Fiołkowa Polana ⇒ Natura miłości.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Natura miłości.
Groszek lubiła podróżować w towarzystwie. Doświadczenie nauczyło ją, że ten sposób może i nie jest bezpieczniej, szybciej czy wygodniej, ale za to jest zabawniej, ciekawiej i dużo bardziej pouczająco. A w odróżnieniu od innych wróżek, Skrzydlata pozostawała otwarta na nowe doświadczenia, zwłaszcza te związane z możliwością poznawania przedstawicieli innych ras. Dlatego też gotowa była zaprzyjaźnić się praktycznie z każdym. No może poza jastrzębiami, które co wszyscy zresztą doskonale wiedzieli, były niebezpieczne. Co prawda większość wróżek zamieszkujących stary dąb zwany Sokownikiem, stanowczo twierdziło że podróże nie są dla nich, a porządna wróżka to taka, która rozumie swoje miejsce na ziemi i robi co do niej należy, jednak Groszek była przekonana że Matka Natura właśnie tego od niej chce. Chce by Skrzydlata została pierwszą wróżką która zrozumie jak działa świat. Jej najbliższa przyjaciółka Jarzębina również zdawała sobie z tego sprawę, raz za razem namawiając sąsiadkę do realizacji swojej misji. Zwykle robiła to taktownym „zejdź mi z oczu”.
A teraz Groszek odkryła że nawiązywanie licznych kontaktów ma znacznie więcej zalet niż wcześniej podejrzewała. Na przykład dawało okazję spotkania w podróży swoich przyjaciół. Takich jak Sinfee. Sinfee była driadą. Dość nietuzinkową. Chociaż zdaniem Groszek łuczniczka była trochę roztrzepana, naiwna i niezdarna. Nie to co ona, posiadająca ważną misję. Z kolei sama Sinfee uważała się za bardzo odpowiedzialną. Zwłaszcza po tym gdy została doceniona przez siostry i otrzymała własny rewir który powinna była chronić. Zadanie takie powierzano tylko najdzielniejszym driadom. Na przykład dowódczyni Aliana patrolowała okolice prastarych kurhanów, pilnując by upiory z podziemia i wszelkie trącące zgnilizną robactwo nie zagrażało lasom i łąkom. Tymczasem Sinfee, przydzielono rejon wróżek. Może nie brzmiało to tak donośnie jak zadanie Aliany, ale jak tłumaczyły siostry, niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony.
Spór odnośnie tego czyja misja jest ważniejsza, był tylko jednym z licznych jakie toczyła wróżka i driada. Innym tematem wywołującym sprzeczkę była „miłość”.
- Jak w ogóle możesz twierdzić że my wróżki nie potrafimy kochać? – Oburzała się Groszek. – Oczywiście że potrafimy. To że nie łączymy się w pary, nie mamy potomstwa i w ogóle nie robimy wszystkich tych dziwnych rzeczy, jedynie podkreśla że nasza miłość jest pełniejsza, bo nie ogranicza jej fizyczność. Za to Jarzębina twierdzi że wy jesteście okrutne, bezwzględne i bez litości. Kochacie tylko inne driady, a ludzi traktujecie podmiotowo.
- Nieprawda. – Zaprotestowała driada, jednocześnie okładając kijem swojego jeńca. Schwytany przez nią mężczyzna był zarzewiem aktualnego sporu. Był też bardzo głośny, a hałas który robił, mógł na nich wszystkich ściągnąć kłopoty, dlatego też Sinfee starała się go uciszyć. – Nie możesz tak generalizować. Ja jestem driadą i jestem zakochana. Co daje razem że driady też mogą kochać. I już.
- Zakochana w kim?
- No.. w tym tu. Odkryłam wczoraj że darzę go uczuciem.
- Ale zdajesz sobie sprawę ze walisz go pałką przez głowę?
– Pewnie. Chyba widać że staram się mu pomóc. Jeśli będzie tak się darł, ściągnie tu moje siostry, a one … one mogę tego nie zrozumieć. – Wyjaśniła zadowolona Sinfee.
Nieszczęsny mężczyzna był przekonany że trafił na szaloną driadę. Człowiek nie był w stanie usłyszeć tego co szepcze wróżka, stąd nabrał przekonań że jasnowłosa mówi sama do siebie. A przy tym kompletnie bez sensu. Mając w głowie legendy opowiadające o tym w jaki sposób mieszkanki lasów traktują ludzi, błagał o litość, jednak im gorliwiej prosił, tym bardziej jego oprawczyni stawała się coraz bardziej bezduszna.
Groszek nie dawała za wygraną aby udowodnić że to ona ma racje.
- Zamieniłaś z nim chociaż dwa słowa?
- A wiedz że tak. – Tryumfowała Sinfee, uświadamiając sobie że „siedź cicho” dokładnie spełnia kategorie o której mówiła wróżka.
– Bo widzisz niektóre żołędzie które spadają z Sokownika…
- O Matko, znów będzie o żołędziach…
- Niektóre nasiona uderzając o ziemię, wcale nie oddzielają się od kupli – kontynuował niezrażona Groszek - a wtedy do akcji wkraczam ja. Biorę pałkę i tłukę je jak ty teraz. Ale to jeszcze nie dowód na to że to miłość.
- Przecież ty kochasz żołędzie. –Zauważyła driada.
- W sumie racja.
Wymianę zdań niespodziewanie przerwał szelest liści w pobliskich zaroślach. Przekonana że to mogą być inne driady, Sinfee natychmiast sięgnęła po łuk, przy okazji przewracając kołczan i rozsypują strzały. Udało jej się podnieść jedną i naciągnąć na cięciwę. Chwilę później uświadomiła sobie, że przecież nie może strzelać do sióstr, wiec po prostu rzuciła pałką w miejsce gdzie spodziewała się napastnika.
Szybko, musimy go ukryć. – driada rzuciła na związanego człowieka swój kaptur, po czym siadła na jego plecach udając zamyśloną. Przekonana że uczyni to kamuflaż bardziej autentycznym, Groszek poszła w jej ślady. Obie czekały w napięciu na to miało się zdarzyć..
A teraz Groszek odkryła że nawiązywanie licznych kontaktów ma znacznie więcej zalet niż wcześniej podejrzewała. Na przykład dawało okazję spotkania w podróży swoich przyjaciół. Takich jak Sinfee. Sinfee była driadą. Dość nietuzinkową. Chociaż zdaniem Groszek łuczniczka była trochę roztrzepana, naiwna i niezdarna. Nie to co ona, posiadająca ważną misję. Z kolei sama Sinfee uważała się za bardzo odpowiedzialną. Zwłaszcza po tym gdy została doceniona przez siostry i otrzymała własny rewir który powinna była chronić. Zadanie takie powierzano tylko najdzielniejszym driadom. Na przykład dowódczyni Aliana patrolowała okolice prastarych kurhanów, pilnując by upiory z podziemia i wszelkie trącące zgnilizną robactwo nie zagrażało lasom i łąkom. Tymczasem Sinfee, przydzielono rejon wróżek. Może nie brzmiało to tak donośnie jak zadanie Aliany, ale jak tłumaczyły siostry, niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony.
Spór odnośnie tego czyja misja jest ważniejsza, był tylko jednym z licznych jakie toczyła wróżka i driada. Innym tematem wywołującym sprzeczkę była „miłość”.
- Jak w ogóle możesz twierdzić że my wróżki nie potrafimy kochać? – Oburzała się Groszek. – Oczywiście że potrafimy. To że nie łączymy się w pary, nie mamy potomstwa i w ogóle nie robimy wszystkich tych dziwnych rzeczy, jedynie podkreśla że nasza miłość jest pełniejsza, bo nie ogranicza jej fizyczność. Za to Jarzębina twierdzi że wy jesteście okrutne, bezwzględne i bez litości. Kochacie tylko inne driady, a ludzi traktujecie podmiotowo.
- Nieprawda. – Zaprotestowała driada, jednocześnie okładając kijem swojego jeńca. Schwytany przez nią mężczyzna był zarzewiem aktualnego sporu. Był też bardzo głośny, a hałas który robił, mógł na nich wszystkich ściągnąć kłopoty, dlatego też Sinfee starała się go uciszyć. – Nie możesz tak generalizować. Ja jestem driadą i jestem zakochana. Co daje razem że driady też mogą kochać. I już.
- Zakochana w kim?
- No.. w tym tu. Odkryłam wczoraj że darzę go uczuciem.
- Ale zdajesz sobie sprawę ze walisz go pałką przez głowę?
– Pewnie. Chyba widać że staram się mu pomóc. Jeśli będzie tak się darł, ściągnie tu moje siostry, a one … one mogę tego nie zrozumieć. – Wyjaśniła zadowolona Sinfee.
Nieszczęsny mężczyzna był przekonany że trafił na szaloną driadę. Człowiek nie był w stanie usłyszeć tego co szepcze wróżka, stąd nabrał przekonań że jasnowłosa mówi sama do siebie. A przy tym kompletnie bez sensu. Mając w głowie legendy opowiadające o tym w jaki sposób mieszkanki lasów traktują ludzi, błagał o litość, jednak im gorliwiej prosił, tym bardziej jego oprawczyni stawała się coraz bardziej bezduszna.
Groszek nie dawała za wygraną aby udowodnić że to ona ma racje.
- Zamieniłaś z nim chociaż dwa słowa?
- A wiedz że tak. – Tryumfowała Sinfee, uświadamiając sobie że „siedź cicho” dokładnie spełnia kategorie o której mówiła wróżka.
– Bo widzisz niektóre żołędzie które spadają z Sokownika…
- O Matko, znów będzie o żołędziach…
- Niektóre nasiona uderzając o ziemię, wcale nie oddzielają się od kupli – kontynuował niezrażona Groszek - a wtedy do akcji wkraczam ja. Biorę pałkę i tłukę je jak ty teraz. Ale to jeszcze nie dowód na to że to miłość.
- Przecież ty kochasz żołędzie. –Zauważyła driada.
- W sumie racja.
Wymianę zdań niespodziewanie przerwał szelest liści w pobliskich zaroślach. Przekonana że to mogą być inne driady, Sinfee natychmiast sięgnęła po łuk, przy okazji przewracając kołczan i rozsypują strzały. Udało jej się podnieść jedną i naciągnąć na cięciwę. Chwilę później uświadomiła sobie, że przecież nie może strzelać do sióstr, wiec po prostu rzuciła pałką w miejsce gdzie spodziewała się napastnika.
Szybko, musimy go ukryć. – driada rzuciła na związanego człowieka swój kaptur, po czym siadła na jego plecach udając zamyśloną. Przekonana że uczyni to kamuflaż bardziej autentycznym, Groszek poszła w jej ślady. Obie czekały w napięciu na to miało się zdarzyć..
- Squamea
- Szukający drogi
- Posty: 29
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
- Profesje:
- Kontakt:
- Naprawdę? Znowu? – rozległ się bardzo poirytowany, piskliwy głos, kiedy tuż przed jego twarzą zawisł w powietrzu naprawdę niezadowolony chochlik.
- Tak, znowu. – odpowiedział mu z westchnieniem uzdrowiciel, zastanawiając się który to już raz musi odpowiadać na to samo pytanie, od kiedy tylko postanowił ruszyć w dalszą drogę w głąb szepczącego lasu. Na pewno zbliżał się już do pięćdziesięciu, o ile nie zdążył już przekroczyć tej liczby.
- I co? I tyle masz do powiedzenia? – zdenerwował się nagle Rygiel, wyrzucając łapki w powietrze. Demonstracyjnie jeszcze obrócił się do niego tyłem i zaczął bardzo powoli lecieć do przodu, niczym ważka jednak trzymając się na dokładnie tej samej wysokości. – Dlaczego nie wrócimy? Jesteśmy tu już sam nie wiem ile, nudzę się! Tu nikogo nigdy nie ma! Co ja mam tu niby robić?! A ty ciągle tylko jedno i to samo! Jedyne co byś robił to zbierał to głupie zielsko! – pisnął rozwścieczony, po czym obrócił się z powrotem w stronę eugona. - I kiedy ty niby zamierzasz wracać, co? A może ty po prostu chcesz tu zostać, co? Mów prawdę!
Kiedy Squamea usłyszał oskarżenie chochlika aż skrzywił się z gniewu. Naprawdę miał już tego dość. Nawet jemu samemu nie podobało się już tu w tym miejscu, ale nie potrafił wciąż wymazać z pamięci tego, co wydarzyło się w tej małej wiosce. Ani trochę nie czuł się dobrze z tym, wiedząc że zabił tę kobietę, pomimo tego że tak naprawdę wcale tego nie chciał. Złotowłosa Maris, tak bowiem miała na imię, miała ogromne nieszczęście, natknąwszy się na niego akurat wtedy, kiedy był w swojej zwierzęcej postaci. Teraz wiedział, że kiedy się przewróciła i nie mogła wydobyć z siebie głosu, było to ze strachu. Wtedy jednak poczuł się oszołomiony jej widokiem, i wiedziony wewnętrzną potrzebą podpełzł do niej. Zanim się obejrzał jego ciało było już w sporej części na przerażonej na śmierć kobiecie. Nawet nie wiedział z jakiego powodu, ale ukąsił ją wtedy lekko w szyję, możliwe że uważając taki gest za romantyczny. Sam już w zasadzie nie pamiętał. Dziewczyna wkrótce potem umarła, najwyraźniej nie będąc w stanie przeżyć z powodu tej niewielkiej ilości jadu, która znalazła się w jej żyłach. Squamea nie zdążył zorientować się że coś jest z nią nie tak, a kiedy już mu się udało i spróbował pośpieszyć jej z pomocą było już za późno. Od tamtego czasu czuł się winny tego co się wydarzyło i trudno mu było wytrzymać z samym sobą, choć tak właściwie to nikt go nie oskarżył o to co zrobił. Właściwie to przynajmniej do teraz, bo słowa chochlika wyraźnie sugerowały, że wiedział co się tam stało. Nie był pewien czy Rygiel winił go za to, co zrobił z Maris, czy za to, co przedsięwziął, ale niezależnie od tego bardzo go to rozgniewało.
- Nie zostanę tu. – warknął Squamea w stronę towarzysza, powstrzymując się przed próbą pochwycenia chochlika w dłoń, co z pewnością by mu się nie udało. – Potrzebuję tylko zebrać trochę gileńskiego ziela i parę jaronotów. To już wszystko czego mi brakuje, potem wracamy.
- Doprawdy? – pisnął chochlik, krzyżując łapy na podbrzuszu, przez co bardzo wyraźnie pokazał swoje wątpliwości. – Mówiłeś już coś takiego o jakimś innym tatałajstwie, czy jak to tam było. I wciąż nie wracamy!
- Jak tak bardzo ci się spieszy, to pomóż mi szukać. – mruknął wciąż zły na chochlika eugon. – Im szybciej je znajdziemy, tym szybciej nas tu nie będzie.
Rygiel, kiedy tylko usłyszał o pracy, zaczął mamrotać coś pod nosem, ale tak cicho że Squamea ani trochę go nie usłyszał. Nie powiedział jednak nic więcej i zaczął w milczeniu frunąć obok niego, demonstracyjnie obracając łebek w przeciwnym kierunku. Ucieszyło go to trochę. Nie wiedział jednak co mu powie następnym razem, kiedy już wreszcie znajdą to głupie zielsko. On wcale nie chciał wracać do cywilizacji. Nie, kiedy wciąż krążyło nad nim widmo zabitej Maris.
Znajdowali się gdzieś w głębi szepczącego lasu. Sam do końca nie orientował się gdzie tak właściwie są, jednak utrzymywał uparcie przed Ryglem że zna drogę, ponieważ w innym wypadku chochlik zaraz zorientowałby się że on tak naprawdę tylko przeciąga całą podróż. Niedawno mijali jakieś odrobinę mniej żyzne, bardziej kamieniste miejsce, teraz jednak wszędzie wokół nich kwitła soczysta, intensywna zieleń. Mech skrzypiał pod prowizorycznymi butami eugona, a wszędzie wokół na drzewach ćwierkały ptaki. W żaden sposób jednak nie potrafiło to uspokoić Squameego, który wciąż czuł się okropnie po czymś, co zrobił półprzytomnie ponad miesiąc temu.
W pewnym momencie Rygiel gdzieś zniknął. W jednej chwili jeszcze leciał gdzieś z boku, w następnej śmignął gdzieś w dzicz. Nie powiedział przy tym ani jednego słowa, po prostu zostawił eugona samego. Squamea jednak się o to nie martwił i nawet mu ulżyło. Ostatnimi czasy lubił być samotny, z jakiegoś powodu trochę mu to pomagało.
Uzdrowiciel sięgnął do torby i wyciągnął z niej niedużą, odrobinę przejrzałą brzoskwinię. Ugryzł ją, wciąż idąc naprzód w niezbyt znanym sobie kierunku. Zamiast jednak znajomego, łagodnego smaku, poczuł nieprzyjemny, kwaśny wręcz miąższ, który smakował tak źle, że aż wypluł fragment owoca na ziemię, a resztę rzucił gdzieś w krzaki. Od kiedy tu przybył nic nie smakowało dobrze. Chociaż może było to z powodu samej brzoskwini? Nie wiedział nawet.
Chochlik tymczasem pofrunął gdzieś w bok, lawirując między drzewami z prędkością godną prawdziwego mistrza. Był wściekły na węża za to, że zabrał go w to miejsce. Nudziło mu się tu niezmiernie, a brak innych niż Szczurojad osób, którym mógłby poprzeszkadzać wcale w tym nie pomagał. Doszło nawet do tego że nie chciało mu się już nawet robić mu głupich żartów, bo i tak wiedział jak zareaguje! Do tej pory jakoś dawał sobie radę, czasami ćwiczył swoje magiczne zdolności, ale teraz miał już dość. Nie wiedział nawet gdzie leci, ale było mu wszystko jedno. On chciał po prostu znaleźć cokolwiek interesującego.
Okazało się że miał tym razem mnóstwo szczęścia. Ledwie chwilę po tym jak odleciał, usłyszał dość głośne, dziwne dźwięki, które zadziwiająco bardzo przypominały mu tortury, które podpatrzył swego czasu w jakimś posterunku. Nie mógł powiedzieć że mu się to wtedy nie spodobało, tamten człowiek tak śmiesznie krzyczał... W momencie więc dźwięki wzbudziły w nim zainteresowanie, a tyle wystarczyło by poleciał w tamtym kierunku.
Doleciał na skraju niewielkiej polanki, na której bynajmniej wojskowego posterunku nie było. Mimo to, widok ani trochę go nie rozczarował. Rzeczywiście mogły to być tortury, choć przybrały one trochę inną formę niż się tego wcześniej spodziewał. Na samym środku był jakiś związany facet, z tym że został związany a nie przywiązany, tak jak to widział ostatnim razem. Pastwiła się nad nim jakaś kobieta, która co kawałek okładała jeńca drewnianą pałką po głowie. Mężczyzna jęczał, krzyczał i wołał o pomoc, ale najwyraźniej wiele mu to nie dawało poza kolejnymi uderzeniami. Samo to było już jego zdaniem całkiem zabawne, gdyby nie to że dziewczyna mówiła coś do siebie... Nie, nie do siebie. Teraz Rygiel dostrzegł latającą w jej pobliżu wróżkę, która coś jej odpowiadała. Wydawało mu się nawet że kłócą się między sobą, choć nie miał pojęcia dlaczego akurat była to kłótnia o żołędziach.
Rygiel, kiedy tylko już skończył się intensywnie wpatrywać, zdał sobie sprawę z tego że jest na widoku i wzleciał pomiędzy liście jednego z drzew. Przysiadł tam sobie na gałęzi, przyglądając się torturom i chichocząc cicho za każdym razem kiedy człowiek tak śmiesznie jęczał po walnięciu pałką. Była to zaskakująco przyjemna odskocznia od codziennej nudy.
Mniej więcej w tym momencie usłyszał szelest liści gdzieś w pobliżu. Instynktownie natychmiast spojrzał w tamtą stronę, chcąc przekonać się co to takiego. Nie była to jednak kolejna kobieta z pałką, mająca dostarczyć mu rozrywki. Ze swojego wysokiego miejsca zobaczył że to nie kto inny jak sam Szczurojad, który chował się w tym momencie za jakimś drzewem. Wyglądał bardzo poważnie z tym swoim twardym wyrazem twarzy, choć chochlik znał go na tyle dobrze żeby zobaczyć po nim niepewność i poznać że nad czymś się zastanawia. Nie ulegało jednak wątpliwości że ukrywał się przed kobietą, a przynajmniej próbował. Doprawdy, zastanawiało go jakim sposobem udało mu się zrobić hałas w krzakach obok, skoro schował się za drzewem...
Okazało się że tak naprawdę nie tylko on usłyszał ten dźwięk, ale także i dziewczyna na środku polanki, a wróżka razem z nią. Ta większa od razu sięgnęła po łuk i kołczan, które miała że sobą, ale zaraz ten drugi przewrócił się i rozsypał ułożone w nim strzały, przez co Rygiel znów zachichotał. Wtedy tamta zrezygnowała ze strzelania, najwyraźniej uznając że za dużo z tym zachodu, po czym postanowiła użyć swojej pałki w charakterze broni miotanej. Kawałek drewna poleciał gdzieś w krzak, ale do chowającego się za drzewem węża było mu daleko. Chochlik już ledwo był w stanie wytrzymać w miejscu, zmuszał się jednak do tego, a także do zachowania ciszy, tylko dlatego że sytuacja robiła się coraz to bardziej zabawna.
Kiedy dziewczyna zorientowała się że nikogo nie trafiła, to natychmiast zakomunikowała wróżce że muszą ukryć jeńca. Chochlik nie bardzo wiedział po co miałyby to robić, ale kiedy tylko zobaczył jak przykrywa go własnym kapturem, a następnie na nim siada, udając zamyślenie, po prostu nie wytrzymał. Rygiel wybuchł głośnym śmiechem, nie mogąc już dłużej kryć swojego rozbawienia. Zaczął się śmiać tak bardzo, że nawet gdyby chciał to miałby problem z tym żeby przestać, choć to tak naprawdę nigdy nie było to jego intencją. Bardzo mu brakowało takiej zabawy, a to że nawet nie zdążył nic zrobić by do tego wszystkiego doprowadzić, sprawiało że było to jeszcze lepsze! Rygiel śmiał się tak bardzo, że aż przez przypadek ześlizgnął się z gałęzi na której do tej pory siedział, po czym zaczął spadać ku ziemi. Zdążył jednak zacząć machać skrzydłami, zatrzymując się gdzieś w połowie drogi, wciąż jednak nie przestając pokładać się ze śmiechu.
- Tak, znowu. – odpowiedział mu z westchnieniem uzdrowiciel, zastanawiając się który to już raz musi odpowiadać na to samo pytanie, od kiedy tylko postanowił ruszyć w dalszą drogę w głąb szepczącego lasu. Na pewno zbliżał się już do pięćdziesięciu, o ile nie zdążył już przekroczyć tej liczby.
- I co? I tyle masz do powiedzenia? – zdenerwował się nagle Rygiel, wyrzucając łapki w powietrze. Demonstracyjnie jeszcze obrócił się do niego tyłem i zaczął bardzo powoli lecieć do przodu, niczym ważka jednak trzymając się na dokładnie tej samej wysokości. – Dlaczego nie wrócimy? Jesteśmy tu już sam nie wiem ile, nudzę się! Tu nikogo nigdy nie ma! Co ja mam tu niby robić?! A ty ciągle tylko jedno i to samo! Jedyne co byś robił to zbierał to głupie zielsko! – pisnął rozwścieczony, po czym obrócił się z powrotem w stronę eugona. - I kiedy ty niby zamierzasz wracać, co? A może ty po prostu chcesz tu zostać, co? Mów prawdę!
Kiedy Squamea usłyszał oskarżenie chochlika aż skrzywił się z gniewu. Naprawdę miał już tego dość. Nawet jemu samemu nie podobało się już tu w tym miejscu, ale nie potrafił wciąż wymazać z pamięci tego, co wydarzyło się w tej małej wiosce. Ani trochę nie czuł się dobrze z tym, wiedząc że zabił tę kobietę, pomimo tego że tak naprawdę wcale tego nie chciał. Złotowłosa Maris, tak bowiem miała na imię, miała ogromne nieszczęście, natknąwszy się na niego akurat wtedy, kiedy był w swojej zwierzęcej postaci. Teraz wiedział, że kiedy się przewróciła i nie mogła wydobyć z siebie głosu, było to ze strachu. Wtedy jednak poczuł się oszołomiony jej widokiem, i wiedziony wewnętrzną potrzebą podpełzł do niej. Zanim się obejrzał jego ciało było już w sporej części na przerażonej na śmierć kobiecie. Nawet nie wiedział z jakiego powodu, ale ukąsił ją wtedy lekko w szyję, możliwe że uważając taki gest za romantyczny. Sam już w zasadzie nie pamiętał. Dziewczyna wkrótce potem umarła, najwyraźniej nie będąc w stanie przeżyć z powodu tej niewielkiej ilości jadu, która znalazła się w jej żyłach. Squamea nie zdążył zorientować się że coś jest z nią nie tak, a kiedy już mu się udało i spróbował pośpieszyć jej z pomocą było już za późno. Od tamtego czasu czuł się winny tego co się wydarzyło i trudno mu było wytrzymać z samym sobą, choć tak właściwie to nikt go nie oskarżył o to co zrobił. Właściwie to przynajmniej do teraz, bo słowa chochlika wyraźnie sugerowały, że wiedział co się tam stało. Nie był pewien czy Rygiel winił go za to, co zrobił z Maris, czy za to, co przedsięwziął, ale niezależnie od tego bardzo go to rozgniewało.
- Nie zostanę tu. – warknął Squamea w stronę towarzysza, powstrzymując się przed próbą pochwycenia chochlika w dłoń, co z pewnością by mu się nie udało. – Potrzebuję tylko zebrać trochę gileńskiego ziela i parę jaronotów. To już wszystko czego mi brakuje, potem wracamy.
- Doprawdy? – pisnął chochlik, krzyżując łapy na podbrzuszu, przez co bardzo wyraźnie pokazał swoje wątpliwości. – Mówiłeś już coś takiego o jakimś innym tatałajstwie, czy jak to tam było. I wciąż nie wracamy!
- Jak tak bardzo ci się spieszy, to pomóż mi szukać. – mruknął wciąż zły na chochlika eugon. – Im szybciej je znajdziemy, tym szybciej nas tu nie będzie.
Rygiel, kiedy tylko usłyszał o pracy, zaczął mamrotać coś pod nosem, ale tak cicho że Squamea ani trochę go nie usłyszał. Nie powiedział jednak nic więcej i zaczął w milczeniu frunąć obok niego, demonstracyjnie obracając łebek w przeciwnym kierunku. Ucieszyło go to trochę. Nie wiedział jednak co mu powie następnym razem, kiedy już wreszcie znajdą to głupie zielsko. On wcale nie chciał wracać do cywilizacji. Nie, kiedy wciąż krążyło nad nim widmo zabitej Maris.
Znajdowali się gdzieś w głębi szepczącego lasu. Sam do końca nie orientował się gdzie tak właściwie są, jednak utrzymywał uparcie przed Ryglem że zna drogę, ponieważ w innym wypadku chochlik zaraz zorientowałby się że on tak naprawdę tylko przeciąga całą podróż. Niedawno mijali jakieś odrobinę mniej żyzne, bardziej kamieniste miejsce, teraz jednak wszędzie wokół nich kwitła soczysta, intensywna zieleń. Mech skrzypiał pod prowizorycznymi butami eugona, a wszędzie wokół na drzewach ćwierkały ptaki. W żaden sposób jednak nie potrafiło to uspokoić Squameego, który wciąż czuł się okropnie po czymś, co zrobił półprzytomnie ponad miesiąc temu.
W pewnym momencie Rygiel gdzieś zniknął. W jednej chwili jeszcze leciał gdzieś z boku, w następnej śmignął gdzieś w dzicz. Nie powiedział przy tym ani jednego słowa, po prostu zostawił eugona samego. Squamea jednak się o to nie martwił i nawet mu ulżyło. Ostatnimi czasy lubił być samotny, z jakiegoś powodu trochę mu to pomagało.
Uzdrowiciel sięgnął do torby i wyciągnął z niej niedużą, odrobinę przejrzałą brzoskwinię. Ugryzł ją, wciąż idąc naprzód w niezbyt znanym sobie kierunku. Zamiast jednak znajomego, łagodnego smaku, poczuł nieprzyjemny, kwaśny wręcz miąższ, który smakował tak źle, że aż wypluł fragment owoca na ziemię, a resztę rzucił gdzieś w krzaki. Od kiedy tu przybył nic nie smakowało dobrze. Chociaż może było to z powodu samej brzoskwini? Nie wiedział nawet.
Chochlik tymczasem pofrunął gdzieś w bok, lawirując między drzewami z prędkością godną prawdziwego mistrza. Był wściekły na węża za to, że zabrał go w to miejsce. Nudziło mu się tu niezmiernie, a brak innych niż Szczurojad osób, którym mógłby poprzeszkadzać wcale w tym nie pomagał. Doszło nawet do tego że nie chciało mu się już nawet robić mu głupich żartów, bo i tak wiedział jak zareaguje! Do tej pory jakoś dawał sobie radę, czasami ćwiczył swoje magiczne zdolności, ale teraz miał już dość. Nie wiedział nawet gdzie leci, ale było mu wszystko jedno. On chciał po prostu znaleźć cokolwiek interesującego.
Okazało się że miał tym razem mnóstwo szczęścia. Ledwie chwilę po tym jak odleciał, usłyszał dość głośne, dziwne dźwięki, które zadziwiająco bardzo przypominały mu tortury, które podpatrzył swego czasu w jakimś posterunku. Nie mógł powiedzieć że mu się to wtedy nie spodobało, tamten człowiek tak śmiesznie krzyczał... W momencie więc dźwięki wzbudziły w nim zainteresowanie, a tyle wystarczyło by poleciał w tamtym kierunku.
Doleciał na skraju niewielkiej polanki, na której bynajmniej wojskowego posterunku nie było. Mimo to, widok ani trochę go nie rozczarował. Rzeczywiście mogły to być tortury, choć przybrały one trochę inną formę niż się tego wcześniej spodziewał. Na samym środku był jakiś związany facet, z tym że został związany a nie przywiązany, tak jak to widział ostatnim razem. Pastwiła się nad nim jakaś kobieta, która co kawałek okładała jeńca drewnianą pałką po głowie. Mężczyzna jęczał, krzyczał i wołał o pomoc, ale najwyraźniej wiele mu to nie dawało poza kolejnymi uderzeniami. Samo to było już jego zdaniem całkiem zabawne, gdyby nie to że dziewczyna mówiła coś do siebie... Nie, nie do siebie. Teraz Rygiel dostrzegł latającą w jej pobliżu wróżkę, która coś jej odpowiadała. Wydawało mu się nawet że kłócą się między sobą, choć nie miał pojęcia dlaczego akurat była to kłótnia o żołędziach.
Rygiel, kiedy tylko już skończył się intensywnie wpatrywać, zdał sobie sprawę z tego że jest na widoku i wzleciał pomiędzy liście jednego z drzew. Przysiadł tam sobie na gałęzi, przyglądając się torturom i chichocząc cicho za każdym razem kiedy człowiek tak śmiesznie jęczał po walnięciu pałką. Była to zaskakująco przyjemna odskocznia od codziennej nudy.
Mniej więcej w tym momencie usłyszał szelest liści gdzieś w pobliżu. Instynktownie natychmiast spojrzał w tamtą stronę, chcąc przekonać się co to takiego. Nie była to jednak kolejna kobieta z pałką, mająca dostarczyć mu rozrywki. Ze swojego wysokiego miejsca zobaczył że to nie kto inny jak sam Szczurojad, który chował się w tym momencie za jakimś drzewem. Wyglądał bardzo poważnie z tym swoim twardym wyrazem twarzy, choć chochlik znał go na tyle dobrze żeby zobaczyć po nim niepewność i poznać że nad czymś się zastanawia. Nie ulegało jednak wątpliwości że ukrywał się przed kobietą, a przynajmniej próbował. Doprawdy, zastanawiało go jakim sposobem udało mu się zrobić hałas w krzakach obok, skoro schował się za drzewem...
Okazało się że tak naprawdę nie tylko on usłyszał ten dźwięk, ale także i dziewczyna na środku polanki, a wróżka razem z nią. Ta większa od razu sięgnęła po łuk i kołczan, które miała że sobą, ale zaraz ten drugi przewrócił się i rozsypał ułożone w nim strzały, przez co Rygiel znów zachichotał. Wtedy tamta zrezygnowała ze strzelania, najwyraźniej uznając że za dużo z tym zachodu, po czym postanowiła użyć swojej pałki w charakterze broni miotanej. Kawałek drewna poleciał gdzieś w krzak, ale do chowającego się za drzewem węża było mu daleko. Chochlik już ledwo był w stanie wytrzymać w miejscu, zmuszał się jednak do tego, a także do zachowania ciszy, tylko dlatego że sytuacja robiła się coraz to bardziej zabawna.
Kiedy dziewczyna zorientowała się że nikogo nie trafiła, to natychmiast zakomunikowała wróżce że muszą ukryć jeńca. Chochlik nie bardzo wiedział po co miałyby to robić, ale kiedy tylko zobaczył jak przykrywa go własnym kapturem, a następnie na nim siada, udając zamyślenie, po prostu nie wytrzymał. Rygiel wybuchł głośnym śmiechem, nie mogąc już dłużej kryć swojego rozbawienia. Zaczął się śmiać tak bardzo, że nawet gdyby chciał to miałby problem z tym żeby przestać, choć to tak naprawdę nigdy nie było to jego intencją. Bardzo mu brakowało takiej zabawy, a to że nawet nie zdążył nic zrobić by do tego wszystkiego doprowadzić, sprawiało że było to jeszcze lepsze! Rygiel śmiał się tak bardzo, że aż przez przypadek ześlizgnął się z gałęzi na której do tej pory siedział, po czym zaczął spadać ku ziemi. Zdążył jednak zacząć machać skrzydłami, zatrzymując się gdzieś w połowie drogi, wciąż jednak nie przestając pokładać się ze śmiechu.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Olbrzymi barbarzyńca wędrował przez dziką knieję. Nigdzie nie się spieszył. Maszerował powoli, ostrożnie stawiając wielkie kopyta, by przypadkiem nie zadeptać jakiegoś mniejszego żyjątka żerującego pośród runa. Mimo monstrualnych rozmiarów wcale nie musiał się przedzierać - głusza dosłownie rozstępowała się przed klanowym szamanem. I nawet wcale nie chodziło o jego potężną muskulaturę, której nikt ani nic w Szepczącym Lesie przeciwstawić się nie mogło. Nie miało większego znaczenia także to, że postawny mężczyzna był druidem i swoją magią potrafił podporządkowywać sobie zarówno przedstawicieli flory jak i fauny. Przede wszystkim bowiem był on wybrańcem - powiernikiem konaru Pradrzewa, w którym sama Matka Natura zaklęła swoją jaźń. I to właśnie tylko ze względu na Nią cała okoliczna przyroda kłaniała się nisko i usuwała się z drogi rogatego dzierżyciela matczynego artefaktu, który na swych wielkich barkach niósł swoją Boginię na krwawą rozprawę z panoszącym się na świecie chaosem.
Tak cała knieja odbierała maszerującego olbrzyma. Agelatus jednak wiedział gdzie i po co idzie. I wcale się z tego nie cieszył. Misja, którą otrzymał nie miała w sobie nic podniosłego ani spektakularnego. Jego zdaniem nawet nie miała najmniejszego sensu. Choćby została idealnie wypełniona nie przyniesie światu żadnego pożytku, a jemu samemu nie przyda żadnych powodów do dumy. Nadal nie będzie miał się czym pochwalić pośród klanowych wojowników.
Minotaur tęsknił za żałosnymi błaganiami o litość, gdy garściami wyskubywał niebiańskim aniołkom pióra z kuprów i skrzydełek. Już nie pamiętał kiedy ostatnio zajmował się beztroskim łupaniem przeklętych demonów. Ach! Jak bardzo by chciał ponownie zewrzeć się w zapasach z jakimś czerwonym diabelstwem! Z nimi to zawsze była zabawa. Uwielbiał obserwować to ogromne niedowierzanie w gasnących oczach takiego paskudztwa, iż naturianin – zwykły śmiertelnik powstały z prochu ziemi, jest w stanie nie tylko piekielnika skrzywdzić, ale bez większej trudności również ukatrupić i na wieki odesłać w nicość. Pięknie kontrastowało ono z ich pychą i butnymi przechwałkami bez pokrycia, które prezentowali wobec pokornego sługi Natury jeszcze na początku starcia. Eh! Co by oddał za to, by znów móc pięściami poprawić uśmiechy jakiejś bandy wampirów i ich szpetne wystające zęby powbijać im głęboko do mózgów. Cholera! Już nawet chętniej pogruchotałby kości jakichś nieumarłych, zazwyczaj niewymagających zaangażowania w walkę obydwu rąk, niż robić to, co teraz właśnie kazano mu zrobić.
- „Odszukaj Groszek!” – te słowa Matki ciągle dźwięczały mu w uszach jak wyrok. Zapowiadały kolejną gehennę. Nic nie wyjdzie z bitewnych zmagań. Nici z zabijania. Tylko ból uszu od nieprzerwanej paplaniny i odruchy wymiotne od cukierkowej słodkości małej wróżki.
Ledwo panując nad swoim amokiem wtargnął na Fiołkową Polanę. Zatrzymał się i wsparł ciężko na kosturze. Sapnął parę razy wypuszczając kłęby pary przez szerokie nozdrza. Nawet najbardziej niefrasobliwy obserwator od razu zdałby sobie sprawę, że barbarzyńcy niewiele brakuje, żeby jego berserkerska wściekłość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.
- Hrmwph! – prychnął głośno i uniósł wolną dłoń. Trzeba przyznać, że przywitał się z dwiema siostrami nawet całkiem uprzejmie jak na jego obecne samopoczucie, niesamowicie wątpliwą chęć obcowania akurat z tą dwójką chyba najbardziej nieogarniętych życiowo stworzeń w całej historii świata, oraz nieudolnie skrywane rozżalenie wobec swej Pani za zlecanie akurat jemu takich uwłaczających zadań.
Długo zajęło, zanim opanował targające nim emocje. Przyglądał się dziewczynom stojąc bez ruchu i w całkowitym milczeniu. Oblicze niezmiennie pozostawało gniewne i marsowe, ale płomienie szału w oczach półbyka coraz bardziej przygasały. Miał tu misję nadaną przez najwyższą instancję. Nic nie zmieni jego wściekanie się. Jakby na zachętę usłyszał w swojej głowie przenikliwy kobiecy szept.
- „Morda w kubeł i do roboty synu!” – Matka potrafiła wydać polecenia w odpowiedniej chwili, tak, żeby jej rogaty posłaniec przełamał blokujące go wątpliwości. Inna sprawa, że coraz bardziej chamiała w swoich przemowach. Dziki minotaur raczej nie zwracał na to uwagi, ani nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu, ale sam fakt drastycznego obniżania kultury wypowiedzi u Istoty Doskonałej mógłby zadziwić co bardziej wnikliwych badaczy bóstwa Pani Natury.
- „Tak jest!” – Agelatus skwitował komendę, po czym już tylko dla zmotywowania siebie pomyślał: – „Bierzmy się za to łajno.”
Wyciągnął przed siebie gruby szpon i wskazując obolałego chłopaczka leżącego na murawie zwrócił się bezpośrednio do Sinfee:
- Widzę siostro, że spodobało ci się bicie słabeuszy.
Tak cała knieja odbierała maszerującego olbrzyma. Agelatus jednak wiedział gdzie i po co idzie. I wcale się z tego nie cieszył. Misja, którą otrzymał nie miała w sobie nic podniosłego ani spektakularnego. Jego zdaniem nawet nie miała najmniejszego sensu. Choćby została idealnie wypełniona nie przyniesie światu żadnego pożytku, a jemu samemu nie przyda żadnych powodów do dumy. Nadal nie będzie miał się czym pochwalić pośród klanowych wojowników.
Minotaur tęsknił za żałosnymi błaganiami o litość, gdy garściami wyskubywał niebiańskim aniołkom pióra z kuprów i skrzydełek. Już nie pamiętał kiedy ostatnio zajmował się beztroskim łupaniem przeklętych demonów. Ach! Jak bardzo by chciał ponownie zewrzeć się w zapasach z jakimś czerwonym diabelstwem! Z nimi to zawsze była zabawa. Uwielbiał obserwować to ogromne niedowierzanie w gasnących oczach takiego paskudztwa, iż naturianin – zwykły śmiertelnik powstały z prochu ziemi, jest w stanie nie tylko piekielnika skrzywdzić, ale bez większej trudności również ukatrupić i na wieki odesłać w nicość. Pięknie kontrastowało ono z ich pychą i butnymi przechwałkami bez pokrycia, które prezentowali wobec pokornego sługi Natury jeszcze na początku starcia. Eh! Co by oddał za to, by znów móc pięściami poprawić uśmiechy jakiejś bandy wampirów i ich szpetne wystające zęby powbijać im głęboko do mózgów. Cholera! Już nawet chętniej pogruchotałby kości jakichś nieumarłych, zazwyczaj niewymagających zaangażowania w walkę obydwu rąk, niż robić to, co teraz właśnie kazano mu zrobić.
- „Odszukaj Groszek!” – te słowa Matki ciągle dźwięczały mu w uszach jak wyrok. Zapowiadały kolejną gehennę. Nic nie wyjdzie z bitewnych zmagań. Nici z zabijania. Tylko ból uszu od nieprzerwanej paplaniny i odruchy wymiotne od cukierkowej słodkości małej wróżki.
Ledwo panując nad swoim amokiem wtargnął na Fiołkową Polanę. Zatrzymał się i wsparł ciężko na kosturze. Sapnął parę razy wypuszczając kłęby pary przez szerokie nozdrza. Nawet najbardziej niefrasobliwy obserwator od razu zdałby sobie sprawę, że barbarzyńcy niewiele brakuje, żeby jego berserkerska wściekłość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem.
- Hrmwph! – prychnął głośno i uniósł wolną dłoń. Trzeba przyznać, że przywitał się z dwiema siostrami nawet całkiem uprzejmie jak na jego obecne samopoczucie, niesamowicie wątpliwą chęć obcowania akurat z tą dwójką chyba najbardziej nieogarniętych życiowo stworzeń w całej historii świata, oraz nieudolnie skrywane rozżalenie wobec swej Pani za zlecanie akurat jemu takich uwłaczających zadań.
Długo zajęło, zanim opanował targające nim emocje. Przyglądał się dziewczynom stojąc bez ruchu i w całkowitym milczeniu. Oblicze niezmiennie pozostawało gniewne i marsowe, ale płomienie szału w oczach półbyka coraz bardziej przygasały. Miał tu misję nadaną przez najwyższą instancję. Nic nie zmieni jego wściekanie się. Jakby na zachętę usłyszał w swojej głowie przenikliwy kobiecy szept.
- „Morda w kubeł i do roboty synu!” – Matka potrafiła wydać polecenia w odpowiedniej chwili, tak, żeby jej rogaty posłaniec przełamał blokujące go wątpliwości. Inna sprawa, że coraz bardziej chamiała w swoich przemowach. Dziki minotaur raczej nie zwracał na to uwagi, ani nie przeszkadzało mu to w najmniejszym stopniu, ale sam fakt drastycznego obniżania kultury wypowiedzi u Istoty Doskonałej mógłby zadziwić co bardziej wnikliwych badaczy bóstwa Pani Natury.
- „Tak jest!” – Agelatus skwitował komendę, po czym już tylko dla zmotywowania siebie pomyślał: – „Bierzmy się za to łajno.”
Wyciągnął przed siebie gruby szpon i wskazując obolałego chłopaczka leżącego na murawie zwrócił się bezpośrednio do Sinfee:
- Widzę siostro, że spodobało ci się bicie słabeuszy.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Sinfee i Groszek w napięciu wyczekiwały na to co ma się wydarzyć. Obie rozmyślały o tym samym, jednak to wróżka okazała się tą, która na głos wypowiedziała nurtujące je wątpliwości.
- A co jeśli to nie będą driady?
- Cicho bądź. – Upomniała ją leśna strażniczka.
- Jeśli to będzie na przykład dzik? Dziki są okropne. – Kontynuowała niczym niezrażona Skrzydlata. Napatoczy się taki wielkolud i od razu pożre sezonowe zapasy. Ja rozumiem gustować w żołędziach, ale żeby od razu robić taki bałagan? A cuchnie jak po mężczyźnie. No wiesz tym rogatym.
- Groszek, proszę cię, nie teraz.
- Jarzębina opracowała specjalny system antydzikowy. Chodzi o ekstrakt który zapachem przypomina samicę. Chociaż ja nawet nie mam pojęcia co to jest samica? Nie wiem też jaki z tego pożytek, bo w efekcie szkód jest tyle samo, nadal cuchnie, a żołędzie może i nie są zjedzone, ale w większości podeptane. W każdym razie jak się tym wysmarujesz i polecisz śwince przed ryjkiem, to ta za tobą pobiegnie, a tym samym udaje się ją odciągnąć od naszego Sokownika. O patrz, co to jest…
Wróżka nagle przerwała swój wywód, dostrzegając latającego wokół niej chochlika. Natychmiast wzbiła się w powietrze, chcąc z bliska przyjrzeć się tajemniczemu stworzeniu. Istota przypominała po trochu jaszczurkę z zbyt długimi kończynami i ogonem w kształcie kwiatu, ale że była odpowiedniego wzrostu, co Groszek skrupulatnie sprawdziła, przykładając dłoń do czoła i kreśląc linię miedzy swoją głową, a głową chochlika, nadawała się jako idealny kompan do zabawy. Jednak Sinfee była innego zdania, biorąc do ręki pałkę i wymachując nią tak aby pozbyć się intruza.
- Wynocha brzydalu! – Energicznym uderzeniem, driada o mały włos nie strąciłaby swojej partnerki. Mimo ewidentnego pudła, Sinfee nie zniechęciła się, zamierzając kontynuować walkę. Niestety latające stworzenie było dla niej zbyt szybkie. Strażniczka z zapałem goniła go po całej polanie, będąc przekonaną, że w końcu musi trafić. Z kolei Skrzydlata beztrosko podążała za chochlikiem, dopingując go do ucieczki. Broń driady ostatecznie dosięgnęła celu, jednak zamiast na latającej jaszczurce, roztrzaskała się w drzazgi na pysku minotaura.
Driada potrzebowała chwilę aby powiązać z sobą fakty. Nie miała pojęcia że minotaury tak szybko wyrastają z ziemi. W ogóle nie wiedziała skąd się one biorą. Najważniejsze jednak było to, że ta konkretna rogata morda była jej znana, a zatem nie miała się czego bać.
- To ty… yyy… cześć. – Przywitała się Sinfee zadzierając głowę do góry, tak by lepiej móc się przyjrzeć szamanowi. - Przecież wcale szamana nie biję. To tylko takie powitanie jest. Aliana opowiadała kiedyś, że wy rogate walicie się łepetynami z byle powodu. Na przykład wyrażając zadowolenie z spotkania, albo chcąc sprawdzić który jakie powinien mieć miejsce.
Driada próbowała odeprzeć postawiony jej zarzut. Oczywistym było że skoro ratowała człowieka, to nikt nie powinien twierdzić że w jakikolwiek sposób się nad nim znęca. Latającego brzydala też nie zdążyła uderzyć ani razu, więc jedynym który mógł podchodzić tu pod kwestię jej ofiary, był sam Agelatus, chociaż mówienie o nim „słabeusz” było dość dziwna, niemniej wysoko podnosiło mniemanie Sinfee o sobie samej.
- Więc pomyślałam… a zresztą nieważne. Zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale najpierw obowiązki. Jestem teraz strażniczką tych terenów i zgodnie z wolą sióstr powinnam sprawdzać wszelkie pojawiające się w pobliżu niebezpieczeństwa. A zatem, jeden minotaur, jedna latająca paskuda i jedno coś kryjące się w krzakach… - Skrupulatnie notowała Sinfee, zadowolona z faktu iż może się pochwalić przed Rogatym Pyszczkiem z swojego awansu. Szaman był dla niej niczym mentor i drugi po siostrach przewodnik po świecie. – Chodź coś ci pokażę. Śliczny, prawda?
Łuczniczka podniosła związanego mężczyznę, tak aby minotaur mógł go sobie lepiej obejrzeć. Nieszczęsny biolog, który do tej pory był przekonany że w życiu nie może trafić mu się coś gorszego niż szalona driada, na widok srogiej mordy minotaura, nie wytrzymał popuszczając w spodnie.
- A co jeśli to nie będą driady?
- Cicho bądź. – Upomniała ją leśna strażniczka.
- Jeśli to będzie na przykład dzik? Dziki są okropne. – Kontynuowała niczym niezrażona Skrzydlata. Napatoczy się taki wielkolud i od razu pożre sezonowe zapasy. Ja rozumiem gustować w żołędziach, ale żeby od razu robić taki bałagan? A cuchnie jak po mężczyźnie. No wiesz tym rogatym.
- Groszek, proszę cię, nie teraz.
- Jarzębina opracowała specjalny system antydzikowy. Chodzi o ekstrakt który zapachem przypomina samicę. Chociaż ja nawet nie mam pojęcia co to jest samica? Nie wiem też jaki z tego pożytek, bo w efekcie szkód jest tyle samo, nadal cuchnie, a żołędzie może i nie są zjedzone, ale w większości podeptane. W każdym razie jak się tym wysmarujesz i polecisz śwince przed ryjkiem, to ta za tobą pobiegnie, a tym samym udaje się ją odciągnąć od naszego Sokownika. O patrz, co to jest…
Wróżka nagle przerwała swój wywód, dostrzegając latającego wokół niej chochlika. Natychmiast wzbiła się w powietrze, chcąc z bliska przyjrzeć się tajemniczemu stworzeniu. Istota przypominała po trochu jaszczurkę z zbyt długimi kończynami i ogonem w kształcie kwiatu, ale że była odpowiedniego wzrostu, co Groszek skrupulatnie sprawdziła, przykładając dłoń do czoła i kreśląc linię miedzy swoją głową, a głową chochlika, nadawała się jako idealny kompan do zabawy. Jednak Sinfee była innego zdania, biorąc do ręki pałkę i wymachując nią tak aby pozbyć się intruza.
- Wynocha brzydalu! – Energicznym uderzeniem, driada o mały włos nie strąciłaby swojej partnerki. Mimo ewidentnego pudła, Sinfee nie zniechęciła się, zamierzając kontynuować walkę. Niestety latające stworzenie było dla niej zbyt szybkie. Strażniczka z zapałem goniła go po całej polanie, będąc przekonaną, że w końcu musi trafić. Z kolei Skrzydlata beztrosko podążała za chochlikiem, dopingując go do ucieczki. Broń driady ostatecznie dosięgnęła celu, jednak zamiast na latającej jaszczurce, roztrzaskała się w drzazgi na pysku minotaura.
Driada potrzebowała chwilę aby powiązać z sobą fakty. Nie miała pojęcia że minotaury tak szybko wyrastają z ziemi. W ogóle nie wiedziała skąd się one biorą. Najważniejsze jednak było to, że ta konkretna rogata morda była jej znana, a zatem nie miała się czego bać.
- To ty… yyy… cześć. – Przywitała się Sinfee zadzierając głowę do góry, tak by lepiej móc się przyjrzeć szamanowi. - Przecież wcale szamana nie biję. To tylko takie powitanie jest. Aliana opowiadała kiedyś, że wy rogate walicie się łepetynami z byle powodu. Na przykład wyrażając zadowolenie z spotkania, albo chcąc sprawdzić który jakie powinien mieć miejsce.
Driada próbowała odeprzeć postawiony jej zarzut. Oczywistym było że skoro ratowała człowieka, to nikt nie powinien twierdzić że w jakikolwiek sposób się nad nim znęca. Latającego brzydala też nie zdążyła uderzyć ani razu, więc jedynym który mógł podchodzić tu pod kwestię jej ofiary, był sam Agelatus, chociaż mówienie o nim „słabeusz” było dość dziwna, niemniej wysoko podnosiło mniemanie Sinfee o sobie samej.
- Więc pomyślałam… a zresztą nieważne. Zaraz ci wszystko wyjaśnię, ale najpierw obowiązki. Jestem teraz strażniczką tych terenów i zgodnie z wolą sióstr powinnam sprawdzać wszelkie pojawiające się w pobliżu niebezpieczeństwa. A zatem, jeden minotaur, jedna latająca paskuda i jedno coś kryjące się w krzakach… - Skrupulatnie notowała Sinfee, zadowolona z faktu iż może się pochwalić przed Rogatym Pyszczkiem z swojego awansu. Szaman był dla niej niczym mentor i drugi po siostrach przewodnik po świecie. – Chodź coś ci pokażę. Śliczny, prawda?
Łuczniczka podniosła związanego mężczyznę, tak aby minotaur mógł go sobie lepiej obejrzeć. Nieszczęsny biolog, który do tej pory był przekonany że w życiu nie może trafić mu się coś gorszego niż szalona driada, na widok srogiej mordy minotaura, nie wytrzymał popuszczając w spodnie.
Ostatnio edytowane przez Groszek 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Squamea
- Szukający drogi
- Posty: 29
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
- Profesje:
- Kontakt:
Czuł za plecami twardą, nieustępliwą korę jakiegoś drzewa, za którym postanowił się ukryć przed tą, którą chciał podejść z zaskoczenia. Wiedział że nie będzie to proste, a już tym bardziej z jego przypadłością i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie zwracanie na siebie uwagi kobiety było zupełnie przeciw niemu, ale... Kiedy chwilę się nad tym zastanowił, to dochodził do wniosku że tak właśnie powinien zrobić. I choć zdecydowanie łatwiej skradało mu się, kiedy miał ogon zamiast nóg, to dalej nie miał odwagi żeby zrobić to w ten sposób. Tam na polance przecież była kobieta, a doskonale pamiętał co wydarzyło się ostatnim razem.
Znalazł się tu właściwie drogą przypadku, choć nie można ukrywać że swoją rolę miały w tym niebotycznie głośne krzyki, dochodzące właśnie z tego miejsca. Pomimo tego jak okropnie teraz się czuł, oraz tego jak obawiał się spotkania z żywymi ludźmi, czuł że musi pośpieszyć z pomocą. Miał nadzieję że spotka najwyżej jedną osobę, kogoś z jakąś bolesną chorobą, która wszystko by tłumaczyła, lecz kiedy tylko dotarł na miejsce, natychmiast zorientował się, że to nie jest takie proste.
Człowiek, który powodował cały ten hałas był związany i umieszczony na samym środku polanki. Tym, co skłoniło go do wołania o pomoc, niewątpliwie była pałka, dzierżona przez całkiem zwyczajnie wyglądającą kobietę, która raz po raz okładała go nią po głowie tym częściej, im bardziej tamten krzyczał.
Chowając się za drzewem, eugon przypadkiem trącił nogą o rosnący obok krzak. Od samego początku wiedział że nie powinien tu iść w tej postaci, nigdy nie był szczególnie zwinny, ale w ludzkiej formie było to najlepiej widać. Hałas jaki on sam wywołał musiał jednak przyciągnąć uwagę tamtej dziewczyny, gdyż ledwie chwilę później w stronę krzaka pofrunęła z głośnym świstem ta sama pałka, która wcześniej stosowana była do tłuczenia więźnia. Nie było to oczywiście dla niego żadnym zagrożeniem, tym bardziej że nie był nawet blisko lecącego pocisku, mimo wszystko mocniej przylgnął do drzewa. Nie podobało mu się ani trochę zachowanie tej kobiety, już tylko po tym co widział mógł ocenić, że coś jest z nią nie w porządku. Zdecydowanie mogła mieć nierówno pod sufitem, widywał już parę razy takie przypadki. Wcale jednak mu to nie pomagało, tym bardziej że planował uwolnić jej więźnia.
Kiedy zastanawiał się w jaki sposób podejść do tej sprawy i jakich działań powinien się podjąć żeby mieć przynajmniej pewną szansę na powodzenie, wydarzenia nagle potoczyły się do przodu w dość nieprzewidywalnym kierunku. Tym, co zaskoczyło go najbardziej był znajomy, piskliwy śmiech, którego dźwięk zapełnił całą polanę i jeszcze spory kawał dookoła. Nie ulegało wątpliwości że to musi być jego chochlik, który tak jak on przybył tu zwabiony krzykami. Jak długo już tu siedział? Ile z tego, co zobaczył było jego robotą? Tego nie potrafił powiedzieć, lecz miał nieprzyjemne wrażenie że chochlik był z tym wszystkim jakoś powiązany. Kiedy tylko dziewczyna zauważyła chochlika i krzyknęła do niego żeby się wynosił, a ten tylko się zaśmiał, Squamea w zasadzie nabrał już pewności że to jego sprawka. Poczuł się głupio że tak po prostu pozwolił mu się tak oddalić, powinien był próbować go upilnować. Z drugiej jednak strony, skąd mógłby wiedzieć że Rygiel zacznie sprawiać problemy aż tak szybko?
- Rygiel! Do mnie! Już! – zawołał twardo eugon, wyłaniając się zza drzewa za którym się ukrywał. Nie sądził by mógł wiele zyskać dalej się chowając, poza tym nie miał pewności czy i tak już go ktoś nie zauważył. Jako iż to całe nieporozumienie że związanym mężczyzną musiało być robotą jego chochlika, postanowił więc że przynajmniej zrobi coś żeby wszystko to w jakiś sposób wyjaśnić.
Jego twarda mina jednak nie wytrzymała na twarzy zbyt długo. Znaczna większość jego uwagi z wymijającego uderzenia drewnianego kija Rygla przeszła bardzo szybko na tą, która tą pałką machała. Wyglądała naprawdę niesamowicie, a już szczególnie w ruchu. Pomimo tego że nie udało jej się trafić celu ani razu, wyglądało na to że zupełnie się tym nie zrażała. Squamea już teraz złapał się na tym, że jego chora fantazja podsuwała mu nieprzyzwoite obrazy z tą dziewczyną w roli głównej. Niemal od początku wiedział, co jest tego powodem, jednak zmuszenie się do pozbycia takich myśli nie było dla niego łatwe. Sam wręcz nie chciał tego robić, z prawdziwą przyjemnością oddałby się im i pozwolił by szalały w jego umyśle. Jednak jedno, drastyczne wspomnienie wciąż tkwiło mu w głowie i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Tuż przed tym, kiedy to się stało, pozwolił sobie właśnie na coś takiego, gdyż nie miał że sobą lekarstwa. Tym razem jednak tak nie było. Eugon zmusił się do tego by unieść woreczek na szyi do nosa i głęboko wciągnąć powietrze w środku. Zapach znajdujących się w nim ziół wybuchł mu w nozdrzach drapiącą sensacją, lecz mimo tego wziął kolejny wdech, tak na wszelki wypadek. Od razu niemal poczuł się lepiej, swobodniej. Obrazy zaczęły znikać, zastępowane normalniejszymi myślami.
- Rygiel! – zawołał jeszcze raz, widząc że poprzednie zawołanie nie miało żadnego efektu. Chochlik wciąż latał dookoła próbującej go trafić dziewczyny i jedynie się z niej naśmiewał, zupełnie go ignorując.
Fakt że nagle stał się celem dla zapewne bardzo morderczej, drewnianej broni jakoś nieszczególnie go zaskoczył. Ba, trudno w sumie było się spodziewać czegoś innego, w końcu to przecież człowiek. Jak dotąd chochlik nie spotkał takiego który ucieszyłby się na jego widok. Czasami miewał wrażenie że nie lubią go przez jego poczucie humoru, choć nie potrafił powiedzieć dlaczego. Chociaż to w sumie nic dziwnego, w końcu ludzie, nawet gdyby zza krzaka wyskoczyby im kawał z wielkimi literami „żart” wypisanymi na czole i zaczął wrzeszczeć to i tak by się na nim nie poznali. To akurat Rygiel wiedział z doświadczenia.
Jak się jednak okazało, zwrócił na siebie nie tylko uwagę tej niekulturalnej ludzkiej kobiety. Wróżka, którą wcześniej zauważył przy niej wyleciała do niego w górę, zatrzymując na podobnej wysokości co on sam. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział taką skrzydlatą, ale chyba zdarzyło mu się to ze dwa razy. Teraz, kiedy miał chwilę żeby się jej dokładniej przyjrzeć, zdążył zauważyć że wyglądała inaczej niż zapamiętał te poprzednie. Ta konkretna wydawała mu się jakby trochę mniejsza niż inne widziane przez niego wróżki, choć nie miał pewności. Miała na sobie zieloną sukienkę, albo coś w tym rodzaju, a na głowie czapkę z żołędzia. Nadal trochę go to dziwiło, nie bardzo rozumiał po co właściwie takie jak ona zakładają ubrania biorąc przykład z ludzi. Chochliki które znał jakoś specjalnie się tym nie przejmowały i było im z tym dobrze, z nim zresztą było tak samo.
Brakło mu jednak czasu na jakiekolwiek dalsze refleksje na ten temat, gdyż nadlatująca w jego stronę pałka zaczęła stanowić pewne zagrożenie i musiał usunąć się jej z drogi. Nie wymagało to od niego w zasadzie żadnego wysiłku, wystarczyło jedynie śmignąć w bok, co też właśnie zrobił. Dziwna kobieta jednak nie chciała dać mu za wygraną i na jednym ataku się nie skończyło. Jak się jednak po chwili okazało, ataki były na tyle wolne, że chochlik uniknąłby ich chyba nawet śpiąc. Mniej więcej przy trzecim ciosie zrobił salto dookoła tej maczugi kiedy ta wciąż była w trakcie zadawania ciosu, po czym skierowawszy się w stronę wróżki ukłonił się niczym aktor po występie, chichocząc. Przy następnym ataku zaczekał dosłownie do ostatniej chwili, tak że w zasadzie już został trafiony, ale zawinął do tyłu tak szybko, że nawet nie poczuł uderzenia.
- Tylko tyle potrafisz? – krzyknął podekscytowany chochlik, bawiąc się wyśmienicie, nawet pomimo wątpliwego poziomu trudności.
W pewnym momencie usłyszał miarowy, głuchy dźwięk zaraz za nim, dochodzący gdzieś spomiędzy roślinności, który zdecydowanie się do nich zbliżał. Nie było to jednak zwierzę, żaden znany przez niego gatunek nawet nie próbowałby zbliżyć się do szalejącej z pałką kobiety. To musiał więc być jakiś człowiek, albo coś takiego. Kiedy tylko Rygiel to sobie uświadomił, do głowy wpadł mu genialny pomysł. Następny unik zrobił odrobinę wolniej, na tyle żeby dziewczyna wypadła na chwilę z rytmu, choć nie tak by dać się trafić. Zaraz potem śmignął wysoko w powietrze, dokładnie tam skąd z tyłu słyszał dźwięk kroków, po czym pokazał dziewczynie swój długi jęzor, jednocześnie łapami prowokując ją do ataku. Tak jak przewidział, wariatka wzięła potężny zamach mniej więcej w tym samym momencie kiedy zaraz za nim rozległ się szelest liści i dość głośne stąpnięcie.
Rygiel bez żadnych problemów uniknął kolejnego ciosu, choć tym razem jednak, sądząc po odgłosie uderzenia, pałka na coś trafiła. Rygiel nie zdążył odwrócić się w porę by zobaczyć sam cios, udało mu się to jednak z tym co było zaraz potem. Kiedy tylko ujrzał to co się wydarzyło, zaczął zwijać się ze śmiechu, nawet nie lądując i dosłownie trzęsąc się w powietrzu.
Na skraj polany wyszedł stwór, który z miejsca skojarzył mu się z prawdziwą postacią Węża. W sensie ten akurat wężem nie był, do takowego było mu całkiem daleko. Chodziło raczej o to że tylko po części wyglądał jak człowiek, mniej nawet od samego Szczurojada. Z tym że no, on był bardziej bykiem niż człowiekiem. Miał wielkie, zwierzęce nogi, takie z kopytami. Powyżej pasa, trochę tak jak Wąż, zaczynał się robić taki ludzki. Jeszcze wyżej jednak, mniej więcej od szyi, zupełnie tak jakby chciał zrobić logice na przekór, znowu robił się bykiem. Łeb miał ogromny, cały pokryty futrem, ale rogi były jeszcze większe, grube i bardzo wysokie. Między innymi dlatego było to takie śmieszne. Jak bowiem dziewczyna trafiła swoją pałką dokładnie pomiędzy nimi, tego sam nie potrafił wyjaśnić.
Po tym co się tam stało, ta pokręcona kobieta zaczęła szybko przepraszać, zupełnie zapominając o chochliku, próbując jakoś udobruchać stwora, który z kolei nie za bardzo wyglądał jakby jakoś szczególnie poczuł uderzenie. Mimo to wyglądało to tak nieporadnie i komicznie, że Rygiel nie potrafił przestać się śmiać. Powitanie? Hah! Jakby on chciał żeby to była prawda! Byłoby cudownie coś takiego oglądać! Dopiero kiedy powiedziała coś o obowiązkach, a jego nazwała paskudą, zdołał przestać się śmiać. Miał swoją dumę i nikomu nie pozwoliłby nazywać się paskudą, nawet Wężowi.
- Hej! A patrzyłaś kiedyś w lustro?! – krzyknął do niej Rygiel, zanim jeszcze skończyła mówić. Miał już na języku parę innych rzeczy, które zamierzał jej powiedzieć, niestety jednak w tym momencie za sobą usłyszał czyjeś kroki, lecz nim zdążył zareagować, ich właściciel złapał go w rękę za jego tułów tuż poniżej skrzydeł. Chochlik od razu spróbował się wyrwać, jednak od początku nie miał na to żadnych szans.
- Co ja ci mówiłem o tym jak masz się zachowywać? – warknął mu tuż nad uchem zdenerwowany głos Węża.
- Ej! – pisnął chochlik, obracając górną część tułowia tak żeby móc spojrzeć na rozmówcę. – Ale to ona pierwsza zaczęła! I jeszcze nazwała mnie paskudą! Sam słyszałeś!
- Dobrze wiesz że nie o to mi chodzi. – powiedział Szczurojad, chociaż na jego twarzy nie było widać gniewu który był w jego głosie, a przynajmniej nie aż tak bardzo. To dobrze, a nawet bardzo. Znaczyło to bowiem że pogada coś, pogniewa się trochę, może poudaje i mu przejdzie. Mógł po prostu zignorować to co do niego mówił i nic takiego się nie stanie. Mógłby tak zrobić, ale wciąż czuł się urażony.
- Tak? To niby o co? – odpowiedział mu chochlik, chcąc brzmieć w miarę dyplomatycznie żeby nie zepsuć Wężowi dobrego humoru. – O to że specjalnie nie dałem się trafić tą wielką pałką w nieodpowiednim momencie?
- Egh... Później do tego wrócimy. – mruknął Wąż, już nawet nie zwracając zbyt wiele uwagi na chochlika. Jego wzrok skierowany był raczej na tego drugiego, byczego stwora, choć mina nie zdradzała niczego. Parę razy zerknął. to tu, to tam, po czym dopiero spojrzał z powrotem na Rygla. Chochlik poczuł jak uścisk dookoła niego słabnie i wreszcie zdołał się wyślizgnąć, choć wiedział że tak naprawdę go wypuszczono. – Na razie po prostu nie przeszkadzaj, dobrze?
Rygiel mruknął mu tylko w odpowiedzi, po czym przysiadł na jego prawym ramieniu, głównie dlatego żeby zademonstrować jak bardzo nie przeszkadza. Z jakiegoś powodu jego latanie wydawało się zwracać na siebie uwagę, co nawet Szczurojadowi czasem przeszkadzało. Zrobił to głównie dlatego, że chwilowo wyglądało na to, że miał lepsze zajęcia niż kłótnie z nim. Między innymi miał ochotę porozmawiać z wróżką, choć ta jak na razie zniknęła mu z oczu i nie potrafił jej nigdzie wypatrzeć.
- Przepraszam za niego, Ryglowi zdarza się czasami zachowywać dość... nieodpowiednio. – powiedział Wąż, przez co od razu sprawił wrażenie, że zaraz zacznie opowiadać o tym jaki to jego chochlik jest okropny. Ku jego niezmiernemu zaskoczeniu, Squamea jednak tylko westchnął, tak jak to zwykle robił kiedy się nad czymś zastanawiał i nie potrafił podjąć decyzji. Patrzył wtedy to na związanego mężczyznę, to na drugiego zwierzoludzia. Rygiel nie bardzo wiedział co akurat chodziło mu po głowie, ale miał nadzieję że jeszcze trochę tu zostanie, gdyż było tu o wiele ciekawiej niż gdziekolwiek w okolicy. Na wszelki wypadek jednak, gdyby tak się nie stało, zaczął znowu rozglądać się za wróżką. A nawet gdyby Wąż chciał iść... to czemu i on miałby to zrobić?
Znalazł się tu właściwie drogą przypadku, choć nie można ukrywać że swoją rolę miały w tym niebotycznie głośne krzyki, dochodzące właśnie z tego miejsca. Pomimo tego jak okropnie teraz się czuł, oraz tego jak obawiał się spotkania z żywymi ludźmi, czuł że musi pośpieszyć z pomocą. Miał nadzieję że spotka najwyżej jedną osobę, kogoś z jakąś bolesną chorobą, która wszystko by tłumaczyła, lecz kiedy tylko dotarł na miejsce, natychmiast zorientował się, że to nie jest takie proste.
Człowiek, który powodował cały ten hałas był związany i umieszczony na samym środku polanki. Tym, co skłoniło go do wołania o pomoc, niewątpliwie była pałka, dzierżona przez całkiem zwyczajnie wyglądającą kobietę, która raz po raz okładała go nią po głowie tym częściej, im bardziej tamten krzyczał.
Chowając się za drzewem, eugon przypadkiem trącił nogą o rosnący obok krzak. Od samego początku wiedział że nie powinien tu iść w tej postaci, nigdy nie był szczególnie zwinny, ale w ludzkiej formie było to najlepiej widać. Hałas jaki on sam wywołał musiał jednak przyciągnąć uwagę tamtej dziewczyny, gdyż ledwie chwilę później w stronę krzaka pofrunęła z głośnym świstem ta sama pałka, która wcześniej stosowana była do tłuczenia więźnia. Nie było to oczywiście dla niego żadnym zagrożeniem, tym bardziej że nie był nawet blisko lecącego pocisku, mimo wszystko mocniej przylgnął do drzewa. Nie podobało mu się ani trochę zachowanie tej kobiety, już tylko po tym co widział mógł ocenić, że coś jest z nią nie w porządku. Zdecydowanie mogła mieć nierówno pod sufitem, widywał już parę razy takie przypadki. Wcale jednak mu to nie pomagało, tym bardziej że planował uwolnić jej więźnia.
Kiedy zastanawiał się w jaki sposób podejść do tej sprawy i jakich działań powinien się podjąć żeby mieć przynajmniej pewną szansę na powodzenie, wydarzenia nagle potoczyły się do przodu w dość nieprzewidywalnym kierunku. Tym, co zaskoczyło go najbardziej był znajomy, piskliwy śmiech, którego dźwięk zapełnił całą polanę i jeszcze spory kawał dookoła. Nie ulegało wątpliwości że to musi być jego chochlik, który tak jak on przybył tu zwabiony krzykami. Jak długo już tu siedział? Ile z tego, co zobaczył było jego robotą? Tego nie potrafił powiedzieć, lecz miał nieprzyjemne wrażenie że chochlik był z tym wszystkim jakoś powiązany. Kiedy tylko dziewczyna zauważyła chochlika i krzyknęła do niego żeby się wynosił, a ten tylko się zaśmiał, Squamea w zasadzie nabrał już pewności że to jego sprawka. Poczuł się głupio że tak po prostu pozwolił mu się tak oddalić, powinien był próbować go upilnować. Z drugiej jednak strony, skąd mógłby wiedzieć że Rygiel zacznie sprawiać problemy aż tak szybko?
- Rygiel! Do mnie! Już! – zawołał twardo eugon, wyłaniając się zza drzewa za którym się ukrywał. Nie sądził by mógł wiele zyskać dalej się chowając, poza tym nie miał pewności czy i tak już go ktoś nie zauważył. Jako iż to całe nieporozumienie że związanym mężczyzną musiało być robotą jego chochlika, postanowił więc że przynajmniej zrobi coś żeby wszystko to w jakiś sposób wyjaśnić.
Jego twarda mina jednak nie wytrzymała na twarzy zbyt długo. Znaczna większość jego uwagi z wymijającego uderzenia drewnianego kija Rygla przeszła bardzo szybko na tą, która tą pałką machała. Wyglądała naprawdę niesamowicie, a już szczególnie w ruchu. Pomimo tego że nie udało jej się trafić celu ani razu, wyglądało na to że zupełnie się tym nie zrażała. Squamea już teraz złapał się na tym, że jego chora fantazja podsuwała mu nieprzyzwoite obrazy z tą dziewczyną w roli głównej. Niemal od początku wiedział, co jest tego powodem, jednak zmuszenie się do pozbycia takich myśli nie było dla niego łatwe. Sam wręcz nie chciał tego robić, z prawdziwą przyjemnością oddałby się im i pozwolił by szalały w jego umyśle. Jednak jedno, drastyczne wspomnienie wciąż tkwiło mu w głowie i nie pozwalało o sobie zapomnieć. Tuż przed tym, kiedy to się stało, pozwolił sobie właśnie na coś takiego, gdyż nie miał że sobą lekarstwa. Tym razem jednak tak nie było. Eugon zmusił się do tego by unieść woreczek na szyi do nosa i głęboko wciągnąć powietrze w środku. Zapach znajdujących się w nim ziół wybuchł mu w nozdrzach drapiącą sensacją, lecz mimo tego wziął kolejny wdech, tak na wszelki wypadek. Od razu niemal poczuł się lepiej, swobodniej. Obrazy zaczęły znikać, zastępowane normalniejszymi myślami.
- Rygiel! – zawołał jeszcze raz, widząc że poprzednie zawołanie nie miało żadnego efektu. Chochlik wciąż latał dookoła próbującej go trafić dziewczyny i jedynie się z niej naśmiewał, zupełnie go ignorując.
Fakt że nagle stał się celem dla zapewne bardzo morderczej, drewnianej broni jakoś nieszczególnie go zaskoczył. Ba, trudno w sumie było się spodziewać czegoś innego, w końcu to przecież człowiek. Jak dotąd chochlik nie spotkał takiego który ucieszyłby się na jego widok. Czasami miewał wrażenie że nie lubią go przez jego poczucie humoru, choć nie potrafił powiedzieć dlaczego. Chociaż to w sumie nic dziwnego, w końcu ludzie, nawet gdyby zza krzaka wyskoczyby im kawał z wielkimi literami „żart” wypisanymi na czole i zaczął wrzeszczeć to i tak by się na nim nie poznali. To akurat Rygiel wiedział z doświadczenia.
Jak się jednak okazało, zwrócił na siebie nie tylko uwagę tej niekulturalnej ludzkiej kobiety. Wróżka, którą wcześniej zauważył przy niej wyleciała do niego w górę, zatrzymując na podobnej wysokości co on sam. Nie pamiętał kiedy ostatnio widział taką skrzydlatą, ale chyba zdarzyło mu się to ze dwa razy. Teraz, kiedy miał chwilę żeby się jej dokładniej przyjrzeć, zdążył zauważyć że wyglądała inaczej niż zapamiętał te poprzednie. Ta konkretna wydawała mu się jakby trochę mniejsza niż inne widziane przez niego wróżki, choć nie miał pewności. Miała na sobie zieloną sukienkę, albo coś w tym rodzaju, a na głowie czapkę z żołędzia. Nadal trochę go to dziwiło, nie bardzo rozumiał po co właściwie takie jak ona zakładają ubrania biorąc przykład z ludzi. Chochliki które znał jakoś specjalnie się tym nie przejmowały i było im z tym dobrze, z nim zresztą było tak samo.
Brakło mu jednak czasu na jakiekolwiek dalsze refleksje na ten temat, gdyż nadlatująca w jego stronę pałka zaczęła stanowić pewne zagrożenie i musiał usunąć się jej z drogi. Nie wymagało to od niego w zasadzie żadnego wysiłku, wystarczyło jedynie śmignąć w bok, co też właśnie zrobił. Dziwna kobieta jednak nie chciała dać mu za wygraną i na jednym ataku się nie skończyło. Jak się jednak po chwili okazało, ataki były na tyle wolne, że chochlik uniknąłby ich chyba nawet śpiąc. Mniej więcej przy trzecim ciosie zrobił salto dookoła tej maczugi kiedy ta wciąż była w trakcie zadawania ciosu, po czym skierowawszy się w stronę wróżki ukłonił się niczym aktor po występie, chichocząc. Przy następnym ataku zaczekał dosłownie do ostatniej chwili, tak że w zasadzie już został trafiony, ale zawinął do tyłu tak szybko, że nawet nie poczuł uderzenia.
- Tylko tyle potrafisz? – krzyknął podekscytowany chochlik, bawiąc się wyśmienicie, nawet pomimo wątpliwego poziomu trudności.
W pewnym momencie usłyszał miarowy, głuchy dźwięk zaraz za nim, dochodzący gdzieś spomiędzy roślinności, który zdecydowanie się do nich zbliżał. Nie było to jednak zwierzę, żaden znany przez niego gatunek nawet nie próbowałby zbliżyć się do szalejącej z pałką kobiety. To musiał więc być jakiś człowiek, albo coś takiego. Kiedy tylko Rygiel to sobie uświadomił, do głowy wpadł mu genialny pomysł. Następny unik zrobił odrobinę wolniej, na tyle żeby dziewczyna wypadła na chwilę z rytmu, choć nie tak by dać się trafić. Zaraz potem śmignął wysoko w powietrze, dokładnie tam skąd z tyłu słyszał dźwięk kroków, po czym pokazał dziewczynie swój długi jęzor, jednocześnie łapami prowokując ją do ataku. Tak jak przewidział, wariatka wzięła potężny zamach mniej więcej w tym samym momencie kiedy zaraz za nim rozległ się szelest liści i dość głośne stąpnięcie.
Rygiel bez żadnych problemów uniknął kolejnego ciosu, choć tym razem jednak, sądząc po odgłosie uderzenia, pałka na coś trafiła. Rygiel nie zdążył odwrócić się w porę by zobaczyć sam cios, udało mu się to jednak z tym co było zaraz potem. Kiedy tylko ujrzał to co się wydarzyło, zaczął zwijać się ze śmiechu, nawet nie lądując i dosłownie trzęsąc się w powietrzu.
Na skraj polany wyszedł stwór, który z miejsca skojarzył mu się z prawdziwą postacią Węża. W sensie ten akurat wężem nie był, do takowego było mu całkiem daleko. Chodziło raczej o to że tylko po części wyglądał jak człowiek, mniej nawet od samego Szczurojada. Z tym że no, on był bardziej bykiem niż człowiekiem. Miał wielkie, zwierzęce nogi, takie z kopytami. Powyżej pasa, trochę tak jak Wąż, zaczynał się robić taki ludzki. Jeszcze wyżej jednak, mniej więcej od szyi, zupełnie tak jakby chciał zrobić logice na przekór, znowu robił się bykiem. Łeb miał ogromny, cały pokryty futrem, ale rogi były jeszcze większe, grube i bardzo wysokie. Między innymi dlatego było to takie śmieszne. Jak bowiem dziewczyna trafiła swoją pałką dokładnie pomiędzy nimi, tego sam nie potrafił wyjaśnić.
Po tym co się tam stało, ta pokręcona kobieta zaczęła szybko przepraszać, zupełnie zapominając o chochliku, próbując jakoś udobruchać stwora, który z kolei nie za bardzo wyglądał jakby jakoś szczególnie poczuł uderzenie. Mimo to wyglądało to tak nieporadnie i komicznie, że Rygiel nie potrafił przestać się śmiać. Powitanie? Hah! Jakby on chciał żeby to była prawda! Byłoby cudownie coś takiego oglądać! Dopiero kiedy powiedziała coś o obowiązkach, a jego nazwała paskudą, zdołał przestać się śmiać. Miał swoją dumę i nikomu nie pozwoliłby nazywać się paskudą, nawet Wężowi.
- Hej! A patrzyłaś kiedyś w lustro?! – krzyknął do niej Rygiel, zanim jeszcze skończyła mówić. Miał już na języku parę innych rzeczy, które zamierzał jej powiedzieć, niestety jednak w tym momencie za sobą usłyszał czyjeś kroki, lecz nim zdążył zareagować, ich właściciel złapał go w rękę za jego tułów tuż poniżej skrzydeł. Chochlik od razu spróbował się wyrwać, jednak od początku nie miał na to żadnych szans.
- Co ja ci mówiłem o tym jak masz się zachowywać? – warknął mu tuż nad uchem zdenerwowany głos Węża.
- Ej! – pisnął chochlik, obracając górną część tułowia tak żeby móc spojrzeć na rozmówcę. – Ale to ona pierwsza zaczęła! I jeszcze nazwała mnie paskudą! Sam słyszałeś!
- Dobrze wiesz że nie o to mi chodzi. – powiedział Szczurojad, chociaż na jego twarzy nie było widać gniewu który był w jego głosie, a przynajmniej nie aż tak bardzo. To dobrze, a nawet bardzo. Znaczyło to bowiem że pogada coś, pogniewa się trochę, może poudaje i mu przejdzie. Mógł po prostu zignorować to co do niego mówił i nic takiego się nie stanie. Mógłby tak zrobić, ale wciąż czuł się urażony.
- Tak? To niby o co? – odpowiedział mu chochlik, chcąc brzmieć w miarę dyplomatycznie żeby nie zepsuć Wężowi dobrego humoru. – O to że specjalnie nie dałem się trafić tą wielką pałką w nieodpowiednim momencie?
- Egh... Później do tego wrócimy. – mruknął Wąż, już nawet nie zwracając zbyt wiele uwagi na chochlika. Jego wzrok skierowany był raczej na tego drugiego, byczego stwora, choć mina nie zdradzała niczego. Parę razy zerknął. to tu, to tam, po czym dopiero spojrzał z powrotem na Rygla. Chochlik poczuł jak uścisk dookoła niego słabnie i wreszcie zdołał się wyślizgnąć, choć wiedział że tak naprawdę go wypuszczono. – Na razie po prostu nie przeszkadzaj, dobrze?
Rygiel mruknął mu tylko w odpowiedzi, po czym przysiadł na jego prawym ramieniu, głównie dlatego żeby zademonstrować jak bardzo nie przeszkadza. Z jakiegoś powodu jego latanie wydawało się zwracać na siebie uwagę, co nawet Szczurojadowi czasem przeszkadzało. Zrobił to głównie dlatego, że chwilowo wyglądało na to, że miał lepsze zajęcia niż kłótnie z nim. Między innymi miał ochotę porozmawiać z wróżką, choć ta jak na razie zniknęła mu z oczu i nie potrafił jej nigdzie wypatrzeć.
- Przepraszam za niego, Ryglowi zdarza się czasami zachowywać dość... nieodpowiednio. – powiedział Wąż, przez co od razu sprawił wrażenie, że zaraz zacznie opowiadać o tym jaki to jego chochlik jest okropny. Ku jego niezmiernemu zaskoczeniu, Squamea jednak tylko westchnął, tak jak to zwykle robił kiedy się nad czymś zastanawiał i nie potrafił podjąć decyzji. Patrzył wtedy to na związanego mężczyznę, to na drugiego zwierzoludzia. Rygiel nie bardzo wiedział co akurat chodziło mu po głowie, ale miał nadzieję że jeszcze trochę tu zostanie, gdyż było tu o wiele ciekawiej niż gdziekolwiek w okolicy. Na wszelki wypadek jednak, gdyby tak się nie stało, zaczął znowu rozglądać się za wróżką. A nawet gdyby Wąż chciał iść... to czemu i on miałby to zrobić?
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Wcześniej rzucała w niego kamieniami, teraz dostał od niej pałką przez łeb. Uderzenia nie poczuł, ale zabolała go okropnie sama ta świadomość, że tym oto symbolicznym gestem znów rozpoczyna się jego pasmo upokorzeń. Misja polegająca na niańczeniu niedorajd nijak nie pasowała do powagi wieku rogatego druida, a wręcz uwłaczała jego godności i jawnie urągała jego umiejętnościom bojowym. Niewielka, ale ostra szpileczka uwierająca w rozbudowane (choć nie bez podstaw) męskie ego drażniła go bardziej, niżby mogły go zranić całe stada uzbrojonych po zęby demonów. Westchnął zrezygnowany, bowiem trudno było uwierzyć w gorące zapewnienia driady, że nie zauważyła wielkiego jak góra barbarzyńcy, kiedy latała po polanie za jakimś natrętnym chochlikiem. Sinfee wcześniej już miała całkiem dobre zapędy, ale niestety na samych zapędach się kończyło. Nie wiedział dlaczego wolała pozostać niedorajdą, zamiast wziąć się za siebie i wyrosnąć na kogoś lepszego niż driada. Mógł pomóc, ale wiedział, że prośbą nic nie wskóra, tym bardziej groźbą, a użycie siły w ogóle nie wchodziło w rachubę. Wzruszył więc tylko ramionami, położył się na murawie i słuchał. Cóż mógł zrobić więcej, jak tylko zaoferować jej swoją cierpliwość. A w tej miał ostatnio okazję bardzo dobrze się wytrenować.
Nie zdziwił się wcale, że jego nowy amulet świetnie działał. Musiał działać – dostał go przecież w zaświatach od Matki, która miała taki kaprys, żeby ukazać mu się w postaci monstrualnej wróżki. Szaman od zawsze nosił całe mnóstwo talizmanów porozwieszanych na wszystkich wystających częściach ciała, ale ten jeden otrzymany niedawno mógł się w najbliższej przyszłości okazać najbardziej przydatnym. Wspomagająca samokontrolę różowa wstążka kilkukrotnie oplatała jego lewy nadgarstek i zawiązana była na zgrabną kokardkę. I nawet pomimo tego, że barbarzyńca zupełnie nie oszczędzał jej (tak jak zresztą żadnego innego elementu swojego ekwipunku), to i tak brud, kurz, krew i inne pokrywające ciało półbyka substancje niewiadomego pochodzenia nie zdołały całkowicie zamaskować jej nominalnie bardzo radosnego koloru.
- Wszystko ci wyjaśnię. – pisnęła szczęśliwa Sinfee. Druid uśmiechnąłby się, gdyby potrafił. Za długo już ze sobą spędzili, żeby minotaur mógł się czymkolwiek łudzić. – „Mhm.. oczywiście! Ty wyjaśnisz wszystko.” - potaknął jej w myślach, choć miał pewność, że raczej niewiele z tego jej wyjaśniania będzie wynikało.
Nie do końca zrozumiał też o co jej chodzi z tym rzekomym awansem. Że niby pilnowanie gniazda wróżek jest jakoś nobilitujące? Skrzywił się z niedowierzaniem, ale nie dopytywał, zostawił również i tą kwestię na czas składania tych obiecanych wyjaśnień. Może jakimś cudem driada nauczyła się mówić tak, żeby osobom myślącym normalnie udało się nie zabłądzić w tej jej pokrętnej logice. Cóż, nadzieja umiera ostatnia.
Wtargnięcie Squamea na otwarty teren nie spowodowało większej konsternacji u leżącego olbrzyma. Gostek poza tym, że był bardzo blady, wyglądał normalnie - w tłumie ciot nie wyróżniałby się niczym szczególnym. Aurę miał dość silną i raczej naturiańskiego pochodzenia, ale z wyczuwalną skazą. Znaczy mieszaniec. Rasistowskie instynkty minotaura natychmiast zadzwoniły na alarm, ale nie zdążył się on nawet ucieszyć z faktu, że jednak znowu dojdzie na Fiołkowej Polanie do łamania karków, bo szybko wszystkie one zostały uciszone krótką Matczyną komendą:
- „Nie wtrącaj Mi się w to! To naturianin! Nic więcej nie musisz wiedzieć!”
- „Tak jest!”
I to wystarczyło w zupełności. Dziki berserker nie ruszył do szarży. Nawet się nie podniósł z ziemi. Temat odmienności przybysza umarł zanim zdążył na dobre zakiełkować pod rogatym czerepem. Agelatus przyjął słowa matki za dogmat – to był naturianin, a reszta to nie jego sprawa. Żując w gębie źdźbło trawy zapytał tylko nieznajomego.
- Twoje toto? – wskazał unoszącego się chochlika.
- Strasznie brzydki... – ziewnął. – Bity? – udał zaciekawienie. Nie żeby przemoc go w jakimkolwiek stopniu martwiła. Uważał bowiem, że nic tak dobrze nie robi na przywrócenie zdrowego rozsądku, jak otrzeźwiająca lepa z płaskiego w pysk. A po tym co stworek do tej pory im zaprezentował, to w ocenie barbarzyńcy stanowczo należało mu się tego typu skorygowanie postawy. Półbyk nie miał jednak zamiaru nikogo wyręczać - niech się opiekun martwi, zresztą druid miał tu dwie inne cholery do niańczenia. Zastanawiał się tylko, skąd Rygiel się w ogóle wziął aż taki szpetny.
- No powiedz, z czym ci się zderzył? – dopytywał łuskowatego.
Przyglądał się przy tym bardzo uważnie latającej pokrace, próbując wychwycić cokolwiek więcej, co mogłoby go w poczwarze jakkolwiek zainteresować i od biedy posłużyć do podtrzymania rozmowy z jego właścicielem. Mimo jednak usilnych starań nie znalazł nic ciekawego – ot kolejny wyjątkowo nieudany egzemplarz potomstwa Matki Natury, mniej więcej tak samo przydatny światu jak Groszek i cała jej rasa. Z braku innych opcji zapytał wreszcie:
- Oszczędny? Dużo ci pali? W mieście pewnie więcej. Myślałeś, żeby go zagazować? – pociągnął dalej ten bardzo uniwersalny męski temat. O pogodzie to można se z dziewczynami fanzolić, ale faceci nawet zupełnie czcze gadki starali się toczyć przynajmniej wokół jakichś istotnych kwestii. I tu przy okazji uwydatniał się drugi plus takiego zapytania, bowiem zaraz bardzo szybko się okaże, czy Agelatus będzie miał w eugonie do czynienia ze zdrowym chłopem, czy raczej z jakąś mameją, która swoimi opowieściami z mchu i paproci prędzej złapie kontakt z postrzeloną wróżką, niż z rogatym barbarzyńcą.
Groszek nigdy nie była wdzięczną partnerką do konwersacji, więc skoro ona sama z siebie jeszcze nie zaczęła paplać o koralach z jarzębiny czy innym zbieraniu żołędzi, to i półbyk przezornie nie miał zamiaru niepotrzebnie sprowokować jej słowotoku. Nie odezwał się zatem i wrócił wzrokiem do małej Sinfee. Przyjrzał się dokładniej prezentowanemu osobnikowi. Chuchrowaty i przerażony jegomość, z aury czuć wyraźnie, że człowiek, do tego dość kiepskiej jakości, chociaż babrający się po trochu naturą, a po trochu jakimiś papierzyskami i atramentem. Raczej niegroźny i na pewno bezużyteczny. Naturianin nie był pewny dlaczego dziewczynka mu go pokazuje. Czyżby chowaniec? Zdziwił się nieco, bowiem nie spodziewał się po małej siostrze aż takiej magii. Co prawda elfi czarodziej Yrinjakis wspominał coś o jej wielkim potencjale i niezwykłym talencie, ale nawet jeśli faktycznie go miała, to rzucania czarów nie dało się w tym stopniu ogarnąć w zaledwie pół roku, które minęło od momentu, gdy Matka rozdzieliła rodzeństwo od siebie. Z drugiej jednak strony patrząc, to tam w zaświatach, gdzie minotaur ostatnio przebywał czas mógł płynąć zupełnie inaczej niż tu w Alaranii. Nie było więc wykluczone, że od jego ostatniego spotkania z blondynką mogło nie krótkie pół roku, a wiele długich zim przeminąć. Mimo to druid i tak szczerze wątpił, że mała byłaby w stanie opanować czarowanie na tyle, żeby sobie przywoływać magicznego towarzysza. Istniała oczywiście taka ewentualność, ale była naprawdę niewielka. Szaman miał również pewne wątpliwości, czy w ogóle w takiej roli może posłużyć człowiek. Jakkolwiek, żeby nie zwariować od mnóstwa różnych możliwości, to mężczyzna tradycyjnie olał dalsze rozważania i przyjął niemal za pewnik, że skoro już driada się takim wypłoszem przed nim chwali, to sama ma jakiś istotny udział w pojawieniu się go akurat tu w tym miejscu.
- No.. fajny. – prychnął, nie okazując jednakże żadnego entuzjazmu. Szybko jednak zaprawił swoją pochwałę łyżką dziegciu. – Ale chyba ci się zesrał. – Zauważył zupełnie zgodnie z prawdą. Dopiero poniewczasie kapnął się, że pojechał tym tekstem zdecydowanie zbyt obcesowo. Driada nigdy nie była mistrzynią panowania nad emocjami, a ich wahania były kiedyś dla Agelatusa nieprzyzwyczajonego do kobiecych fochów powodem okropnych bólów głowy. Aby uniknąć kolejnej histerii postanowił przynajmniej na razie nie sprowadzać brutalnie na ziemię małej Liściastej, która była przesadnie wręcz rozradowana ze swoich bardzo wątpliwych osiągnięć. Szybko zaczął kombinować jak naprawić tę niezamierzoną uszczypliwość. – Yyyy... to znaczy... chciałem powiedzieć... – donioślejszym niż zwykle tonem spróbował zagłuszyć poprzednią wypowiedź. Krótką chwilę jeszcze zastanawiał się, po czym powiedział z nieomal wyczuwalnym uznaniem w głosie:
- Ta twoja magia ziemi jest tak przepotężna, że aż ci z chowańca błoto wycieka..
Nie zdziwił się wcale, że jego nowy amulet świetnie działał. Musiał działać – dostał go przecież w zaświatach od Matki, która miała taki kaprys, żeby ukazać mu się w postaci monstrualnej wróżki. Szaman od zawsze nosił całe mnóstwo talizmanów porozwieszanych na wszystkich wystających częściach ciała, ale ten jeden otrzymany niedawno mógł się w najbliższej przyszłości okazać najbardziej przydatnym. Wspomagająca samokontrolę różowa wstążka kilkukrotnie oplatała jego lewy nadgarstek i zawiązana była na zgrabną kokardkę. I nawet pomimo tego, że barbarzyńca zupełnie nie oszczędzał jej (tak jak zresztą żadnego innego elementu swojego ekwipunku), to i tak brud, kurz, krew i inne pokrywające ciało półbyka substancje niewiadomego pochodzenia nie zdołały całkowicie zamaskować jej nominalnie bardzo radosnego koloru.
- Wszystko ci wyjaśnię. – pisnęła szczęśliwa Sinfee. Druid uśmiechnąłby się, gdyby potrafił. Za długo już ze sobą spędzili, żeby minotaur mógł się czymkolwiek łudzić. – „Mhm.. oczywiście! Ty wyjaśnisz wszystko.” - potaknął jej w myślach, choć miał pewność, że raczej niewiele z tego jej wyjaśniania będzie wynikało.
Nie do końca zrozumiał też o co jej chodzi z tym rzekomym awansem. Że niby pilnowanie gniazda wróżek jest jakoś nobilitujące? Skrzywił się z niedowierzaniem, ale nie dopytywał, zostawił również i tą kwestię na czas składania tych obiecanych wyjaśnień. Może jakimś cudem driada nauczyła się mówić tak, żeby osobom myślącym normalnie udało się nie zabłądzić w tej jej pokrętnej logice. Cóż, nadzieja umiera ostatnia.
Wtargnięcie Squamea na otwarty teren nie spowodowało większej konsternacji u leżącego olbrzyma. Gostek poza tym, że był bardzo blady, wyglądał normalnie - w tłumie ciot nie wyróżniałby się niczym szczególnym. Aurę miał dość silną i raczej naturiańskiego pochodzenia, ale z wyczuwalną skazą. Znaczy mieszaniec. Rasistowskie instynkty minotaura natychmiast zadzwoniły na alarm, ale nie zdążył się on nawet ucieszyć z faktu, że jednak znowu dojdzie na Fiołkowej Polanie do łamania karków, bo szybko wszystkie one zostały uciszone krótką Matczyną komendą:
- „Nie wtrącaj Mi się w to! To naturianin! Nic więcej nie musisz wiedzieć!”
- „Tak jest!”
I to wystarczyło w zupełności. Dziki berserker nie ruszył do szarży. Nawet się nie podniósł z ziemi. Temat odmienności przybysza umarł zanim zdążył na dobre zakiełkować pod rogatym czerepem. Agelatus przyjął słowa matki za dogmat – to był naturianin, a reszta to nie jego sprawa. Żując w gębie źdźbło trawy zapytał tylko nieznajomego.
- Twoje toto? – wskazał unoszącego się chochlika.
- Strasznie brzydki... – ziewnął. – Bity? – udał zaciekawienie. Nie żeby przemoc go w jakimkolwiek stopniu martwiła. Uważał bowiem, że nic tak dobrze nie robi na przywrócenie zdrowego rozsądku, jak otrzeźwiająca lepa z płaskiego w pysk. A po tym co stworek do tej pory im zaprezentował, to w ocenie barbarzyńcy stanowczo należało mu się tego typu skorygowanie postawy. Półbyk nie miał jednak zamiaru nikogo wyręczać - niech się opiekun martwi, zresztą druid miał tu dwie inne cholery do niańczenia. Zastanawiał się tylko, skąd Rygiel się w ogóle wziął aż taki szpetny.
- No powiedz, z czym ci się zderzył? – dopytywał łuskowatego.
Przyglądał się przy tym bardzo uważnie latającej pokrace, próbując wychwycić cokolwiek więcej, co mogłoby go w poczwarze jakkolwiek zainteresować i od biedy posłużyć do podtrzymania rozmowy z jego właścicielem. Mimo jednak usilnych starań nie znalazł nic ciekawego – ot kolejny wyjątkowo nieudany egzemplarz potomstwa Matki Natury, mniej więcej tak samo przydatny światu jak Groszek i cała jej rasa. Z braku innych opcji zapytał wreszcie:
- Oszczędny? Dużo ci pali? W mieście pewnie więcej. Myślałeś, żeby go zagazować? – pociągnął dalej ten bardzo uniwersalny męski temat. O pogodzie to można se z dziewczynami fanzolić, ale faceci nawet zupełnie czcze gadki starali się toczyć przynajmniej wokół jakichś istotnych kwestii. I tu przy okazji uwydatniał się drugi plus takiego zapytania, bowiem zaraz bardzo szybko się okaże, czy Agelatus będzie miał w eugonie do czynienia ze zdrowym chłopem, czy raczej z jakąś mameją, która swoimi opowieściami z mchu i paproci prędzej złapie kontakt z postrzeloną wróżką, niż z rogatym barbarzyńcą.
Groszek nigdy nie była wdzięczną partnerką do konwersacji, więc skoro ona sama z siebie jeszcze nie zaczęła paplać o koralach z jarzębiny czy innym zbieraniu żołędzi, to i półbyk przezornie nie miał zamiaru niepotrzebnie sprowokować jej słowotoku. Nie odezwał się zatem i wrócił wzrokiem do małej Sinfee. Przyjrzał się dokładniej prezentowanemu osobnikowi. Chuchrowaty i przerażony jegomość, z aury czuć wyraźnie, że człowiek, do tego dość kiepskiej jakości, chociaż babrający się po trochu naturą, a po trochu jakimiś papierzyskami i atramentem. Raczej niegroźny i na pewno bezużyteczny. Naturianin nie był pewny dlaczego dziewczynka mu go pokazuje. Czyżby chowaniec? Zdziwił się nieco, bowiem nie spodziewał się po małej siostrze aż takiej magii. Co prawda elfi czarodziej Yrinjakis wspominał coś o jej wielkim potencjale i niezwykłym talencie, ale nawet jeśli faktycznie go miała, to rzucania czarów nie dało się w tym stopniu ogarnąć w zaledwie pół roku, które minęło od momentu, gdy Matka rozdzieliła rodzeństwo od siebie. Z drugiej jednak strony patrząc, to tam w zaświatach, gdzie minotaur ostatnio przebywał czas mógł płynąć zupełnie inaczej niż tu w Alaranii. Nie było więc wykluczone, że od jego ostatniego spotkania z blondynką mogło nie krótkie pół roku, a wiele długich zim przeminąć. Mimo to druid i tak szczerze wątpił, że mała byłaby w stanie opanować czarowanie na tyle, żeby sobie przywoływać magicznego towarzysza. Istniała oczywiście taka ewentualność, ale była naprawdę niewielka. Szaman miał również pewne wątpliwości, czy w ogóle w takiej roli może posłużyć człowiek. Jakkolwiek, żeby nie zwariować od mnóstwa różnych możliwości, to mężczyzna tradycyjnie olał dalsze rozważania i przyjął niemal za pewnik, że skoro już driada się takim wypłoszem przed nim chwali, to sama ma jakiś istotny udział w pojawieniu się go akurat tu w tym miejscu.
- No.. fajny. – prychnął, nie okazując jednakże żadnego entuzjazmu. Szybko jednak zaprawił swoją pochwałę łyżką dziegciu. – Ale chyba ci się zesrał. – Zauważył zupełnie zgodnie z prawdą. Dopiero poniewczasie kapnął się, że pojechał tym tekstem zdecydowanie zbyt obcesowo. Driada nigdy nie była mistrzynią panowania nad emocjami, a ich wahania były kiedyś dla Agelatusa nieprzyzwyczajonego do kobiecych fochów powodem okropnych bólów głowy. Aby uniknąć kolejnej histerii postanowił przynajmniej na razie nie sprowadzać brutalnie na ziemię małej Liściastej, która była przesadnie wręcz rozradowana ze swoich bardzo wątpliwych osiągnięć. Szybko zaczął kombinować jak naprawić tę niezamierzoną uszczypliwość. – Yyyy... to znaczy... chciałem powiedzieć... – donioślejszym niż zwykle tonem spróbował zagłuszyć poprzednią wypowiedź. Krótką chwilę jeszcze zastanawiał się, po czym powiedział z nieomal wyczuwalnym uznaniem w głosie:
- Ta twoja magia ziemi jest tak przepotężna, że aż ci z chowańca błoto wycieka..
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
O chochlikach Groszek wiedziała tylko tyle ile zdołała usłyszeć z wykładu Jarzębiny. Nigdy jeszcze nie spotkała przedstawiciela tej rasy. Jej uczona przyjaciółka również nie miała takiej okazji, ale ów szczegół wcale a wcale nie przeszkadzał jej pouczać pozostałe Skrzydlate o naturze tej rasy. Co do zasady wróżki nie przepadały za chochlikami, traktując je jako swoje przeciwieństwo. One symbolizowały ład, porządek, pracowitość i troskę o naturę, gdy tymczasem „dziwadła” reprezentowały chaos, destrukcję i brak organizacji. Cała „mądrość” Jarzębiny sprowadzała się do podkreślenia różnorodności skrzydlatych braci. Nawet jeśli zbierzesz tyle chochlików, że zapełnisz nimi wszystkie gałęzie Sokownika, nie znajdziesz wśród tego zbioru dwóch podobnych do siebie. Jedne maja wielkie głowy, a inne małe, podłużne i wąskie. Są różnego koloru i wielkości. Czasem mają futro, a czasem łuski. Niektóre posiadają ogony, a inne nie. Takich przykładów można było mnożyć. Wyglądało na to że natura która potrzebowała klasyfikować istoty żywe na rasy i gatunki, tych którzy nie mieścili się w żadnej gromadzie, postanowiła nazwać chochlikami, chociaż akurat siostry Groszek częściej używały określenia „dziwadła”.
W każdym razie osobnik który trafił się Skrzydlatej, wydawał jej się nad wyraz intrygujący. I szybki. Wróżka nie była w stanie za nim nadążyć. Poza tym nie chciała ryzykować oberwania pałką. Sinfee uchodziła za najszybszą z driad. Może nie najzręczniejszą, precyzyjną czy dokładną, ale z całą pewnością szybką, co samo w sobie zwiększało jej szanse by ostatecznie dosięgnąć swoją bronią wybrany cel. Albo też cel zupełnie przypadkowy.
Na widok znajomej mordy, Groszek natychmiast podleciała się przywitać, delikatnie poklepując swoją dłonią nos minotaura.
- Jak się masz Rogaty Pyszczku? – Przywitała się grzecznie. – Myślałam że utknąłeś swoim włochatym zadkiem w jakimś portalu. Chciałam ci nawet ruszyć na ratunek, ale Jarzębina powiedziała, że jak poleżysz trochę w tej pozycji, to schudniesz i w końcu sam ślizgniesz się na jedną z wybranych przez siebie stron. Znaczy się nie moja Jarzębina. Tylko ta większa. Elficka. Moja Jarzębina z kolei w ogóle nie wierzy w twoje istnienie. Uważa ze to niemożliwe abyśmy się przyjaźnili. Ale byłoby zabawnie gdybym mogła cię do niej zaprowadzić i przedstawić. Niestety mam misję i musze się jej trzymać. – Zakończyła wróżka, nie omieszkają dodać szeptem iż jej „misja” jest dużo ważniejsza niż ta która rzekomo szczyci się driada.
Tymczasem Sinfe zignorowała grubiańską uwagę szamana. Według własnych wyobrażeń, nie była już tą dawną delikatną driadą, która roniła łzy z byle powodu. Teraz jako pełnoprawna wojowniczka, uważała się za równą Agelatusowi. Niegdysiejszy mentor obecnie jawił się dziewczynie jako kompan w boju. Poza tym Sinfee na widok kolejnego mężczyzny w swoim otoczeniu, z niewiadomych powodów poczuła pilną potrzebę zaimponowania Łuskowatemu. Dlatego też przyjmując wyluzowaną pozycję, skrzyżowała stopy i delikatnie pochylając się całym ciałem w stronę minotaura, oparła swoje przedramię o pokaźny tors rogatego.
- To nie jest żaden chowaniec. Znalazłam go tylko i od razu wzięłam w niewolę. – Wyjaśniła jasnowłosa, zawczasu wkładając sobie w usta źdźbło trawy, tak aby przemawiając, ruszać przy tym całą szczęką, naśladując tym samym sposób wypowiadania się szamana. – Trzęsie się jak listek na wietrze, ponieważ zapewne zdaje sobie sprawę co driady jak ja robią z takimi chudzielcami. Ale tobie nie musze tłumaczyć co nie? Wiesz… prawda?
Sinfee nie wiedziała. Miała nadzieję że sprowokowany minotaur wszystko jej wyjaśni i że zrobi to lepiej niż Aliana czy Groszek. Ta pierwsza wspominała coś o pszczołach i roślinach, a wróżka plotła brednie o modliszkach. A przecież ona nie była żadną z tych istot. Jeśli miała już wybierać, to w opisie świata dużo bardziej pasowało jej brutalne słownictwo Rogatego Pyszczka, który przynajmniej nazywał rzeczy takimi jakie są. Nie przejmowała się również faktem iż nazywa chudzielcem kogoś, kto stojąc na tej samem wadze co ona, zapewni okazałby się cięższy.
- A tak w ogóle to ty chyba urosłeś. Znaczy się w szerz. I wyładniałeś. - Zauważyła driada, uśmiechając się przy tym w stronę właściciela brzydkiej muchy.
Swoim nagłym pojawieniem się na polanie, Squamea wywołał nie tylko ekscytację u poszukującej zabawy Groszek, czy burzę hormonów w ciele młodej driady, ale jednocześnie rozpalił nadzieję na ocalenie w umyśle nieszczęsnego badacza. Przyrodnik z ulgą przywitał kogoś kto wygląda i zachowuje się normalnie.
- Litości! Ratuj mnie dobry człowieku! Błagam, wytłumacz tym barbarzyńcom, że w niczym im nie zawiniłem. Ja tylko analizuje prawa przyrody. Nie niszczę jej! Nie zasłużyłem sobie by ginąc w tak okrutnych mękach. – Skomlał naukowiec.
W każdym razie osobnik który trafił się Skrzydlatej, wydawał jej się nad wyraz intrygujący. I szybki. Wróżka nie była w stanie za nim nadążyć. Poza tym nie chciała ryzykować oberwania pałką. Sinfee uchodziła za najszybszą z driad. Może nie najzręczniejszą, precyzyjną czy dokładną, ale z całą pewnością szybką, co samo w sobie zwiększało jej szanse by ostatecznie dosięgnąć swoją bronią wybrany cel. Albo też cel zupełnie przypadkowy.
Na widok znajomej mordy, Groszek natychmiast podleciała się przywitać, delikatnie poklepując swoją dłonią nos minotaura.
- Jak się masz Rogaty Pyszczku? – Przywitała się grzecznie. – Myślałam że utknąłeś swoim włochatym zadkiem w jakimś portalu. Chciałam ci nawet ruszyć na ratunek, ale Jarzębina powiedziała, że jak poleżysz trochę w tej pozycji, to schudniesz i w końcu sam ślizgniesz się na jedną z wybranych przez siebie stron. Znaczy się nie moja Jarzębina. Tylko ta większa. Elficka. Moja Jarzębina z kolei w ogóle nie wierzy w twoje istnienie. Uważa ze to niemożliwe abyśmy się przyjaźnili. Ale byłoby zabawnie gdybym mogła cię do niej zaprowadzić i przedstawić. Niestety mam misję i musze się jej trzymać. – Zakończyła wróżka, nie omieszkają dodać szeptem iż jej „misja” jest dużo ważniejsza niż ta która rzekomo szczyci się driada.
Tymczasem Sinfe zignorowała grubiańską uwagę szamana. Według własnych wyobrażeń, nie była już tą dawną delikatną driadą, która roniła łzy z byle powodu. Teraz jako pełnoprawna wojowniczka, uważała się za równą Agelatusowi. Niegdysiejszy mentor obecnie jawił się dziewczynie jako kompan w boju. Poza tym Sinfee na widok kolejnego mężczyzny w swoim otoczeniu, z niewiadomych powodów poczuła pilną potrzebę zaimponowania Łuskowatemu. Dlatego też przyjmując wyluzowaną pozycję, skrzyżowała stopy i delikatnie pochylając się całym ciałem w stronę minotaura, oparła swoje przedramię o pokaźny tors rogatego.
- To nie jest żaden chowaniec. Znalazłam go tylko i od razu wzięłam w niewolę. – Wyjaśniła jasnowłosa, zawczasu wkładając sobie w usta źdźbło trawy, tak aby przemawiając, ruszać przy tym całą szczęką, naśladując tym samym sposób wypowiadania się szamana. – Trzęsie się jak listek na wietrze, ponieważ zapewne zdaje sobie sprawę co driady jak ja robią z takimi chudzielcami. Ale tobie nie musze tłumaczyć co nie? Wiesz… prawda?
Sinfee nie wiedziała. Miała nadzieję że sprowokowany minotaur wszystko jej wyjaśni i że zrobi to lepiej niż Aliana czy Groszek. Ta pierwsza wspominała coś o pszczołach i roślinach, a wróżka plotła brednie o modliszkach. A przecież ona nie była żadną z tych istot. Jeśli miała już wybierać, to w opisie świata dużo bardziej pasowało jej brutalne słownictwo Rogatego Pyszczka, który przynajmniej nazywał rzeczy takimi jakie są. Nie przejmowała się również faktem iż nazywa chudzielcem kogoś, kto stojąc na tej samem wadze co ona, zapewni okazałby się cięższy.
- A tak w ogóle to ty chyba urosłeś. Znaczy się w szerz. I wyładniałeś. - Zauważyła driada, uśmiechając się przy tym w stronę właściciela brzydkiej muchy.
Swoim nagłym pojawieniem się na polanie, Squamea wywołał nie tylko ekscytację u poszukującej zabawy Groszek, czy burzę hormonów w ciele młodej driady, ale jednocześnie rozpalił nadzieję na ocalenie w umyśle nieszczęsnego badacza. Przyrodnik z ulgą przywitał kogoś kto wygląda i zachowuje się normalnie.
- Litości! Ratuj mnie dobry człowieku! Błagam, wytłumacz tym barbarzyńcom, że w niczym im nie zawiniłem. Ja tylko analizuje prawa przyrody. Nie niszczę jej! Nie zasłużyłem sobie by ginąc w tak okrutnych mękach. – Skomlał naukowiec.
- Squamea
- Szukający drogi
- Posty: 29
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
- Profesje:
- Kontakt:
Wystarczyło zaledwie kilka chwil żeby zaczął zastanawiać się nad papugami. Nie żeby miały one jakiś konkretny związek z obecną sytuacją, właściwie to wręcz przeciwnie. Ale to nie w tym rzecz. Chodziło o to że ani odrobinę ich nie rozumiał. Jak można tak siedzieć całymi dniami na czyimś ramieniu i nie umierać z nudów? On był tu ledwie od paru chwil a już zdążyło się zrobić mniej interesująco. Zaraz już stwierdził, że dalsze próby udowodnienia swojej nieszkodliwości Szczurojadowi nie były warte nudów, jakie się z tym wiązały.
Mniej więcej wtedy wszyscy zdawali się mówić coś jednocześnie. Facet na ziemi błagał węża o litość, czy coś takiego. Niewychowana dziewczyna gadała coś o niewoli, co z kolei pewnie oznaczało coś o tamtym, choć akurat nie zwróciło to jego większej uwagi. Wróżki nigdzie nie widział ani nie słyszał, możliwe że już jej tutaj nie było. Jednak zdecydowanie najwięcej jego uwagi przyciągnął bykoczłowiek, który teraz mówił Szczurojadowi coś, czego z początku zupełnie nie zrozumiał. Dopiero kiedy tamten powiedział: „strasznie brzydki”, zorientował się że chodzi o niego.
- Brzydki?! – uniósł się Rygiel, dosłownie i w przenośni. To był już drugi raz kiedy go tak nazwano w ciągu ostatnich kilku minut i tym razem zdenerwowało go to jeszcze bardziej niż ostatnim razem. Nie żeby uważał się za jakiegoś szczególnie pięknego, ale był co najmniej przystojny i nie zamierzał pozwolić im na takie jego traktowanie.
Rygiel skupił się wtedy mocno, wyobrażając sobie na wszystkie możliwe sposoby jak tylko chciałby zdenerwować bykoludzia a to że w tym czasie najwyraźniej dalej go obrażał tylko mu w tym pomagało.. A w ciągu tej krótkiej chwili zdążył wymyślić ich tak dużo, że nawet dla niego samego było to imponujące. Skupiając się na tych wszystkich myślach dosłownie zmełł je w kulę, która mieniąc się różnymi odcieniami zieleni i pomarańczu pojawiła się między jego łapami w celu zamienienia fantazji w rzeczywistość. Zaraz potem Rygiel zamachnął się i rzucił magiczną kulą, która z imponującą prędkością poszybowała i zderzyła się z lewą ręką bykoczłowieka. Chochlik już zaczął radośnie chichotać, gdyż właśnie sam miał się przekonać jaki to zabawny efekt mogło wywołać.
Kiedy tylko magiczny pocisk zetknął się z celem rozległ się dźwięk jakby plaśnięcie, oraz błysnęło zielonkawe światło. Kiedy było już coś widać, Rygiel zobaczył jak w miejscu trafienia formuje się jasnozielona kula śluzu, która zaczyna powoli spływać po ramieniu stwora, jednocześnie wciąż wypływając małym strumieniem od trafionej części. I... Rygiel oczekiwał że stanie się coś jeszcze, coś czym naprawdę utarłby nosa bykoludziowi. Zamiast tego jednak uzyskał jedynie najwyraźniej nieskończone źródło niezidentyfikowanego śluzu. I wyglądałoby na to że to wszystko.
- Rygiel. – usłyszał w tym momencie głos Szczurojada, który z jakiegoś powodu wydał mu się bardzo przekonujący i zachęcający do współpracy. Chochlik, dość już obeznany z tymi praktykami by je rozpoznać, zrozumiał że Wąż używa swojej magii na nim. Wiedział że powinien być o to zły i być wobec niego niechętny, lecz nie potrafił się na to zdobyć. Wszystko to wydawało mu się nawet w porządku, choć wiedział że gdy efekt się skończy to będzie się z tym czuł o wiele gorzej.
- Przeproś za swoje zachowanie i cofnij to... Coś. – powiedział spokojnym głosem Squamea, co w sumie w zupełności wystarczyło żeby przekonać chochlika. Rygiel natychmiast obrócił się w stronę bykoczłowieka i wymamrotał bardzo niewyraźne „przepraszam” które równie dobrze mogłoby brzmieć jak „mam to gdzieś” po czym obrócił się z powrotem, zupełnie ignorując drugie polecenie.
- No? – przypomniał chochlikowi, który wisiał mu wtedy tuż przed twarzą z założonymi łapami, tak jakby zrobił co do niego należało, pomimo tego że maź cieknąca po skórze minotaura wcale się nie kończyła. Z jakiegoś powodu fakt, że zmanipulował emocjami chochlika tak by ten usłuchał się jego polecenia ani trochę nie pomógł. – I co?
- Co co? Przecież nie wiem jak to odwrócić. – pisnął Rygiel. – Poza tym to miało być zabawniejsze.
No tak. Oczywiście. Owadopodobny chochlik tak naprawdę tylko jedno miał w głowie i wiele więcej go nie obchodziło. Niby wszystkie chochliki miały tę skłonność do głupawych zabaw, ale Rygiel bez najmniejszych wątpliwości w tym przodował. Nie pamiętał by kiedykolwiek coś zajęło go na dłużej niż pół godziny, tak żeby nie zaczął robić czegoś komuś na przekór. Zwykle jednak nie wytrzymywał więcej jak pięć minut, a minotaur zdecydowanie go sprowokował. Natomiast co do odwracania zaklęcia... w sumie to chyba nawet nie spodziewał się po nim zbyt wiele. Rygiel znał się na tej swojej magii całkiem dobrze, ale właściwie to jedynie na tworzeniu różnych, przeczących jakiejkolwiek logice zjawisk. Cofanie ich tak naprawdę nigdy nie było jego intencją, tak więc zwykle trzeba było czekać aż efekt się skończy. Niestety jednak czasami trwało to tak długo, że chochlik miał już okazję rzucić na ten sam cel parę innych zaklęć, tak więc na dobrą sprawę przerwanie tego kręgu wymagałoby pozbycia się Rygla. W tym momencie natomiast można to było zrobić jedynie wtedy, gdyby uzdrowiciel ruszył w drogę do miejsca, gdzie tamten chciałby się znaleźć.
- Em... – mruknął Squamea, nie bardzo wiedząc w jaki sposób powinien zwrócić się do minotaura, zważywszy na to co się stało. Chciał jakoś załagodzić sytuację, nie zdenerwować naturianina, a przy okazji nie wyglądać tak jakby aprobował wszystkie te uwagi w stosunku do Rygla. Nie żeby mu akurat szczególnie w tym momencie na nim zależało, jednak, o ironio, chochlik powodował najmniej szkód kiedy był w dobrym nastroju. – Nic ci nie jest? Zranił cię tym przypadkiem? Z tą magią to nigdy nie wiadomo... – Po tych słowach podszedł trochę bliżej do rogatego stwora by obejrzeć dokładnie płynącą po ręce maź, ale nie zbliżył się zbytnio. Zdecydowanie wciąż czuł się niepewnie w obecności tego wielkiego stwora. – Nie wygląda źle... myślę że po jakimś czasie ci przejdzie. A przynajmniej powinno.
Już dobrą chwilę temu, mniej więcej wtedy kiedy Squamea pokazał się na polanie, związany na ziemi człowiek zwrócił swoje błagania w jego stronę. Prosił go usilnie żeby mu pomóc i oswobodzić, oraz ocalić przed tragiczną śmiercią. Tak naprawdę to uzdrowiciel planował to zrobić już od samego początku, z tym że naprawdę nie chciał wyjawiać swoich intencji driadzie, czy minotaurowi, którzy najwyraźniej mieli jakiś powód żeby temu człowiekowi grozić, a przynajmniej trzymać go tu związanego. Nie bardzo wiedział jaki to może być powód, lecz przypuszczał że było to jakieś małe, nic nie znaczące przewinienie. Słyszał co nieco o zachowaniu naturian którzy mieszkali w tych lasach i w większości opowieści istoty te szanowały swój własny porządek i zasady dużo bardziej niż niespodziewanych gości. Miał przeczucie że to akurat jeden z takich przypadków.
- Cicho! – syknął głośno w stronę naukowca, jednocześnie skupiając swoją wolę na jego emocjach. Zaczął powoli go uspokajać i budować zaufanie do swojej osoby. Potem pozwolił mu sobie dopowiedzieć resztę. Dobrze wiedział, że taka kombinacja uczuć pozwoli mu na całkiem pewne kontrolowanie działań tamtego. Efekt tego czaru miał dość różny czas trwania, zależny od tego czy uczucia te nie zostaną w naturalny sposób skontrowane ich przeciwieństwami. Teraz jednak człowiek mu ufał i przez to właśnie gotów był słuchać jego poleceń, spodziewając się że wkrótce uzdrowiciel znajdzie sposób na to żeby mu pomóc. Squamea w sumie też dzielił z nim taką nadzieję.
Kiedy nieszczęsny naukowiec wreszcie umilkł, na szczęście wcale nie wyglądało to tak jakby było to z ulgi, a raczej że strachu. Squamea nie był pewien czy to tylko jego wrażenie, czy po prostu tamten naprawdę się postarał, jednak wyglądało to tak jakby po jego komendzie stracił nadzieję na ratunek. Squamea wciąż czuł uczucia, które w nim zaimplementował, ale prawie wcalr nie było ich po nim widać. To dobrze, bo przynajmniej nie wzbudzi to żadnych podejrzeń u driady. Minotaur sam w sobie wydawał się nieszczególnie przejmować więźniem, choć było po nim widać że oni wszyscy tutaj się już znają. Squamea nie miał wątpliwości że gdyby próbował czegoś teraz, nie miałby większych szans na powodzenie. Gdyby to była tylko driada, może sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, teraz jednak nie bardzo miał inne opcje jak czekać na lepszą okazję.
Rozmowa pomiędzy driadą i minotaurem przeszła z powrotem w kierunku ich więźnia, czegoś w rodzaju prezentacji. Z tego co udało mu się wywnioskować to kobieta chwaliła się przed tym drugim swoim osiągnięciem, jakim to miałoby być pojmanie tego człowieka i wzięcie w niewolę. Widać było po niej że próbowała coś udowodnić. Była nawet tak podekscytowana tym faktem, że Squamea odniósł wrażenie że to jest jej pierwszy raz kiedy tak kogoś złapała i teraz była z siebie wyraźnie dumna. Potem weszła na trochę groźniejszy ton, mówiąc że zamierza coś człowiekowi zrobić, choć nie bardzo wymieniła o co właściwie chodziło, a uzdrowiciel nie znał się na driadach na tyle, by potrafić się domyślić o co właściwie chodzi, choć w jego umyśle pojawiło się przyszpilenie strzałami do drzewa i powolne wykrwawianie. Otrząsnął się zaraz z tych myśli, lecz nie z wrażenia, że nie czuł się zbyt pewnie w tym dość dziwnym towarzystwie. Aż dziwne że jeszcze nie zaczęli zadawać jemu niezręcznych pytań, próbując dowiedzieć się co on właściwie tu robi.
Mniej więcej w tym momencie ponownie dostrzegł tamtą zieloną wróżkę, którą zauważył tutaj wcześniej przez krótką chwilę. Spostrzegł ją w sumie nie dlatego, że zrobiła coś szczególnego, raczej dlatego że do tej pory latający gdzieś w okolicy Rygiel nagle śmignął w jej stronę. Przez chwilę uzdrowiciel chciał zawołać go z powrotem, lecz potem przypomniał sobie że chochliki i wróżki to w zasadzie jest ten sam gatunek, choć sporo się od siebie różniący. Squamea przypomniał sobie że w dość podobny sposób Rygiel reagował na inne chochliki. Chyba nie było powodu żeby się martwić, choć zdecydowanie zdążył się on już wyrwać spod działania jego zaklęcia.
Mniej więcej wtedy wszyscy zdawali się mówić coś jednocześnie. Facet na ziemi błagał węża o litość, czy coś takiego. Niewychowana dziewczyna gadała coś o niewoli, co z kolei pewnie oznaczało coś o tamtym, choć akurat nie zwróciło to jego większej uwagi. Wróżki nigdzie nie widział ani nie słyszał, możliwe że już jej tutaj nie było. Jednak zdecydowanie najwięcej jego uwagi przyciągnął bykoczłowiek, który teraz mówił Szczurojadowi coś, czego z początku zupełnie nie zrozumiał. Dopiero kiedy tamten powiedział: „strasznie brzydki”, zorientował się że chodzi o niego.
- Brzydki?! – uniósł się Rygiel, dosłownie i w przenośni. To był już drugi raz kiedy go tak nazwano w ciągu ostatnich kilku minut i tym razem zdenerwowało go to jeszcze bardziej niż ostatnim razem. Nie żeby uważał się za jakiegoś szczególnie pięknego, ale był co najmniej przystojny i nie zamierzał pozwolić im na takie jego traktowanie.
Rygiel skupił się wtedy mocno, wyobrażając sobie na wszystkie możliwe sposoby jak tylko chciałby zdenerwować bykoludzia a to że w tym czasie najwyraźniej dalej go obrażał tylko mu w tym pomagało.. A w ciągu tej krótkiej chwili zdążył wymyślić ich tak dużo, że nawet dla niego samego było to imponujące. Skupiając się na tych wszystkich myślach dosłownie zmełł je w kulę, która mieniąc się różnymi odcieniami zieleni i pomarańczu pojawiła się między jego łapami w celu zamienienia fantazji w rzeczywistość. Zaraz potem Rygiel zamachnął się i rzucił magiczną kulą, która z imponującą prędkością poszybowała i zderzyła się z lewą ręką bykoczłowieka. Chochlik już zaczął radośnie chichotać, gdyż właśnie sam miał się przekonać jaki to zabawny efekt mogło wywołać.
Kiedy tylko magiczny pocisk zetknął się z celem rozległ się dźwięk jakby plaśnięcie, oraz błysnęło zielonkawe światło. Kiedy było już coś widać, Rygiel zobaczył jak w miejscu trafienia formuje się jasnozielona kula śluzu, która zaczyna powoli spływać po ramieniu stwora, jednocześnie wciąż wypływając małym strumieniem od trafionej części. I... Rygiel oczekiwał że stanie się coś jeszcze, coś czym naprawdę utarłby nosa bykoludziowi. Zamiast tego jednak uzyskał jedynie najwyraźniej nieskończone źródło niezidentyfikowanego śluzu. I wyglądałoby na to że to wszystko.
- Rygiel. – usłyszał w tym momencie głos Szczurojada, który z jakiegoś powodu wydał mu się bardzo przekonujący i zachęcający do współpracy. Chochlik, dość już obeznany z tymi praktykami by je rozpoznać, zrozumiał że Wąż używa swojej magii na nim. Wiedział że powinien być o to zły i być wobec niego niechętny, lecz nie potrafił się na to zdobyć. Wszystko to wydawało mu się nawet w porządku, choć wiedział że gdy efekt się skończy to będzie się z tym czuł o wiele gorzej.
- Przeproś za swoje zachowanie i cofnij to... Coś. – powiedział spokojnym głosem Squamea, co w sumie w zupełności wystarczyło żeby przekonać chochlika. Rygiel natychmiast obrócił się w stronę bykoczłowieka i wymamrotał bardzo niewyraźne „przepraszam” które równie dobrze mogłoby brzmieć jak „mam to gdzieś” po czym obrócił się z powrotem, zupełnie ignorując drugie polecenie.
- No? – przypomniał chochlikowi, który wisiał mu wtedy tuż przed twarzą z założonymi łapami, tak jakby zrobił co do niego należało, pomimo tego że maź cieknąca po skórze minotaura wcale się nie kończyła. Z jakiegoś powodu fakt, że zmanipulował emocjami chochlika tak by ten usłuchał się jego polecenia ani trochę nie pomógł. – I co?
- Co co? Przecież nie wiem jak to odwrócić. – pisnął Rygiel. – Poza tym to miało być zabawniejsze.
No tak. Oczywiście. Owadopodobny chochlik tak naprawdę tylko jedno miał w głowie i wiele więcej go nie obchodziło. Niby wszystkie chochliki miały tę skłonność do głupawych zabaw, ale Rygiel bez najmniejszych wątpliwości w tym przodował. Nie pamiętał by kiedykolwiek coś zajęło go na dłużej niż pół godziny, tak żeby nie zaczął robić czegoś komuś na przekór. Zwykle jednak nie wytrzymywał więcej jak pięć minut, a minotaur zdecydowanie go sprowokował. Natomiast co do odwracania zaklęcia... w sumie to chyba nawet nie spodziewał się po nim zbyt wiele. Rygiel znał się na tej swojej magii całkiem dobrze, ale właściwie to jedynie na tworzeniu różnych, przeczących jakiejkolwiek logice zjawisk. Cofanie ich tak naprawdę nigdy nie było jego intencją, tak więc zwykle trzeba było czekać aż efekt się skończy. Niestety jednak czasami trwało to tak długo, że chochlik miał już okazję rzucić na ten sam cel parę innych zaklęć, tak więc na dobrą sprawę przerwanie tego kręgu wymagałoby pozbycia się Rygla. W tym momencie natomiast można to było zrobić jedynie wtedy, gdyby uzdrowiciel ruszył w drogę do miejsca, gdzie tamten chciałby się znaleźć.
- Em... – mruknął Squamea, nie bardzo wiedząc w jaki sposób powinien zwrócić się do minotaura, zważywszy na to co się stało. Chciał jakoś załagodzić sytuację, nie zdenerwować naturianina, a przy okazji nie wyglądać tak jakby aprobował wszystkie te uwagi w stosunku do Rygla. Nie żeby mu akurat szczególnie w tym momencie na nim zależało, jednak, o ironio, chochlik powodował najmniej szkód kiedy był w dobrym nastroju. – Nic ci nie jest? Zranił cię tym przypadkiem? Z tą magią to nigdy nie wiadomo... – Po tych słowach podszedł trochę bliżej do rogatego stwora by obejrzeć dokładnie płynącą po ręce maź, ale nie zbliżył się zbytnio. Zdecydowanie wciąż czuł się niepewnie w obecności tego wielkiego stwora. – Nie wygląda źle... myślę że po jakimś czasie ci przejdzie. A przynajmniej powinno.
Już dobrą chwilę temu, mniej więcej wtedy kiedy Squamea pokazał się na polanie, związany na ziemi człowiek zwrócił swoje błagania w jego stronę. Prosił go usilnie żeby mu pomóc i oswobodzić, oraz ocalić przed tragiczną śmiercią. Tak naprawdę to uzdrowiciel planował to zrobić już od samego początku, z tym że naprawdę nie chciał wyjawiać swoich intencji driadzie, czy minotaurowi, którzy najwyraźniej mieli jakiś powód żeby temu człowiekowi grozić, a przynajmniej trzymać go tu związanego. Nie bardzo wiedział jaki to może być powód, lecz przypuszczał że było to jakieś małe, nic nie znaczące przewinienie. Słyszał co nieco o zachowaniu naturian którzy mieszkali w tych lasach i w większości opowieści istoty te szanowały swój własny porządek i zasady dużo bardziej niż niespodziewanych gości. Miał przeczucie że to akurat jeden z takich przypadków.
- Cicho! – syknął głośno w stronę naukowca, jednocześnie skupiając swoją wolę na jego emocjach. Zaczął powoli go uspokajać i budować zaufanie do swojej osoby. Potem pozwolił mu sobie dopowiedzieć resztę. Dobrze wiedział, że taka kombinacja uczuć pozwoli mu na całkiem pewne kontrolowanie działań tamtego. Efekt tego czaru miał dość różny czas trwania, zależny od tego czy uczucia te nie zostaną w naturalny sposób skontrowane ich przeciwieństwami. Teraz jednak człowiek mu ufał i przez to właśnie gotów był słuchać jego poleceń, spodziewając się że wkrótce uzdrowiciel znajdzie sposób na to żeby mu pomóc. Squamea w sumie też dzielił z nim taką nadzieję.
Kiedy nieszczęsny naukowiec wreszcie umilkł, na szczęście wcale nie wyglądało to tak jakby było to z ulgi, a raczej że strachu. Squamea nie był pewien czy to tylko jego wrażenie, czy po prostu tamten naprawdę się postarał, jednak wyglądało to tak jakby po jego komendzie stracił nadzieję na ratunek. Squamea wciąż czuł uczucia, które w nim zaimplementował, ale prawie wcalr nie było ich po nim widać. To dobrze, bo przynajmniej nie wzbudzi to żadnych podejrzeń u driady. Minotaur sam w sobie wydawał się nieszczególnie przejmować więźniem, choć było po nim widać że oni wszyscy tutaj się już znają. Squamea nie miał wątpliwości że gdyby próbował czegoś teraz, nie miałby większych szans na powodzenie. Gdyby to była tylko driada, może sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, teraz jednak nie bardzo miał inne opcje jak czekać na lepszą okazję.
Rozmowa pomiędzy driadą i minotaurem przeszła z powrotem w kierunku ich więźnia, czegoś w rodzaju prezentacji. Z tego co udało mu się wywnioskować to kobieta chwaliła się przed tym drugim swoim osiągnięciem, jakim to miałoby być pojmanie tego człowieka i wzięcie w niewolę. Widać było po niej że próbowała coś udowodnić. Była nawet tak podekscytowana tym faktem, że Squamea odniósł wrażenie że to jest jej pierwszy raz kiedy tak kogoś złapała i teraz była z siebie wyraźnie dumna. Potem weszła na trochę groźniejszy ton, mówiąc że zamierza coś człowiekowi zrobić, choć nie bardzo wymieniła o co właściwie chodziło, a uzdrowiciel nie znał się na driadach na tyle, by potrafić się domyślić o co właściwie chodzi, choć w jego umyśle pojawiło się przyszpilenie strzałami do drzewa i powolne wykrwawianie. Otrząsnął się zaraz z tych myśli, lecz nie z wrażenia, że nie czuł się zbyt pewnie w tym dość dziwnym towarzystwie. Aż dziwne że jeszcze nie zaczęli zadawać jemu niezręcznych pytań, próbując dowiedzieć się co on właściwie tu robi.
Mniej więcej w tym momencie ponownie dostrzegł tamtą zieloną wróżkę, którą zauważył tutaj wcześniej przez krótką chwilę. Spostrzegł ją w sumie nie dlatego, że zrobiła coś szczególnego, raczej dlatego że do tej pory latający gdzieś w okolicy Rygiel nagle śmignął w jej stronę. Przez chwilę uzdrowiciel chciał zawołać go z powrotem, lecz potem przypomniał sobie że chochliki i wróżki to w zasadzie jest ten sam gatunek, choć sporo się od siebie różniący. Squamea przypomniał sobie że w dość podobny sposób Rygiel reagował na inne chochliki. Chyba nie było powodu żeby się martwić, choć zdecydowanie zdążył się on już wyrwać spod działania jego zaklęcia.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Jednak próby nieprowokowania Groszek zakończyły się totalnym fiaskiem. Podleciała, poklepała Agelatusa po nosie, zamarkowała nawet uśmiech – czyli minę, którą on sam uważał za zupełnie zbędną, i zaczęła jak zwykle gadać jakieś kocopoły denerwując tym barbarzyńcę bardziej, niż wkurza drzazga pod paznokciem. Przez wzgląd na jednak dość długą już znajomość i łączącą ich specyficzną co prawda, ale jednak przyjaźń, to druid nie chciał jakoś bardzo obcesowo jej przepędzać, dlatego tylko rozdziawił szeroko swą paszczę licząc na to, że wyziewy padliny z jego gardła wystarczą, by zniechęcić natrętną wróżkę do krążenia w bezpośrednim pobliżu jego rogatego łba.
- Dzień dobry Bzyczku – uznał, że skoro już konspiracyjnie nie używamy swoich imion, to ze wszystkich ksyw, które podczas poprzedniej podróży wymyślił dla Groszek, ta była taka akurat w sam raz. Wszystkie pozostałe były mniej lub bardziej obraźliwe.
– Bywało lepiej – odpowiedział na pytanie o samopoczucie. Wiedział dobrze, że istotka w czapce z żołędzia na pewno tego nie zrozumie, ale i tak nie dodał, że chodzi mu o ten okres życia, kiedy wcale nie musiał jej oglądać.
Jasne! „Jarzębina” – pierwsze słowo-klucz padło z jej ust i to już w drugim zdaniu. Tego się spodziewał, ale i tak zdenerwowany zazgrzytał zębami. Wróżka najwidoczniej nie potrafiła składać wypowiedzi, w których nie zawierało się żaden taki wyraz. Minotaur już nie mógł się doczekać kolejnych słów-kluczy.
- Bardzo jestem ciekawy jaka to misja. – zapytał oględnie i bez większego entuzjazmu. Nie dał jednak po sobie poznać, że jej misja zgodnie z wolą Matki jest również jego misją.
- Elfka niech się lepiej o swój zadek martwi – prychnął pogardliwie na wspomnienie Nireth. – A jeśli chodzi o twoją koleżankę, to cóż.. zawołaj ją. – Kusiło go, żeby Groszek nieświadomie zaprowadziła go do tego całego Sokownika, gdzie mógłby niby niechcący zadeptać kopytami to przeklęte siedlisko chaosu i nieużyteczności, tym samym uwalniając świat od chmary zupełnie zbędnych wróżkowych istnień, ale coś w głębi duszy podpowiadało mu, że wtedy pewnie zainterweniowałaby sama Matka Natura i druid znowu musiałby wycofać się jak niepyszny. Dał zatem spokój, ale ostentacyjnie uniósł w górę wielkie ramię odsłaniając kosmatą i wilgotną od świeżego potu pachę. – Zapachu mężczyzny wystarczy dla wszystkich.
Aromat naturiańskiej broni chemicznej poniósł się po polanie, ale najwyraźniej Sinfee to nie przeszkadzało. Luzacko oparła się o jego klatkę piersiową i zaczęła przechwalać się swoimi osiągnięciami.
- My barbarzyńcy nie bierzemy nikogo do niewoli – odpowiedział jej szczerze. Trudno bowiem po ogarniętych berserkerskim szałem zagonach minotaurów spodziewać się litości dla pokonanych, czy chłodnej kalkulacji jakie inne korzyści można by uzyskać z pojmania poddającego się wroga.
O driadach natomiast wiedział tylko tyle, że są. Był jednakże zupełnie przekonany, że gdyby jako rasa miały jakieś znaczenie militarne lub chociaż dysponowałyby jakimikolwiek znaczącymi umiejętnościami bojowymi, to niewątpliwie by o nich słyszał dużo więcej. Dlatego zanim odpowiedział zastanowił się, co byłoby na tyle wiarygodne, że mało rozgarnięta liściasta pójdzie za jego sugestią jak w dym.
- Słyszałem oczywiście, jak krwiożercze driady smarują swoje ofiary miodem i przywiązują nago do drzewa tuż przy samym mrowisku. – z tradycyjnie poważną miną rzucił bezsensownym tekstem, licząc jednakże na to, że nikt nie przeszkodzi małej Sinfee w realizacji tej raczej niegroźnej i nieomal pieszczotliwej tortury. Nie wziął zupełnie pod uwagę, że złapany przez blondynkę człowiek nie miał zupełnie żadnych walorów fizycznych, a jego stan muskulatury można by opisać tylko jednym słowem: „zanik”, więc może jednak dość poważnie odczuć na zdrowiu takie potraktowanie. Nie przejął się tym jednak wcale. Trudno, żeby ktoś tak mocarny jak szaman miał jakiekolwiek względy dla osoby podającej się za mężczyznę, a którą zwykłe mrówki mogły wyłączyć z działania.
Latające „licho-wie-co-to-jest?”, wyglądające jak przypadkowy zlepek niepotrzebnych części zapasowych do wszystkich możliwych zwierząt i stworzeń żyjących w Alaranii, nie było dla Agelatusa żadnym partnerem do rozmowy. Jego właściciel - ulizany chłopek-roztropek niby też, ale druid spróbował zachować się trochę wbrew swej naturze i pozostać najbardziej tolerancyjny jak to tylko możliwe. Dziki barbarzyńca nigdy nie przepadał za towarzystwem osób, które zabić mogła choćby pogoda, jakaś byle śmieszna górska lawina czy nawet zwykłe walące się drzewo, ale bezwzględnie podporządkowywał się woli swej bogini i posłusznie przybył tu wymieniać pieluchy tej zgrai siusiumajtków. Miał tu już i tak pod opieką Groszek i Sinfee, więc jeden czy dwóch chuderlaków więcej nie robiło mu już żadnej różnicy.
Zadzieranie jednak z rogatym szamanem i przyklejanie mu do ramienia magicznego źródła zielonych glutów nie było zbyt rozsądnym zachowaniem. Po pokazie nieudolności, który zaprezentowała Sinfee próbując strącić chochlika drewnianą pałką, pstrokaty dziwoląg liczył chyba na to, że wszyscy naturianie mają równie zezowate oko i celność godną jednookiego cyklopa. Półbykowi nie chciało się jednakże podnosić z murawy, by udowodnić mu jak bardzo się myli i w rewanżu rzucić w kolorowego trefnisia jakimś solidnym głazem, dlatego nie ruszając się z miejsca odezwał się tylko do łuskowatego, który zatroskany zbliżył się, przezornie jednak pozostając poza zasięgiem ramion barbarzyńcy.
- Pilnuj pan tego swojego cudaka... – Parsknął po naturiańsku. Z tak błahego powodu nie miał zamiaru zmuszać się do używania wspólnej mowy. – ...bo się będziemy gniewać.
Następnie złapał się za tryskające zieloną galaretą ramię, pomamrotał przez chwilę stare mantry szamańskich modlitw i to wystarczyło, by druid mocą swojej niezbyt jednak silnej, ale pomimo to jak zawsze niesamowicie skutecznej magii Harmonii zatrzymał denerwujący wyciek śluzu.
- Dzień dobry Bzyczku – uznał, że skoro już konspiracyjnie nie używamy swoich imion, to ze wszystkich ksyw, które podczas poprzedniej podróży wymyślił dla Groszek, ta była taka akurat w sam raz. Wszystkie pozostałe były mniej lub bardziej obraźliwe.
– Bywało lepiej – odpowiedział na pytanie o samopoczucie. Wiedział dobrze, że istotka w czapce z żołędzia na pewno tego nie zrozumie, ale i tak nie dodał, że chodzi mu o ten okres życia, kiedy wcale nie musiał jej oglądać.
Jasne! „Jarzębina” – pierwsze słowo-klucz padło z jej ust i to już w drugim zdaniu. Tego się spodziewał, ale i tak zdenerwowany zazgrzytał zębami. Wróżka najwidoczniej nie potrafiła składać wypowiedzi, w których nie zawierało się żaden taki wyraz. Minotaur już nie mógł się doczekać kolejnych słów-kluczy.
- Bardzo jestem ciekawy jaka to misja. – zapytał oględnie i bez większego entuzjazmu. Nie dał jednak po sobie poznać, że jej misja zgodnie z wolą Matki jest również jego misją.
- Elfka niech się lepiej o swój zadek martwi – prychnął pogardliwie na wspomnienie Nireth. – A jeśli chodzi o twoją koleżankę, to cóż.. zawołaj ją. – Kusiło go, żeby Groszek nieświadomie zaprowadziła go do tego całego Sokownika, gdzie mógłby niby niechcący zadeptać kopytami to przeklęte siedlisko chaosu i nieużyteczności, tym samym uwalniając świat od chmary zupełnie zbędnych wróżkowych istnień, ale coś w głębi duszy podpowiadało mu, że wtedy pewnie zainterweniowałaby sama Matka Natura i druid znowu musiałby wycofać się jak niepyszny. Dał zatem spokój, ale ostentacyjnie uniósł w górę wielkie ramię odsłaniając kosmatą i wilgotną od świeżego potu pachę. – Zapachu mężczyzny wystarczy dla wszystkich.
Aromat naturiańskiej broni chemicznej poniósł się po polanie, ale najwyraźniej Sinfee to nie przeszkadzało. Luzacko oparła się o jego klatkę piersiową i zaczęła przechwalać się swoimi osiągnięciami.
- My barbarzyńcy nie bierzemy nikogo do niewoli – odpowiedział jej szczerze. Trudno bowiem po ogarniętych berserkerskim szałem zagonach minotaurów spodziewać się litości dla pokonanych, czy chłodnej kalkulacji jakie inne korzyści można by uzyskać z pojmania poddającego się wroga.
O driadach natomiast wiedział tylko tyle, że są. Był jednakże zupełnie przekonany, że gdyby jako rasa miały jakieś znaczenie militarne lub chociaż dysponowałyby jakimikolwiek znaczącymi umiejętnościami bojowymi, to niewątpliwie by o nich słyszał dużo więcej. Dlatego zanim odpowiedział zastanowił się, co byłoby na tyle wiarygodne, że mało rozgarnięta liściasta pójdzie za jego sugestią jak w dym.
- Słyszałem oczywiście, jak krwiożercze driady smarują swoje ofiary miodem i przywiązują nago do drzewa tuż przy samym mrowisku. – z tradycyjnie poważną miną rzucił bezsensownym tekstem, licząc jednakże na to, że nikt nie przeszkodzi małej Sinfee w realizacji tej raczej niegroźnej i nieomal pieszczotliwej tortury. Nie wziął zupełnie pod uwagę, że złapany przez blondynkę człowiek nie miał zupełnie żadnych walorów fizycznych, a jego stan muskulatury można by opisać tylko jednym słowem: „zanik”, więc może jednak dość poważnie odczuć na zdrowiu takie potraktowanie. Nie przejął się tym jednak wcale. Trudno, żeby ktoś tak mocarny jak szaman miał jakiekolwiek względy dla osoby podającej się za mężczyznę, a którą zwykłe mrówki mogły wyłączyć z działania.
Latające „licho-wie-co-to-jest?”, wyglądające jak przypadkowy zlepek niepotrzebnych części zapasowych do wszystkich możliwych zwierząt i stworzeń żyjących w Alaranii, nie było dla Agelatusa żadnym partnerem do rozmowy. Jego właściciel - ulizany chłopek-roztropek niby też, ale druid spróbował zachować się trochę wbrew swej naturze i pozostać najbardziej tolerancyjny jak to tylko możliwe. Dziki barbarzyńca nigdy nie przepadał za towarzystwem osób, które zabić mogła choćby pogoda, jakaś byle śmieszna górska lawina czy nawet zwykłe walące się drzewo, ale bezwzględnie podporządkowywał się woli swej bogini i posłusznie przybył tu wymieniać pieluchy tej zgrai siusiumajtków. Miał tu już i tak pod opieką Groszek i Sinfee, więc jeden czy dwóch chuderlaków więcej nie robiło mu już żadnej różnicy.
Zadzieranie jednak z rogatym szamanem i przyklejanie mu do ramienia magicznego źródła zielonych glutów nie było zbyt rozsądnym zachowaniem. Po pokazie nieudolności, który zaprezentowała Sinfee próbując strącić chochlika drewnianą pałką, pstrokaty dziwoląg liczył chyba na to, że wszyscy naturianie mają równie zezowate oko i celność godną jednookiego cyklopa. Półbykowi nie chciało się jednakże podnosić z murawy, by udowodnić mu jak bardzo się myli i w rewanżu rzucić w kolorowego trefnisia jakimś solidnym głazem, dlatego nie ruszając się z miejsca odezwał się tylko do łuskowatego, który zatroskany zbliżył się, przezornie jednak pozostając poza zasięgiem ramion barbarzyńcy.
- Pilnuj pan tego swojego cudaka... – Parsknął po naturiańsku. Z tak błahego powodu nie miał zamiaru zmuszać się do używania wspólnej mowy. – ...bo się będziemy gniewać.
Następnie złapał się za tryskające zieloną galaretą ramię, pomamrotał przez chwilę stare mantry szamańskich modlitw i to wystarczyło, by druid mocą swojej niezbyt jednak silnej, ale pomimo to jak zawsze niesamowicie skutecznej magii Harmonii zatrzymał denerwujący wyciek śluzu.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Groszek z zainteresowaniem obserwowała chochlika, podlatując do Rygla na odległość swojej ręki. Próbowała ustalić z czym ma do czynienia, jednak na chwilę obecną nie miała żadnego punktu zaczepienia. Stwór przypominał po trochu mokrą jaszczurkę, trochę osę, po części liść, a z całą pewnością pokrakę. Wróżka spróbowała przeanalizować go pod różnym kątem, przez chwilę unosząc się w powietrzu z głowa na dolę, w nadziei iż taka perspektywa, pomoże rozwikłać zagadkę tajemniczości chochlika. Póki co nawet nie była pewna czy mówi do głowy swojego latającego kompana. A może znajdował się na jego końcu?
- Dlaczego jesteś taki chaotyczny? – Spytała.
Przekonana o swoim sprycie, Skrzydlata zdecydowała na razie nie dzielić się z Agelatusem szczegółami swojej misji. Uważała ją nie tylko za ważną, ale również ściśle tajną. I chociaż Groszek rozpierała duma domagająca się by natychmiast zakomunikować wszystkim jakiego to istotnego zadania podjęła się tym razem, ostatecznie w postępowaniu wróżki zwyciężyła chęć budowania napięcia i wyczekanie odpowiedniego momentu, takiego w którym ujawnione przez nią informacje, wywrą większe wrażenie. A przede wszystkim takiego w którym driada nie będzie rozpraszała uwagi innych, swoim głupim gadaniem o miłości.
Tymczasem odurzona wonią minotaura, Sinfee zaczęła się zataczać, tak jakby wypiła zbyt wiele alkoholu. Nie miała pojęcia w jaki sposób szaman potrafi pocić się, nie wykonując wcześniej żadnego wysiłku. To dopiero był sekret, albo jakaś szamańska sztuczka. Czy to znaczy że skoro ona tak nie potrafi to nie jest dobrą wojowniczką? Driada mogła biegać godzinami, a gdy się zatrzymała jedyna różnica jaką dało się zauważyć na jej ciele, były rozwichrzone włosy. Sinfee zastanawiała się również nad tym, jak zmieni się zapach mężczyzny, gdyby naprawdę go rozruszać? W ogóle w ostatnim czasie zdecydowanie więcej myślała o płci przeciwnej. Wcześniej obcując jedynie z siostrami, takich jak Rogaty Pyszczek, uważała za zło konieczne, dziwne, brzydkie i nikomu nieprzydatne. Ale szaman, pomijając fetor, okazał się świetnym towarzyszem. Wiedział sporo o świecie, co ważniejsze, mógł również nauczyć ją posługiwania się bronią, a przy okazji pokazać sztuczkę z miodem.
- Powalczymy później? – Zaproponowała Sinfee, pewna iż tak właśnie postępują najtwardsze wojowniczki jaką, według własnego mniemania, była obecnie. Poza tym nagle nabrała przekonania, że stajać do potyczki z wielkoludem, mogłaby tym samym zaimponować niebieskowłosemu. Znaczy się zrobi to jak tylko ustali skąd ten ostatni wziął się na jej polanie. – Najpierw jednak muszę zając się obowiązkami, ale jak będziesz miał ochotę na lanie, to mów.
Cały czas poruszając się niepewnym krokiem, driada odbiła się od minotaura, powoli i nieco zygzakowato przesuwając się w stronę Łuskowatego.
- A pan? Co pan tu robi? Informuje że to są nasze ziemię i nie wolno tu sobie ot tak wchodzić bez zgody pierwszej siostry. Jesteście wspólnikami tak? Dziwne, nie wyglądacie podobnie. Pewnie myślisz że go uratujesz? Hmm? Nic z tego. Ja byłam pierwsza wiec ustaw się w kolejkę. W ogóle dlaczego ty się nie boisz? – Ostatnia uwaga Sinfee dotyczyła zachowania nieznajomego zarówno wobec niej, szamana jak i potencjalnego spotkania z innymi driadami.. Driada dobrze zakodowała sobie wskazówkę iż barbarzyńcy nie ubierają świata w piękne słówka, ale mówią co myślą i tak jak jest. Poza tym jej ciekawość dawno już pokonała wstyd.
– I dlaczego jesteś taki ładny? - Dodała driada po chwili namysłu.
- Od wczoraj tak ma. – Skomentowała Skrzydlata, zwracając się do Rygla. – Ciągle mówi jak bardzo jest zakochana, że dojrzewa, zmienia się, że teraz ma znacznie większe poczucie obowiązku i że jej zdaniem driady są stworzone do miłości. Tylko miłość, miłość i miłość. Nawet sobie nie wyobrażasz jak ciężko jest wytrzymać z kimś kto cały czas mówi tylko o jednym. I jeszcze się przy tym wykłóca. Jarzębina jest uparta, ale ta tutaj jest tak zrzędliwa, jak wielka. To tak jakby skupiać się na jednym konkretnym żołędziu, a zapomnieć o wszystkich pozostałych.
- Dlaczego jesteś taki chaotyczny? – Spytała.
Przekonana o swoim sprycie, Skrzydlata zdecydowała na razie nie dzielić się z Agelatusem szczegółami swojej misji. Uważała ją nie tylko za ważną, ale również ściśle tajną. I chociaż Groszek rozpierała duma domagająca się by natychmiast zakomunikować wszystkim jakiego to istotnego zadania podjęła się tym razem, ostatecznie w postępowaniu wróżki zwyciężyła chęć budowania napięcia i wyczekanie odpowiedniego momentu, takiego w którym ujawnione przez nią informacje, wywrą większe wrażenie. A przede wszystkim takiego w którym driada nie będzie rozpraszała uwagi innych, swoim głupim gadaniem o miłości.
Tymczasem odurzona wonią minotaura, Sinfee zaczęła się zataczać, tak jakby wypiła zbyt wiele alkoholu. Nie miała pojęcia w jaki sposób szaman potrafi pocić się, nie wykonując wcześniej żadnego wysiłku. To dopiero był sekret, albo jakaś szamańska sztuczka. Czy to znaczy że skoro ona tak nie potrafi to nie jest dobrą wojowniczką? Driada mogła biegać godzinami, a gdy się zatrzymała jedyna różnica jaką dało się zauważyć na jej ciele, były rozwichrzone włosy. Sinfee zastanawiała się również nad tym, jak zmieni się zapach mężczyzny, gdyby naprawdę go rozruszać? W ogóle w ostatnim czasie zdecydowanie więcej myślała o płci przeciwnej. Wcześniej obcując jedynie z siostrami, takich jak Rogaty Pyszczek, uważała za zło konieczne, dziwne, brzydkie i nikomu nieprzydatne. Ale szaman, pomijając fetor, okazał się świetnym towarzyszem. Wiedział sporo o świecie, co ważniejsze, mógł również nauczyć ją posługiwania się bronią, a przy okazji pokazać sztuczkę z miodem.
- Powalczymy później? – Zaproponowała Sinfee, pewna iż tak właśnie postępują najtwardsze wojowniczki jaką, według własnego mniemania, była obecnie. Poza tym nagle nabrała przekonania, że stajać do potyczki z wielkoludem, mogłaby tym samym zaimponować niebieskowłosemu. Znaczy się zrobi to jak tylko ustali skąd ten ostatni wziął się na jej polanie. – Najpierw jednak muszę zając się obowiązkami, ale jak będziesz miał ochotę na lanie, to mów.
Cały czas poruszając się niepewnym krokiem, driada odbiła się od minotaura, powoli i nieco zygzakowato przesuwając się w stronę Łuskowatego.
- A pan? Co pan tu robi? Informuje że to są nasze ziemię i nie wolno tu sobie ot tak wchodzić bez zgody pierwszej siostry. Jesteście wspólnikami tak? Dziwne, nie wyglądacie podobnie. Pewnie myślisz że go uratujesz? Hmm? Nic z tego. Ja byłam pierwsza wiec ustaw się w kolejkę. W ogóle dlaczego ty się nie boisz? – Ostatnia uwaga Sinfee dotyczyła zachowania nieznajomego zarówno wobec niej, szamana jak i potencjalnego spotkania z innymi driadami.. Driada dobrze zakodowała sobie wskazówkę iż barbarzyńcy nie ubierają świata w piękne słówka, ale mówią co myślą i tak jak jest. Poza tym jej ciekawość dawno już pokonała wstyd.
– I dlaczego jesteś taki ładny? - Dodała driada po chwili namysłu.
- Od wczoraj tak ma. – Skomentowała Skrzydlata, zwracając się do Rygla. – Ciągle mówi jak bardzo jest zakochana, że dojrzewa, zmienia się, że teraz ma znacznie większe poczucie obowiązku i że jej zdaniem driady są stworzone do miłości. Tylko miłość, miłość i miłość. Nawet sobie nie wyobrażasz jak ciężko jest wytrzymać z kimś kto cały czas mówi tylko o jednym. I jeszcze się przy tym wykłóca. Jarzębina jest uparta, ale ta tutaj jest tak zrzędliwa, jak wielka. To tak jakby skupiać się na jednym konkretnym żołędziu, a zapomnieć o wszystkich pozostałych.
- Squamea
- Szukający drogi
- Posty: 29
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
- Profesje:
- Kontakt:
Odpowiedź minotaura była w sumie taka, jakiej się spodziewał po kimś o jego nastawieniu, to jest rozgniewana. Z jakiegoś powodu jednak tamten uznał, że to jego wina że nie upilnował chochlika i że to on jest odpowiedzialny za obecną sytuację. To, że Rygiel jest od niego szybszy co najmniej trzykrotnie i to najwyraźniej bez większych problemów najwyraźniej nie miało dla naturianina dostatecznego znaczenia by mogło posłużyć za usprawiedliwienie. Choć z drugiej strony może chodziło mu o wychowanie chochlika, na które Squamea zwyczajowo miał podobny wpływ co mewa na morze. Niezależnie jednak od tego który z tych powodów był tym prawdziwym, to on był tym który zawinił, przynajmniej według minotaura.
- Trudno jest nad nim zapanować, Rygiel jest dość... żywiołowy. – Powiedział Squamea, starając się brzmieć tak, żeby brzmiało to dość przekonująco i jednocześnie żeby nie wywołać wybuchu gniewu u rozmówcy, gdyż odrobinę się na to zanosiło. Nie żeby się bardzo tego obawiał, bo z pomocą swojej magii pewnie zdołałby się z nim dogadać i go uspokoić, ale z drugiej strony wolał po prostu tego nie robić. Nie wydawało mu się to zbyt dobrym wykorzystaniem swoich umiejętności, tym bardziej że już teraz nieustannie zużywał niewielką cząstkę swojej mocy po to, by utrzymać naukowca na ziemi we względnym spokoju.
Driada tymczasem, do tej pory znajdująca się dość blisko minotaura skończyła swój własny wywód, w którym mówiła coś o tym że chciałaby walczyć z minotaurem. Uzdrowiciel wprawdzie nie miał pojęcia, jak ona to sobie wyobrażała, ale z drugiej strony istniała możliwość że dziewczyna jest bardziej niebezpieczna niż na pierwszy rzut oka wygląda. Dochodziła jeszcze przecież magia, a minotaur wspominał coś o jej zdolnościach. Mimo to jednak dalej trudno mu było sobie to wyobrazić. Zajęty tymi myślami odrobinę odciął się od rzeczywistości. Dopiero po chwili do eugona dotarło, że driada zakończyła słowami „muszę zająć się obowiązkami”, oraz to, że zmierzała właśnie w jego stronę. Kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, w jego umyśle zapłonęło czerwone światełko, które wyraźnie mówiło, że nadciągająca sytuacja ani trochę nie będzie w porządku. W momencie słowo „obowiązki” w jego pokręconym umyśle przybrało inne, dużo bardziej niegrzeczne znaczenie. I ponadto, podobało mu się to. Driada, choć nie była najpiękniejszą istotą jaką w życiu widział, uplasowała się na jego liście całkiem wysoko. Gdyby tylko nie fakt, że tuż za nią siedział monstrualnych rozmiarów minotaur, który bacznie go obserwował i przy okazji nieszczególnie lubił, to czuł że chętnie poddałby się pływowi swoich myśli i pozwolił by kierowały jego słowami i ruchami. Teraz nie czuł się jednak pewnie. Nie w tym towarzystwie. No i nie po tym, co wydarzyło się miesiąc wcześniej. Musiał w końcu z tym skończyć. To powodowało tylko same problemy. W tym nagłym przypływie motywacji uniósł woreczek z piersi i wciągnął głęboko nosem zapach wydobywający się z środka.
Słowotok z ust driady okazał się być na tyle bezładny, że na chwilę zapomniał co właściwie chciał powiedzieć. Dziewczyna nawet nie czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony i zaraz po zadaniu pytania dobierała sobie dopowiedzianą odpowiedź i od razu pytała dalej, zupełnie wyłączając jego samego z całej tej sekwencji. Zanim w ogóle udało mu się zebrać słowa, czy dojść do głosu, driada była już mniej więcej na etapie rozgryzania jego motywów, o ile jej tok myślenia nie biegł szybciej niż same słowa.
- Jestem uzdrowicielem. I naturianinem. – powiedział Squamea, zastanawiając się czy jego słowa brzmią dostatecznie przekonująco dla przekonanej o swoich racjach dziewczyny. – Może nie do końca w tej kolejności. Jestem tu po to by uzupełnić moje zapasy ziół... No a tu znalazłem się przez mojego chochlika, Rygla.
Nie do końca był pewien, w jaki sposób przyjęto jego odpowiedzi, gdyż oblicze driady w sumie nie zdradzało niczego. Nie wyciągnęła broni, nie zaatakowała... Albo mu uwierzyła, albo nie jest jeszcze pewna. Milczała przez chwilę, co w porównaniu z wcześniejszym słowotokiem wydawało się dużo dłuższe niż powinno. W tym czasie przez myśl przemknęło mu by ostrożnie przyjrzeć się jej uczuciom, żeby spróbować zgadnąć co tak naprawdę sądziła.
Zanim jednak zdążył podjąć decyzję, driada znów zadała mu pytanie. Tym razem jednak było inne niż poprzednie, do tego stopnia że zupełnie go tym zaskoczyła. Komplement, gdyż tak właśnie chyba można to było nazwać, uderzył w dokładnie tą strunę, o którą Squamea się obawiał i rozbrzmiał głośno i wyraźnie w jego myślach, odczuciach i przede wszystkim pragnieniach, które teraz dosłownie zapłonęły. Wyobrażenia o tym, co tylko mogło pomiędzy nimi zajść niemal całkowicie przesłoniły mu rzeczywistość.
- Ja? – zapytał, nie potrafiąc już sobie nawet przypomnieć dlaczego tu przyszedł, nie licząc smukłej figury driady tuż przed nim. Nie wiedział czy był jakiś inny powód. A zresztą, czy to w ogóle się liczyło? – Jestem po prostu wyjątkowy. – Powiedział, po czym potrząsnął trochę głową i przejechał palcami po włosach, układając poszarpaną czuprynę w coś, co pomimo tego że wciąż było poszarpaną czupryną, nagle zaczęło wyglądać zaskakująco atrakcyjnie. Zaraz potem Squamea posłał dziewczynie jeden ze swoich uśmiechów, ten z tych wyjątkowych, zarezerwowanych tylko na najważniejsze okazje. Miał ich przygotowany cały zestaw, a ten konkretny doskonale sprawdzał się przy rozmowach z młodymi dziewczynami. Nie wspominając już nawet o tym, niemalże bezwiednie naciskał lekko na magiczne struny uczuć rozmówczyni, naprowadzając ją na odpowiednie tory.
- No ale, nie skupiajmy się na mnie... No w każdym razie nie tylko. – powiedział głębszym niż zwykle głosem, choć na myśli wcale nie miał tego by odwrócić od siebie uwagę. Przeciąganie ostatniego słowa i krótką pauza miały dokładnie odwrotny efekt. – Są przecież o wiele doskonalsze rzeczy, o których można porozmawiać... – powiedział, posyłając dziewczynie kolejne rozbrajające spojrzenie i bardzo przyjazny uśmiech. Jednocześnie zrobił krok w jej stronę, lekko wysuwając do przodu prawą dłoń.
Zauważona przez niego wróżka wydawała mu się równie zaintrygowana nim co on nią. No, tak mniej więcej, bo zdało mu się że ona pierwszy raz widzi kogoś takiego jak on. Znaczy się nie było w tym absolutnie nic dziwnego, Rygiel był jedyny w swoim rodzaju nawet wśród swoich braci. Kiedy tylko zbliżył się do niej trochę, to ona zaczęła latać wokół niego, jakby próbując pożreć go wzrokiem z każdej możliwej strony. Chochlik, pomimo tego że wróżki już w swoim życiu widział, postanowił odwdzięczyć jej się tym samym. I podczas gdy ona próbowała zalecieć go od tyłu, on wykonywał piruet w powietrzu, zataczając koło dookoła niej, i na każdą kolejną próbę odpowiadając tak samo, w ostateczności zamykając ich dwójkę w szalonej sekwencji powietrznych akrobacji. Chochlik jednocześnie bawił się przy tym wyśmienicie, czując zwykłą, prostą radość z tego, że wreszcie spotkał kogoś z kim rzeczywiście mógłby się dogadać.
Kiedy już wreszcie skończyli i zatrzymali się naprzeciwko siebie, Rygiel czuł już niepohamowaną euforię z dopiero co odbytej zabawy i śmiał się po swojemu, zupełnie tak jakby w ten sposób chciał się uspokoić i trochę zwolnić. Podobało mu się jednak i byłby gotów ponownie wszcząć gonitwę gdyby tylko wróżka pokazałaby w jakikolwiek sposób że ma na to ochotę. Tak się jednak nie stało, zamiast tego jednak postanowiła rozpocząć z nim rozmowę. Nie była to wprawdzie rozmowa jakiej się spodziewał, prawda... Ale to tym lepiej.
- Ja jestem Rygiel. – przedstawił się chochlik, robiąc mały ukłon w powietrzu, jednocześnie zamiatając ogonem na prawo i lewo. Ktoś postronny mógłby myśleć, że chochlik postanowił zignorować rzuconą w jego stronę uwagę, jednak w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Pytanie wróżki w zasadzie jedynie przysporzyło mu pewności siebie, przez co wypiął swoją futrzastą pierś do przodu i z dumą oznajmił: - Staram się.
- A kim ty jesteś? Jak się nazywasz? Co tutaj robisz? – zaczął po chwili zadawać jej pytania. Rygiel uważał że skoro on jej odpowiedział, to teraz była już jej kolej na udzielanie odpowiedzi. I w sumie to mógł mieć rację. W każdym razie u ludzi to tak działało. Nie był pewien jak to było z wróżkami ale zawsze warto było sprawdzić.
Rygiel zachichotał cicho, kiedy tylko zobaczył jak driada chwieje się, nawijając coś o obowiązkach, po czym zaczyna iść w stronę Szczurojada. Z jakiegoś powodu wydawało mu się zabawne, że nagle zaczęła zachowywać się jak po alkoholu. On sam w sumie nie bardzo wiedział ile muszą wypić ludzie i im podobni, żeby się upić, ale był prawie pewien że ta ilość jest większa niż zero. Chyba właśnie to było w tym dla niego takie zabawne.
Jak się jednak okazało, było to jeszcze nic! Kiedy zaczęła mówić do Szczurojada bez ładu i składu, Rygiel przestał już ukrywać się z tym jak bardzo go to bawi i wybuchnął głośnym śmiechem. Nie bardzo wiedział o co jej tak właściwie chodzi, lecz nie miało to dla niego większego znaczenia. Nie musiał się skupiać na jej słowach, jeśli było tam coś ważnego to i tak na pewno powiedzą to jeszcze parę razy.
- O nie... – wymamrotał chochlik, kiedy usłyszał jak dziewczyna sprawiła wężowi komplement. On znał Szczurojada na tyle dobrze, że wiedział jak to się skończy jeszcze zanim na dobre się zaczęło. Nie znosił kiedy to się działo... chociaż z drugiej strony ciekawie byłoby zobaczyć co mu zaraz nagada bykoludź. Rygiel nie miał bowiem wątpliwości że jest on jakoś związany z driadą, a to znaczyło że pewnie się wkurzy. To na pewno byłoby ciekawe. W sumie, jakby się nad tym zastanowić, to nawet bardzo chciałby to zobaczyć.
Wtedy, mniej więcej jednocześnie, Szczurojad i wróżka zaczęli mówić jednocześnie. Ona mówiła coś o driadzie, mówiąc że ma tak od wczoraj i że nie przestaje. Wąż też coś mówił, najprawdopodobniej zaczynał już te swoje podchody, lecz Rygla tak nagle uderzyły słowa wróżki że zaczął się śmiać, tak bardzo że z oczu zaczęły cieknąć mu łzy i musiał je ścierać łapami. Dopiero po chwili udało mu się opanować na krótką chwilę, by powiedzieć: - Mój tak ma od zawsze! – wydusił z siebie, po czym znów przerwał po to, by wybuchnąć kolejną salwą śmiechu.
- Trudno jest nad nim zapanować, Rygiel jest dość... żywiołowy. – Powiedział Squamea, starając się brzmieć tak, żeby brzmiało to dość przekonująco i jednocześnie żeby nie wywołać wybuchu gniewu u rozmówcy, gdyż odrobinę się na to zanosiło. Nie żeby się bardzo tego obawiał, bo z pomocą swojej magii pewnie zdołałby się z nim dogadać i go uspokoić, ale z drugiej strony wolał po prostu tego nie robić. Nie wydawało mu się to zbyt dobrym wykorzystaniem swoich umiejętności, tym bardziej że już teraz nieustannie zużywał niewielką cząstkę swojej mocy po to, by utrzymać naukowca na ziemi we względnym spokoju.
Driada tymczasem, do tej pory znajdująca się dość blisko minotaura skończyła swój własny wywód, w którym mówiła coś o tym że chciałaby walczyć z minotaurem. Uzdrowiciel wprawdzie nie miał pojęcia, jak ona to sobie wyobrażała, ale z drugiej strony istniała możliwość że dziewczyna jest bardziej niebezpieczna niż na pierwszy rzut oka wygląda. Dochodziła jeszcze przecież magia, a minotaur wspominał coś o jej zdolnościach. Mimo to jednak dalej trudno mu było sobie to wyobrazić. Zajęty tymi myślami odrobinę odciął się od rzeczywistości. Dopiero po chwili do eugona dotarło, że driada zakończyła słowami „muszę zająć się obowiązkami”, oraz to, że zmierzała właśnie w jego stronę. Kiedy tylko zdał sobie z tego sprawę, w jego umyśle zapłonęło czerwone światełko, które wyraźnie mówiło, że nadciągająca sytuacja ani trochę nie będzie w porządku. W momencie słowo „obowiązki” w jego pokręconym umyśle przybrało inne, dużo bardziej niegrzeczne znaczenie. I ponadto, podobało mu się to. Driada, choć nie była najpiękniejszą istotą jaką w życiu widział, uplasowała się na jego liście całkiem wysoko. Gdyby tylko nie fakt, że tuż za nią siedział monstrualnych rozmiarów minotaur, który bacznie go obserwował i przy okazji nieszczególnie lubił, to czuł że chętnie poddałby się pływowi swoich myśli i pozwolił by kierowały jego słowami i ruchami. Teraz nie czuł się jednak pewnie. Nie w tym towarzystwie. No i nie po tym, co wydarzyło się miesiąc wcześniej. Musiał w końcu z tym skończyć. To powodowało tylko same problemy. W tym nagłym przypływie motywacji uniósł woreczek z piersi i wciągnął głęboko nosem zapach wydobywający się z środka.
Słowotok z ust driady okazał się być na tyle bezładny, że na chwilę zapomniał co właściwie chciał powiedzieć. Dziewczyna nawet nie czekała na jakąkolwiek reakcję z jego strony i zaraz po zadaniu pytania dobierała sobie dopowiedzianą odpowiedź i od razu pytała dalej, zupełnie wyłączając jego samego z całej tej sekwencji. Zanim w ogóle udało mu się zebrać słowa, czy dojść do głosu, driada była już mniej więcej na etapie rozgryzania jego motywów, o ile jej tok myślenia nie biegł szybciej niż same słowa.
- Jestem uzdrowicielem. I naturianinem. – powiedział Squamea, zastanawiając się czy jego słowa brzmią dostatecznie przekonująco dla przekonanej o swoich racjach dziewczyny. – Może nie do końca w tej kolejności. Jestem tu po to by uzupełnić moje zapasy ziół... No a tu znalazłem się przez mojego chochlika, Rygla.
Nie do końca był pewien, w jaki sposób przyjęto jego odpowiedzi, gdyż oblicze driady w sumie nie zdradzało niczego. Nie wyciągnęła broni, nie zaatakowała... Albo mu uwierzyła, albo nie jest jeszcze pewna. Milczała przez chwilę, co w porównaniu z wcześniejszym słowotokiem wydawało się dużo dłuższe niż powinno. W tym czasie przez myśl przemknęło mu by ostrożnie przyjrzeć się jej uczuciom, żeby spróbować zgadnąć co tak naprawdę sądziła.
Zanim jednak zdążył podjąć decyzję, driada znów zadała mu pytanie. Tym razem jednak było inne niż poprzednie, do tego stopnia że zupełnie go tym zaskoczyła. Komplement, gdyż tak właśnie chyba można to było nazwać, uderzył w dokładnie tą strunę, o którą Squamea się obawiał i rozbrzmiał głośno i wyraźnie w jego myślach, odczuciach i przede wszystkim pragnieniach, które teraz dosłownie zapłonęły. Wyobrażenia o tym, co tylko mogło pomiędzy nimi zajść niemal całkowicie przesłoniły mu rzeczywistość.
- Ja? – zapytał, nie potrafiąc już sobie nawet przypomnieć dlaczego tu przyszedł, nie licząc smukłej figury driady tuż przed nim. Nie wiedział czy był jakiś inny powód. A zresztą, czy to w ogóle się liczyło? – Jestem po prostu wyjątkowy. – Powiedział, po czym potrząsnął trochę głową i przejechał palcami po włosach, układając poszarpaną czuprynę w coś, co pomimo tego że wciąż było poszarpaną czupryną, nagle zaczęło wyglądać zaskakująco atrakcyjnie. Zaraz potem Squamea posłał dziewczynie jeden ze swoich uśmiechów, ten z tych wyjątkowych, zarezerwowanych tylko na najważniejsze okazje. Miał ich przygotowany cały zestaw, a ten konkretny doskonale sprawdzał się przy rozmowach z młodymi dziewczynami. Nie wspominając już nawet o tym, niemalże bezwiednie naciskał lekko na magiczne struny uczuć rozmówczyni, naprowadzając ją na odpowiednie tory.
- No ale, nie skupiajmy się na mnie... No w każdym razie nie tylko. – powiedział głębszym niż zwykle głosem, choć na myśli wcale nie miał tego by odwrócić od siebie uwagę. Przeciąganie ostatniego słowa i krótką pauza miały dokładnie odwrotny efekt. – Są przecież o wiele doskonalsze rzeczy, o których można porozmawiać... – powiedział, posyłając dziewczynie kolejne rozbrajające spojrzenie i bardzo przyjazny uśmiech. Jednocześnie zrobił krok w jej stronę, lekko wysuwając do przodu prawą dłoń.
Zauważona przez niego wróżka wydawała mu się równie zaintrygowana nim co on nią. No, tak mniej więcej, bo zdało mu się że ona pierwszy raz widzi kogoś takiego jak on. Znaczy się nie było w tym absolutnie nic dziwnego, Rygiel był jedyny w swoim rodzaju nawet wśród swoich braci. Kiedy tylko zbliżył się do niej trochę, to ona zaczęła latać wokół niego, jakby próbując pożreć go wzrokiem z każdej możliwej strony. Chochlik, pomimo tego że wróżki już w swoim życiu widział, postanowił odwdzięczyć jej się tym samym. I podczas gdy ona próbowała zalecieć go od tyłu, on wykonywał piruet w powietrzu, zataczając koło dookoła niej, i na każdą kolejną próbę odpowiadając tak samo, w ostateczności zamykając ich dwójkę w szalonej sekwencji powietrznych akrobacji. Chochlik jednocześnie bawił się przy tym wyśmienicie, czując zwykłą, prostą radość z tego, że wreszcie spotkał kogoś z kim rzeczywiście mógłby się dogadać.
Kiedy już wreszcie skończyli i zatrzymali się naprzeciwko siebie, Rygiel czuł już niepohamowaną euforię z dopiero co odbytej zabawy i śmiał się po swojemu, zupełnie tak jakby w ten sposób chciał się uspokoić i trochę zwolnić. Podobało mu się jednak i byłby gotów ponownie wszcząć gonitwę gdyby tylko wróżka pokazałaby w jakikolwiek sposób że ma na to ochotę. Tak się jednak nie stało, zamiast tego jednak postanowiła rozpocząć z nim rozmowę. Nie była to wprawdzie rozmowa jakiej się spodziewał, prawda... Ale to tym lepiej.
- Ja jestem Rygiel. – przedstawił się chochlik, robiąc mały ukłon w powietrzu, jednocześnie zamiatając ogonem na prawo i lewo. Ktoś postronny mógłby myśleć, że chochlik postanowił zignorować rzuconą w jego stronę uwagę, jednak w rzeczywistości było zupełnie na odwrót. Pytanie wróżki w zasadzie jedynie przysporzyło mu pewności siebie, przez co wypiął swoją futrzastą pierś do przodu i z dumą oznajmił: - Staram się.
- A kim ty jesteś? Jak się nazywasz? Co tutaj robisz? – zaczął po chwili zadawać jej pytania. Rygiel uważał że skoro on jej odpowiedział, to teraz była już jej kolej na udzielanie odpowiedzi. I w sumie to mógł mieć rację. W każdym razie u ludzi to tak działało. Nie był pewien jak to było z wróżkami ale zawsze warto było sprawdzić.
Rygiel zachichotał cicho, kiedy tylko zobaczył jak driada chwieje się, nawijając coś o obowiązkach, po czym zaczyna iść w stronę Szczurojada. Z jakiegoś powodu wydawało mu się zabawne, że nagle zaczęła zachowywać się jak po alkoholu. On sam w sumie nie bardzo wiedział ile muszą wypić ludzie i im podobni, żeby się upić, ale był prawie pewien że ta ilość jest większa niż zero. Chyba właśnie to było w tym dla niego takie zabawne.
Jak się jednak okazało, było to jeszcze nic! Kiedy zaczęła mówić do Szczurojada bez ładu i składu, Rygiel przestał już ukrywać się z tym jak bardzo go to bawi i wybuchnął głośnym śmiechem. Nie bardzo wiedział o co jej tak właściwie chodzi, lecz nie miało to dla niego większego znaczenia. Nie musiał się skupiać na jej słowach, jeśli było tam coś ważnego to i tak na pewno powiedzą to jeszcze parę razy.
- O nie... – wymamrotał chochlik, kiedy usłyszał jak dziewczyna sprawiła wężowi komplement. On znał Szczurojada na tyle dobrze, że wiedział jak to się skończy jeszcze zanim na dobre się zaczęło. Nie znosił kiedy to się działo... chociaż z drugiej strony ciekawie byłoby zobaczyć co mu zaraz nagada bykoludź. Rygiel nie miał bowiem wątpliwości że jest on jakoś związany z driadą, a to znaczyło że pewnie się wkurzy. To na pewno byłoby ciekawe. W sumie, jakby się nad tym zastanowić, to nawet bardzo chciałby to zobaczyć.
Wtedy, mniej więcej jednocześnie, Szczurojad i wróżka zaczęli mówić jednocześnie. Ona mówiła coś o driadzie, mówiąc że ma tak od wczoraj i że nie przestaje. Wąż też coś mówił, najprawdopodobniej zaczynał już te swoje podchody, lecz Rygla tak nagle uderzyły słowa wróżki że zaczął się śmiać, tak bardzo że z oczu zaczęły cieknąć mu łzy i musiał je ścierać łapami. Dopiero po chwili udało mu się opanować na krótką chwilę, by powiedzieć: - Mój tak ma od zawsze! – wydusił z siebie, po czym znów przerwał po to, by wybuchnąć kolejną salwą śmiechu.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Minotaur wywrócił oczami.
- „Walczyć? HA! Ona? Z nim? Chyba na strojenie głupich min!”
W tym faktycznie miała jakieś szanse. Mało tego – jeśli w pojedynku będą mogły brać udział tyko te wyrazy twarzy, które są głupie, wesołe, śmieszne, zapłakane albo żałosne (i każde inne poza groźnymi i gniewnymi), to byłoby to pierwsze w historii starcie, które Agelatus by przegrał – i to od razu walkowerem. Bo tak właściwie to wszelkie dywagacje na temat grymasów byczej fizjonomii mijały się z celem, bowiem u szamana można było uświadczyć zawsze tylko jeden jedyny, a mianowicie ten pod wszystko mówiącym tytułem: „Dawaj na ring! Zaraz cię zniszczę!”. Rogaty druid uznawał go za najbardziej uniwersalny, a zatem odpowiedni i pasujący do każdej możliwej sytuacji - coś jak skarpetki do sandałów. I w ogóle się z tą opinią nie krył. Gdyby jakiś odważny postanowił go o to zapytać, to wielki naturianin przyznałby się szczerze do zupełnego braku potrzeby wyrażania jakichkolwiek innych emocji przez grymasy twarzy. Pod warunkiem oczywiście, że zechciałby odezwać się w aż tak nieistotnej sprawie.
Szaman popatrzył jednak uważniej na Liściastą. Fanzoliła jak zwykle, albo jeszcze gorzej niż zwykle. No niestety - tak się to kończy, jak za dużo czasu spędzasz z wróżkami. Człowiek (driada, centaurzyca, elf i każda inna rasa) głupieje. Tylko minotaury jako istoty doskonałe mogą być na to mniej więcej odporne. A sam Agelatus jako prawdziwy samiec alfa stał jeszcze ze trzy poziomy wyżej we własnej barbarzyńskiej hierarchii ważności istot i świata. On o swoje zdrowie zupełnie się nie martwił, wszak takich jak on żadne choróbsko się nie ima, a już zwłaszcza od-wróżkowe zidiocenie.
Beknął przeciągle jakby dla potwierdzenia tych niewypowiedzianych na głos teorii.
- „Nie zaszkodzi..” – pomyślał przy tym – „..postawić sobie wokół łba kolejną chmurę aromatów ochronnych przed groszkowym trajkotaniem zbyt blisko uszu.
Po zastanowieniu zdecydował się jednak zapobiec zbytniemu rozbuchaniu driadzich „wojowniczych” zapędów i jakimś niekontrolowanym romansom swojej małej siostrzyczki z przypadkowymi włóczęgami. Wyciągnął rękę i zanim jeszcze Sinfee wyszła z zasięgu jego ramion popchnął ją delikatnie, żeby się tylko wywróciła. Mała nie spodziewała się ciosu, więc padła jak kłoda twarzą nurkując w murawie. Poderwała się jednak szybko jak sprężynka i odwróciła do niego zagniewano-obrażoną buzię, dokładnie tak jak wtedy w Kryształowym Królestwie, gdy druid zdecydował się obdarzyć niewdzięczną centaurzycę Nemain (bleh!) swoją łaskawą atencją.
- Ej co ty wyprawiasz?! – oburzyła się.
Półbyk nie odpowiedział, tylko znów ją popchnął.
- Uważaj ty wielka rogata niezdaro! – próbowała na niego nakrzyczeć zbierając się z ziemi drugi już raz, ale po chwili ponownie leżała powalona na trawę.
- Chciałaś walczyć to walcz. – opowiedział olbrzym zupełnie usprawiedliwiając swoje zaczepki. Tym razem driada wstając już nie odezwała się, tylko pokazała Agelatusowi całą długość swojego języka.
- Nie poddawaj się, dobrze ci idzie! – odparł minotaur, gdy dziewczynka kolejny raz przewracała się pod dotknięciem jego palca.
- Przestań! – pisnęła coraz bardziej zła, że oto z każdym kolejnym upadkiem wali się jej autorytet „Wielkiej Wojowniczki i Strażniczki Polany”.
- Już prawie mnie pokonałaś. – naturianin absolutnie nic sobie nie robił z protestów Liściastej. Kontynuował nierówne starcie i lekkimi ruchami dłoni podcinał jej wątłe nóżki raz po raz obalając Sinfee na ziemię.
- Jeszcze trochę i zabraknie mi sił.. – podpuszczał ją do wysiłku, choć dla każdego chyba było jasne, że prędzej skończy się świat, niż druidowi wyczerpie energia na takie machanie ręką od niechcenia.
Przestał, gdy wreszcie w swej bezsilności blondyneczka rzuciła w wielkiego brata kamieniem, i o dziwo trafiła. Kawałek skały odbił się od nosa barbarzyńcy, zaklekotał o potężny róg i upadł. Jego wyraz mordy się nie zmienił ani trochę (bo i po co?), ale mała buzia zalała się rumieńcem strachu i niepewności. Ta nieskrywana panika w oczach mówiła wszystko. Kiedyś pewnie bałaby się o życie, bo kto wie czy wielki mężczyzna zachował w stosunku do niej swoją wyrozumiałość, ale teraz, wnioskując po tych butnych przechwałkach i przekonaniu o swojej domniemanej wojowniczości, to może martwiła się czy minotaurowi nie zrobiła niechcący jakiejś krzywdy. Jakkolwiek, "walka" była już skończona. Tak, to by było na tyle, jeśli idzie o driadzią agresję. Jak zwykle: wypuścić strzałę na wiwat i zemdleć. Cała Sinfee. Dał jej zatem spokój, a ona czerwona ze złości (albo prędzej ze wstydu i zakłopotania) odeszła obrażona nic nie mówiąc, a tylko poprawiając kieckę i wyciągając źdźbła trawy z roztrzepanej fryzury.
Zadowolony z siebie postanowił zaryzykować. Miał pełną świadomość, jak bardzo to może być bolesne i niebezpieczne, ale mimo wszystko skupił się i spróbował zrozumieć cokolwiek z bełkotu Groszek opowiadającej o jakichś zauroczeniach, miłości i oczywiście o Jarzębinie!!
- To wszystko jest bardzo ciekawe... – zażartował, gdy już skończyła, udając, że go jakoś obchodzi to co skrzydlata mówi. Wcale jednak nie starał się, żeby to zainteresowanie wyglądało chociaż trochę wiarygodnie. Bycza morda ciągle miała taki wyraz, jakby minotaur miał zamiar zaraz popełnić morderstwo. - ...ale może weźmy się wreszcie do roboty. Co masz za misję? - powtórzył swoje pytanie, a każdy kto kiedykolwiek miał do czynienia z barbarzyńcami bez trudu mógł się domyślić, że dla własnego bezpieczeństwa nie warto sprawdzać gdzie są granice cierpliwości rogatego szamana. Wróżki jednak (a Groszek to z całą pewnością) nie należały do tych stworzeń, które można by posądzać o myślenie, a już na pewno nie o zdrowy rozsądek.
- „Walczyć? HA! Ona? Z nim? Chyba na strojenie głupich min!”
W tym faktycznie miała jakieś szanse. Mało tego – jeśli w pojedynku będą mogły brać udział tyko te wyrazy twarzy, które są głupie, wesołe, śmieszne, zapłakane albo żałosne (i każde inne poza groźnymi i gniewnymi), to byłoby to pierwsze w historii starcie, które Agelatus by przegrał – i to od razu walkowerem. Bo tak właściwie to wszelkie dywagacje na temat grymasów byczej fizjonomii mijały się z celem, bowiem u szamana można było uświadczyć zawsze tylko jeden jedyny, a mianowicie ten pod wszystko mówiącym tytułem: „Dawaj na ring! Zaraz cię zniszczę!”. Rogaty druid uznawał go za najbardziej uniwersalny, a zatem odpowiedni i pasujący do każdej możliwej sytuacji - coś jak skarpetki do sandałów. I w ogóle się z tą opinią nie krył. Gdyby jakiś odważny postanowił go o to zapytać, to wielki naturianin przyznałby się szczerze do zupełnego braku potrzeby wyrażania jakichkolwiek innych emocji przez grymasy twarzy. Pod warunkiem oczywiście, że zechciałby odezwać się w aż tak nieistotnej sprawie.
Szaman popatrzył jednak uważniej na Liściastą. Fanzoliła jak zwykle, albo jeszcze gorzej niż zwykle. No niestety - tak się to kończy, jak za dużo czasu spędzasz z wróżkami. Człowiek (driada, centaurzyca, elf i każda inna rasa) głupieje. Tylko minotaury jako istoty doskonałe mogą być na to mniej więcej odporne. A sam Agelatus jako prawdziwy samiec alfa stał jeszcze ze trzy poziomy wyżej we własnej barbarzyńskiej hierarchii ważności istot i świata. On o swoje zdrowie zupełnie się nie martwił, wszak takich jak on żadne choróbsko się nie ima, a już zwłaszcza od-wróżkowe zidiocenie.
Beknął przeciągle jakby dla potwierdzenia tych niewypowiedzianych na głos teorii.
- „Nie zaszkodzi..” – pomyślał przy tym – „..postawić sobie wokół łba kolejną chmurę aromatów ochronnych przed groszkowym trajkotaniem zbyt blisko uszu.
Po zastanowieniu zdecydował się jednak zapobiec zbytniemu rozbuchaniu driadzich „wojowniczych” zapędów i jakimś niekontrolowanym romansom swojej małej siostrzyczki z przypadkowymi włóczęgami. Wyciągnął rękę i zanim jeszcze Sinfee wyszła z zasięgu jego ramion popchnął ją delikatnie, żeby się tylko wywróciła. Mała nie spodziewała się ciosu, więc padła jak kłoda twarzą nurkując w murawie. Poderwała się jednak szybko jak sprężynka i odwróciła do niego zagniewano-obrażoną buzię, dokładnie tak jak wtedy w Kryształowym Królestwie, gdy druid zdecydował się obdarzyć niewdzięczną centaurzycę Nemain (bleh!) swoją łaskawą atencją.
- Ej co ty wyprawiasz?! – oburzyła się.
Półbyk nie odpowiedział, tylko znów ją popchnął.
- Uważaj ty wielka rogata niezdaro! – próbowała na niego nakrzyczeć zbierając się z ziemi drugi już raz, ale po chwili ponownie leżała powalona na trawę.
- Chciałaś walczyć to walcz. – opowiedział olbrzym zupełnie usprawiedliwiając swoje zaczepki. Tym razem driada wstając już nie odezwała się, tylko pokazała Agelatusowi całą długość swojego języka.
- Nie poddawaj się, dobrze ci idzie! – odparł minotaur, gdy dziewczynka kolejny raz przewracała się pod dotknięciem jego palca.
- Przestań! – pisnęła coraz bardziej zła, że oto z każdym kolejnym upadkiem wali się jej autorytet „Wielkiej Wojowniczki i Strażniczki Polany”.
- Już prawie mnie pokonałaś. – naturianin absolutnie nic sobie nie robił z protestów Liściastej. Kontynuował nierówne starcie i lekkimi ruchami dłoni podcinał jej wątłe nóżki raz po raz obalając Sinfee na ziemię.
- Jeszcze trochę i zabraknie mi sił.. – podpuszczał ją do wysiłku, choć dla każdego chyba było jasne, że prędzej skończy się świat, niż druidowi wyczerpie energia na takie machanie ręką od niechcenia.
Przestał, gdy wreszcie w swej bezsilności blondyneczka rzuciła w wielkiego brata kamieniem, i o dziwo trafiła. Kawałek skały odbił się od nosa barbarzyńcy, zaklekotał o potężny róg i upadł. Jego wyraz mordy się nie zmienił ani trochę (bo i po co?), ale mała buzia zalała się rumieńcem strachu i niepewności. Ta nieskrywana panika w oczach mówiła wszystko. Kiedyś pewnie bałaby się o życie, bo kto wie czy wielki mężczyzna zachował w stosunku do niej swoją wyrozumiałość, ale teraz, wnioskując po tych butnych przechwałkach i przekonaniu o swojej domniemanej wojowniczości, to może martwiła się czy minotaurowi nie zrobiła niechcący jakiejś krzywdy. Jakkolwiek, "walka" była już skończona. Tak, to by było na tyle, jeśli idzie o driadzią agresję. Jak zwykle: wypuścić strzałę na wiwat i zemdleć. Cała Sinfee. Dał jej zatem spokój, a ona czerwona ze złości (albo prędzej ze wstydu i zakłopotania) odeszła obrażona nic nie mówiąc, a tylko poprawiając kieckę i wyciągając źdźbła trawy z roztrzepanej fryzury.
Zadowolony z siebie postanowił zaryzykować. Miał pełną świadomość, jak bardzo to może być bolesne i niebezpieczne, ale mimo wszystko skupił się i spróbował zrozumieć cokolwiek z bełkotu Groszek opowiadającej o jakichś zauroczeniach, miłości i oczywiście o Jarzębinie!!
- To wszystko jest bardzo ciekawe... – zażartował, gdy już skończyła, udając, że go jakoś obchodzi to co skrzydlata mówi. Wcale jednak nie starał się, żeby to zainteresowanie wyglądało chociaż trochę wiarygodnie. Bycza morda ciągle miała taki wyraz, jakby minotaur miał zamiar zaraz popełnić morderstwo. - ...ale może weźmy się wreszcie do roboty. Co masz za misję? - powtórzył swoje pytanie, a każdy kto kiedykolwiek miał do czynienia z barbarzyńcami bez trudu mógł się domyślić, że dla własnego bezpieczeństwa nie warto sprawdzać gdzie są granice cierpliwości rogatego szamana. Wróżki jednak (a Groszek to z całą pewnością) nie należały do tych stworzeń, które można by posądzać o myślenie, a już na pewno nie o zdrowy rozsądek.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Chociaż nie posiadała silnej woli, wrodzonej odporności na magie, czy umiejętności przeciwstawienia się najróżniejszym manipulacjom dotyczącym własnej osoby, na swój sposób Sinfee wykazywała się pewną odpornością na zauroczenie jakim próbował omamić ją Łuskowaty. A wszystko dlatego iż w rzeczywistości driada nie miała pojęcia co jest grane. Wywodząc się z typowo żeńskiej społeczności, Liściasta znała tylko jeden rodzaj budowania wzajemnych relacji, a mianowicie ten, który łączył ją z siostrami. Z drugiej strony jasnowłosa driada różniła się od innych przedstawicielek swojej rasy otwartością na świat i chęcią poznawania rzeczy, które pozostałym driadom wydawały się zbędne. A ponieważ w większości takich tematów siostry nie mogły udzielić jej wystarczających wyjaśnień, zdobytą wiedzę Sinfee miała w zwyczaju interpretować sama, lub czerpać z mądrości znanych sobie Naturian, co w tym przypadku oznaczało jednego centaura, byczego szamana i wróżkę, a od niedawna również elfkę.
To właśnie od długouchej Nireth, Sinfe dowiedziała się o istnieniu czegoś takiego jak miłość, tylko po to by chwilę później zostać brutalnie sprowadzoną na ziemię, w twierdzeniu iż nigdy nie zrozumie tego uczucia, jeśli nie przeżyje go osobiście. Jakkolwiek taka opinia była driadzie nie w smak, ta nie zamierzała się poddawać, dochodząc do wniosku, że skoro powinna być zakochana, to tak waśnie będzie. Zdaniem Liściastej wystarczyło tylko dużo o tym myśleć i znaleźć sobie odpowiedni obiekt westchnień. Zrządzeniem losu, gdy najbardziej tego potrzebowała, człowiek nawinął się sam, a że szczęścia chodzą parami, teraz zyskała jeszcze lepszego kandydata, dzięki któremu mogła udowodnić swoje teorie. Do takiej roli, nieznajomy wydawał się idealny pod każdym względem.
- Naturianinem? Takim jak ja? – Uradowała się Sinfee słysząc odpowiedź Łuskowatego. Co prawda uzdrowiciel swoim wyglądem nie przypominał jej żadnej znanej rasy, ale driada nie zamierzała się tym przejmować. Co więcej, szybko doszła do wniosku że lepiej być nie mogło. Ona sama często spotykała się z pretensjami iż jest zbyt „ludzka”, co nie przystoi porządnej driadzie. W zasadzie gdyby nie ciemniejszy odcień skóry, oczy o intensywnej zieleni i tegoż samego koloru pasemka w włosach, niczym nie różniłaby się od przeciętnego człowieka. Głębsza refleksja pozwoliła Sinfe dojść do wniosku, iż Squamea również jest driadą i to podobną do niej. Znaczy się był męską driadą. Taką o której istnieniu nie widziała nawet Aliana. – To cudownie. Ja jestem Sinfee. Stąd. Znaczy się tu. Tutaj mieszkam.
Niestety Liściasta nie miała okazji sprecyzować swoich podejrzeń, jako ze nie wiadomo dlaczego Rogaty Pyszczek nagle zaczął ją popychać i przewracać. Zupełnie tak jakby coś ugryzło go w ten jego włochaty zadek. Wszelkie próby wyjaśnienia wielkoludowi iż ten nie ma się wygłupiać, spełzły na niczym, jako że ledwo podnosiła się z ziemi, natychmiast została sprowadzana na nią z powrotem. Sinfee momentalnie pożałowała że chciała zrobić dobre wrażenia na nieznajomym wykorzystując do tego minotaura. Baran wszystko musiał brać zbyt dosłownie.
- Próchnica ci na łbie wyrosła, czy co? Myślałam że jesteś po mojej stronie! – Nakrzyczała Liściasta.
Tymczasem Groszek nie posiadała się z radości. Uwielbiała opowiadać o sobie i innych wróżkach, i chociaż według własnego mniemania była w tym bardzo dobra, niezmiernie rzadko spotykała się sytuacją, by ktoś ją o taką historię poprosił. Tymczasem Rygiel najwyraźniej chciał wiedzieć wszystko. Już samym swoim pytaniem sprawiając że na twarzy Skrzydlatej zagościł promienny uśmiech. Ujmując w dłonie łapki chochlika, wróżka zaczęła nimi energicznie potrząsać w powitalnym geście.
- Ja jestem Groszek. Chodź. Zaraz wszystko ci wytłumaczę. – Kulturalnie przedstawiła się wróżka, ciągnąc za sobą Rygla, tak by rysując patykiem po ziemi, obrazowo wyjaśnić mu swoją historię.
- To jest mój Sokownik – kontynuowała skrzydlata malując coś co z grubsza przypominało drzewo – znaczy się naprawdę tak nie wygląda, bo jest większy, ale ja rysuję go w taki sposób żeby była perspektywa. Nazywa się tak ponieważ jest cały pokryty żywicą. Nektarynka, wróżka która go znalazła, pomyślała że płacze. Nic w tym zresztą dziwnego bo Sokownik rośnie samotnie na polanie. A ponieważ nic nie uszczęśliwia bardziej jak towarzystwo wróżek, Nektarynka zdecydowała że wszystkie się do niego przeniesiemy. Później okazało się że to wcale nie są łzy, tylko soki które powstają jak on pęka. Trochę to dziwne. Żadna z nas nie umiała wyjaśnić dlaczego Sokownik pęka, ale tak właśnie jest. Może z dumy że ma nas wszystkie? Ale przecież pękał już wcześniej. Co dziwniejsze on pęka jak rośnie, a nie jak się go ściska. Ja mieszkam tu. O w tym miejscu. A tutaj jest domek mojej najlepszej przyjaciółki Jarzębiny. Ona jest najmądrzejsza z wszystkich wróżek. I najzabawniejsza. A Nireth tez się nazywa Jarzębina, tylko że ona jest większa. I ma książki. Niektóre to nawet gadające. W każdym razie, ta moja Jarzębina wszystko ma poukładane, policzone i sklasyfikowane. A ja jej pomagam. Na przykład w liczeniu ile kasztan ma kolców. Chociaż to akurat jest bolesne.
W swoim wywodzie Groszek miała oczywiście zaplanowane udzielenie odpowiedzi szamanowi na jego pytanie dotyczące aktualnej misji, ale ponieważ uznała ze nietaktem wobec chochlika byłoby pominięcie czegokolwiek, na interesującą go informację Agelatus musiał cierpliwie poczekać. .
To właśnie od długouchej Nireth, Sinfe dowiedziała się o istnieniu czegoś takiego jak miłość, tylko po to by chwilę później zostać brutalnie sprowadzoną na ziemię, w twierdzeniu iż nigdy nie zrozumie tego uczucia, jeśli nie przeżyje go osobiście. Jakkolwiek taka opinia była driadzie nie w smak, ta nie zamierzała się poddawać, dochodząc do wniosku, że skoro powinna być zakochana, to tak waśnie będzie. Zdaniem Liściastej wystarczyło tylko dużo o tym myśleć i znaleźć sobie odpowiedni obiekt westchnień. Zrządzeniem losu, gdy najbardziej tego potrzebowała, człowiek nawinął się sam, a że szczęścia chodzą parami, teraz zyskała jeszcze lepszego kandydata, dzięki któremu mogła udowodnić swoje teorie. Do takiej roli, nieznajomy wydawał się idealny pod każdym względem.
- Naturianinem? Takim jak ja? – Uradowała się Sinfee słysząc odpowiedź Łuskowatego. Co prawda uzdrowiciel swoim wyglądem nie przypominał jej żadnej znanej rasy, ale driada nie zamierzała się tym przejmować. Co więcej, szybko doszła do wniosku że lepiej być nie mogło. Ona sama często spotykała się z pretensjami iż jest zbyt „ludzka”, co nie przystoi porządnej driadzie. W zasadzie gdyby nie ciemniejszy odcień skóry, oczy o intensywnej zieleni i tegoż samego koloru pasemka w włosach, niczym nie różniłaby się od przeciętnego człowieka. Głębsza refleksja pozwoliła Sinfe dojść do wniosku, iż Squamea również jest driadą i to podobną do niej. Znaczy się był męską driadą. Taką o której istnieniu nie widziała nawet Aliana. – To cudownie. Ja jestem Sinfee. Stąd. Znaczy się tu. Tutaj mieszkam.
Niestety Liściasta nie miała okazji sprecyzować swoich podejrzeń, jako ze nie wiadomo dlaczego Rogaty Pyszczek nagle zaczął ją popychać i przewracać. Zupełnie tak jakby coś ugryzło go w ten jego włochaty zadek. Wszelkie próby wyjaśnienia wielkoludowi iż ten nie ma się wygłupiać, spełzły na niczym, jako że ledwo podnosiła się z ziemi, natychmiast została sprowadzana na nią z powrotem. Sinfee momentalnie pożałowała że chciała zrobić dobre wrażenia na nieznajomym wykorzystując do tego minotaura. Baran wszystko musiał brać zbyt dosłownie.
- Próchnica ci na łbie wyrosła, czy co? Myślałam że jesteś po mojej stronie! – Nakrzyczała Liściasta.
Tymczasem Groszek nie posiadała się z radości. Uwielbiała opowiadać o sobie i innych wróżkach, i chociaż według własnego mniemania była w tym bardzo dobra, niezmiernie rzadko spotykała się sytuacją, by ktoś ją o taką historię poprosił. Tymczasem Rygiel najwyraźniej chciał wiedzieć wszystko. Już samym swoim pytaniem sprawiając że na twarzy Skrzydlatej zagościł promienny uśmiech. Ujmując w dłonie łapki chochlika, wróżka zaczęła nimi energicznie potrząsać w powitalnym geście.
- Ja jestem Groszek. Chodź. Zaraz wszystko ci wytłumaczę. – Kulturalnie przedstawiła się wróżka, ciągnąc za sobą Rygla, tak by rysując patykiem po ziemi, obrazowo wyjaśnić mu swoją historię.
- To jest mój Sokownik – kontynuowała skrzydlata malując coś co z grubsza przypominało drzewo – znaczy się naprawdę tak nie wygląda, bo jest większy, ale ja rysuję go w taki sposób żeby była perspektywa. Nazywa się tak ponieważ jest cały pokryty żywicą. Nektarynka, wróżka która go znalazła, pomyślała że płacze. Nic w tym zresztą dziwnego bo Sokownik rośnie samotnie na polanie. A ponieważ nic nie uszczęśliwia bardziej jak towarzystwo wróżek, Nektarynka zdecydowała że wszystkie się do niego przeniesiemy. Później okazało się że to wcale nie są łzy, tylko soki które powstają jak on pęka. Trochę to dziwne. Żadna z nas nie umiała wyjaśnić dlaczego Sokownik pęka, ale tak właśnie jest. Może z dumy że ma nas wszystkie? Ale przecież pękał już wcześniej. Co dziwniejsze on pęka jak rośnie, a nie jak się go ściska. Ja mieszkam tu. O w tym miejscu. A tutaj jest domek mojej najlepszej przyjaciółki Jarzębiny. Ona jest najmądrzejsza z wszystkich wróżek. I najzabawniejsza. A Nireth tez się nazywa Jarzębina, tylko że ona jest większa. I ma książki. Niektóre to nawet gadające. W każdym razie, ta moja Jarzębina wszystko ma poukładane, policzone i sklasyfikowane. A ja jej pomagam. Na przykład w liczeniu ile kasztan ma kolców. Chociaż to akurat jest bolesne.
W swoim wywodzie Groszek miała oczywiście zaplanowane udzielenie odpowiedzi szamanowi na jego pytanie dotyczące aktualnej misji, ale ponieważ uznała ze nietaktem wobec chochlika byłoby pominięcie czegokolwiek, na interesującą go informację Agelatus musiał cierpliwie poczekać. .
- Squamea
- Szukający drogi
- Posty: 29
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: mieszaniec, syn eugony i czarodz
- Profesje:
- Kontakt:
Squamea zdecydowanie był osobnikiem różniącym się od ogółu i to pod bardzo wieloma względami, do tego nawet stopnia że czasami zastanawiał się dlaczego to właśnie on musi wyróżniać się aż tak bardzo. Począwszy od faktu, że był jedynym na świecie osobnikiem płci męskiej dla swojego gatunku, poprzez jego dziwaczne wśród eugon podejście do świata i ludzi, aż po jego chorobę psychiczną, na którą leku w zasadzie nie było, taka była nietypowa. Nie tylko to było w nim inne niż można było przypuszczać na pierwszy rzut oka. Kiedy wpadał w szpony swojej przypadłości wcale nie zapominał kim jest, ani też jakie są jego cele, również te życiowe. Tracił jedynie trochę orientacji w obecnej sytuacji, ale tym o naprawdę się zmieniało, były jego priorytety. A na samym ich szczycie w tym momencie znajdowała się ta zadziorna driada, która stała przed nim i zadawała mu pytania szybciej niż byłby w stanie na nie odpowiedzieć.
- Tak. Nie... trochę? - powiedział, próbując zgodnie z prawdą odpowiedzieć na dość egzystencjalne pytanie driady, na temat tego jak bardzo jest on do niej podobny, jednocześnie nie będąc do końca pewien, czy wyjawienie kim tak naprawdę jest w rzeczywistości nie zepsułoby ich relacji już na starcie. Znaczna większość ludzi bała się eugon i to nie bez powodu, a on przy tym był jeszcze inny od nich, co czasem powodowało jeszcze większe przerażenie. Z drugiej jednak strony kobieta przed nim nie była człowiekiem, a driadą, co z kolei mogło mieć wpływ na to, jak widziała takie jak on.
Patrząc z boku i wiedząc że Squamea zastanawiał się właśnie nad tym dylematem, a potem widząc to co nagle się wydarzyło, możnaby powiedzieć że zrządzenie losu postanowiło pomóc mu w potrzebie. Uzdrowiciel jednak był dość daleki od takiego spojrzenia na tę sytuację. Gdy widział jak minotaur zbliżył się do driady, nie miał pojęcia, że miał wobec niej wrogie zamiary. Kiedy podszedł i pchnął ją niby dla zabawy, niczego nie spodziewająca się Snifee padła płasko na ziemię. Uzdrowiciel, pomimo swojego wcześniejszego postanowienia by nie ingerować w relacje pomiędzy tą dwójką od razu zauważył że coś z tym jest nie tak. I rzeczywiście, nim driada zdążyła już porządnie się podnieść, olbrzymi naturianin pchnął ją znowu, a ona znów upadła jak długa. Driada, wstając ponownie, wyraziła swój gniew krzycząc na swojego oprawcę, z czego minotaur nic sobie nie robił i postanowił tłumaczyć swoje nieodpowiednie zachowanie wcześniej zapowiedzianym przez driadę pojedynkiem.
- Ej, ty! - warknął nagle Squamea, postępując do przodu, sam zdziwiony ilością gniewu w swoim własnym głosie. - Daj jej już spokój! Nic ci nie zrobiła!
Jednocześnie, kiedy tak stanął, poczuł jak jego gniew zaczyna go zmieniać. Prawie od samego początku wiedział jednak co się dzieje i kiedy tak myślał o tym, co może się zdarzyć jeśli całkiem się przemieni, to nie był pewien czy chce to zrobić. Wszak nie chciał zrazić do siebie driady, a poza tym, nie był pewien czy dałby radę sam jeden pokonać minotaura. Zanim więc zmiany zaczęły na dobre się zacząć, uzdrowiciel stłumił je w sobie, a jedynym co na tę krótką chwilę uległo zmianie był jego zwiększający się wzrost. Na szczęście miał jednak lepszy plan działania, który zaczął już wprowadzać w życie. Sięgnął głęboko w stronę uczuć minotaura, chcąc jak najdokładniej wiedzieć co teraz czuje, jednocześnie pozostając niezauważonym, co nigdy nie było szczególnie trudne. Zaraz potem spróbował wzbudzić u niego uczucie, podziw w zasadzie wobec siebie, nieznajomego, który odważył się stanąć w obronie kobiety przeciwko niemu. Czuł że tamten ma wysokie mniemanie o sobie, i właśnie o to starał się oprzeć to uczucie, pokazując jak bardzo odważnym musiał być ten niebieskowłosy naturianin. Po tym, kiedy już skończył, wycofał się szybko, chcąc zminimalizować ryzyko że skupiający się na myśli minotaur zauważy jego wpływ.
- Wystarczy jej już, nie widzisz tego? - Powiedział, tym razem starając się przemówić tamtemu do rozsądku, co teraz, kiedy naturianin żywił do niego coś w rodzaju pozytywnego wrażenia było trochę łatwiejsze. - To nie twoja liga, nie musisz się nad nią znęcać.
Patrząc na całe zajście z boku, możnaby odnieść wrażenie że sytuacja jest poważna. Rygiel jednak pomimo tego miał z patrzenia na to ogromną ilość zabawy. Cały czas jednak trzymał to dla siebie, jakkolwiek trudne by to nie było, nie chcąc przerwać Procesu Powtarzalnego Przewracania Driady, czyli w skrócie PPPD. Nie miał jednak niestety zbyt dużo możliwości żeby się poprzyglądać, gdyż mniej więcej wtedy wróżka, która przedstawiła mu się jako Groszek chwyciła go za łapki i zaczęła energicznie machać, witając się z nim. Rygiel odwzajemnił spojrzenie na chwilę, zerknął z powrotem na PPPD, lecz nie dane mu było popatrzeć dłużej, gdyż wróżka pociągnęła go w dół, mówiąc że wszystko mu wytłumaczy, najpewniej mając na myśli odpowiedź na jego pytanie. Chochlik, chcąc nie chcąc poleciał za nią, od czasu do czasu łypiąc za siebie w nadziei na zobaczenie czegoś jeszcze.
Groszek tymczasem znalazła jakiś patyk, którym zaczęła rysować po ziemi podczas mówienia. A mówiła sporo, opowiadając o czymś co było Sokownikiem, co Rygiel wyobraził sobie jako spory pień jakiegoś drzewa, cały obrośnięty niedużymi mieszkankami dla wróżek. Potem mówiła też inne rzeczy, coś o Jarzębinach, przyjaciółkach, Ninet, czy cokolwiek to by nie było, a także liczeniu kolców na kasztanach, co wydawało mu się zupełnie zbędną czynnością. mimo to nawet zainteresowała go ta historia. Wprawdzie nie na tyle by przestał zerkać za siebie i chichotać za każdym razem jak bykoludź przewracał tamtą driadę, ale nie był to wcale takie złe.
Mniej więcej wtedy gdy opowieść zbliżała się już trochę do końca, Wąż próbował coś nagadać bykoludziowi, a w tym momencie driada wreszcie wpadła na inny pomysł niż tylko się podnieść i w momencie, gdy ten duży patrzył na Szczurojada, w jego łeb poleciał i uderzył jakiś kamień, skutecznie odwracając jego uwagę. Spojrzał na chwilę w jej stronę, lecz z jakiegoś powodu nic nie powiedział, czy to z tego powodu że miał to głęboko gdzieś, czy też uznał że to do niczego nie prowadzi. Ku ogromnemu niezadowoleniu Rygla wyglądało na to że PPPD już się skończyło.
W tym momencie, nim jeszcze Groszek zdążyła dobrze skończyć, bykoludż zwrócił się w ich stronę i usiłował przerwać jej monolog, próbując dowiedzieć się czegoś o jakiejśtam misji. Rygiel wprawdzie nie wiedział o co chodzi, lecz zorientował się że wróżka zdawała się nie zwracać zbyt wielkiej uwagi na to co on mówił, co znaczyło albo to, że nie było to jakoś szczególnie ważnie, albo że towarzystwo takiego przystojnego chochlika musiało mieć na nią większy wpływ niż myślał na początku. Tak czy owak zauważył, że bykoludziowi nie za bardzo się to spodobało...
- Uuu, a to? - zapytał Rygiel, wskazując łapką na jeden ze szczegółów nabazgranego obrazka i uśmiechając się sam do siebie. Wprawdzie nie udało mu się z zaklęciem, ale znał dużo innych sposobów by kogoś zdenerwowoać. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego. My, chochliki, nie żyjemy w takich... Sokownikach. Ja na przykład, baaardzo dużo podróżuję! - pochwalił się Rygiel. - A wy? Dużo podrużujecie? Gdzie jest wasz Sokownik? I ta... Jarzębina... Kto to jest, tak właściwie? Jak tam jest tam u was? Mógłbym kiedyś zobaczyć?
- Tak. Nie... trochę? - powiedział, próbując zgodnie z prawdą odpowiedzieć na dość egzystencjalne pytanie driady, na temat tego jak bardzo jest on do niej podobny, jednocześnie nie będąc do końca pewien, czy wyjawienie kim tak naprawdę jest w rzeczywistości nie zepsułoby ich relacji już na starcie. Znaczna większość ludzi bała się eugon i to nie bez powodu, a on przy tym był jeszcze inny od nich, co czasem powodowało jeszcze większe przerażenie. Z drugiej jednak strony kobieta przed nim nie była człowiekiem, a driadą, co z kolei mogło mieć wpływ na to, jak widziała takie jak on.
Patrząc z boku i wiedząc że Squamea zastanawiał się właśnie nad tym dylematem, a potem widząc to co nagle się wydarzyło, możnaby powiedzieć że zrządzenie losu postanowiło pomóc mu w potrzebie. Uzdrowiciel jednak był dość daleki od takiego spojrzenia na tę sytuację. Gdy widział jak minotaur zbliżył się do driady, nie miał pojęcia, że miał wobec niej wrogie zamiary. Kiedy podszedł i pchnął ją niby dla zabawy, niczego nie spodziewająca się Snifee padła płasko na ziemię. Uzdrowiciel, pomimo swojego wcześniejszego postanowienia by nie ingerować w relacje pomiędzy tą dwójką od razu zauważył że coś z tym jest nie tak. I rzeczywiście, nim driada zdążyła już porządnie się podnieść, olbrzymi naturianin pchnął ją znowu, a ona znów upadła jak długa. Driada, wstając ponownie, wyraziła swój gniew krzycząc na swojego oprawcę, z czego minotaur nic sobie nie robił i postanowił tłumaczyć swoje nieodpowiednie zachowanie wcześniej zapowiedzianym przez driadę pojedynkiem.
- Ej, ty! - warknął nagle Squamea, postępując do przodu, sam zdziwiony ilością gniewu w swoim własnym głosie. - Daj jej już spokój! Nic ci nie zrobiła!
Jednocześnie, kiedy tak stanął, poczuł jak jego gniew zaczyna go zmieniać. Prawie od samego początku wiedział jednak co się dzieje i kiedy tak myślał o tym, co może się zdarzyć jeśli całkiem się przemieni, to nie był pewien czy chce to zrobić. Wszak nie chciał zrazić do siebie driady, a poza tym, nie był pewien czy dałby radę sam jeden pokonać minotaura. Zanim więc zmiany zaczęły na dobre się zacząć, uzdrowiciel stłumił je w sobie, a jedynym co na tę krótką chwilę uległo zmianie był jego zwiększający się wzrost. Na szczęście miał jednak lepszy plan działania, który zaczął już wprowadzać w życie. Sięgnął głęboko w stronę uczuć minotaura, chcąc jak najdokładniej wiedzieć co teraz czuje, jednocześnie pozostając niezauważonym, co nigdy nie było szczególnie trudne. Zaraz potem spróbował wzbudzić u niego uczucie, podziw w zasadzie wobec siebie, nieznajomego, który odważył się stanąć w obronie kobiety przeciwko niemu. Czuł że tamten ma wysokie mniemanie o sobie, i właśnie o to starał się oprzeć to uczucie, pokazując jak bardzo odważnym musiał być ten niebieskowłosy naturianin. Po tym, kiedy już skończył, wycofał się szybko, chcąc zminimalizować ryzyko że skupiający się na myśli minotaur zauważy jego wpływ.
- Wystarczy jej już, nie widzisz tego? - Powiedział, tym razem starając się przemówić tamtemu do rozsądku, co teraz, kiedy naturianin żywił do niego coś w rodzaju pozytywnego wrażenia było trochę łatwiejsze. - To nie twoja liga, nie musisz się nad nią znęcać.
Patrząc na całe zajście z boku, możnaby odnieść wrażenie że sytuacja jest poważna. Rygiel jednak pomimo tego miał z patrzenia na to ogromną ilość zabawy. Cały czas jednak trzymał to dla siebie, jakkolwiek trudne by to nie było, nie chcąc przerwać Procesu Powtarzalnego Przewracania Driady, czyli w skrócie PPPD. Nie miał jednak niestety zbyt dużo możliwości żeby się poprzyglądać, gdyż mniej więcej wtedy wróżka, która przedstawiła mu się jako Groszek chwyciła go za łapki i zaczęła energicznie machać, witając się z nim. Rygiel odwzajemnił spojrzenie na chwilę, zerknął z powrotem na PPPD, lecz nie dane mu było popatrzeć dłużej, gdyż wróżka pociągnęła go w dół, mówiąc że wszystko mu wytłumaczy, najpewniej mając na myśli odpowiedź na jego pytanie. Chochlik, chcąc nie chcąc poleciał za nią, od czasu do czasu łypiąc za siebie w nadziei na zobaczenie czegoś jeszcze.
Groszek tymczasem znalazła jakiś patyk, którym zaczęła rysować po ziemi podczas mówienia. A mówiła sporo, opowiadając o czymś co było Sokownikiem, co Rygiel wyobraził sobie jako spory pień jakiegoś drzewa, cały obrośnięty niedużymi mieszkankami dla wróżek. Potem mówiła też inne rzeczy, coś o Jarzębinach, przyjaciółkach, Ninet, czy cokolwiek to by nie było, a także liczeniu kolców na kasztanach, co wydawało mu się zupełnie zbędną czynnością. mimo to nawet zainteresowała go ta historia. Wprawdzie nie na tyle by przestał zerkać za siebie i chichotać za każdym razem jak bykoludź przewracał tamtą driadę, ale nie był to wcale takie złe.
Mniej więcej wtedy gdy opowieść zbliżała się już trochę do końca, Wąż próbował coś nagadać bykoludziowi, a w tym momencie driada wreszcie wpadła na inny pomysł niż tylko się podnieść i w momencie, gdy ten duży patrzył na Szczurojada, w jego łeb poleciał i uderzył jakiś kamień, skutecznie odwracając jego uwagę. Spojrzał na chwilę w jej stronę, lecz z jakiegoś powodu nic nie powiedział, czy to z tego powodu że miał to głęboko gdzieś, czy też uznał że to do niczego nie prowadzi. Ku ogromnemu niezadowoleniu Rygla wyglądało na to że PPPD już się skończyło.
W tym momencie, nim jeszcze Groszek zdążyła dobrze skończyć, bykoludż zwrócił się w ich stronę i usiłował przerwać jej monolog, próbując dowiedzieć się czegoś o jakiejśtam misji. Rygiel wprawdzie nie wiedział o co chodzi, lecz zorientował się że wróżka zdawała się nie zwracać zbyt wielkiej uwagi na to co on mówił, co znaczyło albo to, że nie było to jakoś szczególnie ważnie, albo że towarzystwo takiego przystojnego chochlika musiało mieć na nią większy wpływ niż myślał na początku. Tak czy owak zauważył, że bykoludziowi nie za bardzo się to spodobało...
- Uuu, a to? - zapytał Rygiel, wskazując łapką na jeden ze szczegółów nabazgranego obrazka i uśmiechając się sam do siebie. Wprawdzie nie udało mu się z zaklęciem, ale znał dużo innych sposobów by kogoś zdenerwowoać. - Nigdy nie widziałem czegoś takiego. My, chochliki, nie żyjemy w takich... Sokownikach. Ja na przykład, baaardzo dużo podróżuję! - pochwalił się Rygiel. - A wy? Dużo podrużujecie? Gdzie jest wasz Sokownik? I ta... Jarzębina... Kto to jest, tak właściwie? Jak tam jest tam u was? Mógłbym kiedyś zobaczyć?
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Sinfee się obraziła, zresztą zupełnie zgodnie z przewidywaniami. Nie nastawiał się, że driada swoim małym dziecięcym rozumkiem w pełni obejmie jak wielką dobroczynnością dla jej lichego życia jest ta pozornie tylko zaczepna działalność wielkiego brata – i wcale od niej tego nie wymagał. Nie żywił w takim razie również ani krzty nadziei, że blondynka mu za to uprzejmie podziękuje. Wybuch niewdzięczności przyjął z obojętnością, ale w gruncie rzeczy ucieszył się w duchu, że mała nadal pozostała niezbyt mądrą, ale jednak sobą. To by było prawdziwe nieszczęście, gdyby i ona zaczęła w każdej sytuacji rzygać na wszystkie strony cukierkami i miodem, tak jak robiła to na przykład Groszek. Upierdliwa wróżka to nawet ciężkie obelgi przyjmowała gładko jak komplementy, wszelkie dźwięki produkowane w jej kierunku przez przewód pokarmowy barbarzyńcy uznawała za ciekawą odmianę muzyki ludowej, a próby strącenia jej przez wielką łapę Agelatusa odbierała jako jakąś nową zabawę lub zaproszenie do tańca.
Squamea natomiast nadął się jak indor i aż urósł z tego nadęcia. Normalnie, jeszcze trochę się napompuje i sięgnie postawnemu minotaurowi może nawet pod pachę. Półbyk potrzasnął wielkim łbem trochę jakby z niedowierzania, a trochę by upewnić się, że jego imponujące poroże jest na podorędziu. Ciężaru dwu potężnych rogów nie dało się nie zauważyć, więc mężczyzna był całkowicie pewien, że wszystko jest w porządku. Gdyby łuskowaty chłopina zaczął puchnąć za bardzo, to można się posłużyć ich ostrymi szpikulcami do przekłucia rozdętego balonika.
Ten patetyczny fanfaron nie tylko się jednak roztył w błyskawicznym tempie, ale jeszcze do tego zaczął na szamana wrzeszczeć. Normalnie taki błąd był nie do naprawienia, bo każdy nieznajomy, który kiedykolwiek odważył się podnieść głos na Agelatusa, ten błyskawicznie kończył swój marny żywot z rozłupaną czaszką. Kurhany tego typu idiotów zdobiły obficie trasę przemarszu klanowego druida, niezwykle obrazowo zniechęcając do zaczepiania samotnego pielgrzyma. Gadać o tym mu się jednak nie chciało, tłumaczyć tym bardziej. Westchnął więc tylko z tęsknoty za starymi dobrymi czasami. Bo ten tutaj chochoł z niewyparzoną gębą był chroniony przez zakaz od Matki – i tylko dlatego przeżył. „Nie ruszać! to znaczy nie ruszać!” - jedno słowo bogini w zupełności wystarczało wielkiemu naturianinowi. Myślał jednak zawsze po swojemu. Bo choć Matka mogła mu narzucić rozkazem pożądany sposób zachowania, to nie da się wszakże tak po prostu okiełznać prymitywnej i dzikiej duszy. Półbykiem ciągle w pełni rządziły atawizmy i jego własna wolna wola, i to chyba też był jeden z powodów, dla którego Natura na swego powiernika wybrała właśnie nieokrzesanego minotaura, a nie rasy jakieś bardziej empatyczne i uporządkowane, a przez to podatne na zwiedzenie podczas starć z wrogami Harmonii i naturalnego porządku. Barbarzyńca w swoim myśleniu i ocenach świata pozostawał zupełnie niezależny, prosty i bezkompromisowy. I żadne obce głosy, nawet te pojawiające się tylko w umyśle szamana, nie mogły tego ani trochę zmienić. Zwłaszcza jeżeli Matula opowiadała mu takie głodne kawałki.
- Następny obrońca uciśnionych kobiet!? – prychnął więcej niż kpiąco. Spojrzał na platynowego blondyna z takim czymś w oczach, czemu najbliżej było do zwykłej pogardy. Ten gość nie szanował swojego życia. On wcale nie był odważny, on po prostu był głupi. Prezentując to tak jawnie i z jakąś zupełnie niezrozumiałą dumą zdegradował się w ocenie druida na samo dno hierarchii istot żywych, nawet poniżej zwariowanej Groszek, która przynajmniej czerpała nieskrępowaną radość ze swojego postrzelonego żywota i nie spieszyła się wcale, by jak najszybciej się z nim rozstać. Półbyk wyzbył się resztek szacunku dla łuskowatego, chociaż od początku nie miał go dla niego zbyt wiele.
Inną sprawą było to, że w zaistniałej sytuacji szaman głosy w swojej głowie zinterpretował jako pochodzące od Matki. Nie licząc demonów nikt nigdy wcześniej nie próbował mu grzebać w myślach. Tego typu przekazy od swojej Pani uznawał oczywiście za w pełni słuszne i uzasadnione, ale na każde inne próby wpływania na niego w ten sposób reagował bez zastanowienia przemożnym szałem, który natychmiastowo powodował odcięcie racjonalnego umysłu druida od kierowania jego poczynaniami. Wtedy już nad muskularnym ciałem dzikusa i przepotężną magią zaklętą w kosturze w pełni zaczynał rządzić tylko i wyłącznie berserkerski amok, który krwawą pożogą spopielał wszystko i wszystkich w zasięgu rzutu kamieniem i w zasadzie nie był możliwy do powstrzymania, póki sam z siebie nie wygasł. Czy to był dobry pomysł, żeby wprowadzać olbrzyma w ten stan – trudno powiedzieć. Lepiej jednak, żeby Squamea nie próbował ponownie wpełzać swoją podejrzaną magią tam gdzie nikt oprócz najjaśniejszej bogini nie miał wstępu, bo gdyby został tam wykryty to może niechcący wywołać erupcję drzemiącego wulkanu, którego przed ukatrupieniem wszystkiego w okolicy nie zdołają powstrzymać nawet zsumowane razem pocieszność beztroskiej Groszek oraz niewinność płochej Sinfee.
To, że wróżka go olała nie zdziwiło Agelatusa wcale. To, że pstrokaty trefniś postanowił wtórować Skrzydlatej w jej głupotach to też nie bardzo. Trafił swój na swego. Ponieważ jednak driada strzeliła focha, Wężowaty okazał się być kamikaze niegodnym choćby splunięcia, młody naukowiec nadal tylko pobrzękiwał zębami ze strachu przed towarzystwem w jakim się znalazł, a Groszek ostentacyjnie wypięła na szamana swoje chude dupsko, to mocarny naturianin ciągle nie miał tu nic konkretnego do roboty.
- „Ja mam czas, mnie się nie spieszy” - pomyślał wyluzowany, po czym poprawił podparcie na ręce wielkiego łba i ciągle leżąc na murawie przeżuwał kolejne źdźbła i wyczekiwał aż zacznie się tu wreszcie dziać cokolwiek godnego podniesienia się.
Squamea natomiast nadął się jak indor i aż urósł z tego nadęcia. Normalnie, jeszcze trochę się napompuje i sięgnie postawnemu minotaurowi może nawet pod pachę. Półbyk potrzasnął wielkim łbem trochę jakby z niedowierzania, a trochę by upewnić się, że jego imponujące poroże jest na podorędziu. Ciężaru dwu potężnych rogów nie dało się nie zauważyć, więc mężczyzna był całkowicie pewien, że wszystko jest w porządku. Gdyby łuskowaty chłopina zaczął puchnąć za bardzo, to można się posłużyć ich ostrymi szpikulcami do przekłucia rozdętego balonika.
Ten patetyczny fanfaron nie tylko się jednak roztył w błyskawicznym tempie, ale jeszcze do tego zaczął na szamana wrzeszczeć. Normalnie taki błąd był nie do naprawienia, bo każdy nieznajomy, który kiedykolwiek odważył się podnieść głos na Agelatusa, ten błyskawicznie kończył swój marny żywot z rozłupaną czaszką. Kurhany tego typu idiotów zdobiły obficie trasę przemarszu klanowego druida, niezwykle obrazowo zniechęcając do zaczepiania samotnego pielgrzyma. Gadać o tym mu się jednak nie chciało, tłumaczyć tym bardziej. Westchnął więc tylko z tęsknoty za starymi dobrymi czasami. Bo ten tutaj chochoł z niewyparzoną gębą był chroniony przez zakaz od Matki – i tylko dlatego przeżył. „Nie ruszać! to znaczy nie ruszać!” - jedno słowo bogini w zupełności wystarczało wielkiemu naturianinowi. Myślał jednak zawsze po swojemu. Bo choć Matka mogła mu narzucić rozkazem pożądany sposób zachowania, to nie da się wszakże tak po prostu okiełznać prymitywnej i dzikiej duszy. Półbykiem ciągle w pełni rządziły atawizmy i jego własna wolna wola, i to chyba też był jeden z powodów, dla którego Natura na swego powiernika wybrała właśnie nieokrzesanego minotaura, a nie rasy jakieś bardziej empatyczne i uporządkowane, a przez to podatne na zwiedzenie podczas starć z wrogami Harmonii i naturalnego porządku. Barbarzyńca w swoim myśleniu i ocenach świata pozostawał zupełnie niezależny, prosty i bezkompromisowy. I żadne obce głosy, nawet te pojawiające się tylko w umyśle szamana, nie mogły tego ani trochę zmienić. Zwłaszcza jeżeli Matula opowiadała mu takie głodne kawałki.
- Następny obrońca uciśnionych kobiet!? – prychnął więcej niż kpiąco. Spojrzał na platynowego blondyna z takim czymś w oczach, czemu najbliżej było do zwykłej pogardy. Ten gość nie szanował swojego życia. On wcale nie był odważny, on po prostu był głupi. Prezentując to tak jawnie i z jakąś zupełnie niezrozumiałą dumą zdegradował się w ocenie druida na samo dno hierarchii istot żywych, nawet poniżej zwariowanej Groszek, która przynajmniej czerpała nieskrępowaną radość ze swojego postrzelonego żywota i nie spieszyła się wcale, by jak najszybciej się z nim rozstać. Półbyk wyzbył się resztek szacunku dla łuskowatego, chociaż od początku nie miał go dla niego zbyt wiele.
Inną sprawą było to, że w zaistniałej sytuacji szaman głosy w swojej głowie zinterpretował jako pochodzące od Matki. Nie licząc demonów nikt nigdy wcześniej nie próbował mu grzebać w myślach. Tego typu przekazy od swojej Pani uznawał oczywiście za w pełni słuszne i uzasadnione, ale na każde inne próby wpływania na niego w ten sposób reagował bez zastanowienia przemożnym szałem, który natychmiastowo powodował odcięcie racjonalnego umysłu druida od kierowania jego poczynaniami. Wtedy już nad muskularnym ciałem dzikusa i przepotężną magią zaklętą w kosturze w pełni zaczynał rządzić tylko i wyłącznie berserkerski amok, który krwawą pożogą spopielał wszystko i wszystkich w zasięgu rzutu kamieniem i w zasadzie nie był możliwy do powstrzymania, póki sam z siebie nie wygasł. Czy to był dobry pomysł, żeby wprowadzać olbrzyma w ten stan – trudno powiedzieć. Lepiej jednak, żeby Squamea nie próbował ponownie wpełzać swoją podejrzaną magią tam gdzie nikt oprócz najjaśniejszej bogini nie miał wstępu, bo gdyby został tam wykryty to może niechcący wywołać erupcję drzemiącego wulkanu, którego przed ukatrupieniem wszystkiego w okolicy nie zdołają powstrzymać nawet zsumowane razem pocieszność beztroskiej Groszek oraz niewinność płochej Sinfee.
To, że wróżka go olała nie zdziwiło Agelatusa wcale. To, że pstrokaty trefniś postanowił wtórować Skrzydlatej w jej głupotach to też nie bardzo. Trafił swój na swego. Ponieważ jednak driada strzeliła focha, Wężowaty okazał się być kamikaze niegodnym choćby splunięcia, młody naukowiec nadal tylko pobrzękiwał zębami ze strachu przed towarzystwem w jakim się znalazł, a Groszek ostentacyjnie wypięła na szamana swoje chude dupsko, to mocarny naturianin ciągle nie miał tu nic konkretnego do roboty.
- „Ja mam czas, mnie się nie spieszy” - pomyślał wyluzowany, po czym poprawił podparcie na ręce wielkiego łba i ciągle leżąc na murawie przeżuwał kolejne źdźbła i wyczekiwał aż zacznie się tu wreszcie dziać cokolwiek godnego podniesienia się.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Sinfee nie posiadała intuicji, zmysłu czy wyczucia sytuacji, tak aby z bieżących wydarzeń wyciągnąć dla siebie możliwe korzyści. Driada w ogóle nie rozumiała co się dzieje, dlatego też jej jedyną reakcją na napięcie jakie pojawiło się pomiędzy Rogatym Pyszczkiem a Łuskowatym, było z jej strony machnięcie rękom i głośna deklaracja iż nic jej nie jest. Zresztą czym było kilka siniaków, w porównaniu do faktu że właśnie odkryła coś, o czym nie miała pojęcia żadna z jej sióstr. Jasnowłosa od razu założyła że inne driady jej nie okłamują, a skoro żadna nigdy nie wspomniała o męskim osobniku ich gatunku, to znaczy że żadna nie miała wiedzy o istnieniu kogoś takiego. A ona, Sinfee, jest tu pierwszą. Problem w tym iż odkrywczyni nie przychodził do głowy żaden pomysł odnośnie tego co powinna zrobić z swoim bezsprzecznie niezwykle ważnym osiągnięciem. Z jednej strony pragnęła natychmiast udać się do Aliany i pozostałych, aby zakomunikować im o swoim odkryciu, z drugiej jednak jakoś wewnętrzny głos podpowiadał jej, że być może wcale nie chce dzielić się nieznajomym z innymi driadami. Podobał jej się stan w którym miała go tylko dla siebie. Sinfee nie wykluczała iż dzieje się tak dlatego, że sama nie jest pewna czy one się ucieszą się na widok niecodziennego gościa, czy tez dotychczasowym zwyczajem szybko i sprawnie pozbędą się niechcianego osobnika.
Na szczęście odkąd posiadała obok siebie męską siostrę, nie musiała podejmować decyzji sama. Zwyczaj nakazywał by swoje działania ustalały wspólnie. Na przykład to jak postępować w sprawie człowieka. Wcześniej Sinfee była zdeterminowana by go uratować, ale szybko przekonała się że dużo łatwiejsze jest działać samej w konspiracji i zataić swoje postępowanie przed resztą społeczności, niż przyznanie się przed inną driadą do swoich planów i zaproszenie tamtej do współpracy. Poza tym w momencie gdy pojawił się Squamea, w osobistej hierarchii Sinfee, człowiek szybko stracił na znaczeniu. Nieoczekiwanie w rozwiązaniu owego dylematu bardzo pomocna okazała się Groszek i jej rzekoma misja.
Wróżka omal nie pękła z dumy, a z całą pewnością urosła, gdy chochlik wykazał zainteresowanie życiem Skrzydlatych, Sokownikiem i Jarzębiną. Biorąc głęboki oddech, Groszek nadęła policzki tak by zmieścić w nich jak najwięcej powietrza, niezbędnego do wygłoszenia dłuuugiego monologu.
- Pewnie że mogę ci wszystko pokazać. Znaczy się może nie będzie to takie zobaczenie o jakim myślisz, ale w sumie wyjdzie na to samo. Bo widzisz, takie magiczne Sokowniki są rzadkością, a my wróżki nie możemy mieszkać na zwykłych drzewach. Dlatego tym bardziej musimy chronić te o których wiemy. A moja Jarzębina przewidziała, że jeden z takich świętych gajów trawi choroba, wobec czego trzeba natychmiast ruszyć mu z pomocą. Oczywiście inne jej nie wierzą, bo ich zdaniem wróżki nie maja nic wspólnego z wróżeniem, ale widząc jak moja najlepsza przyjaciółka się zadręcza, ja postanowiłam ruszyć w misję ratunkową. Zresztą oczywistym jest fakt, że jeśli jakaś zaraza czy inna czarna magia, zagraża braciom i siostrom Sokownika, to Skrzydlate są na nią najlepszym lekarstwem. - Jednym ciągiem wyrzuciła z siebie Groszek.
- Od leczenia drzew są driady! - Burknęła Sinfee, tym samym wskazując dlaczego jej obecność w tym miejscu jest tak ważna.
- Nieprawda. - Natychmiast zaprotestowała Groszek. - Driady nic tu nie pomogą. Elfy zresztą tez nie, ale skoro Nireth tak bardzo mnie prosiła by mogła do nas dołączyć, to w końcu się zgodziłam. Nie mogłam jej odmówić. Nawet jeśli o ogóle nie przyda się na misji, to przecie jest jak moja Jarzębina, a ja Jarzębinie nie odmawiam nigdy. Bez względu na to jakiego jest wzrostu. Opowiadałam ci już że każda wróżka ma odpowiadającą jej duszę w świecie innych istot? To dlatego, że rodzimy się z pierwszego uśmiechu. Jest tylko jeden jedyny Minotaur, który nie ma swojej odpowiedniczki iw świecie wróżek, ponieważ on nigdy się nie śmieje.
- Męczyłaś ją tak długo aż w końcu się poddała i zgodziła iść. - Sprostowała Sinfee.
Niewzruszona faktem iż driada próbuje zakłócić jej wykład, Skrzydlata kontynuowała swoje przemówienie.
- Nireth dołączy do nas niedługo. Upierała się że musi zabrać z sobą ślub. Chociaż ja nie wiem co to jest ten ślub i ile czasu trwa spakowanie takiego do plecaka. Może to jakieś elfickie lekarstwo? Mam nadzieje że nie jest duże i nie będzie nas opóźniać. W każdym razie jak zostaniesz z nami to zobaczysz Jarzębinę. Tylko że większą. Taką jak ten twój dziwak. A w ogóle to po co go z sobą nosisz?
- Pyszczek, powiedz kto najlepiej nadaje się do ratowania drzew? - Sinfee twardo upierała się przy swoim, tym razem kierując pytanie do szamana. Uczucie gniewu było jej równie obce co miłość, dlatego też nie potrafiła długo złościć się na Minotaura. Poza tym rozumiała że przy jego wielkiej głowie, myśli Aqelatusa po prostu krążą w niej wolniej i dłużej, dlatego też wielkolud nie od razu wykazywał się zrozumieniem tego co ona chce mu przekazać.
Na szczęście odkąd posiadała obok siebie męską siostrę, nie musiała podejmować decyzji sama. Zwyczaj nakazywał by swoje działania ustalały wspólnie. Na przykład to jak postępować w sprawie człowieka. Wcześniej Sinfee była zdeterminowana by go uratować, ale szybko przekonała się że dużo łatwiejsze jest działać samej w konspiracji i zataić swoje postępowanie przed resztą społeczności, niż przyznanie się przed inną driadą do swoich planów i zaproszenie tamtej do współpracy. Poza tym w momencie gdy pojawił się Squamea, w osobistej hierarchii Sinfee, człowiek szybko stracił na znaczeniu. Nieoczekiwanie w rozwiązaniu owego dylematu bardzo pomocna okazała się Groszek i jej rzekoma misja.
Wróżka omal nie pękła z dumy, a z całą pewnością urosła, gdy chochlik wykazał zainteresowanie życiem Skrzydlatych, Sokownikiem i Jarzębiną. Biorąc głęboki oddech, Groszek nadęła policzki tak by zmieścić w nich jak najwięcej powietrza, niezbędnego do wygłoszenia dłuuugiego monologu.
- Pewnie że mogę ci wszystko pokazać. Znaczy się może nie będzie to takie zobaczenie o jakim myślisz, ale w sumie wyjdzie na to samo. Bo widzisz, takie magiczne Sokowniki są rzadkością, a my wróżki nie możemy mieszkać na zwykłych drzewach. Dlatego tym bardziej musimy chronić te o których wiemy. A moja Jarzębina przewidziała, że jeden z takich świętych gajów trawi choroba, wobec czego trzeba natychmiast ruszyć mu z pomocą. Oczywiście inne jej nie wierzą, bo ich zdaniem wróżki nie maja nic wspólnego z wróżeniem, ale widząc jak moja najlepsza przyjaciółka się zadręcza, ja postanowiłam ruszyć w misję ratunkową. Zresztą oczywistym jest fakt, że jeśli jakaś zaraza czy inna czarna magia, zagraża braciom i siostrom Sokownika, to Skrzydlate są na nią najlepszym lekarstwem. - Jednym ciągiem wyrzuciła z siebie Groszek.
- Od leczenia drzew są driady! - Burknęła Sinfee, tym samym wskazując dlaczego jej obecność w tym miejscu jest tak ważna.
- Nieprawda. - Natychmiast zaprotestowała Groszek. - Driady nic tu nie pomogą. Elfy zresztą tez nie, ale skoro Nireth tak bardzo mnie prosiła by mogła do nas dołączyć, to w końcu się zgodziłam. Nie mogłam jej odmówić. Nawet jeśli o ogóle nie przyda się na misji, to przecie jest jak moja Jarzębina, a ja Jarzębinie nie odmawiam nigdy. Bez względu na to jakiego jest wzrostu. Opowiadałam ci już że każda wróżka ma odpowiadającą jej duszę w świecie innych istot? To dlatego, że rodzimy się z pierwszego uśmiechu. Jest tylko jeden jedyny Minotaur, który nie ma swojej odpowiedniczki iw świecie wróżek, ponieważ on nigdy się nie śmieje.
- Męczyłaś ją tak długo aż w końcu się poddała i zgodziła iść. - Sprostowała Sinfee.
Niewzruszona faktem iż driada próbuje zakłócić jej wykład, Skrzydlata kontynuowała swoje przemówienie.
- Nireth dołączy do nas niedługo. Upierała się że musi zabrać z sobą ślub. Chociaż ja nie wiem co to jest ten ślub i ile czasu trwa spakowanie takiego do plecaka. Może to jakieś elfickie lekarstwo? Mam nadzieje że nie jest duże i nie będzie nas opóźniać. W każdym razie jak zostaniesz z nami to zobaczysz Jarzębinę. Tylko że większą. Taką jak ten twój dziwak. A w ogóle to po co go z sobą nosisz?
- Pyszczek, powiedz kto najlepiej nadaje się do ratowania drzew? - Sinfee twardo upierała się przy swoim, tym razem kierując pytanie do szamana. Uczucie gniewu było jej równie obce co miłość, dlatego też nie potrafiła długo złościć się na Minotaura. Poza tym rozumiała że przy jego wielkiej głowie, myśli Aqelatusa po prostu krążą w niej wolniej i dłużej, dlatego też wielkolud nie od razu wykazywał się zrozumieniem tego co ona chce mu przekazać.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość