Szczyty Fellarionu ⇒ [Trakt do miasta i główna brama] Na wozie i pod wozem
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
[Trakt do miasta i główna brama] Na wozie i pod wozem
Leniwe turkotanie wozu wypełniało powietrze. Dźwięk przeplatał się zgrabnie z melodią harmonijki oraz szeptami i szmerami koron drzew. Współgrał z wonią nagrzanego słońcem siana, rumianych jabłek, zapachem ziemi i lasu. Piękną oprawę dla tej mieszanki stanowiła zieleń gęstwiny i szarość kamiennej drogi do miasta, harmonizująca z błękitem nieba i lśniącą wstążką rzeki Nefari w oddali. Uroczo swojski widok, który dopełniał czerwony wóz, jakby domalowany do tej scenerii ręką malarza najprzedniejszego talentu. Dwie pary dzielnych siwków ciągnęły krasny zaprzęg, niespiesznie, ale niezłomnie poruszając się naprzód. Wysoki chłop o spieczonej słońcem twarzy i czerwonych, spracowanych dłoniach trzymał luźno lejce, pogwizdując cicho do tonów harmonijki, jakie grał jego nastoletni syn. Chłopak, równie rosły i barczysty co jego ojciec, siedział obok z twarzą zasłoniętą słomkowym kapeluszem. Przytulał blaszany instrument do ust by wydobyć z niego melodię tak czarowną, że mógłby zauroczyć nawet dziką bestię.
Na pewno zauroczył ją. Jyneth przymrużyła oczy rozkoszując się ciepłem porannego słońca oraz pięknem otoczenia. Miała dziś to szczęście, że obserwowała wszystko z kąta wozu, siedząc i opierając plecy o snopki kłującego siana, drażniącego nos zapachem pól i łąk. Bladym świtem ruszyła w stronę Rapsodii jedną z wielu dróg prowadzących do miasta... Kto by pomyślał, że akurat na tej co obrała spotka niezwykle uczynnego i prostodusznego mężczyznę? Travis, jak się przedstawił, był chłopem z pobliskiej wsi i jechał na targ wraz z dziećmi, by sprzedać beczki jabłek oraz snopki siana do pańskich stadnin. Nic wielkiego, ale przy okazji widząc kobietę na poboczu, wspierającą się na dwóch długich kijach, zatrzymał konie i zaoferował miejsce na wozie. Zwracając się do Jyneth nie użył słowa "kaleka" widząc jej kule, tylko notabene, nazwał ją "panienką kłopoczącą się z długą drogą". Ujęło ją jego współczucie i zakłopotanie, jakby nie wiedział jak się do niej zwrócić. Była do tego przyzwyczajona, bo byli i tacy co na widok niedowładu nóg śmieją się z niej, litowali nad biedną kaleką, albo kompletnie nie wiedzieli jak zareagować. Być może z niewiedzy albo nie chcieli jej urazić, dlatego uciekali spojrzeniem i zagryzali wargi... Albo o wiele łatwiej jest odwrócić głowę i udawać, że przykrych rzeczy na tym świecie nie ma.
Travis powiedział zmiennokształtniej, że wozem zajadą w południe do Rapsodii i polecił swojemu pierworodnemu, Tytusowi, posadzić ją na sianie. Jyneth zawsze wzbraniała się przed noszeniem jej w jakikolwiek sposób, miała jeszcze cień swojej dumy, ale czym jest duma wobec grzeczności i chęci pomocy innych? Zaprząg kusił czerwoną farbą oraz żółcią siana. Miejsca było mało choć wystarczająco. Połowę przestrzeni zajmowały schludnie ułożone snopki i przynajmniej osiem pękatych beczek rumianych jabłek. Niemniej, zawsze mogła siedzieć na sianie, bo kim była, by gardzić pomocą? Z delikatnym uśmiechem patrzyła jak Tytus ostrożnie podnosi ją w talii i sadza na snopku w rogu wozu. Rumienił się jak panna na wydaniu, którą adorator zaskoczył niegrzecznym słówkiem. Pewnie nigdy nie miał takiej styczności z płcią przeciwną, nieobycie potrafi speszyć każdego. Podał jej kije, a Jyneth podziękowała mu uprzejmie, nie kryjąc serdecznego rozbawienia w oczach, na co spłonił się bardziej, będąc już czerwieńszym od wozu i umknął na przód, do ojca. Kule schowała za sianem, okryła swoim płaszczem i ostrożnie rozprostowała nogi.
- Dlaczego Pani nie umie chodzić..?
I się zaczęło... Za beczkami, milcząc i obserwując siedziała dwójka jasnowłosych dzieci, chłopiec i dziewczynka. Bliźniaki, ubrane w proste koszule i spodnie, boso, rozczochrani, mamiąco podobni do pary chochlików, patrzyły na nią z żywym zainteresowaniem. Ciekawość przerodziła się w fascynację, gdy dziewczyna zaczęła spokojnym głosem mówić o złośliwej wróżce, mieszkającej w głębi lasu, której niechcący zdeptała grzybowy domek. Skrzydlata istotka pokarała ją w ten sposób, że powiedziała iż nigdy więcej już nie wejdzie do lasu - a ona, mimo przestróg, znów pojawiła się w gęstwinie - od tamtej pory nie może poruszać nogami. Ledwie skończyła, Tera i Tero zasypali ją pytaniami, dopóki śmiejąc się ich ojciec nie nakazał się im uspokoić.
Niechętnie zamilkli, szepcząc w drugim rogu wozu, a czułe uszy, choć skryte wśród włosów, podsłuchiwały cichą rozmowę. Chwilowo Jyneth mogła złapać oddech, oprzeć głowę o siano i spokojnie porozmawiać z Travisem. Pogawędka, choć ciekawa, szybko rozmyła się w cieple rześkiego ranka, każdy zajął się tym co lubił. Chłop gwizdał, Tytus grał, sprawiając, że Jyneth oparła głowę o ramię i wsłuchiwała się w piękne tony, podkreślone szumem listowia. Słońce rozleniwiało ją nieco, igrając z kocią naturą, która najchętniej przymknęłaby oczy, oddając przyjemnej drzemce.
- Malowany wózek, para siwych koni.
- Pojadę daleko, nikt mnie nie dogoni!
Jyneth leniwie otworzyła jedno oko i zerknęła na bliźniaki. Przeszła im obraza na ojca, oparły się o siano i rzucały się jabłkiem, śpiewając dziecięcą wyliczankę. Uroczy widok, aż przypomniały się chwilę gdy zajmowała się dziećmi w podobnym wieku. Uczenie ich piosenek i opowiadanie bajek było tylko niewielką częścią całej opieki. Te właśnie momenty były warte zapamiętania i opowiedzenia innym... Ludzie nie zawsze chcą słuchać o wielkich bitwach, smokach, rozbojach, krwawych jatkach i wojownikach wracających do domu, okrywając rodzinne strony chwałą. Też swojskie opowiastki mają swój urok, przypominający o tym, co zostawiło się w tyle albo to co podświadomie było obiektem pragnień. Wojownicy też marzą o powrocie do rodzin, nic nie jest tym czym się wydaje. Na pozór Travis był zwykłym chłopem, ale w oczach błyszczała mu inteligencja i współczucie. Tytus wyraźnie był wrażliwy i nieśmiały, podczas gdy każdy inny chłop podnosząc ją, nie odmówił by sobie przyjemności klepnięcia ją w pośladek. Tero i Tera byli rezolutni i zadbani, żadnych sińców, tylko zadrapania mówiące, że to para dokazujących dzieciaków.
Aż dziw, że tacy ludzie są chłopami, skoro mają wyraźnie więcej oleju i empatii w głowach niż inni. Z przodu wozu zanucił chropowatym głosem Travis, wtórując swoim dzieciom a Tytus zaczął grać na harmonijce skoczną melodię. Nie pozostało jej nic innego jak uśmiechnąć się szczerze i zanucić również, spoglądając w niebo. A może to byłaby ciekawa historia..? O wysoko urodzonym mężczyźnie, który zamiast wychowywać się w pałacowych komnatach mieszka na wsi, będąc przykładnym ojcem i gospodarzem, żyjąc może nie bogato, ale szlachetnie..?
Na pewno zauroczył ją. Jyneth przymrużyła oczy rozkoszując się ciepłem porannego słońca oraz pięknem otoczenia. Miała dziś to szczęście, że obserwowała wszystko z kąta wozu, siedząc i opierając plecy o snopki kłującego siana, drażniącego nos zapachem pól i łąk. Bladym świtem ruszyła w stronę Rapsodii jedną z wielu dróg prowadzących do miasta... Kto by pomyślał, że akurat na tej co obrała spotka niezwykle uczynnego i prostodusznego mężczyznę? Travis, jak się przedstawił, był chłopem z pobliskiej wsi i jechał na targ wraz z dziećmi, by sprzedać beczki jabłek oraz snopki siana do pańskich stadnin. Nic wielkiego, ale przy okazji widząc kobietę na poboczu, wspierającą się na dwóch długich kijach, zatrzymał konie i zaoferował miejsce na wozie. Zwracając się do Jyneth nie użył słowa "kaleka" widząc jej kule, tylko notabene, nazwał ją "panienką kłopoczącą się z długą drogą". Ujęło ją jego współczucie i zakłopotanie, jakby nie wiedział jak się do niej zwrócić. Była do tego przyzwyczajona, bo byli i tacy co na widok niedowładu nóg śmieją się z niej, litowali nad biedną kaleką, albo kompletnie nie wiedzieli jak zareagować. Być może z niewiedzy albo nie chcieli jej urazić, dlatego uciekali spojrzeniem i zagryzali wargi... Albo o wiele łatwiej jest odwrócić głowę i udawać, że przykrych rzeczy na tym świecie nie ma.
Travis powiedział zmiennokształtniej, że wozem zajadą w południe do Rapsodii i polecił swojemu pierworodnemu, Tytusowi, posadzić ją na sianie. Jyneth zawsze wzbraniała się przed noszeniem jej w jakikolwiek sposób, miała jeszcze cień swojej dumy, ale czym jest duma wobec grzeczności i chęci pomocy innych? Zaprząg kusił czerwoną farbą oraz żółcią siana. Miejsca było mało choć wystarczająco. Połowę przestrzeni zajmowały schludnie ułożone snopki i przynajmniej osiem pękatych beczek rumianych jabłek. Niemniej, zawsze mogła siedzieć na sianie, bo kim była, by gardzić pomocą? Z delikatnym uśmiechem patrzyła jak Tytus ostrożnie podnosi ją w talii i sadza na snopku w rogu wozu. Rumienił się jak panna na wydaniu, którą adorator zaskoczył niegrzecznym słówkiem. Pewnie nigdy nie miał takiej styczności z płcią przeciwną, nieobycie potrafi speszyć każdego. Podał jej kije, a Jyneth podziękowała mu uprzejmie, nie kryjąc serdecznego rozbawienia w oczach, na co spłonił się bardziej, będąc już czerwieńszym od wozu i umknął na przód, do ojca. Kule schowała za sianem, okryła swoim płaszczem i ostrożnie rozprostowała nogi.
- Dlaczego Pani nie umie chodzić..?
I się zaczęło... Za beczkami, milcząc i obserwując siedziała dwójka jasnowłosych dzieci, chłopiec i dziewczynka. Bliźniaki, ubrane w proste koszule i spodnie, boso, rozczochrani, mamiąco podobni do pary chochlików, patrzyły na nią z żywym zainteresowaniem. Ciekawość przerodziła się w fascynację, gdy dziewczyna zaczęła spokojnym głosem mówić o złośliwej wróżce, mieszkającej w głębi lasu, której niechcący zdeptała grzybowy domek. Skrzydlata istotka pokarała ją w ten sposób, że powiedziała iż nigdy więcej już nie wejdzie do lasu - a ona, mimo przestróg, znów pojawiła się w gęstwinie - od tamtej pory nie może poruszać nogami. Ledwie skończyła, Tera i Tero zasypali ją pytaniami, dopóki śmiejąc się ich ojciec nie nakazał się im uspokoić.
Niechętnie zamilkli, szepcząc w drugim rogu wozu, a czułe uszy, choć skryte wśród włosów, podsłuchiwały cichą rozmowę. Chwilowo Jyneth mogła złapać oddech, oprzeć głowę o siano i spokojnie porozmawiać z Travisem. Pogawędka, choć ciekawa, szybko rozmyła się w cieple rześkiego ranka, każdy zajął się tym co lubił. Chłop gwizdał, Tytus grał, sprawiając, że Jyneth oparła głowę o ramię i wsłuchiwała się w piękne tony, podkreślone szumem listowia. Słońce rozleniwiało ją nieco, igrając z kocią naturą, która najchętniej przymknęłaby oczy, oddając przyjemnej drzemce.
- Malowany wózek, para siwych koni.
- Pojadę daleko, nikt mnie nie dogoni!
Jyneth leniwie otworzyła jedno oko i zerknęła na bliźniaki. Przeszła im obraza na ojca, oparły się o siano i rzucały się jabłkiem, śpiewając dziecięcą wyliczankę. Uroczy widok, aż przypomniały się chwilę gdy zajmowała się dziećmi w podobnym wieku. Uczenie ich piosenek i opowiadanie bajek było tylko niewielką częścią całej opieki. Te właśnie momenty były warte zapamiętania i opowiedzenia innym... Ludzie nie zawsze chcą słuchać o wielkich bitwach, smokach, rozbojach, krwawych jatkach i wojownikach wracających do domu, okrywając rodzinne strony chwałą. Też swojskie opowiastki mają swój urok, przypominający o tym, co zostawiło się w tyle albo to co podświadomie było obiektem pragnień. Wojownicy też marzą o powrocie do rodzin, nic nie jest tym czym się wydaje. Na pozór Travis był zwykłym chłopem, ale w oczach błyszczała mu inteligencja i współczucie. Tytus wyraźnie był wrażliwy i nieśmiały, podczas gdy każdy inny chłop podnosząc ją, nie odmówił by sobie przyjemności klepnięcia ją w pośladek. Tero i Tera byli rezolutni i zadbani, żadnych sińców, tylko zadrapania mówiące, że to para dokazujących dzieciaków.
Aż dziw, że tacy ludzie są chłopami, skoro mają wyraźnie więcej oleju i empatii w głowach niż inni. Z przodu wozu zanucił chropowatym głosem Travis, wtórując swoim dzieciom a Tytus zaczął grać na harmonijce skoczną melodię. Nie pozostało jej nic innego jak uśmiechnąć się szczerze i zanucić również, spoglądając w niebo. A może to byłaby ciekawa historia..? O wysoko urodzonym mężczyźnie, który zamiast wychowywać się w pałacowych komnatach mieszka na wsi, będąc przykładnym ojcem i gospodarzem, żyjąc może nie bogato, ale szlachetnie..?
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Wysoka i wyprostowana postać szła traktem prowadzącym do Rapsodii, głowę mężczyzny zakrywał kaptur, który także zasłaniał swoim cieniem część jego twarzy, resztę ubrania stanowiła chusta pod szyją, koszula bez rękawów i skórzany napierśnik, karwasze na przedramionach, a także skórzane spodnie i wysokie buty. Niewiele osób wiedziało, że kaptur ten zasłania także kocie uszy, które wystają nad włosy Kelsiera i, niestety, nie da się ich nimi zakryć. Mógłby zapuścić białe włosy i zobaczyć, czy wtedy ukryłyby kocie uszy, jednak nie chciał mieć długich włosów i wiedział, że nie lubiłby ich. Poza tym lepiej wyglądał z krótkimi, chociaż śnieżnobiała grzywka i tak wystawała spod kaptura. Od momentu, w którym wstąpił do Zjednoczonych z Cieniem i zaczął samodzielnie szukać sobie zleceń, niezliczoną ilość razy ktoś wołał do niego "E, Siwy" albo "Ej, Białowłosy" właśnie przez ten kosmyk włosów, który formował się w grzywkę i, który był dobrze widoczny przez to, że nie zakrywał go materiałowy kaptur.
Przed mężczyzną była jeszcze dość długa droga, zanim uda mu się dotrzeć do Rapsodii, bo właśnie tam zmierza. Drogę to spędzi w samotności, jednak w ogóle mu to nie przeszkadzało, bo od najmłodszych lat polubił własne towarzystwo i nauczył się też, że najlepiej jest polegać na sobie. Szedł przez zalesioną okolicę, więc towarzyszył mu śpiew różnorakich ptaków, które postanowiły dać koncert przed innymi mieszkańcami lasu, a także jakimiś wędrowcami, i jeszcze popisać się przed nimi swoimi umiejętnościami. Kelsier, aż uśmiechnął się do siebie, gdy bardziej wsłuchał się w odgłosy wydawane przez ptaki. Dzięki swojemu wyczulonemu słuchowi mógł rozróżnić poszczególne ptasie odgłosy. Gdyby się na tym znał, to może udałoby mu się przypisać dzięki do stworzeń, które je wydają, jednak znał się na czym innym, a nie na dźwiękach.
Zmiennokształtny był przyzwyczajony do wielogodzinnych marszów, jednak teraz najzwyczajniej w świecie był zmęczony i w dodatku niewyspany, a nie chciał tracić czasu na spanie za dnia. Robił to tylko wtedy, kiedy był ranny i wymagane było, aby leżał w łóżku przez cały dzień. Blizny na odsłoniętych rękach były wystarczającymi pamiątkami po pojedynkach, w których się czegoś nauczył i to tak, że następnym razem nie popełniał tego samego błędu. Na szczęście, tych błędów popełniał coraz mniej i nie była to zasługa wyłącznie pamiątek po walkach.
Na chwilę użył Skupienia, żeby wyostrzyć swoje zmysły i nagle usłyszał turkot wozu, a także melodię graną na harmonijce. Dźwięki te usłyszał gdzieś za sobą, a to oznaczało, że ktoś podąża tym samym szlakiem co on. Był skrytobójcą, miał wrogów, a na czele tej listy były Szkarłatne Lilie, które zawodowo zajmowały się usuwaniem osobników pokroju Kelsiera. Skrytobójca był w pełni świadomy tego, że zabójcy wysłani przez Szkarłatne Lilie, co jakiś czas, wpadają do niego w odwiedziny i takie wizyty nie kończą się za dobrze, bo zawsze ktoś umiera, przeważnie są to oni, jednak zdarzają się niewinne ofiary, jeśli do wizyty dojdzie w mieście i to jeszcze za dnia. Siepacze Szkarłatnych Lilii są nieobliczalni i dbają tylko o to, żeby dopaść swój cel, nie zwracają przy tym uwagi na to, że może ucierpieć ktoś przypadkowy.
Kelsier wskoczył w zarośla obok niego, nawet jeśli osoby siedzące na wozie nie były groźne, to i tak wolał się upewnić i przyjrzeć im, gdy będą przejeżdżać obok... albo pod nim. Kotołak spostrzegł, że niedaleko rośnie drzewo, którego gałąź przebiega dokładnie nad traktem. Wspiął się na drzewo, a następnie przebiegł po gałęzi i usiadł na niej, czekając na to, aż wóz przejedzie pod nim. Od gałęzi, na której siedział, odrastało sporo mniejszych, a ich liście zapewniły mu bardzo dobre schronienie przed wzrokiem innych, nawet jeśli ktoś spojrzałby w górę, będąc bezpośrednio nad nim, to prawdopodobnie nie zauważyłby niczego podejrzanego.
Na gałęzi siedział dobre kilka minut, zanim zobaczył pod sobą zwierzęta, które ciągnęły wóz. Następnie dwóch mężczyzn, z których jeden grał na harmonijce, prawdopodobnie byli to ojciec i syn. Z tyłu wozu, między sianem i beczkami z jabłkami kręciła się dwójka dzieci, pewnie były to dzieci jednego z mężczyzn, którzy siedzieli na przodzie. Na samym końcu zauważył czarnowłosą dziewczynę i od razu odniósł wrażenie, że nie należy ona do rodziny, do której należał ten wóz.
Nie wszyscy ludzie byli źli, więc całkiem możliwe, że mężczyzna zaproponował jej miejsce na wozie. Przypomniał sobie o swoim stanie fizycznym i o tym, iż jego nogi zmęczone są marszem i ogólnie przydałby mu się odpoczynek. Bezszelestnie zeskoczył z gałęzi i wylądował na drodze, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Zaczął iść w stronę przodu wozu, do mężczyzn tam siedzących. Przelotnie spojrzał najpierw na dziewczynę, a później na dwójkę dzieci, następnie znowu spojrzał przed siebie. Jego kroków nie było słuchać, zupełnie jakby unosił się palec nad ziemią, jednak jego nogi pracowały, a stopy dotykały ziemi.
Szedł szybko, a może to wóz jechał wolno? Kelsier nie miał problemu z maszerowaniem z prędkością, z którą toczy się wóz.
- Witajcie, macie jeszcze jedno miejsce dla strudzonego i zmęczonego wędrowca? - zapytał spokojnie, przy okazji sprawiając, że obaj mężczyźni zwrócili na niego uwagę.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego i zbadał go wzrokiem. Zauważył szare oczy o kocich źrenicach, białe włosy wystające spod kaptura, blizny na rękach, a także rękojeści sztyletów i torbę podróżną. Skrytobójcę ciekawiło, co też ten człowiek sobie o nim pomyślał.
- Zależy, gdzie zmierzacie, Panie Białowłosy — powiedział młodszy. Kelsier spodziewał się, że to starszy mu odpowie.
- Rapsodia — odpowiedział krótko. Nie usłyszał odpowiedzi, bo najpierw chłopi spojrzeli po sobie, zupełnie jakby urządzili sobie niemą naradę, zanim przyjdzie do podjęcia decyzji.
- Możesz zająć miejsce gdzieś na tyłach wozu, ale uważaj na dzieci i dziewczynę, która tam siedzi — tym razem odpowiedział mu starszy mężczyzna. Kelsier kiwnął głową i bez problemu wskoczył na jadący wóz.
Przeszedł na tył, lawirując między beczkami z jabłkami i snopami siana, przy okazji zabrał jedno jabłko dla siebie. Podrzucił owoc w górę i złapał, a następnie wgryzł się w niego. Jabłko było bardzo dobre, a kotołak trafił w końcu na tył wozu i usiadł niedaleko czarnowłosej, bo tylko takie miejsce było wolne. Spojrzał na nią i kiwnął w jej stronę głową, w geście było trochę szacunku do osoby, w której stronę jest wykonywany i wynikał on tylko z tego, że gest ten posłużył jako przywitanie. Następnie jeszcze raz wgryzł się w jabłko i zaczął przyglądać się krajobrazowi.
Przed mężczyzną była jeszcze dość długa droga, zanim uda mu się dotrzeć do Rapsodii, bo właśnie tam zmierza. Drogę to spędzi w samotności, jednak w ogóle mu to nie przeszkadzało, bo od najmłodszych lat polubił własne towarzystwo i nauczył się też, że najlepiej jest polegać na sobie. Szedł przez zalesioną okolicę, więc towarzyszył mu śpiew różnorakich ptaków, które postanowiły dać koncert przed innymi mieszkańcami lasu, a także jakimiś wędrowcami, i jeszcze popisać się przed nimi swoimi umiejętnościami. Kelsier, aż uśmiechnął się do siebie, gdy bardziej wsłuchał się w odgłosy wydawane przez ptaki. Dzięki swojemu wyczulonemu słuchowi mógł rozróżnić poszczególne ptasie odgłosy. Gdyby się na tym znał, to może udałoby mu się przypisać dzięki do stworzeń, które je wydają, jednak znał się na czym innym, a nie na dźwiękach.
Zmiennokształtny był przyzwyczajony do wielogodzinnych marszów, jednak teraz najzwyczajniej w świecie był zmęczony i w dodatku niewyspany, a nie chciał tracić czasu na spanie za dnia. Robił to tylko wtedy, kiedy był ranny i wymagane było, aby leżał w łóżku przez cały dzień. Blizny na odsłoniętych rękach były wystarczającymi pamiątkami po pojedynkach, w których się czegoś nauczył i to tak, że następnym razem nie popełniał tego samego błędu. Na szczęście, tych błędów popełniał coraz mniej i nie była to zasługa wyłącznie pamiątek po walkach.
Na chwilę użył Skupienia, żeby wyostrzyć swoje zmysły i nagle usłyszał turkot wozu, a także melodię graną na harmonijce. Dźwięki te usłyszał gdzieś za sobą, a to oznaczało, że ktoś podąża tym samym szlakiem co on. Był skrytobójcą, miał wrogów, a na czele tej listy były Szkarłatne Lilie, które zawodowo zajmowały się usuwaniem osobników pokroju Kelsiera. Skrytobójca był w pełni świadomy tego, że zabójcy wysłani przez Szkarłatne Lilie, co jakiś czas, wpadają do niego w odwiedziny i takie wizyty nie kończą się za dobrze, bo zawsze ktoś umiera, przeważnie są to oni, jednak zdarzają się niewinne ofiary, jeśli do wizyty dojdzie w mieście i to jeszcze za dnia. Siepacze Szkarłatnych Lilii są nieobliczalni i dbają tylko o to, żeby dopaść swój cel, nie zwracają przy tym uwagi na to, że może ucierpieć ktoś przypadkowy.
Kelsier wskoczył w zarośla obok niego, nawet jeśli osoby siedzące na wozie nie były groźne, to i tak wolał się upewnić i przyjrzeć im, gdy będą przejeżdżać obok... albo pod nim. Kotołak spostrzegł, że niedaleko rośnie drzewo, którego gałąź przebiega dokładnie nad traktem. Wspiął się na drzewo, a następnie przebiegł po gałęzi i usiadł na niej, czekając na to, aż wóz przejedzie pod nim. Od gałęzi, na której siedział, odrastało sporo mniejszych, a ich liście zapewniły mu bardzo dobre schronienie przed wzrokiem innych, nawet jeśli ktoś spojrzałby w górę, będąc bezpośrednio nad nim, to prawdopodobnie nie zauważyłby niczego podejrzanego.
Na gałęzi siedział dobre kilka minut, zanim zobaczył pod sobą zwierzęta, które ciągnęły wóz. Następnie dwóch mężczyzn, z których jeden grał na harmonijce, prawdopodobnie byli to ojciec i syn. Z tyłu wozu, między sianem i beczkami z jabłkami kręciła się dwójka dzieci, pewnie były to dzieci jednego z mężczyzn, którzy siedzieli na przodzie. Na samym końcu zauważył czarnowłosą dziewczynę i od razu odniósł wrażenie, że nie należy ona do rodziny, do której należał ten wóz.
Nie wszyscy ludzie byli źli, więc całkiem możliwe, że mężczyzna zaproponował jej miejsce na wozie. Przypomniał sobie o swoim stanie fizycznym i o tym, iż jego nogi zmęczone są marszem i ogólnie przydałby mu się odpoczynek. Bezszelestnie zeskoczył z gałęzi i wylądował na drodze, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Zaczął iść w stronę przodu wozu, do mężczyzn tam siedzących. Przelotnie spojrzał najpierw na dziewczynę, a później na dwójkę dzieci, następnie znowu spojrzał przed siebie. Jego kroków nie było słuchać, zupełnie jakby unosił się palec nad ziemią, jednak jego nogi pracowały, a stopy dotykały ziemi.
Szedł szybko, a może to wóz jechał wolno? Kelsier nie miał problemu z maszerowaniem z prędkością, z którą toczy się wóz.
- Witajcie, macie jeszcze jedno miejsce dla strudzonego i zmęczonego wędrowca? - zapytał spokojnie, przy okazji sprawiając, że obaj mężczyźni zwrócili na niego uwagę.
Starszy mężczyzna spojrzał na niego i zbadał go wzrokiem. Zauważył szare oczy o kocich źrenicach, białe włosy wystające spod kaptura, blizny na rękach, a także rękojeści sztyletów i torbę podróżną. Skrytobójcę ciekawiło, co też ten człowiek sobie o nim pomyślał.
- Zależy, gdzie zmierzacie, Panie Białowłosy — powiedział młodszy. Kelsier spodziewał się, że to starszy mu odpowie.
- Rapsodia — odpowiedział krótko. Nie usłyszał odpowiedzi, bo najpierw chłopi spojrzeli po sobie, zupełnie jakby urządzili sobie niemą naradę, zanim przyjdzie do podjęcia decyzji.
- Możesz zająć miejsce gdzieś na tyłach wozu, ale uważaj na dzieci i dziewczynę, która tam siedzi — tym razem odpowiedział mu starszy mężczyzna. Kelsier kiwnął głową i bez problemu wskoczył na jadący wóz.
Przeszedł na tył, lawirując między beczkami z jabłkami i snopami siana, przy okazji zabrał jedno jabłko dla siebie. Podrzucił owoc w górę i złapał, a następnie wgryzł się w niego. Jabłko było bardzo dobre, a kotołak trafił w końcu na tył wozu i usiadł niedaleko czarnowłosej, bo tylko takie miejsce było wolne. Spojrzał na nią i kiwnął w jej stronę głową, w geście było trochę szacunku do osoby, w której stronę jest wykonywany i wynikał on tylko z tego, że gest ten posłużył jako przywitanie. Następnie jeszcze raz wgryzł się w jabłko i zaczął przyglądać się krajobrazowi.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Wóz toczył się leniwie po drodze, czas odmierzał cichy turkot i sporadyczne parskanie koni. Jyneth wspierała brodę o ramię, śledząc wzrokiem nikłe obłoczki na niebie i przysłuchując się zabawie - bliźniaki to podśpiewywały, to podejmowały recytację wyliczanek, to znów przekomarzały się, które z nich naliczy więcej ptaków, świergoczących wśród drzew. Dziewczyna usiadła prosto, przeciągając się trochę po kociemu i zamknęła oczy. Słońce grzało tak przyjemnie, że z największym trudem powstrzymywała mruczenie. Nie chciała się zdradzić przecież... Jeszcze pogonili by ją tymi widłami, wbitymi w snopek przy siedzisku powożącego. To byli mili ludzie, nie musiała psuć im dnia przypominając poglądy, iż jej rasa jest niebezpieczna i dobra jedynie w przysparzaniu kłopotów. Albo jako egzotyczny dywan przed kominkiem.
Lewe ucho mimowolnie poruszyło się pod splątanymi, czarnymi włosami. Jyneth dotknęła go ostrożnie, niby poprawiając kosmyki, otworzyła powieki w celu zlokalizowania dźwięku. Zdawało się jej, czy coś słyszała..? Skupiła się i w tej samej chwili dobiegł ją obcy głos, rozmawiający z Travisem i Tytusem. Przymknęła na powrót powieki, spokojna. Nie było potrzeby wyglądania zza wozu na tajemniczego wędrowca jak to robiły dzieciaki, poza tym, jak niby miała stanąć na swoich nogach? Pierwsza i ostatnia próba skończyłaby się prawdopodobnie przekoziołkowaniem przez krawędź zaprzęgu i bliskim spotkaniem z kołami. A biorąc pod uwagę to, że okolica była względnie bezpieczna, nie spodziewała się bandytów. Nie takich, zainteresowanych wiązką siana i paroma jabłkami. Zmiennokształtna usłyszała jak nieznajomy cicho wskakuje na wóz i miękko opada na snopek siana, przy towarzystwie wstrzymanych oddechów bliźniaków. Uniosła głowę i spojrzała na niego, akurat w chwili w której siadał nieopodal. Skinęła na powitanie, przypatrując się dyskretnie, jak chłopak skupia się na obserwacji otoczenia.
No proszę, miała przed sobą młodego samca o białych włosach... Ukradkowym rzutem oka zauważyła lekką, a jednocześnie prężną postawę, umięśnione nagie ramiona, ozdobione jasnymi liniami blizn. Cała jego sylwetka wyglądała na wytrenowaną i zwinną, a sądząc po tym jak lawirował między beczkami miał niezły zmysł równowagi. Kaptur subtelnie osłaniał jego twarz, ale cień kładł się miękko na ładnie zarysowanych kościach policzkowych, prostym nosie oraz białej grzywce. Był urodziwy i musiał o tym wiedzieć, co mogły potwierdzać gładko wygolone policzki i zadbane, choć używane ubranie. Strój prosty, ale schludny i praktyczny, ot, nic co mogłoby osądzić go o niedbalstwo czy przesadne strojenie się. Człowiek czynu, nastawiony raczej na pracę fizyczną - to było po nim widać. Obrazu dopełniała broń na biodrach, dwa, sądząc po długości, sztylety, a patrząc na ich właściciela, nieznajomy musiał umieć się nimi biegle posługiwać. Ciekawe, jaka była jego historia... Może był wojownikiem, a blizny zebrał podczas walk na polach bitwy... Choć nie, sylwetka nie wyglądała na rycerską - w tym sensie, że nie był nabity mięśniami niezbędnymi do dźwigania zbroi. On był lekki, szybki, stawiała raczej na walkę jeden na jednego, w zaułku ciemnej ulicy. Zrozumiała wahanie Travisa, gdy ten pytał o miejsce na wozie - różne osoby można spotkać na trakcie, a drogą dedukcji, młody mężczyzna mógł być najemnikiem albo gorzej, opryszkiem. Jyneth mogła tylko domyślać się skąd przybył i po co zmierza... Pozory mylą. Może miała przed sobą czarodzieja albo zamaskowanego potwora? Tyle słyszała historii, że nic by ją nie zdziwiło... Jednak chłopak wydawał się nie mieć złych zamiarów, siedział rozluźniony, spokojnie redukując jabłko do postaci ogryzka. Patrzył gdzieś w stronę lasu, nieświadom tego, że na podstawie ledwie wyglądu Jyneth próbuje domyślić się kim jest. W nos zakuł ją cień zapachu potu, chłopak był zmęczony drogą, lecz więcej nie udało się jej wychwycić przez dominującą woń siana. Zaraz... Hm... Nie uważała nigdy swojego zmysłu węchu za nadzwyczajny narząd, choć nie raz udawało się jej wyczuć zagrożeniem zanim je przed sobą ujrzała. A od samca czuła zapach futra... Czuła? Kręciło ją w nosie i stłumiła kichnięcie.
Może jednak... Jyneth oparła przedramię o snopek siana i wsparła na nim policzek, przekrzywiając głowę w bok i wpatrując się w nieznajomego. Owinięty wokół pasa ogon chciał poruszyć się na boki, ale poprawiła pas, uniemożliwiając mu to. Nie chciała się przecież wydać... Zamyślona błądziła wzrokiem po sylwetce chłopaka, uśmiechnęła się nawet, by poczuł, że nie jest to jedynie bezczelne gapienie się, ale próba nawiązania nici kontaktu. Trzeba ostrożnie zawierać znajomości, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Nie w sensie, że sądziła, by nagle rzucił się jej do gardła... Ale były osoby reagujące agresją na najlżejsze spojrzenie w ich stronę. Coś jednak w nieznajomym było co wzbudziło jej ciekawość i sympatię. Zmrużyła powieki, chcąc wyłapać widok jego oczu... Tak. W stalowej szarości czerniły się wąskie źrenice.
- Długo jest Pan w drodze? - zapytała spokojnie, odgarniając ciemne włosy z twarzy, by światło podkreśliło do tej pory skrywane kocie oczy. Delikatnie przeczesała palcami grzywkę i na powrót zmierzwiła ją, by żaden inny wzrok nie szukał cienkich źrenic w jej spojrzeniu. Takie małe, porozumiewawcze powitanie między zmiennokształtnymi. Wątpiła, by byli dokładnie tej samej rasy, stawiała na kotołaka albo jakiegoś innego wielkiego kota, ale nie panterołaka. Te były za rzadkie i z tego co słyszała, zawsze mają złote tęczówki. Kotołaki same w sobie, nie były wcale tak pospolite jakby się mogło zdawać, ale mając przed sobą osobę o kociej gracji i oczach, nie trudno było połączyć fakty. Poza tym z natury był jej o wiele bliższy niż ludzie, którzy zaofiarowali jej miejsce na tym wozie. Stąd ta przychylność wobec nieznajomego.
- Nigdy nie byłam w Rapsodii. Słynie z pięknych widoków, ogromnych wodospadów i sięgających nieba Szczytów Fellarionu. Widać je nawet stąd. - uśmiech dziewczyny złagodniał, jej wzrok wskazał przód wozu, gdzie ponad lasem i drogą majaczyły błękitne góry. - Pięknie byłoby je zobaczyć z bliska... Taki los tych, których niesie wiatr. Widzą wiele cudów świata, ale nie zagrzeją nigdzie miejsca, nie ostaną na urodzajnej ziemi. Goni ich pragnienie zgłębienia nieznanego, brzydzą się nudy i stateczności... Choć cenią ludzi oraz ich ciężką pracę. - wzięła jabłko z najbliższej beczki, obróciła je w dłoni, jakby nagle zafascynowała ją gładka, czerwona skórka owocu. - Co Pana gna przed siebie? Skąd przybywasz i jak Cię zwą Panie?
Lewe ucho mimowolnie poruszyło się pod splątanymi, czarnymi włosami. Jyneth dotknęła go ostrożnie, niby poprawiając kosmyki, otworzyła powieki w celu zlokalizowania dźwięku. Zdawało się jej, czy coś słyszała..? Skupiła się i w tej samej chwili dobiegł ją obcy głos, rozmawiający z Travisem i Tytusem. Przymknęła na powrót powieki, spokojna. Nie było potrzeby wyglądania zza wozu na tajemniczego wędrowca jak to robiły dzieciaki, poza tym, jak niby miała stanąć na swoich nogach? Pierwsza i ostatnia próba skończyłaby się prawdopodobnie przekoziołkowaniem przez krawędź zaprzęgu i bliskim spotkaniem z kołami. A biorąc pod uwagę to, że okolica była względnie bezpieczna, nie spodziewała się bandytów. Nie takich, zainteresowanych wiązką siana i paroma jabłkami. Zmiennokształtna usłyszała jak nieznajomy cicho wskakuje na wóz i miękko opada na snopek siana, przy towarzystwie wstrzymanych oddechów bliźniaków. Uniosła głowę i spojrzała na niego, akurat w chwili w której siadał nieopodal. Skinęła na powitanie, przypatrując się dyskretnie, jak chłopak skupia się na obserwacji otoczenia.
No proszę, miała przed sobą młodego samca o białych włosach... Ukradkowym rzutem oka zauważyła lekką, a jednocześnie prężną postawę, umięśnione nagie ramiona, ozdobione jasnymi liniami blizn. Cała jego sylwetka wyglądała na wytrenowaną i zwinną, a sądząc po tym jak lawirował między beczkami miał niezły zmysł równowagi. Kaptur subtelnie osłaniał jego twarz, ale cień kładł się miękko na ładnie zarysowanych kościach policzkowych, prostym nosie oraz białej grzywce. Był urodziwy i musiał o tym wiedzieć, co mogły potwierdzać gładko wygolone policzki i zadbane, choć używane ubranie. Strój prosty, ale schludny i praktyczny, ot, nic co mogłoby osądzić go o niedbalstwo czy przesadne strojenie się. Człowiek czynu, nastawiony raczej na pracę fizyczną - to było po nim widać. Obrazu dopełniała broń na biodrach, dwa, sądząc po długości, sztylety, a patrząc na ich właściciela, nieznajomy musiał umieć się nimi biegle posługiwać. Ciekawe, jaka była jego historia... Może był wojownikiem, a blizny zebrał podczas walk na polach bitwy... Choć nie, sylwetka nie wyglądała na rycerską - w tym sensie, że nie był nabity mięśniami niezbędnymi do dźwigania zbroi. On był lekki, szybki, stawiała raczej na walkę jeden na jednego, w zaułku ciemnej ulicy. Zrozumiała wahanie Travisa, gdy ten pytał o miejsce na wozie - różne osoby można spotkać na trakcie, a drogą dedukcji, młody mężczyzna mógł być najemnikiem albo gorzej, opryszkiem. Jyneth mogła tylko domyślać się skąd przybył i po co zmierza... Pozory mylą. Może miała przed sobą czarodzieja albo zamaskowanego potwora? Tyle słyszała historii, że nic by ją nie zdziwiło... Jednak chłopak wydawał się nie mieć złych zamiarów, siedział rozluźniony, spokojnie redukując jabłko do postaci ogryzka. Patrzył gdzieś w stronę lasu, nieświadom tego, że na podstawie ledwie wyglądu Jyneth próbuje domyślić się kim jest. W nos zakuł ją cień zapachu potu, chłopak był zmęczony drogą, lecz więcej nie udało się jej wychwycić przez dominującą woń siana. Zaraz... Hm... Nie uważała nigdy swojego zmysłu węchu za nadzwyczajny narząd, choć nie raz udawało się jej wyczuć zagrożeniem zanim je przed sobą ujrzała. A od samca czuła zapach futra... Czuła? Kręciło ją w nosie i stłumiła kichnięcie.
Może jednak... Jyneth oparła przedramię o snopek siana i wsparła na nim policzek, przekrzywiając głowę w bok i wpatrując się w nieznajomego. Owinięty wokół pasa ogon chciał poruszyć się na boki, ale poprawiła pas, uniemożliwiając mu to. Nie chciała się przecież wydać... Zamyślona błądziła wzrokiem po sylwetce chłopaka, uśmiechnęła się nawet, by poczuł, że nie jest to jedynie bezczelne gapienie się, ale próba nawiązania nici kontaktu. Trzeba ostrożnie zawierać znajomości, nigdy nie wiadomo na kogo się trafi. Nie w sensie, że sądziła, by nagle rzucił się jej do gardła... Ale były osoby reagujące agresją na najlżejsze spojrzenie w ich stronę. Coś jednak w nieznajomym było co wzbudziło jej ciekawość i sympatię. Zmrużyła powieki, chcąc wyłapać widok jego oczu... Tak. W stalowej szarości czerniły się wąskie źrenice.
- Długo jest Pan w drodze? - zapytała spokojnie, odgarniając ciemne włosy z twarzy, by światło podkreśliło do tej pory skrywane kocie oczy. Delikatnie przeczesała palcami grzywkę i na powrót zmierzwiła ją, by żaden inny wzrok nie szukał cienkich źrenic w jej spojrzeniu. Takie małe, porozumiewawcze powitanie między zmiennokształtnymi. Wątpiła, by byli dokładnie tej samej rasy, stawiała na kotołaka albo jakiegoś innego wielkiego kota, ale nie panterołaka. Te były za rzadkie i z tego co słyszała, zawsze mają złote tęczówki. Kotołaki same w sobie, nie były wcale tak pospolite jakby się mogło zdawać, ale mając przed sobą osobę o kociej gracji i oczach, nie trudno było połączyć fakty. Poza tym z natury był jej o wiele bliższy niż ludzie, którzy zaofiarowali jej miejsce na tym wozie. Stąd ta przychylność wobec nieznajomego.
- Nigdy nie byłam w Rapsodii. Słynie z pięknych widoków, ogromnych wodospadów i sięgających nieba Szczytów Fellarionu. Widać je nawet stąd. - uśmiech dziewczyny złagodniał, jej wzrok wskazał przód wozu, gdzie ponad lasem i drogą majaczyły błękitne góry. - Pięknie byłoby je zobaczyć z bliska... Taki los tych, których niesie wiatr. Widzą wiele cudów świata, ale nie zagrzeją nigdzie miejsca, nie ostaną na urodzajnej ziemi. Goni ich pragnienie zgłębienia nieznanego, brzydzą się nudy i stateczności... Choć cenią ludzi oraz ich ciężką pracę. - wzięła jabłko z najbliższej beczki, obróciła je w dłoni, jakby nagle zafascynowała ją gładka, czerwona skórka owocu. - Co Pana gna przed siebie? Skąd przybywasz i jak Cię zwą Panie?
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Czuł na sobie ciekawski wzrok dzieci, które bawiły się między sianem i beczkami, gdy rozmawiał z mężczyznami siedzącymi z przodu. Zauważył też widły, które służyły do przerzucania siania, jednak równie dobrze mogły posłużyć za broń, w razie, gdyby trzeba było się bronić. Kelsier nie miał zamiaru w żaden sposób dopuścić do tego, żeby chłopi zaczęli z nim walczyć. Po pierwsze, nie miałby problemu z zabiciem ich, a poza tym musiałby też zabić dzieci i czarnowłosą siedzącą z tyłu, po prostu nie lubił zostawiać światków, którzy mogliby mu zaszkodzić... właściwie to nie lubił zostawiać żadnych światków. Drugą sprawą było to, że nie miał zamiaru sprawiać żadnych kłopotów, poza tym, człowiek ten i jego rodzina w niczym mu nie zawinili, więc dlaczego miałby ich zabijać? Wbrew pozorom, kotołak swoje zasady, których starał się przestrzegać. W razie, gdyby zdarzyło się, że jacyś bandyci postanowią napaść na ten wóz, to Kelsier z chęcią przeleje ich krew, w końcu wtedy będzie miał powód, żeby to zrobić.
Wzrok dzieci czuł na sobie do momentu, aż usiadł nieopodal czarnowłosej, chociaż nawet po tym, i tak zaczęły go znowu obserwować. Tak naprawdę, nie dziwił im się, w końcu nic o nim nie wiedziały i pewnie były ciekawe tego, kim jest, co robi na szlaku, dokąd zmierza i tak dalej. Poczuł na sobie również wzrok kolejnej osoby i łatwo było domyślić się, że jest to czarnowłosa nieznajoma. Pewnie, podobnie jak dzieci, chciała wiedzieć, kim jest, skąd przybywa, dokąd podróżuje i pewnie wiele innych pytań, które można było zadać nieznajomej osobie, i które mogły być dobrą próbą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Wiedział, że dziewczyna badała go wzrokiem i wiedział też to, że z jego wyglądu, sylwetki, postawy, a także ubrań wprawne oko może wyczytać kilka informacji.
Kotołak udawał, że nie dostrzega, iż nieznajoma przygląda mu się i we względnym spokoju konsumował jabłko, które wcześniej zabrał z jednej z beczek, W końcu z owocu pozostał sam ogryzek, w którym widoczne były także brązowawe nasiona, kontrastujące z jasnym ogryzkiem niczym światło księżyca z czernią nocy. Kelsier cisnął ogryzek przed siebie, a ten poszybował w powietrzu i wylądował w krzakach, dość daleko od powozu. W tym samym momencie usłyszał pierwsze słowa czarnowłosej, które okazały się pytaniem, dość ogólnym.
Zmiennokształtny spojrzał na nią, ich spojrzenia spotkały się i szybko dostrzegł, że dziewczyna również posiada kocie oczy, jednak ich kolor podchodził pod złoto. Panterołaczka, najprawdopodobniej. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Niecałe dwa tygodnie — odparł. Nie była to jakaś tajemnica, więc nie musiał tego ukrywać przed kimś, kogo nie zna. A tyle czasu minęło, odkąd opuścił twierdzę Zjednoczonych z Cieniem, w której przebywał tylko przez chwilę i przybył tam po to, aby powiadomić o zleceniach, które znalazł i wykonał samotnie.
- A Pani? - zapytał. Informacja za informację.
W międzyczasie, Kelsier przyjrzał się dziewczynie trochę uważniej. Nawet teraz mógł stwierdzić, że jest niższa od niego. Łagodne rysy twarzy współgrały z ładnymi ustami i niewielkim nosem, a także z wyraźnie zarysowanymi brwiami i złotymi oczami, które zauważył już wcześniej. Czarne i długie włosy były całkowitym przeciwieństwem tego, co on sam miał na głowie- czyli nie za długie i białe włosy. Wydawało mu się, że dziewczyna dba o swoje włosy, bo gdyby było inaczej, to nosiłaby zdecydowanie krótsze. Wzrok zszedł niżej, przechodząc po smukłej szyi i okalając jej kobiecą sylwetkę z dość wyraźnym zarysem damskich atrybutów, a przynajmniej tych znajdujących się z przodu. Jego oczy spoczęły także na dłoniach panterołaczki, które były wąskie i różniły się wyglądem od dłoni osoby profesji podobnej do jego, w sensie, od dłoni wojownika. Oczy Kelsiera prześlizgnęły się po biodrach nieznajomej i trafiły na jej zgrabne nogi. Kotołak jeszcze raz przyjrzał się czarnowłosej, jednak tym razem od nóg w górę, kończąc na oczach. Miał przed sobą bardzo ładną dziewczynę, która w dodatku była zmiennokształtną. Domyślił się też, że nie jest ona zaznajomiona z wojaczką, głównie po jej dłoniach. Zauważył też płaszcz leżący obok niej, pod którym prawdopodobnie coś ukryła, jednak nie była to jego sprawa, więc nie zamierzał o to pytać.
Zorientował się, że dziewczyna coś mówi, więc zaczął jej słuchać. Nie chciał wyjść na osobnika, który zauważył piękną dziewczynę i od razu stracił rozum, te lata już dla niego minęły.
- Też nigdy nie byłem w Rapsodii — odpowiedział spokojnie i podążył swym wzrokiem w miejsce, w które patrzyła panterołaczka. Bez problemu spostrzegł góry, o których przed chwilą mówiła.
Wsłuchał się w jej łagodny głos, gdy wypowiadała kolejne słowa. Sam przed sobą przyznał, że słowa te, w pewnym sensie, dotyczą jego samego, jednak nie miał zamiaru wypowiadać tego na głos.
Usłyszał kolejne pytania, mógł na nie odpowiedzieć.
- Praca... Przybywam z Równin Theryjskich i na imię mi Kelsier — odpowiedział krótko. Był małomówną osobą, więc odpowiedzi na pytanie układał sobie w głowie tak, żeby były dość krótkie, chyba że nie dało się odpowiedzieć na pytanie krótką wypowiedzią.
- A jak zwą ciebie? - zapytał po chwili.
- Skoro już znamy swoje imiona, to możemy sobie darować mówienie do siebie "Pani" i "Panie"... - zaproponował po tym, jak czarnowłosa podała mu swoje imię.
- Od razu uprzedzam, że nie jestem dobrym kompanem do rozmowy... - powiedział i przeniósł spojrzenie z oczu dziewczyny na krajobraz, któremu przyglądał się wcześniej.
Wzrok dzieci czuł na sobie do momentu, aż usiadł nieopodal czarnowłosej, chociaż nawet po tym, i tak zaczęły go znowu obserwować. Tak naprawdę, nie dziwił im się, w końcu nic o nim nie wiedziały i pewnie były ciekawe tego, kim jest, co robi na szlaku, dokąd zmierza i tak dalej. Poczuł na sobie również wzrok kolejnej osoby i łatwo było domyślić się, że jest to czarnowłosa nieznajoma. Pewnie, podobnie jak dzieci, chciała wiedzieć, kim jest, skąd przybywa, dokąd podróżuje i pewnie wiele innych pytań, które można było zadać nieznajomej osobie, i które mogły być dobrą próbą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu. Wiedział, że dziewczyna badała go wzrokiem i wiedział też to, że z jego wyglądu, sylwetki, postawy, a także ubrań wprawne oko może wyczytać kilka informacji.
Kotołak udawał, że nie dostrzega, iż nieznajoma przygląda mu się i we względnym spokoju konsumował jabłko, które wcześniej zabrał z jednej z beczek, W końcu z owocu pozostał sam ogryzek, w którym widoczne były także brązowawe nasiona, kontrastujące z jasnym ogryzkiem niczym światło księżyca z czernią nocy. Kelsier cisnął ogryzek przed siebie, a ten poszybował w powietrzu i wylądował w krzakach, dość daleko od powozu. W tym samym momencie usłyszał pierwsze słowa czarnowłosej, które okazały się pytaniem, dość ogólnym.
Zmiennokształtny spojrzał na nią, ich spojrzenia spotkały się i szybko dostrzegł, że dziewczyna również posiada kocie oczy, jednak ich kolor podchodził pod złoto. Panterołaczka, najprawdopodobniej. Uśmiechnął się ledwo zauważalnie.
- Niecałe dwa tygodnie — odparł. Nie była to jakaś tajemnica, więc nie musiał tego ukrywać przed kimś, kogo nie zna. A tyle czasu minęło, odkąd opuścił twierdzę Zjednoczonych z Cieniem, w której przebywał tylko przez chwilę i przybył tam po to, aby powiadomić o zleceniach, które znalazł i wykonał samotnie.
- A Pani? - zapytał. Informacja za informację.
W międzyczasie, Kelsier przyjrzał się dziewczynie trochę uważniej. Nawet teraz mógł stwierdzić, że jest niższa od niego. Łagodne rysy twarzy współgrały z ładnymi ustami i niewielkim nosem, a także z wyraźnie zarysowanymi brwiami i złotymi oczami, które zauważył już wcześniej. Czarne i długie włosy były całkowitym przeciwieństwem tego, co on sam miał na głowie- czyli nie za długie i białe włosy. Wydawało mu się, że dziewczyna dba o swoje włosy, bo gdyby było inaczej, to nosiłaby zdecydowanie krótsze. Wzrok zszedł niżej, przechodząc po smukłej szyi i okalając jej kobiecą sylwetkę z dość wyraźnym zarysem damskich atrybutów, a przynajmniej tych znajdujących się z przodu. Jego oczy spoczęły także na dłoniach panterołaczki, które były wąskie i różniły się wyglądem od dłoni osoby profesji podobnej do jego, w sensie, od dłoni wojownika. Oczy Kelsiera prześlizgnęły się po biodrach nieznajomej i trafiły na jej zgrabne nogi. Kotołak jeszcze raz przyjrzał się czarnowłosej, jednak tym razem od nóg w górę, kończąc na oczach. Miał przed sobą bardzo ładną dziewczynę, która w dodatku była zmiennokształtną. Domyślił się też, że nie jest ona zaznajomiona z wojaczką, głównie po jej dłoniach. Zauważył też płaszcz leżący obok niej, pod którym prawdopodobnie coś ukryła, jednak nie była to jego sprawa, więc nie zamierzał o to pytać.
Zorientował się, że dziewczyna coś mówi, więc zaczął jej słuchać. Nie chciał wyjść na osobnika, który zauważył piękną dziewczynę i od razu stracił rozum, te lata już dla niego minęły.
- Też nigdy nie byłem w Rapsodii — odpowiedział spokojnie i podążył swym wzrokiem w miejsce, w które patrzyła panterołaczka. Bez problemu spostrzegł góry, o których przed chwilą mówiła.
Wsłuchał się w jej łagodny głos, gdy wypowiadała kolejne słowa. Sam przed sobą przyznał, że słowa te, w pewnym sensie, dotyczą jego samego, jednak nie miał zamiaru wypowiadać tego na głos.
Usłyszał kolejne pytania, mógł na nie odpowiedzieć.
- Praca... Przybywam z Równin Theryjskich i na imię mi Kelsier — odpowiedział krótko. Był małomówną osobą, więc odpowiedzi na pytanie układał sobie w głowie tak, żeby były dość krótkie, chyba że nie dało się odpowiedzieć na pytanie krótką wypowiedzią.
- A jak zwą ciebie? - zapytał po chwili.
- Skoro już znamy swoje imiona, to możemy sobie darować mówienie do siebie "Pani" i "Panie"... - zaproponował po tym, jak czarnowłosa podała mu swoje imię.
- Od razu uprzedzam, że nie jestem dobrym kompanem do rozmowy... - powiedział i przeniósł spojrzenie z oczu dziewczyny na krajobraz, któremu przyglądał się wcześniej.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Uśmiech jest swego rodzaju wizytówką każdego. To ten swoisty rodzaj komunikatu, który jest ponadczasowy i ponadrasowy, w każdym miejscu świata. Oczywiście istnieje wiele uśmiechów, przez łzy, wymuszone, szczere, nieśmiałe albo drapieżne. Są szerokie i nieznaczne, niepewne oraz zuchwałe. Takie, które rozjaśniają twarz na widok ukochanej osoby albo cierpną na ustach rażąc samym widokiem. Uśmiech kotołaka był ledwie widoczny, zagościł na chwilę w kąciku bladych warg. Spokojny, zachowawczy, miała styczność z ułożonym i opanowanym osobnikiem. Zmienił na moment niezauważalnie wyraz twarzy... I to wszystko. Tylko dobry wzrok sprawił, że ujrzała ten krótszy od mrugnięcia okiem widok, ale nie żałowała. Jedynie ich spojrzenia, zetknąwszy się na moment, nie powiedziały nic więcej. Ot, spotkanie ciemnego złota i tajemniczej, nieprzeniknionej szarości kocich tęczówek...
- Całe życie. - uśmiechnęła się również. Dwa tygodnie w drodze nie były takim strasznie długim czasem, ale nie zdefiniowała dobrze pytania. To nie musiała być pierwsza jego podróż, wcześniejsze mogły być dłuższe, inne krótsze... Ona natomiast, pomijając najwcześniejsze lata, ciągle podróżowała. Cały czas coś ją gnało, coś pod skórą siedziało, szepcząc do uszu, że ma iść przed siebie. Robiła postoje, zatrzymywała się na jakiś czas, ale konsekwentnie, choćby kulawa, parła naprzód.
O ile Jyneth była niezłą obserwatorką, była też kobietą... Bez podtekstów. W tym sensie, że kobiety często przyglądały się mężczyznom, najpewniej w celach poznawczych i ocenienia urody a tym samym wyborze przyszłego partnera bądź męża. Nie znaczy, że zmiennokształtna robiła to w tym właśnie zamiarze, skąd, zawsze starała się poznać z kim rozmawia po pewnych małych niuansach, uśmiechu, sposobie odgarniania włosów, wymowie czy stąpaniu po ziemi. Takie przyglądanie się mogło być nieraz źle postrzegane, jako początek flirtu na przykład... Co bywa kłopotliwe. Kotołak po wymianie kilku słów też zwrócił na nią oczy, wodząc wzrokiem po jej sylwetce. Teraz nastąpiła zamiana ról, on obserwował, najpewniej również próbując dowiedzieć się jak najwięcej po tym co widzi. O tyle dobrze, że nie patrzył na nią w chwili, gdy poruszała się o kulach - ten widok przyćmiewał często resztę jej osoby. Już nie obchodził charakter, nawet twarz, jeśli od kolan w dół nogi odmawiają posłuszeństwa. A jeśli zapatrzy się na pewnie miejsca... Mężczyzna to mężczyzna, cóż rzec?
- W takim razie oboje zobaczymy Rapsodię po raz pierwszy. Każde wrażenie jest inne. Mówi się, że patrząc na kwiat mleczu, ktoś zobaczy małe słońce a kto inny pospolity chwast. - ucho znów lekko poruszyło się pod włosami, najwyraźniej nie mogąc doczekać się odpowiedzi. Jyneth ponownie poprawiła czarne włosy, zamyślając się - Kelsier... Bardzo ładne imię. Byłam kiedyś na Równinach Theryjskich, przepiękne miejsce... - zamilkła na moment, przypominając którąś z włóczęg traktem, albo też cichy, nocny bieg jako pantera..? - Z jednej strony otoczone oceanem, niby płynny, opalizujący szafir, z drugiej lasem o szeptach w każdym odcieniu zieleni... Ah, imię. Na imię mam Jyneth. Jyneth Nix.
Nie jest dobrym kompanem do rozmowy..? Ah, na bogów, dlaczego ciągle się używa tego przestarzałego zwrotu. W rozmowie nie chodzi o to by ciągle bełkotać - są Ci co słuchają i co mówią. Czasem ktoś mówi więcej, a ktoś słucha za troje, ot, to cała filozofia. Jednakże, dziewczynie nic więcej nie przyszło do głowy... Po skąpych odpowiedziach wyczuła, że Kelsier nie jest skory do używania większej ilości słów, a przymuszanie kogoś do rozwinięcia myśli często kończyło się źle. W takich chwilach przejmowała pałeczkę opowiadając... Hm, może to dobry pomysł? Bliźniaki z przodu wozu zrobił się nieco hałaśliwe, może warto by zająć czymś ich uwagę?
Przez najbliższy kawałek drogi między zmiennokształtnymi zapadło nie-krępujące milczenie. Każdy miał swoje myśli i chęć do obserwowania otoczenia, lecz coś mówiło dziewczynie, że powinna przerwać ciszę.
- Czy to prawda Panie Travis... - zaczęła Jyneth, czując jak bliźniaki jak na zawołanie wychylają się w jej stronę - ... Że przy murach miasta, tuż przy rzece rośnie ogromny jak drzewo dąb..?
- Hmm? - mruknął chłop, pytanie wyraźnie zaskoczyło go i wyrwało z zamyślenia - Ani chybi, dużo drzew i zielska rośnie wokół rzeki czy murów, ale nigdy żem tam nie był. A na co to panience?
Dzieci siedzące z przodu wozu wymieniły zdumione spojrzenia. Nie ma to jak rozbudzić ciekawość... Starszy chłopak zaczął znów cicho grać na harmonijce. Jyneth poprawiła się na sianie, odgarnęła włosy z czoła i spojrzała w stronę pól, gdzie za rzadko rosnącymi drzewami, z gracją płynęła rzeka. Zamyśliła się pokazowo a bliźniaki wstrzymały oddech. Tak bardzo, że zsunęły się ze snopków u góry i przysiadły obok.
- Istnieje legenda o tym drzewie oraz rzece Nefari i bardzo chciałam je zobaczyć, przekonać się czy naprawdę tam jest. - zerknęła kątem oka na dzieci. Tak, połknęły przynętę, strzygąc uszami w jej stronę. - Dawno temu, żył w Rapsodii dzielny wojownik, który pewnego razu oświadczył, że musi się ożenić. I to nie z byle kim, ale z przepiękna dziewczyną, która mu się przyśniła - a cudna była jak marzenie. Tak się w niech zakochał, że zwiedził tysiące miast i wiosek, szukając swojej ukochanej ze snu, tak w nią zapatrzony, że nie zważał na inne kobiety. A jednej z nich, mieszkającej również w Rapsodii, na imię było Nefari. Pokochała ona wojownika szczerze, a, że była nieśmiała, nie umiała mu tego powiedzieć. Któregoś dnia, widząc go przed domem, chciała mu ofiarować dzban z wodą, lecz wojak wzgardził prostym darem. Zabolało ją to, bo był zbyy dumny, by przyjąć coś tak zwykłego, ale po pewnym czasie, gdy ten znów wrócił z podróży, postanowiła dać mu grubą koszulę, którą własnoręcznie uszyła. I tym razem odmówił, zły, bo znów nie znalazł swojej wyśnionej ukochanej. W tej złości podarł koszulę, odepchnął Nefari i odszedł śpiesznie. Idąc tak, wzburzony, wręcz kipiący rozżaleniem, natknął się nagle na piękną postać. - Jyneth mówiła spokojnym, dźwięcznym głosem, starając się zainteresować słuchaczy. Z dziećmi było łatwo... - I tak, była to jego ukochana. O pięknej twarzy, lśniących włosach i oczach jak drogie kamienie. Wojownik padł na kolana, mówiąc, że zrobi dla niej wszystko, wyznając jej swoją miłość, ale ta tylko spojrzała na niego chłodno i oświadczyła, że skoro ją kocha, niech dla niej zaśpiewa. Zdziwiony, chcąc nie chcąc, zaczął śpiewać. Gdy tylko zamykał usta by odetchnąć na moment, kobieta poganiała go, wypominając, że obiecał zrobić dla niej wszystko. W miarę jak śpiewał, gardło mu zachrypło i przeszło mu przez głowę, że przydałby się dzban wody by je zwilżyć. Zapadła noc, robiło się zimno... Pożałował odrzucenia ciepłej koszuli. W końcu zamilkł, przestając śpiewać, a przecudna kobieta, jako zjawa, rozmyła się w powietrzu bez słowa. Najszybciej jak mógł pobiegł szukać Nefari, ale jedyne co zastał w miejscu w którym ją ostatnio widział, był strumień. Tyle łez przelała za swoją miłością, że zamieniła się w źródło. W rozpaczy wojownika zapłakał również, aż za sprawą czarów, stracił swoją postać. Zamienił się w dąb, który rósł u brzegu strumienia. Z czasem strumień zamienił się w wielką rzekę, o, którą stąd widzimy. - Jyneth wskazała dzieciom łagodny zawijas w oddali. - Czasem, w świetle słońca, widać jak duch Nefari tańczy nad powierzchnią wody w postaci jasnego obłoku... Myślicie, że będziecie w stanie ją wypatrzeć?
Chytre pytanie zaowocowało tym, że bliźniaki wspięły się w mgnieniu oka na najwyższą wiązkę siana, wlepiając oczy w rzekę w oddali. Jyneth nawet nie kryła uśmiechu rozbawienia, podczas gdy chłop zaśmiał się cicho. Jej złotawe spojrzenie zatrzymało się na Kelsierze, westchnęła cicho.
- Z tego żyję. Opowiadam bajki, różne historie... Nie dla mnie ostrze.
- Całe życie. - uśmiechnęła się również. Dwa tygodnie w drodze nie były takim strasznie długim czasem, ale nie zdefiniowała dobrze pytania. To nie musiała być pierwsza jego podróż, wcześniejsze mogły być dłuższe, inne krótsze... Ona natomiast, pomijając najwcześniejsze lata, ciągle podróżowała. Cały czas coś ją gnało, coś pod skórą siedziało, szepcząc do uszu, że ma iść przed siebie. Robiła postoje, zatrzymywała się na jakiś czas, ale konsekwentnie, choćby kulawa, parła naprzód.
O ile Jyneth była niezłą obserwatorką, była też kobietą... Bez podtekstów. W tym sensie, że kobiety często przyglądały się mężczyznom, najpewniej w celach poznawczych i ocenienia urody a tym samym wyborze przyszłego partnera bądź męża. Nie znaczy, że zmiennokształtna robiła to w tym właśnie zamiarze, skąd, zawsze starała się poznać z kim rozmawia po pewnych małych niuansach, uśmiechu, sposobie odgarniania włosów, wymowie czy stąpaniu po ziemi. Takie przyglądanie się mogło być nieraz źle postrzegane, jako początek flirtu na przykład... Co bywa kłopotliwe. Kotołak po wymianie kilku słów też zwrócił na nią oczy, wodząc wzrokiem po jej sylwetce. Teraz nastąpiła zamiana ról, on obserwował, najpewniej również próbując dowiedzieć się jak najwięcej po tym co widzi. O tyle dobrze, że nie patrzył na nią w chwili, gdy poruszała się o kulach - ten widok przyćmiewał często resztę jej osoby. Już nie obchodził charakter, nawet twarz, jeśli od kolan w dół nogi odmawiają posłuszeństwa. A jeśli zapatrzy się na pewnie miejsca... Mężczyzna to mężczyzna, cóż rzec?
- W takim razie oboje zobaczymy Rapsodię po raz pierwszy. Każde wrażenie jest inne. Mówi się, że patrząc na kwiat mleczu, ktoś zobaczy małe słońce a kto inny pospolity chwast. - ucho znów lekko poruszyło się pod włosami, najwyraźniej nie mogąc doczekać się odpowiedzi. Jyneth ponownie poprawiła czarne włosy, zamyślając się - Kelsier... Bardzo ładne imię. Byłam kiedyś na Równinach Theryjskich, przepiękne miejsce... - zamilkła na moment, przypominając którąś z włóczęg traktem, albo też cichy, nocny bieg jako pantera..? - Z jednej strony otoczone oceanem, niby płynny, opalizujący szafir, z drugiej lasem o szeptach w każdym odcieniu zieleni... Ah, imię. Na imię mam Jyneth. Jyneth Nix.
Nie jest dobrym kompanem do rozmowy..? Ah, na bogów, dlaczego ciągle się używa tego przestarzałego zwrotu. W rozmowie nie chodzi o to by ciągle bełkotać - są Ci co słuchają i co mówią. Czasem ktoś mówi więcej, a ktoś słucha za troje, ot, to cała filozofia. Jednakże, dziewczynie nic więcej nie przyszło do głowy... Po skąpych odpowiedziach wyczuła, że Kelsier nie jest skory do używania większej ilości słów, a przymuszanie kogoś do rozwinięcia myśli często kończyło się źle. W takich chwilach przejmowała pałeczkę opowiadając... Hm, może to dobry pomysł? Bliźniaki z przodu wozu zrobił się nieco hałaśliwe, może warto by zająć czymś ich uwagę?
Przez najbliższy kawałek drogi między zmiennokształtnymi zapadło nie-krępujące milczenie. Każdy miał swoje myśli i chęć do obserwowania otoczenia, lecz coś mówiło dziewczynie, że powinna przerwać ciszę.
- Czy to prawda Panie Travis... - zaczęła Jyneth, czując jak bliźniaki jak na zawołanie wychylają się w jej stronę - ... Że przy murach miasta, tuż przy rzece rośnie ogromny jak drzewo dąb..?
- Hmm? - mruknął chłop, pytanie wyraźnie zaskoczyło go i wyrwało z zamyślenia - Ani chybi, dużo drzew i zielska rośnie wokół rzeki czy murów, ale nigdy żem tam nie był. A na co to panience?
Dzieci siedzące z przodu wozu wymieniły zdumione spojrzenia. Nie ma to jak rozbudzić ciekawość... Starszy chłopak zaczął znów cicho grać na harmonijce. Jyneth poprawiła się na sianie, odgarnęła włosy z czoła i spojrzała w stronę pól, gdzie za rzadko rosnącymi drzewami, z gracją płynęła rzeka. Zamyśliła się pokazowo a bliźniaki wstrzymały oddech. Tak bardzo, że zsunęły się ze snopków u góry i przysiadły obok.
- Istnieje legenda o tym drzewie oraz rzece Nefari i bardzo chciałam je zobaczyć, przekonać się czy naprawdę tam jest. - zerknęła kątem oka na dzieci. Tak, połknęły przynętę, strzygąc uszami w jej stronę. - Dawno temu, żył w Rapsodii dzielny wojownik, który pewnego razu oświadczył, że musi się ożenić. I to nie z byle kim, ale z przepiękna dziewczyną, która mu się przyśniła - a cudna była jak marzenie. Tak się w niech zakochał, że zwiedził tysiące miast i wiosek, szukając swojej ukochanej ze snu, tak w nią zapatrzony, że nie zważał na inne kobiety. A jednej z nich, mieszkającej również w Rapsodii, na imię było Nefari. Pokochała ona wojownika szczerze, a, że była nieśmiała, nie umiała mu tego powiedzieć. Któregoś dnia, widząc go przed domem, chciała mu ofiarować dzban z wodą, lecz wojak wzgardził prostym darem. Zabolało ją to, bo był zbyy dumny, by przyjąć coś tak zwykłego, ale po pewnym czasie, gdy ten znów wrócił z podróży, postanowiła dać mu grubą koszulę, którą własnoręcznie uszyła. I tym razem odmówił, zły, bo znów nie znalazł swojej wyśnionej ukochanej. W tej złości podarł koszulę, odepchnął Nefari i odszedł śpiesznie. Idąc tak, wzburzony, wręcz kipiący rozżaleniem, natknął się nagle na piękną postać. - Jyneth mówiła spokojnym, dźwięcznym głosem, starając się zainteresować słuchaczy. Z dziećmi było łatwo... - I tak, była to jego ukochana. O pięknej twarzy, lśniących włosach i oczach jak drogie kamienie. Wojownik padł na kolana, mówiąc, że zrobi dla niej wszystko, wyznając jej swoją miłość, ale ta tylko spojrzała na niego chłodno i oświadczyła, że skoro ją kocha, niech dla niej zaśpiewa. Zdziwiony, chcąc nie chcąc, zaczął śpiewać. Gdy tylko zamykał usta by odetchnąć na moment, kobieta poganiała go, wypominając, że obiecał zrobić dla niej wszystko. W miarę jak śpiewał, gardło mu zachrypło i przeszło mu przez głowę, że przydałby się dzban wody by je zwilżyć. Zapadła noc, robiło się zimno... Pożałował odrzucenia ciepłej koszuli. W końcu zamilkł, przestając śpiewać, a przecudna kobieta, jako zjawa, rozmyła się w powietrzu bez słowa. Najszybciej jak mógł pobiegł szukać Nefari, ale jedyne co zastał w miejscu w którym ją ostatnio widział, był strumień. Tyle łez przelała za swoją miłością, że zamieniła się w źródło. W rozpaczy wojownika zapłakał również, aż za sprawą czarów, stracił swoją postać. Zamienił się w dąb, który rósł u brzegu strumienia. Z czasem strumień zamienił się w wielką rzekę, o, którą stąd widzimy. - Jyneth wskazała dzieciom łagodny zawijas w oddali. - Czasem, w świetle słońca, widać jak duch Nefari tańczy nad powierzchnią wody w postaci jasnego obłoku... Myślicie, że będziecie w stanie ją wypatrzeć?
Chytre pytanie zaowocowało tym, że bliźniaki wspięły się w mgnieniu oka na najwyższą wiązkę siana, wlepiając oczy w rzekę w oddali. Jyneth nawet nie kryła uśmiechu rozbawienia, podczas gdy chłop zaśmiał się cicho. Jej złotawe spojrzenie zatrzymało się na Kelsierze, westchnęła cicho.
- Z tego żyję. Opowiadam bajki, różne historie... Nie dla mnie ostrze.
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Jego uśmiech, tak właściwie, był przeznaczony właśnie dla oczu panterołaczki, bo tylko ona mogła go dostrzec. Uśmiech ten był reakcją na to, iż spotkał kogoś zmiennokształtnego, co prawda nie była ona kotołakiem tak jak on, jednak była innym kotem. Spodziewał się, że dziewczyna nie odwzajemni jego uśmiechu, w końcu nawet sam uśmiech nie sugerował niczego takiego, po prostu pojawił się na chwilę na ustach kotołaka i oznaczał pozytywne uczucie, które towarzyszyło mu przez chwilę po tym, jak zauważył, że czarnowłosa jest zmiennokształtną. Jednak ona odpowiedziała mu uśmiechem chwilę po tym, jak odpowiedziała na pytanie, które jej zadał. Jej odpowiedź również była dość ogólna. Kelsier powiedział jej, ile minęło od momentu, w którym wyruszył z twierdzy Zjednoczonych z Cieniem, gdy był tam ostatnim razem, równie dobrze mógłby wcześniej odpowiedzieć tak samo, jak ona. Chociaż nie... nie mógłby powiedzieć, że podróżuje całe życie, bo dzieciństwo spędził na ulicach Nandan-Ther i dopiero jako nastolatek zaczął podróżować. Łączyło się to z przystąpieniem do grupy złodziei, o czym zdecydowała jego starsza siostra i jedyna rodzina. Właśnie... Farah... przypomniał sobie o niej i przyznał przed samym sobą, że chciałby odwiedzić ją jeszcze raz i tym razem nacieszyć się jej towarzystwem trochę dłużej niż ostatnio, mimo że ostatnio widzieli się i rozmawiali ze sobą jakieś dziesięć lat temu. Od jakiegoś czasu, liczył się w hierarchii Zjednoczonych z Cieniem, więc teraz nikt nie powinien czepiać się go o to, że spotkałby się z siostrą, mimo że na samym początku Robnor zabronił mu kontaktować się z jakimkolwiek członkiem rodziny.
Wymienili ze sobą zaledwie kilka słów, a role nieco odwróciły się, bo to teraz on przyglądał się jej i próbował zdobyć jak najwięcej informacji z wyglądu zmiennokształtnej. Nie był mistrzem obserwacji, jeśli chodzi o wydobywanie informacji z danej osoby, patrząc wyłącznie na jej wygląd, jednak udało mu się uzyskać kilka faktów na temat czarnowłosej. Nie miał zamiaru patrzeć się na nią dłużej niż powinien, nie chciał, żeby odebrała to w niewłaściwy sposób, więc ostatecznie znowu spojrzał jej w oczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł zawiesić oko na dłużej w kilku chwilach i, gdy patrzył na klatkę piersiową Jyneth albo na jej talię... jakby nie było, był mężczyzną i pewnych "nawyków" nie da się pozbyć, nawet gdyby się chciało.
- Jeszcze ktoś inny może zobaczyć kwiat, którym można coś udekorować, jakiś wianek czy coś. Kwiat różni się od chwastu tym, że pięknie wygląda — odparł po chwili. W sumie nie wiedział co powiedzieć, więc wypowiedział to, co pierwszy przyszło mu na myśl, więc możliwe, że powiedział coś oczywistego, coś, co wie każdy.
Patrzył się w stronę dziewczyny, w końcu próbował z nią rozmawiać, więc bez problemu zauważył ruch na jej głowie, a dzięki kocim oczom dostrzegł, że ukrywa ona swoje uszy pod gęstą czernią włosów. Podejrzewał, że jemu nie udałoby się ukryć kocich uszu pod włosami, bo nawet gdyby je zapuścił, to nie byłby tak gęste i piękne jak te, które ma Jyneth. Dlatego swoje uszy ukrywał pod kapturem.
- Jesteś pierwszą osobą, która powiedziała, że mam bardzo ładne imię... Dziękuję — powiedział Kelsier, po chwili skarcił się w myślach, bo wydawało mu się, że powinien zachować to dla siebie.
- Zapomniałaś o górskich szczytach, które pną się w górę i wyglądają jak dolna część szczęki jakiegoś naprawdę wielkiego stworzenia i otaczają warownię Nandan-Ther... - odparł, krótko po tym, jak czarnowłosa opisała miejsce, z którego pochodzi kotołak.
- A twoje imię również jest ładne — dodał, przypominając sobie o tym, że ona także wyjawiła mu swoje imię.
Cisza zapadła tylko między dwójką zmiennokształtnych, bo podniesione głosy i śmiechy bawiących się dzieci cały czas nie pozwalały na to, aby cisza przejęła władzę nad całym wozem. W głębi duszy cieszył się, że dzieci nie zasypują go pytaniami, a jedyna osoba, która z nim rozmawia, siedzi obok.
Wyglądało na to, że panterołaczka chce przejąć pałeczkę w walce z ciszą. Najpierw zapytała chłopa o to, czy przy murach Rapsodii rośnie dąb, a później zaczęła opowieść. Jeśli Jyneth spoglądała teraz na niego, to z łatwością mogła zauważyć ruch pod kapturem Kelsiera i to, mniej więcej, w tym samym miejscu, w którym ona sama miała uszy. Uszy kotołaka poruszyły się dokładnie wtedy, gdy dziewczyna zaczęła opowiadać, a on sam ponownie skupił swój wzrok na niej. Uszy z chęcią słuchały jej głosu i nastawiły się tak, aby słyszeć go, jak najlepiej.
W głosie panterołaczki był coś, co sprawiało, że wszyscy z chęcią słuchali tego, o czym opowiada, bez różnicy czy ktoś był stary, młody, dobry, zły, czy była to kobieta, czy mężczyzna. Mężczyzna domyślił się, że Jyneth bardzo często opowiada coś innym ludziom, a to, że ma do tego "odpowiedni" głos jest zasługą albo wielu ćwiczeń, albo głos ten jest darem, który posiada od urodzenia. Kelsier sam podążył wzrokiem za dłonią zmiennokształtnej, gdy wskazała dzieciom rzekę. Przez chwilę przyglądał się rzece, zupełnie jakby sam chciał wypatrzeć ducha Nefari tańczącego nad powierzchnią wody. Chwila ta trwała krótko, a kotołak przeniósł swoje spojrzenie ponownie na Jyneth, dzięki temu mógł widzieć uśmiech, który pojawił się na jej twarzy. Sprawiło to, że na twarzy mężczyzny również pojawił się uśmiech, chociaż tym razem również był ledwo widoczny.
- Wiem, że nie zajmujesz się wojaczką albo czymkolwiek związanym z walką bronią białą. Wiem to, bo nie masz dłoni osoby, która przyzwyczajona jest do trzymania w nich rękojeści swej broni — odparł po chwili. Dowiedział się tego w momencie, w którym przyglądał się jej dłoniom w tych kilku chwilach, które wcześniej poświęcił na przyjrzenie się wyglądowi czarnowłosej.
- To... wrodzony talent czy uczyłaś się tego? No wiesz... chodzi mi o twój głos, to, w jaki sposób opowiadasz i tak dalej... - odezwał się znowu, a pytający wzrok kotołaka spoczął na Jyneth.
Wymienili ze sobą zaledwie kilka słów, a role nieco odwróciły się, bo to teraz on przyglądał się jej i próbował zdobyć jak najwięcej informacji z wyglądu zmiennokształtnej. Nie był mistrzem obserwacji, jeśli chodzi o wydobywanie informacji z danej osoby, patrząc wyłącznie na jej wygląd, jednak udało mu się uzyskać kilka faktów na temat czarnowłosej. Nie miał zamiaru patrzeć się na nią dłużej niż powinien, nie chciał, żeby odebrała to w niewłaściwy sposób, więc ostatecznie znowu spojrzał jej w oczy. Zdawał sobie sprawę z tego, że mógł zawiesić oko na dłużej w kilku chwilach i, gdy patrzył na klatkę piersiową Jyneth albo na jej talię... jakby nie było, był mężczyzną i pewnych "nawyków" nie da się pozbyć, nawet gdyby się chciało.
- Jeszcze ktoś inny może zobaczyć kwiat, którym można coś udekorować, jakiś wianek czy coś. Kwiat różni się od chwastu tym, że pięknie wygląda — odparł po chwili. W sumie nie wiedział co powiedzieć, więc wypowiedział to, co pierwszy przyszło mu na myśl, więc możliwe, że powiedział coś oczywistego, coś, co wie każdy.
Patrzył się w stronę dziewczyny, w końcu próbował z nią rozmawiać, więc bez problemu zauważył ruch na jej głowie, a dzięki kocim oczom dostrzegł, że ukrywa ona swoje uszy pod gęstą czernią włosów. Podejrzewał, że jemu nie udałoby się ukryć kocich uszu pod włosami, bo nawet gdyby je zapuścił, to nie byłby tak gęste i piękne jak te, które ma Jyneth. Dlatego swoje uszy ukrywał pod kapturem.
- Jesteś pierwszą osobą, która powiedziała, że mam bardzo ładne imię... Dziękuję — powiedział Kelsier, po chwili skarcił się w myślach, bo wydawało mu się, że powinien zachować to dla siebie.
- Zapomniałaś o górskich szczytach, które pną się w górę i wyglądają jak dolna część szczęki jakiegoś naprawdę wielkiego stworzenia i otaczają warownię Nandan-Ther... - odparł, krótko po tym, jak czarnowłosa opisała miejsce, z którego pochodzi kotołak.
- A twoje imię również jest ładne — dodał, przypominając sobie o tym, że ona także wyjawiła mu swoje imię.
Cisza zapadła tylko między dwójką zmiennokształtnych, bo podniesione głosy i śmiechy bawiących się dzieci cały czas nie pozwalały na to, aby cisza przejęła władzę nad całym wozem. W głębi duszy cieszył się, że dzieci nie zasypują go pytaniami, a jedyna osoba, która z nim rozmawia, siedzi obok.
Wyglądało na to, że panterołaczka chce przejąć pałeczkę w walce z ciszą. Najpierw zapytała chłopa o to, czy przy murach Rapsodii rośnie dąb, a później zaczęła opowieść. Jeśli Jyneth spoglądała teraz na niego, to z łatwością mogła zauważyć ruch pod kapturem Kelsiera i to, mniej więcej, w tym samym miejscu, w którym ona sama miała uszy. Uszy kotołaka poruszyły się dokładnie wtedy, gdy dziewczyna zaczęła opowiadać, a on sam ponownie skupił swój wzrok na niej. Uszy z chęcią słuchały jej głosu i nastawiły się tak, aby słyszeć go, jak najlepiej.
W głosie panterołaczki był coś, co sprawiało, że wszyscy z chęcią słuchali tego, o czym opowiada, bez różnicy czy ktoś był stary, młody, dobry, zły, czy była to kobieta, czy mężczyzna. Mężczyzna domyślił się, że Jyneth bardzo często opowiada coś innym ludziom, a to, że ma do tego "odpowiedni" głos jest zasługą albo wielu ćwiczeń, albo głos ten jest darem, który posiada od urodzenia. Kelsier sam podążył wzrokiem za dłonią zmiennokształtnej, gdy wskazała dzieciom rzekę. Przez chwilę przyglądał się rzece, zupełnie jakby sam chciał wypatrzeć ducha Nefari tańczącego nad powierzchnią wody. Chwila ta trwała krótko, a kotołak przeniósł swoje spojrzenie ponownie na Jyneth, dzięki temu mógł widzieć uśmiech, który pojawił się na jej twarzy. Sprawiło to, że na twarzy mężczyzny również pojawił się uśmiech, chociaż tym razem również był ledwo widoczny.
- Wiem, że nie zajmujesz się wojaczką albo czymkolwiek związanym z walką bronią białą. Wiem to, bo nie masz dłoni osoby, która przyzwyczajona jest do trzymania w nich rękojeści swej broni — odparł po chwili. Dowiedział się tego w momencie, w którym przyglądał się jej dłoniom w tych kilku chwilach, które wcześniej poświęcił na przyjrzenie się wyglądowi czarnowłosej.
- To... wrodzony talent czy uczyłaś się tego? No wiesz... chodzi mi o twój głos, to, w jaki sposób opowiadasz i tak dalej... - odezwał się znowu, a pytający wzrok kotołaka spoczął na Jyneth.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Delikatny uśmieszek znów błądził na jej wargach, nie mając jednak nic wspólnego z chochlikowatością ani śmiechem. Był to zwykły, serdeczny, acz niewielki uśmiech, który rozkwitł w kąciku warg. Jyneth poprawiła kosmyki włosów, przeczesując je palcami i odsunęła z boku twarzy kilka długich, ciemnych pukli. To było dość krępujące - jej uszy były małe, zaokrąglone i umiejscowione wyżej niż normalne ludzkie. Budowa zmiennokształtnego ciała wyraźnie zaznaczała umiejscowienie narządu słuchowego w miejscu analogicznym co do kociej, zwierzęcej formy. Tam, gdzie ludzie czy elfy mieli małżowiny uszne, ona miała gładką skórę. Ot, taka prawda. Co przeszkadzało w prostej czynności, bo jak tu odgarnąć włosy za ucho, gdy ludzkiego brak, a swoje kocie uniemożliwia to..? Przydałby się rzemień by uporządkować czasem nieporządne włosy, albo jakaś spinka, ale Jyneth nie przywiązywała uwagi do dóbr materialnych, a w szczególności świecidełek. Ładne bo ładne, popatrzeć na nie można, ale po co zaraz zbierać jak sroka i obwieszać się nimi jak luksusowa kurtyzana? Widziała kiedyś kotołaka z kolczykiem w uchu... Brr. Osobiście pomysł przekłuwania cienkiego ucha wydawał się jej okropny, choć rozumiała, że ludzka małżowina mogła unieść więcej złotych obręczy niż kocie ucho.
Przestając się jednak rozwodzić nad różnicami anatomicznymi... Swoimi, chociażby. Kwiat a chwast... Każdy kwiat może być chwastem. Róża kwitnąca na poletku ziemniaków zostanie wyrwana, ponieważ przeszkadza w rozwoju poczciwych kartofli, bardziej przydatnych rodzinie wieśniaków. Mlecz, niby małe słońce z barwnej rabatki zostanie wyrwany, bo psuje wyrafinowaną piękność pałacowego ogrodu swoim prostym urokiem. Pięknym i użytecznym można być tylko w określonym momencie i miejscu, kiedy indziej wadzi się innym. Kwiat można wyrwać i wstawić do wazonu, dać urodziwej pannie albo przypiąć do kapelusza... Ale uschnie. Straci liście i płatki, zwiędnie, zmarnieje... Ah, jak bardzo kwiaty muszą nienawidzić tych, którzy dla swojej rozrywki rwą je z rodzimej ziemi. Rwą je w kwiecie ich urody, przycinają im dłonie i stopy, wsadzają do zimnej wody w dusznym pomieszczeniu by cieszyć własne oczy ich wdziękiem. A one giną, młode, odebrane matce ziemi...
Dlatego Jyneth nie lubiła zrywać kwiatów. Nie lubiła też dostawać kwiatów. Najpiękniej wyglądały te rosnące swobodnie wśród traw, nie dotknięte ludzką ręką ani ostrymi nożycami.
- Nie ma za co. - odparła krótki, słysząc podziękowania. To smutne, że ludzie nie potrafią sobie zrobić przyjemności kilkoma miłymi słowami. Krzyki i wyzwiska przychodzą łatwo, ale szczere pochlebstwa już nie. Tym bardziej doceniła jego "dziękuję", zwłaszcza, że jak czuła po głosie, nie było wymuszone. - Góry przy warowni Nandan-Ther... Słyszałam o nich, widziałam je też, ale z daleka. Jeśli czas będzie moim przyjacielem, może jeszcze niedługo zawitam w tamte strony. Na pewno istnieje jakieś podanie albo historia o tamtym miejscu... Gdzieś na południu, daleko, daleko, za wieloma pustyniami znajdują się góry barwy krwi. Podobno między nimi skrywają się szczątki ogromnego pałacu. Wielki i stary jak świat smok, chcąc uchronić władców tam mieszkających przed deszczem ognistych skał, skrył pałac w swojej paszczy. Zginął, jego kości z czasem zmienił się w czerwony piach, ale zęby pod postacią gór zostały i dalej bronią dostępu do tego co pozostało z Pałacu. - zamyśliła się, nagle kilka słów sprawiło, że złote iskierki pojawiły się w jej oczach. - Kilka liter, zlepek paru znaków, ot, to moje imię. Niemniej, dziękuję.
Spuściła złote oczy na swoje dłonie. Rękawiczki tkwiły gdzieś w kieszeniach płaszcza, paznokcie były lekko zaostrzone i wyraźnie nie-ludzkie. Skóra barwą podobna kawie z mlekiem, jasnobrązowego kolorytu, nie idealnie gładka - przetarta gdzieniegdzie, z drobnymi zadrapaniami. Palce wprawione w trzymaniu drewnianych kijów miały już styczność z drzazgami. Nie były to wypielęgnowane dłonie panny na wydaniu, acz dłonie kogoś, kto musiał znosić przeciwieństwa losu. Nie były wprawione w trzymaniu ostrza, oczywiście, były na to zbyt delikatne i wyraźnie kruche. Stal wymaga precyzji, pracy mięśni całego ciała, co samo z siebie wykluczało wszelakie zainteresowanie Jyneth tą formą obrony. Jej pozostało walić z wdziękiem kijem po mordach każdego łobuza, który się doń przyczepił. Zerknęła na dłonie Kelsiera. Były mocne, ozdobione bladymi kreskami blizn, silne i wyraźnie pewne swego... Każdy ruch, czy też trzymając broń czy nie był wyważony i płynny, i tylko to zdradzało, że ćwicząc swoje ciało musiał spędzić na treningach długie lata.
- Nie dla mnie ostrze. - powtórzyła. - Stal wymaga hartowania mięśni, codziennej pracy i ćwiczeń. Nie mój sposób na życie. - uśmiech zabarwiła pewna nostalgia i cień smutku - Nie, żeby moja płeć przeszkadzała. Widziałam kobiety równie chętnie zajmujące się pracą przy kądzieli jak i szermierką. Z pewnych jednak przyczyn, muszę rzec, że nigdy nie dane było mi się nauczyć władać ostrzem. Nóż trzymać w dłoni potrafi każdy zjadacz chleba, ja też. - spojrzała w niebo przetykane białymi chmurami, tak delikatnymi jakby namalowanymi na błękicie subtelnym muśnięciem pędzla - Ale walka, to nie dla mnie. Nie atakuję pierwsza, unikam konfliktów, staram się tylko bronić, walczę tylko wtedy gdy nie mam wyboru. Mam kije i w razie czego, pazury i kły. - zniżyła głos mówiąc ostatnie słowa, podkurczając nieco palce, jakby chcąc skryć ostre, kocie paznokcie. Ostateczność, tak... O wiele łatwiej było w razie niebezpieczeństwa użyć kamienia iluzji czy uderzyć kijem. W końcu kto spodziewa się, że kulawa, bezbronna kobieta spróbuje walczyć? A celny cios w szczękę albo krocze nie raz powalił przeciwnika, dając jej czas na skrycie się w najbliższym domu, karczmie, czy nawet ucieczkę.
Głos... Jyneth mimowolnie zamruczała słysząc pochlebstwo, ale zaraz speszona pokręciła głową. Cichy dźwięk znikł, ale dopiero po chwili z jej policzków zszedł nieznaczny rumieniec. Nie raz chwalono jej warsztat słowno-głosowy, ale były to przyklaśnięcia karczemnej zgrai albo owacje. Mało kiedy zdarzały się bezpośrednie komplementy.
- Każdy radzi sobie jak może, przyznaję szczerzę, nie jest łatwo. Odkąd pamiętam... Lubiłam mówić. Może i jestem gadatliwa, ale nie przepadam za rozmowami o niczym. Zawsze... Dużo słuchałam, w szczególności starych opowieści, legend i baśni. Potem historii zwykłych ludzi, tego co robili na bitwach, co widzieli podczas dalekich wypraw, z jakimi potworami przyszło im się zmierzyć. Była w tym pewna magia... Dla mnie w każdym razie. - spojrzenie Jyneth podchwyciło wzrok kotołaka i w złotych iskierkach pojawiło się ciepło. - Słuchałam i zapamiętywałam by móc potem opowiadać innym. Cały czas. Czasem mówiłam o tym co mnie samą spotkało, częściej wymyślałam bajki oraz legendy. Czy to talent, trudno mi rzec. - dotknęła swojego gardła. - Na pewno pasja, bo lubię to co robię. Nie jestem mistrzynią, talentu może i jest odrobina. Jest sporo doświadczenia, ciągle szlifuje głos, by umieć "zaczarować" słuchacza... Nie jest to łatwe i się nie zawsze udaje, ale zawsze znajdzie się jakieś miejsce dla podróżującego opowiadacza. Umiem trochę też śpiewać, choć o wiele bardziej recytować. I mogę to robić godzinami, póki nie zachrypnę, bo choć nie lubię być w centrum uwagi, to cieszę się, gdy widzę, jak pilnie mnie słuchają - jak w serce trafia legenda albo historia wojownika zza mórz, którą ja, ot, ktoś niepozorny, przybłęda, opowiada w zwykłej, przydrożnej karczmie.
Przestając się jednak rozwodzić nad różnicami anatomicznymi... Swoimi, chociażby. Kwiat a chwast... Każdy kwiat może być chwastem. Róża kwitnąca na poletku ziemniaków zostanie wyrwana, ponieważ przeszkadza w rozwoju poczciwych kartofli, bardziej przydatnych rodzinie wieśniaków. Mlecz, niby małe słońce z barwnej rabatki zostanie wyrwany, bo psuje wyrafinowaną piękność pałacowego ogrodu swoim prostym urokiem. Pięknym i użytecznym można być tylko w określonym momencie i miejscu, kiedy indziej wadzi się innym. Kwiat można wyrwać i wstawić do wazonu, dać urodziwej pannie albo przypiąć do kapelusza... Ale uschnie. Straci liście i płatki, zwiędnie, zmarnieje... Ah, jak bardzo kwiaty muszą nienawidzić tych, którzy dla swojej rozrywki rwą je z rodzimej ziemi. Rwą je w kwiecie ich urody, przycinają im dłonie i stopy, wsadzają do zimnej wody w dusznym pomieszczeniu by cieszyć własne oczy ich wdziękiem. A one giną, młode, odebrane matce ziemi...
Dlatego Jyneth nie lubiła zrywać kwiatów. Nie lubiła też dostawać kwiatów. Najpiękniej wyglądały te rosnące swobodnie wśród traw, nie dotknięte ludzką ręką ani ostrymi nożycami.
- Nie ma za co. - odparła krótki, słysząc podziękowania. To smutne, że ludzie nie potrafią sobie zrobić przyjemności kilkoma miłymi słowami. Krzyki i wyzwiska przychodzą łatwo, ale szczere pochlebstwa już nie. Tym bardziej doceniła jego "dziękuję", zwłaszcza, że jak czuła po głosie, nie było wymuszone. - Góry przy warowni Nandan-Ther... Słyszałam o nich, widziałam je też, ale z daleka. Jeśli czas będzie moim przyjacielem, może jeszcze niedługo zawitam w tamte strony. Na pewno istnieje jakieś podanie albo historia o tamtym miejscu... Gdzieś na południu, daleko, daleko, za wieloma pustyniami znajdują się góry barwy krwi. Podobno między nimi skrywają się szczątki ogromnego pałacu. Wielki i stary jak świat smok, chcąc uchronić władców tam mieszkających przed deszczem ognistych skał, skrył pałac w swojej paszczy. Zginął, jego kości z czasem zmienił się w czerwony piach, ale zęby pod postacią gór zostały i dalej bronią dostępu do tego co pozostało z Pałacu. - zamyśliła się, nagle kilka słów sprawiło, że złote iskierki pojawiły się w jej oczach. - Kilka liter, zlepek paru znaków, ot, to moje imię. Niemniej, dziękuję.
Spuściła złote oczy na swoje dłonie. Rękawiczki tkwiły gdzieś w kieszeniach płaszcza, paznokcie były lekko zaostrzone i wyraźnie nie-ludzkie. Skóra barwą podobna kawie z mlekiem, jasnobrązowego kolorytu, nie idealnie gładka - przetarta gdzieniegdzie, z drobnymi zadrapaniami. Palce wprawione w trzymaniu drewnianych kijów miały już styczność z drzazgami. Nie były to wypielęgnowane dłonie panny na wydaniu, acz dłonie kogoś, kto musiał znosić przeciwieństwa losu. Nie były wprawione w trzymaniu ostrza, oczywiście, były na to zbyt delikatne i wyraźnie kruche. Stal wymaga precyzji, pracy mięśni całego ciała, co samo z siebie wykluczało wszelakie zainteresowanie Jyneth tą formą obrony. Jej pozostało walić z wdziękiem kijem po mordach każdego łobuza, który się doń przyczepił. Zerknęła na dłonie Kelsiera. Były mocne, ozdobione bladymi kreskami blizn, silne i wyraźnie pewne swego... Każdy ruch, czy też trzymając broń czy nie był wyważony i płynny, i tylko to zdradzało, że ćwicząc swoje ciało musiał spędzić na treningach długie lata.
- Nie dla mnie ostrze. - powtórzyła. - Stal wymaga hartowania mięśni, codziennej pracy i ćwiczeń. Nie mój sposób na życie. - uśmiech zabarwiła pewna nostalgia i cień smutku - Nie, żeby moja płeć przeszkadzała. Widziałam kobiety równie chętnie zajmujące się pracą przy kądzieli jak i szermierką. Z pewnych jednak przyczyn, muszę rzec, że nigdy nie dane było mi się nauczyć władać ostrzem. Nóż trzymać w dłoni potrafi każdy zjadacz chleba, ja też. - spojrzała w niebo przetykane białymi chmurami, tak delikatnymi jakby namalowanymi na błękicie subtelnym muśnięciem pędzla - Ale walka, to nie dla mnie. Nie atakuję pierwsza, unikam konfliktów, staram się tylko bronić, walczę tylko wtedy gdy nie mam wyboru. Mam kije i w razie czego, pazury i kły. - zniżyła głos mówiąc ostatnie słowa, podkurczając nieco palce, jakby chcąc skryć ostre, kocie paznokcie. Ostateczność, tak... O wiele łatwiej było w razie niebezpieczeństwa użyć kamienia iluzji czy uderzyć kijem. W końcu kto spodziewa się, że kulawa, bezbronna kobieta spróbuje walczyć? A celny cios w szczękę albo krocze nie raz powalił przeciwnika, dając jej czas na skrycie się w najbliższym domu, karczmie, czy nawet ucieczkę.
Głos... Jyneth mimowolnie zamruczała słysząc pochlebstwo, ale zaraz speszona pokręciła głową. Cichy dźwięk znikł, ale dopiero po chwili z jej policzków zszedł nieznaczny rumieniec. Nie raz chwalono jej warsztat słowno-głosowy, ale były to przyklaśnięcia karczemnej zgrai albo owacje. Mało kiedy zdarzały się bezpośrednie komplementy.
- Każdy radzi sobie jak może, przyznaję szczerzę, nie jest łatwo. Odkąd pamiętam... Lubiłam mówić. Może i jestem gadatliwa, ale nie przepadam za rozmowami o niczym. Zawsze... Dużo słuchałam, w szczególności starych opowieści, legend i baśni. Potem historii zwykłych ludzi, tego co robili na bitwach, co widzieli podczas dalekich wypraw, z jakimi potworami przyszło im się zmierzyć. Była w tym pewna magia... Dla mnie w każdym razie. - spojrzenie Jyneth podchwyciło wzrok kotołaka i w złotych iskierkach pojawiło się ciepło. - Słuchałam i zapamiętywałam by móc potem opowiadać innym. Cały czas. Czasem mówiłam o tym co mnie samą spotkało, częściej wymyślałam bajki oraz legendy. Czy to talent, trudno mi rzec. - dotknęła swojego gardła. - Na pewno pasja, bo lubię to co robię. Nie jestem mistrzynią, talentu może i jest odrobina. Jest sporo doświadczenia, ciągle szlifuje głos, by umieć "zaczarować" słuchacza... Nie jest to łatwe i się nie zawsze udaje, ale zawsze znajdzie się jakieś miejsce dla podróżującego opowiadacza. Umiem trochę też śpiewać, choć o wiele bardziej recytować. I mogę to robić godzinami, póki nie zachrypnę, bo choć nie lubię być w centrum uwagi, to cieszę się, gdy widzę, jak pilnie mnie słuchają - jak w serce trafia legenda albo historia wojownika zza mórz, którą ja, ot, ktoś niepozorny, przybłęda, opowiada w zwykłej, przydrożnej karczmie.
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Istnieje trochę różnic między rasą kotołaków a rasą panterołaków i jedną z nich jest wygląd uszu tychże ras. Co prawda, umiejscowione są, mniej więcej, w tym samym miejscu, jednak wyglądają inaczej, bo u niego, czyli u kotołaka są one większe i bardziej... trójkątne, gdy u panterołaków, czyli, na przykład, u Jyneth są one zaokrąglone i mniejsze, dzięki temu dziewczyna łatwiej ukrywa je pod swoimi włosami i nie musi nosić niczego, co zasłania jej uszy. Wzrok Kelsiera był bardzo dobry tak, jak u każdego przedstawiciela kocich zmiennokształtnych, chociaż on śmiał czasem twierdzić, że jego wzrok jest jeszcze lepszy, oczywiście nie biorąc pod uwagę mocy, jaką oferuje Skupienie, bo, między innymi, dzięki temu kotołak może widzieć jeszcze lepiej, a poza tym ulepszeniu ulega też jego słuch i czucie. Ma to swoje wady i zalety, bo widzi, słyszy i czuje jeszcze lepiej niż normalnie, jednak zbyt ostre światło może go chwilowo oślepić, zbyt głośny dźwięk spowodować, że będzie musiał zatkać uszy, a zwiększone odczuwanie powoduje, że zmiennokształtny odczuwać będzie z podwojonym bólem, rany, które zostaną mu zadane. Coś za coś, wszystko ma swoje dwie strony, jedna jest dobra, a druga zła i jeśli dokonuje się jakiegoś wyboru, trzeba liczyć się z tym, że przyniesie on ze sobą coś pozytywnego, jednak razem z tym przyjdzie coś złego. Cały ten tok myślenie wyniknął z tego, że Kelsierowi udało się dostrzec kocie uszy Jyneth wśród jej pięknych, czarnych włosów. Przez to, kotołak skupił się na swoich myślach i, na chwilę, odciął od otaczającego go świata.
Dziewczyna uraczyła go kolejną opowieścią. Ta była krótsza niż poprzednia, jednak nie zmieniało to faktu, że była tak samo ciekawa.
- Co do samych gór otaczających warownię Nandan-Ther... to miałem okazję widzieć je z bliska, i to nie raz, jednak tylko raz musiałem się po nich wspinać — odparł. To był jeden z... testów, którym zostali poddani nowicjusze szkolący się na Zjednoczonych z Cieniem. Dobry zabójca powinien umieć się wspinać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy sytuacja będzie tego wymagać. Kelsier nie miał problemów z tym testem, gdyż wrodzona umiejętność wspinaczka bardzo mu w tym pomogła.
- Jeśli tak to ujmujesz, to imię każdej osoby jest zlepkiem liter, a jednak tworzą one coś, co dla niektórych jest unikatowe... Twoje czy moje imię właśnie takie jest, tak sądzę, bo nie spotkałem jeszcze kogoś, kto miałby na imię tak, jak ja, a ty jesteś pierwszą Jyneth, którą spotkałem — powiedział po chwili. Mówiąc "pierwszą Jyneth, którą spotkałem" miał na myśli to, że panterołaczka jest pierwszą osobą o takim imieniu, którą spotkał w swoim życiu. Raczej nie było trudno się domyślić, że właśnie to miał na myśli, patrząc na to, że mówił o imionach.
Zauważył też, że mówi trochę więcej niż normalnie, a zwłaszcza w trakcie rozmowy z osobą, którą poznał niedawno. Może to ona ma na to jakiś wpływ, w końcu zmiennokształtna mówi sporo i lubi opowiadać. Nie zmieniało to faktu, że znał ją zdecydowanie za krótko, żeby w ogóle móc myśleć o zaufaniu, więc cały czas uważał na to, co mówi, nawet jeśli wyglądało na to, że odzywa się trochę częściej i mówi trochę więcej niż normalnie.
Podążył wzrokiem w miejsce, w które zaczęła patrzeć i znowu mógł spojrzeć na jej dłonie i ponownie się im przyjrzeć. Zauważył też, że Jyneth spogląda na jego dłonie. Wiedział, że łatwo w nich dostrzec to, iż zaznajomienie są z szorstką rękojeścią broni i bardzo często miały z nią styczność. Wiedział też, że jego ruchy zdradzają lata treningów, które spędził na szkoleniach, nie tylko w skutecznym i zabójczym posługiwaniu się bronią.
- Niby tak... jednak, po jakimś czasie nieustannych treningów, jedynymi ćwiczeniami stają się prawdziwe walki — odpowiedział i spojrzał na blizny, które były niemym potwierdzeniem tego, że wie, o czym mówi i niejednokrotnie tego doświadczył, a także doświadcza od jakiegoś czasu... od czasu, w którym zakończył się jego trening, a on stał się Zjednoczonym z Cieniem.
- Nie każdy musi walczyć bronią białą albo jakąkolwiek bronią — odparł krótko. Przecież nie musiała mu się tłumaczyć z tego, że nie może czy nie chce trzymać ostrza w ręku i potrafić obronić się przy jego pomocy, wystarczyłoby, żeby powiedziała, że "Nie dla niej ostrze" i nie musiała tego rozwijać.
Kelsier nie byłby kotołakiem, gdyby jego wyczulone uszy nie wychwyciły mruczenia, którego źródłem była Jyneth, a które było odpowiedzią na to, co powiedział na temat jej głosu. Zauważył też rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. Wtedy, mimowolnie uśmiechnął się, jednak opamiętał się, a uśmiech zniknął.
- Cóż... ja chyba o wiele częściej słucham, niż mówię... - powiedział po chwili. Nie chodziło o to, że miał brzydki głos czy coś... nie mógł narzekać na swój głos, który najlepiej opisać jako męski i opanowany, podejrzewał, że nie słuchało się go najgorzej, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż od zawsze był małomówny i, do tej pory, nikt ani nic tego nie zmieniło. Zauważył ciepło, które pojawiło się w oczach Jyneth, gdy ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny.
- Bo opowieści lubi słuchać każdy, bez względu na wiek, charakter czy profesję, a jeśli ktoś umie je opowiadać i ma do tego dobry głos, to ludzie chętniej słuchają takiej osoby, bo potrafi ona zaciekawić słuchaczy — odparł po chwili, w której trakcie przyłapał się na tym, że cały czas spogląda w oczy panterołaczki. Odwrócił wzrok, spojrzał gdzieś w bok.
- Śmiało mogę stwierdzić, że posiadasz obydwie cechy, które wymieniłem — dodał, nieco ciszej. Jyneth zdecydowanie posiadała głos, którego, aż chce się słuchać, a także umiała zainteresować słuchacza na tyle, że bez problemu mógł wysłuchać całej opowieści.
Dziewczyna uraczyła go kolejną opowieścią. Ta była krótsza niż poprzednia, jednak nie zmieniało to faktu, że była tak samo ciekawa.
- Co do samych gór otaczających warownię Nandan-Ther... to miałem okazję widzieć je z bliska, i to nie raz, jednak tylko raz musiałem się po nich wspinać — odparł. To był jeden z... testów, którym zostali poddani nowicjusze szkolący się na Zjednoczonych z Cieniem. Dobry zabójca powinien umieć się wspinać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy sytuacja będzie tego wymagać. Kelsier nie miał problemów z tym testem, gdyż wrodzona umiejętność wspinaczka bardzo mu w tym pomogła.
- Jeśli tak to ujmujesz, to imię każdej osoby jest zlepkiem liter, a jednak tworzą one coś, co dla niektórych jest unikatowe... Twoje czy moje imię właśnie takie jest, tak sądzę, bo nie spotkałem jeszcze kogoś, kto miałby na imię tak, jak ja, a ty jesteś pierwszą Jyneth, którą spotkałem — powiedział po chwili. Mówiąc "pierwszą Jyneth, którą spotkałem" miał na myśli to, że panterołaczka jest pierwszą osobą o takim imieniu, którą spotkał w swoim życiu. Raczej nie było trudno się domyślić, że właśnie to miał na myśli, patrząc na to, że mówił o imionach.
Zauważył też, że mówi trochę więcej niż normalnie, a zwłaszcza w trakcie rozmowy z osobą, którą poznał niedawno. Może to ona ma na to jakiś wpływ, w końcu zmiennokształtna mówi sporo i lubi opowiadać. Nie zmieniało to faktu, że znał ją zdecydowanie za krótko, żeby w ogóle móc myśleć o zaufaniu, więc cały czas uważał na to, co mówi, nawet jeśli wyglądało na to, że odzywa się trochę częściej i mówi trochę więcej niż normalnie.
Podążył wzrokiem w miejsce, w które zaczęła patrzeć i znowu mógł spojrzeć na jej dłonie i ponownie się im przyjrzeć. Zauważył też, że Jyneth spogląda na jego dłonie. Wiedział, że łatwo w nich dostrzec to, iż zaznajomienie są z szorstką rękojeścią broni i bardzo często miały z nią styczność. Wiedział też, że jego ruchy zdradzają lata treningów, które spędził na szkoleniach, nie tylko w skutecznym i zabójczym posługiwaniu się bronią.
- Niby tak... jednak, po jakimś czasie nieustannych treningów, jedynymi ćwiczeniami stają się prawdziwe walki — odpowiedział i spojrzał na blizny, które były niemym potwierdzeniem tego, że wie, o czym mówi i niejednokrotnie tego doświadczył, a także doświadcza od jakiegoś czasu... od czasu, w którym zakończył się jego trening, a on stał się Zjednoczonym z Cieniem.
- Nie każdy musi walczyć bronią białą albo jakąkolwiek bronią — odparł krótko. Przecież nie musiała mu się tłumaczyć z tego, że nie może czy nie chce trzymać ostrza w ręku i potrafić obronić się przy jego pomocy, wystarczyłoby, żeby powiedziała, że "Nie dla niej ostrze" i nie musiała tego rozwijać.
Kelsier nie byłby kotołakiem, gdyby jego wyczulone uszy nie wychwyciły mruczenia, którego źródłem była Jyneth, a które było odpowiedzią na to, co powiedział na temat jej głosu. Zauważył też rumieniec, który pojawił się na jej twarzy. Wtedy, mimowolnie uśmiechnął się, jednak opamiętał się, a uśmiech zniknął.
- Cóż... ja chyba o wiele częściej słucham, niż mówię... - powiedział po chwili. Nie chodziło o to, że miał brzydki głos czy coś... nie mógł narzekać na swój głos, który najlepiej opisać jako męski i opanowany, podejrzewał, że nie słuchało się go najgorzej, jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż od zawsze był małomówny i, do tej pory, nikt ani nic tego nie zmieniło. Zauważył ciepło, które pojawiło się w oczach Jyneth, gdy ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny.
- Bo opowieści lubi słuchać każdy, bez względu na wiek, charakter czy profesję, a jeśli ktoś umie je opowiadać i ma do tego dobry głos, to ludzie chętniej słuchają takiej osoby, bo potrafi ona zaciekawić słuchaczy — odparł po chwili, w której trakcie przyłapał się na tym, że cały czas spogląda w oczy panterołaczki. Odwrócił wzrok, spojrzał gdzieś w bok.
- Śmiało mogę stwierdzić, że posiadasz obydwie cechy, które wymieniłem — dodał, nieco ciszej. Jyneth zdecydowanie posiadała głos, którego, aż chce się słuchać, a także umiała zainteresować słuchacza na tyle, że bez problemu mógł wysłuchać całej opowieści.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Dziewczyna podparła brodę dłonią, zamyśliwszy się na jego słowa. Złotawe oczy prześlizgnęły się po twarzy Kelsiera, jednak ich właścicielka wyraźnie odpłynęła na moment, myśląc nad czymś, zdaje się równie ulotnym co płochliwe ptaki. Jyneth potrafiła zachować coś dla siebie, ale taka zwykła acz ciekawa pogawędka nie zdarzała się rzadko, zwłaszcza gdy nigdzie się nie śpieszyli, kołysani miarowym stukotem czerwonego wozu, zapachem jabłek, słońca i siana. Pan Travis z rodziną zajęli przód wozu, zajęci sobą i nie trzeba było przeganiać bliźniaków naprędce wymyśloną bajką... Acz dalej dolatywały do ich uszu ciche śmiechy i melodyjny dźwięk blaszanej harmonijki. Dziewczyna zamknęła powieki, by otworzyć je po chwili. Nie minęło dużo czasu a przemówiła spokojnym głosem.
- Każde imię jest zlepkiem liter, nie zaprzeczę. Każde jest niepowtarzalne, acz kilka osób może nosić takie samo miano. Jest to o tyle zastanawiające, że kiedyś miałam przyjemność spotkać kilku czarodziei... - nie, choćby i Jyneth lubiła opowiadać, to nigdy nie otworzyła się na tyle by wyjawić co siedzi jej głęboko w duszy, albo nigdy z miejsca nie zaufała tyle by opowiedzieć o swojej przeszłości. Nikt nie musi wiedzieć, że grupa czarodziei trzymała ją u siebie jak obiekt obserwacyjny. Podjęła myśl - Czarodzieje owi twierdzili, że imię nigdy nie jest przypadkowe i zawsze ma ukryte znaczenie. Zależy oczywiście skąd pochodzi i co oznacza w danej mowie, ale zawsze, choćby było najpospolitsze, ma swoją wartość. Co zapisane jest w moim, niestety mi nie zdradzili, lecz mogę zapewnić, że nie jestem jedyną na tym świecie "Jyneth"... Co sprawia, że myślę nad innymi osobami o tym samym imieniu. Charaktery i historie są różne, rasy i zainteresowania też. Nie ma dokładnie takiej samej jak ja osoby na świecie. Czy to możliwe, że tak odmienne istoty łączyło tylko znaczenie imienia? Jeśli moje imię oznacza "złość", a ktoś o tym samym imieniu będzie miał gorący temperament, to miano do jego istoty będzie jak najbardziej adekwatne... Zaś, przyznam się, bardzo trudno jest mi się zezłościć, co sprawia, że znaczenie mojego imienia do mnie nie pasuje. Stąd, śmiem twierdzić, że jeśli imiona i nazwy nawet nie są przypadkowe, to nie zawsze muszą odpowiadać temu co znaczą. Róża pod innym imieniem pachnieć będzie dalej tak samo słodko. - zreflektowała się. - Przepraszam, jeśli za dużo mówię. Nie dość, że żyję z gawędy, to ostatnie tygodnie spędziłam sama w podróży i nie było do kogo ust otworzyć.
Tak, nie bez powodu ubrania Jyneth pachniały ziemią i lasem. Długi czas spędziła w gęstwinie pod postacią smukłej, czarniejszej niż węgiel pantery, chowając swoje rzeczy w opuszczonej jamie pod starym dębem. Bycie zmiennokształtnym, którego zwierzęca postać jest większa i jakże odmienna od ludzkiej formy, jest strasznie problematyczne. O ile kotołaki mogą zamienić się w zwykłego kota, to jedynym ich zmartwieniem jest wyplątanie się z za dużych ubrań... Natomiast Jyneth nie raz i nie dwa do cna spruła sobie strój, zmieniając się nagle w panterę. Nie wspominając o tym, że za ciasne fatałaszki krępują ruchy, by potem i tak trzasnąć na grzbiecie jakby zszyto je pajęczymi nićmi. Szukanie potem przyodziewku jest trudnym zadaniem... Zdarzyło się Jyneth pod postacią pantery zakraść pod czyjeś podwórko by porwać koszulę i spodnie z suszącego się spokojnie prania... O tyle dobrze, że jej wierne kule nie niszczyły się tak prędko. Dlatego zawsze, jeszcze w ludzkiej postaci szuka jakiejś dziury gdzie może schować kije i swoje ubranie. Choć to mozolny proces, siada, rozbiera się i składa ciuchy, chowając je w dziupli i maskując zaschłymi liśćmi, by móc spokojnie dać ponieść się instynktom i zamienić w nocną, bezszelestną łowczynie. Choć jej ubiór jest wyraźnie znoszony i pachnie ziemią, to jest czysty i schludny, ot, cała prawda.
Jednak pod postacią pantery nie miała z kim rozmawiać. Bo niby jak, miaucząc? Prychając? Trochę czasu minęło nim schowała futro, ubrała się i ruszyła traktem, a i tak minęło sporo dni, nim ujrzała czerwony wóz Travisa i skorzystała z propozycji odpoczynku.
- Broń... - uniosła swoją dłoń i zacisnęła ją lekko. - Tutaj przyznam Ci rację. Nie każdy musi umieć walczyć, ale wypadałoby by każdy umiał się bronić i obronić. Nie twierdzę, że czasy są niespokojne, albo ludzie do cna źli, lecz... Czasem lepiej dmuchać na zimne. Zwłaszcza, gdy jest się samotnym podróżnikiem. W drodze wszystko może się zdarzyć, a nie wiedząc co zrobić w pewnych sytuacjach, można zapłacić życiem.
Uniosła obie dłonie przed siebie i przeciągnęła się na swojej wiązce siana. Słońce istotnie ją rozleniwiało i być może, gdyby nie miała ochoty do rozmowy, ucięłaby sobie pewnie drzemkę... Ale to groziłoby kolejnym mruczeniem, a przecież nie chciała się zdradzić. Mimo wszystko, spora część ludzi to rasiści...
- Dziękuję. - uśmiechnęła się słysząc kolejną pochwałę... Rety, rety, dwa komplementy z jednych ust, jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała zapamiętać ten dzień. - To mój sposób na życie także chcąc nie chcąc, muszę być oczko ponad przeciętnym gawędziarzem, by móc w jakiś sposób z tego wyżyć. To kapryśny zawód, zależy od tego czego chcą słuchać słuchacze i tego, czy da radę zainteresować ich czymś kompletnie odmiennym. Muszę jednak dodać, że być słuchaczem też trzeba umieć. Wbrew pozorom, coraz mniej osób potrafi do końca opowieści wyczekać i zwracać uwagę na intonację głosu. Nam może jest ciut łatwiej. - poprawiła włosy na czubku głowy, upewniając się, że uszy są zasłonięte.
Poruszyły się. Jyneth zamilkła na moment, z dłonią na czarnych, grubych włosach, czując jak panterze uszy subtelnie zadrżały pod ciemną strzechą. Jakiś dźwięk... Nie odwróciła głowy, ale usłyszała szelest liści, za głośny by móc powiedzieć, że to tylko ptaki... Dzikie zwierzę poruszyło się w gęstwinie? Możliwe, że tak właśnie było i spłoszył je wóz... Acz wyraźny stukot końskich kopyt i skrzypienie kół z daleka odegnało zwierzęta, mogące mieć chrapkę na jabłka i rodzinę na wozie. Wolno wciągnęła powietrze, próbując wyczuć nową nutę, obcy zapach... Zerknęła na białowłosego samca, chcąc sprawdzić, czy też to słyszał...
- Każde imię jest zlepkiem liter, nie zaprzeczę. Każde jest niepowtarzalne, acz kilka osób może nosić takie samo miano. Jest to o tyle zastanawiające, że kiedyś miałam przyjemność spotkać kilku czarodziei... - nie, choćby i Jyneth lubiła opowiadać, to nigdy nie otworzyła się na tyle by wyjawić co siedzi jej głęboko w duszy, albo nigdy z miejsca nie zaufała tyle by opowiedzieć o swojej przeszłości. Nikt nie musi wiedzieć, że grupa czarodziei trzymała ją u siebie jak obiekt obserwacyjny. Podjęła myśl - Czarodzieje owi twierdzili, że imię nigdy nie jest przypadkowe i zawsze ma ukryte znaczenie. Zależy oczywiście skąd pochodzi i co oznacza w danej mowie, ale zawsze, choćby było najpospolitsze, ma swoją wartość. Co zapisane jest w moim, niestety mi nie zdradzili, lecz mogę zapewnić, że nie jestem jedyną na tym świecie "Jyneth"... Co sprawia, że myślę nad innymi osobami o tym samym imieniu. Charaktery i historie są różne, rasy i zainteresowania też. Nie ma dokładnie takiej samej jak ja osoby na świecie. Czy to możliwe, że tak odmienne istoty łączyło tylko znaczenie imienia? Jeśli moje imię oznacza "złość", a ktoś o tym samym imieniu będzie miał gorący temperament, to miano do jego istoty będzie jak najbardziej adekwatne... Zaś, przyznam się, bardzo trudno jest mi się zezłościć, co sprawia, że znaczenie mojego imienia do mnie nie pasuje. Stąd, śmiem twierdzić, że jeśli imiona i nazwy nawet nie są przypadkowe, to nie zawsze muszą odpowiadać temu co znaczą. Róża pod innym imieniem pachnieć będzie dalej tak samo słodko. - zreflektowała się. - Przepraszam, jeśli za dużo mówię. Nie dość, że żyję z gawędy, to ostatnie tygodnie spędziłam sama w podróży i nie było do kogo ust otworzyć.
Tak, nie bez powodu ubrania Jyneth pachniały ziemią i lasem. Długi czas spędziła w gęstwinie pod postacią smukłej, czarniejszej niż węgiel pantery, chowając swoje rzeczy w opuszczonej jamie pod starym dębem. Bycie zmiennokształtnym, którego zwierzęca postać jest większa i jakże odmienna od ludzkiej formy, jest strasznie problematyczne. O ile kotołaki mogą zamienić się w zwykłego kota, to jedynym ich zmartwieniem jest wyplątanie się z za dużych ubrań... Natomiast Jyneth nie raz i nie dwa do cna spruła sobie strój, zmieniając się nagle w panterę. Nie wspominając o tym, że za ciasne fatałaszki krępują ruchy, by potem i tak trzasnąć na grzbiecie jakby zszyto je pajęczymi nićmi. Szukanie potem przyodziewku jest trudnym zadaniem... Zdarzyło się Jyneth pod postacią pantery zakraść pod czyjeś podwórko by porwać koszulę i spodnie z suszącego się spokojnie prania... O tyle dobrze, że jej wierne kule nie niszczyły się tak prędko. Dlatego zawsze, jeszcze w ludzkiej postaci szuka jakiejś dziury gdzie może schować kije i swoje ubranie. Choć to mozolny proces, siada, rozbiera się i składa ciuchy, chowając je w dziupli i maskując zaschłymi liśćmi, by móc spokojnie dać ponieść się instynktom i zamienić w nocną, bezszelestną łowczynie. Choć jej ubiór jest wyraźnie znoszony i pachnie ziemią, to jest czysty i schludny, ot, cała prawda.
Jednak pod postacią pantery nie miała z kim rozmawiać. Bo niby jak, miaucząc? Prychając? Trochę czasu minęło nim schowała futro, ubrała się i ruszyła traktem, a i tak minęło sporo dni, nim ujrzała czerwony wóz Travisa i skorzystała z propozycji odpoczynku.
- Broń... - uniosła swoją dłoń i zacisnęła ją lekko. - Tutaj przyznam Ci rację. Nie każdy musi umieć walczyć, ale wypadałoby by każdy umiał się bronić i obronić. Nie twierdzę, że czasy są niespokojne, albo ludzie do cna źli, lecz... Czasem lepiej dmuchać na zimne. Zwłaszcza, gdy jest się samotnym podróżnikiem. W drodze wszystko może się zdarzyć, a nie wiedząc co zrobić w pewnych sytuacjach, można zapłacić życiem.
Uniosła obie dłonie przed siebie i przeciągnęła się na swojej wiązce siana. Słońce istotnie ją rozleniwiało i być może, gdyby nie miała ochoty do rozmowy, ucięłaby sobie pewnie drzemkę... Ale to groziłoby kolejnym mruczeniem, a przecież nie chciała się zdradzić. Mimo wszystko, spora część ludzi to rasiści...
- Dziękuję. - uśmiechnęła się słysząc kolejną pochwałę... Rety, rety, dwa komplementy z jednych ust, jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała zapamiętać ten dzień. - To mój sposób na życie także chcąc nie chcąc, muszę być oczko ponad przeciętnym gawędziarzem, by móc w jakiś sposób z tego wyżyć. To kapryśny zawód, zależy od tego czego chcą słuchać słuchacze i tego, czy da radę zainteresować ich czymś kompletnie odmiennym. Muszę jednak dodać, że być słuchaczem też trzeba umieć. Wbrew pozorom, coraz mniej osób potrafi do końca opowieści wyczekać i zwracać uwagę na intonację głosu. Nam może jest ciut łatwiej. - poprawiła włosy na czubku głowy, upewniając się, że uszy są zasłonięte.
Poruszyły się. Jyneth zamilkła na moment, z dłonią na czarnych, grubych włosach, czując jak panterze uszy subtelnie zadrżały pod ciemną strzechą. Jakiś dźwięk... Nie odwróciła głowy, ale usłyszała szelest liści, za głośny by móc powiedzieć, że to tylko ptaki... Dzikie zwierzę poruszyło się w gęstwinie? Możliwe, że tak właśnie było i spłoszył je wóz... Acz wyraźny stukot końskich kopyt i skrzypienie kół z daleka odegnało zwierzęta, mogące mieć chrapkę na jabłka i rodzinę na wozie. Wolno wciągnęła powietrze, próbując wyczuć nową nutę, obcy zapach... Zerknęła na białowłosego samca, chcąc sprawdzić, czy też to słyszał...
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Nie przeszkadzały mu chwile, które rozmówcy spędzają w ciszy, a to dlatego, że z charakteru był człowiekiem... nie, był osobnikiem, który jest małomówny i nieco lepiej czuje się, gdy musi mówić mało albo w ogóle się nie odzywać, a swą obecność w rozmowie ograniczyć do wysłuchania tego, co ma do powiedzenia osoba, która siedziała czy stała naprzeciw lub obok niego, a także do gestów, które nie wymagały od niego odzywania się, a dla innych były potwierdzeniem tego, że słuchał rozmowy, a nie tylko udawał, że to robi. Na ten czas, zarówno on, jak i Jyneth zamyślili się i właśnie dlatego nastała cisza. Chyba. Przerwała ją zmiennokształtna, nie licząc tego, że do ich kocich uszu, co jakiś czas, dochodziły odgłosy wydawane przez dzieci zajmujące się czymś z przodu wozu.
- Są też imiona, które noszą tylko pojedyncze osoby i je z pewnością można nazwać niepowtarzalnymi, a także wyjątkowymi — wtrącił, gdy, najwidoczniej, dziewczyna zastanawiała się nad tym, czy kontynuować opowieść o czarodziejach, o których wspomniała przed chwilą. Zdecydowała się kontynuować, a kotołak wysłuchał tego, co ma do powiedzenia. Chyba był dobrym przykładem na to, że Jyneth potrafi sprawić, iż ktoś będzie jej słuchał, bez względu czy mówi do jednej lub dwóch osób, czy do całej grupy.
- Wydaje mi się, że imię nie oznacza charakteru danej osoby, bo, jak wspomniałaś, osoby o tym samym imieniu mogą mieć odmienne charaktery i postępowanie... Może chodziło im o jakieś inne znaczenie — odparł po chwili namysłu. Na następnie słowa, a raczej przeprosiny, pokręcił przecząco głową.
- Nie musisz przepraszać — słowa te były jedynie potwierdzeniem tego, co zawarł w geście, który wykonał chwilę przedtem i także oznaczał on to, że przeprosiny nie są potrzebne i nie ma za co przepraszać. On przyzwyczajony był do samotnych wędrówek, a "wrodzona" małomówność sprawiała, że nie potrzebował rozmowy z ludźmi, bo przez jakiś czas mógł rozmawiać tylko ze sobą, więc mógł się tylko domyślać tego, jak czuje się panterołaczka.
Był kotołakiem, słyszał, że jego pobratymcy potrafią przybrać formę zwykłego kota i dzięki temu ukryć się gdzieś, zmylić pościg albo nawet śledzić kogoś lub obserwować, jednak on odkąd pamiętał, to nigdy nie potrafił przeobrazić się w to czworonożne zwierzę, od którego nazwę wzięła jego rasa. Jego siostra była tej samej rasy co on i nie pamiętał, aby zmieniała się w kota, więc możliwe, że ona także nie potrafiła tego zrobić. Tutaj można by było wysunąć kilka teorii, zaczynając od czegoś, co można by było nazwać chorobą, która przechodzi z pokolenia na pokolenie, a jej jedynym objawem jest brak możliwości przemiany u osobników, które są nią zarażone. Inna teoria byłaby łatwiejsza do zrozumienia i przyswojenia, gdyż zakładałaby, że siostry Kelsiera również nie miał kto nauczyć przemiany w kota, więc sama tego nie umiała i nie mogła wpłynąć na to, aby jej młodszy brat posiadł tę wiedzę. W przypadku Kelsiera jako konkretnego osobnika, można by winą obarczyć rytuał, który musiał przejść, aby dołączyć do Zjednoczonych z Cieniem, jednak gdyby miał możliwość polimorfii przed tym, to pamiętałby o tym, bo proces określony mianem rytuału w żaden sposób nie wpłynął na jego pamięć.
- Zawsze można podróżować z kimś, kto, w razie czego, cię obroni, jeśli samemu się tego nie potrafi — odparł kotołak. Oczywiście, trzeba by tu było napomnieć o tym, że nie każdego stać na to, aby zapłacić najemnikom za to, żeby ochraniali go na trakcie, bo takie osoby niczego nie zrobią za darmo.
Również się uśmiechnął, gdy zauważył taką odpowiedź na komplement na temat głosu Jyneth, który chwilę wcześniej padł z jego ust. Mimowolnie, jego uszy poruszyły się lekko pod kapturem, gdy dziewczyna wspomniała o tym, że osobom ich pokroju, czyli komuś, kto ma ponadprzeciętny słuch, łatwiej zwracać uwagę na zmiany w głosie.
Jego uszy poruszyły się ponownie, jednak teraz była to informacja o tym, że coś wychwyciły. Szelest liści krzaków rosnących przy drodze, którą właśnie jadą. Spojrzenie szarych, kocich oczu Kelsiera skupiło się na miejscu, z którego dobiegł odgłos. Kolejny szelest. To nie były ptaki, bo widzieliby, jak wznoszą się w górę. Możliwe, że to coś niegroźnego, jednak "przyzwyczajenie zawodowe" nakazywało kotołakowi, aby nie lekceważył czegokolwiek, chyba że będzie miał pewność, iż coś jest niegroźne. Uchwycił spojrzenie Jyneth, zauważył w nim nieme pytanie i pokiwał twierdząco głową w tak samo niemej odpowiedzi.
Nagle z krzaków, niczym banda nadpobudliwych bachorów, wyleciała grupa, fioletowych jak dojrzałe śliwki, chochlików licząca sobie kilkadziesiąt osobników. Równocześnie z tym, zaczęły chichotać i przekrzykiwać się, a także lecieć w stronę wozu. Kilka istot podleciało do ludzi siedzących z przodu, kolejne zaczęły bawić się z dziećmi, a reszta podniosła jedną z beczek z jabłkami i odleciała z nią na pobocze.
- Zatrzymaj się! - krzyknął Kel do Travisa, a po chwili wóz się zatrzymał. Chochlikom to się, chyba, nie spodobało, bo jeden z nich złapał jabłko z beczki i rzucił je w stronę Jyneth. Przed twarzą panterołaczki pojawiła się dłoń kotołaka, która złapała lecący owoc, wszystko to trwało krótką chwilę. Małe istoty zaczęły się śmiać i poszły w ślady swojego towarzysza, czyli zaczęły rzucać jabłkami we wszystkich, którzy znajdowali się na wozie.
- Schowaj się gdzieś... chyba że chcesz dostać jabłkiem — powiedział do dziewczyny, a czerwony owoc, który trzymał w dłoni, rzucił w stronę chochlików i, z zabójczą precyzją, trafił tego, który rzucił jako pierwszy. Zabójcza precyzja to dobre określenie, patrząc na to, że naturianin najpewniej zginął.
Kelsier zasłonił sobą Jyneth i dzięki temu jabłko, które miałby trafić ją w głowę, trafiło w plecy kotołaka. Po chwili zeskoczył z wozu i złapał kolejny czerwony "pocisk". Ruszył w stronę beczki i chichrających się fioletowych, skrzydlatych i wrednych stworków, przy okazji jedząc jabłko, które złapał nie tak dawno i zwinnie, bezproblemowo unikając jabłek lecących w jego stronę. Stworkom się to nie podobało, bo teraz większość skupiła się na trafieniu Kelsiera, który był już niebezpiecznie blisko. Kotołakowi udało się uniknąć zdecydowanej większości owoców, jednak kilka go trafiło i sprawiło, że będzie lekko poobijany. W końcu udało mu się dotrzeć do chochlików dosłownie na wyciągnięcie ręki, więc wyrzucił ogryzek, wyciągnął rękę i złapał jednego z nich w miejscu, w którym powinna być szyja i kark. Ścisnął i przetrącił mu kark, a ciało rzucił gdzieś w zarośla.
- Wynoście się stąd, chyba że chcecie skończyć jak on. Martwi — powiedział śmiertelnie poważnie. Chłód tej wypowiedzi był taki, że pokryte wiecznym śniegiem Szczyty Fellarionu były przy nim naprawdę ciepłym i przyjemnym miejscem. Tak chłodna wypowiedź mogłaby sprawić, że osobie z gorączką od razu zrobiłby się zimno.
Chochliki spojrzały po sobie, jakby rozważały to, co powiedział do nich osobnik mający wzrost kilkukrotnie większy niż przeciętny przedstawiciel tego fioletowego gatunku. Jedna z istot chwyciła jabłko i zamachnęła się, jednak w tym momencie pięść Kelsiera postanowiła spotkać się z twarzą chochlika, co poskutkowało tym, że stworzenie poleciało do tyłu i to nie na własnych skrzydłach.
- Jeszcze któryś chce podważyć to, co powiedziałem? - zapytał retorycznie. Wiedział, że go rozumieją, czego oznaką było wcześniejsze zastanawianie się nad tym, co powiedział. Chyba doszli do porozumienia, bo stworzenia zaczęły odlatywać.
- Beczkę i jabłka zostawiacie — powiedział Kelsier, gdy zauważył, że chochliki chcą zabrać ze sobą beczkę z jabłkami, których nie wykorzystali do rzucania w ruchome cele. Skrzydlate istoty nawet nie próbowały zaprotestować, wiedząc, jak mogłoby się to skończyć. Nie minęło wiele czasu, a fioletowa grupa zniknęła w zaroślach.
Kotołak dopiero teraz zorientował się, że ktoś z obecnych na wozie mógł go obserwować i widzieć jak zabija te dwa chochliki, nie wspominając o tym, który na początku dostał jabłkiem. Chyba nie musiał informować o tym, że "zagrożenie" minęło, skoro był obserwowany. Zmiennokształtny podszedł do beczki, pochylił się, złapał ją i podniósł. Jeśli ktoś go teraz obserwował, a niewątpliwie tak było, mógł zobaczyć naprężone mięśnie rąk kotołaka. Ruszył w stronę wozu, a na spotkanie wyszedł mu syn Travisa i pomógł wnieść beczkę z owocami z powrotem na wóz, a także podziękował w imieniu swoim i ojca za to, że przepędził chochliki.
Kelsier wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, czyli na tył wozu i usiadł obok Jyneth, możliwe, że nieco bliżej niż wcześniej.
- Są też imiona, które noszą tylko pojedyncze osoby i je z pewnością można nazwać niepowtarzalnymi, a także wyjątkowymi — wtrącił, gdy, najwidoczniej, dziewczyna zastanawiała się nad tym, czy kontynuować opowieść o czarodziejach, o których wspomniała przed chwilą. Zdecydowała się kontynuować, a kotołak wysłuchał tego, co ma do powiedzenia. Chyba był dobrym przykładem na to, że Jyneth potrafi sprawić, iż ktoś będzie jej słuchał, bez względu czy mówi do jednej lub dwóch osób, czy do całej grupy.
- Wydaje mi się, że imię nie oznacza charakteru danej osoby, bo, jak wspomniałaś, osoby o tym samym imieniu mogą mieć odmienne charaktery i postępowanie... Może chodziło im o jakieś inne znaczenie — odparł po chwili namysłu. Na następnie słowa, a raczej przeprosiny, pokręcił przecząco głową.
- Nie musisz przepraszać — słowa te były jedynie potwierdzeniem tego, co zawarł w geście, który wykonał chwilę przedtem i także oznaczał on to, że przeprosiny nie są potrzebne i nie ma za co przepraszać. On przyzwyczajony był do samotnych wędrówek, a "wrodzona" małomówność sprawiała, że nie potrzebował rozmowy z ludźmi, bo przez jakiś czas mógł rozmawiać tylko ze sobą, więc mógł się tylko domyślać tego, jak czuje się panterołaczka.
Był kotołakiem, słyszał, że jego pobratymcy potrafią przybrać formę zwykłego kota i dzięki temu ukryć się gdzieś, zmylić pościg albo nawet śledzić kogoś lub obserwować, jednak on odkąd pamiętał, to nigdy nie potrafił przeobrazić się w to czworonożne zwierzę, od którego nazwę wzięła jego rasa. Jego siostra była tej samej rasy co on i nie pamiętał, aby zmieniała się w kota, więc możliwe, że ona także nie potrafiła tego zrobić. Tutaj można by było wysunąć kilka teorii, zaczynając od czegoś, co można by było nazwać chorobą, która przechodzi z pokolenia na pokolenie, a jej jedynym objawem jest brak możliwości przemiany u osobników, które są nią zarażone. Inna teoria byłaby łatwiejsza do zrozumienia i przyswojenia, gdyż zakładałaby, że siostry Kelsiera również nie miał kto nauczyć przemiany w kota, więc sama tego nie umiała i nie mogła wpłynąć na to, aby jej młodszy brat posiadł tę wiedzę. W przypadku Kelsiera jako konkretnego osobnika, można by winą obarczyć rytuał, który musiał przejść, aby dołączyć do Zjednoczonych z Cieniem, jednak gdyby miał możliwość polimorfii przed tym, to pamiętałby o tym, bo proces określony mianem rytuału w żaden sposób nie wpłynął na jego pamięć.
- Zawsze można podróżować z kimś, kto, w razie czego, cię obroni, jeśli samemu się tego nie potrafi — odparł kotołak. Oczywiście, trzeba by tu było napomnieć o tym, że nie każdego stać na to, aby zapłacić najemnikom za to, żeby ochraniali go na trakcie, bo takie osoby niczego nie zrobią za darmo.
Również się uśmiechnął, gdy zauważył taką odpowiedź na komplement na temat głosu Jyneth, który chwilę wcześniej padł z jego ust. Mimowolnie, jego uszy poruszyły się lekko pod kapturem, gdy dziewczyna wspomniała o tym, że osobom ich pokroju, czyli komuś, kto ma ponadprzeciętny słuch, łatwiej zwracać uwagę na zmiany w głosie.
Jego uszy poruszyły się ponownie, jednak teraz była to informacja o tym, że coś wychwyciły. Szelest liści krzaków rosnących przy drodze, którą właśnie jadą. Spojrzenie szarych, kocich oczu Kelsiera skupiło się na miejscu, z którego dobiegł odgłos. Kolejny szelest. To nie były ptaki, bo widzieliby, jak wznoszą się w górę. Możliwe, że to coś niegroźnego, jednak "przyzwyczajenie zawodowe" nakazywało kotołakowi, aby nie lekceważył czegokolwiek, chyba że będzie miał pewność, iż coś jest niegroźne. Uchwycił spojrzenie Jyneth, zauważył w nim nieme pytanie i pokiwał twierdząco głową w tak samo niemej odpowiedzi.
Nagle z krzaków, niczym banda nadpobudliwych bachorów, wyleciała grupa, fioletowych jak dojrzałe śliwki, chochlików licząca sobie kilkadziesiąt osobników. Równocześnie z tym, zaczęły chichotać i przekrzykiwać się, a także lecieć w stronę wozu. Kilka istot podleciało do ludzi siedzących z przodu, kolejne zaczęły bawić się z dziećmi, a reszta podniosła jedną z beczek z jabłkami i odleciała z nią na pobocze.
- Zatrzymaj się! - krzyknął Kel do Travisa, a po chwili wóz się zatrzymał. Chochlikom to się, chyba, nie spodobało, bo jeden z nich złapał jabłko z beczki i rzucił je w stronę Jyneth. Przed twarzą panterołaczki pojawiła się dłoń kotołaka, która złapała lecący owoc, wszystko to trwało krótką chwilę. Małe istoty zaczęły się śmiać i poszły w ślady swojego towarzysza, czyli zaczęły rzucać jabłkami we wszystkich, którzy znajdowali się na wozie.
- Schowaj się gdzieś... chyba że chcesz dostać jabłkiem — powiedział do dziewczyny, a czerwony owoc, który trzymał w dłoni, rzucił w stronę chochlików i, z zabójczą precyzją, trafił tego, który rzucił jako pierwszy. Zabójcza precyzja to dobre określenie, patrząc na to, że naturianin najpewniej zginął.
Kelsier zasłonił sobą Jyneth i dzięki temu jabłko, które miałby trafić ją w głowę, trafiło w plecy kotołaka. Po chwili zeskoczył z wozu i złapał kolejny czerwony "pocisk". Ruszył w stronę beczki i chichrających się fioletowych, skrzydlatych i wrednych stworków, przy okazji jedząc jabłko, które złapał nie tak dawno i zwinnie, bezproblemowo unikając jabłek lecących w jego stronę. Stworkom się to nie podobało, bo teraz większość skupiła się na trafieniu Kelsiera, który był już niebezpiecznie blisko. Kotołakowi udało się uniknąć zdecydowanej większości owoców, jednak kilka go trafiło i sprawiło, że będzie lekko poobijany. W końcu udało mu się dotrzeć do chochlików dosłownie na wyciągnięcie ręki, więc wyrzucił ogryzek, wyciągnął rękę i złapał jednego z nich w miejscu, w którym powinna być szyja i kark. Ścisnął i przetrącił mu kark, a ciało rzucił gdzieś w zarośla.
- Wynoście się stąd, chyba że chcecie skończyć jak on. Martwi — powiedział śmiertelnie poważnie. Chłód tej wypowiedzi był taki, że pokryte wiecznym śniegiem Szczyty Fellarionu były przy nim naprawdę ciepłym i przyjemnym miejscem. Tak chłodna wypowiedź mogłaby sprawić, że osobie z gorączką od razu zrobiłby się zimno.
Chochliki spojrzały po sobie, jakby rozważały to, co powiedział do nich osobnik mający wzrost kilkukrotnie większy niż przeciętny przedstawiciel tego fioletowego gatunku. Jedna z istot chwyciła jabłko i zamachnęła się, jednak w tym momencie pięść Kelsiera postanowiła spotkać się z twarzą chochlika, co poskutkowało tym, że stworzenie poleciało do tyłu i to nie na własnych skrzydłach.
- Jeszcze któryś chce podważyć to, co powiedziałem? - zapytał retorycznie. Wiedział, że go rozumieją, czego oznaką było wcześniejsze zastanawianie się nad tym, co powiedział. Chyba doszli do porozumienia, bo stworzenia zaczęły odlatywać.
- Beczkę i jabłka zostawiacie — powiedział Kelsier, gdy zauważył, że chochliki chcą zabrać ze sobą beczkę z jabłkami, których nie wykorzystali do rzucania w ruchome cele. Skrzydlate istoty nawet nie próbowały zaprotestować, wiedząc, jak mogłoby się to skończyć. Nie minęło wiele czasu, a fioletowa grupa zniknęła w zaroślach.
Kotołak dopiero teraz zorientował się, że ktoś z obecnych na wozie mógł go obserwować i widzieć jak zabija te dwa chochliki, nie wspominając o tym, który na początku dostał jabłkiem. Chyba nie musiał informować o tym, że "zagrożenie" minęło, skoro był obserwowany. Zmiennokształtny podszedł do beczki, pochylił się, złapał ją i podniósł. Jeśli ktoś go teraz obserwował, a niewątpliwie tak było, mógł zobaczyć naprężone mięśnie rąk kotołaka. Ruszył w stronę wozu, a na spotkanie wyszedł mu syn Travisa i pomógł wnieść beczkę z owocami z powrotem na wóz, a także podziękował w imieniu swoim i ojca za to, że przepędził chochliki.
Kelsier wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, czyli na tył wozu i usiadł obok Jyneth, możliwe, że nieco bliżej niż wcześniej.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Istotnie... Znaczenia a miano, o to jest pytanie. Miano mianu nierówne, nie musi odpowiadać danej osobie, acz być może zawiera w sobie coś uniwersalnego... Jednak zdawało się, że imiona i ich sens to jedna z tych rzeczy, której nie należy ze sobą zestawiać. Tak samo jak nie należy porównywać zdolności i predyspozycji poszczególnych osobników. Znaczy... Nie do końca. Młodzik machający mieczem próbuje dopasować się do idola z Gwardii, chcąc być taki jak on - co tworzy chęć samoidealizacji i zdrową rywalizację. Być lepszym, ale nie kosztem innym... Dziecko połamie łuk bratu z zazdrości, że samo strzelać z niego nie potrafi, ile to razy Jyneh zdarzyło się widzieć podobne sytuacje? A wszystko przez błędne porównywanie... Ustaw obok siebie rybę i kota i zestaw ich umiejętność wspinania się na drzewa, a do końca życia ryba będzie wierzyć, że jest imbecylem. Pointy tu nie ma, jest tylko rada. Mierz się swoją miarą.
Dla odmiany ona teraz milczała, wsłuchując się w spokojny, zdystansowany głos Kelsiera. Nie mogła zaprzeczyć, że wbrew pozorom rozwiązanie kwestii obrony jest bardzo proste. Może nie do końca, jakby się zdawało... Bowiem sam pomysł podróżowania z kimś, kto zawsze Cię ochroni jest logiczny, przyjemny, ale trudny w realizacji. Znalezienie najemnika albo obrońcy kosztuje, a Jyneth, jeśli nie musiała, nie uznawała pieniędzy. Z resztą, to tylko ograniczenie dla mieszka, przynęta na złodziei i niechciana nić łącząca ją ze światem konsumpcjonizmu oraz wygodnictwa. Na co wydawać tyle pieniędzy, skoro las zapewnia schronienie, pożywienie i spokój? Ludzie mogą sobie mieszkać w miastach, kupować jedzenie na targu, acz ona, jako pantera potrafiła się doskonale sobą zająć w dziczy nie tracąc ani jednego miedziaka. Obronić też się wtedy umie, ale w ludzkiej postaci... Nie zawsze. Zdarzyło się jej nie raz wpaść w tarapaty.
- Jestem raczej samotniczką i zależy mi na byciu samowystarczalną. - powiedziała w końcu, ściszając nieznacznie głos. - Trudno jest trafić na kogoś, kto bezinteresownie zaproponuje pomoc czy obroni w razie konieczności... Jednak nie śmiem zaprzeczyć, że tak się nie zdarza.
W razie kłopotów z odsieczą ruszyć faktycznie mógłby nawet towarzysz podróży, przyjaciel, albo zwyczajnie, honorowy kompan, potrafiący dopomóc niewieście w potrzebie. Jyneth doskonale wiedziała, że pomimo swego uporu pozostaje kaleką, ciągnącą swoje kulasy przez całą drogę, i na wiele rzeczy nie może sobie pozwolić. To, że ktoś wykaże się dobrą wolą i jej pomoże, nie oznacza wcale, że ma czuć się obrażona, jak to często damy kręcą nosem na męską pomocną dłoń. Taki druh jest wiele wart, ale szukać takiego ze świecą. Jyneth sporo podróżowała, nigdy los nie zesłał jej kogoś, kto mógłby w tej roli się sprawdzić na dłuższą metę. Poruszając tę sprawę, mógłby się znaleźć obrońca kierowany nie sympatią, ale silnym afektem... W końcu ile to opowieści słyszała o zacnych mężach broniących w drodze ukochanych? Widziała kilka podróżujących par, nawet rodzin z potomstwem... Głównym jednak problemem był brak towarzysza życia. Spotkała do tej pory tylko dwóch przedstawicieli swojej rasy i obaj byli zbyt dzicy, za bardzo zainteresowani swoim terytorium, by mieć choć cień nadziei na zawiązanie jakichkolwiek uczuć. Jeden z nich dotkliwie ją nawet podrapał, wyganiając ze swojego terenu. A inne rasy... Przez pewien przelotny okres w swoim życiu Jyneth kokietowała samców, co kończyło się w różny sposób, i choć wspominała to z zażenowaniem, to oprócz parudniowych flirtów nigdy nic nie rozwinęło się na poważnie... Choć trzeba przyznać, że instynkty zwierzęce, karzące szukać partnera i przygotować do roli matki mogły uprzykrzyć życie. Zwłaszcza gdy widząc bezradne, bezbronne młode Jyneth rozczulała się i robiła strasznie protekcjonalna wobec maluchów.
Potencjalnych partnerów odstrasza najpewniej kalectwo...
Dziwne myśli, dziwne myśli... Na szczęście odegnał je cień niepokoju, który kazał jej czujnie przyglądać się otoczeniu. Jakieś dźwięki, szelesty wdarły się nieproszone w ciszę, mącąc swojskość bezproblemowej przejażdżki. Dziewczyna siedziała niby spokojnie, zaciskając dłoń na krawędzi wozu, w środku spinając się w oczekiwaniu. Niebezpieczeństwo..?
W powietrze jak nóż wdarł się ostry, buczący, piskliwy chichot przypominający drapanie pazurami o granitową płytę. Dźwięk wydobywał się z hordy małych gardeł należących do ciemnofioletowych, szczerzących się chochlików. Wredne uśmieszki, niecne oczka, kilka cali czystej złośliwości opakowanych w małe, śliwkowej barwy ciałka. To było tyle ze spokojnego poranka, stado paskudnych podfruwajek stwierdziło, że zabawi się kosztem rodziny Travisa, jego pasażerów i całego wozu. Jyneth nie miała nawet szans zareagować, gdy przeciwnicy pracą zespołową porwali najbliższą beczkę z jabłkami. Nie poprzestali na tym, ciągnęli konie za grzywy i zaczepiali dzieci, sprawiając, że bliźniacy piszczeli równie przenikliwie co te potworki. Tylko Kelsier zachował tyle rozsądku, by kazać zatrzymać się woźnicy. Wóz stanął niemal natychmiast, co spotkało się z niechęcią chochlików, rozpoczynających obstrzał z jabłek. Kątem oka Jyneth zauważyła jak czerwony owoc mknie w jej stronę, uniosła dłoń, ale otarła nią tylko o grzbiet palców kotołaka, który wykazał się większym refleksem, ratując jej nos przed rozkwaszeniem. Słyszała jak gdzieś z przodu syn Travisa chowa się z bliźniakami pod wozem, a sam mężczyzna próbuje uspokoić konie. Zaklęła w duchu na swoją bezużyteczność. Nie mogła nawet dosięgnąć jabłek, by jak chłopak wyprowadzić kontratak. Co niby przyszło jej robić w takiej sytuacji? Być damą w opałach? Nie ma jak się schować, chyba, że zakopie się w sianie, albo spadnie z czerwonego pojazdu i przeczołga się pod niego.
- Jabłkiem? Nic mi już nie zaszkodzi. - nie byłaby sobą, gdyby nie odcięła się łagodnie na radę Kelsiera, lecz odruchowo schyliła głowę, gdy kotołak znów obronił ją przed atakiem. Odprowadziła go wzrokiem, gdy zeskoczył z wozu, unikając jabłkowego ostrzału, manewrował z kocią zręcznością aż dopadł jednego stworka, subtelnym gestem uśmiercając. Aż usłyszała chrupnięcie delikatnego karku, a chłodny dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy dobiegł ją ton chłopaka. Prawie czuła szron na jego sztyletach. Scena była niesamowita, lekkie, precyzyjne ruchy, istny drapieżnik gotowy do walki... Choć czy walką można nazwać atak złośliwych much? Jyneth poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Gdyby tylko mogła, wyskoczyłaby z wozu i podbiegła do Kelsiera pomóc, odganiając fioletowe, fruwające pokurcze, a tak... Pozostało jej wyciągnąć kij spod płaszcza i siedząc, precyzyjnymi ciosami parować jabłka oraz odsyłać w krzaki zbliżające się chochliki. Nie zdążyła na dobre zająć się tym, gdy chłopak znów pozbawił ducha kolejnego potworka, wydając pozostałemu stadu odpowiednie komendy. Obserwowała z błyskiem uznania w oczach jak buczące fioletowe istotki zawracają i nikną w głębi lasu. Z ulgą odłożyła kij, ponownie okrywając go płaszczem i z głębokim westchnieniem oparła się o siano.
Miała guza na skroni, bo nie uniknęła twardego pocisku, a także czuła jak sińce powstają na jej lewej ręce. Biorąc jednak pod uwagę to, że Jyneth nie mogła ruszyć się z wozu, będąc pod obstrzałem, w ostatecznym rozrachunku wyszła cało ze starcia. Nie minęła chwila, gdy zrobiło się cicho, ledwie chochliki odleciały, a w powietrzu rozbrzmiały zaniepokojone głosy Travisa, Tytusa i bliźniaków. Konie udało się jakoś obłaskawić, Tytus wypadł spod wozu i wskoczył na niego, zaglądając do zmiennokształtnej, zerknął jeszcze na kotołaka, po czym krzyknął głośno "Nic jej nie jest! I jemu też nie!". Na siano wgramoliły się bliźniaki, Tera i Tero, dopadając Jyneth. Zaskoczona nie sprzeciwiła się gdy objęła ją para zakurzonych i przestraszonych dzieciaków... No tak, ojciec wieśniak, choć je kocha, trzyma twardą ręką, starszy brat jest zbyt zajęty, to matka z reguły rozpieszcza dzieci... A z braku osoby, która by ich pocieszyła i przytuliła nada się ta gawędząca, czarnowłosa Pani, która mierzwiła im włosy opowiadając bajki. Objęła jasnowłose berbecie, głaszcząc uspokajająco po zmierzwionych czuprynach. Instynkt macierzyński się jej włączył i całkiem naturalnie wytarła im oczy i nosy, obejrzała, stwierdzając z ulgą, że nic oprócz siniaków i zadrapań im nie dolega.
- Już, już po wszystkim. Dzielny Kelsier odstraszył te szkodniki. Nie są tak bardzo złe, raduje je tylko dokuczanie innym i to właśnie robiły... Przyznacie, świetnie im poszło? - udało się jej całkowicie odciągnąć ich myśli od strachu, podczas gdy Tytus podbiegł do Kelsiera i razem odłożyli kradzioną rzecz na miejsce. Chłopak podziękował kotołakowi, przeprosił czarnowłosą za zachowanie rodzeństwa, zgarnął młodszych, słychać było przez chwilę rozmowę całej rodziny, po czym Travis strzelił lekko z bicza i wóz znów ruszył leniwie... Obitych jabłek zalegających trakt i tak nie było sensu zbierać.
Kelsier zajął swoje stare miejsce na sianie. Jyneth patrzyła na trzymane w dłoni jabłko, po czym spojrzała na zmachanego chłopaka. Wyglądało na to, że z tej bitwy wyszedł z okazałymi sińcami. Lekko musnęła palcem czerwony placek na jasnej skórze, tuż nad brwią młodzieńca i cofnęła rękę. Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nie mam żadnych ziół pod ręką, ani niczego, co przyniosło by ulgę po tej małej potyczce. Mogę Ci tylko podziękować za to, że pomogłeś tej rodzinie i za to, żeś mnie zasłonił. - nieświadomie Kelsier przez krótki moment stał się jej obrońcą. Odłożyła owoc na beczkę obok i wsparła głowę o siano. - Chyba przez jakiś czas, będę mieć niechęć do jabłek, a do Ciebie uprzedzenie chochliki. Huh, co zabawne... To kolejne zdarzenie, o którym mogę opowiadać...
Dla odmiany ona teraz milczała, wsłuchując się w spokojny, zdystansowany głos Kelsiera. Nie mogła zaprzeczyć, że wbrew pozorom rozwiązanie kwestii obrony jest bardzo proste. Może nie do końca, jakby się zdawało... Bowiem sam pomysł podróżowania z kimś, kto zawsze Cię ochroni jest logiczny, przyjemny, ale trudny w realizacji. Znalezienie najemnika albo obrońcy kosztuje, a Jyneth, jeśli nie musiała, nie uznawała pieniędzy. Z resztą, to tylko ograniczenie dla mieszka, przynęta na złodziei i niechciana nić łącząca ją ze światem konsumpcjonizmu oraz wygodnictwa. Na co wydawać tyle pieniędzy, skoro las zapewnia schronienie, pożywienie i spokój? Ludzie mogą sobie mieszkać w miastach, kupować jedzenie na targu, acz ona, jako pantera potrafiła się doskonale sobą zająć w dziczy nie tracąc ani jednego miedziaka. Obronić też się wtedy umie, ale w ludzkiej postaci... Nie zawsze. Zdarzyło się jej nie raz wpaść w tarapaty.
- Jestem raczej samotniczką i zależy mi na byciu samowystarczalną. - powiedziała w końcu, ściszając nieznacznie głos. - Trudno jest trafić na kogoś, kto bezinteresownie zaproponuje pomoc czy obroni w razie konieczności... Jednak nie śmiem zaprzeczyć, że tak się nie zdarza.
W razie kłopotów z odsieczą ruszyć faktycznie mógłby nawet towarzysz podróży, przyjaciel, albo zwyczajnie, honorowy kompan, potrafiący dopomóc niewieście w potrzebie. Jyneth doskonale wiedziała, że pomimo swego uporu pozostaje kaleką, ciągnącą swoje kulasy przez całą drogę, i na wiele rzeczy nie może sobie pozwolić. To, że ktoś wykaże się dobrą wolą i jej pomoże, nie oznacza wcale, że ma czuć się obrażona, jak to często damy kręcą nosem na męską pomocną dłoń. Taki druh jest wiele wart, ale szukać takiego ze świecą. Jyneth sporo podróżowała, nigdy los nie zesłał jej kogoś, kto mógłby w tej roli się sprawdzić na dłuższą metę. Poruszając tę sprawę, mógłby się znaleźć obrońca kierowany nie sympatią, ale silnym afektem... W końcu ile to opowieści słyszała o zacnych mężach broniących w drodze ukochanych? Widziała kilka podróżujących par, nawet rodzin z potomstwem... Głównym jednak problemem był brak towarzysza życia. Spotkała do tej pory tylko dwóch przedstawicieli swojej rasy i obaj byli zbyt dzicy, za bardzo zainteresowani swoim terytorium, by mieć choć cień nadziei na zawiązanie jakichkolwiek uczuć. Jeden z nich dotkliwie ją nawet podrapał, wyganiając ze swojego terenu. A inne rasy... Przez pewien przelotny okres w swoim życiu Jyneth kokietowała samców, co kończyło się w różny sposób, i choć wspominała to z zażenowaniem, to oprócz parudniowych flirtów nigdy nic nie rozwinęło się na poważnie... Choć trzeba przyznać, że instynkty zwierzęce, karzące szukać partnera i przygotować do roli matki mogły uprzykrzyć życie. Zwłaszcza gdy widząc bezradne, bezbronne młode Jyneth rozczulała się i robiła strasznie protekcjonalna wobec maluchów.
Potencjalnych partnerów odstrasza najpewniej kalectwo...
Dziwne myśli, dziwne myśli... Na szczęście odegnał je cień niepokoju, który kazał jej czujnie przyglądać się otoczeniu. Jakieś dźwięki, szelesty wdarły się nieproszone w ciszę, mącąc swojskość bezproblemowej przejażdżki. Dziewczyna siedziała niby spokojnie, zaciskając dłoń na krawędzi wozu, w środku spinając się w oczekiwaniu. Niebezpieczeństwo..?
W powietrze jak nóż wdarł się ostry, buczący, piskliwy chichot przypominający drapanie pazurami o granitową płytę. Dźwięk wydobywał się z hordy małych gardeł należących do ciemnofioletowych, szczerzących się chochlików. Wredne uśmieszki, niecne oczka, kilka cali czystej złośliwości opakowanych w małe, śliwkowej barwy ciałka. To było tyle ze spokojnego poranka, stado paskudnych podfruwajek stwierdziło, że zabawi się kosztem rodziny Travisa, jego pasażerów i całego wozu. Jyneth nie miała nawet szans zareagować, gdy przeciwnicy pracą zespołową porwali najbliższą beczkę z jabłkami. Nie poprzestali na tym, ciągnęli konie za grzywy i zaczepiali dzieci, sprawiając, że bliźniacy piszczeli równie przenikliwie co te potworki. Tylko Kelsier zachował tyle rozsądku, by kazać zatrzymać się woźnicy. Wóz stanął niemal natychmiast, co spotkało się z niechęcią chochlików, rozpoczynających obstrzał z jabłek. Kątem oka Jyneth zauważyła jak czerwony owoc mknie w jej stronę, uniosła dłoń, ale otarła nią tylko o grzbiet palców kotołaka, który wykazał się większym refleksem, ratując jej nos przed rozkwaszeniem. Słyszała jak gdzieś z przodu syn Travisa chowa się z bliźniakami pod wozem, a sam mężczyzna próbuje uspokoić konie. Zaklęła w duchu na swoją bezużyteczność. Nie mogła nawet dosięgnąć jabłek, by jak chłopak wyprowadzić kontratak. Co niby przyszło jej robić w takiej sytuacji? Być damą w opałach? Nie ma jak się schować, chyba, że zakopie się w sianie, albo spadnie z czerwonego pojazdu i przeczołga się pod niego.
- Jabłkiem? Nic mi już nie zaszkodzi. - nie byłaby sobą, gdyby nie odcięła się łagodnie na radę Kelsiera, lecz odruchowo schyliła głowę, gdy kotołak znów obronił ją przed atakiem. Odprowadziła go wzrokiem, gdy zeskoczył z wozu, unikając jabłkowego ostrzału, manewrował z kocią zręcznością aż dopadł jednego stworka, subtelnym gestem uśmiercając. Aż usłyszała chrupnięcie delikatnego karku, a chłodny dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy dobiegł ją ton chłopaka. Prawie czuła szron na jego sztyletach. Scena była niesamowita, lekkie, precyzyjne ruchy, istny drapieżnik gotowy do walki... Choć czy walką można nazwać atak złośliwych much? Jyneth poczuła w sercu ukłucie zazdrości. Gdyby tylko mogła, wyskoczyłaby z wozu i podbiegła do Kelsiera pomóc, odganiając fioletowe, fruwające pokurcze, a tak... Pozostało jej wyciągnąć kij spod płaszcza i siedząc, precyzyjnymi ciosami parować jabłka oraz odsyłać w krzaki zbliżające się chochliki. Nie zdążyła na dobre zająć się tym, gdy chłopak znów pozbawił ducha kolejnego potworka, wydając pozostałemu stadu odpowiednie komendy. Obserwowała z błyskiem uznania w oczach jak buczące fioletowe istotki zawracają i nikną w głębi lasu. Z ulgą odłożyła kij, ponownie okrywając go płaszczem i z głębokim westchnieniem oparła się o siano.
Miała guza na skroni, bo nie uniknęła twardego pocisku, a także czuła jak sińce powstają na jej lewej ręce. Biorąc jednak pod uwagę to, że Jyneth nie mogła ruszyć się z wozu, będąc pod obstrzałem, w ostatecznym rozrachunku wyszła cało ze starcia. Nie minęła chwila, gdy zrobiło się cicho, ledwie chochliki odleciały, a w powietrzu rozbrzmiały zaniepokojone głosy Travisa, Tytusa i bliźniaków. Konie udało się jakoś obłaskawić, Tytus wypadł spod wozu i wskoczył na niego, zaglądając do zmiennokształtnej, zerknął jeszcze na kotołaka, po czym krzyknął głośno "Nic jej nie jest! I jemu też nie!". Na siano wgramoliły się bliźniaki, Tera i Tero, dopadając Jyneth. Zaskoczona nie sprzeciwiła się gdy objęła ją para zakurzonych i przestraszonych dzieciaków... No tak, ojciec wieśniak, choć je kocha, trzyma twardą ręką, starszy brat jest zbyt zajęty, to matka z reguły rozpieszcza dzieci... A z braku osoby, która by ich pocieszyła i przytuliła nada się ta gawędząca, czarnowłosa Pani, która mierzwiła im włosy opowiadając bajki. Objęła jasnowłose berbecie, głaszcząc uspokajająco po zmierzwionych czuprynach. Instynkt macierzyński się jej włączył i całkiem naturalnie wytarła im oczy i nosy, obejrzała, stwierdzając z ulgą, że nic oprócz siniaków i zadrapań im nie dolega.
- Już, już po wszystkim. Dzielny Kelsier odstraszył te szkodniki. Nie są tak bardzo złe, raduje je tylko dokuczanie innym i to właśnie robiły... Przyznacie, świetnie im poszło? - udało się jej całkowicie odciągnąć ich myśli od strachu, podczas gdy Tytus podbiegł do Kelsiera i razem odłożyli kradzioną rzecz na miejsce. Chłopak podziękował kotołakowi, przeprosił czarnowłosą za zachowanie rodzeństwa, zgarnął młodszych, słychać było przez chwilę rozmowę całej rodziny, po czym Travis strzelił lekko z bicza i wóz znów ruszył leniwie... Obitych jabłek zalegających trakt i tak nie było sensu zbierać.
Kelsier zajął swoje stare miejsce na sianie. Jyneth patrzyła na trzymane w dłoni jabłko, po czym spojrzała na zmachanego chłopaka. Wyglądało na to, że z tej bitwy wyszedł z okazałymi sińcami. Lekko musnęła palcem czerwony placek na jasnej skórze, tuż nad brwią młodzieńca i cofnęła rękę. Uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Nie mam żadnych ziół pod ręką, ani niczego, co przyniosło by ulgę po tej małej potyczce. Mogę Ci tylko podziękować za to, że pomogłeś tej rodzinie i za to, żeś mnie zasłonił. - nieświadomie Kelsier przez krótki moment stał się jej obrońcą. Odłożyła owoc na beczkę obok i wsparła głowę o siano. - Chyba przez jakiś czas, będę mieć niechęć do jabłek, a do Ciebie uprzedzenie chochliki. Huh, co zabawne... To kolejne zdarzenie, o którym mogę opowiadać...
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Dość dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie każdego stać i nie każdy chce płacić najemnikom, którzy mieliby go ochraniać, gdy osoba ta przechodziła z jednego miejsca w drugie. W dodatku nie należało ufać takim "najzwyklejszym" najemnikom, bo zawsze mogłoby się okazać, że są to rabusie i okradliby zleceniodawcę, a przy okazji, całkiem możliwe, że także pozbawiliby go życia. Dlatego, według Kelsiera, najlepsze rozwiązanie, to posiadanie umiejętności, które pozwolą na obronę życia własnego i, jeśli zajdzie taka potrzeba, życia innych. Nie chwaląc się, kotołak miał takie umiejętności i, mimo że był skrytobójcą, to mógł walczyć w otwartej walce z jednym lub grupą przeciwników. Poza tym był zmiennokształtnym o wyostrzonych zmysłach, które, dzięki Skupieniu, mógł wzmocnić jeszcze bardziej. Umiejętność, którą określił jako "Skupienie" odkrył już w trakcie treningów u Zjednoczonych z Cieniem, więc nigdy nie miał okazji, żeby zapytać starszą siostrę, czy też posiada coś takiego. Kelsier czasem zastanawiał się, skąd wzięła się u niego taka umiejętność, czy była wynikiem jakiegoś eksperymentu, który spowodował, że w jego rodzinie zaczęło się to pojawiać i przechodzić z pokolenia na pokolenie, a może eksperyment ten został przeprowadzony tylko, że spowodował, iż każde dziecko miało jakieś prawdopodobieństwo na to, że Skupienie pojawi się i pozostanie do końca życia. Cóż... na razie pozostaje to kolejną rzeczą, o którą musi zapytać siostrę, gdy ją odwiedzi.
- Doskonale to rozumiem — odparł z doświadczeniem osoby, która jest samotnikiem i, w gruncie rzeczy, jest samowystarczalna, a to, że podlega przywódcy Zjednoczonych z Cieniem, nie oznacza, że nie jest samowystarczalny, bo, w końcu o jedzenie i zakwaterowanie, w trakcie swoich podróży, musi zatroszczyć się sam i zapłacić za to z własnej kieszeni, z pieniędzy, które zarobił na zabójstwie jakiejś osoby. Krwawe pieniądze, to określenie idealnie pasowało do monet, które ze zleceń zdobywa osoba jego pokroju.
- Dlatego najlepiej jest umieć obronić się samemu, jednak wiadomo, że nie każdy to umie albo chce umieć — powiedział. Nawet nie musiał wspominać, że on, w razie czego, o siebie zadba, bo widać to było po jego postawie, sylwetce i broni, którą ma przy pasie.
Kotołak zdawał sobie sprawę z tego, że droga skrytobójcy jest drogą samotnika, bo ma zbyt niebezpieczną profesję na to, żeby móc się z kimś związać na dłużej. Mógłby próbować uciec od tego, co robił i skończyć z tym, jednak prędzej czy później, przeszłość i tak by go dopadła i sprawiła, że ktoś by ucierpiał. Tym kimś, najczęściej, była rodzina byłego zabójcy. Wtedy często działo się tak, że osoba taka wracała na ścieżkę, którą w swoim czasie usłała trupami i raz jeszcze zaczyna rzucać na nią swoje cele. Jednym z pierwszych celów takiej osoby był ktoś, kto odpowiadał za śmierć żony, męża albo dzieci... zawsze istniała możliwość, że była to ta sama osoba, od której były zabójca przyjmował kiedyś zlecenia, więc w pewnym momencie taki człowiek stawał się zdrajcą dla grupy, z którą niegdyś pracował.
W przypadku Kelsiera dochodziła jeszcze kwestia tego, iż był bardziej samotnikiem i w dodatku osobą, która mało mówiła. Owszem, w jego życiu pojawiły się dziewczyny, a później kobiety, z którymi mogłoby go coś połączyć, może nawet coś dużego, jednak kończyło się to na bardzo krótkich związkach albo na tym, że spędzali ze sobą noc albo dwie. Ostatecznie, zmiennokształtny uznał, że nie trafił na osobę, dla której chciałby zaprzestać zabijania albo przynajmniej rozważał taką możliwość... i miał na uwadze również to, że nawet przez całe swoje życie może na kogoś takiego nie trafić, patrząc na to, że niedługo będzie miał czterdzieści lat. Na chwilę spojrzał na Jyneth, która siedziała obok- zmiennokształtna, kobieta, bardzo ładna, mniejsza z tym, że nie była kotołakiem... jednak wydawało mu się, że coś ukrywa, a znali się za krótko, o wiele za krótko, żeby o to pytać. "Przestań o niej myśleć w taki sposób...!"- zbeształ się w myślach za to, że pomyślał o niej jako o potencjalnej partnerce dla siebie, nawet takiej, z którą łączyłoby go przelotne uczucie.
Następne wydarzenia potoczyły się szybko- grupa chochlików kradnie beczkę z jabłkami i zaczynają nimi rzucać w osoby obecne na wozie, dwa razy ratuje twarz Jyneth przed jabłkiem, przy okazji zabija jednego chochlika. Później wstaje, unika jabłek z iście kocią zręcznością, jednak kilka i tak go trafia. Na sam koniec podchodzi do fioletowych naturian, namawia ich do tego, żeby polecieli dalej i zabija dwóch z nich. Ostatecznie udaje mu się przekonać stworki, żeby odleciały i zostawiły beczkę, a to całe zdarzenie kończy z kilkoma, mniejszymi lub większymi siniakami, i z tytułem "Postrach Chochlików".
Zaniósł beczkę na wóz, przy czym pomógł mu syn Travisa, który uspokajał konie, a dziećmi zajęła się Jyneth, do której się przytuliły. Było po wszystkim i niebawem mogli ruszać w dalszą drogą. Kotołak zajął miejsce obok panterołaczki, chociaż teraz usiadł nieco bliżej, jakby, bardzo powoli, przekonywał się do niej.
Lekko odchylił głowę w tył, a na jego twarzy, na chwilę, zagościł wyraz bólu, gdy dziewczyna dotknęła siniaka nad jego brwią. Cóż... trafiła na tego, który bolał najbardziej, bo właśnie w tamto miejsce dostał najtwardszym jabłkiem, z jakim miał styczność kiedykolwiek. Poza tym miał siniaka na plecach, kolejnego na brzuchu, po jednym w okolicy lewego i prawego uda i dwa na prawej ręce.
Wzruszył ramionami, gdy Jyneth mu podziękowała.
- Zrobiłem to, co uważałem za słuszne... Szczerze mówiąc, nie chciałem zabijać żadnego chochlika z tej grupy, jednak musiałem ich jakoś zastraszyć i dać do zrozumienia, że jeśli nie odejdą to coś im się stanie — powiedział, jakby na swoją obronę i usprawiedliwienie tego, że zabił trzy chochliki. Mógłby spróbować kompletnej dyplomacji i nie zabijać żadnego, jednak wydawało mu się, że nie odniosłoby to takiego skutku jak dyplomacja połączona z zastraszaniem i pokazem siły.
- Tak... "Opowieść o kotołaku, co postrachem chochlików stał się" - powiedział po chwili i nawet zaśmiał się krótko, po chwili dziwiąc się sobie i temu, że usłyszał swój śmiech. W jego życiu było mało pozytywnych wydarzeń, więc śmiał się rzadko, tym bardziej że w śmiechu sprzed chwili nie było słychać, iż jest on wymuszony.
Spojrzał na płaszcz Jyneth, pod którym definitywnie było coś ukryte. Owszem, mógł po prostu podejść i podnieść płaszcz na tyle szybko, że uda mu się spojrzeć na to, co jest pod nim, zanim panterołaczka zareaguje, jednak nie chciał tego robić.
- Co ukrywasz pod tym płaszczem? - zapytał cicho.
- Doskonale to rozumiem — odparł z doświadczeniem osoby, która jest samotnikiem i, w gruncie rzeczy, jest samowystarczalna, a to, że podlega przywódcy Zjednoczonych z Cieniem, nie oznacza, że nie jest samowystarczalny, bo, w końcu o jedzenie i zakwaterowanie, w trakcie swoich podróży, musi zatroszczyć się sam i zapłacić za to z własnej kieszeni, z pieniędzy, które zarobił na zabójstwie jakiejś osoby. Krwawe pieniądze, to określenie idealnie pasowało do monet, które ze zleceń zdobywa osoba jego pokroju.
- Dlatego najlepiej jest umieć obronić się samemu, jednak wiadomo, że nie każdy to umie albo chce umieć — powiedział. Nawet nie musiał wspominać, że on, w razie czego, o siebie zadba, bo widać to było po jego postawie, sylwetce i broni, którą ma przy pasie.
Kotołak zdawał sobie sprawę z tego, że droga skrytobójcy jest drogą samotnika, bo ma zbyt niebezpieczną profesję na to, żeby móc się z kimś związać na dłużej. Mógłby próbować uciec od tego, co robił i skończyć z tym, jednak prędzej czy później, przeszłość i tak by go dopadła i sprawiła, że ktoś by ucierpiał. Tym kimś, najczęściej, była rodzina byłego zabójcy. Wtedy często działo się tak, że osoba taka wracała na ścieżkę, którą w swoim czasie usłała trupami i raz jeszcze zaczyna rzucać na nią swoje cele. Jednym z pierwszych celów takiej osoby był ktoś, kto odpowiadał za śmierć żony, męża albo dzieci... zawsze istniała możliwość, że była to ta sama osoba, od której były zabójca przyjmował kiedyś zlecenia, więc w pewnym momencie taki człowiek stawał się zdrajcą dla grupy, z którą niegdyś pracował.
W przypadku Kelsiera dochodziła jeszcze kwestia tego, iż był bardziej samotnikiem i w dodatku osobą, która mało mówiła. Owszem, w jego życiu pojawiły się dziewczyny, a później kobiety, z którymi mogłoby go coś połączyć, może nawet coś dużego, jednak kończyło się to na bardzo krótkich związkach albo na tym, że spędzali ze sobą noc albo dwie. Ostatecznie, zmiennokształtny uznał, że nie trafił na osobę, dla której chciałby zaprzestać zabijania albo przynajmniej rozważał taką możliwość... i miał na uwadze również to, że nawet przez całe swoje życie może na kogoś takiego nie trafić, patrząc na to, że niedługo będzie miał czterdzieści lat. Na chwilę spojrzał na Jyneth, która siedziała obok- zmiennokształtna, kobieta, bardzo ładna, mniejsza z tym, że nie była kotołakiem... jednak wydawało mu się, że coś ukrywa, a znali się za krótko, o wiele za krótko, żeby o to pytać. "Przestań o niej myśleć w taki sposób...!"- zbeształ się w myślach za to, że pomyślał o niej jako o potencjalnej partnerce dla siebie, nawet takiej, z którą łączyłoby go przelotne uczucie.
Następne wydarzenia potoczyły się szybko- grupa chochlików kradnie beczkę z jabłkami i zaczynają nimi rzucać w osoby obecne na wozie, dwa razy ratuje twarz Jyneth przed jabłkiem, przy okazji zabija jednego chochlika. Później wstaje, unika jabłek z iście kocią zręcznością, jednak kilka i tak go trafia. Na sam koniec podchodzi do fioletowych naturian, namawia ich do tego, żeby polecieli dalej i zabija dwóch z nich. Ostatecznie udaje mu się przekonać stworki, żeby odleciały i zostawiły beczkę, a to całe zdarzenie kończy z kilkoma, mniejszymi lub większymi siniakami, i z tytułem "Postrach Chochlików".
Zaniósł beczkę na wóz, przy czym pomógł mu syn Travisa, który uspokajał konie, a dziećmi zajęła się Jyneth, do której się przytuliły. Było po wszystkim i niebawem mogli ruszać w dalszą drogą. Kotołak zajął miejsce obok panterołaczki, chociaż teraz usiadł nieco bliżej, jakby, bardzo powoli, przekonywał się do niej.
Lekko odchylił głowę w tył, a na jego twarzy, na chwilę, zagościł wyraz bólu, gdy dziewczyna dotknęła siniaka nad jego brwią. Cóż... trafiła na tego, który bolał najbardziej, bo właśnie w tamto miejsce dostał najtwardszym jabłkiem, z jakim miał styczność kiedykolwiek. Poza tym miał siniaka na plecach, kolejnego na brzuchu, po jednym w okolicy lewego i prawego uda i dwa na prawej ręce.
Wzruszył ramionami, gdy Jyneth mu podziękowała.
- Zrobiłem to, co uważałem za słuszne... Szczerze mówiąc, nie chciałem zabijać żadnego chochlika z tej grupy, jednak musiałem ich jakoś zastraszyć i dać do zrozumienia, że jeśli nie odejdą to coś im się stanie — powiedział, jakby na swoją obronę i usprawiedliwienie tego, że zabił trzy chochliki. Mógłby spróbować kompletnej dyplomacji i nie zabijać żadnego, jednak wydawało mu się, że nie odniosłoby to takiego skutku jak dyplomacja połączona z zastraszaniem i pokazem siły.
- Tak... "Opowieść o kotołaku, co postrachem chochlików stał się" - powiedział po chwili i nawet zaśmiał się krótko, po chwili dziwiąc się sobie i temu, że usłyszał swój śmiech. W jego życiu było mało pozytywnych wydarzeń, więc śmiał się rzadko, tym bardziej że w śmiechu sprzed chwili nie było słychać, iż jest on wymuszony.
Spojrzał na płaszcz Jyneth, pod którym definitywnie było coś ukryte. Owszem, mógł po prostu podejść i podnieść płaszcz na tyle szybko, że uda mu się spojrzeć na to, co jest pod nim, zanim panterołaczka zareaguje, jednak nie chciał tego robić.
- Co ukrywasz pod tym płaszczem? - zapytał cicho.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
Ajaj... Sądząc po grymasie pojawiającym się na twarzy Kelsiera, siniak bolał bardziej niż Jyneth mogła podejrzewać. Chłopak oberwał od mniejszych, ale liczniejszych przeciwników i przecież nie mogła sądzić, że wyjdzie z tego bez żadnego draśnięcia, wyłącznie z powodu przewagi wzrostu czy masy. Udało mu się przepłoszyć szkodniki, pozbawiając życia dwóch, może i trzech latających, przerośniętych much... Niepotrzebna akcja, ale w tamtej sytuacji konieczna. To nie tak, że zamierzała oskarżać go o zabicie kilku chochlików. Była też zmiennokształtnym, zwierzęcy instynkt mówił "oni albo my", choć atak fioletowych stworzonek niósł mniejsze zagrożenie niż napaść niedźwiedzia, to rozumiała jego czyny. Tu uwypuklał się konflikt między ludźmi a naturianami czy też zwierzołakami, powiązanymi z przyrodą. Ludzie już dawno przestali zabijać z głodu, z zimna, broniąc się, nie, oni ze śmierci zrobili swego rodzaju sport. Natomiast jeśli panterołak zabije jelenia by się posilić, to czy jest niemoralną bestią czy działa zgodnie z prawami natury? To drugie, ale ludzie to hipokryci... Tylko im wydaje się, że mogą zabijać w imię wyższego dobra, a gdy inna rasa robi to z konieczności, choćby z takiej, by uniknąć gorszych szkód przy ataku małych naturian, to zawsze patrzą spod łba. Miała tylko nadzieję, że rodzina Travisa jest na tyle wyrozumiała by się nie przejąć czymś takim.
Jyneth spojrzała na unoszącą się szybko, choć spokojnie, pierś Kelsiera. Zmachał się, odpoczywał teraz, nie zdradzając jak i gdzie oberwał. No i też nie wyglądał na takiego, który przyznałby się łatwo, że coś go boli czy jest ranny... Mężczyźni, męska duma, albo też ego, jeśli zwać rzeczy po imieniu, często nie pozwala im okazać słabości. To też naturalne, w końcu samcy są przywódcami stada, muszą być silni... Czasem aż za bardzo. Dziewczyna zmrużyła powiek, odsunęła się odrobinę i złote oczy znów przemknęły po sylwetce chłopaka, po mocnych, ale w tej chwili obolałych mięśniach. Na ramieniu pojawiały się świeże sińce, a nie wiadomo ile skrywa się pod ubraniem. W takich chwilach, nie można skąpić pomocy, prawda? Była pewna, że to nie najgorszy stan w jakim kotołak się znajdował, ale po co skazywać go na kilka dni dyskomfortu związanego z obolałym ciałem i purpurą krwiaków pod skórą? Sięgnęła po jabłko i uderzywszy nim o kant wozu, z cichym chrzęstem białego miąższu, rozbiła je na pół. Stara sztuczka, ale bynajmniej jej celem nie był popis. Odłożywszy na bok jedną połówkę Jyneth skupiła się na drugiej, chwilowo trzymanej w dłoni. Podciągnęła rękaw i swym zaostrzonym paznokciem nacięła subtelnie skórę, pozwalając spłynąć odrobinie krwi. Sprawiła by kilka kropli czerwieni spadło na biały owoc, mieszając z sokiem jabłka. Obtarła zrobione przez siebie nacięcie i dmuchnęła na nie lekko - to było ledwie odrobinę głębsza rysa od kociego pazura, zasklepi się za kilka chwil. Wręczyła połówkę jabłka ozdobioną krwią Kelsierowi.
- Poznaliśmy się dopiero dziś, nie wymagam byś mi ufał, ale jeśli to spożyjesz, poczujesz się lepiej. - ściszyła głos, ostrożnie biorąc kęs drugiej części owocu. - Krew mojej rasy ma lecznicze właściwości. To poufna informacja, ale nie mogę pozwolić byś po tym co zrobił, siedział tutaj nieopatrzony.
"Opowieść o kotołaku, co postrachem chochlików stał się"... Ciekawe, zwłaszcza, że nazwa już się jej podobała. Bardziej przypadł jej do gustu śmiech chłopaka, bo po pierwsze, wyglądał jakby nie potrafił się śmiać, po drugie, poniekąd przyczyniła się do tek małej wesołości. Oczywiście może i jej gawęda czy żarty wywoływały ledwie cień uśmiechu, to jednak wolała gdy ktoś obok miał dobry humor. Czasem jej zdolności nie potrafiły polepszyć innym nastroju i Jyneth mogła tylko rozłożyć dłonie. A teraz... Atmosfera stała się lżejsza. Uśmiechnęła się, wyrzucając na drogę ogryzek i z westchnieniem wsparła głowę o wiązkę siana za sobą. Jego zapach kuł przyjemnie w nos i gdy odchodził wcześniejszy przypływ adrenaliny, robiła się senna... Tak zwyczajnie duch snu rozciągnął nad nią wachlarz ciepłych promieni słońca. I może Jyneth zapadłaby w drzemkę, w końcu milknąc na długi moment, gdyby nie pytanie Kelsiera.
Panterze uszy poruszyły się subtelnie pod czarnymi włosami, opadając jak u skarconego kociaka. Nie mogła przecież podejrzewać, że nie zauważył, że nawet nie wstała na wozie... Do tego, czemu chciała ukrywać to jak najdłużej? Gdy dotrą na miejsce będzie powłóczyła nogami jak zawsze, a czy dowie się pod bramami miasta czy w drodze, jaka różnica? Cień obawy przed reakcją też zdziwił samą dziewczynę. Gdyby zaczął się z niej śmiać albo wyraził głośno współczucie - była na wszystko przygotowana, doświadczyła całego wachlarza emocji jaki wywoływało jej kalectwo. Mimo to wahała się... Z bezszelestnym westchnieniem sięgnęła po płaszcz, rozwijając jego fałdy i pokazała dwa kije. Ot, kije z orzechowego drewna, długie od jej stóp do klatki piersiowej, zakończone prostopadłymi kawałkami drewna, by wygodnie leżały pod ramionami dziewczyny. Jakoś tak na wysokości dłoni miały wytarte uchwyty, dzięki którym mogła się na nich wesprzeć i chodzić. Patrząc na nie z boku, mało kto mógłby powiedzieć co to dokładnie jest. Wyglądały jak dziwne laski albo kije, a jak kraje długie i szerokie, istniało tu mnóstwo dziwnych broni... Niemniej, skoro już kotołak zwrócił na to uwagę, na pewno nie chciałby usłyszeć dziecinnej odpowiedzi "Sam zgadnij". Jyneth podała mu jeden kij.
- To moje kule. - powiedziała krótko po czym wspierając się plecami o siano, złapała dłońmi za woje kolano i uniosła lewą nogę. Wyglądało to dziwnie, bowiem nad połową kończyny miała władzę, natomiast druga część opadała na wpół-bezwładnie. Stopa poruszała się jakby nie chciała, ale Jyneth zmuszała ją siłą woli do zgięcia palców w bucie. Łydka napięła mięśnie, ale noga nie wyprostowała się, choć tak oryginalnie miała... Niestety, przerwanie jednego ścięgna i bogowie wiedzą jeszcze czego, sprawiło, że okaleczenie odebrało jej całkowitą władzę nad paroma niezbędnymi do ruchu częściami ciała. Odłożyła nogę spokojnie na siano i poprawiła obie, by prosto i grzecznie leżały na sianie.
- Z drugą jest tak samo. Kule służą mi do chodzenia, tak po prostu. Gdybym mogła, poszłabym Ci pomóc z tymi chochlikami, a tak tylko mogłam machać kijami i je odganiać, siedząc cały czas w jednym miejscu. Powiedzmy... - pierś dziewczyny uniosło westchnienie, spojrzała w błękit nieba. - Powiedzmy, że to krępujące, nie umieć stanąć własnoręcznie. Żyję jednak, jestem za to wdzięczna i choć wolno... Bardzo wolno... - uśmiechnęła się - to idę przed siebie.
Jyneth spojrzała na unoszącą się szybko, choć spokojnie, pierś Kelsiera. Zmachał się, odpoczywał teraz, nie zdradzając jak i gdzie oberwał. No i też nie wyglądał na takiego, który przyznałby się łatwo, że coś go boli czy jest ranny... Mężczyźni, męska duma, albo też ego, jeśli zwać rzeczy po imieniu, często nie pozwala im okazać słabości. To też naturalne, w końcu samcy są przywódcami stada, muszą być silni... Czasem aż za bardzo. Dziewczyna zmrużyła powiek, odsunęła się odrobinę i złote oczy znów przemknęły po sylwetce chłopaka, po mocnych, ale w tej chwili obolałych mięśniach. Na ramieniu pojawiały się świeże sińce, a nie wiadomo ile skrywa się pod ubraniem. W takich chwilach, nie można skąpić pomocy, prawda? Była pewna, że to nie najgorszy stan w jakim kotołak się znajdował, ale po co skazywać go na kilka dni dyskomfortu związanego z obolałym ciałem i purpurą krwiaków pod skórą? Sięgnęła po jabłko i uderzywszy nim o kant wozu, z cichym chrzęstem białego miąższu, rozbiła je na pół. Stara sztuczka, ale bynajmniej jej celem nie był popis. Odłożywszy na bok jedną połówkę Jyneth skupiła się na drugiej, chwilowo trzymanej w dłoni. Podciągnęła rękaw i swym zaostrzonym paznokciem nacięła subtelnie skórę, pozwalając spłynąć odrobinie krwi. Sprawiła by kilka kropli czerwieni spadło na biały owoc, mieszając z sokiem jabłka. Obtarła zrobione przez siebie nacięcie i dmuchnęła na nie lekko - to było ledwie odrobinę głębsza rysa od kociego pazura, zasklepi się za kilka chwil. Wręczyła połówkę jabłka ozdobioną krwią Kelsierowi.
- Poznaliśmy się dopiero dziś, nie wymagam byś mi ufał, ale jeśli to spożyjesz, poczujesz się lepiej. - ściszyła głos, ostrożnie biorąc kęs drugiej części owocu. - Krew mojej rasy ma lecznicze właściwości. To poufna informacja, ale nie mogę pozwolić byś po tym co zrobił, siedział tutaj nieopatrzony.
"Opowieść o kotołaku, co postrachem chochlików stał się"... Ciekawe, zwłaszcza, że nazwa już się jej podobała. Bardziej przypadł jej do gustu śmiech chłopaka, bo po pierwsze, wyglądał jakby nie potrafił się śmiać, po drugie, poniekąd przyczyniła się do tek małej wesołości. Oczywiście może i jej gawęda czy żarty wywoływały ledwie cień uśmiechu, to jednak wolała gdy ktoś obok miał dobry humor. Czasem jej zdolności nie potrafiły polepszyć innym nastroju i Jyneth mogła tylko rozłożyć dłonie. A teraz... Atmosfera stała się lżejsza. Uśmiechnęła się, wyrzucając na drogę ogryzek i z westchnieniem wsparła głowę o wiązkę siana za sobą. Jego zapach kuł przyjemnie w nos i gdy odchodził wcześniejszy przypływ adrenaliny, robiła się senna... Tak zwyczajnie duch snu rozciągnął nad nią wachlarz ciepłych promieni słońca. I może Jyneth zapadłaby w drzemkę, w końcu milknąc na długi moment, gdyby nie pytanie Kelsiera.
Panterze uszy poruszyły się subtelnie pod czarnymi włosami, opadając jak u skarconego kociaka. Nie mogła przecież podejrzewać, że nie zauważył, że nawet nie wstała na wozie... Do tego, czemu chciała ukrywać to jak najdłużej? Gdy dotrą na miejsce będzie powłóczyła nogami jak zawsze, a czy dowie się pod bramami miasta czy w drodze, jaka różnica? Cień obawy przed reakcją też zdziwił samą dziewczynę. Gdyby zaczął się z niej śmiać albo wyraził głośno współczucie - była na wszystko przygotowana, doświadczyła całego wachlarza emocji jaki wywoływało jej kalectwo. Mimo to wahała się... Z bezszelestnym westchnieniem sięgnęła po płaszcz, rozwijając jego fałdy i pokazała dwa kije. Ot, kije z orzechowego drewna, długie od jej stóp do klatki piersiowej, zakończone prostopadłymi kawałkami drewna, by wygodnie leżały pod ramionami dziewczyny. Jakoś tak na wysokości dłoni miały wytarte uchwyty, dzięki którym mogła się na nich wesprzeć i chodzić. Patrząc na nie z boku, mało kto mógłby powiedzieć co to dokładnie jest. Wyglądały jak dziwne laski albo kije, a jak kraje długie i szerokie, istniało tu mnóstwo dziwnych broni... Niemniej, skoro już kotołak zwrócił na to uwagę, na pewno nie chciałby usłyszeć dziecinnej odpowiedzi "Sam zgadnij". Jyneth podała mu jeden kij.
- To moje kule. - powiedziała krótko po czym wspierając się plecami o siano, złapała dłońmi za woje kolano i uniosła lewą nogę. Wyglądało to dziwnie, bowiem nad połową kończyny miała władzę, natomiast druga część opadała na wpół-bezwładnie. Stopa poruszała się jakby nie chciała, ale Jyneth zmuszała ją siłą woli do zgięcia palców w bucie. Łydka napięła mięśnie, ale noga nie wyprostowała się, choć tak oryginalnie miała... Niestety, przerwanie jednego ścięgna i bogowie wiedzą jeszcze czego, sprawiło, że okaleczenie odebrało jej całkowitą władzę nad paroma niezbędnymi do ruchu częściami ciała. Odłożyła nogę spokojnie na siano i poprawiła obie, by prosto i grzecznie leżały na sianie.
- Z drugą jest tak samo. Kule służą mi do chodzenia, tak po prostu. Gdybym mogła, poszłabym Ci pomóc z tymi chochlikami, a tak tylko mogłam machać kijami i je odganiać, siedząc cały czas w jednym miejscu. Powiedzmy... - pierś dziewczyny uniosło westchnienie, spojrzała w błękit nieba. - Powiedzmy, że to krępujące, nie umieć stanąć własnoręcznie. Żyję jednak, jestem za to wdzięczna i choć wolno... Bardzo wolno... - uśmiechnęła się - to idę przed siebie.
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Dobry wojownik musi dać sobie radę zarówno w walce z jednym przeciwnikiem, jak i w walce z grupą nieprzyjaciół. O ile potyczka z jednym przeciwnikiem zależy, głównie, od umiejętności walki osób, które wymieniają się ciosami, cięciami i kontrami, to, gdy jeden człek ma walczyć z grupą, musi mieć "oczy dookoła głowy", a sama walka zależy na równi od umiejętności osoby, która nie ma przewagi liczebnej i od jej spostrzegawczości i tego, czy może obserwować, o ile to możliwe, wszystkich przeciwników, których ma w zasięgu wzroku. Jednak wzrok nie jest jedynym zmysłem, bo słuch również powinien być wyczulony, aby wyłapać dźwięk, którego źródło znajduje się za plecami walczącego i zidentyfikować go jako niebezpieczny i należący do wroga, tym samym pozwalając walczącemu w pojedynkę, wykonać unik, który może uratować jego życie. Kelsier, co prawda, wyglądał na osobnika, który preferuje walkę jeden na jednego, o czym świadczyła jego sylwetka i sztylety, a także jego profesja, o której prawdę znała tylko jedna osoba, jednak w walce z grupą radził sobie, mniej więcej, tak samo dobrze, jak w walce z pojedynczym przeciwnikiem lub z cichym unieszkodliwianiem. Osobą, która coś wie o jego profesji jest siostra, jednak nawet ona posiadała tylko niewielką garstkę informacji na temat tego, czym zajmuje się jej młodszy brat.
Chochlików było dużo, nawet po tym, jak kotołak zabił trzech z nich i tym samym zmniejszył liczebność ich grupy. Do przewidzenia było, iż nie obejdzie się bez siniaków wywołanych przez jabłka, którymi rzucały fioletowe stworzonka. Nawet Kelsier miał problemy z unikaniem, gdy w jego stronę leciały okrągłe kształty, czasem kilka na raz, a czasem jeden za drugim w odstępie zaledwie ułamka sekundy. Wiedział, że Jyneth chciała dobrze, jednak grymas bólu musiał się pojawić, gdy dotknęła siniaka, który znajdował się nad brwią kotołaka.
Położył się na plecach, które oparł o snop siana, jednak niemalże od razu poczuł ból, który sprawiał mu siniak znajdujący się właśnie na plecach. Wiedział, że panterołaczka go obserwuje, a jej wzrok spoczywa gdzieś na jego klatce piersiowej, chociaż nie na długo, bo teraz mógł poczuć i nawet zauważyć, że oczy Jyneth przemykają po jego całej sylwetce. Przez chwilę ignorował ból pleców, jednak nie mógł robić tego w nieskończoność, więc przewrócił się na prawy bok, jednak to też musiał zrobić ostrożnie, bo prawą rękę także ozdabiały siniaki. Od tego momentu miał przed oczami zmiennokształtną, a także zaczął uważać, że niektóry siniaki pojawiły się z opóźnieniem i dają o sobie znać dopiero teraz.
Z zaciekawieniem przyglądał się, jak czarnowłosa rozbija jabłko na pół, następnie robi niewielkie nacięcie na swojej ręce i sprawia, że kilka kropel krwi spada na jedną z połówek jabłka i miesza się z jego miąższem. Dopiero teraz przypomniał sobie, o tym, że słyszał od kogoś, iż krew panterołaków ma lecznicze właściwości, więc, idąc tym tokiem rozumowania, domyślił się, że Jyneth chce podarować mu troszkę swojej krwi, aby siniaki na jego ciele szybciej znikły.
- Wiem, jakie właściwości ma krew panterołaków — odparł ciszej i przyjął połówkę owocu od dziewczyny, całkowicie przypadkowo muskając skórę jej dłoni opuszkami palców swojej. Zabrał się za spożywanie owocu, w którym nawet nie było czuć posmaku krwi. Nie miał zamiaru wspominać o tym, że posiada przyspieszoną regenerację ran, bo musiałby wytłumaczyć w jaki sposób ją posiadł, więc musiałby powiedzieć jej o rytuale i o organizacji, do której należy. Zjednoczeni z Cieniem nie byli jakąś tajną organizacją, o której nie wolno było mówić, jednak jeśli jakiś Zjednoczony chciał podzielić się z kimś, nawet, kilkoma informacjami, to musiał mieć całkowitą pewność co do tego, iż ufa tej osobie. Kelsier nie miał takiej pewności co do dziewczyny, która siedzi obok, w końcu znali się dopiero jeden dzień.
Wydawało mu się, że Jyneth niedługo zaśnie, jednak jego pytanie skutecznie ją od tego odwiodło. Nie odzywał się po tym, jak zadał pytanie, w jego oczach jeszcze przez chwilę dało się zobaczyć pytające spojrzenie, a usta nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Kelsier czekał na to, aż panterołaczka odpowie. Patrzył, jak sięga po płaszcz i odkrywa to, co było pod nim ukryte. Okazało się, że są to kule, które pomagają w chodzeniu osobom mającym chore nogi albo nie mogącym nimi ruszać. Po chwili dowiedział się, że czarnowłosa nie ma władzy w nogach od kolana w dół, co zaprezentowała mu ona sama. Jego spojrzenie powędrowało na pierś dziewczyny, gdy ta uniosła się na chwilę, jednak szybko z powrotem spojrzał wyżej, czyli w oczy.
- Rozumiem... — odezwał się w końcu. Tak naprawdę, nie wiedział, co powiedzieć, bo nie chciał mówić, że jest mu przykro czy coś, wydawało mu się, że panterołaczka usłyszała w swoim życiu już wystarczająco dużo takich słów.
- Mogę się tylko domyślać jak to jest być w twoim stanie... Jednak, mimo problemu z nogami, i tak postrzegasz swoje życie i otoczenie w bardziej kolorowych barwach i pozytywniej niż ja, osoba, która jest w pełni sprawna fizycznie, kiedykolwiek będę — powiedział, spoglądając na dziewczynę. Faktem było to, że jego życie nigdy nie było kolorowe, a w parze z tym szło to, iż było w nim naprawdę mało pozytywnych wydarzeń i takich, z których mógł się ucieszyć i, które sprawiłyby, że na jego twarzy uśmiech zagościłby na dłużej niż tylko na chwilę.
- Domyślasz się, o co chciałbym cię teraz zapytać, prawda? Jeśli nie będzie to dla ciebie problemem, to chciałbym poznać wydarzenia, których skutkiem było to, że przestałaś być, w pełni, sprawna fizycznie — pytanie to postarał się uformować tak, aby było w nim zawarte to, że może udzielić odpowiedzi, jednak jeśli nie chce tego robić, to może odmówić. Nie chciał jej do niczego zmuszać, a tym bardziej to robienia czegoś, czego nie chciałaby robić, wliczając w to odpowiadanie na pytania, na które nie chce odpowiedzieć.
Chochlików było dużo, nawet po tym, jak kotołak zabił trzech z nich i tym samym zmniejszył liczebność ich grupy. Do przewidzenia było, iż nie obejdzie się bez siniaków wywołanych przez jabłka, którymi rzucały fioletowe stworzonka. Nawet Kelsier miał problemy z unikaniem, gdy w jego stronę leciały okrągłe kształty, czasem kilka na raz, a czasem jeden za drugim w odstępie zaledwie ułamka sekundy. Wiedział, że Jyneth chciała dobrze, jednak grymas bólu musiał się pojawić, gdy dotknęła siniaka, który znajdował się nad brwią kotołaka.
Położył się na plecach, które oparł o snop siana, jednak niemalże od razu poczuł ból, który sprawiał mu siniak znajdujący się właśnie na plecach. Wiedział, że panterołaczka go obserwuje, a jej wzrok spoczywa gdzieś na jego klatce piersiowej, chociaż nie na długo, bo teraz mógł poczuć i nawet zauważyć, że oczy Jyneth przemykają po jego całej sylwetce. Przez chwilę ignorował ból pleców, jednak nie mógł robić tego w nieskończoność, więc przewrócił się na prawy bok, jednak to też musiał zrobić ostrożnie, bo prawą rękę także ozdabiały siniaki. Od tego momentu miał przed oczami zmiennokształtną, a także zaczął uważać, że niektóry siniaki pojawiły się z opóźnieniem i dają o sobie znać dopiero teraz.
Z zaciekawieniem przyglądał się, jak czarnowłosa rozbija jabłko na pół, następnie robi niewielkie nacięcie na swojej ręce i sprawia, że kilka kropel krwi spada na jedną z połówek jabłka i miesza się z jego miąższem. Dopiero teraz przypomniał sobie, o tym, że słyszał od kogoś, iż krew panterołaków ma lecznicze właściwości, więc, idąc tym tokiem rozumowania, domyślił się, że Jyneth chce podarować mu troszkę swojej krwi, aby siniaki na jego ciele szybciej znikły.
- Wiem, jakie właściwości ma krew panterołaków — odparł ciszej i przyjął połówkę owocu od dziewczyny, całkowicie przypadkowo muskając skórę jej dłoni opuszkami palców swojej. Zabrał się za spożywanie owocu, w którym nawet nie było czuć posmaku krwi. Nie miał zamiaru wspominać o tym, że posiada przyspieszoną regenerację ran, bo musiałby wytłumaczyć w jaki sposób ją posiadł, więc musiałby powiedzieć jej o rytuale i o organizacji, do której należy. Zjednoczeni z Cieniem nie byli jakąś tajną organizacją, o której nie wolno było mówić, jednak jeśli jakiś Zjednoczony chciał podzielić się z kimś, nawet, kilkoma informacjami, to musiał mieć całkowitą pewność co do tego, iż ufa tej osobie. Kelsier nie miał takiej pewności co do dziewczyny, która siedzi obok, w końcu znali się dopiero jeden dzień.
Wydawało mu się, że Jyneth niedługo zaśnie, jednak jego pytanie skutecznie ją od tego odwiodło. Nie odzywał się po tym, jak zadał pytanie, w jego oczach jeszcze przez chwilę dało się zobaczyć pytające spojrzenie, a usta nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Kelsier czekał na to, aż panterołaczka odpowie. Patrzył, jak sięga po płaszcz i odkrywa to, co było pod nim ukryte. Okazało się, że są to kule, które pomagają w chodzeniu osobom mającym chore nogi albo nie mogącym nimi ruszać. Po chwili dowiedział się, że czarnowłosa nie ma władzy w nogach od kolana w dół, co zaprezentowała mu ona sama. Jego spojrzenie powędrowało na pierś dziewczyny, gdy ta uniosła się na chwilę, jednak szybko z powrotem spojrzał wyżej, czyli w oczy.
- Rozumiem... — odezwał się w końcu. Tak naprawdę, nie wiedział, co powiedzieć, bo nie chciał mówić, że jest mu przykro czy coś, wydawało mu się, że panterołaczka usłyszała w swoim życiu już wystarczająco dużo takich słów.
- Mogę się tylko domyślać jak to jest być w twoim stanie... Jednak, mimo problemu z nogami, i tak postrzegasz swoje życie i otoczenie w bardziej kolorowych barwach i pozytywniej niż ja, osoba, która jest w pełni sprawna fizycznie, kiedykolwiek będę — powiedział, spoglądając na dziewczynę. Faktem było to, że jego życie nigdy nie było kolorowe, a w parze z tym szło to, iż było w nim naprawdę mało pozytywnych wydarzeń i takich, z których mógł się ucieszyć i, które sprawiłyby, że na jego twarzy uśmiech zagościłby na dłużej niż tylko na chwilę.
- Domyślasz się, o co chciałbym cię teraz zapytać, prawda? Jeśli nie będzie to dla ciebie problemem, to chciałbym poznać wydarzenia, których skutkiem było to, że przestałaś być, w pełni, sprawna fizycznie — pytanie to postarał się uformować tak, aby było w nim zawarte to, że może udzielić odpowiedzi, jednak jeśli nie chce tego robić, to może odmówić. Nie chciał jej do niczego zmuszać, a tym bardziej to robienia czegoś, czego nie chciałaby robić, wliczając w to odpowiadanie na pytania, na które nie chce odpowiedzieć.
- Jyneth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 17
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Zmiennokształtna - Panteroła(cz)
- Profesje:
- Kontakt:
To była krępująca sytuacja, acz dziewczyna wpatrywała się dalej w niebo, spokojnie oddychając i mrużąc oczy od słońca. Kolejna rozmowa... Ta z rodzaju tych, które Jyneth dobrze znała i do których przecież się przyzwyczaiła... Ile razy słyszała to samo pytanie, w kółko i w kółko, padające z ust niemal każdego? Kalectwo wywoływało najróżniejsze reakcje, od wrogości po litość - kobiety załamywały dłonie, pytając co się z nią działo, dzieci zawsze patrzyły ciekawie, choć z lękiem, zaś mężczyźni z chęcią chcieli wysłuchać jej historii. Nie licząc tych, dla których robiła za cel w rzucaniu śmieciami... I tacy wykazywali się wścibstwem, pytając jakie to koło młyńskie połamało jej nogi. Zawsze miała pod ręką jakąś odpowiedź zmyśloną na poczekaniu albo opowieść obmyśloną i kilka razy powtarzaną. Powinna się przyzwyczaić, ba, była przyzwyczajona do powtarzania tego skrawka swojej historii, ale jakaś część niej nie chciała nigdy powiedzieć prawdy. Co szkodziło skłamać, opowiedzieć po raz dwudziesty drugi o tym, jak spotkała diabła, który przeklął ją w gęstym lesie? Nic. Historia jej kalectwa była uboga i zwykła, ale mimo to... Jakoś, podświadomie nie chciała Kelsiera okłamać. Ile istot tyle historii, a jej naprawdę nie nadawała się do powtarzania innym. Tym bardziej, że kryła się w końcu ze swoją rasą - inny zmiennokształtny może by i to zrozumiał, ale po cichu miała wrażenie, że nie powinna podburzać do niechęci przeciwko ludziom. Z wolna zamieniało się to w obustronną awersję.
- Czymże jest życie? Chlebem, który bez gorzkiej soli nie ma smaku. - dziewczyna zamknęła oczy, spuszczając głowę, ciemne pasma włosów zakryły twarz cieniem. - Życie me nie było łatwe, ale rozwodzić się nad nim nie zamierzam. Potrzeba nam goryczy by docenić słodycz, suszy, by wiedzieć jaką wartość ma deszcz. Nikt jednak nie zna planów bogów, jeśli tylko istnieją i nie jesteśmy igraszką losu. Sprawiedliwość ma własne zasady, często bolesne. Niezrozumiałe oraz... Nieuczciwe. Na jakiej zasadzie los kieruje swe osądy, pojąć nikt, tym bardziej ja, nie może. Widziałam cnotliwe i dobre osoby mieszkające w rynsztokach, którym pan za nic zabrał dom. Widziałam też szubrawców organizujących bankiety, podczas gdy ich służba głoduje. Widziałam dużo, istoty, nie mogące patrzeć na krzywdę innych i takie, radujące się każdym przysporzonym cierpieniem czy strapieniem. - głos Jyneth był bardzo spokojny, przyciszony, pozbawiony żalu i negatywnego wydźwięku, ale nieobecny, jakby z rozwagą dobierała każde słowo. - Nie mogę też stwierdzić czym zawiniłam, by odebrano mi coś tak elementarnego jak zdolność chodzenia. Nie stanę, nie zrobię kroku o własnych siłach, nie pobiegnę, nie pójdę na spacer. Te wszystkie proste czynności... Nie umiem, nie mogę, nie potrafię. Zamiast tego idę, z tymi dwoma kulami, wolno, ale zawsze do przodu. Może to upór, może złośliwość wobec losu, duma by się nie poddać i zawodzić nad sobą, nie wiem. Nie wiem też czy to ostateczna porcja soli na moim chlebie i czy nie zdarzy się coś jeszcze, co swą goryczą przyćmi moje kalectwo. Mając ten posmak na języku, doceniam bardziej każdy dobry gest, wybaczam drobne uszczypliwości. Zdecydowanie, choć samotnej, kulawej kobiecie nigdy nie będzie łatwo, wolę patrzeć na dobre strony i nie przejmować się przeciwnościami. Deszcz nie popsuje humoru, obelga też. Może to trudno wytłumaczyć, ale żyję, mam się dobrze, wiele do szczęścia mi nie trzeba, a w tej chwili narzekać na nic nie mogę. To nie jest szczęście, nazwałabym to raczej... Spokojem duszy.
Między rozchylonymi powiekami błysnęły subtelnie złotem tęczówki. Jyneth choćby mogła narzekać, nigdy tak naprawdę nie chciała. Oczywiste jest to, że potraktowano ją w sposób bestialski i okrutny. Trzymano w śmierdzącej celi na snopku zbutwiałej słomy. Skatowano, okulawiono, zabrano to, czym wolna istota się szczyci... Ale czy ona wybaczyła, w skrytości ducha temu mężczyźnie, za jego podły chichot i sadystyczny uśmieszek? Możliwe... Sama nie wiedziała. Mogła mieć jakiś żal, ale w tej chwili był on mało ważny, bo niczego nie wnosił w jej życie. Pod tym względem, przez te lata przyzwyczajania się do ułomności i rozmyślania, panterołaczka dorosła. Dojrzał jej stosunek do innych, dystans do wielu spraw i choć nie była stoickim mnichem, nie była święta, robiła różne rzeczy, to... Naprawdę nie chciała zbierać w sobie jadu i goryczy niepowodzeń. Czy Kelsier zrozumiał jej punkt widzenia czy nie, nie było to kwestią najważniejszą - ile istot, tyle historii - każdy ma swoje poglądy. Choć był zdrowy na ciele, jego umysł i dusza mogły kryć się za zasłoną melancholii. Małomówność mogła być kwestią usposobienia albo wywołana uprzedzeniem do obcych. Coś mogło chuchać mu oddechem w kark i nie dawać spokój, mógł żywić urazę albo obawę przed czymś - a ona mogła tylko się domyślać. I odwrotnie, tak samo kotołak mógł snuć domysły skąd jest i dokąd zmierza, co sprawiło, że jest taka a nie inna... Choć to kwestia Jyneth, myśleć za dużo i dociekać, tworząc całą opowieść z różnych kęsków informacji.
Zamilkła na dłuższy moment. Dziewczyna nie miała takiej brawury w sobie, by odkryć wszystkie karty przed dopiero co poznaną osobą. Kelsier nie wydawał się być niepokojącym osobnikiem, czujność tylko wzmagały sztylety u pasa, wyrobione mięśnie i blizny na ciele. Po kolei, można by sądzić, że jest najemnikiem, łowcą głów, skrytobójcą, szpiegiem. Czy wiele pokrywało się z jej myślami... Część na pewno, kotołak sprawiał wrażenie, jakby był wprost stworzony do życia w cieniu. Niemniej, nie szkodził ani jej, ani rodzinie Travisa, ale w ostatecznym rozrachunku, nie wiele to znaczyło. Wszak nie można być wdzięcznym i uważać za przyjaciela mordercę, który nie poderżnął Ci gardła w karczmie...
- Domyślam się. - odparła szeptem, z wolna podnosząc głos do normalnego tonu. - Domyślam się również, że wiesz, jak niechętnie o tym mówię, ale bywało, że na trakcie lub w karczmach opowiadałam co się ze mną stało. Przeraża mnie czasem myśl, jak ludzie lubią słuchać o nieszczęściach innych, nie ze współczucia, ale czystej ciekawości. Krążąc po niektórych zajazdach i pytając o kulawą gawędziarkę, ktoś Ci na pewno odpowie. Jeden przywoła z pamięci historię o tym, jak gubiąc się w lesie czarnowłosa dziewczynka obudziła diabła. Ten przeklął ją, zły, że przerwała stuletni sen i zakazał wchodzić do puszczy. Nie posłuchała go i ledwie postawiła krok w starym lesie, nogi jej odmówiły posłuszeństwa, padła na mech. Drugi zacznie się kłócić, mówiąc, że nie tak było - to dziewczyna natknęła się na czarodzieja wojującego ze smokiem. Trafiając na środek bitwy, sypiące się z gór głazy zmiażdżyły jej nogi, a po pokonaniu smoka czarnoksiężnik uleczył ją. Niedokładnie, od kolan w dół straciła czucie, stąd te kije. Trzeci z kolei wtrąci się w rozmowę, mówiąc, że ta czarnowłosa powsinoga-wierszokletka bywała kiedyś u wybitnej damy w gościnie. Pomyliwszy kielichy, napiła się jej wina, padając zemdlona i ratując tym samym szlachciankę przed trucizną. Medycy próbowali ją uleczyć, ale trucizna zniszczyła nerwy w jej nogach. Czwarty i piąty znają jeszcze inne wersję... - Jyneth uśmiechnęła się lekko. - Nietrafnie ułożyłeś swą prośbę Kelsierze. Powinieneś zapytać o "prawdziwe wydarzenia". Jednakże, obawiam się, że ta historia nie jest ani tak ciekawa ani zajmująca jak wszystkie inne, które wymyśliłam. Nie lubię mówić o sobie. Jeśli tylko chcesz, przytoczę Ci mnóstwo opowieści jakie znam, by umilić resztę czasu w podróży. Może jeśli los da, kiedyś usłyszysz z moich tą nudną opowiastkę, lecz póki co... Wolałabym ją przemilczeć.
- Czymże jest życie? Chlebem, który bez gorzkiej soli nie ma smaku. - dziewczyna zamknęła oczy, spuszczając głowę, ciemne pasma włosów zakryły twarz cieniem. - Życie me nie było łatwe, ale rozwodzić się nad nim nie zamierzam. Potrzeba nam goryczy by docenić słodycz, suszy, by wiedzieć jaką wartość ma deszcz. Nikt jednak nie zna planów bogów, jeśli tylko istnieją i nie jesteśmy igraszką losu. Sprawiedliwość ma własne zasady, często bolesne. Niezrozumiałe oraz... Nieuczciwe. Na jakiej zasadzie los kieruje swe osądy, pojąć nikt, tym bardziej ja, nie może. Widziałam cnotliwe i dobre osoby mieszkające w rynsztokach, którym pan za nic zabrał dom. Widziałam też szubrawców organizujących bankiety, podczas gdy ich służba głoduje. Widziałam dużo, istoty, nie mogące patrzeć na krzywdę innych i takie, radujące się każdym przysporzonym cierpieniem czy strapieniem. - głos Jyneth był bardzo spokojny, przyciszony, pozbawiony żalu i negatywnego wydźwięku, ale nieobecny, jakby z rozwagą dobierała każde słowo. - Nie mogę też stwierdzić czym zawiniłam, by odebrano mi coś tak elementarnego jak zdolność chodzenia. Nie stanę, nie zrobię kroku o własnych siłach, nie pobiegnę, nie pójdę na spacer. Te wszystkie proste czynności... Nie umiem, nie mogę, nie potrafię. Zamiast tego idę, z tymi dwoma kulami, wolno, ale zawsze do przodu. Może to upór, może złośliwość wobec losu, duma by się nie poddać i zawodzić nad sobą, nie wiem. Nie wiem też czy to ostateczna porcja soli na moim chlebie i czy nie zdarzy się coś jeszcze, co swą goryczą przyćmi moje kalectwo. Mając ten posmak na języku, doceniam bardziej każdy dobry gest, wybaczam drobne uszczypliwości. Zdecydowanie, choć samotnej, kulawej kobiecie nigdy nie będzie łatwo, wolę patrzeć na dobre strony i nie przejmować się przeciwnościami. Deszcz nie popsuje humoru, obelga też. Może to trudno wytłumaczyć, ale żyję, mam się dobrze, wiele do szczęścia mi nie trzeba, a w tej chwili narzekać na nic nie mogę. To nie jest szczęście, nazwałabym to raczej... Spokojem duszy.
Między rozchylonymi powiekami błysnęły subtelnie złotem tęczówki. Jyneth choćby mogła narzekać, nigdy tak naprawdę nie chciała. Oczywiste jest to, że potraktowano ją w sposób bestialski i okrutny. Trzymano w śmierdzącej celi na snopku zbutwiałej słomy. Skatowano, okulawiono, zabrano to, czym wolna istota się szczyci... Ale czy ona wybaczyła, w skrytości ducha temu mężczyźnie, za jego podły chichot i sadystyczny uśmieszek? Możliwe... Sama nie wiedziała. Mogła mieć jakiś żal, ale w tej chwili był on mało ważny, bo niczego nie wnosił w jej życie. Pod tym względem, przez te lata przyzwyczajania się do ułomności i rozmyślania, panterołaczka dorosła. Dojrzał jej stosunek do innych, dystans do wielu spraw i choć nie była stoickim mnichem, nie była święta, robiła różne rzeczy, to... Naprawdę nie chciała zbierać w sobie jadu i goryczy niepowodzeń. Czy Kelsier zrozumiał jej punkt widzenia czy nie, nie było to kwestią najważniejszą - ile istot, tyle historii - każdy ma swoje poglądy. Choć był zdrowy na ciele, jego umysł i dusza mogły kryć się za zasłoną melancholii. Małomówność mogła być kwestią usposobienia albo wywołana uprzedzeniem do obcych. Coś mogło chuchać mu oddechem w kark i nie dawać spokój, mógł żywić urazę albo obawę przed czymś - a ona mogła tylko się domyślać. I odwrotnie, tak samo kotołak mógł snuć domysły skąd jest i dokąd zmierza, co sprawiło, że jest taka a nie inna... Choć to kwestia Jyneth, myśleć za dużo i dociekać, tworząc całą opowieść z różnych kęsków informacji.
Zamilkła na dłuższy moment. Dziewczyna nie miała takiej brawury w sobie, by odkryć wszystkie karty przed dopiero co poznaną osobą. Kelsier nie wydawał się być niepokojącym osobnikiem, czujność tylko wzmagały sztylety u pasa, wyrobione mięśnie i blizny na ciele. Po kolei, można by sądzić, że jest najemnikiem, łowcą głów, skrytobójcą, szpiegiem. Czy wiele pokrywało się z jej myślami... Część na pewno, kotołak sprawiał wrażenie, jakby był wprost stworzony do życia w cieniu. Niemniej, nie szkodził ani jej, ani rodzinie Travisa, ale w ostatecznym rozrachunku, nie wiele to znaczyło. Wszak nie można być wdzięcznym i uważać za przyjaciela mordercę, który nie poderżnął Ci gardła w karczmie...
- Domyślam się. - odparła szeptem, z wolna podnosząc głos do normalnego tonu. - Domyślam się również, że wiesz, jak niechętnie o tym mówię, ale bywało, że na trakcie lub w karczmach opowiadałam co się ze mną stało. Przeraża mnie czasem myśl, jak ludzie lubią słuchać o nieszczęściach innych, nie ze współczucia, ale czystej ciekawości. Krążąc po niektórych zajazdach i pytając o kulawą gawędziarkę, ktoś Ci na pewno odpowie. Jeden przywoła z pamięci historię o tym, jak gubiąc się w lesie czarnowłosa dziewczynka obudziła diabła. Ten przeklął ją, zły, że przerwała stuletni sen i zakazał wchodzić do puszczy. Nie posłuchała go i ledwie postawiła krok w starym lesie, nogi jej odmówiły posłuszeństwa, padła na mech. Drugi zacznie się kłócić, mówiąc, że nie tak było - to dziewczyna natknęła się na czarodzieja wojującego ze smokiem. Trafiając na środek bitwy, sypiące się z gór głazy zmiażdżyły jej nogi, a po pokonaniu smoka czarnoksiężnik uleczył ją. Niedokładnie, od kolan w dół straciła czucie, stąd te kije. Trzeci z kolei wtrąci się w rozmowę, mówiąc, że ta czarnowłosa powsinoga-wierszokletka bywała kiedyś u wybitnej damy w gościnie. Pomyliwszy kielichy, napiła się jej wina, padając zemdlona i ratując tym samym szlachciankę przed trucizną. Medycy próbowali ją uleczyć, ale trucizna zniszczyła nerwy w jej nogach. Czwarty i piąty znają jeszcze inne wersję... - Jyneth uśmiechnęła się lekko. - Nietrafnie ułożyłeś swą prośbę Kelsierze. Powinieneś zapytać o "prawdziwe wydarzenia". Jednakże, obawiam się, że ta historia nie jest ani tak ciekawa ani zajmująca jak wszystkie inne, które wymyśliłam. Nie lubię mówić o sobie. Jeśli tylko chcesz, przytoczę Ci mnóstwo opowieści jakie znam, by umilić resztę czasu w podróży. Może jeśli los da, kiedyś usłyszysz z moich tą nudną opowiastkę, lecz póki co... Wolałabym ją przemilczeć.
- Kelsier
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 77
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Kotołak
- Profesje: Skrytobójca , Szpieg , Wędrowiec
- Kontakt:
Uważnie wysłuchiwał tego, co mówiła Jyneth, chociaż najpierw zaczęła krążyć wokół pytania, które jej zadał i nie odpowiedziała na nie, jednak nie miał jej tego za złe, bo domyślał się, że większość napotkanych osób, jeśli nie wszyscy, po jakimś czasie pytają ją o to, co stało się z jej nogami, dlaczego jest kaleką i tak dalej, więc, mimo że mówiła o tym wiele razy, to tego typu rozmowy pewnie i tak były dla niej trudne. Dlatego też pomyślał sobie, że jeśli panterołaczka nie odpowie na pytanie o jej historię, a dokładniej to o część związaną z utratą możliwości chodzenia, to nie będzie pytał o to ponownie. Akurat on należał do osób, które bardzo dobrze rozumieją to, że ktoś ma tajemnice, o których woli nie mówić, a nawet jeśli, to prawdę o nich dowiedzą się tylko osoby, którym dany osobnik na pewno może zaufać. Rozumiał to... dlatego, że sam był taką osobą, jednak w jego przypadku w większej części wiązało się to z profesją skrytobójcy. Po prostu im mniej osób ufało mu i im mniejszej liczbie osób ufał on sam, tak jest najlepiej, bo dzięki temu nie musi martwić się o to, że naraża kogoś na niebezpieczeństwo lub śmierć wyłącznie przez to, że ufa danej osobie i może ją nazwać przyjacielem... lub partnerką. Niebezpieczeństwo z tym związane wynikało nie tylko z samego bycia skrytobójcą, lecz także z tego, że był jednym z najlepszych zabójców, którzy należą do Zjednoczonych z Cieniem, a to wiąże się z tym, że na jego tropie są Szkarłatne Lilie, które mogę spróbować ściągnąć go w pułapkę właśnie przez to, że będą grozić komuś, na kim mu zależy. Dlatego Kelsier stara się nie przywiązywać do ludzi. Mimo własnych rozmyślań cały czas słuchał tego, o czym mówi Jyneth.
Wyłapał moment, w którym skończyła mówić, jednak kotołak nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Milczenie samo w sobie też było odpowiedzią i, czasem, lepiej było milczeć niżeli odpowiedzieć słowami, jednak zdarzały się też sytuacje, w których o wiele lepszą odpowiedzią był właśnie brak słów.
- Wydaje mi się, że mimo tego, co cię spotkało, to i tak dostrzegasz w tym pozytywy. Myślę, że wielu ludzi, w pewnym stopniu, poddałoby się, gdyby nagle stracili możliwość chodzenia, jednak u ciebie zaszło coś zupełnie odwrotnego... - powiedział po chwili. Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Zresztą, z tej dwójki to właśnie Jyneth była osobą, która dużo mówi, a on był jej przeciwieństwem, jeśli chodzi o tę konkretną cechę.
Przez dłuższą chwilę milczeli oboje, jednak nie było to nic złego, w końcu nie mogli cały czas prowadzić ze sobą rozmowy, zwłaszcza że sam Kelsier nie było rozmowną osobą. Był małomównym samotnikiem, który specjalizuje się w zabijaniu i żyje z zabijania innych. Skrytobójca, wojownik cienia, który uważa noc i ciemność za swój drugi dom. Co prawda, nie każdy ma zdolność widzenia w ciemności, jednak jeśli już jest tym obdarzony, wtedy mrok naprawdę jest jego drugim domem. Osobnik o profesji kotołaka atakuje znienacka, w momencie, w którym jego cel najmniej się tego spodziewa, a nawet jeśli przypuszcza, że jest celem zabójcy, to zaskoczenie i tak pojawia się na jego twarzy, gdy osoba, którą miała zatrzymać obstawa, bez problemu eliminuje kilka strażników celu i następnie eliminuje sam cel. Ostatecznie zostawia za sobą ciała i zabiera trupowi coś, co będzie dowodem na wykonane zabójstwo. Zmiennokształtny przyzwyczaił się już do takiego życia, mimo że zabójcą został, częściowo, nie z własnej woli. Można nawet powiedzieć, że docenił to wszystko, co zrobił dla niego przywódca Zjednoczonych z Cieniem, bo dzięki temu nie musi martwić się o to, że jego sakiewka jest pusta albo o to, że padnie ofiarą jakichś rzezimieszków, ponieważ potrafi się obronić, a to, że jest skrytobójcą, nie oznacza od razu tego, że nie da sobie rady z kilkoma przeciwnikami, z którymi będzie walczył jednocześnie.
Panterołaczka ponownie zaczęła mówić, a on spojrzał na nią i tym samym przestał rozmyślać nad sprawami związanymi z własną profesją. Musiałby skłamać, gdyby przyznał, że nie lubi słuchać głosu czarnowłosej.
- Chciałbym usłyszeć prawdę o tym wydarzeniu, a nie jedną z opowieści, które przytaczasz, gdy ktoś pyta cię o to, co stało się z twoimi nogami... A skoro wolisz mi o tym nie mówić, to ja nie będę nalegał na to, żebyś zmieniła zdanie — powiedział, gdy ona sama skończyła mówić.
- Aż za dobrze rozumiem ukrywanie prawdy przed innymi, mimo że o to pytają, a jakaś część ciebie chciałaby o tym powiedzieć... - dodał po chwili. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z siostrą, już po tym, jak wstąpił w szeregi Zjednoczonych z Cieniem. Chciał jej powiedzieć tyle rzeczy, jednak nie powiedział niczego, bo wiedział, że wiedza ta może być dla niej niebezpieczna. Wtedy mogła taka nie być, jednak gdyby teraz Farah dysponowała wiedzą o organizacji, dla której pracuje Kelsier i o nim samym, to na pewno byłaby w niebezpieczeństwie, bo Szkarłatne Lilie na pewno dowiedziałyby się o tym i groziły kotołakowi, wykorzystując do tego właśnie jego siostrę.
- Może teraz ty chcesz mnie o coś zapytać? - pytanie padło z jego ust po dłuższej chwili milczenia. Nie określił konkretnie, o co może go zapytać, więc mogło to być wszystko, co przyjdzie jej do głowy. Inną kwestią pozostawało to, czy udzieli jej odpowiedzi.
Wyłapał moment, w którym skończyła mówić, jednak kotołak nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Milczenie samo w sobie też było odpowiedzią i, czasem, lepiej było milczeć niżeli odpowiedzieć słowami, jednak zdarzały się też sytuacje, w których o wiele lepszą odpowiedzią był właśnie brak słów.
- Wydaje mi się, że mimo tego, co cię spotkało, to i tak dostrzegasz w tym pozytywy. Myślę, że wielu ludzi, w pewnym stopniu, poddałoby się, gdyby nagle stracili możliwość chodzenia, jednak u ciebie zaszło coś zupełnie odwrotnego... - powiedział po chwili. Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Zresztą, z tej dwójki to właśnie Jyneth była osobą, która dużo mówi, a on był jej przeciwieństwem, jeśli chodzi o tę konkretną cechę.
Przez dłuższą chwilę milczeli oboje, jednak nie było to nic złego, w końcu nie mogli cały czas prowadzić ze sobą rozmowy, zwłaszcza że sam Kelsier nie było rozmowną osobą. Był małomównym samotnikiem, który specjalizuje się w zabijaniu i żyje z zabijania innych. Skrytobójca, wojownik cienia, który uważa noc i ciemność za swój drugi dom. Co prawda, nie każdy ma zdolność widzenia w ciemności, jednak jeśli już jest tym obdarzony, wtedy mrok naprawdę jest jego drugim domem. Osobnik o profesji kotołaka atakuje znienacka, w momencie, w którym jego cel najmniej się tego spodziewa, a nawet jeśli przypuszcza, że jest celem zabójcy, to zaskoczenie i tak pojawia się na jego twarzy, gdy osoba, którą miała zatrzymać obstawa, bez problemu eliminuje kilka strażników celu i następnie eliminuje sam cel. Ostatecznie zostawia za sobą ciała i zabiera trupowi coś, co będzie dowodem na wykonane zabójstwo. Zmiennokształtny przyzwyczaił się już do takiego życia, mimo że zabójcą został, częściowo, nie z własnej woli. Można nawet powiedzieć, że docenił to wszystko, co zrobił dla niego przywódca Zjednoczonych z Cieniem, bo dzięki temu nie musi martwić się o to, że jego sakiewka jest pusta albo o to, że padnie ofiarą jakichś rzezimieszków, ponieważ potrafi się obronić, a to, że jest skrytobójcą, nie oznacza od razu tego, że nie da sobie rady z kilkoma przeciwnikami, z którymi będzie walczył jednocześnie.
Panterołaczka ponownie zaczęła mówić, a on spojrzał na nią i tym samym przestał rozmyślać nad sprawami związanymi z własną profesją. Musiałby skłamać, gdyby przyznał, że nie lubi słuchać głosu czarnowłosej.
- Chciałbym usłyszeć prawdę o tym wydarzeniu, a nie jedną z opowieści, które przytaczasz, gdy ktoś pyta cię o to, co stało się z twoimi nogami... A skoro wolisz mi o tym nie mówić, to ja nie będę nalegał na to, żebyś zmieniła zdanie — powiedział, gdy ona sama skończyła mówić.
- Aż za dobrze rozumiem ukrywanie prawdy przed innymi, mimo że o to pytają, a jakaś część ciebie chciałaby o tym powiedzieć... - dodał po chwili. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z siostrą, już po tym, jak wstąpił w szeregi Zjednoczonych z Cieniem. Chciał jej powiedzieć tyle rzeczy, jednak nie powiedział niczego, bo wiedział, że wiedza ta może być dla niej niebezpieczna. Wtedy mogła taka nie być, jednak gdyby teraz Farah dysponowała wiedzą o organizacji, dla której pracuje Kelsier i o nim samym, to na pewno byłaby w niebezpieczeństwie, bo Szkarłatne Lilie na pewno dowiedziałyby się o tym i groziły kotołakowi, wykorzystując do tego właśnie jego siostrę.
- Może teraz ty chcesz mnie o coś zapytać? - pytanie padło z jego ust po dłuższej chwili milczenia. Nie określił konkretnie, o co może go zapytać, więc mogło to być wszystko, co przyjdzie jej do głowy. Inną kwestią pozostawało to, czy udzieli jej odpowiedzi.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości