Czarna Puszcza ⇒ Przygoda
- Samiel
- Kroczący pośród cudzych Marzeń
- Posty: 447
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Skrytobójca , Wędrowiec , Najemnik
- Kontakt:
Dobrze, że Dziób nie zaatakował Luny, co prawda, byłaby tylko kolejnym stworzeniem, które straciło życie właśnie dzisiaj, jednak mimo wszystko dobrze, że feniks jej zdecydował się na to, żeby przystąpić do ataku na czarodziejkę.
Następnie feniks zaczął coś pisać na ziemi, trwało to chwilę, bo takie pisanie pewnie nie było specjalnie łatwą czynnością, a tekst krótki nie był, na szczęście, był dość dobrze czytelny. Samiel dowiedział się, że to dzięki temu, co powiedział, Dziób zaniechał zaatakowania Luny, a przynajmniej tak wynikało z tego, co napisał.
Już chciał się odezwać i coś powiedzieć, gdy omal nie stracił równowagi przez to, że Hyiaxinthe rzuciła się na niego i zaczęła przytulać. Gdyby nie to, że udało mu się ustać, to najpewniej oboje leżeliby teraz na ziemi. Przemieniony był trochę zaskoczony tym, co zrobiła płomiennowłosa, jednak miał podejrzenia, że pod pretekstem "podziękowania od wujka" kryję się sprawdzian, który miał udowodnić, czy jest on rzeczywiście odporny na ogień, czy tak nie jest. Odpowiedź przyszła bardzo szybko, gdyż minęła dłuższa chwila, Hiya w dalszym ciągu się do niego przytulała, a on, ani jego ubrania, nie zajął się ogniem.
- Taa... Nie ma za co - powiedział i lekko objął dziewczynę, tak że teraz przytulała się nieco mocniej.
Minęła kolejna, dłuższa chwila, a demon zabrał swoje ręce z jej pleców i spróbował ją od siebie odczepić.
- Myślę, że... wystarczy już tych podziękowań - odparł po chwili. Poczekał na to, aż Hyiaxinthe przestanie go przytulać i spojrzał w stronę feniksa.
- Wydaje mi się, że jest to wystarczający dowód na to, że nie kłamałem w sprawie mojej odporności na ciepło - powiedział po chwili. Oczywiście, słowa skierowane były do Dzioba. Przemieniony nie był tym zdenerwowany, bo nie miał powodu, aby się denerwować, choćby trochę.
Przez chwilę nikt nie zabrał głosu i wyglądało na to, że stan ten utrzyma się jeszcze przez jakiś czas. Samiel zdecydował się na to, że przerwie tę ciszę i zapytał:
- Ruszamy dalej? W końcu mieliśmy szukać miejsca, do którego prowadzi światło rzucane przez klucz - Ciekawiło go to, co znajdą na końcu i gdzie doprowadzi ich ta wiązka światła. Zawsze mógłby wziąć klucz od Luny i dokończyć drogą na własną rękę, jeżeli nikt nie będzie chciał iść.
Następnie feniks zaczął coś pisać na ziemi, trwało to chwilę, bo takie pisanie pewnie nie było specjalnie łatwą czynnością, a tekst krótki nie był, na szczęście, był dość dobrze czytelny. Samiel dowiedział się, że to dzięki temu, co powiedział, Dziób zaniechał zaatakowania Luny, a przynajmniej tak wynikało z tego, co napisał.
Już chciał się odezwać i coś powiedzieć, gdy omal nie stracił równowagi przez to, że Hyiaxinthe rzuciła się na niego i zaczęła przytulać. Gdyby nie to, że udało mu się ustać, to najpewniej oboje leżeliby teraz na ziemi. Przemieniony był trochę zaskoczony tym, co zrobiła płomiennowłosa, jednak miał podejrzenia, że pod pretekstem "podziękowania od wujka" kryję się sprawdzian, który miał udowodnić, czy jest on rzeczywiście odporny na ogień, czy tak nie jest. Odpowiedź przyszła bardzo szybko, gdyż minęła dłuższa chwila, Hiya w dalszym ciągu się do niego przytulała, a on, ani jego ubrania, nie zajął się ogniem.
- Taa... Nie ma za co - powiedział i lekko objął dziewczynę, tak że teraz przytulała się nieco mocniej.
Minęła kolejna, dłuższa chwila, a demon zabrał swoje ręce z jej pleców i spróbował ją od siebie odczepić.
- Myślę, że... wystarczy już tych podziękowań - odparł po chwili. Poczekał na to, aż Hyiaxinthe przestanie go przytulać i spojrzał w stronę feniksa.
- Wydaje mi się, że jest to wystarczający dowód na to, że nie kłamałem w sprawie mojej odporności na ciepło - powiedział po chwili. Oczywiście, słowa skierowane były do Dzioba. Przemieniony nie był tym zdenerwowany, bo nie miał powodu, aby się denerwować, choćby trochę.
Przez chwilę nikt nie zabrał głosu i wyglądało na to, że stan ten utrzyma się jeszcze przez jakiś czas. Samiel zdecydował się na to, że przerwie tę ciszę i zapytał:
- Ruszamy dalej? W końcu mieliśmy szukać miejsca, do którego prowadzi światło rzucane przez klucz - Ciekawiło go to, co znajdą na końcu i gdzie doprowadzi ich ta wiązka światła. Zawsze mógłby wziąć klucz od Luny i dokończyć drogą na własną rękę, jeżeli nikt nie będzie chciał iść.
- Isariela
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Była elfką. Drowem albinosem
- Profesje:
- Kontakt:
Ciekawy widok musiał przedstawiać się oczom dwóch kobiet i mężczyzny stojącym obok siebie i rozmawiającym o czymś z przejęciem, bowiem naraz ni z tego ni z owego na ziemi po lewej ręce płomiennowłosej pojawiła się biała w każdym calu elfka. Naturalnym było, że w tym momencie owa trójka mogła poczuć się lekko zszokowana, jednak ich milczenie nie trwało długo.
Zimno.
Zimno i cicho. Za cicho jak na pole bitwy.
„Otworzyć oczy? A Lottie? Nate, Linnea i czarnoskrzydły? I, psia jego mać, Aulus?! Zabił mnie? Zrobił to, co obiecał? A może…a może nie przeżył ich ataku, a ja jestem zawieszona pomiędzy życiem, a śmiercią, tak jak mówił? Nie…nie, proszę. Tak nie mogło się stać. Nie mogło…!”
Przez chwilę leżała tak, zastanawiając się, czy ujrzenie trupów towarzyszy nie jest ponad jej siły. W końcu jednak dała radę usłyszeć oddechy. „Trzy, może cztery osoby. To by się zgadzało!” Pocieszona myślą, że reszta drużyny jest najprawdopodobniej tuż obok, otworzyła oczy.
I zamarła.
Ponad nią stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w niczym nie przypominający Fellarianina. Jeszcze gorzej sytuacja miała się, kiedy elfka odwróciła głowę… stały tam dwie, dziwne ponad miarę kobiety. Choć obie były piękne, ich wygląd klasyfikował się co najmniej jako niecodzienny. Z czoła jednej wystawał róg, natomiast włosy drugiej zdawały się płonąć żywym ogniem. Isa skoczyła na równe nogi, natychmiast jednak widok przed oczami zasnuła jej czarna poświata. Zamknąwszy oczy wzięła głęboki wdech i kiedy udało jej się unormować sytuację, jeszcze raz potoczyła wzrokiem po obecnych. Stopniowo zaczęła dostrzegać coraz więcej rzeczy tak nietypowych dla chorego świata Falldaronu, że w jej głowie zakiełkowała pewna myśl. „Alarania?! Ale jak? I…co to jest za miejsce? Bo na pewno nie Elisia…”
Po lekcjach, które zafundował jej Pacynek, wciąż jeszcze była roztrzęsiona, a do tego właśnie prosto z pola bitwy trafiła w miejsce, gdzie wpatrywały się w nią dwie mutantki, i w miarę normalny mężczyzna. „W miarę”, bowiem elfka zdążyła już zauważyć niecodzienną barwę jego tęczówek. „Co ja tu robię…?” – jęknęła w duchu - dlaczego nie mógł mnie odesłać do tej pieprzonej Elisii, tylko rzucił Prasmok wie gdzie?! Chociaż…to do niego podobne. Nie miała najmniejszego zamiaru pierwsza się odzywać, tym bardziej, że nie wiedziała, czy to nadobne towarzystwo zrozumie coś w elfim czy wspólnym. Sprawiali wrażenie, jakby przerwała im jakąś rozmowę. Ów mężczyzna stał w pozycji „do wyjścia, marsz!”, a one dwie gapiły się na niego, wnioskowała więc, że rozważali, gdzie się udać. Nie na rękę było jej teraz odwrócić się i odejść, nie wiedziała przecież, jak ją potraktują, a do wroga nie wolno odwracać się plecami. Przesuwając wzrok od jednego, do drugiego, czekała, aż ktoś zdobędzie się na to, by zareagować.
Zimno.
Zimno i cicho. Za cicho jak na pole bitwy.
„Otworzyć oczy? A Lottie? Nate, Linnea i czarnoskrzydły? I, psia jego mać, Aulus?! Zabił mnie? Zrobił to, co obiecał? A może…a może nie przeżył ich ataku, a ja jestem zawieszona pomiędzy życiem, a śmiercią, tak jak mówił? Nie…nie, proszę. Tak nie mogło się stać. Nie mogło…!”
Przez chwilę leżała tak, zastanawiając się, czy ujrzenie trupów towarzyszy nie jest ponad jej siły. W końcu jednak dała radę usłyszeć oddechy. „Trzy, może cztery osoby. To by się zgadzało!” Pocieszona myślą, że reszta drużyny jest najprawdopodobniej tuż obok, otworzyła oczy.
I zamarła.
Ponad nią stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w niczym nie przypominający Fellarianina. Jeszcze gorzej sytuacja miała się, kiedy elfka odwróciła głowę… stały tam dwie, dziwne ponad miarę kobiety. Choć obie były piękne, ich wygląd klasyfikował się co najmniej jako niecodzienny. Z czoła jednej wystawał róg, natomiast włosy drugiej zdawały się płonąć żywym ogniem. Isa skoczyła na równe nogi, natychmiast jednak widok przed oczami zasnuła jej czarna poświata. Zamknąwszy oczy wzięła głęboki wdech i kiedy udało jej się unormować sytuację, jeszcze raz potoczyła wzrokiem po obecnych. Stopniowo zaczęła dostrzegać coraz więcej rzeczy tak nietypowych dla chorego świata Falldaronu, że w jej głowie zakiełkowała pewna myśl. „Alarania?! Ale jak? I…co to jest za miejsce? Bo na pewno nie Elisia…”
Po lekcjach, które zafundował jej Pacynek, wciąż jeszcze była roztrzęsiona, a do tego właśnie prosto z pola bitwy trafiła w miejsce, gdzie wpatrywały się w nią dwie mutantki, i w miarę normalny mężczyzna. „W miarę”, bowiem elfka zdążyła już zauważyć niecodzienną barwę jego tęczówek. „Co ja tu robię…?” – jęknęła w duchu - dlaczego nie mógł mnie odesłać do tej pieprzonej Elisii, tylko rzucił Prasmok wie gdzie?! Chociaż…to do niego podobne. Nie miała najmniejszego zamiaru pierwsza się odzywać, tym bardziej, że nie wiedziała, czy to nadobne towarzystwo zrozumie coś w elfim czy wspólnym. Sprawiali wrażenie, jakby przerwała im jakąś rozmowę. Ów mężczyzna stał w pozycji „do wyjścia, marsz!”, a one dwie gapiły się na niego, wnioskowała więc, że rozważali, gdzie się udać. Nie na rękę było jej teraz odwrócić się i odejść, nie wiedziała przecież, jak ją potraktują, a do wroga nie wolno odwracać się plecami. Przesuwając wzrok od jednego, do drugiego, czekała, aż ktoś zdobędzie się na to, by zareagować.
- Luna
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 81
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Włóczęga
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Luna szczerze się obawiała, że feniks naprawdę ją zaatakuje, na szczęście tego nie zrobił. Czytała to, co pisał na ziemi. Chciał wyjaśnień, wyglądało na to, że czarodziejka będzie musiała się wytłumaczyć. Pierwsze pytanie było odnośnie klątwy. Pradawna wzięła głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Otóż ta klątwa... mam ją po moim ojcu, bo… - zrobiła krótką pauzę, ponieważ jej głos nadal drżał z przerażenia tym, co zrobiła, a chciała powiedzieć to w miarę logicznie.
- Może zacznę od początku. Są w Alarani złe duchy, które nazywają się Cieniami lub Bytami Mroku. Mój ojciec został znaleziony przez ich króla, gdy był bardzo mały. Mieć czarodzieja w swoim stowarzyszeniu to było coś. Zwłaszcza, że mógł być następcą króla. Jednak mój ojciec gdy dorastał, niechętnie czynił zło, dlatego nałożono na niego klątwę. Klątwę, która sprawia, że nawet najmniejsza choćby przypadkowo krzywda innej osoby wzmaga pragnienie, apetyt by czynić więcej zła, by zabijać, by torturować… - przestała na chwilę mówić, to nie było łatwe.
- Kiedyś po prostu uciekł z królestwa tych bytów, znajdującego się gdzieś w zaświatach, sama nie wiem. Poznał moją matkę, urodziła się moja siostra, natomiast gdy pojawiłam się ja, nasza matka zmarła. Cienie znalazły mego ojca. Okazało się, że klątwa przeszła na mnie. I by pozostawić przy życiu naszą dwójkę, ojciec był zmuszony do objęcia władzy wśród nich, ale co to za władza, do której cię zmuszają? Byty Mroku do dziś uważają mnie za księżniczkę, która kiedyś obejmie władze – westchnęła ciężko.
Teraz przemieniona rzuciła się na Samiela i zaczęła go przytulać. Był to miły i zabawny widok, który poprawił Lunie humor, przynajmniej trochę. Nieznajoma słuchała tego z otworzoną buzią, była wystraszona, lekko mówiąc.
- Sendia to była moja siostra, nie wiem, co się stało. Pewnego dnia zniknęła i już nigdy nie wróciła, prawdopodobnie coś lub ktoś ją zabił. Ten medalion należał do niej – odpowiedziała na pytanie Dzioba.
Dziewczyna podbiegła do Luny, dała jej medalik i uciekła, gdzie pieprz rośnie. Klucz niespodziewanie zmienił kierunek łuny światła. Teraz nie wskazywała poprzez wioskę, lecz na drogę obok niej. Słysząc słowa przemienionego, czarodziejka przytaknęła, gdy nagle jej oczom ukazała się biała jak śnieg kobieta. Sądząc po uszach była elfką. Milczała.
- Witaj – powiedziała Luna, uśmiechając się lekko, jej sukienka była cała we krwi, musiała wyglądać dość niepokojąco, więc nie była pewna czy uśmiech tu pasuje.
- Otóż ta klątwa... mam ją po moim ojcu, bo… - zrobiła krótką pauzę, ponieważ jej głos nadal drżał z przerażenia tym, co zrobiła, a chciała powiedzieć to w miarę logicznie.
- Może zacznę od początku. Są w Alarani złe duchy, które nazywają się Cieniami lub Bytami Mroku. Mój ojciec został znaleziony przez ich króla, gdy był bardzo mały. Mieć czarodzieja w swoim stowarzyszeniu to było coś. Zwłaszcza, że mógł być następcą króla. Jednak mój ojciec gdy dorastał, niechętnie czynił zło, dlatego nałożono na niego klątwę. Klątwę, która sprawia, że nawet najmniejsza choćby przypadkowo krzywda innej osoby wzmaga pragnienie, apetyt by czynić więcej zła, by zabijać, by torturować… - przestała na chwilę mówić, to nie było łatwe.
- Kiedyś po prostu uciekł z królestwa tych bytów, znajdującego się gdzieś w zaświatach, sama nie wiem. Poznał moją matkę, urodziła się moja siostra, natomiast gdy pojawiłam się ja, nasza matka zmarła. Cienie znalazły mego ojca. Okazało się, że klątwa przeszła na mnie. I by pozostawić przy życiu naszą dwójkę, ojciec był zmuszony do objęcia władzy wśród nich, ale co to za władza, do której cię zmuszają? Byty Mroku do dziś uważają mnie za księżniczkę, która kiedyś obejmie władze – westchnęła ciężko.
Teraz przemieniona rzuciła się na Samiela i zaczęła go przytulać. Był to miły i zabawny widok, który poprawił Lunie humor, przynajmniej trochę. Nieznajoma słuchała tego z otworzoną buzią, była wystraszona, lekko mówiąc.
- Sendia to była moja siostra, nie wiem, co się stało. Pewnego dnia zniknęła i już nigdy nie wróciła, prawdopodobnie coś lub ktoś ją zabił. Ten medalion należał do niej – odpowiedziała na pytanie Dzioba.
Dziewczyna podbiegła do Luny, dała jej medalik i uciekła, gdzie pieprz rośnie. Klucz niespodziewanie zmienił kierunek łuny światła. Teraz nie wskazywała poprzez wioskę, lecz na drogę obok niej. Słysząc słowa przemienionego, czarodziejka przytaknęła, gdy nagle jej oczom ukazała się biała jak śnieg kobieta. Sądząc po uszach była elfką. Milczała.
- Witaj – powiedziała Luna, uśmiechając się lekko, jej sukienka była cała we krwi, musiała wyglądać dość niepokojąco, więc nie była pewna czy uśmiech tu pasuje.
- Hyiaxinthe
- Szukający drogi
- Posty: 48
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Inna
- Kontakt:
Pomimo faktu, iż Samiel ostatecznie odsunął od siebie Hyiaxinthe, ta była wciąż tuż obok niego, wyrażając swą bezgraniczną radość wobec faktu, iż przytuliła kogoś, a ten ktoś jeszcze tu jest w innej formie niż pod postacią rozżarzonego popiołu. To była tylko kwestia czasu, nim się odezwie.
- Samiel mnie przytulił, Samiel mnie przytulił! Od teraz będziemy przyjaciółmi na zawsze! Będę mogła cię przytulać, kiedy zechcę? A jak będę szła spać, to będziesz przytulał mnie na dobranoc? O i będziesz opowiadał mi bajki? Lubię bajki, szczególnie te z przytulaniem! I z poszukiwaniem przez silnych rycerzy pięknych księżniczek. Apropo zauważyłeś, że Luna jest ładna? I ma, tą no, korono-cośkę na głowie i róg! A to oznacza, że jest księżniczką! Czy ktoś jej szuka? A może ty? Jesteś może rycerzem? I polubisz Lunę tak mocno, mocno? I będziecie zakochani, założycie piękne królestwo? Wy jesteście tej samej...rasyji, prawda? Zasadzisz w niej to to nasionko, o którym mówiłeś i będziecie mieli dzieci? Jakie będą wasze dzieci? Będą miały twoje oczy? A w ogóle to same wyjdą z brzuszka Luny, czy będziesz musiał pomóc? A jak cię mocno polubię to też będę mogła się w tobie zakochać i mieć twoje nasionko i…
Nie mogła dokończyć swego wywodu, gdyż Dziob swym płomiennym skrzydłem zasłonił jej usta. Hyiaxinthe uciszyła się, po czym przytuliła źródło ciepła, jakie zostało przyłożone do jej ust. Widać było, iż feniks nie chciał czekać do rana, aż ona skończy mówić, a przez to ciężko mu było się skupić na konwersacji z Samielem i Luną odnośnie całej tej sytuacji. Spojrzał wymownie na Hyiaxinthe, która ze smutkiem, ale przestała przytulać skrzydełko swego wujka, które zostało po chwili od niej odsunięte, więc ta mogła ponownie mówić. Lecz zamiast niekontrolowanego potoku słów, pojawiło się coś innego.
- Em...to jak mam zacząć? - Spojrzała z uśmiechem na Dzioba, jakby słuchając tego, co mówił, a przecież nic nie mówił. Po chwili dziewczynka pokiwała głową, po czym odezwała się. - Wujek mówi, że szkoda mu pazur tępić i czas wasz w ten sposób marn...marn...marynować? Marnować! no, marnować. Dlatego też będzie prowadził tą kon...kontrowersje? Kontrole? Aaaah, konwersacje, będzie ją prowadził poprzez moje słowa.
Przemieniona zaklaskała, jakby z radości że może pomóc, choćby w tak banalnej sprawie. Obróciła się, po wybuchu radości wyrażonym oklaskami, w stronę Samiela, by przemówić to, czym brzmią myśli jej opiekuna
- Wujcio mówi, że faktycznie, jesteś ognioporny, czy jakoś tak. Twierdzi, że to fascynowujące!
W czasie, gdy dziob niemal załamywał się, słysząc jak przekręca ona słowa, jego podopieczna wciąż trzymała się tego, co feniks chciał powiedzieć, a chciał teraz zwrócić się do Luny.
- Dziob mówi, że, no...co? Jak to się mówi? Ah, dobrze wujku. Mówi, że twa historia jest dosyć skomplikowana, lecz fascynująca. Twierdzi też, że chętnie by ją dogołębniej przesiudiował, gdy nastanie bardziej odpowiednia chwila. Wyraża także swe półczucie, wobec tego, co musisz nosić ze względu na tą...mątwę? - Amminextiuibilis spojrzał na nią niemal karcącym wzrokiem, na co zareagowała ona swym słodkim śmiechem oraz uśmiechem. - Wybacz wujku, ale tu jest tyyyle myśli, nie tylko twoich, przez to ciężko wyłapać te, które chcesz, bym powiedziała. Nic dziwnego, że nie wyszło tak jak chciałeś.
Feniks aż mruknął coś w ptasim języku, a Hyiaxinthe wybuchnęła śmiechem, donośnym na cały okoliczny las. Wtedy jednak coś jej przerwało - wpierw ucieczka kobiety, a chwilę później pojawienie się tajemniczej istoty, której biel przypominała bezkresną, pustą od emocji i kolorów nicość. Pierwszą reakcją całej grupy było bez wątpienia zdziwienie bądź też zaskoczenie, jak kto woli. Jednak to przemieniona jako pierwsza zareagowała, słysząc głośno i wyraźnie napływ nowych, interesujących myśli, które po prostu musiała skomentować.
- Oooooo! Witaj, em, kimkolwiek jesteś! Czemu jesteś taka biała? Wpadłaś do zaczarowanego, białego morza? Jak się nazywasz? Biała Pani? Ciocia Biel? O na pewno Ciocia Biel, prawda? To takie ładne imię i pasuje do ciebie, wiesz? Lubie biel, bo jest taka czyściutka i można po niej robić ślady jak się ma czym. Mój wujek często jak znalazł białe skały to mi malował po nich czymś kolorowym i to było przepiękne! - Tak oto, niepowstrzymana lawina słów przeszła po elfce z siłą kataklizmu, nie ustając, a wręcz rosnąc na sile. Dziewczynka swym piskliwym głosem zdawała się z każdym słowem przyśpieszać swoją mowę, jakby była ptakiem, który pikował z nieba, by nabrać prędkości. Otaczające ją płomienie oraz te, które jej włosami były, także zdawały się wariować i szaleć wraz z młodą czarodziejką. - Czemu nie wiesz, czy chcesz otworzyć oczy? Boisz się czegoś? Coś nie tak? Skąd ty tu się w ogóle wzięłaś? Znasz magię? Czy tak jak ja potrafisz to od tak? Co to za fajne imiona? Lottie brzmi ładnie, to imię ładnej kobiety, tak? Nate i Linea brzmią dziwnie. One były dziwne, tak? O, o, kto to Czarnoskrzydły? Miał czarne skrzydła czy nie? Aulus w ogóle brzmi głupio, a przez to zabawnie. Bo głupiutkie imiona są zabawne, wiesz? A tak w ogóle, to jak ty masz na imię? Twoje imię jest ładne, dziwne czy głupiutkie? A może i takie i takie i takie? A to możliwe? Kto ci coś obiecał? Czemu ktoś miałby cię zabić? Potrzebujesz pomocy? Ja ci pomogę jakby co, lubię pomagać i powinnam pomagać. Bo pomaganie to, no mój cel! A cel jest baaaaardzo ważny, tak wujek mówi. Tak w ogóle to czemu panikujesz? I czemu tak dużo o śmierci gadasz, to jest myślisz, to jest wiesz, o co mi chodzi, co nie? No bo to dziwne, by tyle o tym myśleć. No bo śmierć to taka no no, nudna i nieciekawa zazwyczaj, więc po co o niej myśleć?
Feniks uważnie słuchał to, co mówiła jego podopieczna, obserwując parą swych oczu, choćby najmniejsze drgnięcie ciała nieznajomej. Wolał myśleć o tym, iż jest to ktoś pokojowo nastawiony, ale pewności nie było.
“Albo znów coś przekręca, tak jak przy mnie albo po prostu żartowała sobie przy mnie dla zabawy, a teraz mówi to, co słyszy. W każdym wypadku, nie podoba mi się to wszystko.”
Wtedy też elfka otworzyła swe błękitne oczy, mogąc ujrzeć całe tu obecne zgromadzenie. Zdawała się jednak unikać wzrokiem Amminextiuibilisa albo też po prostu go nie widziała. Ze względu na to by elfka później nie wystraszyła się zbytnio, Dziob wydał z siebie ptasi odgłos, głośnością porównywany do podniesionego głosu dorosłego człowieka, pokazując, że on także tu jest. Hyiaxinthe wtedy też przemówiła, słysząc już w miarę dobrze myśli swego opiekuna. Jej twarz wyglądała, jakby chciała uśmiechać się na wieki, co wyrażała najszerszym w historii uśmiechem.
- To miało oznaczać w jego mowie coś jakby... cześć, miło mi spotkać cię tak bez powodu, kobieto pojawiająca się znikąd. - W tym momencie Hyiaxinthe zaczęła oddychać głębiej, by złapać powietrze, którego ogromne ilości wypuściła w poprzednim monologu. Wtedy też Luna przywitała się, a gdy nastała cisza, ponownie przemówiła młoda dziewczynka. - No, tak myślę, że to chyba Alaranianina, czy jak to tam się zwało. Nie mam głowy do nazw długich, są za...długie. Czemu nie wiesz co tu robisz? Przecież ja widzę, że patrzysz się na nas. I oddychasz. I myślisz jeszcze oczywiście! Czemu ta cała Elisisia, o której mówisz w myślach, jest pieprzona? Co to w ogóle znaczy? Czy ludzie też mogą być pieprzeni? A ja jestem pieprzona? A czemu jakiś smok nazywa się Pra? On wie, gdzie jesteśmy, tak? Skąd on to wie? To do niego podobne? Czemu tak dziwnie myślisz, że nic nie da się zrozumieć? A tak w ogóle, to ładna jesteś. Jesteś może księżniczką? Bo akurat tu jest rycerz i, choć już ma księżniczkę, której da to nasionko z dzieckiem, to może zmieni zdanie i tobie da!
- Samiel mnie przytulił, Samiel mnie przytulił! Od teraz będziemy przyjaciółmi na zawsze! Będę mogła cię przytulać, kiedy zechcę? A jak będę szła spać, to będziesz przytulał mnie na dobranoc? O i będziesz opowiadał mi bajki? Lubię bajki, szczególnie te z przytulaniem! I z poszukiwaniem przez silnych rycerzy pięknych księżniczek. Apropo zauważyłeś, że Luna jest ładna? I ma, tą no, korono-cośkę na głowie i róg! A to oznacza, że jest księżniczką! Czy ktoś jej szuka? A może ty? Jesteś może rycerzem? I polubisz Lunę tak mocno, mocno? I będziecie zakochani, założycie piękne królestwo? Wy jesteście tej samej...rasyji, prawda? Zasadzisz w niej to to nasionko, o którym mówiłeś i będziecie mieli dzieci? Jakie będą wasze dzieci? Będą miały twoje oczy? A w ogóle to same wyjdą z brzuszka Luny, czy będziesz musiał pomóc? A jak cię mocno polubię to też będę mogła się w tobie zakochać i mieć twoje nasionko i…
Nie mogła dokończyć swego wywodu, gdyż Dziob swym płomiennym skrzydłem zasłonił jej usta. Hyiaxinthe uciszyła się, po czym przytuliła źródło ciepła, jakie zostało przyłożone do jej ust. Widać było, iż feniks nie chciał czekać do rana, aż ona skończy mówić, a przez to ciężko mu było się skupić na konwersacji z Samielem i Luną odnośnie całej tej sytuacji. Spojrzał wymownie na Hyiaxinthe, która ze smutkiem, ale przestała przytulać skrzydełko swego wujka, które zostało po chwili od niej odsunięte, więc ta mogła ponownie mówić. Lecz zamiast niekontrolowanego potoku słów, pojawiło się coś innego.
- Em...to jak mam zacząć? - Spojrzała z uśmiechem na Dzioba, jakby słuchając tego, co mówił, a przecież nic nie mówił. Po chwili dziewczynka pokiwała głową, po czym odezwała się. - Wujek mówi, że szkoda mu pazur tępić i czas wasz w ten sposób marn...marn...marynować? Marnować! no, marnować. Dlatego też będzie prowadził tą kon...kontrowersje? Kontrole? Aaaah, konwersacje, będzie ją prowadził poprzez moje słowa.
Przemieniona zaklaskała, jakby z radości że może pomóc, choćby w tak banalnej sprawie. Obróciła się, po wybuchu radości wyrażonym oklaskami, w stronę Samiela, by przemówić to, czym brzmią myśli jej opiekuna
- Wujcio mówi, że faktycznie, jesteś ognioporny, czy jakoś tak. Twierdzi, że to fascynowujące!
W czasie, gdy dziob niemal załamywał się, słysząc jak przekręca ona słowa, jego podopieczna wciąż trzymała się tego, co feniks chciał powiedzieć, a chciał teraz zwrócić się do Luny.
- Dziob mówi, że, no...co? Jak to się mówi? Ah, dobrze wujku. Mówi, że twa historia jest dosyć skomplikowana, lecz fascynująca. Twierdzi też, że chętnie by ją dogołębniej przesiudiował, gdy nastanie bardziej odpowiednia chwila. Wyraża także swe półczucie, wobec tego, co musisz nosić ze względu na tą...mątwę? - Amminextiuibilis spojrzał na nią niemal karcącym wzrokiem, na co zareagowała ona swym słodkim śmiechem oraz uśmiechem. - Wybacz wujku, ale tu jest tyyyle myśli, nie tylko twoich, przez to ciężko wyłapać te, które chcesz, bym powiedziała. Nic dziwnego, że nie wyszło tak jak chciałeś.
Feniks aż mruknął coś w ptasim języku, a Hyiaxinthe wybuchnęła śmiechem, donośnym na cały okoliczny las. Wtedy jednak coś jej przerwało - wpierw ucieczka kobiety, a chwilę później pojawienie się tajemniczej istoty, której biel przypominała bezkresną, pustą od emocji i kolorów nicość. Pierwszą reakcją całej grupy było bez wątpienia zdziwienie bądź też zaskoczenie, jak kto woli. Jednak to przemieniona jako pierwsza zareagowała, słysząc głośno i wyraźnie napływ nowych, interesujących myśli, które po prostu musiała skomentować.
- Oooooo! Witaj, em, kimkolwiek jesteś! Czemu jesteś taka biała? Wpadłaś do zaczarowanego, białego morza? Jak się nazywasz? Biała Pani? Ciocia Biel? O na pewno Ciocia Biel, prawda? To takie ładne imię i pasuje do ciebie, wiesz? Lubie biel, bo jest taka czyściutka i można po niej robić ślady jak się ma czym. Mój wujek często jak znalazł białe skały to mi malował po nich czymś kolorowym i to było przepiękne! - Tak oto, niepowstrzymana lawina słów przeszła po elfce z siłą kataklizmu, nie ustając, a wręcz rosnąc na sile. Dziewczynka swym piskliwym głosem zdawała się z każdym słowem przyśpieszać swoją mowę, jakby była ptakiem, który pikował z nieba, by nabrać prędkości. Otaczające ją płomienie oraz te, które jej włosami były, także zdawały się wariować i szaleć wraz z młodą czarodziejką. - Czemu nie wiesz, czy chcesz otworzyć oczy? Boisz się czegoś? Coś nie tak? Skąd ty tu się w ogóle wzięłaś? Znasz magię? Czy tak jak ja potrafisz to od tak? Co to za fajne imiona? Lottie brzmi ładnie, to imię ładnej kobiety, tak? Nate i Linea brzmią dziwnie. One były dziwne, tak? O, o, kto to Czarnoskrzydły? Miał czarne skrzydła czy nie? Aulus w ogóle brzmi głupio, a przez to zabawnie. Bo głupiutkie imiona są zabawne, wiesz? A tak w ogóle, to jak ty masz na imię? Twoje imię jest ładne, dziwne czy głupiutkie? A może i takie i takie i takie? A to możliwe? Kto ci coś obiecał? Czemu ktoś miałby cię zabić? Potrzebujesz pomocy? Ja ci pomogę jakby co, lubię pomagać i powinnam pomagać. Bo pomaganie to, no mój cel! A cel jest baaaaardzo ważny, tak wujek mówi. Tak w ogóle to czemu panikujesz? I czemu tak dużo o śmierci gadasz, to jest myślisz, to jest wiesz, o co mi chodzi, co nie? No bo to dziwne, by tyle o tym myśleć. No bo śmierć to taka no no, nudna i nieciekawa zazwyczaj, więc po co o niej myśleć?
Feniks uważnie słuchał to, co mówiła jego podopieczna, obserwując parą swych oczu, choćby najmniejsze drgnięcie ciała nieznajomej. Wolał myśleć o tym, iż jest to ktoś pokojowo nastawiony, ale pewności nie było.
“Albo znów coś przekręca, tak jak przy mnie albo po prostu żartowała sobie przy mnie dla zabawy, a teraz mówi to, co słyszy. W każdym wypadku, nie podoba mi się to wszystko.”
Wtedy też elfka otworzyła swe błękitne oczy, mogąc ujrzeć całe tu obecne zgromadzenie. Zdawała się jednak unikać wzrokiem Amminextiuibilisa albo też po prostu go nie widziała. Ze względu na to by elfka później nie wystraszyła się zbytnio, Dziob wydał z siebie ptasi odgłos, głośnością porównywany do podniesionego głosu dorosłego człowieka, pokazując, że on także tu jest. Hyiaxinthe wtedy też przemówiła, słysząc już w miarę dobrze myśli swego opiekuna. Jej twarz wyglądała, jakby chciała uśmiechać się na wieki, co wyrażała najszerszym w historii uśmiechem.
- To miało oznaczać w jego mowie coś jakby... cześć, miło mi spotkać cię tak bez powodu, kobieto pojawiająca się znikąd. - W tym momencie Hyiaxinthe zaczęła oddychać głębiej, by złapać powietrze, którego ogromne ilości wypuściła w poprzednim monologu. Wtedy też Luna przywitała się, a gdy nastała cisza, ponownie przemówiła młoda dziewczynka. - No, tak myślę, że to chyba Alaranianina, czy jak to tam się zwało. Nie mam głowy do nazw długich, są za...długie. Czemu nie wiesz co tu robisz? Przecież ja widzę, że patrzysz się na nas. I oddychasz. I myślisz jeszcze oczywiście! Czemu ta cała Elisisia, o której mówisz w myślach, jest pieprzona? Co to w ogóle znaczy? Czy ludzie też mogą być pieprzeni? A ja jestem pieprzona? A czemu jakiś smok nazywa się Pra? On wie, gdzie jesteśmy, tak? Skąd on to wie? To do niego podobne? Czemu tak dziwnie myślisz, że nic nie da się zrozumieć? A tak w ogóle, to ładna jesteś. Jesteś może księżniczką? Bo akurat tu jest rycerz i, choć już ma księżniczkę, której da to nasionko z dzieckiem, to może zmieni zdanie i tobie da!
- Samiel
- Kroczący pośród cudzych Marzeń
- Posty: 447
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Skrytobójca , Wędrowiec , Najemnik
- Kontakt:
Ponownie został zalany istnym potokiem pytań, który wypłynął z ust Hyiaxinthe. Szczerze mówiąc, to wydawało mu się, że jest ona pierwszą taką osobą, którą spotkał przez całe swoje życie, taką, która zadaje naprawdę dużo pytań. Podejrzewał, że nie jest to ostatni potok pytań, który skierowany będzie w jego stronę, nie licząc już tych, które usłyszą inni. Niegrzecznym zachowaniem byłoby nieodpowiedzenie na owe pytania, a przemieniony nie był niewychowany, więc postanowił, że odpowie.
- Będziesz mogła, chyba. Na dobranoc nie będę cię przytulał i nie będę opowiadał ci bajek, bo żadnych nie znam. Podejrzewam, że rodzice mi je opowiadali, jednak już tego nie pamiętam, w sumie... to nawet ledwo co pamiętam swoich rodziców. A to, o czym wspomniałaś, to przytulanie mnie i tak dalej, to myślę, że zależy też o tego, czy Dziób ci na to pozwoli, w końcu jest twoim opiekunem i powinnaś liczyć się z jego zdaniem - odpowiedział na kilka pierwszych pytań. Nie był jakimś mówcą, śpiewakiem czy kimś innym, kto przyzwyczajony jest do długiego mówienia, a wręcz przeciwnie, bo Samiel uważany był za osobę, która mówi dość mało, więc jego usta musiały chwilkę odpocząć. Krótką chwilkę.
- Zauważyłem i nie jestem rycerzem, bardzo daleko mi do rycerza, zarówno z profesji, jak i z charakteru. Widzisz... rycerze nie parają się skrytobójstwem, walką z ukrycia i walką przy pomocy broni dystansowych, bo ich honor "nie pozwala im" na to, dlatego preferują oni otwartą walkę i przeważnie walczą bronią jednoręczną, a także tarczą, którą się osłaniają. Nie jesteśmy tej samej rasy, chyba. Ja jestem... to znaczy byłem sanginierem, bo po przemianie stałem się demonem. Nie będę miał z tobą dzieci, z Luną także, bez urazy oczywiście. Po prostu nie nadaję się na ojca, i tyle, a w mojej profesji nie jest wskazane zakochanie się i założenie rodziny - odpowiedział na resztę pytań. Lekkie skinięcie głową w stronę Dzioba było czymś w rodzaju podziękowania, bo nigdy nie wiadomo jak dużo pytań miała jeszcze płomiennowłosa, a jej opiekun uniemożliwił dziewczynie zadanie ich wszystkich.
W tym momencie Samiel spojrzał na kobietę o śnieżnobiałym kolorze skóry, które pojawiła się, dosłownie, przed chwilą. Żył już dostatecznie długo, aby na swojej drodze spotkać kogoś o podobnym kolorze skóry, kto nie był jednocześnie wampirem. Demon wiedział, że o ile kobieta nie jest wampirzycą, to cierpi na pewną chorobę, która właśnie objawia się tym, że chory ma wręcz nienaturalnie biały odcień skóry. Już chciał coś powiedzieć, jednak Hyiaxinthe wyprzedziła go i zalała nieznajomą potokiem pytań, prawdopodobnie jeszcze większym niż jego jakiś czas temu.
- Witaj nieznajoma. Jesteś chora na albinizm, czy jesteś wampirem? - przywitał się i od razu zadał jedno, w miarę ważne pytanie. Oczywiście poczekał na moment, w którym mógł to zrobić, a było to chwilę po tym, jak Hiacynt skończyła zadawać pytania.
Następnie demon wyciągnął dłoń w stronę elfki, tym samym oferując jej pomoc we wstaniu do pozycji stojącej. Nigdy nie wiadomo, czy przyjmie jego pomoc, czy nie, jednak taki gest może jej wskazać, że on, Dziób, Luna i Hyiaxinthe nie mają wobec niej złych zamiarów.
- Będziesz mogła, chyba. Na dobranoc nie będę cię przytulał i nie będę opowiadał ci bajek, bo żadnych nie znam. Podejrzewam, że rodzice mi je opowiadali, jednak już tego nie pamiętam, w sumie... to nawet ledwo co pamiętam swoich rodziców. A to, o czym wspomniałaś, to przytulanie mnie i tak dalej, to myślę, że zależy też o tego, czy Dziób ci na to pozwoli, w końcu jest twoim opiekunem i powinnaś liczyć się z jego zdaniem - odpowiedział na kilka pierwszych pytań. Nie był jakimś mówcą, śpiewakiem czy kimś innym, kto przyzwyczajony jest do długiego mówienia, a wręcz przeciwnie, bo Samiel uważany był za osobę, która mówi dość mało, więc jego usta musiały chwilkę odpocząć. Krótką chwilkę.
- Zauważyłem i nie jestem rycerzem, bardzo daleko mi do rycerza, zarówno z profesji, jak i z charakteru. Widzisz... rycerze nie parają się skrytobójstwem, walką z ukrycia i walką przy pomocy broni dystansowych, bo ich honor "nie pozwala im" na to, dlatego preferują oni otwartą walkę i przeważnie walczą bronią jednoręczną, a także tarczą, którą się osłaniają. Nie jesteśmy tej samej rasy, chyba. Ja jestem... to znaczy byłem sanginierem, bo po przemianie stałem się demonem. Nie będę miał z tobą dzieci, z Luną także, bez urazy oczywiście. Po prostu nie nadaję się na ojca, i tyle, a w mojej profesji nie jest wskazane zakochanie się i założenie rodziny - odpowiedział na resztę pytań. Lekkie skinięcie głową w stronę Dzioba było czymś w rodzaju podziękowania, bo nigdy nie wiadomo jak dużo pytań miała jeszcze płomiennowłosa, a jej opiekun uniemożliwił dziewczynie zadanie ich wszystkich.
W tym momencie Samiel spojrzał na kobietę o śnieżnobiałym kolorze skóry, które pojawiła się, dosłownie, przed chwilą. Żył już dostatecznie długo, aby na swojej drodze spotkać kogoś o podobnym kolorze skóry, kto nie był jednocześnie wampirem. Demon wiedział, że o ile kobieta nie jest wampirzycą, to cierpi na pewną chorobę, która właśnie objawia się tym, że chory ma wręcz nienaturalnie biały odcień skóry. Już chciał coś powiedzieć, jednak Hyiaxinthe wyprzedziła go i zalała nieznajomą potokiem pytań, prawdopodobnie jeszcze większym niż jego jakiś czas temu.
- Witaj nieznajoma. Jesteś chora na albinizm, czy jesteś wampirem? - przywitał się i od razu zadał jedno, w miarę ważne pytanie. Oczywiście poczekał na moment, w którym mógł to zrobić, a było to chwilę po tym, jak Hiacynt skończyła zadawać pytania.
Następnie demon wyciągnął dłoń w stronę elfki, tym samym oferując jej pomoc we wstaniu do pozycji stojącej. Nigdy nie wiadomo, czy przyjmie jego pomoc, czy nie, jednak taki gest może jej wskazać, że on, Dziób, Luna i Hyiaxinthe nie mają wobec niej złych zamiarów.
- Isariela
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Była elfką. Drowem albinosem
- Profesje:
- Kontakt:
Elfka nigdy w życiu nie została zalana tak miażdżącą lawiną pytań. Choć kilka razy próbowała się odezwać, płomiennowłosa nie ustawała w mówieniu. „Ciocia Biel?” W myślach parsknęła śmiechem, słysząc to określenie. Jednak kolejne słowa kobiety były aż nazbyt niepokojące. „Czy ta wariatka czyta mi w myślach?!” – przestraszyła się. Po chwili, uznawszy, że kobieta i to mogła „usłyszeć” w jej umyśle, poprawiła się. „To… ona ma niesamowity talent” Wytężając pamięć, spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej pytań, które zostały jej zadane.
- Jestem Isa, Lottie…Lottie była ładna. Ale głupia. – Przypomniała sobie moment, w którym Pacynek usunął wszystkie blizny z ciała dziewczyny. Tak, wówczas szczurzyca była piękna.
- Pacynek był ostatnią osobą, którą można by nazwać zabawną – wzdrygnęła się na samo wspomnienie kata, nie zauważając, że z przyzwyczajenia nazwała go Pacynkiem. - Nie pomagaj!
Wizja, w której płonąca istota sprawiająca wrażenie lekko skrzywionej miałaby pomóc jej w ucieczce od Falldaronu była przerażająca. Aulus rozprawiłby się z nią w mgnieniu oka.
Ogromny ptak zwrócił na siebie uwagę kującym uszy wrzaskiem. Elfka odwróciła się w jego kierunku, lustrując go wzrokiem od góry do dołu. Co to w ogóle było? Feniks? Czymkolwiek by się nie okazał, musiała przyznać, że był wyjątkowo piękny. Szczególnie rzucał się w oczy ogon, lśniący tak, jakby został pokryty szczerym złotem. Nie zmieniało to faktu, że wolała do niego nie podchodzić. Masywny, ostry dziób nie zwiastował niczego dobrego. Słysząc tłumaczenie z ust płomiennowłosej, skinęła mu lekko głową, nie chcąc się narażać. Korzystając z momentu, w którym dziewczyna zamilkła by nabrać oddechu, odezwała się rogata.
- Em…witaj… – powiedziała ostrożnie elfka, starając się nie wlepiać wzroku w jej róg. Kiedy to uczyniła, jej wzrok padł na zakrwawioną sukienkę, co było jeszcze gorsze. Popatrzyła jej pytająco w oczy, miała nadzieję, że jest jakieś sensowne wyjaśnienie stanu jej ubrania, ponieważ ostatnią osobą, którą spotkała w takim stanie był Aulus, a Isa zdecydowanie wolałaby już nigdy nie ujrzeć kogokolwiek jego pokroju.
Nie doczekała się odpowiedzi, a już odezwał się do niej stojący za jej plecami mężczyzna. Poczuła się otoczona. Z przodu rogata, po bokach feniks i płomiennowłosa, a za nią on. Odruchowo przyjęła pozycję, w której mogła bezproblemowo wyjąć sztylet. Postanowiła, że w razie czego najlepszym celem będzie ta z zakrwawioną sukienką. Zabicie jej wydawało się w tym towarzystwie najmniejszym złem.
- To pierwsze – rzuciła w stronę mężczyzny, odwracając się. Dopiero teraz mogła dokładniej mu się przyjrzeć. Był od niej o niemal pół głowy wyższy, lepiej zbudowany, do tego po samej jego postawie widać było, że nie obca jest mu walka. Zdecydowanie wolała z nim nie zadzierać, przynajmniej na razie.
- Jestem Isa, Lottie…Lottie była ładna. Ale głupia. – Przypomniała sobie moment, w którym Pacynek usunął wszystkie blizny z ciała dziewczyny. Tak, wówczas szczurzyca była piękna.
- Pacynek był ostatnią osobą, którą można by nazwać zabawną – wzdrygnęła się na samo wspomnienie kata, nie zauważając, że z przyzwyczajenia nazwała go Pacynkiem. - Nie pomagaj!
Wizja, w której płonąca istota sprawiająca wrażenie lekko skrzywionej miałaby pomóc jej w ucieczce od Falldaronu była przerażająca. Aulus rozprawiłby się z nią w mgnieniu oka.
Ogromny ptak zwrócił na siebie uwagę kującym uszy wrzaskiem. Elfka odwróciła się w jego kierunku, lustrując go wzrokiem od góry do dołu. Co to w ogóle było? Feniks? Czymkolwiek by się nie okazał, musiała przyznać, że był wyjątkowo piękny. Szczególnie rzucał się w oczy ogon, lśniący tak, jakby został pokryty szczerym złotem. Nie zmieniało to faktu, że wolała do niego nie podchodzić. Masywny, ostry dziób nie zwiastował niczego dobrego. Słysząc tłumaczenie z ust płomiennowłosej, skinęła mu lekko głową, nie chcąc się narażać. Korzystając z momentu, w którym dziewczyna zamilkła by nabrać oddechu, odezwała się rogata.
- Em…witaj… – powiedziała ostrożnie elfka, starając się nie wlepiać wzroku w jej róg. Kiedy to uczyniła, jej wzrok padł na zakrwawioną sukienkę, co było jeszcze gorsze. Popatrzyła jej pytająco w oczy, miała nadzieję, że jest jakieś sensowne wyjaśnienie stanu jej ubrania, ponieważ ostatnią osobą, którą spotkała w takim stanie był Aulus, a Isa zdecydowanie wolałaby już nigdy nie ujrzeć kogokolwiek jego pokroju.
Nie doczekała się odpowiedzi, a już odezwał się do niej stojący za jej plecami mężczyzna. Poczuła się otoczona. Z przodu rogata, po bokach feniks i płomiennowłosa, a za nią on. Odruchowo przyjęła pozycję, w której mogła bezproblemowo wyjąć sztylet. Postanowiła, że w razie czego najlepszym celem będzie ta z zakrwawioną sukienką. Zabicie jej wydawało się w tym towarzystwie najmniejszym złem.
- To pierwsze – rzuciła w stronę mężczyzny, odwracając się. Dopiero teraz mogła dokładniej mu się przyjrzeć. Był od niej o niemal pół głowy wyższy, lepiej zbudowany, do tego po samej jego postawie widać było, że nie obca jest mu walka. Zdecydowanie wolała z nim nie zadzierać, przynajmniej na razie.
- Luna
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 81
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Włóczęga
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Feniks najwyraźniej chciał im coś przekazać poprzez podopieczną, dlatego przerwał jej potok pytań, zasłaniając usta skrzydłem. Miał dość pisania pazurem, więc posłużył się zdolnością telepatyczną przemienionej. Dziewczynę najwyraźniej to radowało.
Gdy przybyła elfka, również nie uniknęła lawiny pytań, jasne było, że Hyiaxinthe czyta jej w myślach. Lunie wypowiedziane przez nią imiona zdawały się być obce. Nie wiedziała, o co chodzi. Zaniepokoiło ją nieco to, że biała kobieta myślała o śmierci. Gdy Samiel odpowiadał przemienionej, dlaczego nie jest rycerzem, czarodziejka zastanawiała się ile z tego, co powiedział, mała zrozumie.
W tym momencie skrytobójca zaoferował pomoc przybyłej, która uprzednio przedstawiła się jako Isa. Widocznie nie chciała pomocy. I dość wyraźnie obawiała się feniksa. Następnie przywitała się z Luną, która śledziła jej wzrok. Ciekawiły ją te plamy krwi na sukni. Czarodziejka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Musiała się na chwilę zamyślić. Powiedzieć prawdę to za dużo na jeden raz.
- To dość długa historia, ale nie musisz się obawiać – uśmiechnęła się lekko, wzdychając cicho w myślach, bo wiedziała, że to nie była do końca prawda. Zza szyi Luny wyleciał jej nietoperz, który wcześniej uciął sobie drzemkę. Poleciał w stronę albinoski, okrążając ją i przyglądając się. Jego pani podbiegła i chwyciła zwierzaka, planującego po raz kolejny usiąść komuś na głowię. Tenebris wygodnie ułożył się w rękach swojej właścicielki i z ciekawością zaglądał.
Jeśli chodzi o klucz, ten niespodziewanie zmienił tor łuny światła. Zamiast jak wcześniej pokazywać stronę w którą idąc, dotarłoby się do Gór Druidów, teraz odchyliła się nieco, jakby mieli iść w stronę Opuszczonego Królestwa. Dodatkowo światło rozjaśniło się jeszcze bardziej. Mogło to oznaczać powinni się śpieszyć, ale pewności nie było.
Nagle nastąpił jakiś brzdęk z ziemi. Coś jakby jakiś mechanizm właśnie się uruchomił. Nim ktokolwiek zdołał zapytać, co to mogło być, okazało się, że stali na pułapce, która teraz się uruchomiła. Całe towarzystwo wpadło do jakieś dziury. Otaczała ich ciemność. Jednak płomienie feniksa i Hyi natychmiast rozświetliły pomieszczenie. Wokół znajdowały się wejścia do różnych tuneli. Każde wyglądało tak samo. Całkiem jak początek… labiryntu.
Wszyscy nieco się poobijali. Wysokość, z której spadli, może nie była aż tak wielka, jednak na tyle duża ,że wydostanie się tą samą drogą graniczyło z cudem. Wprawdzie przemieniona i jej feniks mogliby użyć skrzydeł wraz z Luną, jednak dziura, przez którą wpadli, w parę chwil się zasklepiła. Byli uwięzieni. Gdy towarzystwo pozbierało się już ziemi, mogli postanowić, co robić dalej. Czarodziejka zrobiła sobie coś w nogę, ale dała radę wstać z pomocą skrzydeł. Podleciała do góry, próbując, czy da się jakoś wyjść. Niestety wyglądało to, jakby nigdy nic się tam nie zapadło. Wróciła więc do reszty.
- To nie ma sensu, żeby stąd wyjść musimy chyba wybrać jeden z korytarzy – powiedziała a echo powtórzyło jej słowa jeszcze kilka razy.
Gdy przybyła elfka, również nie uniknęła lawiny pytań, jasne było, że Hyiaxinthe czyta jej w myślach. Lunie wypowiedziane przez nią imiona zdawały się być obce. Nie wiedziała, o co chodzi. Zaniepokoiło ją nieco to, że biała kobieta myślała o śmierci. Gdy Samiel odpowiadał przemienionej, dlaczego nie jest rycerzem, czarodziejka zastanawiała się ile z tego, co powiedział, mała zrozumie.
W tym momencie skrytobójca zaoferował pomoc przybyłej, która uprzednio przedstawiła się jako Isa. Widocznie nie chciała pomocy. I dość wyraźnie obawiała się feniksa. Następnie przywitała się z Luną, która śledziła jej wzrok. Ciekawiły ją te plamy krwi na sukni. Czarodziejka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Musiała się na chwilę zamyślić. Powiedzieć prawdę to za dużo na jeden raz.
- To dość długa historia, ale nie musisz się obawiać – uśmiechnęła się lekko, wzdychając cicho w myślach, bo wiedziała, że to nie była do końca prawda. Zza szyi Luny wyleciał jej nietoperz, który wcześniej uciął sobie drzemkę. Poleciał w stronę albinoski, okrążając ją i przyglądając się. Jego pani podbiegła i chwyciła zwierzaka, planującego po raz kolejny usiąść komuś na głowię. Tenebris wygodnie ułożył się w rękach swojej właścicielki i z ciekawością zaglądał.
Jeśli chodzi o klucz, ten niespodziewanie zmienił tor łuny światła. Zamiast jak wcześniej pokazywać stronę w którą idąc, dotarłoby się do Gór Druidów, teraz odchyliła się nieco, jakby mieli iść w stronę Opuszczonego Królestwa. Dodatkowo światło rozjaśniło się jeszcze bardziej. Mogło to oznaczać powinni się śpieszyć, ale pewności nie było.
Nagle nastąpił jakiś brzdęk z ziemi. Coś jakby jakiś mechanizm właśnie się uruchomił. Nim ktokolwiek zdołał zapytać, co to mogło być, okazało się, że stali na pułapce, która teraz się uruchomiła. Całe towarzystwo wpadło do jakieś dziury. Otaczała ich ciemność. Jednak płomienie feniksa i Hyi natychmiast rozświetliły pomieszczenie. Wokół znajdowały się wejścia do różnych tuneli. Każde wyglądało tak samo. Całkiem jak początek… labiryntu.
Wszyscy nieco się poobijali. Wysokość, z której spadli, może nie była aż tak wielka, jednak na tyle duża ,że wydostanie się tą samą drogą graniczyło z cudem. Wprawdzie przemieniona i jej feniks mogliby użyć skrzydeł wraz z Luną, jednak dziura, przez którą wpadli, w parę chwil się zasklepiła. Byli uwięzieni. Gdy towarzystwo pozbierało się już ziemi, mogli postanowić, co robić dalej. Czarodziejka zrobiła sobie coś w nogę, ale dała radę wstać z pomocą skrzydeł. Podleciała do góry, próbując, czy da się jakoś wyjść. Niestety wyglądało to, jakby nigdy nic się tam nie zapadło. Wróciła więc do reszty.
- To nie ma sensu, żeby stąd wyjść musimy chyba wybrać jeden z korytarzy – powiedziała a echo powtórzyło jej słowa jeszcze kilka razy.
- Hyiaxinthe
- Szukający drogi
- Posty: 48
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Inna
- Kontakt:
Zarówno Hyiaxinthe, jak i feniks byli cicho, nim wszyscy wpadli do czegoś, co było najwyraźniej labiryntem, gdyż czekali, aż reszta skończy mówić. Lecz ostatecznie, gdy wpadli, to trochę hałasu oboje narobili.
Dziob upadł na plecy, a gdy się przewracał, jego szpony otarły się o sporą część ściany oraz podłogi, wywołując dosyć bolesny dla uszu dźwięk. Gdy ustał na swych ptasich nogach, spojrzał przepraszającym wzrokiem na całą grupę.
Dziewczynka tymczasem nie bała się, nie jęknęła z bólu wywołanego na wskutek upadku - gdyż takiego nie odczuła - ani też nawet nie rozmyślała. Zamiast tego, od razu zaczęła robić to , co szło jej najlepiej. Gadać. Bez końca.
- Ale fajnie się spadało! Możemy jeszcze raz? W ogóle to czemu tu spadliśmy? Ziemia się zapadła? Czemu pod nami ziemia się zapadła? Przecież ziemia, jak już się zapada, to przypadkowo, tak? Więc czemu my spadliśmy, a nie jacyś przypadkowi ktosie? I czemu akurat tutaj jest tyle przejść? Zupełnie jakbyśmy byli bohaterami bajki, którzy szukają skarbu. Albo ratują księżniczki. Ale my już tu mamy dwie księżniczki, więc pewnie szukamy skarbu, prawda? To którędy do tego skarbu? A co to za skarb? A w ogóle to kiedy zaczęliśmy szukać skarb, bo nie zauważyłam. Luno, a co nie ma sensu? I czemu tylko jeden korytarz możemy wybrać? Nie możemy wybrać wszystkich naraz albo kilku? Albo w ogóle nie wybierać? A w ogóle to skąd tu te korytarze? I czemu powtórzyłaś swoje słowa tylko tak coraz ciszej i ciszej i ciszej i ciiiiszej?
W tym momencie, gdy na chwilę umilkła, zrozumiała, że słychać także echo jej piskliwego, momentami irytującego głosu.
- O, ja też mówię tak coraz ciszej i ciszej! Ale ja tak nie mówię. To jest mówię, ale i nie mówię. To kto to w końcu mówi? Halo? Jestem tam? Czemu powtarzam swoje słowaaa? To jest nawet zabawne, wiecie? Samiel, a twoje słowa też będzie ktoś powtarzać? Albo twoje, Ciociu Biel? Czemu wokół nas jest jasno, a wszędzie indziej ciemno? O, jest ciemno, pobawmy się w chowanego, proszę! Co wy na to? A może rozpalmy cieplutkie ognisko, które można przytulić!
Dziob przyłożył swe skrzydło do swojej twarzy, będąc na skraju załamania. Pułapka to jedno, ale pułapka, w którą wpadło się z Hyiaxinthe, to koniec świata.
Dziob upadł na plecy, a gdy się przewracał, jego szpony otarły się o sporą część ściany oraz podłogi, wywołując dosyć bolesny dla uszu dźwięk. Gdy ustał na swych ptasich nogach, spojrzał przepraszającym wzrokiem na całą grupę.
Dziewczynka tymczasem nie bała się, nie jęknęła z bólu wywołanego na wskutek upadku - gdyż takiego nie odczuła - ani też nawet nie rozmyślała. Zamiast tego, od razu zaczęła robić to , co szło jej najlepiej. Gadać. Bez końca.
- Ale fajnie się spadało! Możemy jeszcze raz? W ogóle to czemu tu spadliśmy? Ziemia się zapadła? Czemu pod nami ziemia się zapadła? Przecież ziemia, jak już się zapada, to przypadkowo, tak? Więc czemu my spadliśmy, a nie jacyś przypadkowi ktosie? I czemu akurat tutaj jest tyle przejść? Zupełnie jakbyśmy byli bohaterami bajki, którzy szukają skarbu. Albo ratują księżniczki. Ale my już tu mamy dwie księżniczki, więc pewnie szukamy skarbu, prawda? To którędy do tego skarbu? A co to za skarb? A w ogóle to kiedy zaczęliśmy szukać skarb, bo nie zauważyłam. Luno, a co nie ma sensu? I czemu tylko jeden korytarz możemy wybrać? Nie możemy wybrać wszystkich naraz albo kilku? Albo w ogóle nie wybierać? A w ogóle to skąd tu te korytarze? I czemu powtórzyłaś swoje słowa tylko tak coraz ciszej i ciszej i ciszej i ciiiiszej?
W tym momencie, gdy na chwilę umilkła, zrozumiała, że słychać także echo jej piskliwego, momentami irytującego głosu.
- O, ja też mówię tak coraz ciszej i ciszej! Ale ja tak nie mówię. To jest mówię, ale i nie mówię. To kto to w końcu mówi? Halo? Jestem tam? Czemu powtarzam swoje słowaaa? To jest nawet zabawne, wiecie? Samiel, a twoje słowa też będzie ktoś powtarzać? Albo twoje, Ciociu Biel? Czemu wokół nas jest jasno, a wszędzie indziej ciemno? O, jest ciemno, pobawmy się w chowanego, proszę! Co wy na to? A może rozpalmy cieplutkie ognisko, które można przytulić!
Dziob przyłożył swe skrzydło do swojej twarzy, będąc na skraju załamania. Pułapka to jedno, ale pułapka, w którą wpadło się z Hyiaxinthe, to koniec świata.
- Samiel
- Kroczący pośród cudzych Marzeń
- Posty: 447
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Skrytobójca , Wędrowiec , Najemnik
- Kontakt:
Odruchowo przeturlał się przez bark, gdy byli niemalże przy powierzchni dziury, do której wpadli- przez to nic mu się nie stało, bo tego typu wyuczony ruch już nie raz ratował w wymagających sytuacjach, a demon robił go tak często, że teraz przychodził mu, niemalże, automatycznie. Nie potrzebował żadnego źródła światła, bo Smocze Oko umożliwiało mu widzenie w ciemności. Ponownie chciał pomóc białowłosej w podniesieniu się, jednak podejrzewał, że ta ponownie to zignoruje, więc ostatecznie nie zrobił tego.
- Nikomu nic się nie stało? - zapytał Samiel, a echo powtórzyło jego pytanie kilkukrotnie.
Po chwili odezwała się płomiennowłosa i zaczęła zadawać pytania, więc miał pewność, że nic jej nie jest. Dziób również nie ucierpiał, a przynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto ucierpiał przy upadku. Luna także nie ucierpiała za bardzo, albinoska tak samo. Najdziwniejsze było to, że dziura zasklepiła się po kilku chwilach, a to uniemożliwiło wylecenie z niej- przemieniony nie miał wątpliwości co do tego, że w powstanie tej dziury i zamaskowanie jej zaangażowana była magia.
Samiel odwrócił się w stronę Hyiaxinthe z zamiarem odpowiedzenia na jej pytania.
- Podejrzewam, że było to coś na wzór pułapki, a to, że tu wpadliśmy, nie musi być dziełem przypadku. To, że znajdujemy się na "początku" systemu przejść i korytarzy, które tworzą labirynt, nie znaczy od razu, że będziemy szukać skarbu. Nawet jeżeli to wszystko jest dziełem natury, to dziura w ziemi już na pewno tym nie była, bo nie zasklepiłaby się ot, tak, po kilku chwilach. Jeśli jest to labirynt to korytarze albo prowadzą w ślepe zaułki, albo zaprowadzą nas w głąb labiryntu. Musimy wybrać jedną drogą, bo tylko jedna droga jest właściwa i zaprowadzi nas na koniec labiryntu. O to ci chodziło, Luno? - odpowiedział na pytania, które zadała przemieniona i przy okazji zapytał czarodziejki o to, czy dobrze zrozumiał to, co powiedziała wcześniej.
- Potocznie nazywa się to echem, to co powtarza twój głos. Nie powiem ci, na jakiej zasadzie to działa, bo tego nie wiem, w końcu nie jestem uczonym, a zabójcą. Nie pobawimy się w chowanego, nie znamy tego terenu, więc ktoś mógłby się bardzo łatwo zgubić, zwłaszcza że nie wszyscy widzą w ciemności lub wytwarzają własne światło. Najlepsze, co możemy zrobić to zastanowić się nad tym, którą drogę wybrać i nią pójść albo wysłać kogoś, aby sprawdził każdą z nich... Nawet ja mógłbym to zrobić i ewentualnie ktoś jeszcze, wtedy sprawdzimy dwie drogi za jednym razem - odparł. Przy okazji znowu odpowiedział na kilka pytań Hyiaxinthe i podzielił się swoim pomysłem z resztą grupy, w końcu chciał poznać ich opinie na ten temat.
- Nikomu nic się nie stało? - zapytał Samiel, a echo powtórzyło jego pytanie kilkukrotnie.
Po chwili odezwała się płomiennowłosa i zaczęła zadawać pytania, więc miał pewność, że nic jej nie jest. Dziób również nie ucierpiał, a przynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto ucierpiał przy upadku. Luna także nie ucierpiała za bardzo, albinoska tak samo. Najdziwniejsze było to, że dziura zasklepiła się po kilku chwilach, a to uniemożliwiło wylecenie z niej- przemieniony nie miał wątpliwości co do tego, że w powstanie tej dziury i zamaskowanie jej zaangażowana była magia.
Samiel odwrócił się w stronę Hyiaxinthe z zamiarem odpowiedzenia na jej pytania.
- Podejrzewam, że było to coś na wzór pułapki, a to, że tu wpadliśmy, nie musi być dziełem przypadku. To, że znajdujemy się na "początku" systemu przejść i korytarzy, które tworzą labirynt, nie znaczy od razu, że będziemy szukać skarbu. Nawet jeżeli to wszystko jest dziełem natury, to dziura w ziemi już na pewno tym nie była, bo nie zasklepiłaby się ot, tak, po kilku chwilach. Jeśli jest to labirynt to korytarze albo prowadzą w ślepe zaułki, albo zaprowadzą nas w głąb labiryntu. Musimy wybrać jedną drogą, bo tylko jedna droga jest właściwa i zaprowadzi nas na koniec labiryntu. O to ci chodziło, Luno? - odpowiedział na pytania, które zadała przemieniona i przy okazji zapytał czarodziejki o to, czy dobrze zrozumiał to, co powiedziała wcześniej.
- Potocznie nazywa się to echem, to co powtarza twój głos. Nie powiem ci, na jakiej zasadzie to działa, bo tego nie wiem, w końcu nie jestem uczonym, a zabójcą. Nie pobawimy się w chowanego, nie znamy tego terenu, więc ktoś mógłby się bardzo łatwo zgubić, zwłaszcza że nie wszyscy widzą w ciemności lub wytwarzają własne światło. Najlepsze, co możemy zrobić to zastanowić się nad tym, którą drogę wybrać i nią pójść albo wysłać kogoś, aby sprawdził każdą z nich... Nawet ja mógłbym to zrobić i ewentualnie ktoś jeszcze, wtedy sprawdzimy dwie drogi za jednym razem - odparł. Przy okazji znowu odpowiedział na kilka pytań Hyiaxinthe i podzielił się swoim pomysłem z resztą grupy, w końcu chciał poznać ich opinie na ten temat.
- Luna
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 81
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Czarodziej
- Profesje: Mag , Włóczęga
- Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
- Kontakt:
Luna usiadła na ziemi, słysząc pytanie Samiela marudnie przytaknęła. Czuła się okropnie. Zamkniecie w czymś takim przypominało jej o złym czarodzieju który więził dzieci i uczył je magii by następnie ją ukraść. W jego zamku czarodziejka po raz pierwszy odkryła swoją klątwę. Czuła się z tym okropnie. Nie była osobą która się nad sobą wiecznie użala i płacze jednak to było za wiele. Po policzkach spłynęło kilka łez, jednak pradawna szybko się uspokoiła. Nie chciała by pozostali widzieli.
Wtem z każdego niemal korytarza dobiegły groźne ryki. Po chwili coś jakby podniosła się krata i z tuneli zaczęły wychodziły powoli wygłodniałe wiwerny. Okrążały całą gromade. Czarodziejka nawet nie drgnęła pogrążona we własnych myślach.
Rozbudził ją przeraźliwy krzyk albinoski którą chwyciła w zęby bestia. Dziewczyna wyrywała się a każdy ruch sprawiał jej okropny ból. Wbijały się w nią zęby stwora. Pradawna patrzyła na to i nie mogła się przez dłuższy czas ruszyć. Wiwerna nie czekała zacisnęła zęby i zaczęła smakować Isariele. Czarodziejka zdawała się być nieco oszołomiona, patrzyła na to i nie wiedziała albo nie mogła nic zrobić. Pozostałe warczały i zbliżały się coraz bardziej. Luna poczuła magię. Tylko jedna z bestii zaatakowała pozostałe to była iluzja.
- Tylko jedna jest prawdziwa – wskazała na tą pożerającą elfkę.
Wreszcie się opamiętała i coś zrobiła. Niestety na uratowanie kobiety było już stanowczo za późno. Użyła magii zła by zadać cios stworowi. Odskoczył na bok ale nadal zajadał ciocię biel jak to ją nazywała Hyiaxinthe. Czarodziejka nie odczuła działania klątwy, działa ona tylko w przypadku ludzi i istot im podobnym. Jeszcze kilka razy stworzyła nacięcia dość obszerne na skórze stwora, który niebawem padł bowiem pradawna nie miała ochoty się poddać. Choć też ją to zmęczyło, o wiele lepiej radziła sobie z magią pustki.
- Niesamowite, brawo, brawo księżniczko –z cienia słychać było głos, jednak mimo umiejętności widzenia w mroku ani Samiel ani Luna nie mogli dostrzec kto przemówił.
- Twoja magia jest silna, ciekawi mnie kiedy wreszcie do nas dołączysz? – te słowa zdradziły czarodziejce kim jest owa osoba. To był jeden z bytów mroku, cień, zły duch. Całe to stowarzyszenie nazywało się różnie.
- Miałam nadzieję że oni nigdy nie wrócą – pomyślała.
- Ale wróciliśmy, czas twego ojca dobiega końca, nadszedł czas na zmiany - duch najwyraźniej czytał jej w myślach.
W tej chwili wszyscy mogli zobaczyć cienistą sylwetkę nadal będąca w dużej mierze przeźroczystą. Z czasem pojawiało się tych ludzkich kształtów coraz więcej. Zdenerwowanie czarodziejki powoli przeradzało się w obawę a nawet strach. Jeśli odmówi będą chcieli ją porwać.
Wtem z każdego niemal korytarza dobiegły groźne ryki. Po chwili coś jakby podniosła się krata i z tuneli zaczęły wychodziły powoli wygłodniałe wiwerny. Okrążały całą gromade. Czarodziejka nawet nie drgnęła pogrążona we własnych myślach.
Rozbudził ją przeraźliwy krzyk albinoski którą chwyciła w zęby bestia. Dziewczyna wyrywała się a każdy ruch sprawiał jej okropny ból. Wbijały się w nią zęby stwora. Pradawna patrzyła na to i nie mogła się przez dłuższy czas ruszyć. Wiwerna nie czekała zacisnęła zęby i zaczęła smakować Isariele. Czarodziejka zdawała się być nieco oszołomiona, patrzyła na to i nie wiedziała albo nie mogła nic zrobić. Pozostałe warczały i zbliżały się coraz bardziej. Luna poczuła magię. Tylko jedna z bestii zaatakowała pozostałe to była iluzja.
- Tylko jedna jest prawdziwa – wskazała na tą pożerającą elfkę.
Wreszcie się opamiętała i coś zrobiła. Niestety na uratowanie kobiety było już stanowczo za późno. Użyła magii zła by zadać cios stworowi. Odskoczył na bok ale nadal zajadał ciocię biel jak to ją nazywała Hyiaxinthe. Czarodziejka nie odczuła działania klątwy, działa ona tylko w przypadku ludzi i istot im podobnym. Jeszcze kilka razy stworzyła nacięcia dość obszerne na skórze stwora, który niebawem padł bowiem pradawna nie miała ochoty się poddać. Choć też ją to zmęczyło, o wiele lepiej radziła sobie z magią pustki.
- Niesamowite, brawo, brawo księżniczko –z cienia słychać było głos, jednak mimo umiejętności widzenia w mroku ani Samiel ani Luna nie mogli dostrzec kto przemówił.
- Twoja magia jest silna, ciekawi mnie kiedy wreszcie do nas dołączysz? – te słowa zdradziły czarodziejce kim jest owa osoba. To był jeden z bytów mroku, cień, zły duch. Całe to stowarzyszenie nazywało się różnie.
- Miałam nadzieję że oni nigdy nie wrócą – pomyślała.
- Ale wróciliśmy, czas twego ojca dobiega końca, nadszedł czas na zmiany - duch najwyraźniej czytał jej w myślach.
W tej chwili wszyscy mogli zobaczyć cienistą sylwetkę nadal będąca w dużej mierze przeźroczystą. Z czasem pojawiało się tych ludzkich kształtów coraz więcej. Zdenerwowanie czarodziejki powoli przeradzało się w obawę a nawet strach. Jeśli odmówi będą chcieli ją porwać.
- Hyiaxinthe
- Szukający drogi
- Posty: 48
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Przemieniony
- Profesje: Inna
- Kontakt:
Ledwie Samiel odpowiedział młodziutkiej czarodziejce, a w miejscu, w którym byli najwyraźniej uwięzieni, rozpętała się uczta. Różnicą jednak było to, iż zamiast widelców, były w niej zęby bestii, a zamiast obiadu - grupa myślących humanoidów.
Wszystko stało się tak szybko, Hyiaxinthe nawet nie zdążyła zrozumieć, co się dzieje. Jej oczy widziały, jak Dziob próbuje odstraszyć to, co było w rzeczywistości iluzją, swoimi odgłosami. Widziała, jak nowo poznana ciocia zaczyna obficie pokrywać się przepięknym, czerwonym kolorem, gdy była miażdżona i rozrywana przez zęby wiwerny. W końcu Luna zareagowała, stanowczo, choć za późno. Iluzje znikły, bestia padła, a Isariela leżała bez życia, bez ducha, po prostu w stanie śmierci.
Dziob skamieniał, zupełnie jakby ktoś zatrzymał go w czasie. Fakt, że dał się wykiwać przez byle iluzje, że została odwrócona jego uwaga od ratowania innej istoty, pogrążył go emocjonalnie. Wszystko w nim stanęło na moment, jakby dla uczczenia życia, które prysło z tego świata.
Hyiaxinthe tymczasem po kilku chwilach dramatycznej ciszy zachichotała, w kilku skocznych krokach podeszła do elfki, po czym zaczęła mówić.
- Ciooociu, ty krwawisz! Jakie to uczucie? Ciociu? Czemu nie zwracasz na mnie uwagi? Ciociu, nie umieraj jeszcze, musisz zobaczyć jak do twarzy ci w czerwonym, naprawdę! Będzie nudno bez ciebie, bo jedna osoba mniej do rozmowy, a wiesz, jak ja lubię mówić, prawda? Ciociu, a jak się czujesz, będąc martwą? To dziwne uczucie, czy takie fajne?
Gdy odpowiedziała jej wyłącznie, o ironio, martwa cisza, zaczęła myśleć, aż po kilku dłuższych chwilach zrozumiała, iż nikt jej nie odpowie, bo to, co przed nią leżało, to martwe ciało. Myślenie jednak trwało tak długo, iż w międzyczasie pojawiły się gadające cienie, mówiące coś tam. Problem był w tym, iż Dziób nadal był zamurowany, a Hyiaxinthe ignorowała to nieświadome, gdyż zaczęła przemawiać do Samiela, swym wiecznie radosnym i piskliwym głosem.
- Samiel, ona już nie wstanie, prawda? Jest martwa że całkiem martwa? I nic nie da się zrobić, tak? Zrobimy jej pogrzeb, że będą kwiatkie i damy ją pod ziemie i będziemy wspominać, co razem z nią robiliśmy, co było w niej fajnego, a dziob będzie płakać, tak jak było przy moich rodzicach, a ja nie będę wiedziała czemu? I potem nie będziemy o tym mówić, bo wujek zawsze, ale to zawsze zdaje się chlipać i szlochać i…
W końcu feniks się poruszył, by dokonać słusznej dla dobra ogółu rzeczy, konkretnie by zasłonić swej podopiecznej usta. Rozumiał, że tajemnicze cienie są zapewnę tymi samymi, o których mówiła Luna, przynajmniej na to wskazywały ich słowa. To oznaczało, iż nie było czasu na słuchanie wiecznie słodkich słów Hyiaxinthe, które obecnie po prostu były nie na miejscu. Feniks nabrał powietrza, po czym ryknął, czy też zrobił to, co tam feniksy robią, a co oznacza wydawanie przez nich dźwięku, w kierunku mrocznych, niematerialnych istot. Jego dewizą niemal od dawna było „najpierw przestrasz, potem myśl”, co zazwyczaj działało. Właśnie, zazwyczaj było tutaj dobrym słowem. W końcu, jak przestraszyć coś, co nie ma kolan, co by się z przerażenia uginały, ani też zębów, które by szczękały, uderzając o siebie w przypływie paniki?
Wszystko stało się tak szybko, Hyiaxinthe nawet nie zdążyła zrozumieć, co się dzieje. Jej oczy widziały, jak Dziob próbuje odstraszyć to, co było w rzeczywistości iluzją, swoimi odgłosami. Widziała, jak nowo poznana ciocia zaczyna obficie pokrywać się przepięknym, czerwonym kolorem, gdy była miażdżona i rozrywana przez zęby wiwerny. W końcu Luna zareagowała, stanowczo, choć za późno. Iluzje znikły, bestia padła, a Isariela leżała bez życia, bez ducha, po prostu w stanie śmierci.
Dziob skamieniał, zupełnie jakby ktoś zatrzymał go w czasie. Fakt, że dał się wykiwać przez byle iluzje, że została odwrócona jego uwaga od ratowania innej istoty, pogrążył go emocjonalnie. Wszystko w nim stanęło na moment, jakby dla uczczenia życia, które prysło z tego świata.
Hyiaxinthe tymczasem po kilku chwilach dramatycznej ciszy zachichotała, w kilku skocznych krokach podeszła do elfki, po czym zaczęła mówić.
- Ciooociu, ty krwawisz! Jakie to uczucie? Ciociu? Czemu nie zwracasz na mnie uwagi? Ciociu, nie umieraj jeszcze, musisz zobaczyć jak do twarzy ci w czerwonym, naprawdę! Będzie nudno bez ciebie, bo jedna osoba mniej do rozmowy, a wiesz, jak ja lubię mówić, prawda? Ciociu, a jak się czujesz, będąc martwą? To dziwne uczucie, czy takie fajne?
Gdy odpowiedziała jej wyłącznie, o ironio, martwa cisza, zaczęła myśleć, aż po kilku dłuższych chwilach zrozumiała, iż nikt jej nie odpowie, bo to, co przed nią leżało, to martwe ciało. Myślenie jednak trwało tak długo, iż w międzyczasie pojawiły się gadające cienie, mówiące coś tam. Problem był w tym, iż Dziób nadal był zamurowany, a Hyiaxinthe ignorowała to nieświadome, gdyż zaczęła przemawiać do Samiela, swym wiecznie radosnym i piskliwym głosem.
- Samiel, ona już nie wstanie, prawda? Jest martwa że całkiem martwa? I nic nie da się zrobić, tak? Zrobimy jej pogrzeb, że będą kwiatkie i damy ją pod ziemie i będziemy wspominać, co razem z nią robiliśmy, co było w niej fajnego, a dziob będzie płakać, tak jak było przy moich rodzicach, a ja nie będę wiedziała czemu? I potem nie będziemy o tym mówić, bo wujek zawsze, ale to zawsze zdaje się chlipać i szlochać i…
W końcu feniks się poruszył, by dokonać słusznej dla dobra ogółu rzeczy, konkretnie by zasłonić swej podopiecznej usta. Rozumiał, że tajemnicze cienie są zapewnę tymi samymi, o których mówiła Luna, przynajmniej na to wskazywały ich słowa. To oznaczało, iż nie było czasu na słuchanie wiecznie słodkich słów Hyiaxinthe, które obecnie po prostu były nie na miejscu. Feniks nabrał powietrza, po czym ryknął, czy też zrobił to, co tam feniksy robią, a co oznacza wydawanie przez nich dźwięku, w kierunku mrocznych, niematerialnych istot. Jego dewizą niemal od dawna było „najpierw przestrasz, potem myśl”, co zazwyczaj działało. Właśnie, zazwyczaj było tutaj dobrym słowem. W końcu, jak przestraszyć coś, co nie ma kolan, co by się z przerażenia uginały, ani też zębów, które by szczękały, uderzając o siebie w przypływie paniki?
- Pani Losu
- Splatający Przeznaczenie
- Posty: 641
- Rejestracja: 14 lat temu
- Rasa:
- Profesje:
- Kontakt:
Niespodziewanie podłoga zaczęła się ruszać odsłaniając coraz bardziej przepaść w dół. Było coraz mniej powierzchni na której można by stanąć. Co prawda Czarodziejki mogły utrzymać się na skrzydłach jednakże ta otchłań bez dna je wciągała. Cienie oraz Samiel zniknęli, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jak. Może byty mroku go porwały? kto to wie. Nawet Dziob czuł się wciągany. To było coraz silniejsze. Po niedługiej chwili już lecieli w dół. Spadanie trwało dość długo, gdy nagle ujrzeli oślepiające światło słońca. Wylecieli z jakiegoś tunelu wpadając prosto w błotnistą kałużę. Zdaję się iż trafili na Mgliste Bagna.
Ciąg dalszy: Hyiaxinthe i Luna
http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=24&t=2823
Ciąg dalszy: Hyiaxinthe i Luna
http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=24&t=2823
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości