Danae[Danae i okolice] Wodorosty i orchidee

Jedno z trzech elfich królestw znajdujących się w szepczącym lesie. Otoczone murami rozległe miasto wtopione w leśną gęstwinę magicznego lasu.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

[Danae i okolice] Wodorosty i orchidee

Post autor: Rubinento »

Poprzednie przygody Rubina
Słońce świeciło jasno. Poranek nad rzeką Anibią prezentował się naprawdę malowniczo. Chmurki wyglądające jak pojedyncze kłębki białej waty bawiły się w ganianego na powierzchni szafirowego nieba, które z każdą kolejną godziną stawało się jaśniejsze. Wartki nurt szerokiej rzeki niósł Rubina, który nie musiał za bardzo się wysilać, żeby płynąć. W tym miejscu czuł się jak w domu. Przy wodzie rosły zioła i kwiaty, nieco dalej zaczynały się pasma drzew: ukochane przez trytona brzozy i sosny, miejscami ustępujące wiekowym dębom i lipom. Pomiędzy nimi czasami widać było niewielkie dzikie róże, zrzucające swe różowe kwiaty na powierzchnię wody. Bajkowy widok. Naturianin zaczął rozpamiętywać co go tutaj tak w ogóle przywiało. Opowiadał swoją historię rzece, która go tak dzielnie niosła do celu, a może i nie celu, a przystanku w podróży? W każdym razie trzeba jej było okazać wdzięczność, w końcu to ona była tu gospodarzem.
- Wiele dni temu zgubiłem przyjaciół... Chciałem ich szukać, ale nie udało mi się to... - Łezka zakręciła mu się w oku, ale nieprzerwanie ciągnął swoją opowieść. - Postanowiłem więc odszukać swojego ukochanego, wskazanego przez magię miłości. Uwierzyłem jej i postanowiłem odszukać go i połączyć nasze oddzielne historie w jedną, pachnącą kwiatami róży. Wysłałem mu nawet list, z pomocą skryby i gołębia pocztowego. Ten mężczyzna obiecywał, że będzie to dużo lepsze niż po prostu listonosz. Żałuję, że nie byłem w stanie widzieć jego reakcji. Mam jednak przeczucie, że to było coś pięknego... Mimo iż teraz wstyd mi, bo wiem, że jest on poetą, a ja użyłem przypadkowych słów złożonych z moich emocji i uczuć, a ułożonych w zdania nie oddziałujące na wyobraźnię. To dlatego, że chciałem napisać go w mowie wspólnej, a w niej ciężko mi wyrażać uczucia. Może to też przez oczekiwanie i napięcie w mojej głowie... Pomóż mi, Anibio. Przebyłem drogę aż z druidzkich gór do oceanu, gdzie zabawiłem tylko chwilę, mimo iż tam jest mój dom i serce, a to wszystko dla niego. Wyruszyłem z dziwnego miasta, skąd prowadziłaś mnie ty. Ale mam przeczucie, że moje uczucie nie pozostanie odepchnięte lub zgaszone, widziałem go we śnie. Był tam niemal każdej nocy. Nie widziałem wprawdzie jego twarzy, była ona zasłonięta albo rozmazana. Jego wygląd pozostał dla mnie zagadką. Lecz znam jego głos. To on prowadził mnie i mówił gdzie mam iść. Wciąż pamiętam, jak powiedział mi: "Idź dalej, jesteś już tak blisko mnie, jak dziecko, które małymi, niewyuczonymi krokami, kieruje się do ciekawiącego go świata". Potem natomiast czułem jak wyciąga do mnie rękę, a jego dotyk jak powiew wiatru głaszcze mój policzek. Ponadto miałem kiedyś wrażenie, że jego twarz widziałem w gwiazdach. Ale dalej nie wiem kim on jest i co dla mnie będzie znaczył. Co ja będę dla niego znaczył? Tego dowiem się u celu.

I z nowymi siłami i motywacją przewrócił się plecami do góry i zaczął machać ogonem tak szybko, jak mu Natura pozwoliła. Chłodna woda raz po raz ochlapywała jego twarz i ślizgała się po ramionach.

Zbliżał się już wieczór, kiedy płetwiasty dotarł do Kryształowego Jeziora. Zaskakiwało go swoim ogromem i potęgą. Swym jasnym kolorem i światłem. Tafla wody łapczywie ściągała ostatnie promienie słońca, jakby od tego zależało jej istnienie. Akwen był krystalicznie czysty, a podrzucając ciecz do góry i obserwując spadające krople, miało się wrażenie, jakby to najżywsze, najprawdziwsze i najpiękniejsze kryształy spadały z nieba.
Rubin poprawił sobie na ramieniu torbę, która owinięta była nieprzemakalnym materiałem. Wydał na to naprawdę dużo pieniędzy, niemal cały swój zarobek. Tryton korzystał ze swojej wiedzy i odwiedzał domy chorych, sprzedając zioła odpowiednie na ich dolegliwości. Dorywczo sprzątał domy lub opiekował się dziećmi, które upatrzyły sobie w nim wierzchowca i galopowały na nim po całym domostwie. Zdarzyło się też, że ciągały go za ucho albo wymierzały baty (z okrzykami "Zły konik" oraz "Niegrzeczny konik"), taka już była ich natura.

Jak co wieczór, naturianin podniósł wiszący na jego szyi srebrny medalion i otworzył go. Podobizna Yve znów wypełniła go wzruszeniem i wątpliwościami. Może ona teraz przeczesywała las w jego poszukiwaniu albo czekała aż on wróci? A może pozbyła się kuli u nogi i była w znakomitym humorze, w dodatku migdaląc się z Bestią?
- Mam nadzieję, że dobrze ci się wiedzie i jesteś szczęśliwa - wyszeptał, po czym zamknął medalik i ucałował go. Maie strażnicza Anibii twierdziła, że niedaleko od jeziora jest miasto. Rubin zanurkował głęboko i ułożył się na dnie zbiornika. Poszedł spać, odkładając wejście do miasta na następny dzień.
Ostatnio edytowane przez Rubinento 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

Miłość, która zaczęła się w Efne...

        Po tym jak Funtka wyruszyła w podróż dla Lalego nastał bardzo dziwny okres. Dawno nie tworzył w takim stanie: jednocześnie rozpierała go energia i krępowała zupełna niemoc. Chciał pisać i mówić o tym co czuł, lecz żadne słowo nie wydawało się odpowiednie, choć tak się starał, tak szukał, w każdej znanej sobie mowie. Nawet pieśń wiatru nie potrafiła przekazać tego co czuł, tak gwałtowne i delikatne to jednocześnie było. Był jednak szczęśliwy. Całe ryzy papieru, które zmarnował zapisując je słowami przestały stanowić niemy wyrzut, gdy tylko spoglądał na tę jedną, wyjątkową kartkę. Kinalali czytał list od swojego ukochanego i gładził go palcami tak często, że w końcu jego powierzchnia się wyświeciła, a brzegi i zgięcia wystrzępiły, ale to ani odrobinę nie zmniejszyło jego wartości. Może wręcz ją podniosło, bo… może każdy kolejny dzień przybliżał ich do spotkania?
        Mijały jednak dni, a Kinalali czuł, że krąży w miejscu i to nie jest to, czego pragnie, ba, nawet nie to, co powinien robić. Nie pisał wierszy - z jego frustrujących prób przelania myśli na papier nie wyszedł ani jeden utwór, który możnaby zaprezentować publicznie. Widzieli to wszyscy jego znajomi, których to obiegła momentalnie wieść o tym, że poeta ma nowy, bardzo poważny obiekt westchnień. Różnie do tego podchodzili: jedni okazywali wsparcie i próbowali zrozumieć jego fascynację tajemniczą osobą z listu, inni zaś klepali go po ramieniu i zmieniali temat, nieliczni zaś ośmielili się wytknąć, że postradał zmysły. Kilka razy po takim zarzucie nieszczęśnik, który nie upilnował własnego języka, musiał mierzyć się z histerycznym wywodem, który zawsze kończył się we łzach wynikających z braku zrozumienia. Największą pomocą w niedoli po tym, jak świat poety wywrócił się do góry nogami (i to co najmniej dwukrotnie) był Iliian, który widząc zniszczony list i opasującą go tasiemkę zaproponował, czy nie zrobić z nich biżuterii, by zachować je na dłużej. Nie chodziło o zniszczenie wiadomości, broń boże: od razu zaproponował, by wykorzystać wodorosty, które już były mocno pokruszone - znał techniki, dzięki którym można było zrobić z nich wytrzymałą pastę żywiczną do inkrustacji. Kinalali z radością na to przystał, od razu kreśląc wizję prostego pierścionka, w jakim chciałby zobaczyć fragment tej bezcennej wiadomości - mówił, że chce, by przypominał obrączkę i tak też wykonał go nemorianin. Na włożenie go na palec właściciela jednak się nie zgodził, La’Virotta musiał więc zrobić to sam, co zresztą uczynił z radością. I od tamtej pory ani razu rzeczonej obrączki nie zdjął - nieważne co miał na sobie, bez względu na okoliczności, zawsze mu towarzyszyła, a czasami, gdy był sam i odpływał myślami gdzieś daleko, czule całował jej powierzchnię przeciętą żyłką ciemnej morskiej zieleni…

        Tak było kilka tygodni temu. Jeszcze przed tym, gdy Kinalali wziął się w garść i powziął decyzję: czas wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mógł czekać w nieskończoność, bo wcale nie był pewny, czy jego tajemniczy ukochany się do niego pofatyguje. Ba, wręcz coś mu mówiło, że najlepiej będzie wyjść mu na spotkanie, że nie może po prostu siedzieć w miejscu, bo to nie tak działa… Wtedy jeszcze nie wiedział, że impuls, który pchnął go do działania, miał uchronić go przed bolesną stratą. I tak było już za późno, i tak miał poczuć gorycz wynikającą z opieszałości, nie było jeszcze jednak za późno, by wszystko naprawić. Lecz czy mu się to ostatecznie uda, tego nie mógł być w tym momencie pewny: był panem swego losu i tylko od niego zależało jak potoczy się ta historia…
        Gdy więc zapadła już decyzja o opuszczenie Efne, poeta nie zwlekał z realizacją tego planu. Przygotował się do drogi w minimalnym stopniu, bo nie planował podróżować powozem ani konno, a dać się ponieść wiatrowi, w postaci złotego pyłu przemierzać góry, lasy i gościńce. W tej postaci jego intuicja była z pewnością najsilniejsza, a to tylko na niej mógł polegać, skoro nie wiedział niczego o swoim tajemniczym ukochanym.

        Ciekawe jak by zareagowali wiedząc, że pierwszy raz widzieli się jeszcze na wiele dni przed tym, gdy faktycznie stanęli naprzeciw siebie w swych fizycznych postaciach? Ciekawe co pomyślałby Kinalali wiedząc, że ten cień pod powierzchnią jeziora, który tak przykuł jego spojrzenie i sprawił, że na moment zawisł nieruchomo nad taflą wody, był w rzeczywistości sylwetką jego miłości. Co zaś przyszłoby do głowy Rubinowi, gdyby ktoś oświecił go, że krople wody w powietrzu nie lśniły tak pięknie wcale przez to, że padały na nie promienie słońca, a przez to, że mieszały się one ze złocistymi drobinkami energii, z której utkany był jego ukochany? Ciekawe… Lecz pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

        Teraz zaś Kinalali przebywał w Danae. Ze swoją rozpoznawalnością nie musiał kłopotać się takimi detalami jak to gdzie będzie nocował czy spędzał czas. Nie musiał zresztą spać ani jeść, więc w ogóle nie powinno to zaprzątać jego głowy, ale przyjemnie było móc spocząć na wygodnym łożu albo hamaku… Bezwstydnie korzystał więc z gościny bogatych wielbicieli swojej twórczości i kolegów po fachu, którzy mieli ochotę na jego towarzystwo i splendor, jaki ono ze sobą niosło. Nie był jednak przywiązany do żadnego miejsca, więc bywał to tu, to tam, wdając się w dysputy, deklamując swoje utwory i po prostu udzielając się towarzysko. Cały czas podkreślał jednak, że w mieście elfów przebywa jedynie tymczasowo, bo jego podróż ma cel. Za każdym razem powtarzał, że szuka ukochanego, opowiadając o nim w pięknych słowach, które jednak nadal go nie satysfakcjonował. Wszyscy wokół jednak piali z zachwytu nad jego kunsztem i tylko nieliczni za plecami szeptali, że jego miłość jest dziwaczna i to na wiele sposobów… La’Virotta mógł jednak liczyć na taryfę ulgową przez swoją rozbuchaną egzaltację i hermafrodytyczną urodę, nikt więc nie piętnował go otwarcie. A wręcz byli i tacy, którzy wręcz uwielbiali go słuchać. Kinalali szczególnie zapamiętał jednego ze swoich wielbicieli - jego imienia nigdy nie poznał, jakoś się nie złożyło, był to jednak mężczyzna o niezwykle drapieżnej, elektryzującej urodzie, który chyba z początku próbował go adorować, napotkał jednak niemożliwą do sforsowania ścianę Prawdziwej Miłości, którą otoczył się maie i przez którą nikt nie mógł się przebić (poza autorem listu oczywiście). Przyszło mu więc odpuścić sobie miłostki, ale to wcale nie powstrzymało go od przychodzenia na wieczorki, w trakcie których Kinalali recytował swoje utwory przy akompaniamencie nastrojowej muzyki.

        Tego konkretnego dnia poeta był odziany w szaty koloru letniego nieba - niezwykle jasny, naturalny odcień błękitu ładnie współgrał z jego bladą skórą i złotymi ozdobami, jakimi się obwiesił. Prawdopodobnie przez przebywanie wśród elfów zaczął nosić bogate nausznice o lekko spiczastym kształcie, przez co sam zaczynał przypominać jednego z nich. Wyglądał pięknie i bogato, jakby specjalnie się dla kogoś wystroił. Miał przeczucie, lecz nie umiał go nazwać - po prostu czuł głęboko w sercu, że ten dzień może wiele zmienić, choć może to być jedynie to uderzenie skrzydeł motyla, które wywoła huragan na drugim skraju Łuski…
        Jak to ostatnimi dniami bywało, Kinalali przesiadywał w jednym z parków. Tam, przy głównej alei, stała altana porośnięta powojnikiem, którą to poeta wyjątkowo sobie upodobał. Czasami przez większość czasu był sam, a czasami już na niego ktoś czekał. Tym razem już z daleka dostrzegł grupę młodych dziewcząt, które zajęły miejsce na schodkach altany, by czekać na swojego mistrza. Miały w dłoniach kartki z własnymi utworami, które chciały mu zaprezentować, by spojrzał na nie swoim nieomylnym okiem i powiedział co myśli - czy miały szansę kiedyś być równie sławne co on? Kinalali nie odmawiał takim prośbom - o ile miał czas i nastrój, pochylał się nad każdym zaprezentowanym mu dziełem i wyrażał swoją szczerą, konstruktywną opinię. Tego akurat dnia humor mu dopisywał, więc zgarnął przyniesione przez dziewczęta kartki i razem z nimi zasiadł do analizowania ich twórczości, nie zważając na ewentualnych gapiów, którzy mogli się w międzyczasie pojawić.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Promienie słońca powoli rozświetlały taflę jeziora. Ptaki radośnie wyśpiewywały swe historie, ryby ochoczo pływały, drzewa szumiały. Cała przyroda zaczęła dzień radosnym szczebiotem. Światło przedarło się na dno zbiornika i próbowało przedostać się przez zamknięte powieki śpiącego trytona. Ten natychmiast się podniósł i zaczął przecierać oczy. Nie do końca wybudzony, zaczął zastanawiać się nad swoim pobytem tu. Gdzie on w ogóle był? Po śnie zawsze potrzebował chwili, by dojść do siebie, a niektóre fakty zdarzały się wylatywać mu z głowy. Informacje wróciły tam, kiedy tylko wynurzył się nad powierzchnię i rozejrzał się. Spróbował przypomnieć sobie swój sen... Nie było to takie trudne, jako że był bardzo podobny do poprzednich. Rozmyta postać wyłaniająca się z wichru, huraganu. Nagle wszystko ustępuje, otacza ich złocisty pyłek i delikatność porannego powiewu, niosącego zapachy kwiatów i ziół... I ten głos... Głos, który ciągle motywował i mówił "Idź dalej".

Rubin nabrałwątpliwości. A jeśli to tylko sny? Jeśli rzeczywiście nic takiego się nie wydarzyło i nie wydarzy? "Nie, to niemożliwe... On istnieje, wysłałem mu wiadomość... Wierzę, że jest blisko", pomyślał i stwierdził, że jedyny sposób, żeby to sprawdzić, to odszukać rzeczonego poetę i spojrzeć mu głęboko w oczy. Tyle wystarczy... Nic jednak nie zdziała, siedząc w tym jeziorze!
Wyszedł z wody, przemieniając rybi ogon w ludzkie nogi. Kiedy to robił, zawsze się lękał. W końcu zmieniał swoje ciało, a to raczej nie było naturalne. Osuszył się, a następnie ubrał rzeczy, które zostawił w torbie: spodnie piaskowego koloru, podwinięte do połowy łydki, oraz białą, luźną, poszarzałą koszulę z rękawami zawiniętymi za łokieć. Niczym nieokryte stopy powoli przyzwyczajały się do kamieni, którymi usłana była ścieżka, po której maszerował. Kilka monet grzechotało mu w kieszeni. Brązowa torba kiwała się na biodrze. Wystawały z niej pęczki ziół, zebrane pod górami i nad morzem liście, kwiaty i korzenie. Pod nimi było kilka owoców, które naturianin uwielbiał. Żółte, soczyste kule o delikatnym miąższu. Idąc w stronę miasta wyobrażał sobie rzeczy, które chciał zrobić wspólnie z Nim, z poetą... Wpatrywanie się w zachód słońca, srebrzysty księżyc, spać na trawie, pod gwiazdami. Bawić się na piaszczystej plaży, pływać w rozległych wodach, nawet Kryształowego Jeziora. Może tamten wprowadzi go w świat sztuki? Pokaże jak należy wyrażać emocje w tak trudnej i sztucznej mowie jak wspólna?

Kiedy las się rozstąpił i pojawiło się miasto, było już popołudnie. Przed miastem rozciągała się rzeka, prawdopodobnie odnoga wcześniej poznanej Anibii. Rubin pomyślał, że spędzi w niej noc, najwyżej odpłynie kawałek dalej, żeby żaden zbyt ciekawski osobnik nie wpadł na niego, gdyż w razie strachu, tryton mógłby zrobić krzywdę przypadkowemu osobnikowi. Wszedł do Danae. Zachwyciła go symfonia głosów, zapach ciepłego chleba, wszechobecne biel i złoto, przywodzące mu na myśl pustynie, a także owoce spoczywające w głębi torby. Zatracony w ogromnym pięknie, usiadł na ławce stojącą nieopodal i zaczął chłonąć miasto wszystkimi zmysłami.

Zbliżał się wieczór, kiedy naturianin obsługiwał ostatniego na dziś klienta. Zaoferował mu zioła z morskich głębin. Z rosnących na dnie kwiatów można było zrobić wiele wywarów pomagających na chociażby gorączkę. Tryton miał właśnie opowiadać o następnych zaletach roślin, ale usłyszał coś. Coś znajomego. Ten fragment... To był wiersz jego Poety, znał go. Rubin oczywiście nie miał czasu, siły, pieniędzy ani zdolności czytania, aby zakupić wiersze swojego ukochanego i je przeczytać, znaleźć w nich sens... Nie, ale ten konkretny wiersz słyszał, ba, znał go na pamięć. Spróbował dyskretnie dać do zrozumienia klientowi, że musi biec dalej, szybko, ale niestety kupujący zbyt domyślny nie był. Tak więc czarnowłosy nie targował się i dość tanio sprzedał swoje morskie dzwonki. Pobiegł w miejsce, z którego dobiegał głos, tak dobrze mu znany, przychodzący przecież każdej nocy. Niestety, grupa już się rozchodziła. Mieszkaniec wód szybko się poddał, nie wiedząc za kim iść. Zapytał pewną młodą dziewczynę o ten wiersz. Ta lekko zdziwiona odparła, że wielki mistrz poezji Kinalali z Efne, przybył do Danae i właśnie wyrecytował kilka swoich utworów. Zapytana o to, gdzie dokładnie jest rzeczony mężczyzna, wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Rubin szybko odwrócił się i zaczął biec. Ukochany był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Serce trytona biło jak szalone. Z tej nieuwagi wpadł na kogoś i przewrócił się. Podniósł wzrok na postać, tracąc zapał i zainteresowanie osobą poety. Uderzenie o twardą klatkę piersiową, a następnie kamienną uliczkę, spowodowało, że tryton zapomniał o części wydarzeń z dnia dzisiejszego, a przynajmniej przestały być one ważne. Zaczął przyglądać się mężczyźnie... Zwrócił uwagę na duże stopy w sandałach, i ciemne spodnie sięgające kolan. Jego tors był odkryty i dokładnie wyrzeźbiony. Każdy mięsień prezentował się idealnie. Jego krótko przystrzyżone włosy prawdopodobnie miały kolor blond (szarawy odcień), choć ciężko było cokolwiek powiedzieć na ich temat, leżąc na ziemi. Szczególnie, że za mężczyzną znajdowało się słońce. Rubin spodziewał się gniewu, ale tamten się uśmiechał. I nie był to byle jaki uśmiech. Tryton mógłby się w niego wpatrywać całe życie. Wstał niezgrabnie i zaczął otrzepywać sobie spodnie. Później zaczął przepraszać potrąconego, choć urwał w połowie, zachwycając się kolorem jego oczu. Były niebieskie, jednocześnie wyblakłe i nasycone. Ciekawym faktem było to, że bliżej źrenicy kolor zmieniał się na zieleń, a nawet brąz. Policzki i nos nieznajomego pokrywały otwarte pory. Nie wydawał się jednak brzydki. Rubina wręcz pociągał. Jego hipnotyczny wzrok miał w sobie coś, czemu nie dało się odmówić. Dolna część jego twarzy była przyciemniona przez króciutki (zapewne golony) zarost, który z pewnością był bardzo kujący. Jego wargi rozsunęły się w uśmiechu.
- Nie musisz przepraszać. Tylko następnym razem uważaj, gdzie chodzisz, towarzyszu.
Jego głos był taki ciepły, a jednocześnie ostry i drapieżny... Mężczyzna wyciągnął swoją opaloną rękę, po czym szybko dodał:
- Jestem Barabasz.
- Miło mi, ja jestem Rubinento, ale mów mi Rubin. - Twarz Rybki pokryła się uśmiechem. Czuł, że teraz należy do Barabasza i żyje tylko dla niego. Gdzieś w odmętach podświadomości kłębiło się jednak przeczucie, że tryton nie powinien się do niego zbliżać, że jest coś ważniejszego.
- Nie kojarzę cię... Jesteś nowy w mieście?
- Właściwie to tak...
- Wiesz... Nie musisz spać w karczmie, zawsze możesz nocować u mnie. Mieszkam sam, a ty pewnie nie masz za dużo pieniędzy.
W tym momencie Rubin poczuł się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Barabasz był pierwszym mężczyzną, który z marszu, na pierwszym spotkaniu, nie dość, że nie pobił go, to jeszcze nie wzbudzał w nin strachu, a ponadto zaoferował nocleg u siebie. Kwestia wody była jedynym problemem, ale do rozwiązania, gdyż Rubin miał jeszcze cały dzień do dyspozycji jako człowiek. I całą noc...

Zauroczenie zagłuszyło racjonalny głos, który usiłował przypomnieć o poecie i ostrzegał przed Barabaszem. W końcu... Jakie plany może mieć muskularny mężczyzna wobec biednego, wątłego trytona, w dodatku na noc?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali mimo swej sławy i rozpoznawalności był osobą serdeczną, prezentujący mu swoje utwory mogli więc liczyć na jego fachową ocenę i radę, jak również na to, że mając dobry humor wyrazi swoje prywatne zdanie na temat tego, czy dana osoba ma szansę na sławę czy też lepiej, by dała sobie spokój i zajęła się czymś bardziej przyziemnym, bo tekst jest dobry, lecz brakuje mu tego czegoś… To oczywiście miało swoją cenę. La’Virotta nie był profesorem, był artystą, więc nie był od tego, by kogoś uczyć. Co więcej bardzo nie lubił, gdy sprowadzano go tylko do roli krytyka. Komplementy, miła rozmowa, prośba o podpis na tomiku wierszy albo nawet sama dobrze zaprezentowana znajomość jego dzieł wystarczyły, by wkupić się w jego łaski. A te dziewczęta albo doskonale o tym wiedziały, albo faktycznie były jego wielbicielkami, bo traktowały go prawie jak półboga. Zgrabnie przeplatały swoje zapewnienia o uwielbieniu jego poezji (jak również jego samego) z podtykaniem mu kolejnych utworów do oceny. Każdy z nich Kinalali witał z lekkim zaskoczeniem, jakby w ogóle nie wiedział skąd ta kartka wzięła się w jego ręce, po czym przystępował do krytyki. Zawsze wyglądało to tak samo. Najpierw La’Virotta otrząsał się i poważniał, pierwsze czytanie wiersza wykonywał w ciszy i skupieniu, dokładnie zaznajamiając się z tekstem, użytymi zabiegami stylistycznymi, odwołaniami, rytmem i całą resztą technicznego aspektu pisania, po czym brał głęboki wdech i zaczynał deklamować. Był w tym całkiem niezły, bo potrafił wyczuć klimat każdego otrzymanego utworu, odnajdując głęboko skrytą melancholię z pozoru prostego miłosnego wyznania, jak również lekkość żałobnych utworów pisanych przez osoby, które gotowe były ruszyć dalej. Gdy trafił na coś dobrego, zawsze się wzruszał. Wiersze tych dziewcząt nie były jednak dobre. Złe też nie - po prostu mierne, takie, jakich setki wychodząc spod rąk młodzieży, której głowy są pełne ideałów, wzniosłych uczuć i potrzeby mówienia, a w żyłach płynie ogień młodości, który pcha do działania.
        - Mistrzu, za pozwoleniem, mówicie bez przerwy…
        Głos nie należał do żadnej z artystek, które prosiły go o radę - te zbytnio bały się, że przegapią swoją szansę, by pomyśleć o sprawach bardziej przyziemnych. To jeden ze słuchaczy - jakiś anonimowy elf, którego wcześniej Kinalali nigdy nie spotkał - podał mu kubek z grubek kamionki, którego zawartość na pierwszy rzut oka była bezbarwna i klarowna, miała jednak przyjemny zapach ziół, którego nie dało się pomylić z niczym innym: wermut. Zmieszany z wodą ze względu na wczesną porę, ale i tak przyjemnie gaszący pragnienie.
        - Dziękuję, dobry człowieku, prawdziwym szczęściem jest trafić na osobę jednocześnie wrażliwą na poezję, jak i na potrzeby drugiej osoby, praktyczne i emocjonalne zarazem - zapewnił nieznajomego poeta, oddając mu kubek. Elf odpowiedział uśmiechem i wycofał się na swoje miejsce, gdzie ukradkiem wytarł naczynie jakąś chustką. Kinalalemu skojarzył się z Funtką, ona była podobna: lubiła towarzystwo artystów, sama była jedną z nich, lecz nigdy nie zatraciła przy tym tego zmysłu gospodyni domowej, z taką perfekcją zajmującą się swoimi gośćmi… Kinalali tęsknił za nią. Co było absurdalne, bo przecież nie widzieli się ledwie kilka tygodni, a jej nieobecność podczas wyjazdu na nauki do babci była za każdym razem znacznie dłuższa, kilkumiesięczna. Maie wiedział jednak, że to nie kwestia tego czasu, który już spędzili bez siebie, lecz tego, który jeszcze przyjdzie im spędzić w rozłące. Nie wyznaczyli sobie daty powrotu, nie określili ile czasu potrzebują na osiągnięcie swoich celów. To logiczne, w końcu nie wiedzieli ile to potrwa. Lecz właśnie ta niewiedza tak czasami ściskała serce La’Virotty tęsknotą. Uczucie to jednak przemijało w miarę szybko, gdy tylko zdawał on sobie sprawę z tego, że przecież obiecali do siebie pisać, a jeśli faktycznie będzie jej brakowało aż tak bardzo, że bez niej oszaleje, to może jej szukać. No i… w końcu szukał swojego ukochanego.
        - Mistrzu La’Virotta? - zwróciła się do niego jedna z elfek-poetek, gdy maie nagle zamarł ze spuszczoną głową, niewidzącym wzrokiem wpatrując się z czułością w niepozorny pierścionek z niebieskim paskiem na swoim serdecznym palcu. Kinalali nie usłyszał jej pytania, ocknął się jednak po chwili, stulając dłoń i zasłaniając drugą ręką symbol swojej miłości, jakby nie był on przeznaczony dla osób postronnych, którym posłał przepraszający uśmiech.
        - Proszę najmocniej o wybaczenie - przeprosił za swoje bujanie w obłokach. - Przypomniała mi się jednak osoba bardzo bliska memu sercu, którą cechowała niezwykła mieszanka praktyczności i wrażliwości, a co więcej nim się spostrzegłem, moje myśli niczym szalony młodzieńczy wiatr pomknęły w stronę kolejnej osoby, jeszcze mi bliższej, choć jeszcze… jeszcze…
        Kinalali zachłysnął się oddechem, po raz kolejny uśmiechnął się przepraszająco i skromnie spuścił wzrok, jak dziewica, którą ledwie chwila dzieliła od powiedzenia czegoś niestosownego. By jednak nie przedłużać tego dziwnego milczenia i uniknąć tematów, na które w tym momencie nie miał nastroju, zajął się kolejnym wierszem…

        Ostatnia z elfek - której to utwór wyjątkowo przypadł poecie do gustu - podziękowała mu rzucając się mu na szyję i zasypując jego policzki całusami, śmiejąc się przy tym i zapewniając o swojej wdzięczności. Dla Kinalalego sytuacja była jasna - choć nie znał autorki, wiedział, że była zakochana. Co więcej zakochana szczęśliwie i z wzajemnością, a jej uczucia gładko spłynęły z serca na papier. La’Virotta szczerze wyznał jej, że odrobinę jej zazdrości, co ta przyjęła z zaskoczeniem i pewnym współczuciem. Zapytała co jej mistrz ma na myśli.
        - Miłość to uczucie najpiękniejsze, najczystsze i jednocześnie najbardziej despotyczne ze wszystkich, które można doświadczyć. Jeśli weźmie kogoś w posiadanie, marny los tego, którego nie zabierze jednocześnie z drugą jego połową… Ty doświadczysz tego szczęścia, ty i twój ukochany, mnie zaś… Przyjdzie poczekać - zauważył smutno, zaraz jednak podjął z nadzieją w głosie. - Lecz poddać się to ostatnie, co bym uczynił! Nie ma wszak nic piękniejszego niż droga, na której końcu czeka szczęście, nieważne jak długa i kamienista by była. Nie jest mi dane wiedzieć, czyż ledwie wyszedłem z domu, czy też jestem już u jej kresu, a niewiedza ta sprawia, że serce drży i pyta, czy to wszystko jest prawdą, czy tylko snem na jawie. Ach jakże, jakże mam mu odpowiedzieć, skoro sam nie wiem?
        Kobieta, lekko skonsternowana wyznaniem poety, ale wyczuwająca jego emocje, po prostu go przytuliła, a maie bez namysłu, ale również bez słowa, odwzajemnił jej uścisk.

        Jak to z reguły bywało, na sam koniec, gdy La’Virotta już wstawał, by udać się na spacer bądź na spoczynek, znalazł się w tłumie ktoś na tyle śmiały, by poprosić o zaprezentowanie kilku wierszy. Kinalali trochę się opierał - wszystko po to, by usłyszeć jaki wspaniały jest i jak bardzo wszyscy chcą go słuchać - a gdy nasycił już swoje ego, zawsze przedstawiał kilka utworów, zawsze kierując się tym, w jakim aktualnie był nastroju. Tym razem był to nastrój wybitnie miłosny, więc i wiersze takie były. O swoim nowym ukochanym napisał na razie ledwie jeden wiersz, lecz nigdzie go nie prezentował, uznając, że to właśnie On - jego Rybka - powinien usłyszeć go pierwszy. Zamiast tego więc przedstawił swoje stare utwory, w których opiewał uczucie do Czarodziejki. Widzowie byli mimo wszystko ukontentowani - spróbowaliby nie… A gdy już spotkanie dobiegło końca, kilka osób zaprosiło Kinalalego a to na obiad, a to na lampkę wina, a to nawet na przyjęcie gościny u siebie. La’Virotta opuścił więc swoją ulubioną altanę otoczony wianuszkiem wielbicieli, zupełnie nieświadomy tego, żę tuż z a nimi był jego ukochany… Ale również i jego niedawny adorator, którego to maie odrzucił. I nie wiedział, że zmarnował w tym momencie okazję, by oszczędzić wiele bólu zarówno sobie, jak i swojej Rybce…

        Reszta popołudnia jak i cały wieczór okazały się nudne - Kinalali przyjął zaproszenie pewnej grupy literaturoznawców, którzy potrafili być bardzo uprzejmi gdy go zapraszali, a już chwilę później okazali się strasznie nieciekawi. Interesowały ich kwestie, które zupełnie nie zaprzątały głowy poety, które on rozumiał sercem, a nie traktował jak równania matematyczne, możliwe do analizy i rozpisania na czynniki pierwsze, bez udziału intuicji. Zupełnie wbrew swojej naturze siedział jednak z nimi dłużej, niż zamierzał, gdyż ogarnęła go dziwna nostalgia - po opuszczeniu parku czuł się, jakby coś utracił albo zniszczył i było mu z tym bardzo źle. Chciał mieć chwilę na zrozumienie tego uczucia, a uczestniczenie w nudnej dyspucie okazało się być ku temu doskonałym pretekstem. Niestety, nie znalazł przyczyny dręczącej go niepewności, a to jeszcze bardziej pogłębiło jego kiepskie samopoczucie. Wymówił się więc od dalszego uczestnictwa w bankiecie, tłumacząc się słabością ciała, po czym czmychnął z tawerny, w której przesiadywali do tej pory. Na zewnątrz - nie mając już najmniejszej chęci na rozmowy z kimkolwiek - przemienił się w złoty pył i pomknął do miejsca, gdzie tymczasowo pomieszkiwał. O dziwo był to dom pracy twórczej - miejsce zrzeszające poetów, malarzy, aktorów i pisarzy, wszystkich tych, którzy potrzebowali stymulacji środowiska, by móc tworzyć. Kinalalemu podobało się to miejsce - było zadbane i urządzone z gustem, choć dość eklektycznie. Co więcej udostępniono mu niezwykle przedni pokój - ulokowany na samym szczycie pięknej, strzelistej wieżyczki z białego kamienia, porośniętej winoroślą jak na jakiejś grafice w romantycznej powieści dla panien. To jednak nie walory estetyczne architektury były najważniejsze, a balkon, na którym to maie uwielbiał przesiadywać, by podziwiać piękną panoramę miasta z rozciągającym się nieopodal miejskim stawem i jednocześnie cieszyć się lekkim powiewem wiatru. Z tej sposobności korzystał teraz, gdy był w tak dziwnym nastroju, ogarnięty tęsknotą - przysiadł na kamiennej balustradzie, wystawił twarz do zachodzącego słońca i z zamkniętymi oczami pozwalał, by jego myśli błądziły swobodnie po rejonach, których nawet on nie umiał nazwać. Zastanawiał się co począć dalej, gdzie iść, gdzie szukać, kogo pytać. Po głowie kołatało mu się również pytanie, którego bał się zadać na głos: co, jeśli już spotkał Tego Jedynego, lecz minął go nie poznawszy?
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin szedł za Barabaszem ciemnymi uliczkami. Szli dość długo, więc Rybkę zaczęły boleć nogi...
- Daleko jeszcze? Bolą mnie stopy - kawałek wyjęczał, kawałek wysapał. Muskularny mężczyzna, przyzwyczajony do ciężkiej pracy, nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego towarzysz nie był na to gotowy. Naturianin poczuł na sobie wzrok nowego kolegi, który lustrował go od stóp do głów, aż zrozumiał, że Ryba nie nosi butów i pewnie to przez kamienie na drogach. Faktem było jednak, że czarnowłosy nie chodził aż tak szybko. Kiedy podróżowali z Yve, byli znacznie wolniejsi, ze względu na kobietę.
Barabasz odwrócił się i wziął Rubina na ręce. Trzymał go jak pannę młodą, a Rybka odruchowo objął go za szyję. Na ustach stojącego mężczyzny pojawił się uśmiech, który większość określiłaby jako łobuzerski. Naturianin spojrzał głęboko w jego oczy. Wybuchały w nich iskierki rozbawienia. Chwilę tak stali w milczeniu, patrząc na siebie. Rubin był gotowy go pocałować. Łamał już ostatnie zakazy wysyłane przez umysł. Czuł na sobie ciepły oddech mężczyzny, jego spocone ramiona. Nim jednak tryton wykonał ten pierwszy krok, blondyn obrócił się i zaczął maszerować. Wtedy naturianin kurczowo się go uczepił. Barabasz postanowił nie poprzestać na tym i zaczął biec. Rubin zaczął jednocześnie krzyczeć i śmiać się. Miasto niknęło w drodze, a droga zaczęła być znajoma. Dotarli nad niewielki strumień. Teraz mogli dostrzec domek, idealnie wtopiony w las. Pomalowany na brązowy kolor, z wykonanym z drewna dachem. Od ich strony widoczne było tylko jedno okienko, granatowy kwadracik. Człowiek kierował się właśnie do niego. Drzwi były uchylone, więc łatwo było je otworzyć, a Rubin nie musiał opuszczać ciepłych ramion mężczyzny. Słońce zachodziło, rzucając ostatnie promienie światła, na brązowy korytarz, wyglądający jakby był wyłożony skórami. Weszli do środka i skręcili chyba w prawo. Tryton rozejrzał się po białym pokoju, w większości zajętym przez wielkie łoże, które sprawiało wrażenie zapadniętego. Na wysokości mostka Barabasza było okno, które wychodziło na łąki, pełne traw i ziół.
Człowiek położył naturianina na posłaniu i rzekł :
- Chcesz się czegoś napić, towarzyszu?
Rubin w odpowiedzi skinął głową.
- Mam sok, lubisz sok towarzyszu?
Następne skinienie głową. Tryton bardzo bał się, że załamie mu się głos. To w jaki sposób Barabasz wymawiał to charakterystyczne "towarzyszu" na końcu większości zdań, było tak rozczulające. Wziął od mężczyzny naczynie wypełnione kwaskowatym napojem i łapczywie je opróżnił. Odczuł ogromną senność. Rzucił jeszcze okiem na niebo, na którym rozgrywała się bitwa pomiędzy ognistym pomarańczem, a spokojnym fioletem. Kibicowały im długie trawy, kołysane wieczornym wiatrem. Naturianin musiał zrobić dziś jeszcze jedną rzecz przed zaśnięciem, ale nie chciał robić tego przy swoim nowym przyjacielu. Ten problem jednak rozwiązał się sam, mianowicie Barabasz poszedł się umyć w strumieniu. Rubin odprowadził go wzrokiem i przemknęła mu przez głowę dzika myśl, żeby pójść za odchodzącym mężczyzną, i poprzyglądać mu się. Wziął w dłoń podobiznę lisiej przyjaciółki, porozmyślał o niej przez chwilę i wyszeptał dokładnie te same słowa co poprzedniego wieczora, i każdego wcześniejszego wieczora. Zwyczajowo pocałował portret i odłożył je do torby. Upewnił się również, że złoty naszyjnik jest dobrze włożony między rzeczy, gdzie nikt nie będzie go szukał. Torbę ukrył pod łóżkiem.

Barabasz wrócił chwilę później. Rubin spojrzał na niego. Pokryty błyszczącymi kropelkami wyglądał jeszcze lepiej. Naturianin postanowił, że sam wymoczy się jutro, dziś nie miał na to ochoty. Człowiek położył się koło Rybki. Dopiero teraz mieszkaniec wód spostrzegł, że leżący obok chłopak był nagi. Zarumienił się i speszył. Barabasz spostrzegłszy to, roześmiał się i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzać moje ciało, towarzyszu.
Mimo że nie było to pytanie, tryton i tak potaknął. Jednocześnie wiedział, że nie powinien leżeć w tym łóżku, że coś znów mu umknęło, ale też chciał poczuć się kochany i bezpieczny. Pragnął poczuć obok siebie ciepło i wiedzieć, że nic mu się nie stanie. W tym momencie naturianin zasnął. Przez sen wtulił się w ciepły tors Barabasza.

Podświadomość ustawiła sen i myśli Rubina na właściwe tory. Pod powiekami znów pojawił się wiatr, oświetlający drogę i ukazujący postać, która tym razem stała dalej. Wciąż jednak coś szeptała, a jej dłoń próbowała go dosięgnąć... On jednak był zbyt daleko. W tym momencie tryton obudził się i gwałtownie usiadł, budząc przy tym Barabasza. Nie zwracając uwagi na mężczyznę, z przejęciem w oczach i pasją w sercu, powiedział to jedno magiczne słowo:
- Kinalali.
- Co?
- To mój poeta, moja druga połowa, on jest tu, szukam go!
- Spójrz na mnie...
Rubin posłusznie zerknął, a Barabasz wbił w niego hipnotyczne spojrzenie, któremu ulegało wszystko co się rusza. Następnie wpił się w usta Rybki, która nie zamierzała protestować. Poeta ponownie zszedł na drugi plan. W końcu... Po co szukać marzeń, kiedy obok ma się przystojnego mężczyznę, w którego ramionach jest się bezpiecznym. W mózgu naturianina toczyła się walka między miłością do poety, a pożądaniem wywoływanym przez Barabasza. Wyniki tej wojny nie są jeszcze przesądzone i wszystko może zmienić się w ostatniej chwili. Zaraz po przebudzeniu dominowała miłość, jednak szybko została zakryta ustami drugiego mężczyzny, który w końcu oderwał się od Rubina, głośno sapiąc. Oboje byli rozpaleni. Rybka widziała prośbę w oczach Barabasza.
- Nie mogę... - wyszeptał ze łzami w oczach. - Jest tu ktoś bliski memu sercu... Ty też jesteś mi bliski... I właśnie dlatego jednocześnie chcę i nie mogę tego zrobić.
Człowiek tylko przytulił płaczącego trytona i powiedział:
- Kocham cię i dlatego nie chcę cię zmuszać do niczego, czego nie będziesz chciał. Widzę twoją delikatność, porównywalną do płatków róży. Nie będę cię krzywdził, jak przecież wyglądałaby róża bez płatków?
Obiektywny obserwator może dostrzegłby błysk w oku mężczyzny, a może uznałby, że to gra światła? Może wydawałoby mu się, że drapieżna uroda idzie w parze z drapieżnym charakterem, a może jednak stwierdziłby, że nie ocenia się książki po okładce? Rubin jednak nie był obserwatorem, więc bez zastanowienia zaufał mężczyźnie, którego poznał ledwie kilka godzin temu. Dzięki wyszukanym porównaniom, których nie rozumiał, miał nawet wrażenie, że to właśnie Barabasz jest tym poetą i zignorował rozsądek, który mówił mu, że to nie on. To nie jest ten głos, to nie jest światło i to nie jest Kinalali.
Kiedy tylko Rybka zasnęła, mężczyzna szepnął do siebie :
- Nie mogą się poznać... Jeszcze nie teraz, nie teraz...
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Pierwszego dnia, gdy Kinalali usiadł sobie tak beztrosko na barierce balkonu w swoim pokoju, wywołał tym niemałe zamieszanie - ktoś go dojrzał z dołu i widząc osobę z nogami zwieszonymi po niewłaściwej stronie balustrady doszedł do wniosku, że to samobójca. Zaczęto wołać do poety, by nie skakał, by tego nie robił, bo życie nadal ma sens… a on patrzył z góry na przerażonych przechodniów, z początku nie pojmując o co chodzi. Okrzyki szybko zaalarmowały jednak artystów w środku budynku i w końcu cała ich grupa wpadła do komnaty na szczycie wieży, by ratować nieszczęśnika, który próbował rzucić się z balkonu. Zdziwili się, gdy usłyszeli radosny śmiech, a niedoszły samobójca bez żadnych nalegań obrócił się w ich stronę i stanął pewnie obiema stopami na kaflach. Z miejsca przeprosił - zarówno artystów w środku, jak i zatroskany tłum w dole. Kwiecistymi słowami wyjaśnił, że jego serce dalekie jest od tak czarnych myśli, które pchnęłyby go do ostatecznego rozwiązania, nie omieszkał też przy tym wspomnieć o tym, że jest maie i taki upadek byłby dla niego niegroźny. Na potwierdzenie swych słów przybrał swą energetyczną formę, zawirował chmurą złota między artystami, by później spłynąć między przechodniów i tam się zmaterializować. Z jakiegoś powodu nagrodzono go oklaskami.
        Od tamtego incydentu minęło już kilka dni i miejscowi przestali zwracać uwagę na barwną niczym rajski ptak, smukłą postać przesiadującą na balkonie. Niektórzy spoglądali tylko w górę uśmiechając się pod nosem, by nacieszyć oczy tą sceną jak z bajki.

        - Twój wielbiciel znalazł już sobie kogoś innego…
        Zmysłowy kobiecy głos należał do gospodyni tego miejsca. Z Kinalalim łączyła ją przyjaźń charakterystyczna dla istot wiekowych, których znajomość trwa dłużej, niż przeciętny ludzki żywot - wiedzieli o sobie niemal wszystko i mogli milcząc w swym towarzystwie odczytywać swoje myśli jakby były to wersy w otwartej księdze. Dlatego złotowłosa elfka miała wstęp do jego komnat bez pukania i bez zaproszenia - nawet gdyby zastała go w najgorszym możliwym stanie, pijanego jak bela bądź zapłakanego i zasmarkanego jak sto nieszczęść, mogła go w takim stanie widzieć. Poeta po prostu wiedział, że ona zrozumie, a nawet jeśli nie, to nie będzie oceniać, nie będzie mówić “a nie mówiłam”, nie będzie udzielać rad. Pomoże się przebrać, poklepie po ramieniu, wszystko to w ciszy. A gdyby zastała przypadkiem La’Virottę w intymnej sytuacji, wycofałaby się tak by nikt niczego nie zauważył i dopiero gdy jej przyjaciel zostałby sam, wzięłaby go na spytki, bo przyjaźń przyjaźnią, ale ciekawość bywała silniejsza nawet od tego.
        Teraz zaś bezpardonowo wyszła na balkon i oparła się o barierkę tuż obok miejsca, w którym siedział poeta. Nie pytała czy może wejść, nie pytała, czy La’Virotta ma dla niej czas i chęć ją słuchać. Zupełnie naturalnym gestem naciągnęła jego szatę, aby zasłaniała nogi.
        - Jaki wielbiciel? - zapytał zupełnie zaskoczony Kinalali. Nie, by Danae było miastem z obywatelami o tak otwartych umysłach, by poeta musiał oganiać się od adoratorów, bo ci, nawet jeśli się zdarzali, zabiegali o jego względy jedynie tak długo, aż nie zorientowali się, że to co wzięli za androgyniczną niewiastę, w istocie jest zniewieściałym młodzieńcem.
        - Ten taki z mysim blondem na głowie i klątwą w oczach - odpowiedziała mu elfka, oglądając końcówki swoich włosów. Kinalali wydał z siebie ciche “aha…”. Bo prawda o jego zapominalstwie była znacznie bardziej prozaiczna i może odrobinę brutalna: on szybko zapominał o ludziach, którzy go nie zainteresowali. Gdzieś w jego pamięci zachowywała się twarz, lecz o imieniu nie było mowy, a to, że jakiś nieznajomy powiedział mu komplement czy dwa… Dla niego to było coś oczywistego, bo bez odpowiedniej dozy lukru nie było sensu nawet zaczynać z nim rozmowy. Jednak wzmianka o kolorze włosów i wyjątkowym spojrzeniu odświeżyła mu pamięć.
        - Jeśli wolno, szybko się pocieszył zważywszy jak głęboko starał się spojrzeć w me oczy gruchając niskim głosem czułe słówka - sarknął lekko poeta, kiwając bosą stopą nad głowami przechodniów gdzieś daleko w dole. - A skąd, jeśli można wiedzieć, u ciebie znalazły się takie wiadomości? Czyżbym wzgardził jakąś miejscową sławą, o której życiu uczuciowym huczą ulice?
        - Ależ! - żachnęła się elfka, wypuszczając z palców kosmyk swych włosów i lekceważąco machając wypielęgnowaną dłonią. - Szczerze powiedziawszy nawet nie wiem co to za typ… Widziałam go jednak. Biegł ulicami z jakimś młodzieńcem na rękach, oboje śmiali się jak szaleni.
        - Och… - mruknął Kinalali. - Winszuję w takim razie i życzę szczęścia z nowym oblubieńcem. Jednakże jeśli chcesz znać moje zdanie, ktokolwiek zwiąże się z tym mężczyzną o włosach barwy burzowego świtu, nie wyjdzie na tym dobrze. Jak sama to ujęłaś, w jego oczach jest klątwa, coś, co nie pozwoliłoby mi w nie patrzeć… Jego uczucia nie są szczere, nie płyną z serca lecz kreśli je wyrachowanie, pewna pierwotna żądza uładzona czułymi gestami i gładkim słówkami. Nie wiem czy nigdy nie znał pojęcia szczerej miłości, czy też zostało ono w jego głowie wypaczone, lecz jeśli nie trafi na bystrego, zdeterminowanego kochanka, który zdejmie łuski z jego oczu, może zniszczyć jeszcze wiele niewinnych serc.
        - Uprawiasz czarnowidztwo, drogi Kinalali.
        - Nie, Fioro, bardzo bym chciał, by moje słowa były czystymi wróżbami, które niosą ze sobą tyleż prawdy co kłamstwa, lecz w tym przypadku tak nie jest. On złamie temu chłopcu serce, bo to drapieżnik, który nasyciwszy się, porzuca swą ofiarę.
        - Obyś się jednak mylił - odpowiedziała mu elfka, wystawiając twarz na lekki wiatr wiejący od zachodu. Oboje długo milczeli, rozkoszując się tą chwilą spokoju po ciężkim dniu, słuchając dobiegających z oddali odgłosów miasta i czerpiąc energię z natury, która ich otaczała.
        - A jak twoje serce, poeto? - zagadnęła w końcu Fiora.
        - Nadal samotne, moja droga. A dzisiaj jeszcze bardziej niż dotychczas, choć nie potrafię dojść tego przyczyny…
        Słysząc przepełniony żalem głos przyjaciela, widząc jego skulone ramiona i zrezygnowane oblicze, złotowłosa kobieta uśmiechnęła się do niego czule i poklepała go po udzie. On zaś nakrył jej dłoń swoją i spojrzał na nią z podziękowaniem w oczach, nie wypowiedziawszy słowa. Po chwili Fiora wysunęła rękę spod jego palców i na dobranoc pocałowała jego chłodny policzek, po czym wróciła do środka, zapalając jednym ruchem palców świece w kandelabrach stojących przy wejściu do pokoju. Kinalali jednak nie poszedł za nią. Został na tarasie i patrzył w gwiazdy aż nie zastał go świt. Cały czas czule gładził pierścionek ze zdobieniem wykonanym z wodorostów, chyba w głębi ducha przeczuwając, że ten, którego szuka, był bliżej niż mógłby się spodziewać…

        Rano w pokoju La’Virotty pojawił się elf z długim, złocistym warkoczem, ubrany zgodnie z aktualnie panującą modą. Nie trzeba było być wnikliwym obserwatorem, by poznać w nim syna Fiory - oboje mieli identyczny zmysłowy wykrój ust i duże oczy w pięknym jasnym odcieniu błękitu, on jednak miał wyraźniejsze kości policzkowe. On nie był tak bezpośredni jak jego rodzicielka - zapukał najpierw wchodząc do sypialni, a potem wychodząc na balkon, ani razu jednak nie dostał odpowiedzi na swoje pukanie i w końcu musiał wpuścić się sam.
        - Mistrzu La’Virotta? - zwrócił się do maie, zatrzymując się w bezpiecznej odległości za jego plecami.
        - Och, to ty… - Kinalali wzdrygnął się, słysząc głos elfa, bo wcześniej nie dosłyszał jego kroków.
        - Proszę wybaczyć, jeśli przeszkadzam… - zreflektował się młodzieniec. - Matka zaprasza na taras, zaparzyła fiołkową herbatę z ptasim mlekiem.
        - Kochana Fiora, nikt bardziej niż ona nie potrafi okazać troski w tak prostych gestach - ucieszył się Kinalali, bo wiedział doskonale, że przyjaciółka zaparzyła swoje ziółka specjalnie po to, by zwabić go do towarzystwa i by przestał się zadręczać.
        - Czy mogę przekazać, że mistrz do nas zejdzie?
        - Tak, tak, oczywiście, lecz proszę nie czekać, muszę się przygotować.
        Elf uśmiechem wyraził swoje zrozumienie i jednoczesne zadowolenie z przyjętego zaproszenia. Skłonił się lekko przed gościem i wyszedł, zamykając za sobą drzwi ciszej od najbardziej dyskretnego sługi. Kinalalemu przypomniało się w tym momencie, że syn Fiory był tancerzem, którego karierę baletową przekreślił zbyt wysoki wzrost.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin przebudził się na miękkim łożu. Oplatały go ciepłe ramiona. Czuł na sobie gorącą nogę chłopaka, który zgiął ją w kolanie. Tryton otworzył oczy i spojrzał na śpiącego. Wyglądał tak niewinnie. Naturianin szybko cmoknął go w policzek, po czym spojrzał przez okno. Oślepiło go ostre światło poranka. Delikatnie, nie budząc chłopaka, wyślizgnął się z jego objęć. Jeszcze raz na niego spojrzał, tym razem z nieco większej odległości. Pierzyna leżała w nogach łóżka, czyli większość ciała człowieka była odkryta. Rubin szybko zeskanował go wzrokiem. Powtórzył to kilka razy. Jak można było przejść obojętnie koło takiego mężczyzny? Albo przestać go oglądać. Tryton zachwycił się mięśniami, ścięgnami i kościami, którymi pokryty był brzuch i podbrzusze. Cały drżał z połączenia podniecenia, radości, zachwytu i kilku innych bliżej niezidentyfikowanych uczuć. Już miał go dotknąć i dokładniej zbadać fakturę jego skóry w tamtym miejscu, kiedy Barabasz obrócił się. Naturianin momentalnie odskoczył. Człowiek otworzył oczy i zamrugał. Widząc Rybkę uśmiechnął się tylko.
- Czas wstawać, prawda towarzyszu? Muszę iść do pracy... Późno już?
Rubin nie znał się na czasie, ale wydukał, że chyba jest jeszcze przed południem. Człowiek podniósł się z łóżka z głośnym trzeszczeniem i zbliżył się do okna. Natychmiast od niego odskoczył i zaczął się ubierać. Widząc ten pośpiech, tryton nie zamęczał chłopaka pytaniami, które kłębiły mu się w głowie. Z chęcią zobaczyłby, czym zajmuje się ten człowiek.
- Muszę już wychodzić, przyjdę niedługo, a o zachodzie słońca pójdziemy w specjalne miejsce.
Naturianin uśmiechnął się szeroko, a Barabasz gwałtownie i namiętnie go pocałował. Rybka zaczerwienił się jak dojrzały burak i objął mężczyznę. Przypomniał mu się pocałunek z Yve. Czy ona przypadkiem nie wspominała o jego nikłych umiejętnościach? Cóż... Z tym mężczyzną mogły wzrosnąć. Znacznie. Pocałunki były już dla nich na poziomie normy, a znają się tylko jeden dzień. I to właśnie nie mogło dojść do mózgu Rubina, któremu wydawało się, że zna swojego towarzysza całe życie. Przy nim zapominał o ojcu brutalu, zamordowanej matce, czy Hinakanie, pierwszej miłości trytona, który najpierw wzbudził jego zaufanie, a potem go rzucił. Zapłacił za to śmiercią. Czy gdyby wspomniał Barabaszowi o losie, który czeka zdrajców, ten zastanowiłby się nad sobą i trwał przy Rybce, po kres swych dni, czy może uciekłby od niego i nigdy nie wracał? To nie było ważne. Liczył się tylko jego oddech i ciepłe wargi. Rozpalone ciało człowieka przylegające do chłodniejszego ciała naturianina. Gorący mężczyzna oderwał się od Rubina i wyszedł, zostawiając go samego, stojącego pośrodku pokoju.

Zostawienie trytona samego zawsze niesie za sobą konsekwencje. Wiele razy on i ludzie dookoła niego wpadali w kłopoty, bo nie dopilnowali dorosłego mężczyzny. Były na to dziesiątki świadków. Na przykład kiedy znalazł w lesie umierającą kobietę, która wysłała go z wiadomością do jakiegoś dziwaka, który próbował go zabić. W dodatku miał potem koszmaru przez długi czas. Tym razem jednak, Rubin poszedł nad rzekę, by odpowiednio się namoczyć i przygotować do dalszego człowieczeństwa. Popływał trochę, upolował i zjadł ze dwie rybki i wyszedł. I zdziwił się, gdyż napadło na niego kilka psychopatek, wielbicielek Barabasza, który nie przyszedł do nich poprzedniego wieczora, a kiedy w nocy zakradły się do jego domu, obejmował jakiegoś dziwaka. Zabiłyby trytona na miejscu, gdyby nie fakt, że był szczelnie osłonięty ciałem drugiego mężczyzny. W końcu jednak z gadki wywiązała się bójka, w wyniku której naturianin miał na policzku krwawiące rany po paznokciach. Jego ciało całe było pomalowane zasychającą już krwią. Rubin był tak zaskoczony, że nie odparł ataku, nie zdążył się bronić, a szał został zablokowany, przez kryształ. Do swoich kąpieli zawsze zabierał swój złoty wisior. Nie wiedział dlaczego... Po prostu czuł, że powinien. W ogóle nosił go jak najczęściej. Był pamiątką, a one mają wielką moc. Tylko jedna z kobiet nie atakowała. Wiedziona przeczuciem, powstrzymała siebie, a po jakimś czasie i wspólniczki. Kiedy została sama z Rubinem, powiedziała :
- Jesteś wyjątkowy, inaczej by cię nie wybrał...
Dziewczyna nie czekała na odpowiedź mężczyzny i zaczęła przemywać mu rany wodą z rzeki. Mieszkaniec wód wpatrywał się w jej oczy. Były w kolorze chłodnego błękitu, niczym tafla lodu. Ona też patrzyła mu w oczy, ale zdawało się, że zagląda głębiej, w duszę.
- Musisz się bronić. Przed nimi. Strzec siebie i jego. Musisz nauczyć się jak stawiać im czoła, kiedy zaatakują cię tak jak teraz i musisz ciągle być atrakcyjny dla niego, inaczej wybierze którąś z nich.
- On już mnie wybrał... - wyszeptał słabym głosem
- O nie... On dopiero zaczyna... Pocałunki, czy dzielenie łóżka nic dla niego nie znaczą... To jak turniej, zostaje najlepszy... Jeśli chcesz go mieć tylko dla siebie, musisz mu udowodnić, że jesteś tego godny. Jeśli chcesz, pomogę ci.

Naturianin zgodził się i resztę dnia trenowali z Meggie zalotny chód i kuszące falowanie biodrami. Trenerka szybko dostrzegła, że jej podopieczny bardzo szybko się uczy i niewiele brakuje mu do perfekcji. Jeszcze tylko dzień, może dwa i będzie gotów do następnych lekcji : Jak się ruszać, co mówić, jak się zachowywać, generalnie poznawać trudną sztukę uwodzenia. Rubin pożegnał się z Meggie widząc, że zachód słońca jest już blisko. Siedząc przed domem, zastanawiał się, jaką niespodziankę szykuje dla niego Barabasz?
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Kinalali kazał na siebie długo czekać, lecz ktokolwiek go znał - a Fiora znała go przecież bardzo dobrze - był na to przygotowany. Minęła więc godzina od momentu, gdy niedoszły baletmistrz zaprosił poetę na herbatę, a on dalej się nie zjawiał i nikogo to nie niepokoiło. Nawet więcej, gospodyni tego miejsca była lekko zaskoczona, gdy zobaczyła go chwilę później w tarasowych drzwiach.
        - Lali? - zawołała, podchodząc do niego, nadal trzymając w dłoni gorący imbryk, pękate cudeńko w kolorze lawendy, zdobione ręcznymi malunkami kwiatów. Przywitała się z gościem całując powietrze obok jego policzków, by nie zostawić na skórze śladów szminki.
        - Miło, że do nas dołączyłeś - zapewniła go, wracając do stolika, przy którym siedziała ze swoim synem i jeszcze dwiema artystkami, których La’Virotta nie znał.
        - Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wielką radość wlało w moje serce zaproszenie przyniesione przez Isterana - odpowiedział poeta, uśmiechając się czarująco do wspomnianego syna Fiory. - Potrzebowałem jednakże czasu, by doprowadzić się do porządku, nie wypada wszakże, aby z tak godnym towarzystwem zasiadać w nieświeżych szatach…
        - Rozumiem, najdroższy, doskonale rozumiem - zapewniła Fiora, bo wiedziała, że jej przyjaciel wielką wagę przywiązuje do wyglądu, nie tylko jak na mężczyznę, ale jak na żywą istotę w ogóle. Wyglądał zresztą przepięknie. Jego szata miała barwę kobaltu, spod którego tu i ówdze spozierały pojedyncze fragmenty intensywnej morskiej zieleni. Jeden z jego przegubów wraz z całą dłonią zdobiło kunsztowne dzieło stanowiące bransoletę i zestaw pierścieni na każdy palec, które z rzeczoną bransoletą były połączone subtelną siateczką łańcuszków. Całość przypominała rękawiczkę wykonaną z powleczonej rosą pajęczyny. Dla równowagi na jego drugiej ręce znajdował się tylko pierścionek z zielonym paskiem. Bogata kolia odrobinę skracała jego szyję, wyglądała jednak elegancko i zdecydowanie przykuwała wzrok, zaś między jego włosami widać było lśniącą nausznicę, która nawiązywała stylistyką do bransolety - pięknie lśniła wśród kasztanowych loków.
        - Nie lubię gdy nosisz coś tak ciężkiego - oświadczył Fiora, wodząc palcem po kolii. - Nie pasuje to do ciebie. Reszta jest ładna, ale to wygląda jak kamień u szyi.
        - Och, och! - obruszył się Kinalali, wspierając się zadziornie pod boki. - Cóż za mocne słowa, cóż za bezczelność! Moja droga, kogóż podejrzewasz o uwiązanie, mnie, maie powietrza, maie podmuchu, dziecko wiatru i chmur? Nie ma istoty równie wolnej co ja, nie muszę tego podkreślać mym wyglądem, mym ubiorem.
        - Jednakże czynisz to, mistrzu - wtrącił się Isteran, skupiając na sobie oburzony wzrok poety. - Choćby tym jak kruche jest twe ciało…
        - Bo i taki jest mój charakter - przerwał mu La’Virotta. - Doprawdy! Przesada jednak, choć niewątpliwie wiele mam z nią wspólnego, nie jest mym drugim imieniem i czasami, tak jak tego dnia, mam ochotę iść na przekór temu co oczywiste, temu czego się ode mnie oczekuje, bo zaprawdę, gdyby każdy z nas był istotą oczywistą, nudny byłby to świat!
        - Piękne słowa, mistrzu - przytaknął mu tancerz z uśmiechem, a Fiora wykorzystała moment, gdy zacietrzewienie Kinalalego lekko odpuściło, by podprowadzić go do stolika i w końcu zmusić by usiadł. Postawiła przed nim szeroką, płaską filiżankę z serwisu, z którego pochodził dzierżony przez nią imbryk, a na jej dno wrzuciła szczypczykami kilka delikatnych pianek i zalała je herbatą, która pachniała miodem i kwiatami.
        - Smacznego, mistrzu - zwróciła się do La’Virotty, podsuwając mu filiżankę z aromatycznym deserem.
        Kinalali westchnął i spojrzał na Fiorę z uśmiechem - udobruchała go. Przyjął poczęstunek i przestał się dąsać, choć widać było, jak czasami dotykał swojej kolii, ewidentnie roztrząsając słowa przyjaciółki.

        Dwie powabne dziewczyny, które już siedziały z Fiorą i Isteranem przy stoliku okazały się być balerinami, przyjaciółkami elfa, którym udało się zrealizować marzenia, które dla niego były już nieosiągalne. Ich znajomość o dziwo przetrwała trudny okres, gdy one osiągały perfekcję w swojej sztuce, a on mógł je tylko podziwiać z rzędów siedzeń, jak szary śmiertelnik - zazdrość nie zabiła ich sympatii. Isteran zresztą niezwykle dobrze zniósł porażkę, traktując balet jako hobby - nawet teraz, odpowiednio sprowokowany przez koleżanki, udowodnił, że potrafi z gracją wykonać szpagat i równie sprawnie z niego wstać. Dziewczęta próbowały później namówić Kinalalego, by również spróbował zatańczyć, on jednak stanowczo się przed tym bronił.
        - O nie, nie - powtarzał ze śmiechem, machając przy tym rękami w geście kategorycznego zaprzeczenia. - Proszę mi wierzyć na słowo, lecz tak jak wy, drogie kruche córy muzyki, stworzone zostałyście do tańca, tak mnie kategorycznie tego zabroniono już przy urodzeniu, w zamian dając nadmiar uczuć i giętki język pozwalający przemienić je w słowa. Nie ma w całej Alaranii gorszej niezdary niźli siedzący tu przed wami, skromny poeta z Efne.
        - Potwierdzam - przytaknęła Fiora znad swojej filiżanki. - Kinalali najlepsze wrażenie robi gdy siedzi, nie zmieniajcie tego.
        - Niemożliwe! - zakrzyknęła radośnie jedna z dziewczyn.
        - A jednak! - odpowiedział jej zaraz La’Virotta. - I nie ma siły na tym świecie, która zmusiłaby mnie bym udowodnił tę rację! Czym innym jednakże byłoby, gdybym ze szczęścia sam miał puścić się w tany, wątpię jednak, bym w tak euforycznym stanie był jeszcze na siłach utrzymać mą cielesną formę, czy też nie przemieniłbym się w mą prawdziwą, przyrodzoną postać…
        - Och, a jaka to postać, mistrzu? - podłapała zaraz jedna z balerin. - Możemy ją zobaczyć? Skoro o tańcu nie ma mowy… - dodała jakby lekko się przy tym dąsając.
        - Ależ naturalnie, to życzenie mogę spełnić, więcej, spełnię je z olbrzymią przyjemnością!
        To powiedziawszy La’Virotta bez ostrzeżenia przemienił się w rój złotego pyłu, który zaczął wirować wokół stolika, migocząc pięknie w ostrym świetle dnia. Elfki chichotały, próbując uchwycić w dłonie połyskujące drobinki, te jednak umykały im spod palców i na niczym nie osiadały. Pokaz nie trwał długo, gdyż Kinalali miał odpowiednie wyczucie i wiedział kiedy przestać, by efekt był jak najlepszy - widzowie nasycili się jego widokiem, lecz jeszcze nie znudzili.
        - To było piękne, mistrzu! - zapewniła jedna z tancerek, klaszcząc z entuzjazmem w dłonie. - Wybaczone ci zostało to, że nie tańczysz! - dodała i zaraz obie baleriny zaczęły się uroczo śmiać, zasłaniając usta dłońmi. Kinalali pokręcił przy tym z pobłażaniem głową, ale nie odezwał się słowem.
        - Mistrzu, a może chociaż nie tańczysz, miałbyś ochotę pójść z nami na tańce? - zaproponowała druga z nich. - Wiem, wiem jak to brzmi, lecz to nie są same tańce! To po prostu zabawa. Na skraju parku jest pewna tawerna, gdzie co wieczór zbierają się osoby z naszego teatru, by dobrze się razem bawić, byłoby nam bardzo miło, gdyby mistrz zechciał pójść z nami tego wieczoru.
        - Tak, tak, proszę nie dać się namawiać! - zawtórowała jej koleżanka.
        - No nie wiem… - wzbraniał się jednak La’Virotta.
        - Również chętnie się przyłączę - Isteran pośpieszył w sukurs balerinom. - Mistrzu, proszę mi zaufać, warto się wybrać. A w razie, gdyby się mistrzowi nie spodobało, odprowadzę mistrza do domu - dodał na zachętę, uśmiechając się sympatycznie. Kinalali westchnął, pokonany.
        - Dobrze, pójdę - przystał na propozycję.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Brązowy domek świetnie maskujący się wśród drzew oświetlany był ostatnimi promieniami słońca, które wyglądały jak błogosławieństwo zsyłane ziemi. Jak pocałunek na dobranoc. Tryton Rubinento siedział na dużym, płaskim kamieniu przed budynkiem i zastanawiał się, co mógł przygotować jego nowy znajomy. A może Barabasz był kimś więcej niż tylko znajomym? Naturianin miał w nim oparcie. Człowiek był jego siłą, odwagą i bezpiecznym schronieniem. Wreszcie wrócił, szeleszcząc miejskim piaskiem i rażąc światłem. Tak jak wtedy, kiedy się poznali, a było to zaledwie wczoraj. Czas jakby nie istniał i pozwolił parze się poznawać i rozkochiwać w sobie wzajemnie, nie licząc dni. Tylko sny, które miały dawać ukojenie, zsyłały poczucie winy. Jego imię - Kinalali. Przychodził do jego umysłu każdej nocy i wskazywał mu drogę, podczas gdy mieszkaniec mórz wtulony był w ramię innego. Lecz jeszcze nie pora na sen. Najpierw czas na igraszki, w ostatnich światłach dnia.

Barabasz zawiązał mu na oczach ciemną tkaninę i poprowadził leśną ścieżką. Wyłączenie Rubinowi wzroku spowodowało wzmocnienie reszty zmysłów. Naturianin zwrócił uwagę na śpiew ptaków, słabo wyczuwalny zapach lasu, miękkość trawy pod stopami. Szli przez jakiś czas, aż dało się wyczuć wilgoć w powietrzu. Mniej więcej w połowie drogi mężczyzna wziął go na ręce i zrobił kilka obrotów wokół własnej osi. Rubin przestraszył się, bo Barabasz na początku się zataczał, ale później szybkim krokiem ruszył przed siebie. Kiedy postawił Rybkę na ziemi, ten od razu sięgnął do opaski, ale szybko przerwał mu ciepły szept mężczyzny:
- Jeszcze nie ściągaj...
Człowiek szybko rozpiął koszulę naturianina i przyległ do niego swoim rozgrzanym ciałem. "Zawsze jest bardzo gorący", pomyślał Rubin. W końcu i mieszkańca wód rozgrzał namiętny, niemal brutalny, pocałunek. Czarnowłosy uczepił się rękami pleców blondyna i szybko, jakby w przestrachu, że partner ucieknie, oplótł go nogami. Barabasz sunął rękami po kręgosłupie Rybki, aż dotarł do pośladków. Naturianin pomyślał wtedy, że chciałby mieć tego mężczyznę na zawsze, tylko dla siebie. Opaska na oczach zwielokrotniała doznania, których dostarczały inne zmysły. Ale czy Rubin był w stanie całkowicie oddać się blondynowi, kiedy w jego snach gościł ktoś inny? Ale kto? I znowu to imię przeszyło go jak prąd - Kinalali. Tryton jęknął głośno, po czym jego ciało przejął chłód.
- Nie! - wykrzyknął, odpychając Barabasza. Po policzku ciekły mu łzy. Dlaczego postać, której tak naprawdę Rybka w życiu na oczy nie widział, nie pozwala mu normalnie żyć?
- Przepraszam... Bardzo przepraszam... - szeptał Rubin, dławiąc się łzami. Nie mógł znieść tego uczucia. Było ono jednocześnie bardzo piękne i nostalgiczne. Było rozrywające i jednocześnie łączące w całość. A naturianin zawieszony był po środku, między światłem i mrokiem, dobrem, a złem. A może nie był? Jak rozróżnić czarny od białego, jeśli pomiędzy nimi jest ogromna skala szarości? Komu przychodzi to oceniać? Kto w końcu jest tym złym? Prawdopodobnie wodny mężczyzna, który gra na emocjach, żądzach i instynktach Barabasza. Na jego uczuciu... Czy to było uczucie, czy pożądanie? Co było prawdą, a co kłamstwem? Biedny, niestabilny emocjonalnie mężczyzna nie wiedział.

Spytam jeszcze roześmiany
Kimże jest twój ukochany?


"Co to było?", myślał Rubin. "Czy to moje własne myśli ukształtowały się w coś na wzór rymowanki? Czy to jest ten nadprzyrodzony, poetyczny duch, mówiący zagadkami i przenikający między wierszami?"
Czy te słowa w ogóle należały do niego? Na pewno nie słyszał ich w żadnym dziele Kinalalego. A może? Nie był tego pewien, ale nie było to ważne. Ważnym było, że te słowa zagnieździły się w jego sercu i umyśle. I powodowały wątpliwości. Dużo wątpliwości. Poeta Kinalali - ulotna postać ze snu - czy gorący Barabasz - silny mężczyzna, w którego ramionach Rubin czuł się bezpieczny. Wybór był trudny, a jego skutki nieodwracalne. Jak można było od niego wymagać czegokolwiek. Był tylko wyrośniętym, niestabilnym uczuciowo trytonem, w dodatku psychicznie chorym. Nagle poczuł na sobie ciepłe ramiona, a w głowie rozbrzmiała mu zasłyszana kiedyś piękna melodia.
- Nie chcę cię do niczego zmuszać... Ale wiedz, że kiedyś nadejdzie taki dzień... A ja nie jestem cierpliwy...

Ciepło opuściło czarnowłosego, który zerwał z oczu opaskę. Nie widział nigdzie swojego przyjaciela (a może kogoś więcej), więc zawołał go kilka razy. Potem już wiedział, że Barabasza nie będzie przy nim dziś w nocy. Rubin popłakał się kolejny raz tego wieczoru. Zastanawiał się, dlaczego jest tak cholernie niezdecydowany. Dlaczego nie może normalnie żyć i z jakiego powodu ufa jakiemuś snu, zamiast realnemu ciepłu ciała. Rozejrzał się. Człowiek zaprowadził go nad Kryształowe Jezioro, miejsce, z którego Rubin wyruszył do miasta. Pod wpływem instynktu tryton uformował ostry bicz z wody i zamachnął się nim na siebie samego. Ciecz pod dużym ciśnieniem rozcięła trytonowi skórę w kilku miejscach na klatce piersiowej i zrobiła jedną głębszą ranę na ręce, prostopadłą do blizny z dawnych lat. Następnie Rubin rozebrał się i wszedł do wód jeziora. Już przemieniony, machnął ogonem i położył się na samym dnie zbiornika, gdzie zasnął.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Elfie tancerki po ustaleniu gdzie i kiedy spotkają się z Kinalalim i Isteranem dopiły fiołkową herbatę i pożegnały się z towarzystwem, wyrażając przy tym radość na ponowne spotkanie wieczorem. Poeta odpowiedział im w podobnym toniem, bo w istocie, zaczął odczuwać ekscytację na myśl o wieczornej zabawie - to radosne, młodzieńcze towarzystwo pchnęło go w tym kierunku, wyciągając go z bagna nostalgii. Na moment przestał martwić się o cel swojej drogi i odegnał ten przejmujący ból w sercu, który dotknął go poprzedniego dnia. Przecież jeśli byli sobie przeznaczeni - on i autor przewiązanego wodorostami listu - spotkają się prędzej czy później, a na dodatek maie czuł, że jego wybranek jest tak jak on długowieczny, czymże więc jest jeden dzień zwłoki? Ich serca już od początku stworzenia biły w jednym tonie.
        - Znowu się uśmiechasz, mistrzu - zwróciła się do niego Fiora, z lekką kpiną używając tytułu, którym zwracała się do niego młodzież. Ona na żadnym etapie ich znajomości nie była taka formalna, z początku używała jego pełnego imienia, a teraz zwracała się do niego zdrobniale - Lali, czyniąc to tym chętniej, że uważała, iż poecie bardzo pasowała taka pieszczotliwa, trochę filuterna forma.
        - Ach, młodość - westchnął poeta, składając ręce jak do modlitwy. - Moja najdroższa przyjaciółko, kapłanko tej świątyni sztuki, dobrze jest znów czuć witalność i świeżość tych młodych ludzi, których głowy tak pełne są marzeń i ideałów, które nie obrosły jeszcze kurzem i pustymi frazesami, powtarzanymi z przyzwyczajenia a nie z przekonania.
        - Oj, Lali… Wiesz, że jesteś taki sam? - upewniła się Fiora z matczyną czułością w głosie. - Tylko tu… - dodała, dźgając maie w mostek. - Jesteś tak ściśnięty… Spróbuję to powiedzieć w twoim języku: twoje serce jest jak pąk róży w okowach mrozu. Jak mi poszło?
        - Więc gdy padnie na niego promień wiosennego słońca, rozkwitnie i będzie najpiękniejszy, najsłodszy…
        - Dokładnie tak - przerwała mu elfka. - Ale nie mogę patrzeć na to jaki teraz jest. Dlatego cieszę się, że zdecydowałeś się iść z Isteranem i jego koleżankami. Dobrze ci to zrobi.
        - Dziękuję… - odpowiedział La’Virotta, lecz Fiora nie dała mu skończyć.
        - Muszę zająć się domem i pozostałymi gośćmi - wymówiła się. - Miłej zabawy, Lali - dodała na pożegnanie, po czym pocałowała powietrze przy jego policzku i odeszła, a poeta chwilę odprowadzał ją wzrokiem, nim udał się do siebie. Tego dnia nie miał ochoty na spacery po mieście i spotkania z wielbicielami swoich wierszy, wolał spędzić ten czas na tarasie, wyciszyć się i poukładać myśli, które przez noc rozsypały się w przedziwnych kierunkach.

        Wieczorem Kinalali spotkał się z Istarenem przy wejściu do budynku. Elf widząc idącego schodami poetę zagapił się na niego z nikłym uśmiechem na ustach. Ocknął się, gdy stopa maie dotknęła w końcu podłogi parteru.
        - Mistrzu - zwrócił się do niego, obdarzając go pełnym aprobaty spojrzeniem. - Gdyby nie to, że nie interesują mnie mężczyźni, padłbym do twych stóp.
        La’Virotta słysząc to wyznanie zaśmiał się serdecznie. Fakt, wpadł tego popołudnia w nastrój, który pozwolił mu stworzyć ze swoich szat prawdziwe arcydzieło. Głęboka malachitowa barwa materiału podkreślała arystokratyczną bladość jego skóry, uwydatniala rdzawe refleksy na jego włosach, a z całym naręczem delikatnych złotych łańcuszków, które zdobiły smukłą szyję i fryzurę poety, komponowała się wręcz nieziemsko. Gdy się na niego patrzyło wyobraźnia sama podsuwała myśli o tym, jak Kinalali wyglądałby w pomieszczeniu oświetlonym skąpo żółtym blaskiem świec, leżąc na stosie poduszek z mięsistego aksamitu. Nic więc dziwnego, że Istaren nie umiał oderwać od niego wzroku choć, jak sam zaznaczył, gustował raczej w kobietach.
        - Oj mój drogi, poprawiłeś mi zaiste nastrój swoim wyznaniem - zapewnił go La’Virotta nadal trochę się śmiejąc, ale i przy tym wdzięcząc do elfa jakby jednak miał u niego szanse. - Oczywiście rozumiem, że każde serce bije inaczej i tym bardziej raduje mnie twoje wyznanie, bo to znaczy, że udało mi się przebić pewną barierę i wznieść ponad podziały. Wiesz jednak, chodząca pochwało gracji i elegancji, że mówienie o płci w przypadku stworzeń mnie podobnych, utkanych z energii, jest z gruntu błędne? Mogłem być kobietą, gdybym podjął taką decyzję setki lat temu…
        Mówiąc ostatnie zdania poeta nachylił się do niedoszłego baletmistrza, który im dłużej patrzył, tym bardziej zdawało mu się, że rysy Kinalalego nabierały kobiecych cech - jego kości policzkowe lekko się uwydatniły, rzęsy wydłużyły, usta stały się tak kusząco pełne…
        - Nie rób tego więcej - parsknął elf, odsuwając się niby tylko po to, by założyć płaszcz. Starał się ukryć zażenowanie tym, że naprawdę coś w nim drgnęło, gdy patrzył na przemieniającego się La’Virottę… Albo co gorsza dał się ponieść wyobraźni.
        - Och, wybacz mi mój drobny żart, przyjacielu - zreflektował się zaraz maie. - Już nie będę tego robić, słowo.
        - Nie, spokojnie, to nic wielkiego. Idziemy? - zmienił temat, kładąc dłoń na klamce drzwi wyjściowych. - Nie możemy pozwolić dziewczętom czekać.
        Kinalali zgodził się skinieniem głowy i wyszedł razem z Istarenem na zewnątrz.

        Ostatecznie to i tak oni musieli czekać na swoje partnerki - baleriny były niegotowe, gdy stawili się po nie pod kamienicą, w której mieszkały. Gdy jednak wyszły wyglądały zjawiskowo, a na dodatek były rozświergotane, radosne i świeże, co zaraz wprawiło poetę w doskonały humor. Chętnie przygarnął jedną z nich do siebie, by idąc pod ramię stanowić dla siebie nawzajem piękne uzupełnienie urody i wdzięku. Ze względu na wysokie obcasy noszone przez elfki poruszali się wolno, więc La’Virotta nie obawiał się o potknięcia. W tak przyjemnych okolicznościach ich mała grupa dotarła do tawerny, w której trwała zabawa.

        - Mistrzu, a może miałby mistrz ochotę się rozluźnić? - zaproponował jeden z artystów, z którym bawili się tego wieczoru. - Zdaje się, że mam coś, co by ci się spodobało.
        - Och, to brzmi doprawdy intrygująco, chyba ulegnę zaproszeniu w ciemno - odpowiedział mu maie bez cienia oporu i wtedy został zaprowadzony do stolika w głębi sali, gdzie towarzystwo wyglądało na niezwykle zrelaksowane, a ich twarze skrywała chmurka dymu o bardzo specyficznym i znajomym zapachu.
        - Och… - mruknął poeta, rozpoznając w używce opium.
        - Coś nie tak? - upewnił się gospodarz.
        - Nie, ale w żadnym razie, nie spodziewałem się jednak tak oryginalnego zaproszenia… Dziękuję - mruknął poeta, przyjmując fajkę i świecę, nad którą miał ją podgrzać. Znał opium i wiedział ja je palić, wiedział też jakich reakcji po swoim ciele się spodziewać, oddał się więc wpływom używki ze spokojem i zaufaniem. Szybko rozluźnił się i zrelaksował, lekko przymrużonymi oczami przyglądając się wzorom, które tworzyły się z dymu. Patrzył na majaczące nad nim wodorosty i ryby o długich welonach płetw, na lekko fosforyzujące meduzy, które nie parzyły, bo przecież nie istniały… Po chwili opuścił wzrok na swoje dłonie, bo zdawało mu się, jakby ktoś go dotknął, jakby drżąca ręka próbowała objąć jego ramię, prosząc o czułość i wsparcie. La’Virotta aż się wyprostował, choć jakaś cząstka jego świadomości próbowała go uspokoić, że to tylko halucynacje po opium.
        Ktoś wsunął mu do ręki fajkę, znowu ściągając jego myśli w objęcia uspokajającego dymu. I tak to trwało, lecz już do końca wieczoru nie opuszczało go to wrażenie dotyku na skórze…

        Rano Kinalali miał dziurę w pamięci - nie umiał sobie przypomnieć końca zabawy i tego jak wrócił do siebie, lecz z wyjaśnieniami pośpieszył mu Istaren, który jak na prawdziwego mężczyznę przystało odprowadził dziewczęta bezpiecznie do domu, a na koniec scholował nieprzytomnego znajomego do jego własnego łóżka, nim ten wyląduje w cudzym wbrew swej naturze.
        - Jesteś lekki jak powietrze - zauważył przy okazji elf.
        - Bo jestem powietrzem - obruszył się maie. Poprawił swoją opadającą z ramienia szatę. Tego ranka był ubrany tak skromnie, jak jeszcze nigdy. Jego szata przypominała prostą suknię z południowych stron, spiętą na ramionach okrągłymi broszami, długą do ziemi, bez żadnych wcięć, jedynie związaną w pasie ozdobnym sznurem. Był w niej delikatny, kruchy i lekki, nie onieśmielał, sprawiał wrażenie o wiele bardziej przystępnego, skromniejszego niż zwykle.
        - No tak - zgodził się zaraz Istaren. - Czasami o tym zapominam.
        - Wybacz, mój drogi opiekunie, kłopot, który ci wczoraj sprawiłem.
        - Żaden kłopot, naprawdę. Byłeś spokojny, nie zrobiłeś nic złego - zapewnił go elf. Tego dnia nie tytułował go już mistrzem, gdyż za wiele w nocy widział, by utrzymywać tę barierę między nimi.
        - Kamień z serca, naprawdę.
        - Jakieś plany na dzisiaj? - upewnił się Istaren.
        - Och… spacer. Muszę odetchnąć, bo nadal czuję w płucach ten dym…

        Spacer okazał się wcale nie być spacerem. Maie przemienił się w swą energetyczną formę i pozwolił, by niósł go wiatr. Czuł, że świeże powietrze wywiewa z niego całe nieczystości poprzedniej nocy, wszelkie złe myśli, zostawiając tylko to co czyste, klarowne i szczere. Kto potrafił słuchać wiatru, mógł usłyszeć śmiech maie niosący się wśród szumu. Był szczęśliwy, odzyskał swoją lekkość i energię, a dotyk, który poprzedniej nocy czuł i który ściągnął go na dno rozpaczy, teraz był bodźcem, który kazał mu działać. Ale to za chwilę, teraz jeszcze potrzebował czasu dla siebie, chciał nadal latać. Nie zauważył nawet, gdy wiatr ściągnął go nad powierzchnię Kryształowego Jeziora. Tam poeta na chwilę się zatrzymał, zawisł niczym złocista mgła nad gładkim lustrem wody i przyglądał się odbiciu nieba. Nagle jednak zdawało mu się, że dostrzegł jakiś duży kształ gdzieś w głębi - skupił się na nim. Jego kształt powoli się zagęścił, aż w końcu La’Virotta przybrał swą cielesną formę. Unosząc się jakieś trzy stopy nad wodą wpatrywał się niczym zahipnotyzowany w ten kształt, który poruszał się w głębi. Intrygował go i przyciągał, ale jednocześnie niepokoił. Nie panując nad własnymi ruchami, poeta wyciągnął dłoń, by zanurzyć palce w wodzie, wtedy jednak wydało mu się, że to, co obserwował, dostrzegło go i zaczęło się błyskawicznie wynurzać. Wystraszył się i znowu rozpadł w niesione przez wiatr drobinki złotego pyłu, a gdy tajemnicze stworzenie się wynurzyło, po nim nie było już śladu poza naprawdę pojedynczymi złotymi refleksami w powietrzu…
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin przebudził się. Światło przedzierało się znajomo przez wodę, odbijając się do rybich łusek. Ogon trytona mimo swej naturalnej czerni błyszczał, tak jak wyzywająca suknia z cekinów. Nagle jednak ten blask został zgaszony przez coś dziwnego. Niespodziewany cień nad akwenem pojawił się znikąd. Naturianin prędko zaczął się wynurzać. Płynął tak szybko, jak nigdy dotąd. Zobaczył delikatne palce tam, gdzie powietrze stykało się z wodą. Wyciągnął rękę. Palec wskazujący Rybki już miał zetknąć się z palcem nowej istoty, kiedy... To coś zniknęło, jakby było tylko sennym marzeniem. Było to jednak znajome. Ta osoba i to wrażenie. To... Nie było możliwe. A może jednak? To była istota ze snu, poeta Kinalali z Efne. Rubin załamał się niemal - byli już tak blisko. Może coś w jego życiu zmieniłoby się. Może ten zapach orchidei trwałby wiecznie? Wynurzywszy się, tryton powiódł wzrokiem za śladem złotego pyłu. To tam kierował się jego ukochany. Ogoniasty wyłonił się z wody i ubierając się w pośpiechu, na trakcie, biegł za tropem. Zagęszczenie błyszczącego pyłu było coraz większe. Rubin prawdopodobnie nigdy nie przebył tak dużej odległości w tak krótkim czasie. Jego rozwiane włosy sterczały na wszystkie strony, a źle zapięta koszula i spadające spodnie mogły tylko potwierdzać przypadkowym przechodniom, że ten mężczyzna o rozbieganym spojrzeniu dopiero wstał, może jest wariatem, a może jedno i drugie? Niezależnie od interpretacji, mieliby rację. Trop urywał się jednak niedaleko miasta. Magiczny pyłek po prostu znikał w tym miejscu całkowicie. Rubin, opuszczony i smutny, znowu miał myśli typu "Nikt mnie nie kocha, nie mam przyjaciół, nie mam po co żyć". Nogi poniosły go w kierunku polany, przy której znajdował się dom Barabasza. Wiedział, kogo tam spotka.
Meggie siedziała na zwalonym pniu. Widząc jaki był zgaszony, wysłuchała całej historii, nie przerywając mu. Dopiero kiedy skończył, zebrała się do radzenia.
- Masz zły punkt widzenia. Oto, co musisz przyjąć. Po pierwsze, jeśli nie chcesz z kimś spać, to tego nie robisz. Po drugie, musisz wyobrazić sobie, że jesteś najważniejszy i władasz swoim życiem. Przecież nikt nie jest w stanie nic ci zrobić. Po trzecie, musisz uwierzyć w siebie. Możesz też myśleć, że jesteś nowym wcieleniem bogini seksu, mi to pomogło. A teraz się uśmiechnij, bo dziś pokażę ci nowe sztuczki.

Tego dnia nie działo się wiele ciekawego. Kobieta pokazała mu co robić z ustami i rękami i też jak naciągnąć potencjalnego klienta. Nie użyła jednak słowa "klient", bo wiedziała, że ten chłopak nie był jeszcze gotowy na to, żeby zmierzyć się z prawdą o tym, że uczy go sztuczek, używanych przez kobiety lekkich obyczajów. Chłopak jednak był na tyle utalentowany i chętny do nauki, że mogła zarobić na nim, będąc jednocześnie jego "przyjaciółką". Czyż to nie cudowne? Stwierdziła jednak, że to za mało. Gdy jedli obiad, przy jednym ze stolików wystawionych na zewnątrz z powodu dobrej pogody, zagadnęła go:
- A co byś powiedział, gdybym pokazała ci kilka fajnych miejsc dziś w nocy?
Rubin wpatrywał się tępo w swoje nogi. Widział też na granicy pola widzenia wyzywająco umalowaną kobietę, która uśmiechała się nieco podejrzanie. Fakt, że miała kusą spódnicę i bluzeczkę z ogromnym dekoltem był jeszcze bardziej podejrzany. Nie miał jednak żadnego powodu, żeby odmówić, więc zgodził się.

Spędził część popołudnia z Meggie na kupowaniu sobie nowych ubrań. Kobieta stwierdziła, że "takimi szmatami, to myje się konie, a nie ubiera". Odwiedzili kilka sklepów. Kiedy tryton zdejmował swoją starą koszulę, by założyć nową, kobieta jęknęła i bez uprzedzenia, przejechała swoim ostrym paznokciem, wzdłuż zarysów mięśni. Tryton wyprężył się, po czym z zawstydzeniem cofnął i skulił. Postąpił krok do tyłu i nastąpił na kawałek materiału. Poślizgnął się na nim, potknął i wpadł... Jego głowa zatrzymała się mniej więcej między piersiami towarzyszki. Zapłaciwszy, wyszli pośpiesznie i nie wiadomo było, czy bardziej czerwony był dotykany, czy dotykająca. Śmiali się do bólu. Nagle jednak mężczyzna zatrzymał się. Wydawało mu się, że widzi go. Poetę. Był piękny, choć dość dziwnej urody. Przypominał kobietę, ale miał w sobie odpowiednio pierwiastka męskiego. Rubin obrócił się w jego stronę i powiedział cicho :
- To twoją twarz ujrzałem pośród gwiazd...
Nagle poczuł szarpnięcie za łokieć.
- Co ty robisz?
- Ja... Wołam za ukochanym.
- Kim? Który to?
W kierunku, który wskazała, przechodził tłum. Mężczyzna ze snów zniknął. Oni też poszli w swoją stronę. Naturianin w swojej nowej, obcisłej, białej koszuli z podwiniętymi do łokci rękawami i równie opinających, czarnych, skórzanych spodniach. Nie wiedział, że po zmroku przyjdzie mu zmierzyć się z pierwszym egzaminem praktycznym.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Nagle Kinalali poczuł na swoim karku niematerialny dotyk nachalnego wzroku. Zawsze wiele osób się na niego gapiło, bo wyróżniał się swoim wyglądem, ale niektóre spojrzenia były intensywniejsze od pozostałych. Czasami przeczucie ostrzegało przed niebezpieczeństwem - z reguły wtedy, gdy kogoś wyjątkowo kuł w oczy taki zniewieściały łachudra i chciał “nauczyć go, co to znaczy być mężczyzną”. Czasami towarzyszył mu przyjemny dreszcz - wtedy Kinalali obracał się i widział wlepiony w siebie maślany wzrok zakochanych oczu, który zawsze szybko uciekał ze wstydem w kierunku najbliższej witryny. Czasami rześkie ciarki zwiastowały, że ktoś go po prostu rozpoznawał, wtedy gdy poeta go zdemaskował, podchodził i prosił o rozmowę, wyrażał swoją opinię na temat jego twórczości albo chociaż się witał. Tym razem jednak… Odczucie było obezwładniające, jakby wpadł w czerń głębokich morskich wód, lecz nie zimnych, ledwie chłodnych, takich, które wywołują idący z głębi trzewi dreszcz. Kinalali aż sięgnął dłonią do karku, przymykając przy tym z przyjemnością oczy. Nadal dotykając swojej szyi ukradkiem zerknął przez ramię by sprawdzić kto wywołał w nim to niesamowite uczucie, nikogo jednak nie dojrzał. Odrobinę zawiedziony zabrał rękę i obrócił się już włącznie z ramionami.
        Było tak blisko, a jednak nie mieli szansy spojrzeć sobie w oczy. Ogarnięty ciekawością maie nie zastanowił się nad tym, że przy swoim braku poczucia równowagi powinien się zatrzymać przed takim odwracaniem się i to wystarczyło - zaraz nogi zaplątały mu się w jego własnej szacie i runął jak długi na bruk.
        - Mistrzu! - zawołał zaraz spacerujący z nim Istaren, przyklękając przy poecie i skutecznie go zasłaniając. Dlatego tajemniczy ukochany nawet nie dostrzegł, że przecież La’Virotta wcale nigdzie nie zniknął, cały czas tu był… Odszedł, a Kinalali musiał zająć się zbieraniem z bruku swojego kruchego ciała i własnej godności.
        - Co się stało? - zapytał go z troską towarzyszący mu elf.
        - Och, nic takiego, wiesz przecież, że nie ma na tym świecie niezdary mogącej równać się ze mną w tej konkurencji - zażartował poeta, z pomocą krzepkiego tancerza gramoląc się z ziemi i próbując doprowadzić się do porządku. Obaj próbowali poprawić jego szatę, otrzepać ją, a Istaren dodatkowo troszczył się, czy Kinalali nie był ranny, bo przecież będąc tak kruchej budowy po takim upadku mógł się nawet zabić.
        - Ależ spokojnie, spokojnie najdroższy mój opiekunie - zwrócił się do niego łagodnym głosem La’Virotta, łapiąc go za dłonie by przestał się denerwować. - Naprawdę nic mi się nie stało, poza kilkoma siniakami na mojej dumie, której szczątkowe ilości wbrew pozorom posiadam, ale nic to, bo siniaki mają to do siebie, że szybko bledną. Jednakże… - Poeta zawiesił głos i spojrzał jeszcze raz w to miejsce, gdzie spodziewał się zobaczyć… No właśnie kogo? Kogoś kto wywołał w nim odczucia niepodobne do innych, kto poruszył go do głębi samym spojrzeniem, sama obecność wystarczyła. Kinalali aż jęknął boleśnie zasłaniając sobie usta złożonymi jak do modlitwy dłońmi, gdy dotarło do niego co to mogło być. KTO to mógł być.
        - Wszystko w porządku? - upewnił się zatroskany Istaren.
        - Tak… Nie - zmienił zaraz zdanie, kręcąc głową. - Och, jak trudno jest mi wyrazić w prostych słowach to wszystko co czuję! Istarenie, powiedz mi, czy wiesz, co pchnęło mnie w drogę, jakie zrządzenie losu sprawiło, że dotarłem tu, do Danae, opuściwszy Efne, które wybrałem sobie na dom?
        - Słyszałem, że ponoć miłość, mistrzu…
        - Tak! Tak… - zgodził się Kinalali prawie ze łzami w oczach, gdy padło to słowo, które sam bał się wymawiać. - I poczułem jej dotyk na skórze, spojrzenie, które wyrażało to, co ty nazwałeś z taką łatwością, a ja nie jestem w stanie, bo boję się, że nadając jej imię sprawię, że ją stracę, a raz poznawszy jej smak, upojne dopełnienie, nie chcę jej stracić, bo wtedy me serce pęknie na miliony części i rozpadnie się, ale wtedy już żadna siła nie będzie w stanie jej scalić…
        - Kinalali, spokojnie - przerwał mu łagodnie tancerz widząc, jak poeta zaczyna się nakręcać i panikować. Objął go za ramiona i pozwolił, by maie się do niego przytulił, lecz on z tej szansy nie skorzystał. Po raz ostatni spojrzał w miejsce, gdzie powinien stać autor pamiętnego listu, po czym spuścił wzrok i utkwił go w delikatnej obrączce na swoim palcu. Westchnął przejmująco.
        - Może wracajmy? - zaproponował mu elf, a La’Virotta jedynie kiwnął głową i dał się poprowadzić do domu, zerkał jednak co rusz przez ramię bijąc się z myślami. Co powinien uczynić? Czy dobrze zrobił odchodząc? Czy… Czy to co czuł było prawdziwe, czy tylko mu się wydawało? I dlaczego ta obręcz niepewności tak boleśnie ściskała jego serce?
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Pierwsza ciemna uliczka. Następna. Zakręt w prawo. Przechodzili ciasnymi alejkami na obrzeżach miasta. Księżyc świecił jasno. Gwiazdy również błyszczały, układając się w różne ciekawe wzory. Szli z Maggie w pewne miejsce. Kobieta powiedziała mu, że ma wykorzystać wszystko, czego go uczyła. Ponadto nie wahać się i nie odrzucać nikogo na samym początku. Poleciła mu też naśladować ją. Nie było to chyba trudne zadanie.

W końcu dotarli do celu. Obskurny lokal miał tylko jedno piętro. Wyglądał na rozpadającą się ruderę. Zanim jeszcze weszli, towarzyszka trytona została rozpoznana i powitana przez stałych bywalców (klientów). Zapytana o Rybkę, odpowiedziała:
- To mój nowy znajomy. Jest nowy, dopiero się szkoli, ale uważam, że to obiecujący materiał. Szybko się uczy i mam nadzieję, że z dzisiejszej nocy wyniesie jak najwięcej.

Rubin czuł się nieswojo, ale przytakiwał koleżance. Popychany przez grupę, wszedł razem z nią do środka. Wewnątrz budynku pachniało dymem. Panował tu gorąc i zaduch, kłócący się z wieczornym, chłodnym, a przede wszystkim świeżym powietrzem. Rubin zauważył grupy ludzi pijących przeróżne alkohole, palących dziwne fajki czy przyglądających się czemuś. Tryton przepchnął się przez nich, aby dotrzeć do obiektu zainteresowania zgromadzonych. Był to pokaz tańca, wykonywany przez skąpo ubraną kobietę, obdarzoną wyjątkowo kobiecymi wdziękami. Na pewno znała się na tym co robi. Naturianin zastanawiał się, jak on sam wyglądałby w takiej sytuacji. Nagle ktoś klepnął go w pośladek. Rubin najpierw się wzdrygnął, potem zarumienił, a dopiero potem obrócił. Obok niego stał pijany, niezbyt zadbany mężczyzna. Wyglądał na żebraka. Tryton raczej nie miał zaufania do tego typu ludzi. Mogli być agresywni...
- No co? Masz może ochotę na przygodę? - wychrypiał.
Wodny mężczyzna tylko się obrócił i uciekł w losowym kierunku, byle dość daleko. Przyuważył, że Maggie już powoli wychylała kieliszki, budując z nich piramidę. Naturianin zbiegł po kamiennych schodkach w dół. Tutaj światło było bardziej pomarańczowe, co dawało wrażenie przytulności. Powietrze tutaj było też nieco chłodniejsze. Rubin wiedział w pewnym stopniu w co się pakuje, ale nie sądził, że będzie to takie dziwne... Nie odnajdywał się w tym. Przez atmosferę na górze rozbolała go głowa. W dodatku do jego uszu dobiegły jęki, które były raczej jednoznaczne. To pozbawiło go złudzeń. Musiał stąd uciekać. Wyczuwał zagrożenie dookoła. Strach wypełniał każdą jego cząstkę. Jak on mógł dać się namówić?

Nagle usłyszał kroki. Obrócił się szybko w stronę źródła dźwięku. Rozpoznał jednego ze znajomych towarzyszki. Był on wysokim brunetem o widocznym, choć nie długim zaroście. Miał ciemne, niemal czarne oczy i bladą skórę. Na jasną koszulę miał zarzuconą skórzaną kurtkę w kolorze onyksu. Był naprawdę przystojny, jednak roztaczał wokół siebie zapach wódki. Kiedy się zbliżył, wysapał:
- Tak myślałem, że cię tu spotkam.
Tryton odsunął się nieco.
- Nie bądź taki niedostępny, mamy się bawić.
To powiedziawszy rzucił się w stronę Rybki i mocno pociągnął go za koszulę. Guziki z brzdękiem oderwały się od materiału i potoczyły po ziemi.
- Zostaw mnie! - krzyknął przerażony tryton
- Spójrz w moje oczy... Nie jestem taki zły...
- Nie... jesteś... taki zły.
- Grzeczny chłopiec. A teraz spójrz, będzie przyjemnie.
Mężczyzna objął go. Jego skóra była dziwnie chłodna. Niewyobrażalnie szybko zrzucił z siebie górne części ubioru. A może to tylko mózg czarnowłosego nie pracował tak szybko. Był otumaniony. Jego zmysły przytępiły się nieco. Nie zauważył więc, że mężczyzna w dość dziwny sposób całował go po szyi. Trzymając trytona za biodra, przysunął się do niego jeszcze bardziej. Po chwili coś nagle strzyknęło, a Rubin poczuł się tak dobrze jak jeszcze nigdy.
"Obudź się rybia mendo!"
Głos w głowie był dla niego jak policzek. Zorientował się co się dzieje. Adrenalina zaczęła płynąć w jego krwi. Odepchnął wampira. Ten stał przez chwilę zdezorientowany. Rubin, korzystając z okazji, uciekł szybko. Na szyi miał ogromnego siniaka i ślady kłów. To nie mogło się wydarzyć. Jego koszula była rozszarpana, tak jak w niektórych miejscach spodnie.
Powietrze na zewnątrz było zimne. Naturianin zaczął drżeć. Głowa bardzo go bolała od oparów wznoszących się w całym lokalu. Pragnął szybko znaleźć się w ramionach Barabasza, ale ten dalej był na niego obrażony, że odmawia mu wyrażania miłości w nieco bardziej... Fizyczny sposób. Musiał wyjechać. Jak najdalej. I nigdy nie wracać. To było bezsensowne. Nie mogąc już wytrzymać zawrotów głowy, opadł na ławkę. Tam zaczął głośno szlochać. Co on sobie wyobrażał? Że wszystko będzie pięknie i kolorowo? Życie jest trudne i musi się tego w końcu nauczyć. To był koniec. Jego psychika zaczęła się poddawać. Mógł umierać, choćby na tej ławce. I tak nikogo to nie obchodziło.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Po powrocie do domu Fiory, Kinalali pożegnał się ze wszystkimi i poszedł do swojego lokum, by tam oddać się zadumie i spróbować poradzić sobie z własnymi uczuciami. Dlatego teraz siedział wśród stosów kartek, unosząc się w powietrzu niczym delikatna egzotyczna ryba w akwarium. W jednej dłoni trzymał drewniany pulpit, a w drugim rysik w eleganckiej oprawce w kształcie smukłej czapli. Maie delikatnie przygryzał jej dziób, szukając odpowiednich słów, a gdy mu one umykały, wzdychał boleśnie i zrozpaczonym wzrokiem toczył wokół. Znowu był rozbity i nie umiał nazwać tego, co czuł. Jak zawsze w takich chwilach zaczynał kwestionować, czy jego przeczucie było prawidłowe czy może się mylił. Może jednak to wcale nie było TO uczucie? Może tylko mu się zdawało, że poczuł na sobie wzrok, który pobudzał jego serce? Gdy jednak o tym myślał, znowu czuł to specyficzne ukłucie w klatce piersiowej i ucisk na gardle i wiedział, że sam siebie oszukuje.
        Przypomniała mu się Czarodziejka. Tak naprawdę nigdy o niej nie zapomniał, ale teraz w myślach wracał krok po kroku do wszystkich wspólnych chwil. Od tego dnia, gdy zobaczył ją pierwszy raz, gdy jeszcze nie miał ciała i to dla niej je stworzył, towarzysząc jej dniami, tygodniami i poznając jej gust. A później, gdy już przybrał swój cielesny kształt i stanął przed nią? Jak to było? Pamiętał w co była ubrana, Pamiętał warstwy błękitnego i szarego woalu jej sukni, które wraz z jej urodą przypominały niebo po burzy. Jej oczy były jak słońce, a śmiech z początku bolał, lecz gdy wrócił do niej po miesiącach, stał się już najsłodszym dźwiękiem w całym świecie. Czy przy niej czuł ten ból? Czy przy niej też uczucia odbierały mu głos? Tego nie pamiętał.
        Znowu spojrzał na trzymaną kartkę. Nie była biała, nie lubił pisać na białym papierze. Gdy mógł, wybierał barwioną albo wręcz zdobioną papeterię. Teraz korzystał z kartek w kolorze waniliowego kremu, które to skojarzenie było tym trafniejsze, że w jego fakturze widoczne były jakieś czarne drobinki. Poeta myślał, że to poprawi mu humor, ale jednak nic nie pomogło. Kinalali zaczął kreślić na tej pustej przestrzeni zawijaski delikatnymi ruchami nadgarstka. Nucił pod nosem jakąś przypadkową melodię. Westchnął.
        - Cóż mam uczynić? - zadał pytanie w przestrzeń. W podróży był tak krótko, chyba nie powinien jeszcze rezygnować, czy jednak powinien trzymać się tak kurczowo Danae? Czy może wmawiał sobie to wszystko, co czuł? To nie tu powinien szukać, tylko po prostu tak bardzo chciał wziąć już w objęcia swoją drugą połowę, że wmawiał sobie wszystko to, czego doświadczał… No bo gdy obracał wzrok, jego nigdy tam nie było. Gdy go słyszał, po chwili zapadała cisza. A za każdym razem, gdy się pomylił, jego serce ściskał żal.

        Tymczasem nastał wieczór. Fiora - która wbrew pozorom w swoim domu sztuki spędzała raczej niewiele czasu - wybrała się tego wieczoru z mężem na romantyczną kolację. Ich dzieci był już dorosłe i nie trzeba było szybko wracać, by zwolnić czuwającą przy nich babcię bądź niańkę, kolacja więc trochę się przeciągnęła i para zasiedziała się w ulubionym lokalu trochę do późnych godzin nocnych. Gdy wracali już do domu wyglądali jak para, która dopiero zaczynała się ze sobą spotykać - ona wtulona w jego bok, on obejmujący ją ramieniem w czułym geście. Głowy lekko przechylali ku sobie i tak sobie niespiesznie spacerowali w świetle księżyca, nawet nic nie mówiąc, po prostu ciesząc się swoim towarzystwem, bo mimo stażu przewyższającego każdy ludzki żywot nadal nie mieli siebie dość. Nagle jednak, gdy przechodzili przez niewielki skwerek w odludnej części miasta, Fiora dojrzała coś przed nimi i wzdrygnęła się.
        - Aturien… - zwróciła się szeptem do męża, a on wyczuwając trwogę w jej głosie przygarnął ją do siebie w obronnym geście. Gdy jednak spostrzegł na co patrzyła jego żona, zrozumiał w czym rzecz. Powoli wypuścił Fiorę z ramion.
        - Poczekaj - zasugerował jej, a sam podszedł do siedzącego na ławce chłopaka, który wyglądał, jakby został solidnie skatowany.

        - Wszystko w porządku? Co się stało?
        Dojrzały, niski głos odezwał się szeptem, ale wśród zaległej nocy brzmiał donośnie. Należał on do eleganckiego elfa o długich, ciemnych włosach, który powoli zbliżył się do siedzącego na ławce trytona.
        - Potrzebujesz pomocy - bardziej stwierdził niż zapytał, ostrożnie przysiadając się do biednego naturianina.
        - Ja go znam! - odezwał się nagle drugi głos, kobiecy.
        - Fioro…
        Do elfa dołączyła jego towarzyszka - elfka niesamowitej urody, o elegancko ułożonych włosach i w wieczorowym makijażu, który pięknie podkreślał jej duże oczy i pełne usta. Stawiała drobne kroczki, bo jej spódnica była wąska, a obcasy bardzo wysokie, ale nie chwiała się na nich jak stawiająca pierwsze kroki sarenka - szła bardzo pewnie.
        - Ja cię pamiętam - zwróciła się z prawdziwą matczyną troską, przysiadając się po drugiej stronie chłopaka. Zdjęła swoją szydełkowaną pelerynkę i zarzuciła ją na ramiona trytona.
        - Kto ci to zrobił? - zapytała z troską. - To… twój chłopak? - upewniła się ostrożnie.
        - Powinien zobaczyć cię medyk - wtrącił się nadal spokojnym głosem ciemnowłosy elf.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Jego zamglone oczy z trudem rejestrowały ruch. W końcu z głębin ciszy wynurzył się głos. Zaraz za nim pojawił się jego właściciel. Rubin otworzył usta, aby odpowiedzieć na pytanie, po czym zamknął je. Przez nerwy głos mu się plątał. Mgła na jego oczach potęgowała uczucie zdezorientowania.
- Ja... - Głos trytona był zachrypnięty, on sam go nie poznawał, lecz był zbyt otumaniony by to zauważyć. - Nie potrafię... ja... byłem w... tam. - Pokazał w kierunku lokalu. - Ja nie wiedziałem, naprawdę.
Zanosząc się płaczem i krztusząc łzami, szybko i zaskakująco mocno, z siłą, o którą by się nie podejrzewał, przytulił się do nieznajomego. Szukał zrozumienia, miłości, ciepła, bezpieczeństwa. Nagle jednak odskoczył od niego, kiedy usłyszał drugi głos. Gdy zauważył, że kobieta się zbliża, jak oparzony poderwał się z ławki, jednak nie mogąc złapać równowagi, ponownie na nią opadł. Nie zrzucił pelerynki, była miła w dotyku i ciepła. Nie potrafił przypomnieć sobie tej kobiety, która twierdziła, że go pamięta, a ponadto zna Barabasza.
- Nie, on nie ma z tym nic wspólnego. On... ja... pokłóciliśmy się i nie widziałem go od... nie pamiętam. Znasz go, pani? Widziałaś niedaleko? Mam wrażenie, że muszę go znaleźć, choć szukam kogoś innego... Ale nie pamiętam kogo. Jakby ktoś wymazał moje myśli. A ranę zrobił wampir... - Jakby dla podkreślenia swoich słów, choć nie do końca świadomie, przejechał palcami po długim siniaku, stanowiącym pamiątkę po ukąszeniu. - To był znajomy mojej przyjaciółki. Wszyscy byli pijani. On... My... Nie potrafię.
Nagle partner kobiety przypomniał o sobie, wspominając o medyku.
- Nic mi nie jest, wcale nie jestem chory! I nie jestem wariatem, nie pozwolę się zamknąć! - zakrzyknął, nieco zbyt szybko wstając i złapał się za głowę, jakby zamierzał jej bronić przed napastnikami. Zatoczył się nieco, więc złapał się kurczowo mężczyzny, aby nie upaść.
- Może jednak prosiłbym o pomoc, jeśli można. Niestety nie znam dobrze miasta, jestem tu od niedawna...
Czy mógł zaufać tej parze? Wydawali się zaniepokojeni jego stanem, ale może to tylko przykrywka. Na pewno spodziewali się łatwej ofiary... a może chcą zamknąć go w klatce? Odizolować jako wariata i szaleńca? Rubin próbował zgromadzić wokół siebie nieco wody, by w razie czego się obronić, ale był tak słaby, że płyn nie odpowiadał na jego wezwanie. Musiał wyglądać jak psychopata, kiedy mruczał jakieś niezrozumiałe słowa, jednocześnie machając palcami u dłoni uniesionych na wysokości piersi. Ruszyli powoli, we troje. Rubin opierał się często na mężczyźnie. Nie ignorował Fiory, ale nie czułby się przy niej wystarczająco bezpieczny.

Barabasz tymczasem nie zaprzątał sobie głowy Rybką. Jedna z Dzikich opowiedziała mu, że Maggie zamierza dziś zabrać go do klubu. Nazywał je Dzikie, ponieważ każda z dziewczyn była zmiennokształtna. Mężczyzna od czasu do czasu spotykał się z nimi, a te nienauczone doświadczeniem towarzyszki wślizgiwały się w jego otwarte ramiona. I do łóżka. Dlaczego więc w ogóle tracił czas na jakiegoś faceta? W dodatku zdziecinniałe chucherko? Był egzotyczny, Barabasz na pewno nikogo takiego wcześniej nie spotkał. Poza tym wzbudził w nim dziwnego rodzaju emocje... Już nie chodziło mu o to, żeby tylko poczuć go w pełni. Jednak czy odejdzie od swojego nowego nabytku, kiedy tylko do tego dojdzie? Tego nie wiedział nikt, gdyż sam mężczyzna jeszcze nie zdecydował co uczyni. Postanowił jednak sprawdzić jak radził sobie jego chłopak. Zabrał więc ze sobą Charlotte i razem poszli w tamto miejsce. Odrażająca buda, ale takie miejsce było potrzebne, przynajmniej dla niższych warstw społecznych, żądnych rozrywki. Barbasz wybrał na towarzyszkę akurat blondynkę, gdyż dysponowała świetnym darem - mianowicie nie wyłączała się od samego dymu, przez który traciło się co najmniej zdolność logicznego myślenia. Poza tym mógł się z nią bez problemu zabawić, jeśli tylko Rybki nie byłoby w pobliżu. Wbrew swojej naturze, blondyn nie chciał go stracić. Oddziaływali na siebie wzajemnie, przez co i oboje się zmieniali. Człowiek starał się być bardziej powściągliwy i cierpliwy w stosunku do niego, a Rubin natomiast powoli zapominał o jakimś wyimaginowanym mężczyźnie, który prześladował go w snach. No, może rzeczywistym, gdyż Kinalali z Efne istniał naprawdę, w dodatku odrzucił jego starania. To było nie do pomyślenia -jemu nikt nigdy nie odmawiał! Na początku Rybka był tylko na pocieszenie, a teraz? Kim był? Na to pytanie mężczyźnie ciężko było odpowiedzieć. Zresztą, nie nad tym powinien myśleć, a nad tym, jak zemścić się na tym pieprzonym poecie.
Awatar użytkownika
Kinalali
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 75
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Artysta
Kontakt:

Post autor: Kinalali »

        Aturien zachowywał pewien zdrowy dystans w stosunku do skatowanego chłopaka - nie wiedział wszak czy ten go nie zaatakuje ze strachu czy też pod wpływem jakiś używek. Bo pod takowym najprawdopodobniej był - wystarczyło zobaczyć te jego spojrzenie, szkliste i nieobecne, to jak marszczył twarz próbując zebrać myśli i wyartykułować bełkotliwe zdanie. Mógł jeszcze oberwać w głowę, lecz elfowi zdawało się, że wtedy zachowywałby się inaczej, był raczej nieprzytomny a nie taki nieposkładany. Chłopak wzbudzał jednak litość, a gdy wyznał gdzie był, Aturien już coraz lepiej domyślał się, co zaszło.
        - Spokojnie, pomożemy… - Elf nie dokończył zdania, gdy pobity młodzieniec nagle do niego przylgnął i objął go tak mocno, że Aturien aż stęknął, zapierając się o jego ramienia. Uścisk jednak nagle zelżał, a to chyba za sprawą Fiory, która oczywiście nie mogła czekać bezczynnie na rozwój wydarzeń.
        - Spokojnie, nic ci nie zrobimy! - zapewnił szybko elf, gdy ranny młodzieniec zerwał się gwałtownie, może przez ich “przewagę liczebną”. Absurdalne, bo Fiora była najbardziej nieszkodliwym stworzeniem jakie ziemia nosiła, jakże miałaby być groźna w tej swojej obcisłej spódnicy i z zadbanymi paznokietkami? On jednak nie myślał racjonalnie… Należało na niego uważać, by sobie ani nikomu innemu nie wyrządził krzywdy.
        - Kojarzę - odpowiedziała Fiora na pytanie o jakiegoś Barabasza, którego Aturien w ogóle nie kojarzył. - Ale nie widziałam go tutaj nigdzie, w okolicy jesteś chyba tylko ty…
        Elfia para spojrzała na siebie porozumiewawczo, gdy chłopak starał się opowiedzieć co zaszło i co go spotkało. Na twarzy Fiory malowało się czyste współczucie i niema prośba do męża, by za wszelką cenę pomóc temu biedactwu.
        - Uspokój się, chcemy ci tylko pomóc! - zareagował nagle Aturien, wstając razem z chłopakiem, który zerwał się jakby chciał uciekać. - Jesteś ranny, ktoś cię musi obejrzeć… Faerion mieszka niedaleko - orzekł stanowczo Aturien, spoglądając na żonę. - I znając jego o tej porze pewnie nadal nie śpi… - dodał już trochę ciszej, raczej dla uspokojenia samego siebie, że nie będzie zakłócał przyjacielowi nocnego spoczynku.
        - Chodźmy - przytaknęła Fiora, wstając z ławeczki i asekurując rannego z drugiej strony.

        Aturien miał rację - rzeczony Faerion nie spał, bo w kamienicy, przed którą stanęli, w oknie wysokiego parteru widać było światło. Widząc to elf odrobinę przyspieszył i śmiało zapukał kołatką do drzwi. Chwilę czekali aż ktoś im otworzy, a gdy po chwili usłyszeli chrobot odbezpieczanego zamka, mieli już pewność, że zostaną wpuszczeni. W progu przywitał ich elf o krótkich włosach i wymiętej twarzy, która w połączeniu z zadartą ku górze grzywką sugerowała, że mężczyzna zasnął przy biurku, opierając głowę na splecionych rękach. Westchnął, jakby dopiero odzyskiwał świadomość.
        - Och, wybacz… - zaczął Aturien, widząc jego stan, lecz mężczyzna tylko machnął na niego ręką.
        - Nie spałem - oświadczył. - Co mu jest? - zapytał, od razu domyślając się, że chodzi o przyprowadzonego chłopaka. Śmiało do niego wyszedł i stając po drugiej stronie naturianina złapał go wpół, jego rękę zarzucając na swoje ramię. Mimo iż nie grzeszył wzrostem ani sylwetką, miał krzepę i dysponował techniką, które świadczył o sporym doświadczeniu w holowaniu półprzytomnych.
        - Do środka. Och, witaj Fioro, pięknie wyglądasz - odezwał się bardzo miło do elfki, która do tej pory trzymała się nieco z tyłu.

        Tuż obok wejścia do kamienicy znajdował się gabinet Faeriona, do którego gospodarz wprowadził całą trójkę. Posadził naturianina na kozetce i po zapaleniu wszystkich lamp zaczął go oglądać. W międzyczasie Aturien podjął się wyjaśnienia sytuacji.
        - Znaleźliśmy go na ulicy, powiedział, że był w jakimś szemranym lokalu, ugryzł go wampir…
        - On jest naćpany - orzekł stanowczo lekarz, patrząc naturianinowi w oczy, a jego ton skutecznie uciszył mężczyznę, który go przyprowadził.
        - Oczy jak spodki, blade wargi, przyspieszone tętno, wszystko się zgadza. Powiedz no mi, wiesz co wziąłeś? - dopytywał Faerion. Ton miał stanowczy, ale nie napastliwy, pytania zaś zadawał krótkie i krótkich odpowiedzi też oczekiwał. Szybko obejrzał ranę na szyi naturianina, ocenił jego stan, po czym zaaplikował leczenie, prosząc obecnych przy oględzinach Fiorę i Aturiena, aby któreś z nich zagrzało wody na piecyku w rogu pomieszczenia - podjął się tego mężczyzna, protesty żony gasząc tym, że ona może zniszczyć sobie kreację.
        - Muszę cię odtruć i wzmocnić - wyjaśnił lekarz, myjąc ręce po opatrzeniu rany na szyi naturianina. - Większość ran jest powierzchowna i wkrótce same się zagoją… albo już się goją - dodał, znacząco patrząc pacjentowi w oczy, bo najwyraźniej nie umknęły mu rany, które tryton sam sobie zadawał.
        - Mogę najwyżej dać ci coś przeciwbólowego, jeśli sobie życzysz - dokończył, nim odszedł do blatu, gdzie z wirtuozerią prawdziwego sztukmistrza farmacji zmieszał w moździerzu kilka ziół i jakieś proszki ze słoików podpisanych fantazyjnym elfim pismem. Powstałą w ten sposób mieszankę przesypał do miski i zalał ją wrzącą wodą.
        - To inhalacja, wdychaj głęboko - wyjaśnił, stawiając miskę na stoliku na kółkach i podsuwając go tuż przed naturianina, na którego ramiona zaraz zarzucił kawałek płótna, by nakryć nim głowę, jak to w przypadku tego typu zabiegów się czyniło. Później odszedł na bok do elfiej pary, by dyskretnie z nimi porozmawiać, szeptem.
        - Powierzchowne rany i chyba jednorazowy kontakt z narkotykami - przedstawił wynik swoich oględzin. - Ale… to tylko wierzchołek. Chłopakiem ktoś musiałby się zaopiekować. Nie mówię oczywiście, że wy, ale on ma jakiś problem.
        - Jest zagubiony - wyjaśniła z żalem Fiora. - Pokłócił się z chłopakiem… Och, Aturien, a wiesz, że Lali coś takiego mówił?
        - Co ty opowiadasz? - parsknął jej mąż, szczerze zaskoczony.
        - Oj, plotkowaliśmy sobie kiedyś. Znaliśmy chłopaka tego trytona i on stwierdził, że on go skrzywdzi - wyjaśniła, kiwając głową w stronę inhalującego się naturianina. - I masz efekt. On jednak zna się na uczuciach…
        - Sądzisz, że to kwestia tego? - upewnił się Aturien.
        - Kobieca intuicja, najdroższy - wyjaśniła Fiora, po czym strząsnęła z ramienia rękę męża i podeszła do chłopaka pochylonego nad inhalacją.
        - Kochanie... nie przeszkadzaj sobie, wdychaj - zastrzegła. - Powiedz mi tylko: masz gdzie się zatrzymać?
Zablokowany

Wróć do „Danae”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości