Szczyty Fellarionu ⇒ [Na zachód od Rododendronii] Światło i Mrok: Powrót
Nieumarły mag gdy dotarł już do miejsca postoju swoich koni, zauważył że wyglądały one nad wyraz niewinnie. Mogło to oznaczać tylko jedno. Znów te pozornie nienawidzące się rumaki postanowiły zrobić coś tej nocy. Ysil powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że Bochen ma na jego konia zły wpływ. Zmilczał to jednak, nie był ani ekspertem od koni, ani tym bardziej nie miał zamiaru narzekać. Asche spełniał swoje zadania i służył mu wiernie, tylko tego od niego oczekiwał. Koń zaś oczekiwał szacunku i opierunku. Nic dziwnego, nic nowego. Kiedy dotarli już oboje na placyk, mężczyźni faktycznie podzielili się jakby na dwie grupki. Lisz potarł lekko brodę, po czym wsiadł w końcu na koń.
- Ruszamy ludzie, droga przed nami długa. Przebierajcie nogami.
Słowa lisza były dość wyraźne i dobrze wyartykułowane. Mężczyźni bez słowa sprzeciwu ruszyli z miejsca, wiedzeni przez swoich prowodyrów. Wyglądało to jak początek czegoś ciekawego. Część z nich była zbrojna w topory i pałki, dwóch miało łuki. Zauważył też, że mieli trochę garnków, a każdy zabrał co tam sobie i ewentualnie drugiemu może się przydać. W końcu po co było każdemu dawać komplet garnków? Któryś z nich wziął nawet ze sobą łopatę, na co mu była? Tego do końca nie był pewien. Na szczęście jeden okazał się chyba być utalentowany kulinarnie, a sądząc po jego tuszy to cóż... Jego pękaty tobołek musiał skrywać w sobie sporo dobrych rzeczy. Jemu przyda się zrzucić nadbagaż w postaci tłuszczu, a zapasy posłużą wszystkim.
Konie powoli stąpały przed siebie, przebierając lekko kopytami. Mężczyźni zaś szli za dwójką jeźdźców i po upływie ranka, gdy słońce zbliżało się do zenitu, poczęli się nieco rozluźniać. Rozmawiali o wszystkim... O Trytonii i plotkach jej dotyczących, o kobietach z południa i pięknej karczmarce z Rododendronii. Część z nich rozprawiała o domu czy rodzinach. Widać była z nich całkiem zgrabna kompania. Przy tym nie wyglądali jak rozbójnicy. Ot prości rzemieślnicy i chłopi. Jeden tylko, najbardziej barczysty, miał na sobie skórzaną kurtę, która przywodziła na myśl coś, w rodzaju garbowanego kaftana. Cóż, marna to była obrona, ale prezentował się nieco lepiej niż pozostali. Jako jedyny miał także włócznię i kozik. Chłopisko jak dąb, ale widocznie małomówny i zamknięty w sobie. Lisz jednak nie oceniał, mieli przed sobą ważny cel.
Mijały kolejne godziny, a wioska drwali została już daleko w tyle. Trakt wiódł przed siebie, aż do momentu rozwidlenia. Ujrzeli oni rozdroża, gdy dotarli na skraj lasu i skarpy. Droga wiła się tutaj nieznacznie, choć nie to przykuło ich uwagę. Pośród gęstej trawy, z góry widać było wóz, pozostawiony bezpańsko w zaroślach. Widać było iż od dawna był pusty, a rozbite beczki i skrzynki świadczyły o czynnej napaści zbrojnej na przedstawicieli cechu kupców. Ysil przystanął i podniósł dłoń, wskazując na pozostawiony samemu sobie drewniany wóz.
- Sil... Se opp. Vi er heldige... - rozbrzmiała dawna mowa, docierając do uszu kobiety. Pochód zatrzymał się, ale jeden z mężczyzn podszedł powoli i stanął obok Asche, którego dosiadał lisz. Wytężył wzrok i splunął na bok.
- Panie, jak na moje oko... A żem syn cieśli! - rzekł ku nim, jakby chcąc się pochwalić. - To ten wóz tu stoi od niedawna.
Lisz wytężył wzrok i przypatrzył się znalezisku w zaroślach. Skinął lekko w stronę wspomnianego syna cieśli i spojrzał mu w oczy. Złociste, tlące się ślepia utknęły na chwilę na obliczu młodego.
- Zabezpieczcie ten wóz. Przyda się nam w dalszej podróży.
Spojrzenie czarnoksiężnika spoczęło znów na znalezisku, dodał, tym razem bardziej do siebie.
- To kupiecki wóz, długi i porządny. Jak dobrze pójdzie, to większość się zmieści.
Spojrzenie zawiesił znów na podopiecznej i na jej kasztanowym, okrągłym koniu.
- Przyda mu się spalić ten owies z nocy...
- Ruszamy ludzie, droga przed nami długa. Przebierajcie nogami.
Słowa lisza były dość wyraźne i dobrze wyartykułowane. Mężczyźni bez słowa sprzeciwu ruszyli z miejsca, wiedzeni przez swoich prowodyrów. Wyglądało to jak początek czegoś ciekawego. Część z nich była zbrojna w topory i pałki, dwóch miało łuki. Zauważył też, że mieli trochę garnków, a każdy zabrał co tam sobie i ewentualnie drugiemu może się przydać. W końcu po co było każdemu dawać komplet garnków? Któryś z nich wziął nawet ze sobą łopatę, na co mu była? Tego do końca nie był pewien. Na szczęście jeden okazał się chyba być utalentowany kulinarnie, a sądząc po jego tuszy to cóż... Jego pękaty tobołek musiał skrywać w sobie sporo dobrych rzeczy. Jemu przyda się zrzucić nadbagaż w postaci tłuszczu, a zapasy posłużą wszystkim.
Konie powoli stąpały przed siebie, przebierając lekko kopytami. Mężczyźni zaś szli za dwójką jeźdźców i po upływie ranka, gdy słońce zbliżało się do zenitu, poczęli się nieco rozluźniać. Rozmawiali o wszystkim... O Trytonii i plotkach jej dotyczących, o kobietach z południa i pięknej karczmarce z Rododendronii. Część z nich rozprawiała o domu czy rodzinach. Widać była z nich całkiem zgrabna kompania. Przy tym nie wyglądali jak rozbójnicy. Ot prości rzemieślnicy i chłopi. Jeden tylko, najbardziej barczysty, miał na sobie skórzaną kurtę, która przywodziła na myśl coś, w rodzaju garbowanego kaftana. Cóż, marna to była obrona, ale prezentował się nieco lepiej niż pozostali. Jako jedyny miał także włócznię i kozik. Chłopisko jak dąb, ale widocznie małomówny i zamknięty w sobie. Lisz jednak nie oceniał, mieli przed sobą ważny cel.
Mijały kolejne godziny, a wioska drwali została już daleko w tyle. Trakt wiódł przed siebie, aż do momentu rozwidlenia. Ujrzeli oni rozdroża, gdy dotarli na skraj lasu i skarpy. Droga wiła się tutaj nieznacznie, choć nie to przykuło ich uwagę. Pośród gęstej trawy, z góry widać było wóz, pozostawiony bezpańsko w zaroślach. Widać było iż od dawna był pusty, a rozbite beczki i skrzynki świadczyły o czynnej napaści zbrojnej na przedstawicieli cechu kupców. Ysil przystanął i podniósł dłoń, wskazując na pozostawiony samemu sobie drewniany wóz.
- Sil... Se opp. Vi er heldige... - rozbrzmiała dawna mowa, docierając do uszu kobiety. Pochód zatrzymał się, ale jeden z mężczyzn podszedł powoli i stanął obok Asche, którego dosiadał lisz. Wytężył wzrok i splunął na bok.
- Panie, jak na moje oko... A żem syn cieśli! - rzekł ku nim, jakby chcąc się pochwalić. - To ten wóz tu stoi od niedawna.
Lisz wytężył wzrok i przypatrzył się znalezisku w zaroślach. Skinął lekko w stronę wspomnianego syna cieśli i spojrzał mu w oczy. Złociste, tlące się ślepia utknęły na chwilę na obliczu młodego.
- Zabezpieczcie ten wóz. Przyda się nam w dalszej podróży.
Spojrzenie czarnoksiężnika spoczęło znów na znalezisku, dodał, tym razem bardziej do siebie.
- To kupiecki wóz, długi i porządny. Jak dobrze pójdzie, to większość się zmieści.
Spojrzenie zawiesił znów na podopiecznej i na jej kasztanowym, okrągłym koniu.
- Przyda mu się spalić ten owies z nocy...
- Silmara
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Ruszyli w drogę. Co prawda wlekli się o wiele dłużej niż wcześniej jednak miało to swoje zalety. Na przykład mogła sobie wnikliwiej podziwiać lokalną faunę i florę. Tutaj była ona o wiele bogatsza i bardziej zróżnicowana. Co jakiś czas widziała przemykające cichcem zające pomiędzy jednym drzewem a drugim. Ptaki wyśpiewywały swe trele na olchach i leszczynach, a soczysta trawa porastała gęsto skarpy pnąc się aż za kolana. Wdychała czyste i rześkie powietrze nieskalane mrozem od miesięcy. Słyszała również rozmowy ich nowych towarzyszy, które zdawały się być bardzo miłym powrotem do społeczności. Beztroska gadanina chłopów przywodziła jej na myśl dzieciństwo w podgrodziu. Nie odzywała się do nich nie chcąc wtrącać się w nie swoje sprawy jednak już po chwili żyła ich opowieściami o pięknych dziewkach, które czekają na ich przybycie, czy nadzieje i marzenia o świetlanej przyszłości w własnym domku u boku ukochanej kobiety z gromadką dzieciaków opowiadając im o niesamowitych historiach jakie przeżyli. Zapowiadał się naprawdę przyjemny dzień gdy nagle dostrzegli coś co absolutnie nie pasowało do tego obrazu.
Pusty wóz pojawił się jakby znienacka gdy wychynęli z lasu po którymś z kolei zawijasie. Z daleka jej to śmierdziało pułapką. Kto zostawia pusty wóz na takim pustkowiu? Przecież można go z powodzeniem opchnąć za ładny pieniądz w Rododendronii. Nawet nie zniszczał za bardzo jakby stał tutaj raptem od paru dni. Podniosła rękę na znak, ze musi to sprawdzić i ruszyła pierwsza w jego stronę kiwając tylko głowę na uwagi Mistrza o Bochenie – koniu pociągowym. Trawa była na tyle wysoka i gęsta, ze mogło się tam schować całe grono zbójców. Jednak to co tam znalazła.. no cóż. Nie spodziewała się.
Podczas gdy mężczyźni zabezpieczali znalezisko, Sil znalazła dwa trupy w dosyć zaawansowanym już stanie rozkładu. Najwyraźniej odbyła się tutaj niezła potyczka. Dwóch mężczyzn w średnim wieku leżało na wznak z poderżniętymi gardłami. To była egzekucja. Szukała dalej i znalazła ślady na igliwiu w pobliskim lasku. Nie mogła odgadnąć ich liczebności i innych atrybutów bowiem trop był już stary, co najmniej tygodniowy. Jednak najwyraźniej wiódł w głąb puszczy. Zastanawiała się. Z jednej strony mieli wieśniaków i wóz i mogli sobie stad pójść po prostu. Z drugiej zaś strony mogli spróbować podejść zbójców i nastraszyć ich na tyle, żeby porzucili swe dobra i może jeszcze żyjących kupców w niewoli. Cóż. Tak czy siak...
Powróciła do zgrabnej gromadki i podeszła do lisza złożyć raport.
-Znalazłam na wchodzie dwa trupy w koszulach jak pod przeszywanice, bez broni. Poderżnięto im gardło. Dalej na skraju lasu są ślady jakoś sprzed tygodnia. Najprawdopodobniej wiodą one do bazy zbójców i porywaczy. Robić coś z tym czy idziemy dalej?
Spytała prosto z mostu. To on tutaj dowodził.
Pusty wóz pojawił się jakby znienacka gdy wychynęli z lasu po którymś z kolei zawijasie. Z daleka jej to śmierdziało pułapką. Kto zostawia pusty wóz na takim pustkowiu? Przecież można go z powodzeniem opchnąć za ładny pieniądz w Rododendronii. Nawet nie zniszczał za bardzo jakby stał tutaj raptem od paru dni. Podniosła rękę na znak, ze musi to sprawdzić i ruszyła pierwsza w jego stronę kiwając tylko głowę na uwagi Mistrza o Bochenie – koniu pociągowym. Trawa była na tyle wysoka i gęsta, ze mogło się tam schować całe grono zbójców. Jednak to co tam znalazła.. no cóż. Nie spodziewała się.
Podczas gdy mężczyźni zabezpieczali znalezisko, Sil znalazła dwa trupy w dosyć zaawansowanym już stanie rozkładu. Najwyraźniej odbyła się tutaj niezła potyczka. Dwóch mężczyzn w średnim wieku leżało na wznak z poderżniętymi gardłami. To była egzekucja. Szukała dalej i znalazła ślady na igliwiu w pobliskim lasku. Nie mogła odgadnąć ich liczebności i innych atrybutów bowiem trop był już stary, co najmniej tygodniowy. Jednak najwyraźniej wiódł w głąb puszczy. Zastanawiała się. Z jednej strony mieli wieśniaków i wóz i mogli sobie stad pójść po prostu. Z drugiej zaś strony mogli spróbować podejść zbójców i nastraszyć ich na tyle, żeby porzucili swe dobra i może jeszcze żyjących kupców w niewoli. Cóż. Tak czy siak...
Powróciła do zgrabnej gromadki i podeszła do lisza złożyć raport.
-Znalazłam na wchodzie dwa trupy w koszulach jak pod przeszywanice, bez broni. Poderżnięto im gardło. Dalej na skraju lasu są ślady jakoś sprzed tygodnia. Najprawdopodobniej wiodą one do bazy zbójców i porywaczy. Robić coś z tym czy idziemy dalej?
Spytała prosto z mostu. To on tutaj dowodził.
- Azra
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Tego dnia Azra nie miał szczęścia do podróży. Trakty, którymi przemierzał północ wiły się jak żyły starca, plątały w sieć niezrozumiałych symboli, wznosiły się i opadały wraz z teren. Z tego powodu samotny jeździec musiał cały czas mieć się na baczności i zręcznie manewrować swoim wierzchowcem, by ten nie wylądował na ścianie drzew. Humor przy tym z lekka go opuścił, gdyż w przeciwnym razie uciąłby sobie małą drzemkę ja grzbiecie przyjaciela, nie martwiąc się drogą. No, ale cóż miał począć. Na uśmiech losu nie musiał jednak czekać starsznie długo, równolegle do traktu płynęło wyschnięte koryto starej rzeki. Azra zjechał w nie i przez jakiś czas podróżował jego dnem, z nudów obserwując jak korony drzew zamykają się nad jego głową, tworząc kopułę z zielonych liści. Była z tego przynajmniej jedna zaleta - chroniący przed słońcem cień. Bohun, towarzysz Azry szedł po jego liniach z nisko spuszczonym łbem, jakby liczył na to, że rzeka w jednej chwili wypełni orzeźwiająca woda. Niestety nic nie zapowiadało, by miało tak się stać, co obaj, i jeździec i koń zrozumieli, gdy napotkali na swojej drodze tamę.
Zbudowana ze starych wozów i nataszczonych kamieni blokowała strumień, który przyjemnie szumiał za nią, zachęcając do kąpieli w upalnym słońcu. Azra, który uwielbiał tego typu wypoczynek chętnie zarządziłby postój gdyby nie pewien drobny szczegół, który na moment zmącił pokłady jego bezgranicznie dobrego humoru.
- Zgubiłeś się, przyjacielu? - rozległo się z prawej strony, a trzęsące się na brzegu krzaki zafalowały, odsłaniając postać w skórzanym kaftanie. Ów człowiek, mężczyzna sądząc po posturze, lecz z długimi włosami, stanął w lekkim rozkroku i spojrzał na jeźdźca z wyższością, kładąc dłoń na rękojeści długiego noża przytwierdzonego do pasa.
- Nie wydaje mi się, przyjacielu - zakpił Azra, unosząc dłoń w pokojowym geście. - Żebym cię znał albo chociaż widział kiedykolwiek na oczy. Pewnie mnie z kimś pomyliłeś - dodał, pociągając za grzywę swojego towarzysza, który prychnął przez chrapy i wyszedł na przeciwległy brzeg.
- Poczekaj! - wołał za nim nieznajomy, w kilku susach pokonując dreptak na zbitej tamie. - Ale po co te nerwy? Porozmawiajmy na spokojnie. Wyglądasz mi na znużonego wędrówką, tak samo jak twój wierzchowiec. Las to niebezpieczne miejsce, pełne wilków i zbójeckich band, które tylko czekają na takich, jak ty.
Azra, który nie raz bawił się w podobne podchody, gdy ktoś nieproszony wszedł do lasu na skraju rodzinnej farmy, uśmiechnął się pod nosem i gwizdnął cichutko do uszu Bohuna. Na umówiony i przez lata ćwiczony sygnał zwierzę stanęło dęba i skoczyło do przodu, przesadzając zwalony pień i cwałem ruszając między drzewa. Kątem oka Azra dostrzegł jak jego rozmówca potrząsa z dezaprobatą głową, a następnie wznosi dłoń we własnym, umówionym sygnale. Zaraz po tym z prawej strony nadleciał bełt. Świst, który poprzecił jego nadejście pozwolił byłemu farmerowi wstrzymać wierzchowca, chroniąc go przed utratą życia. Zakończony ząbkiem grot ledwie drasnął szyję Bohuna, barwiąc mu sierść szkarłatem, jednak go nie płosząc. Jedno uderzenie serca później z lewej skoczyło ku niemu dwóch bandytów w identycznych, co ten znad tamy, tunikach. Ze wzniesionymi do uderzenia toporami próbowali zamknąć jeźdźca w okrążeniu. Nie spodziewali się jednak tego, że jeździec skoczy ku nim, podejmując walkę. Coś błysnęło wzdłuż czarnego boku konia i gdy pierwszy drab opuścił gardę, każdy mógł zobaczyć szerokie na palec cięcie przechodzące przez środek czaski. Ciało bandyty, wydają z siebie ostatni szept padło na zasnutą liśćmi ściółkę.
Tymczasem Azra był już przy drugim, który zamachnął się o sekundę za wcześnie, co w konsekwencji posłało go pod kopyta rozpędzającego się Bohuna. Mężczyzna znad tamy nie zdążył nawet zawołać go po imieniu, kiedy las wypełniło echo łamanych kości. Gdy i to ucichło Azra pędził już przed siebie, nie zwracając uwagi na chlaszczące go po twarzy gałęzie, kurczowo trzymając się grzywy przyjaciela i mocniej zaciskając na jego bokach swoje uda, by dwukrotnie zmniejszyć ryzyko obicia sobie tyłka. Teren ani trochę nie nadawał się do tego typu manewrów, ale mężczyzna nie chciał zostać tu ani chwili dłużej. Cenił swoje życie, które znacznie się wydłużało z czasem, jak oddalał się od bandytów.
W pewnej chwili las zaczął się przerzedzać, drzewa ustępowały miejsca krzewom, a zbita mchem ściółka kępom trawy i typowo polnym kwiatom. Nim Azra się zorientował, był już na trakcie przecinającym las.
Zbudowana ze starych wozów i nataszczonych kamieni blokowała strumień, który przyjemnie szumiał za nią, zachęcając do kąpieli w upalnym słońcu. Azra, który uwielbiał tego typu wypoczynek chętnie zarządziłby postój gdyby nie pewien drobny szczegół, który na moment zmącił pokłady jego bezgranicznie dobrego humoru.
- Zgubiłeś się, przyjacielu? - rozległo się z prawej strony, a trzęsące się na brzegu krzaki zafalowały, odsłaniając postać w skórzanym kaftanie. Ów człowiek, mężczyzna sądząc po posturze, lecz z długimi włosami, stanął w lekkim rozkroku i spojrzał na jeźdźca z wyższością, kładąc dłoń na rękojeści długiego noża przytwierdzonego do pasa.
- Nie wydaje mi się, przyjacielu - zakpił Azra, unosząc dłoń w pokojowym geście. - Żebym cię znał albo chociaż widział kiedykolwiek na oczy. Pewnie mnie z kimś pomyliłeś - dodał, pociągając za grzywę swojego towarzysza, który prychnął przez chrapy i wyszedł na przeciwległy brzeg.
- Poczekaj! - wołał za nim nieznajomy, w kilku susach pokonując dreptak na zbitej tamie. - Ale po co te nerwy? Porozmawiajmy na spokojnie. Wyglądasz mi na znużonego wędrówką, tak samo jak twój wierzchowiec. Las to niebezpieczne miejsce, pełne wilków i zbójeckich band, które tylko czekają na takich, jak ty.
Azra, który nie raz bawił się w podobne podchody, gdy ktoś nieproszony wszedł do lasu na skraju rodzinnej farmy, uśmiechnął się pod nosem i gwizdnął cichutko do uszu Bohuna. Na umówiony i przez lata ćwiczony sygnał zwierzę stanęło dęba i skoczyło do przodu, przesadzając zwalony pień i cwałem ruszając między drzewa. Kątem oka Azra dostrzegł jak jego rozmówca potrząsa z dezaprobatą głową, a następnie wznosi dłoń we własnym, umówionym sygnale. Zaraz po tym z prawej strony nadleciał bełt. Świst, który poprzecił jego nadejście pozwolił byłemu farmerowi wstrzymać wierzchowca, chroniąc go przed utratą życia. Zakończony ząbkiem grot ledwie drasnął szyję Bohuna, barwiąc mu sierść szkarłatem, jednak go nie płosząc. Jedno uderzenie serca później z lewej skoczyło ku niemu dwóch bandytów w identycznych, co ten znad tamy, tunikach. Ze wzniesionymi do uderzenia toporami próbowali zamknąć jeźdźca w okrążeniu. Nie spodziewali się jednak tego, że jeździec skoczy ku nim, podejmując walkę. Coś błysnęło wzdłuż czarnego boku konia i gdy pierwszy drab opuścił gardę, każdy mógł zobaczyć szerokie na palec cięcie przechodzące przez środek czaski. Ciało bandyty, wydają z siebie ostatni szept padło na zasnutą liśćmi ściółkę.
Tymczasem Azra był już przy drugim, który zamachnął się o sekundę za wcześnie, co w konsekwencji posłało go pod kopyta rozpędzającego się Bohuna. Mężczyzna znad tamy nie zdążył nawet zawołać go po imieniu, kiedy las wypełniło echo łamanych kości. Gdy i to ucichło Azra pędził już przed siebie, nie zwracając uwagi na chlaszczące go po twarzy gałęzie, kurczowo trzymając się grzywy przyjaciela i mocniej zaciskając na jego bokach swoje uda, by dwukrotnie zmniejszyć ryzyko obicia sobie tyłka. Teren ani trochę nie nadawał się do tego typu manewrów, ale mężczyzna nie chciał zostać tu ani chwili dłużej. Cenił swoje życie, które znacznie się wydłużało z czasem, jak oddalał się od bandytów.
W pewnej chwili las zaczął się przerzedzać, drzewa ustępowały miejsca krzewom, a zbita mchem ściółka kępom trawy i typowo polnym kwiatom. Nim Azra się zorientował, był już na trakcie przecinającym las.
Przeczesywanie krzaków trwało w najlepsze. Wóz okazał się być w dość dobrym stanie, choć prawdę powiedziawszy sytuacja była dość niecodzienna. Pięciu chłopa popchnęło więc drewniany pojazd, spychając go w stronę traktu. Drewno skrzypiało, a dyszel posłużył jeszcze dwóm do pokierowania i pociągnięcia go na właściwe tory. Zasapani mężczyźni zdawali się być o dziwo uradowani znaleziskiem. Pytanie tylko czy tak radowała ich wizja posadzenia tyłka na wygodnym wozie, w celu uniknięcia pieszej wędrówki, czy po prostu sam fakt znaleziska cieszył ich, niczym dziatwę, która akurat znalazła ten mały skarb pośród niczego. Ysil przez chwilę pomyślał i postarał się policzyć ile musieliby zapłacić za tak porządny wóz. Oczywiście był goły i wymagał małego remontu, ale kiedy dojadą już do Rododendronii... Cóż, tam będzie to możliwe.
Lisz potarł brodę dłonią i przyglądał się staraniom mężczyzn, wydawali się zgrani, zwłaszcza że obu domniemanych przywódców dwóch grupek postanowiło zadziałać razem. Pozostali jakby instynktownie rozglądali się na boki, szukając jakby wzrokiem potencjalnego właściciela czy innych ludzi mogących rościć sobie prawa do ich znaleziska. Jeden z łuczników znalazł nawet coś, co mogło posłużyć za dość dobry punkt obserwacyjny. Oto bowiem pośród rozległego pola, leżały dość strome skały. Ot kilka głazów, które natura postanowiła umiejscowić akurat pośrodku niczego. Choć biorąc pod uwagę tutejszy klimat i zapędy lokalnego chłopstwa, las mógł ongiś sięgać znacznie dalej. Nawet Ysil nie pamiętał dokładnie co było tu dwadzieścia lat temu. Choć jego pamięć w kwestii geografii i topologii była co najmniej mocno dziurawa. Wracając jednak do naszego łucznika... Wyszedł tedy on na występ skalny, o mało co nie skręcając sobie przy tym karku. Skała była dużo bardziej zwietrzała niż można się tego było po niej spodziewać. Jednakże... Z tego miejsca miał on dostatecznie duże pole do popisu, by móc obserwować całą okolicę. Czuł się jakoś... Wyzwolony.
W twarz dmuchnął mu jesienny powiew chłodnego powietrza, łopocząc kapturem i lotkami strzał w kołczanie na plecach. Wytężył swoje piwne oczy i począł rozglądać się za potencjalnym zagrożeniem. Jego bystry wzrok nie dostrzegł jednak niczego ciekawego. Poza wesołą kompanią oraz dwójką jeźdźców, kilkoma spacerującymi w oddali na skraju lasu jeleniami czy latającym nad ich głowami jastrzębiem, nie bardzo było tu co oglądać. Zawiesił na chwilę wzrok na majestatycznym ptaku, który kołował nad polami. Było w nim coś magicznego, coś niebywałego co inspirowało. Pierzasty łowca nagle pikował w dół, po czym szponami zacisnął się wokół uciekającego zająca. Łucznik nie miał nawet szans dojrzeć pośród bujnej trawy tak małej zwierzyny, zaś jastrząb? Tak, z całą pewnością widział wszystko. Przez chwilę zastanowił się jakby to było, być ptakiem i... Chwila moment, co to było?.
Na horyzoncie zamajaczyły kształty, oto bowiem gdzieś na skraju lasu coś załopotało... Jakby... Był to jeździec na koniu. Łowczy upewnił się tylko, gdy mężczyzna na koniu wychynął z gęstwiny na pole, w ślad za nim zaś pojawili się i inni. Kilku mężczyzn wypadło na granicy lasu i traktu, a w ich dłoniach spoczywały kusze. Młody zerwał się na równe nogi i krzyknął do kompanii.
- Mamy towarzystwo!
Po czym w akcie dziwnej brawury, zeskoczył po gładkiej części kamienia. Tym samym Ysil wysłuchiwał właśnie raportu swojej podopiecznej. Rozejrzał się w stronę, lasu, a potem podreptał na koniu w stronę znalezionych trupów. Zamknął oczy, czując jak energia życiowa umknęła z ich ciał dawno, choć nie na tyle, by nie móc ich ożywić ot tak. Gdyby się postarał, mógłby nawet uczynić z nich wichty... Ale po co tchnąć w coś iskrę świadomego nie życia, co nie potrafiło się nawet dobrze obronić. Przy okazji średnio interesowały go wywody owych trupów, mimo iż mógł się z nimi porozumieć.
- Musimy być czujni, te okolice widać są dość... Uczęszczane.
Jego rumak poczynił jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymał się na trakcie, a on sam wrócił do analizowania sytuacji drużyny.
Akurat w tej chwili lisz przyglądał się zmaganiom drużyny, kiedy jego uszu dobiegł krzyk zwiadowcy. Poprawił się w siodle, po czym obrócił się i spojrzał przez ramię. Nie widział najlepiej, ale mógł dostrzec tuman kurzu jaki wznosił się za jeźdźcem. Był ciekaw, co też przyniesie owo spotkanie. W końcu nie mogło być zbyt spokojnie. Czarnoksiężnik pociągnął delikatnie uzdę, a wierzchowiec obrócił się w stronę, z której nadbiegał tętent kopyt konia. A widać jeździec gnał na złamanie karku, jakby go kto gonił.
- Miejcie broń w pogotowiu... - rzekł ku drużynie, po czym sam powoli sięgnął w tył i odpiął od siodła swój kostur. Chciał przygotować się na ewentualne spotkanie, zwłaszcza widząc jak nadciąga ono w dość... Oczywisty sposób.
Lisz potarł brodę dłonią i przyglądał się staraniom mężczyzn, wydawali się zgrani, zwłaszcza że obu domniemanych przywódców dwóch grupek postanowiło zadziałać razem. Pozostali jakby instynktownie rozglądali się na boki, szukając jakby wzrokiem potencjalnego właściciela czy innych ludzi mogących rościć sobie prawa do ich znaleziska. Jeden z łuczników znalazł nawet coś, co mogło posłużyć za dość dobry punkt obserwacyjny. Oto bowiem pośród rozległego pola, leżały dość strome skały. Ot kilka głazów, które natura postanowiła umiejscowić akurat pośrodku niczego. Choć biorąc pod uwagę tutejszy klimat i zapędy lokalnego chłopstwa, las mógł ongiś sięgać znacznie dalej. Nawet Ysil nie pamiętał dokładnie co było tu dwadzieścia lat temu. Choć jego pamięć w kwestii geografii i topologii była co najmniej mocno dziurawa. Wracając jednak do naszego łucznika... Wyszedł tedy on na występ skalny, o mało co nie skręcając sobie przy tym karku. Skała była dużo bardziej zwietrzała niż można się tego było po niej spodziewać. Jednakże... Z tego miejsca miał on dostatecznie duże pole do popisu, by móc obserwować całą okolicę. Czuł się jakoś... Wyzwolony.
W twarz dmuchnął mu jesienny powiew chłodnego powietrza, łopocząc kapturem i lotkami strzał w kołczanie na plecach. Wytężył swoje piwne oczy i począł rozglądać się za potencjalnym zagrożeniem. Jego bystry wzrok nie dostrzegł jednak niczego ciekawego. Poza wesołą kompanią oraz dwójką jeźdźców, kilkoma spacerującymi w oddali na skraju lasu jeleniami czy latającym nad ich głowami jastrzębiem, nie bardzo było tu co oglądać. Zawiesił na chwilę wzrok na majestatycznym ptaku, który kołował nad polami. Było w nim coś magicznego, coś niebywałego co inspirowało. Pierzasty łowca nagle pikował w dół, po czym szponami zacisnął się wokół uciekającego zająca. Łucznik nie miał nawet szans dojrzeć pośród bujnej trawy tak małej zwierzyny, zaś jastrząb? Tak, z całą pewnością widział wszystko. Przez chwilę zastanowił się jakby to było, być ptakiem i... Chwila moment, co to było?.
Na horyzoncie zamajaczyły kształty, oto bowiem gdzieś na skraju lasu coś załopotało... Jakby... Był to jeździec na koniu. Łowczy upewnił się tylko, gdy mężczyzna na koniu wychynął z gęstwiny na pole, w ślad za nim zaś pojawili się i inni. Kilku mężczyzn wypadło na granicy lasu i traktu, a w ich dłoniach spoczywały kusze. Młody zerwał się na równe nogi i krzyknął do kompanii.
- Mamy towarzystwo!
Po czym w akcie dziwnej brawury, zeskoczył po gładkiej części kamienia. Tym samym Ysil wysłuchiwał właśnie raportu swojej podopiecznej. Rozejrzał się w stronę, lasu, a potem podreptał na koniu w stronę znalezionych trupów. Zamknął oczy, czując jak energia życiowa umknęła z ich ciał dawno, choć nie na tyle, by nie móc ich ożywić ot tak. Gdyby się postarał, mógłby nawet uczynić z nich wichty... Ale po co tchnąć w coś iskrę świadomego nie życia, co nie potrafiło się nawet dobrze obronić. Przy okazji średnio interesowały go wywody owych trupów, mimo iż mógł się z nimi porozumieć.
- Musimy być czujni, te okolice widać są dość... Uczęszczane.
Jego rumak poczynił jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymał się na trakcie, a on sam wrócił do analizowania sytuacji drużyny.
Akurat w tej chwili lisz przyglądał się zmaganiom drużyny, kiedy jego uszu dobiegł krzyk zwiadowcy. Poprawił się w siodle, po czym obrócił się i spojrzał przez ramię. Nie widział najlepiej, ale mógł dostrzec tuman kurzu jaki wznosił się za jeźdźcem. Był ciekaw, co też przyniesie owo spotkanie. W końcu nie mogło być zbyt spokojnie. Czarnoksiężnik pociągnął delikatnie uzdę, a wierzchowiec obrócił się w stronę, z której nadbiegał tętent kopyt konia. A widać jeździec gnał na złamanie karku, jakby go kto gonił.
- Miejcie broń w pogotowiu... - rzekł ku drużynie, po czym sam powoli sięgnął w tył i odpiął od siodła swój kostur. Chciał przygotować się na ewentualne spotkanie, zwłaszcza widząc jak nadciąga ono w dość... Oczywisty sposób.
- Silmara
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Obserwowała jak lisz reagował na znalezisko. No cóż. Jak mógł zareagować nieumarły nekromanta (jakkolwiek to brzmiało) na zabitych ludzi. Ot martwa natura lub jak kto woli natura martwoty. Nie było im długo dane w spokoju cieszyć się niespodziewanym znaleziskiem, które jak manna z nieba pojawiło się akurat gdy go potrzebowali. Gdy już doszła do wniosku, że bandyci na pewno się stąd wynieśli i szukaj wiatru w polu... ze złudnej nadziei wyrwał ją krzyk ich zwiadowcy i tuman kurzu wiodący w ich stronę. Jeździec gnał na złamanie karku poganiając swego wierzchowca aby ten wykrzesał z siebie jeszcze trochę sił. Za nim pojawili się kusznicy wyskakujący z krzaków. Sil podniosła swa lewą brew i zainteresowaniem obserwowała to zjawisko lekko przesuwając się przed czarnoksiężnika aby w razie czego chronić go swym ciałem i włócznią. Najwyraźniej mieli do czynienia ze złodziejem lub bandytą. Jednak kusznicy też nie wyglądali jak patrol traktu. Kto wie? Może któraś ze stron miała coś wspólnego z bandytami, którzy zaatakowali tutejszych kupców.
Nie mniej nie miała zamiaru interweniować póki któraś ze stron nie będzie chciała ich zaatakować. Mieli zdecydowanie przewagę liczebną, poza tym kapłanka była zdecydowanie lepiej opancerzona, niż każdy z nowo nadchodzących. Jednak na wszelki wypadek sięgnęła do juków po czepiec i barbutę, które nałożyła na głowę, kończąc przy tym kompletowanie swej zbroi. Włócznię pewnie chwyciła w dłoni będąc gotowa aby w każdej chwili albo odpierać atak, albo zaszarżować. Zauważyła, że dwójka ich łuczników napięła łuki będąc gotowymi do zdjęcia potencjalnego napastnika ze swej drogi. Reszta powyciągała swe pałki, kije i inne bronie zdolne powybijać zęby i głupoty z głowy. Większość ustawiła się koło wozu gotowi by w razie czego bronić nowego nabytku. Ustawiali się przy tym całkiem nieźle jak na kompletnych laików.
Chyba faktycznie trafiła im się zgraja facetów, dla których ich mała wioska była zdecydowanie za mała. Zastanawiała się jak potoczy się ta akcja i czy będą musieli przelać czyjąś krew. Jakby nie patrzeć byli tylko widzami tego spektaklu i mogli się do niego włączyć lub nie. Bochen tylko się szczerzył już teraz czując w powietrzu zapach świeżej krwi. Uwielbiał walkę tak bardzo, że mógłby być koniem jeźdźca wojny. Zarżał złowrogo wybijając swe przednie kopyta w powietrze.
-No chodźcie chodźcie... Trzaski waszych karków będą dla mnie symfonią... Potem z waszych flaków wywlekę wasze dusze i będę je tłamsić aż do końca moich dni!
Jego wściekły głos dobiegł z pewnością do uszu tamtejszych koni. Przynajmniej teraz wiedziały, że jadą w paszczę śmierci.
Po chwili Silmara zauważyła, że zza kuszników wyskoczyło jeszcze dwóch jeźdźców, którzy próbowali nadrobić dzielącą ich odległość od uciekiniera. Zaczynało się robić coraz ciekawiej, a miał to być spokojny spacerek do Rododendronii...
Nie mniej nie miała zamiaru interweniować póki któraś ze stron nie będzie chciała ich zaatakować. Mieli zdecydowanie przewagę liczebną, poza tym kapłanka była zdecydowanie lepiej opancerzona, niż każdy z nowo nadchodzących. Jednak na wszelki wypadek sięgnęła do juków po czepiec i barbutę, które nałożyła na głowę, kończąc przy tym kompletowanie swej zbroi. Włócznię pewnie chwyciła w dłoni będąc gotowa aby w każdej chwili albo odpierać atak, albo zaszarżować. Zauważyła, że dwójka ich łuczników napięła łuki będąc gotowymi do zdjęcia potencjalnego napastnika ze swej drogi. Reszta powyciągała swe pałki, kije i inne bronie zdolne powybijać zęby i głupoty z głowy. Większość ustawiła się koło wozu gotowi by w razie czego bronić nowego nabytku. Ustawiali się przy tym całkiem nieźle jak na kompletnych laików.
Chyba faktycznie trafiła im się zgraja facetów, dla których ich mała wioska była zdecydowanie za mała. Zastanawiała się jak potoczy się ta akcja i czy będą musieli przelać czyjąś krew. Jakby nie patrzeć byli tylko widzami tego spektaklu i mogli się do niego włączyć lub nie. Bochen tylko się szczerzył już teraz czując w powietrzu zapach świeżej krwi. Uwielbiał walkę tak bardzo, że mógłby być koniem jeźdźca wojny. Zarżał złowrogo wybijając swe przednie kopyta w powietrze.
-No chodźcie chodźcie... Trzaski waszych karków będą dla mnie symfonią... Potem z waszych flaków wywlekę wasze dusze i będę je tłamsić aż do końca moich dni!
Jego wściekły głos dobiegł z pewnością do uszu tamtejszych koni. Przynajmniej teraz wiedziały, że jadą w paszczę śmierci.
Po chwili Silmara zauważyła, że zza kuszników wyskoczyło jeszcze dwóch jeźdźców, którzy próbowali nadrobić dzielącą ich odległość od uciekiniera. Zaczynało się robić coraz ciekawiej, a miał to być spokojny spacerek do Rododendronii...
- Azra
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Tętent końskich kopyt przybierał z każdą chwilą, jaką Azra i Bohun wykorzystywali by oddalić się od zagrożenia. Spotkany na tamie bandyta najwyraźniej poczuł się urażony i nie zamierzał odmówić sobie dodatkowej rozrywki, o czym świadczył goniący go pościg. Pytanie tylko jak wiele był on w stanie poświęcić dla jednego, strudzonego wędrowca. Tego akurat Azra nie zamierzał teraz sprawdzać, choć siedzący w nim awanturnik pragnął zapanować nad jego ciałem i pokonać wszystkich natrętów, którzy psują mu dzisiaj dzień. Doniosły, gardłowy okrzyk wyrwał byłego hodowcę koni z zadumy, kiedy jego towarzysz pokonywał kolejny zakręt, chcąc wyrwać się zamykającym się kleszczom. Kątem oka Azra dostrzegł, jak dwóch goniących go jeźdźców rozdziela się, próbując zajść go z dwóch stron, jednocześnie robiąc miejsce kusznikom. Ci ostatni, w liczbie trzech, nie szczędzili wyzwisk i splunięć, kiedy wystrzelone przez nich bełty z tępym hukiem roztrzaskiwały się na trakcie lub pniach drzew. Co jakiś czas wychylali oni z kolejnych połaci lasu, zdradzając tym samym znajomość traktu i ścieżek "na skróty", ale i tak byli za wolni dla czarnego ogiera i jego pana, którzy z każdą chwilą oddalali się od bandytów. I nagle wszystko stanęło pod znakiem zapytania.
Wyjeżdżając z małego dołu Azra dostrzegł, że na przeciwległym końcu drogi stoi coś w rodzaju barykady stworzonej z kilku ludzi, drewnianego wozu i dwóch jeźdźców, którzy ze stoickim spokojem przyglądali się jego osobie. Grupa ta została również dostrzeżona przez bandytów, którzy raźnie przyśpieszyli, pewni swego, że Azra zwolni lub zawróci, wpadając im prosto w ręce. Niestety grubo się przeliczyli. Kiedy do pościgu dołączyło kolejnych dwóch jeźdźców, a dwóch pierwszych zbliżyło się do Azry na odległość dźgnięcia lancą, były farmer oparł dłonie na grzbiecie wierzchowca i podskoczył, wyrzucając nogi do tyłu, gwizdnięciem zarządzając postój. Posłuszny ogier wykonał rozkaz i zarył kopytami w suchym piasku, sprawiając, że zdezorientowani bandyci sami nadziali się na celnie wymierzone kopnięcia, które zrzuciły ich z siodeł.
Następna dwójka, nie chcąc skończyć podobnie, zajechali łukiem i kiedy zrównali się ucieninierem, dobyli swoich mieczy. Azra natomiast już na nich czekał. Zmuszając Bohuna do galopu, mężczyzna wykonał salto i stanął na jego grzbiecie na lekko ugiętych nogach. Błysnęła dobyta niewiadomo kiedy szabla i trzech jeźdźców starło się między sobą wśród szczęknięć stali i rozbryzgu iskier. Dwóch na jednego w szaleńczym galopie swoich koni, bandyci próbowali zrzucić Azrę, który powoli zdobywał nad nimi przewagę. Nie dość, że siedzieli oni w siodłach, a ich oponent stał to jeszcze musieli bronić się przed ciosami padającymi z góry, co podczas jazdy nie jest łatwym zadaniem. A czas im uciekał.
Ustawiona na drodze zapora zdawała się być już na wyciągnięcie ręki, jej minięcie nie było możliwe przez siąsiedztwo drzew, a groźba kolizji była jaknajbardziej realna. By do tego nie dopuścić, Azra osunął się do pozycji siedzącej i w dwóch szybkich ruchach przeciął wiązania siodeł swoim prześladowcom. Sekundę później obaj wylądowali pod kopytami własnych wierzchowców, a ich skrzek ucichł jak cięty toporem.
Jedno spojrzenie wstecz wystarczyło, by przekonać się o bezpieczeństwie traktu, kusznicy najwidoczniej uciekli widząc pogrom jakiego dokonał jeden jeździec, ale kolejne, skierowane do przodu nakazało hamować. Kopyta Bohuna ponownie wydarły długie smugi na piachu, a cała konstrukcja jaką tworzył człowiek i koń zatrzęsła się jak galareta.
- Mało wam?! - zawołał zdyszany Azra, unosząc szablę i celując nią w stronę stojących metr dalej chłopów z włóczniami, biorąc ich za członków bandyckiej grupy.
Wyjeżdżając z małego dołu Azra dostrzegł, że na przeciwległym końcu drogi stoi coś w rodzaju barykady stworzonej z kilku ludzi, drewnianego wozu i dwóch jeźdźców, którzy ze stoickim spokojem przyglądali się jego osobie. Grupa ta została również dostrzeżona przez bandytów, którzy raźnie przyśpieszyli, pewni swego, że Azra zwolni lub zawróci, wpadając im prosto w ręce. Niestety grubo się przeliczyli. Kiedy do pościgu dołączyło kolejnych dwóch jeźdźców, a dwóch pierwszych zbliżyło się do Azry na odległość dźgnięcia lancą, były farmer oparł dłonie na grzbiecie wierzchowca i podskoczył, wyrzucając nogi do tyłu, gwizdnięciem zarządzając postój. Posłuszny ogier wykonał rozkaz i zarył kopytami w suchym piasku, sprawiając, że zdezorientowani bandyci sami nadziali się na celnie wymierzone kopnięcia, które zrzuciły ich z siodeł.
Następna dwójka, nie chcąc skończyć podobnie, zajechali łukiem i kiedy zrównali się ucieninierem, dobyli swoich mieczy. Azra natomiast już na nich czekał. Zmuszając Bohuna do galopu, mężczyzna wykonał salto i stanął na jego grzbiecie na lekko ugiętych nogach. Błysnęła dobyta niewiadomo kiedy szabla i trzech jeźdźców starło się między sobą wśród szczęknięć stali i rozbryzgu iskier. Dwóch na jednego w szaleńczym galopie swoich koni, bandyci próbowali zrzucić Azrę, który powoli zdobywał nad nimi przewagę. Nie dość, że siedzieli oni w siodłach, a ich oponent stał to jeszcze musieli bronić się przed ciosami padającymi z góry, co podczas jazdy nie jest łatwym zadaniem. A czas im uciekał.
Ustawiona na drodze zapora zdawała się być już na wyciągnięcie ręki, jej minięcie nie było możliwe przez siąsiedztwo drzew, a groźba kolizji była jaknajbardziej realna. By do tego nie dopuścić, Azra osunął się do pozycji siedzącej i w dwóch szybkich ruchach przeciął wiązania siodeł swoim prześladowcom. Sekundę później obaj wylądowali pod kopytami własnych wierzchowców, a ich skrzek ucichł jak cięty toporem.
Jedno spojrzenie wstecz wystarczyło, by przekonać się o bezpieczeństwie traktu, kusznicy najwidoczniej uciekli widząc pogrom jakiego dokonał jeden jeździec, ale kolejne, skierowane do przodu nakazało hamować. Kopyta Bohuna ponownie wydarły długie smugi na piachu, a cała konstrukcja jaką tworzył człowiek i koń zatrzęsła się jak galareta.
- Mało wam?! - zawołał zdyszany Azra, unosząc szablę i celując nią w stronę stojących metr dalej chłopów z włóczniami, biorąc ich za członków bandyckiej grupy.
Scena rozgrywała się nad wyraz prędko. Mężczyźni dzierżący swą lichą broń spięli się gdy tuman kurzu w końcu opadł, a woltyżer zrzucił dwóch tamtych z ich koni. Bandyci zbierali się jeszcze chwilę, choć jeden z nich najwyraźniej upadł dość niefortunnie. Upadek łotra najwyraźniej zakończył się przemieszczeniem kręgów szyi o kilka ładnych palców, co spowodowało natychmiastową śmierć. Pościg wycofał się, stratny o jednego bandytę i cztery konie.
Czarnoksiężnik przyglądał się tym samym całemu zajściu ze stoickim spokojem. Jego gorejące złotym blaskiem oczy skupione były na ruchach gibkiego jeźdźca. Ta gracja i siła, połączona z efektywnością oraz rozmysłem... Z drugiej jednak strony gardził jego brakiem rozmysłu i brawurą, która nie jednego już posłała w objęcia śmierci. Palce zatańczyły na kosturze, wspierając się lekko o osiodłanego konia, zaś on sam pochylił nieco głowę i poruszył się w siodle nieznacznie. Dopiero gdy mężczyzna zbliżył się na tyle, by był blisko ich wszystkich, pochylił się nieco do przodu, czekając na rozwój sytuacji.
Kary ogier zahamował raźno przed wozem i jego ochotnikami, którzy trzymali swoje pałki i topory. Na przedzie faktycznie stał człek co dzierżył włócznię, ten w skórzanym kaftanie. Każdy kto choć trochę wojen widział, wiedział że włócznia była śmiertelnym wrogiem każdego kawalerzysty. Odpowiednio osadzona i podparta mogła uśmiercić jednocześnie jeźdźca jak i jego rumaka. Cała drużyna spięła się, oczekując na impet uderzenia, podczas gdy on... Zatrzymał się i ryknął ku nim. Trójka mężczyzn cofnęła się nieco pod naporem okrzyku, choć nadal zdawali się trzymać broń w pogotowiu.
Ysil kątem oka zauważył jak Silmara przygotowywała się cały ten czas, a Bochen dość niespokojnie chrząkał. Asche zaś pozostawał niewzruszony, stojąc spokojnie i emanując wręcz godnością. Czarne, lejące się szaty czarnoksiężnika załopotały lekko na wietrze, gdy ten podniósł dłoń do swej protegowanej i rzucił w jej kierunku.
- Vent litt Sil... - Nie chciał w końcu by ta pozbawiła go głowy. Jego uczennica czasami bywała dość zachowawcza, co dało się poznać na północnych rubieżach. Polowania na kolosalne bestie były tego doskonałym przykładem, a regularne wybijanie w pień takich band jak ta było cóż... Na porządku dziennym. Tam jednak nikomu nie przeszkadzała gromada nieumarłych, która plęgła się wokół nich, gotowa rozszarpać wszystkich na strzępy, na jedno skinienie ich martwego inaczej pana. Tutaj zaś rządziły... Inne konwenanse.
Spiął konia lekko piętami, dając mu sygnał. Asche ruszył powoli i wyszedł konnemu na spotkanie, zatrzymując się na odległość piki. Był to dostateczny dystans by rozmawiać, a jednocześnie nie prowokować jegomościa do raptownego zachowania.
- Wstrzymaj się. Mylisz nas z byle łotrami, co gotowi łeb rozbić za byle błyskotkę.
Wbrew pozorom pewnego dostojeństwa i osobliwego przyodziewku, jego głos był zaliczany do tych bardziej niepokojących. Głęboki i chrapliwy, jak gdyby dniami i nocami zapijał swe smutki. Lekko chrapliwy głos osłodzony tym dziwnym, specyficznym dostojeństwem. Ochotnicy podeszli nieco bliżej, opuszczając broń, choć nadal trzymali ją w pogotowiu. Podświadomie zdawali się rozumieć intencje swojego przywódcy. Poza tym, nie mieli złudzeń, woltyżer rozłożyłby ich na łopatki, gdyby spróbowali sięgnąć go na koniu. Sam ogier wydawał się dość mocarny, choć nie tak potężny aparycją jak kasztanowy koń towarzyszącej im zbrojnej.
- Widziałem jak gonili was ze skraju lasu... To wasz wóz?
Tutaj skinął swoim kosturem, wskazując na opuszczony wóz kupiecki. A nuż mężczyzna stanowił eskortę? Cóż... Biorąc pod uwagę jego umiejętności, było to wątpliwe. W końcu gdyby był tu on i jeszcze ze dwóch konnych, zapewne usiekli by banitów już dawno.
Konie pozbawione jeźdźców, korzystały ze świeżo nabytej wolności i swobody, którą podarował im wygolony jeździec. Ysil zaś zaczynał już wietrzyć okazję, jak by tu ewentualnie oszczędzić rozkapryszonego Bochena, a może i tym dwóm herszcikom co grupkom przewodzili, darować po jednym z nich? Warunkiem rzecz jasna było, żeby je złapać... A poskramiacz koni stał tutaj, tuż przed nim. Musiał go tylko nakłonić do współpracy. Nieumarły wysilił swą wolę, a na jego ustach wykwitł blady, choć całkiem przyjazny uśmiech, posłany w stronę samotnego jeźdźca. Kątem oka zaś zerknął ku Silmarze, wiedząc że i ona zapewne miała jakieś swoje intencje.
Czarnoksiężnik przyglądał się tym samym całemu zajściu ze stoickim spokojem. Jego gorejące złotym blaskiem oczy skupione były na ruchach gibkiego jeźdźca. Ta gracja i siła, połączona z efektywnością oraz rozmysłem... Z drugiej jednak strony gardził jego brakiem rozmysłu i brawurą, która nie jednego już posłała w objęcia śmierci. Palce zatańczyły na kosturze, wspierając się lekko o osiodłanego konia, zaś on sam pochylił nieco głowę i poruszył się w siodle nieznacznie. Dopiero gdy mężczyzna zbliżył się na tyle, by był blisko ich wszystkich, pochylił się nieco do przodu, czekając na rozwój sytuacji.
Kary ogier zahamował raźno przed wozem i jego ochotnikami, którzy trzymali swoje pałki i topory. Na przedzie faktycznie stał człek co dzierżył włócznię, ten w skórzanym kaftanie. Każdy kto choć trochę wojen widział, wiedział że włócznia była śmiertelnym wrogiem każdego kawalerzysty. Odpowiednio osadzona i podparta mogła uśmiercić jednocześnie jeźdźca jak i jego rumaka. Cała drużyna spięła się, oczekując na impet uderzenia, podczas gdy on... Zatrzymał się i ryknął ku nim. Trójka mężczyzn cofnęła się nieco pod naporem okrzyku, choć nadal zdawali się trzymać broń w pogotowiu.
Ysil kątem oka zauważył jak Silmara przygotowywała się cały ten czas, a Bochen dość niespokojnie chrząkał. Asche zaś pozostawał niewzruszony, stojąc spokojnie i emanując wręcz godnością. Czarne, lejące się szaty czarnoksiężnika załopotały lekko na wietrze, gdy ten podniósł dłoń do swej protegowanej i rzucił w jej kierunku.
- Vent litt Sil... - Nie chciał w końcu by ta pozbawiła go głowy. Jego uczennica czasami bywała dość zachowawcza, co dało się poznać na północnych rubieżach. Polowania na kolosalne bestie były tego doskonałym przykładem, a regularne wybijanie w pień takich band jak ta było cóż... Na porządku dziennym. Tam jednak nikomu nie przeszkadzała gromada nieumarłych, która plęgła się wokół nich, gotowa rozszarpać wszystkich na strzępy, na jedno skinienie ich martwego inaczej pana. Tutaj zaś rządziły... Inne konwenanse.
Spiął konia lekko piętami, dając mu sygnał. Asche ruszył powoli i wyszedł konnemu na spotkanie, zatrzymując się na odległość piki. Był to dostateczny dystans by rozmawiać, a jednocześnie nie prowokować jegomościa do raptownego zachowania.
- Wstrzymaj się. Mylisz nas z byle łotrami, co gotowi łeb rozbić za byle błyskotkę.
Wbrew pozorom pewnego dostojeństwa i osobliwego przyodziewku, jego głos był zaliczany do tych bardziej niepokojących. Głęboki i chrapliwy, jak gdyby dniami i nocami zapijał swe smutki. Lekko chrapliwy głos osłodzony tym dziwnym, specyficznym dostojeństwem. Ochotnicy podeszli nieco bliżej, opuszczając broń, choć nadal trzymali ją w pogotowiu. Podświadomie zdawali się rozumieć intencje swojego przywódcy. Poza tym, nie mieli złudzeń, woltyżer rozłożyłby ich na łopatki, gdyby spróbowali sięgnąć go na koniu. Sam ogier wydawał się dość mocarny, choć nie tak potężny aparycją jak kasztanowy koń towarzyszącej im zbrojnej.
- Widziałem jak gonili was ze skraju lasu... To wasz wóz?
Tutaj skinął swoim kosturem, wskazując na opuszczony wóz kupiecki. A nuż mężczyzna stanowił eskortę? Cóż... Biorąc pod uwagę jego umiejętności, było to wątpliwe. W końcu gdyby był tu on i jeszcze ze dwóch konnych, zapewne usiekli by banitów już dawno.
Konie pozbawione jeźdźców, korzystały ze świeżo nabytej wolności i swobody, którą podarował im wygolony jeździec. Ysil zaś zaczynał już wietrzyć okazję, jak by tu ewentualnie oszczędzić rozkapryszonego Bochena, a może i tym dwóm herszcikom co grupkom przewodzili, darować po jednym z nich? Warunkiem rzecz jasna było, żeby je złapać... A poskramiacz koni stał tutaj, tuż przed nim. Musiał go tylko nakłonić do współpracy. Nieumarły wysilił swą wolę, a na jego ustach wykwitł blady, choć całkiem przyjazny uśmiech, posłany w stronę samotnego jeźdźca. Kątem oka zaś zerknął ku Silmarze, wiedząc że i ona zapewne miała jakieś swoje intencje.
- Silmara
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Przyglądała się całej tej walce z pełną dozą zdumienia i krytycyzmu. Nigdy nie widziała, żeby ktoś tak walczył konno. Nawet barbarzyńcy nie uskuteczniali takiego tańca na grzbiecie końskim i to bez siodła. W pewien sposób było to dla niej inspirujące, jednocześnie czuła pewną odrazą do tego typka, który nie dość, że bezpardonowo wymierzał wszelkie brudne chwyty przeciw swym wrogom, to jeszcze wyskoczył na ich podopiecznych z gębą i szablą gapiąc się na kmieci z góry. Wziął ich za bandytów mimo tego, że wyraźnie przed nim stało dwóch konnych, którzy w każdej innej sytuacji byliby wzięci za mędrca, rycerza i jego eskortę. Zastanawiała się czy jest ślepy czy po prostu bezczelny. Po chwili doszła do wniosku, że i jedna i druga odpowiedź była prawidłowa. Już miała wyjść mu na spotkanie gdy powstrzymał ją jej mistrz. Najwyraźniej postanowił za pomocą swej dyplomacji rozwiązać dosyć niezręczną dla wszystkich sytuację.
Tak jak i chłopi, podjechała do lisza mając okazję by lepiej ocenić tego dziwnego jegomościa. Rozdarta koszula, portki, pas i buty. No i ta nieszczęsna szabla. Przeciwnik był szybki i zwinny jednak jego koń odpadłby w przedbiegach jeśli chodzi o wierzchowce. Bochen pobijał każdego, kto tylko próbował przy nim górować. Bił dosłownie. Jednak sama Sil była dobrze uzbrojona i wrodzoną powolność rekompensowała jeździectwem oraz włócznią, która wymuszała dystans. Koniec końców prawdopodobnie jakikolwiek ich sparing skończyłby się na pierwszym ciosie w jego tors. Jednak te myśli pozostały nieprzeniknione, bowiem jej twarz nie zdradzała swoich odczuć, a hełm jeszcze dodatkowo zakrywał jej oblicze. Gdy upewniła się, że dziwny jegomość, jednak nie będzie ich atakował, zdjęła barbutę z czepcem i schowała je w juki. Poprawiła swą czuprynę zaczesując palcami blond włosy na prawą stronę, odsłaniając tym samym wygoloną lewą stronę głowy. Dopiero teraz jegomość mógł spostrzec z całą pewnością, że ma przed sobą kobietę, która przybliżyła się do białowłosego maga i rzekła:
-Ja tar hestene. Proszę for dette freaket, jeg stoler ikke på ham.
Rzekła w starej mowie dosyć cicho i nie czekając na reakcję lisza, odjechała w stronę bezpańskich obecnie koni. Delikatnie zaczęła oswajać konie przy akompaniamencie Bochenowych podgryzień i otarć bokiem o ich boki.
-No... Panienki, zapraszam do naszej ekipy. Ja i mój... kolega się wami zaopiekujemy.
-No ale tylko te dwie to klacze... Niby czemu mamy tobie i jej zaufać?
Odparsknął gniady ogier stojący razem z karym.
-Heej... mów za siebie. Poza tym. Ten szary jest słodki. Zaklepuję.
Rzuciła myszata klacz rżąc razem ze swą dereszowatą koleżanką patrząc na Asche stojącego godnie przy Bohunie.
Koniec końców kobyły oraz Sil przekonały dwóch rumaków do przyłączenia się do ich zgrabnej kompanii. Od razu zaprzęgła dwóch samców do wozu dając im obrok z owsem w ramach rekompensaty. Urocza czwórka zwierząt była może i zadbana ale chwilami widać było po nich lekkie niedożywienie. Jednak biorąc pod uwagę zapędy Silmary do rozpieszczania swoich podopiecznych, pewnym było, że niebawem konie nabiorą pożądanych krągłości i masy. Została jeszcze dwójka klaczy, która była gotowa na dalsza jazdę z nowymi właścicielami. Pytanie tylko kto dosiądzie tych godnych istot? Stała więc przy wozie przyczepiając do niego uzdy dwóch bułanek czekając aż sytuacja z narwanym człowiekiem się rozwinie.
Tak jak i chłopi, podjechała do lisza mając okazję by lepiej ocenić tego dziwnego jegomościa. Rozdarta koszula, portki, pas i buty. No i ta nieszczęsna szabla. Przeciwnik był szybki i zwinny jednak jego koń odpadłby w przedbiegach jeśli chodzi o wierzchowce. Bochen pobijał każdego, kto tylko próbował przy nim górować. Bił dosłownie. Jednak sama Sil była dobrze uzbrojona i wrodzoną powolność rekompensowała jeździectwem oraz włócznią, która wymuszała dystans. Koniec końców prawdopodobnie jakikolwiek ich sparing skończyłby się na pierwszym ciosie w jego tors. Jednak te myśli pozostały nieprzeniknione, bowiem jej twarz nie zdradzała swoich odczuć, a hełm jeszcze dodatkowo zakrywał jej oblicze. Gdy upewniła się, że dziwny jegomość, jednak nie będzie ich atakował, zdjęła barbutę z czepcem i schowała je w juki. Poprawiła swą czuprynę zaczesując palcami blond włosy na prawą stronę, odsłaniając tym samym wygoloną lewą stronę głowy. Dopiero teraz jegomość mógł spostrzec z całą pewnością, że ma przed sobą kobietę, która przybliżyła się do białowłosego maga i rzekła:
-Ja tar hestene. Proszę for dette freaket, jeg stoler ikke på ham.
Rzekła w starej mowie dosyć cicho i nie czekając na reakcję lisza, odjechała w stronę bezpańskich obecnie koni. Delikatnie zaczęła oswajać konie przy akompaniamencie Bochenowych podgryzień i otarć bokiem o ich boki.
-No... Panienki, zapraszam do naszej ekipy. Ja i mój... kolega się wami zaopiekujemy.
-No ale tylko te dwie to klacze... Niby czemu mamy tobie i jej zaufać?
Odparsknął gniady ogier stojący razem z karym.
-Heej... mów za siebie. Poza tym. Ten szary jest słodki. Zaklepuję.
Rzuciła myszata klacz rżąc razem ze swą dereszowatą koleżanką patrząc na Asche stojącego godnie przy Bohunie.
Koniec końców kobyły oraz Sil przekonały dwóch rumaków do przyłączenia się do ich zgrabnej kompanii. Od razu zaprzęgła dwóch samców do wozu dając im obrok z owsem w ramach rekompensaty. Urocza czwórka zwierząt była może i zadbana ale chwilami widać było po nich lekkie niedożywienie. Jednak biorąc pod uwagę zapędy Silmary do rozpieszczania swoich podopiecznych, pewnym było, że niebawem konie nabiorą pożądanych krągłości i masy. Została jeszcze dwójka klaczy, która była gotowa na dalsza jazdę z nowymi właścicielami. Pytanie tylko kto dosiądzie tych godnych istot? Stała więc przy wozie przyczepiając do niego uzdy dwóch bułanek czekając aż sytuacja z narwanym człowiekiem się rozwinie.
- Azra
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Słowa nieznajomego załopotały Azrze pod czaszką, lecz nie uspokoiły go w żaden sposób. Mężczyzna kiwnął jedynie głową, że rozumie, a następnie mocniej zacisnął palce na rękojeści szabli i stuknął jej końcem grot wycelowanej w niego włóczni, nim broń, podobnie jak inne, powędrowała w stan spoczynku. Stojący naprzeciwko jeźdźca bojowy szyk zaczął się rozluźniać, a jego członkowie wypuszczać powietrze z ust, co minimalnie poprawiło morale Azry.
- A bo ja wiem kogo życie rzuca mi pod nogi? - zapytał dość wymownie, nie spuszczając wzroku z tajemniczego jegomościa. - Głupi nie jestem, uciekam od jednej bandy oberwańców, a drogę zagradza mi druga. A bo ja podobnej taktyki nie stosowałem. Na swoją obronę dodam, że nie mam przy sobie nic, nawet mój przyjaciel jest nic nie wart.
Na potwierdzenie słów swojego pana Bohun zarżał i przytaknął, machając radośnie łbem. Jako źrebak przeszedł on rzeszę treningów, a jego życie nie było w żaden sposób nękane i ograniczane. Dowodem na to jest brak siodła i uprzęży, które tylko rozjuszyłyby spokojne zwierzę. Z tego powodu Bohun nie nadawał się do roli konia wojskowego, a nawet farmerskiego, gdyż ciężaru pługa również nigdy nie poznał. Był za to silnym i zwinnym rumakiem, nie znającym strachu i maksymalnie oddany swojemu właścicielowi.
- Nie, nie mój - odpowiedział, przenosząc wzrok na drewniany wóz, a potem na leżące na trakcie za nim ciała. - Pewnie jakiś kupców, których ci tutaj posłali do piachu.
Następnie Azra zdecydował się opuścić i schować broń, by nie drażnić uzbrojonych chłopów. Gwizdnął przy tym na przyjaciela, który zwiesił łeb, i przerzucając nad nim nogę, zeskoczył na ubitą ziemię.
- Azra Hamnisz - przedstawił się, zaczesując za ucho czub brązowych włosów i wygładzając wąsy, które zabarwiły drobiny kurzu. - A to Bohun.
- A bo ja wiem kogo życie rzuca mi pod nogi? - zapytał dość wymownie, nie spuszczając wzroku z tajemniczego jegomościa. - Głupi nie jestem, uciekam od jednej bandy oberwańców, a drogę zagradza mi druga. A bo ja podobnej taktyki nie stosowałem. Na swoją obronę dodam, że nie mam przy sobie nic, nawet mój przyjaciel jest nic nie wart.
Na potwierdzenie słów swojego pana Bohun zarżał i przytaknął, machając radośnie łbem. Jako źrebak przeszedł on rzeszę treningów, a jego życie nie było w żaden sposób nękane i ograniczane. Dowodem na to jest brak siodła i uprzęży, które tylko rozjuszyłyby spokojne zwierzę. Z tego powodu Bohun nie nadawał się do roli konia wojskowego, a nawet farmerskiego, gdyż ciężaru pługa również nigdy nie poznał. Był za to silnym i zwinnym rumakiem, nie znającym strachu i maksymalnie oddany swojemu właścicielowi.
- Nie, nie mój - odpowiedział, przenosząc wzrok na drewniany wóz, a potem na leżące na trakcie za nim ciała. - Pewnie jakiś kupców, których ci tutaj posłali do piachu.
Następnie Azra zdecydował się opuścić i schować broń, by nie drażnić uzbrojonych chłopów. Gwizdnął przy tym na przyjaciela, który zwiesił łeb, i przerzucając nad nim nogę, zeskoczył na ubitą ziemię.
- Azra Hamnisz - przedstawił się, zaczesując za ucho czub brązowych włosów i wygładzając wąsy, które zabarwiły drobiny kurzu. - A to Bohun.
Łowczy, któremu w końcu udało się dotrzeć do całej czeredy, lekko zasapany stanął teraz przed obliczem nieumarłego. Jego oddech był urywany i płytki, widać pędził tu dość szybko. Jego łuk nadal pozostawał naciągnięty, zaś on sam gapił się przez chwilę na Azrę, choć zaraz potem powrócił do swojego przełożonego.
- Dowódco! Widziałem jak tamci zbiegli do lasu.
Ysil spojrzał ku niemu i uniósł lekko iluzoryczne brwi, po czym podniósł dłoń. Po chwili znów rozbrzmiał jego średnio przyjemny głos.
- Dobrze, wytropcie ich i znajdźcie drogę do ich kryjówki. Pędź.
Mężczyzna skinął głową i machnął porozumiewawczo na dwóch swoich kamratów. Siekiery błysnęły w słońcu, a oni sami porwali się truchtem przez pole, wkrótce znikając pośród gęstej trawy, a w końcu gęstwiny leśnej. Czarnoksiężnik obrzucił jeszcze wzrokiem swoją podopieczną, która właśnie zaganiała im konie. Widać już teraz bandyci postanowili niejako przyczynić się do ich sprawy. Cóż, każdy zasób, każda rzecz jaka mogła im się przydać, była mile widziana. Koniec końców znów utkwił wzrok w woltyżerze.
- Jestem Ysil, a tamta zbrojna to moja podopieczna Silmara. Jesteśmy w podróży do krainy zwanej Trytonią. Niemniej wojowniku, pragniemy dotrzeć pierw do Rododendronii by uzupełnić zapasy i nasycić tak sakwy i żołądki.
Tutaj jeden z żołdaków opuścił grupę i udał się do miejsca gdzie Hamnisz przypadkowo ubił jednego z bandytów. Widać miał lepszy ekwipaż, gdyż po chwili grabieży podkomendny Ysila wracał już posiadawszy nowe buty, miecz i skórznię, którą to niósł pod pachą. Na jego dłoni zaplecione były też dwie sakiewki, w których pobrzękiwały miedziane i srebrne monety. Widać chłopcy mogli w ten sposób posmakować pierwszego łupu, który już na nich czekał. Ysil postanowił wykorzystać tę okazję, na chwilę przerywając rozmowę z Azrą.
- Widzicie go? Na jego licu pobłyskuje duma i zadowolenie. Pokonany przez nas przeciwnik dał nam to, czego potrzebujemy. Tak zdobywa się opierunek. Pracą i zaradnością, a nie przewiną i niegodziwością. Stańcie razem, ramię w ramię, a nigdy nie odczujecie głodu i strachu. Bowiem razem, jesteśmy niepodzielni i niepokonani.
Mężczyźni zdawali się patrzeć wpierw na swego kamrata, a potem swój wzrok utkwili w przemawiającym liszu. Mimo iż brzmiał im dziwnie, tak słowa jakie wypowiedział okazały się bardzo skuteczne. W ich sercach zagościła iskra nadziei, która padła na suche szczapy pragnień. Oto bowiem roztoczył przed nimi wizję ciekawego życia, które da im wielkie profity. Przynajmniej dla nich okazały się one wielkie. Tym samym chłop który niósł skórznię, podszedł do włócznika i po krótkiej wymianie zdań podał mu ją. Widać dzięki temu właśnie uzyskali jednego opancerzona wojownika z krwi i kości. Ysil zaś kontynuował przemowę.
- Ich morale leży w gruzach, co z tego że mają kusze? Nie potrafią z nich korzystać. Widzicie jak łatwo rozbić w pył takich drabów? Spójrzcie po sobie, każdy z was jest bratem drugiego, każdy z was odpowiada tak za siebie, jak i za kamrata obok. Oni są jak banda wściekłych psów... Zaś Wy! Wy jesteście niczym wataha wilków, gotowych rzucić się na każdego i rozedrzeć tym zdziczałym kundlom gardła!
Tu dłoń maga wraz z kosturem powędrowała w górę, wraz z nią mężczyźni podnieśli swą broń i wydali z siebie okrzyki entuzjazmu. Widać zagrzewanie do bitwy zadziałało, mężczyźni zaczynali czuć jedność, czuć respekt przed swoim dowódcą, mimo iż znali go raptem kilka godzin. Ysil umiał przemawiać i znał mentalność chłopstwa... Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Nie tak jak szlachta i rody. Rodziny podnoszą się i upadają, linie krwi pojawiają się i gasną. Wystarczy zabić jednego monarchę i wydrzeć kilka stron z kroniki, a świat zapomni o takich rzeczach jak szlachetne korzenie czy wzniosłe rody. Ysil jednak wiedział jedno... Ludzie potrzebują ciepła, jedzenia, odpoczynku. Nie obchodzi ich kto im to daje, czy jest zły, czy też dobry. Tak długo jak ich potrzeby były zaspokojone, tak nie było istotne kto stał za ich źródłem. Kiedyś rasy były sobie równe, nie było królów ani władców... Nie było tych, którzy sukcesywnie pragnęli dominacji nad innymi.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał w stronę protegowanej i czekał aż ta pojawi się przy nich, by poprowadzić ludzi do bitwy przeciwko bandytom.
- Dowódco! Widziałem jak tamci zbiegli do lasu.
Ysil spojrzał ku niemu i uniósł lekko iluzoryczne brwi, po czym podniósł dłoń. Po chwili znów rozbrzmiał jego średnio przyjemny głos.
- Dobrze, wytropcie ich i znajdźcie drogę do ich kryjówki. Pędź.
Mężczyzna skinął głową i machnął porozumiewawczo na dwóch swoich kamratów. Siekiery błysnęły w słońcu, a oni sami porwali się truchtem przez pole, wkrótce znikając pośród gęstej trawy, a w końcu gęstwiny leśnej. Czarnoksiężnik obrzucił jeszcze wzrokiem swoją podopieczną, która właśnie zaganiała im konie. Widać już teraz bandyci postanowili niejako przyczynić się do ich sprawy. Cóż, każdy zasób, każda rzecz jaka mogła im się przydać, była mile widziana. Koniec końców znów utkwił wzrok w woltyżerze.
- Jestem Ysil, a tamta zbrojna to moja podopieczna Silmara. Jesteśmy w podróży do krainy zwanej Trytonią. Niemniej wojowniku, pragniemy dotrzeć pierw do Rododendronii by uzupełnić zapasy i nasycić tak sakwy i żołądki.
Tutaj jeden z żołdaków opuścił grupę i udał się do miejsca gdzie Hamnisz przypadkowo ubił jednego z bandytów. Widać miał lepszy ekwipaż, gdyż po chwili grabieży podkomendny Ysila wracał już posiadawszy nowe buty, miecz i skórznię, którą to niósł pod pachą. Na jego dłoni zaplecione były też dwie sakiewki, w których pobrzękiwały miedziane i srebrne monety. Widać chłopcy mogli w ten sposób posmakować pierwszego łupu, który już na nich czekał. Ysil postanowił wykorzystać tę okazję, na chwilę przerywając rozmowę z Azrą.
- Widzicie go? Na jego licu pobłyskuje duma i zadowolenie. Pokonany przez nas przeciwnik dał nam to, czego potrzebujemy. Tak zdobywa się opierunek. Pracą i zaradnością, a nie przewiną i niegodziwością. Stańcie razem, ramię w ramię, a nigdy nie odczujecie głodu i strachu. Bowiem razem, jesteśmy niepodzielni i niepokonani.
Mężczyźni zdawali się patrzeć wpierw na swego kamrata, a potem swój wzrok utkwili w przemawiającym liszu. Mimo iż brzmiał im dziwnie, tak słowa jakie wypowiedział okazały się bardzo skuteczne. W ich sercach zagościła iskra nadziei, która padła na suche szczapy pragnień. Oto bowiem roztoczył przed nimi wizję ciekawego życia, które da im wielkie profity. Przynajmniej dla nich okazały się one wielkie. Tym samym chłop który niósł skórznię, podszedł do włócznika i po krótkiej wymianie zdań podał mu ją. Widać dzięki temu właśnie uzyskali jednego opancerzona wojownika z krwi i kości. Ysil zaś kontynuował przemowę.
- Ich morale leży w gruzach, co z tego że mają kusze? Nie potrafią z nich korzystać. Widzicie jak łatwo rozbić w pył takich drabów? Spójrzcie po sobie, każdy z was jest bratem drugiego, każdy z was odpowiada tak za siebie, jak i za kamrata obok. Oni są jak banda wściekłych psów... Zaś Wy! Wy jesteście niczym wataha wilków, gotowych rzucić się na każdego i rozedrzeć tym zdziczałym kundlom gardła!
Tu dłoń maga wraz z kosturem powędrowała w górę, wraz z nią mężczyźni podnieśli swą broń i wydali z siebie okrzyki entuzjazmu. Widać zagrzewanie do bitwy zadziałało, mężczyźni zaczynali czuć jedność, czuć respekt przed swoim dowódcą, mimo iż znali go raptem kilka godzin. Ysil umiał przemawiać i znał mentalność chłopstwa... Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Nie tak jak szlachta i rody. Rodziny podnoszą się i upadają, linie krwi pojawiają się i gasną. Wystarczy zabić jednego monarchę i wydrzeć kilka stron z kroniki, a świat zapomni o takich rzeczach jak szlachetne korzenie czy wzniosłe rody. Ysil jednak wiedział jedno... Ludzie potrzebują ciepła, jedzenia, odpoczynku. Nie obchodzi ich kto im to daje, czy jest zły, czy też dobry. Tak długo jak ich potrzeby były zaspokojone, tak nie było istotne kto stał za ich źródłem. Kiedyś rasy były sobie równe, nie było królów ani władców... Nie było tych, którzy sukcesywnie pragnęli dominacji nad innymi.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się delikatnie, po czym spojrzał w stronę protegowanej i czekał aż ta pojawi się przy nich, by poprowadzić ludzi do bitwy przeciwko bandytom.
- Silmara
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 15
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Tymczasem kapłanka powróciła do mistrza akurat na jego przemowę. Żarliwe słowa trafiły na przygaszone paleniska rozpalając je na nowo. Widziała entuzjazm chłopów zagrzanych do boju. Wizja złota, chwały i kobiet zmieniała spokojnych dotąd ludzi w bandę zorganizowanych bojowników walczących dla zasady lub dla swego Pana. Teraz ona miała poprowadzić ich do boju. To nie było łatwe zadanie. Mieli ze sobą wóz na podorędziu, zaś cała ta ekipa mimo najszczerszych chęci, nawet w najmniejszym stopniu nie przypominała zbrojnej drużyny. Prędzej zakrawali na wiejski patrol odstraszający wilki i znajdujący powalone drzewa na ścieżki. Nie było sensu teraz dysponować końmi dla liderów. Zapewne i tak nie byli przeszkoleni do jazdy. Dołączyła więc klacze do wozu tworząc całkiem silny zaprzęg zdolny spokojnie powieźć ich drużynę wartko do kryjówki bandytów.
Wesoła dziewiątka zasiadła w wozie, którego dziesiąty jako wozak zasiadał na koźle i czekał na sygnał do wyjazdu. Zanim zwiadowcy powrócili zza linii drzew by dać im sygnał o wymarszu, podjechała do dziwnego jegomościa.
-Jeśli chcesz, możesz ruszyć z nami na tych, którzy chcieli wbić ci bełt w plecy. Jeśli nie. Zaraz będziesz miał wolną drogę przed siebie.
Powiedziała swoim typowym tonem kogoś, kto większość życia wyśpiewywał słowa. Jednak jej twardy, górski akcent kompatybilny z miękkością uginających się w swym przedłużeniu słów, dawał dziwne połączenie, jakby jednocześnie błogosławiła go i rzucała zawoalowaną obelgę w jego stronę.
-Jeszcze... nigdy nie mów, że twój koń jest nic nie wart. Wiernie ci służy i nosi cię na swym grzbiecie. Prędzej sprzedałabym po dobrej cenie jego niż ciebie...
Rzuciła na odchodne, zaś Bochen zachichotał tylko szaleńczo, oczywiście w swoim stylu. Chwilę potem zauważyła wyłaniającego się z lasu łucznika.
-Ruszamy, szykować broń. Tym razem to my zastawimy na nich pułapkę.
Powiedziała i cała kompania całkiem raźno zaczęła poruszać się w stronę ścieżki z której wychynęli ostatnim czasem zbójcy. Zwiadowcy całkiem nieźle poradzili sobie ze znalezieniem tropów do kryjówki. Rozbroili nawet po drodze kilka prozaicznych pułapek. Najwyraźniej Azra przejeżdżał tuż pod nosem lwa, powiem niedaleko od tamy znajdowało się jeziorko nad którym urzędowali nikczemnicy. Przy tamie mogli zadecydować czy zostawić wóz w zaroślach i przytroczyć konie do drzewa, czy wjechać tam z buta i zrobić raban na i tak uszczuplonych zasobach ludzkich w bazie.
Wesoła dziewiątka zasiadła w wozie, którego dziesiąty jako wozak zasiadał na koźle i czekał na sygnał do wyjazdu. Zanim zwiadowcy powrócili zza linii drzew by dać im sygnał o wymarszu, podjechała do dziwnego jegomościa.
-Jeśli chcesz, możesz ruszyć z nami na tych, którzy chcieli wbić ci bełt w plecy. Jeśli nie. Zaraz będziesz miał wolną drogę przed siebie.
Powiedziała swoim typowym tonem kogoś, kto większość życia wyśpiewywał słowa. Jednak jej twardy, górski akcent kompatybilny z miękkością uginających się w swym przedłużeniu słów, dawał dziwne połączenie, jakby jednocześnie błogosławiła go i rzucała zawoalowaną obelgę w jego stronę.
-Jeszcze... nigdy nie mów, że twój koń jest nic nie wart. Wiernie ci służy i nosi cię na swym grzbiecie. Prędzej sprzedałabym po dobrej cenie jego niż ciebie...
Rzuciła na odchodne, zaś Bochen zachichotał tylko szaleńczo, oczywiście w swoim stylu. Chwilę potem zauważyła wyłaniającego się z lasu łucznika.
-Ruszamy, szykować broń. Tym razem to my zastawimy na nich pułapkę.
Powiedziała i cała kompania całkiem raźno zaczęła poruszać się w stronę ścieżki z której wychynęli ostatnim czasem zbójcy. Zwiadowcy całkiem nieźle poradzili sobie ze znalezieniem tropów do kryjówki. Rozbroili nawet po drodze kilka prozaicznych pułapek. Najwyraźniej Azra przejeżdżał tuż pod nosem lwa, powiem niedaleko od tamy znajdowało się jeziorko nad którym urzędowali nikczemnicy. Przy tamie mogli zadecydować czy zostawić wóz w zaroślach i przytroczyć konie do drzewa, czy wjechać tam z buta i zrobić raban na i tak uszczuplonych zasobach ludzkich w bazie.
- Azra
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 16
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Podczas gdy nowo poznany Ysil przemawiał do towarzyszących mu pseudo żołnierzy, Azra obmacywał szyję towarzysza, próbując znaleźć ranę po bełcie, który otarł jego szyję. Nie było to zbyt łatwe, gdyż krew zdążyła zaschnąć i zlać się w jedno z czarną sierścią wierzchowca, a o tym, że nie było to nic groźnego informował Azrę fakt, że Bohun tupał i parskał przyjaźnie, czując jego szorstkie palce na swoich chrapach. Sam również na nic nie narzekał, badawczym wzrokiem obserwując inne konie w swoim otoczeniu. Najwięcej uwagi skupiał on jednak na tych osiodłanych, niezauważalnie odsuwając się od nich, gdyż wiedział, że w ich egzystencji człowiek poszperał więcej, niż zrobiłaby to sama natura. Bohun nie wyobrażał sobie noszenia ograniczającej go uprzęży i ciasnego siodła, na którym miałby zasiadać jego przyjaciel i dźgać go ostrogami podobnie jak ciągnięcia pługa lub wozu. Inne konie mogły dać się do tego namówić, ale nie on.
Po upływie kilku minut Azra w końcu znalazł to czego szukał, szerokiego na palec i długiego na dwa zadrapania wypełnionego górką zakrzepłej krwii. Otarcie było wogóle nie szkodliwe i gdyby nie troska i odpowiedzialność z jaką mężczyzna dba o przyjaciela, ogier nawet by nie wiedział, że ma coś takiego. W końcu z czasem samo by odpadło.
- Wyście ich pobili? - zapytał z przekąsem były rolnik, unosząc głowę, by spojrzeć na ewidentnego przywódcę grupy. Jego przemowa, choć zapewne płomienna i porywająca dusze w głównej mierze wyleciała Azrze drugim uchem, jednak fragment o zabiciu czterech jeźdźców pozostał. - A to ciekawe! - dodał, pozwalając sobie na trochę brawury. - Jak żem jechał na złamanie karku z nimi na plecach toście stali i patrzyli, kryjąc tyłkami ten wózek. Nie widziałem, by któryś kiwnął palcem. Ty, ty, ty, ani ta niewiasta. - Tu Azra wskazał po koleji na najbliższych chlopów, tego obwieszonego trofeami z bandytów oraz zerknął przez ramię na Silmarę, zaganiającą konie. - Na dobrą sprawę łupy należą się mnie, nie wam. I gdzie ty tu widzisz zaradność, wielki panie? W okradaniu trupów? Zaradność jest w tedy, kiedy człowieka przed kradzieżą sam zabijesz, a nie poczekasz aż zrobi to ktoś inny.
Po tych słowach Azra zerwał z pobliskiej kępy długie źdźbło trawy i zaczął je oscesyjnie rzuć, obserwując jak ludzie Ysila zastanawiają się co zrobić. Część twarzy wyrażała zmieszanie, pozostałe tępość. Tylko ten obwieszony łupami najwyraźniej główkował czy nie powinien oddać wszystkiego jeźdźcowi. W końcu to on faktycznie zajął się bandytami.
- Obrończyni zwierząt się znalazła - mruknął dodatkowo z rozbawieniem na słowa Silmary, a następnie wskoczył Bohunowi na grzbiet i skierował go w kierunku, który miała zamiar obrać kolumna. - To mój koń i mogę o nim mówić co chcę. Po za tym on też tak uważa, prawda?
Bohun potwierdził słowa przyjaciela przeciągłym rżeniem i tupnął stanowczo kopytem, wzbijając mały tuman kurzu.
- A do wędrówki chętnie dołączę. Przynajmniej po to aby obejrzeć przedstawienie - dodał i uśmiechnął się, kiedy kolumna marszowa zatrzymywała się przed tamą i bandyckim obozem.
..............................
Bandyci najwidoczniej nie spodziewali się ataku. Wskazywał na to brak wartowników i radosne głosy ze środka obozu, jakby właśnie świętowali, a informacja o ich kompanach z traktu wogóle do nich nie dotarła. Tym lepiej dla nas, pomyślał Azra, sięgając po szablę i kierując swoje kroki w stronę pierwszych zabudowań - prowizorycznych szałasów i lepianek ukrytych wśród bujnych krzewów. Za sobą czuł spojrzenia chłopów i nowych towarzyszy, którym najwidoczniej też palilo się do bitki. Gdy padła komenda wszyscy rzucili się w wir walki z okrzykiem na ustach. Nim bandyci pojęli, co się dzieje, było za późno.
Pierwszego zbója mężczyzna zabił już po minucie, gdy ten wyskoczył zza buku, tnąc na oślep zardzewiałym toporem. Ostrze ze zgrzytem trafiło w drzewo obok i tam utknęło, pozwalając Azrze wykonać szybkie pchnięcie. Jego przeciwnik krzyknął i zwalił się na mech, kurczowo ściskając brzuch. Następnemu podciął wiązadła w kolanie, tnąc wysoko, gdy zbój chciał zeskoczyć na niego z dachu małej szopy z wycelowaną w niego dzidą.
W innych regionach obozu walka wrzała w podobnym stylu, choć padali głównie ci zaskoczeni i zmuszeni do obrony. W pewnym momencie za plecami Azry rozbrzmiało znajome rżenie. To Bohun. Czarny towarzysz byłego rolnika próbował wyswobodzić się z lassa, które zarzuciło mu dwóch bandytów, próbujących go otoczyć. Koń skakał i tupał, walił potężnym łbem na boki, lecz łotry nie zwalniały uściku. W końcu też rzucili się do ucieczki ze zrabowanym wierzchowcem. Azra natomiast pobiegł za nimi.
Azra - ciąg dalszy
Po upływie kilku minut Azra w końcu znalazł to czego szukał, szerokiego na palec i długiego na dwa zadrapania wypełnionego górką zakrzepłej krwii. Otarcie było wogóle nie szkodliwe i gdyby nie troska i odpowiedzialność z jaką mężczyzna dba o przyjaciela, ogier nawet by nie wiedział, że ma coś takiego. W końcu z czasem samo by odpadło.
- Wyście ich pobili? - zapytał z przekąsem były rolnik, unosząc głowę, by spojrzeć na ewidentnego przywódcę grupy. Jego przemowa, choć zapewne płomienna i porywająca dusze w głównej mierze wyleciała Azrze drugim uchem, jednak fragment o zabiciu czterech jeźdźców pozostał. - A to ciekawe! - dodał, pozwalając sobie na trochę brawury. - Jak żem jechał na złamanie karku z nimi na plecach toście stali i patrzyli, kryjąc tyłkami ten wózek. Nie widziałem, by któryś kiwnął palcem. Ty, ty, ty, ani ta niewiasta. - Tu Azra wskazał po koleji na najbliższych chlopów, tego obwieszonego trofeami z bandytów oraz zerknął przez ramię na Silmarę, zaganiającą konie. - Na dobrą sprawę łupy należą się mnie, nie wam. I gdzie ty tu widzisz zaradność, wielki panie? W okradaniu trupów? Zaradność jest w tedy, kiedy człowieka przed kradzieżą sam zabijesz, a nie poczekasz aż zrobi to ktoś inny.
Po tych słowach Azra zerwał z pobliskiej kępy długie źdźbło trawy i zaczął je oscesyjnie rzuć, obserwując jak ludzie Ysila zastanawiają się co zrobić. Część twarzy wyrażała zmieszanie, pozostałe tępość. Tylko ten obwieszony łupami najwyraźniej główkował czy nie powinien oddać wszystkiego jeźdźcowi. W końcu to on faktycznie zajął się bandytami.
- Obrończyni zwierząt się znalazła - mruknął dodatkowo z rozbawieniem na słowa Silmary, a następnie wskoczył Bohunowi na grzbiet i skierował go w kierunku, który miała zamiar obrać kolumna. - To mój koń i mogę o nim mówić co chcę. Po za tym on też tak uważa, prawda?
Bohun potwierdził słowa przyjaciela przeciągłym rżeniem i tupnął stanowczo kopytem, wzbijając mały tuman kurzu.
- A do wędrówki chętnie dołączę. Przynajmniej po to aby obejrzeć przedstawienie - dodał i uśmiechnął się, kiedy kolumna marszowa zatrzymywała się przed tamą i bandyckim obozem.
..............................
Bandyci najwidoczniej nie spodziewali się ataku. Wskazywał na to brak wartowników i radosne głosy ze środka obozu, jakby właśnie świętowali, a informacja o ich kompanach z traktu wogóle do nich nie dotarła. Tym lepiej dla nas, pomyślał Azra, sięgając po szablę i kierując swoje kroki w stronę pierwszych zabudowań - prowizorycznych szałasów i lepianek ukrytych wśród bujnych krzewów. Za sobą czuł spojrzenia chłopów i nowych towarzyszy, którym najwidoczniej też palilo się do bitki. Gdy padła komenda wszyscy rzucili się w wir walki z okrzykiem na ustach. Nim bandyci pojęli, co się dzieje, było za późno.
Pierwszego zbója mężczyzna zabił już po minucie, gdy ten wyskoczył zza buku, tnąc na oślep zardzewiałym toporem. Ostrze ze zgrzytem trafiło w drzewo obok i tam utknęło, pozwalając Azrze wykonać szybkie pchnięcie. Jego przeciwnik krzyknął i zwalił się na mech, kurczowo ściskając brzuch. Następnemu podciął wiązadła w kolanie, tnąc wysoko, gdy zbój chciał zeskoczyć na niego z dachu małej szopy z wycelowaną w niego dzidą.
W innych regionach obozu walka wrzała w podobnym stylu, choć padali głównie ci zaskoczeni i zmuszeni do obrony. W pewnym momencie za plecami Azry rozbrzmiało znajome rżenie. To Bohun. Czarny towarzysz byłego rolnika próbował wyswobodzić się z lassa, które zarzuciło mu dwóch bandytów, próbujących go otoczyć. Koń skakał i tupał, walił potężnym łbem na boki, lecz łotry nie zwalniały uściku. W końcu też rzucili się do ucieczki ze zrabowanym wierzchowcem. Azra natomiast pobiegł za nimi.
Azra - ciąg dalszy
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości