren. Po prostu gdy już ruszymy nie możemy się zatrzymać, zgubimy ich. Nie mogę zagwarantować, że nas nie dogonią i nie dopadną w tym kanale, ale jednocześnie jestem pewny, że nie zrobią tam na nas zasadzki.
I była to naprawdę jedna z niewielu kwestii, które padły z jego ust bez cienia kłamstwa czy niedomówienia – nim odważyli się na ten skok, dobrze prześwietlili cel i Wiktor znał niektórych z tych ochroniarzy nawet z imienia. Szczególnie magów, których w tej grupie było naprawdę sporo, a ich wyszkolenie budziło podziw.
Gdy nagle to Gavin oświadczył, że będzie stawiał warunki, Galanti momentalnie się spiął. Obawiał się, że przyjaciel go przejrzał, albo że zacznie zadawać niewygodne pytania, albo poprosi o coś, czego nie będzie się dało spełnić… Szybko okazało się, że to ta ostatnia opcja. Wiktor spojrzał na swojego przyjaciela ze skruchą, którą łatwo można było zinterpretować jako wstyd za to, że do tej pory był tak mało konkretny, a tak naprawdę chodziło o to, że być może do samego końca nie będzie mógł pozwolić sobie na pełną szczerość. Robił to jednak dla dobra swojego przyjaciela, dla jego bezpieczeństwa… Nie, nie ma co się czarować – ile w tym było dobrodusznej troski tyle było, ale był też wstyd i strach przed tym, by nie stracić w jego oczach. Wolał być przedstawicielem jakiejś tajnej grupy działającej na pograniczu prawa niż zwykłym złodziejem. Na dodatek wampirem.
Jednak argumenty Gavina były tak słuszne, że aż bolały. A drugi warunek wprost zakuł w serce – nie tylko przez swą treść, ale też ton i towarzyszące temu gesty. I to, że czarodziej naprawdę był mu znacznie bliższy niż pewnie kiedykolwiek by przypuszczał. Wiktor patrzył w oczy przyjaciela wzrokiem, w którym nadzieja mieszała się z wdzięcznością, ale też bólem i rozpaczą. Wewnętrznie wręcz wył od tego wszystkiego. Gdyby tylko mógł… Naprawdę, gdyby tylko mógł. O niczym nie marzył bardziej, by wytrzasnąć teraz skądś butelkę alkoholu i zawlec swojego przyjaciela w najdalszy kąt miejskiego parku, by tam się razem upić i wygadać, a rano zasnąć z głową na jego ramieniu i po przebudzeniu nie pamiętać połowy wieczoru, po której zostałby tylko ból głowy i trudne do uzasadnienia, ale silne wrażenie, że jest dobrze. Te czasy jednak nie wrócą, nigdy.
Jakim cudem na koniec zdobył się na uśmiech? Chyba to przez to, że troska przyjaciela naprawdę go poruszyła i ucieszyła, nawet jeśli nie mógł z niej skorzystać. Ten pokrzepiający gest, którego Wiktor tak bardzo potrzebował. No i te wspomnienia nastoletnich lat, gdy wszystko było takie proste…
- Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim czasie, słowo – obiecał, zostawiając sobie jednak furtkę w tej wypowiedzi. Czuł się podle, ale musiał tak postąpić. – Dzięki, Gavin. Nawet nie wiesz jak wiele dla mnie znaczy to, że jesteś przy mnie.
Nie było jednak czasu na dalsze prywatne rozmowy – musieli się stąd wydostać. Jednocześnie Grimshaw podsumował ich plan, a Galanti zaczął zbierać fanty. Uśmiechem skwitował komentarz przyjaciela na temat wypoczynku, nie spodziewając się, że było w tym coś bardziej dosłownego.
- Idź pierwszy – zachęcił go, by w razie czego pomóc mu wydostać się przez to wąskie okienko. Wyślizgnął się z piwnicy zaraz za czarodziejem, bez cienia zastanowienia przyjmując wyciągniętą przez niego pomocną dłoń. Szybko poprawił ubrania, sprawdził, czy jego bezcenny pakunek jest bezpieczny, po czym rozejrzał się i ruszył wzdłuż ściany budynku, jednocześnie naciągając na głowę kaptur i na twarz maskę. Rozejrzał się po ulicy, która lśniła od zbierającej się w powietrzu i na bruku wilgoci. Nieliczne latarnie kładły na wszystkim pomarańczowy blask, który wcale nie wyglądał ciepło w tą cichą, niby spokojną noc.
- Blisko ściany - odezwał się do Gavina cichym, bardzo miękkim tonem, pasującym do polującego kota. Był cholernie czujny: opuścili wszak bezpieczną kryjówkę, teraz… zaczęło się polowanie.
- Najkrótsza droga wiedzie przez rynek, ale tam będziemy jak na patelni, chcę iść uliczkami. Trochę dalej, ale bezpieczniej - wyjaśnił swoje zamiary, przystając przy rogu ulicy i dopiero po sprawdzeniu czy nikt nie czai się na nich w którejś z przecznic, przemknął na drugą stronę, kiwając na przyjaciela by podążał za nim i kukając na niego przez ramię.
- Nie są stąd – odpowiedział tak po prostu. – Ich pan, owszem, jest miejscowy, ale jego ochrona jest wynajęta, raczej nie do tego typu pracy. W pościgu sprawdzą się doskonale, ale w zabawie w kotka i myszkę my będziemy mieli przewagę, bo znamy teren. Po prostu gdy już ruszymy nie możemy się zatrzymać, zgubimy ich. Nie mogę zagwarantować, że nas nie dogonią i nie dopadną w tym kanale, ale jednocześnie jestem pewny, że nie zrobią tam na nas zasadzki.
I była to naprawdę jedna z niewielu kwestii, które padły z jego ust bez cienia kłamstwa czy niedomówienia – nim odważyli się na ten skok, dobrze prześwietlili cel i Wiktor znał niektórych z tych ochroniarzy nawet z imienia. Szczególnie magów, których w tej grupie było naprawdę sporo, a ich wyszkolenie budziło podziw.
Gdy nagle to Gavin oświadczył, że będzie stawiał warunki, Galanti momentalnie się spiął. Obawiał się, że przyjaciel go przejrzał, albo że zacznie zadawać niewygodne pytania, albo poprosi o coś, czego nie będzie się dało spełnić… Szybko okazało się, że to ta ostatnia opcja. Wiktor spojrzał na swojego przyjaciela ze skruchą, którą łatwo można było zinterpretować jako wstyd za to, że do tej pory był tak mało konkretny, a tak naprawdę chodziło o to, że być może do samego końca nie będzie mógł pozwolić sobie na pełną szczerość. Robił to jednak dla dobra swojego przyjaciela, dla jego bezpieczeństwa… Nie, nie ma co się czarować – ile w tym było dobrodusznej troski tyle było, ale był też wstyd i strach przed tym, by nie stracić w jego oczach. Wolał być przedstawicielem jakiejś tajnej grupy działającej na pograniczu prawa niż zwykłym złodziejem. Na dodatek wampirem.
Jednak argumenty Gavina były tak słuszne, że aż bolały. A drugi warunek wprost zakuł w serce – nie tylko przez swą treść, ale też ton i towarzyszące temu gesty. I to, że czarodziej naprawdę był mu znacznie bliższy niż pewnie kiedykolwiek by przypuszczał. Wiktor patrzył w oczy przyjaciela wzrokiem, w którym nadzieja mieszała się z wdzięcznością, ale też bólem i rozpaczą. Wewnętrznie wręcz wył od tego wszystkiego. Gdyby tylko mógł… Naprawdę, gdyby tylko mógł. O niczym nie marzył bardziej, by wytrzasnąć teraz skądś butelkę alkoholu i zawlec swojego przyjaciela w najdalszy kąt miejskiego parku, by tam się razem upić i wygadać, a rano zasnąć z głową na jego ramieniu i po przebudzeniu nie pamiętać połowy wieczoru, po której zostałby tylko ból głowy i trudne do uzasadnienia, ale silne wrażenie, że jest dobrze. Te czasy jednak nie wrócą, nigdy.
Jakim cudem na koniec zdobył się na uśmiech? Chyba to przez to, że troska przyjaciela naprawdę go poruszyła i ucieszyła, nawet jeśli nie mógł z niej skorzystać. Ten pokrzepiający gest, którego Wiktor tak bardzo potrzebował. No i te wspomnienia nastoletnich lat, gdy wszystko było takie proste…
- Wszystkiego się dowiesz w odpowiednim czasie, słowo – obiecał, zostawiając sobie jednak furtkę w tej wypowiedzi. Czuł się podle, ale musiał tak postąpić. – Dzięki, Gavin. Nawet nie wiesz jak wiele dla mnie znaczy to, że jesteś przy mnie.
Nie było jednak czasu na dalsze prywatne rozmowy – musieli się stąd wydostać. Jednocześnie Grimshaw podsumował ich plan, a Galanti zaczął zbierać fanty. Uśmiechem skwitował komentarz przyjaciela na temat wypoczynku, nie spodziewając się, że było w tym coś bardziej dosłownego.
- Idź pierwszy – zachęcił go, by w razie czego pomóc mu wydostać się przez to wąskie okienko. Wyślizgnął się z piwnicy zaraz za czarodziejem, bez cienia zastanowienia przyjmując wyciągniętą przez niego pomocną dłoń. Szybko poprawił ubrania, sprawdził, czy jego bezcenny pakunek jest bezpieczny, po czym rozejrzał się i ruszył wzdłuż ściany budynku, jednocześnie naciągając na głowę kaptur i na twarz maskę. Rozejrzał się po ulicy, która lśniła od zbierającej się w powietrzu i na bruku wilgoci. Nieliczne latarnie kładły na wszystkim pomarańczowy blask, który wcale nie wyglądał ciepło w tą cichą, niby spokojną noc.
- Blisko ściany - odezwał się do Gavina cichym, bardzo miękkim tonem, pasującym do polującego kota. Był cholernie czujny: opuścili wszak bezpieczną kryjówkę, teraz… zaczęło się polowanie.
- Najkrótsza droga wiedzie przez rynek, ale tam będziemy jak na patelni, chcę iść uliczkami. Trochę dalej, ale bezpieczniej - wyjaśnił swoje zamiary, przystając przy rogu ulicy i dopiero po sprawdzeniu czy nikt nie czai się na nich w którejś z przecznic, przemknął na drugą stronę, kiwając na przyjaciela by podążał za nim i kukając na niego przez ramię.
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
Gavin nie widział sensu w "przyciskaniu" Wiktora bardziej, aby powiedział mu coś więcej. Towarzyszyło mu jakieś dziwne napięcie, podpowiadające mu, że jeśli nie wydostaną się stąd jak najszybciej, ich przeciwnicy znajdą ich pierwsi. Zacisnął wargi i skinął tylko krótko głową na oświadczenie przyjaciela, że w końcu wszystko mu opowie. Oby tak było. Nie było jednak teraz czasu na zwierzenia.
Musiał więc zdać się na plan przyjaciela i po prostu mu zaufać. Nie sądził, żeby Wiktor, i to co ich łączyło, zmieniło się przez tych kilka lat na tyle, żeby teraz mógł chcieć go skrzywdzić czy wykorzystać. Nie lubił zbytnio słuchać swojego instynktu, chociaż ten podpowiadał mu, że to Los sprowadził go w tym właśnie miejscu i w tym czasie. Żeby mieć szansę wyciągnąć go z tej trudnej sytuacji. Podziękował więc Pani Losu w duszy.
Wyszedł pierwszy przez okno, ustawiając się zgrabnie przy ścianie. Czekał na znak od Wiktora i jak tylko ruszył, Gavin poszedł za nim.
Na zewnątrz panował półmrok, zakłócany przez smugi świateł z latarni. Doskonale wiedział, żeby ich unikać. Tak samo wiedział, żeby kroczyć tuż przy ścianie i nie wydawać najmniejszego dźwięku.
To drugie zadanie było nieco utrudnione zważywszy na sprzęt, jaki przy sobie nosił. Do tego jeszcze reprezentacyjny mundur. Próbował w międzyczasie wyrwać choćby te śmieszne złote frędzle przy poduszkach na ramiona, jednak strój był bardzo dobrze uszyty. Nie chciały się poddać. Dyndały sobie zadowolone, chyba jak na złość próbując złapać w złote włókna te nikłe światła latarni, żeby błysnąć w ciemności i dać znać o położeniu swojego właściciela.
W końcu zdjął marynarkę i pozostał w samej koszuli. Popatrzył znacząco na przyjaciela, jakby pytał, czy bezpiecznym będzie po prostu zostawić w tym miejscu taką małą "pamiątkę" po sobie. Po chwili wahania jednak wziął ją ze sobą. To zdecydowanie byłoby zbyt podejrzane - takie umundurowanie Gwardii z sąsiedniego miasta na środku ulicy.
Cieszył się, że Wiktor prowadził. On dawno zgubiłby się w tym labiryncie z małych uliczek i ciemnych zaułków.
Kroczył więc za nim, nie zadając żadnych pytań. Próbował jednocześnie skupić się zarówno na ucieczce, jak i na wychwytywaniu wszelkich podejrzanych przepływów magicznych i co potężniejszych aur.
Pomyślał też, że to dziwne, że jak dotąd nie spotkali żadnych szemranych typów. Może byli w tej lepszej dzielnicy. Albo miasto to było wyjątkowo niebezpieczne. W każdym razie, trzeba było mieć się na baczności.
Musiał więc zdać się na plan przyjaciela i po prostu mu zaufać. Nie sądził, żeby Wiktor, i to co ich łączyło, zmieniło się przez tych kilka lat na tyle, żeby teraz mógł chcieć go skrzywdzić czy wykorzystać. Nie lubił zbytnio słuchać swojego instynktu, chociaż ten podpowiadał mu, że to Los sprowadził go w tym właśnie miejscu i w tym czasie. Żeby mieć szansę wyciągnąć go z tej trudnej sytuacji. Podziękował więc Pani Losu w duszy.
Wyszedł pierwszy przez okno, ustawiając się zgrabnie przy ścianie. Czekał na znak od Wiktora i jak tylko ruszył, Gavin poszedł za nim.
Na zewnątrz panował półmrok, zakłócany przez smugi świateł z latarni. Doskonale wiedział, żeby ich unikać. Tak samo wiedział, żeby kroczyć tuż przy ścianie i nie wydawać najmniejszego dźwięku.
To drugie zadanie było nieco utrudnione zważywszy na sprzęt, jaki przy sobie nosił. Do tego jeszcze reprezentacyjny mundur. Próbował w międzyczasie wyrwać choćby te śmieszne złote frędzle przy poduszkach na ramiona, jednak strój był bardzo dobrze uszyty. Nie chciały się poddać. Dyndały sobie zadowolone, chyba jak na złość próbując złapać w złote włókna te nikłe światła latarni, żeby błysnąć w ciemności i dać znać o położeniu swojego właściciela.
W końcu zdjął marynarkę i pozostał w samej koszuli. Popatrzył znacząco na przyjaciela, jakby pytał, czy bezpiecznym będzie po prostu zostawić w tym miejscu taką małą "pamiątkę" po sobie. Po chwili wahania jednak wziął ją ze sobą. To zdecydowanie byłoby zbyt podejrzane - takie umundurowanie Gwardii z sąsiedniego miasta na środku ulicy.
Cieszył się, że Wiktor prowadził. On dawno zgubiłby się w tym labiryncie z małych uliczek i ciemnych zaułków.
Kroczył więc za nim, nie zadając żadnych pytań. Próbował jednocześnie skupić się zarówno na ucieczce, jak i na wychwytywaniu wszelkich podejrzanych przepływów magicznych i co potężniejszych aur.
Pomyślał też, że to dziwne, że jak dotąd nie spotkali żadnych szemranych typów. Może byli w tej lepszej dzielnicy. Albo miasto to było wyjątkowo niebezpieczne. W każdym razie, trzeba było mieć się na baczności.
- Wiktor
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 3 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje: Mag , Badacz
- Kontakt:
Nie odzywali się do siebie słowem, ale tak dobrze się rozumieli. Wiktor czasami się obracał, by udzielić Gavinowi jakiejś wskazówki, ale on już to robił – nie potrzebował prowadzenia za rękę. Wampir uśmiechał się więc tylko pod chustą, zadowolony, ba, wręcz szczęśliwy, że ma go przy sobie. Nie chodziła po tym świecie żadna inna osoba, której by tak bardzo ufał jak jemu i w którą tak bardzo by wierzył… Ale jednocześnie taka, przed którą Wiktor najbardziej wstydził się przyznać co się z nim stało i w co go tak naprawdę wpakował. Mundur jego przyjaciela był niemym wyrzutem sumienia – przypominał jak wiele ich dzieliło. A mimo to gdy Gavin próbował zedrzeć epolety, Wiktor powstrzymał go gestem – szkoda niszczyć porządną marynarkę. Samymi spojrzeniami porozumieli się, by czarodziej po prostu zdjął to z siebie, a Galanti gestem zasugerował, by wywinął ją do środka – ani nie będzie widać błysków na guzikach, ani ubranie się nie pobrudzi.
Nagle Wiktor bez ostrzeżenia zatrzymał się i wyciągnął za siebie dłoń, by zatrzymać Gavina w miejscu. Zamarł, jakby nasłuchiwał, ale tak naprawdę wysilał trzecie oko. Wydawało mu się, że coś poczuł, ledwo muśnięcie na granicy czucia… Ale ono nie ustępowało. Czuł aurę potężnego maga, a takich w Katimie na pewno nie było wielu. Szanse, że trafią na ich prześladowców, były naprawdę spore. Lepiej zmienić trasę. Z tą myślą Galanti obrócił się i pociągnął czarodzieja na drugą stronę ulicy, ciągnąc go przez wąski pas ciemności między latarniami. Tam lekko zboczył i wsunął się w zaułek, w którym smród rozkładających się resztek był tak silny, że on czuł go nawet przez chustę. Nie zatrzymał się jednak – doszedł do muru na końcu zaułka i stając do niego plecami splótł dłonie w koszyczek.
- Poczekaj na górze – poprosił ledwie słyszalnym szeptem, po czym podsadził przyjaciela. Gdy już go wywindował, obrócił się i wziął lekki rozbieg. Podskoczył, jeszcze zdołał się wywindować odbijając się stopą od ściany. Uchwycił brzeg dachu i już wkrótce był na górze. Nie narobił przy tym więcej hałasu niż duży kot.
Znajdowali się z Gavinem na daszku jakiejś przybudówki. Konstrukcja trochę trzeszczała pod ciężarem dwóch dorosłych mężczyzn, dlatego Wiktor starał się trzymać daleko od Gavina i jak najbliżej brzegu daszku, by ten się pod nim nie zarwał. Spojrzał na swojego przyjaciela i wskazał mu kierunek – znajdujący się tuż obok budynek, na którego dach mogli się wspiąć pomagając sobie parapetami i kratami w oknach. To była łatwizna, choć i tak Galanti cały czas asekurował swojego przyjaciela – tak z troski. Po chwili byli na dachu budynku, który był na tyle wytrzymały, że mogli po nim chodzić bez obaw. Wiktor bez tłumaczenia się szybkim krokiem podążył dalej. Musieli skrócić drogę, dlatego wybrał tę trasę, choć nie była tak wygodna jak ulica.
Z dachu jednego budynku dotarli na kolejny, przed sobą mieli jeszcze dwa, by oddalić się od tamtego maga, którego wyczuł Wiktor. Szło nieźle… Zbyt dobrze, by mogło tak pozostać na długo. Przeskakując z budynku na budynek Galanti nagle usłyszał świst, a ledwie chwilę później strzała przebiła kurtkę, którą Gavin niósł w ręce, całe szczęście chyba nie raniąc samego czarodzieja. Wiktor zaraz do niego doskoczył, zmusił go by się pochylił i pociągnął go za osłonę komina. Rozejrzał się pospiesznie.
- Wyborowy! – parsknął z niedowierzaniem. Zaklął bezgłośnie, tylko poruszając ustami. Nie widział go, nie wyczuwał, bo pewnie nie był magiem, ale był pewny, że to jakiś elitarny strzelec. Pewnie siedzi na jednej z dzwonnic w dzielnicy handlowej. I teraz ma ich jak na widelcu.
Nagle Wiktor bez ostrzeżenia zatrzymał się i wyciągnął za siebie dłoń, by zatrzymać Gavina w miejscu. Zamarł, jakby nasłuchiwał, ale tak naprawdę wysilał trzecie oko. Wydawało mu się, że coś poczuł, ledwo muśnięcie na granicy czucia… Ale ono nie ustępowało. Czuł aurę potężnego maga, a takich w Katimie na pewno nie było wielu. Szanse, że trafią na ich prześladowców, były naprawdę spore. Lepiej zmienić trasę. Z tą myślą Galanti obrócił się i pociągnął czarodzieja na drugą stronę ulicy, ciągnąc go przez wąski pas ciemności między latarniami. Tam lekko zboczył i wsunął się w zaułek, w którym smród rozkładających się resztek był tak silny, że on czuł go nawet przez chustę. Nie zatrzymał się jednak – doszedł do muru na końcu zaułka i stając do niego plecami splótł dłonie w koszyczek.
- Poczekaj na górze – poprosił ledwie słyszalnym szeptem, po czym podsadził przyjaciela. Gdy już go wywindował, obrócił się i wziął lekki rozbieg. Podskoczył, jeszcze zdołał się wywindować odbijając się stopą od ściany. Uchwycił brzeg dachu i już wkrótce był na górze. Nie narobił przy tym więcej hałasu niż duży kot.
Znajdowali się z Gavinem na daszku jakiejś przybudówki. Konstrukcja trochę trzeszczała pod ciężarem dwóch dorosłych mężczyzn, dlatego Wiktor starał się trzymać daleko od Gavina i jak najbliżej brzegu daszku, by ten się pod nim nie zarwał. Spojrzał na swojego przyjaciela i wskazał mu kierunek – znajdujący się tuż obok budynek, na którego dach mogli się wspiąć pomagając sobie parapetami i kratami w oknach. To była łatwizna, choć i tak Galanti cały czas asekurował swojego przyjaciela – tak z troski. Po chwili byli na dachu budynku, który był na tyle wytrzymały, że mogli po nim chodzić bez obaw. Wiktor bez tłumaczenia się szybkim krokiem podążył dalej. Musieli skrócić drogę, dlatego wybrał tę trasę, choć nie była tak wygodna jak ulica.
Z dachu jednego budynku dotarli na kolejny, przed sobą mieli jeszcze dwa, by oddalić się od tamtego maga, którego wyczuł Wiktor. Szło nieźle… Zbyt dobrze, by mogło tak pozostać na długo. Przeskakując z budynku na budynek Galanti nagle usłyszał świst, a ledwie chwilę później strzała przebiła kurtkę, którą Gavin niósł w ręce, całe szczęście chyba nie raniąc samego czarodzieja. Wiktor zaraz do niego doskoczył, zmusił go by się pochylił i pociągnął go za osłonę komina. Rozejrzał się pospiesznie.
- Wyborowy! – parsknął z niedowierzaniem. Zaklął bezgłośnie, tylko poruszając ustami. Nie widział go, nie wyczuwał, bo pewnie nie był magiem, ale był pewny, że to jakiś elitarny strzelec. Pewnie siedzi na jednej z dzwonnic w dzielnicy handlowej. I teraz ma ich jak na widelcu.
- Gavin
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 120
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje: Alchemik , Mag
- Kontakt:
"No proszę" - pomyślał mag, patrząc, jak Galanti zagrodził mu drogę - dopiero po chwili zorientował się, że gdzieś daleko świta zapach aury czarodziejskiej. "Wyczuł coś szybciej niż ja...".
Dał się pociągnąć na drugą stronę, zaskoczony, jak jego przyjaciel pewnie go prowadzi. Pamiętał, że ma zupełnie inny temperament... "Ciekawe, co przez ten czas przeżyłeś, że tak się zmieniłeś..." - pomyślał. Czuł napływającą adrenalinę. Był chuderlawym i dość wątłym, nielubiącym sportów uczniem Akademii, więc teraz kiedy jego kondycja dzięki służbie się bardzo poprawiła też mógł zadziwić Wiktora. Biegł tuż za nim. W pewnym momencie jednak przystanął, chowając odruchowo nos w rękaw. Odór był straszny. Mimo tych lat służby w pobliżu portu nadal nie przyzwyczaił się do smrodu rozkładających się ryb.
Wskoczył na dach całkiem zgrabnie. Zrozumiał też sugestię Wiktora i posuwał się powoli w stronę następnego dachu. Nie robił dużego hałasu przy skoku na następny dach, tak mu się przynajmniej zdawało, choć prawdopodobnie w porównaniu do umiejętności przyjaciela to tłukł się niemiłosiernie. I te nieznaczne dźwięki być może już ich zdradziły.
Strzała śmignęła niebezpiecznie blisko jego ręki, dziurawiąc trzymaną w niej marynarkę.
Schowali się za kominem. Gavin instynktownie chciał wejrzeć w aury otaczające ich, ale niestety nie był w stanie rozróżnić strzelca w tysiącu szarych aur mieszkańców.
- Więcej szans mamy na dole - powiedział możliwie najciszej. - Powoli miasto się budzi, być może znikniemy w tłumie, który zaraz zacznie wychodzić na ulicę.
Na razie byli w potrzasku. Wyjście zza komina mogło oznaczać dla nich pewną śmierć. Puścić się tyłem, to jest jakaś myśl. Zerknął za ramię. Mogliby zjechać po tym dachu jak po rampie. Dość ryzykowne, być może strzelec celował ze znacznie wyższej pozycji niż oni, więc byliby widoczni. Z drugiej strony, dach jest dość spadzisty...
Niestety z tej perspektywy nie było widać co znajduje się pod rynną. Gavin mógł użyć magii powietrza przy spadaniu, więc nie połamaliby nóg. Tylko, czy...
Jego myśli przerwał kolejny świst bełtu, który odbił się od ściany komina, krusząc lekko tynk.
- W takim tempie zaraz wszyscy dowiedzą się, gdzie jesteśmy - powiedział szybko. - Zaufaj mi!
Objął go w pasie, obrócił na plecy, wyprostował nogi i zsunął się w szybkim tempie po dachu. Już kiedy lecieli na spotkanie trzeciego stopnia z wybrukowaną miejską ścieżką, natrafili na opór powietrza podobny do miękkiej i wielkiej poduszki. Gavin trzymał go nadal w objęciach, niemalże przytulając go do siebie. Jednak kiedy już bezpiecznie wylądowali na ziemi, puścił go i podbiegł w najbliższy wąski zaułek, którego dachy budynków były tak gęsto ze sobą ustawione, że trafienie ich z góry byłoby praktycznie niemożliwe.
- Może są tu jakieś podziemia lub piwnice!? - krzyknął, biegnąc z nim przed siebie.
Dał się pociągnąć na drugą stronę, zaskoczony, jak jego przyjaciel pewnie go prowadzi. Pamiętał, że ma zupełnie inny temperament... "Ciekawe, co przez ten czas przeżyłeś, że tak się zmieniłeś..." - pomyślał. Czuł napływającą adrenalinę. Był chuderlawym i dość wątłym, nielubiącym sportów uczniem Akademii, więc teraz kiedy jego kondycja dzięki służbie się bardzo poprawiła też mógł zadziwić Wiktora. Biegł tuż za nim. W pewnym momencie jednak przystanął, chowając odruchowo nos w rękaw. Odór był straszny. Mimo tych lat służby w pobliżu portu nadal nie przyzwyczaił się do smrodu rozkładających się ryb.
Wskoczył na dach całkiem zgrabnie. Zrozumiał też sugestię Wiktora i posuwał się powoli w stronę następnego dachu. Nie robił dużego hałasu przy skoku na następny dach, tak mu się przynajmniej zdawało, choć prawdopodobnie w porównaniu do umiejętności przyjaciela to tłukł się niemiłosiernie. I te nieznaczne dźwięki być może już ich zdradziły.
Strzała śmignęła niebezpiecznie blisko jego ręki, dziurawiąc trzymaną w niej marynarkę.
Schowali się za kominem. Gavin instynktownie chciał wejrzeć w aury otaczające ich, ale niestety nie był w stanie rozróżnić strzelca w tysiącu szarych aur mieszkańców.
- Więcej szans mamy na dole - powiedział możliwie najciszej. - Powoli miasto się budzi, być może znikniemy w tłumie, który zaraz zacznie wychodzić na ulicę.
Na razie byli w potrzasku. Wyjście zza komina mogło oznaczać dla nich pewną śmierć. Puścić się tyłem, to jest jakaś myśl. Zerknął za ramię. Mogliby zjechać po tym dachu jak po rampie. Dość ryzykowne, być może strzelec celował ze znacznie wyższej pozycji niż oni, więc byliby widoczni. Z drugiej strony, dach jest dość spadzisty...
Niestety z tej perspektywy nie było widać co znajduje się pod rynną. Gavin mógł użyć magii powietrza przy spadaniu, więc nie połamaliby nóg. Tylko, czy...
Jego myśli przerwał kolejny świst bełtu, który odbił się od ściany komina, krusząc lekko tynk.
- W takim tempie zaraz wszyscy dowiedzą się, gdzie jesteśmy - powiedział szybko. - Zaufaj mi!
Objął go w pasie, obrócił na plecy, wyprostował nogi i zsunął się w szybkim tempie po dachu. Już kiedy lecieli na spotkanie trzeciego stopnia z wybrukowaną miejską ścieżką, natrafili na opór powietrza podobny do miękkiej i wielkiej poduszki. Gavin trzymał go nadal w objęciach, niemalże przytulając go do siebie. Jednak kiedy już bezpiecznie wylądowali na ziemi, puścił go i podbiegł w najbliższy wąski zaułek, którego dachy budynków były tak gęsto ze sobą ustawione, że trafienie ich z góry byłoby praktycznie niemożliwe.
- Może są tu jakieś podziemia lub piwnice!? - krzyknął, biegnąc z nim przed siebie.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości