Szczyty FellarionuRozwiązać sprawę Klątwy

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Można by powiedzieć, że ciężka atmosfera powoli ustępowała i wszystko wracało do normalności. Kotołaki jednak, mimo iż (w większości) uspokajały się dosyć szybko to wyciągały raczej stałe wnioski ze swoich obserwacji. I tak w ich oczach wampir nie był już tak wspaniały jak na początku. Choć niewątpliwie musiały jeszcze dużo się o tej części świata nauczyć to w ich mniemaniu nie musiał być on aż tak brutalny jak krwiopijca im zaprezentował. Zupełnie inne sytuacje i podejście do nich pamiętały ze swojej ojczyzny, były więc rzeczy, których nie mogły lub nawet nie zamierzały pojmować. Bezwzględność była jedną z tych cech, co to ani jej nie przejawiały, ani nie rozumiały jako takiej. Nawet jeżeli życie w takich, a nie innych warunkach wymuszało zachowania im nieznane nie potrafiły z nimi sympatyzować. Docierać za to zaczęło do nich jak wielka przepaść kulturowa dzieli ich i tubylców. Oczywiście póki co nie mieli zbyt wielkiego rozeznania - to była pierwsza ich większa ,,podróż po kontynencie" - niespodziewana i póki co i tak nie trwająca długo, ale niosąca ze sobą wiele wrażeń i sposobności do nauki oraz przemyśleń. Przestali się dziwić, że z pierwsza sunbaryjska wyprawa nie zdążyła zapuścić się wgłąb lądu - i na samym wybrzeżu mieli dość do oglądania, spisywania i tłumaczenia na jakieś bliższe im wartości.
Zapamiętali słowa wampira. Chwilowo nadal nieco go ignorowali, ale nie byli na tyle głupi, by puszczać mimo uszu to co mówił. Zaradi jako sceptyk pomyślał nawet, że krwiopij mógł mieć rację - człowiek wcale nie musiał okazać im wdzięczności. Nijak jednak nie usprawiedliwiało to jego zachowania. Karakale nauczyły się postępować wedle znanych im zasad i choć obecne środowisko było o wiele mniej przewidywalne i stabilne od ich rodzimego niczego to w ich pojmowaniu nie zmieniało - niektóre rzeczy trzeba było robić nawet jeżeli oznaczało to narażenie się lub wystawienie na niesprawiedliwość. Co prawda blondyn ze swoim charakterkiem i tak wydawało się, że stawia opory jednolitości grupy, jednak tak naprawdę wszystkie kotołaki wysłane do Alaranii były pod względem wyznawanych ideałów bardzo sobie bliskie i niezwykle w swoim podejściu uparte. Tak hardy Zaradi, beztroski Mansun, płochliwy Kanhuma jak i spokojny Fon, niepoważny Luke i mało rzucający się w oczy Ibis potrafili bez odgórnego rozkazu stanąć ramię w ramię, a naprzeciw światu jeżeli tylko zaszła taka potrzeba. Chwilowo co prawda była ich tu zaledwie czwórka, ale nie zawahałyby się zmierzyć z wampirem, choć zgodnie z wszelkim rozsądkiem odwlekałyby potyczkę do granic możliwości. Na walkę między nimi jednak się nie zapowiadało - dezaprobata kotów i odmienne zwyczaje to było zdecydowanie za mało, by decydować się na poważną w skutkach (przynajmniej dla jednej strony) bójkę. Poza tym Vergil nadal był nieco uzależniony od Kanhumy - jeżeli coś by się kotu stało, on także nie uniknąłby konsekwencji. I nie chodziło tu tylko o ewentualny spór - każda próba ataku na porucznika (z czyjejkolwiek strony) zagrażała też wampirowi. Ciekawe czy kiedykolwiek stanął już w podobnej sytuacji. Normalnie silny i raczej trudny do pokonania teraz miał jedną bardzo wyraźną (dla wtajemniczonych) słabość. Słabość, którą można było dość łatwo odkryć, o ile posiadało się odpowiednio silny zmysł magiczny i potrafiło się łączyć ze sobą fakty.

Trzeba było się tym zająć. Choć w sumie cała sytuacja najmniej korzystna była właśnie dla wampira - koty mogły wyciągnąć z niej jakieś korzyści. Różowowłosa zaś... nadal była chyba zbyt tajemnicza, by trafnie ocenić jej podejście do sytuacji. Póki jednak nie użyła swojej magii (w obronie Zaradiego!?) nie wyglądała na poszkodowaną.
Kot aż podskoczył, gdy za jego plecami huknęło i odwrócił się nerwowo przyklękając na ziemi. Ani on jednak, ani jego towarzysze nie zobaczyli zbyt wiele, gdyż tak intensywne bodźce skutecznie ich oszałamiały. Musiało minąć kilka chwil nim zmysły przestały odmawiać im posłuszeństwa. Zaczęli zastanawiać się co się właściwie stało, dlaczego i w ogóle jak!? Nie mogli się zorientować co spowodowało wyładowania, ale prawdopodobnie to zjawisko nie miało się szybko powtórzyć. A jeśli tak, to mają przekichane, bo Wiśnia albo oberwała albo osiągnęła swój limit (w końcu wcześniej pomogła im używając magii), oni zaś nie posiadali umiejętności mogących obronić ich przed tego rodzaju atakiem.
Blond kapitan czujnie przyjrzał się dziewczynie, gdy ta spoczywała już w ramionach jak zawsze będącego we właściwym czasie i miejscu Vergila. O ile dobrze odczytał sytuację gdyby nie jej interwencja to właśnie on by oberwał, czuł więc gdzieś tam głęboko jakąś wdzięczność, nadal jednak rogatej nie ufał. Nie dała skrzywdzić członka grupy, do której dołączyła - tak to odbierał i uważał jej decyzję za zwyczajnie słuszną. Powinien jednak wiedzieć, że nie zawsze staje się w obronie nowo poznanych osób i że miał zwyczajne szczęście. Wiśnia być może była najgroźniejszą (najsilniejszą) z nich, mogącą sobie pozwolić na właściwie wszystko - a jednak nie robiła tego, tylko sprytnie zachowywała takie pozory jakie jej odpowiadały. Koty nie zorientowały się kiedy podjadała ich energię - nie wzbudziła ich podejrzeń także wtedy, gdy żywiła się kosztem i tak już martwych bandytów. Uznawali jej działania za oznakę szacunku, a wcześniej neutralnej ciekawości, bo takie sprawiała wrażenie. Te drobnostki sprawiły, że kiedy po raz kolejny używała magii, a co poniekąd udemoniczniało jej wygląd i postawę nie mieli w sobie już odruchu ucieczki.
Teraz zaś, kiedy spoczywała bezwładnie w ramionach wampira w ogóle nie kojarzyła im się z zagrożeniem.

- Hja mohgę ponieźć phannę Wiźnię. - Zaoferował Mansun bez właściwie żadnego powodu, ale za to ze szczerą gotowością do podjęcia się tego zadania. Co prawda Vergil nie potrzebował przy tym żadnej pomocy, ale z tego co kotołak widział wcześniej, chyba nie pałał do dziewczyny jakąś wielką sympatią. Może więc wolał ją oddać?
- Zostaw. Wampir złapał, to niech niesie. - Zaradi wtrącił się w tę rozmowę w ich rodzimym języku, jednak zniekształconą nazwę rasy dało się zrozumieć. Zaraz też spojrzał na czarnoskórą, akurat wtedy, gdy drugi kapitan delikatnie dotknął jej policzka.
- Niz jej nie hest? - Mansun nie wdawał się w dyskusję z blondynem, ale zapytał zatroskany, patrząc na stróżkę krwi ściekającą niziutkiej po brodzie. Nie wiedział jak to działa u takich jak ona, ale w przypadku kotołaków kiedy któryś pluł krwią to jednak należało się tym zająć.
Vergil jednak koniecznie chciał ruszać dalej. Może więc już zdążył ocenić jej stan jako niegroźny i postanowił nie opóźniać wyprawy?
Kotołaki popatrzyły po sobie kiedy wspomniany został kostur rogatej. Poza Mansunem, który chętnie niósłby i samą Sherreri nikt nie palił się do trzymania podejrzanego patyka. Kanhuma, bo z natury był ostrożny, Zaradi, bo nie lubił zadzierać z nieznaną magią, a Fon, bo w ogóle nie lubił zadzierać z magią. Wyglądało no to, że zgranie kotołaków tutaj się kończyło. Nim jednak Mansun zdołał podnieść magiczną gałązkę, uprzedził go Zaradi.
- Dobra, jeżeli się trzyma to możemy ruszać - Mruknął poirytowany zerkając nie tyle na dziewczynę co na Vergila i marszcząc przy tym brwi. Oparł gałąź o ramię i funkął sam do siebie nie wiadomo do końca z jakiego powodu. Być może dla samej zasady.
Teraz jednak kiedy on wziął artefakt, Mansun swój różowy kapelusz, Fon plecak, a Kanhuma notatki byli gotowi do dalszej drogi - i tak, oni też mieli nadzieję, że uda im się ją przebyć spokojnie.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

~Gdzieś w głębokich otchłaniach podświadomości przemienionej~

Tymczasem nieprzytomna mroczna elfka, otworzyła swe powieki powoli i niechętnie. Nie przywitał ją jednak widok kotołaków, ani wampira, a ona sama. Zamrugała parę razy, próbując sobie przypomnieć co się stało.
— Czemu stanęłam w obronie marudnego kota, był dla mnie taki nieprzyjemny i nieprzyjazny… — mruknęła cicho, nadymając policzki delikatnie.
Elfka usiadła na ziemi w białej przestrzeni, która była aktualnym odzwierciedleniem jej umysłu. Podciągnęła kolana do siebie i objęła je ramionami, wpatrując się w białą przestrzeń przygnębionym wzrokiem.
— Jestem wybrakowana, prawda Drzewko?
— Tsk, przestań mi dawać jakieś dziwne imiona, głupia kobieto — warknął znany jej głos.
Przestrzeń zaczęła wypełniać się magią i tworzyć płatki wiśni po sam horyzont. Część z nich zebrała się przed elfką, tworząc z siebie humanoidalna postać z czerwonymi źrenicami i czarnymi białkami oczu. Było w nich coś przerażającego, ale Wiśnia nie odwróciła wzroku, nawet się rozpogodziła i uśmiechnęła szeroko. Po chwili jednak spojrzała karcąco na ową sylwetkę i stanęła gwałtownie na proste nogi. Zmarszczyła nosek i zbliżyła się do dziwnej istoty, wymachując beztrosko palcem jak do dziecka.
— Prawie wyssałeś mnie do sucha z energii magicznej! Czy ty całkiem oszalałeś, ty… ty… wstrętny patyku!!! — krzyknęła i tupnęła przy tym nogą stanowczo.
Płatkowy stwór wydawał się wzruszyć ramionami, nie reagując specjalnie na całą scenę przemienionej. Jednak zaszła zmiana w jego wyglądzie. Magia zawirowała, a w białej przestrzeni teraz stały dwie różowowłose elfki. Jedna strasznie przejęta sytuacja, a druga wywracająca czerwonymi ślepiami.
— Ostrzegałem ciebie nie jeden raz. Magiczny krąg to MOJA — podkreślił to słowo — magia, a ja nigdy nie byłem przeznaczony do użytku przez istoty żyjące. Cena za jej użycie była tobie znana od początku — skwitowała fałszywa Wiśnia.
— Uhh, jesteś dosyć wścibski jak na patyk, wiesz? Zastanawiam się czy nie wrzucić ciebie do ogniska przy pierwszej lepszej okazji. Panoszenie się po emocjach młodej damy nie jest wskazane — stwierdziła z niezadowoleniem elfka.
— Młoda? M-ł-o-d-a — przeliterowała fałszywka elfka, będąc coraz bardziej rozbawiona z każdą następną literą — Twoje wiosny już dawno opuściły postać dwuczłonową i zamieniły się w trzy cyfrową z wielką czwórką na początku. — Dodała z uśmieszkiem.
— To nie tak dużo… jeszcze… chyba — Sheri odpowiedziała w konsternacji, bo nie zwracała specjalnej uwagi na swój wiek.
„Czy wiek jest taki ważny? Wyglądam młodo, powinno wystarczyć każdemu mężczyźnie.”
Zamyśliła się, gdy fałszywka długoucha zaszła ją od tyłu, opierając się o jej plecy i szepcząc na ucho z niezwykle kąśliwym tonem.
— Nie wspominając o tym, że na oczy męskiego korzenia nie widziałaś
— ECHHHHHHHHHHHHHHHHHHHH
Wiśnia zaczerwieniła się cała, wydając z siebie dźwięk szoku i niedowierzania. Otrząsnęła z siebie fałszywą siebie i obróciła się do niej, wskazując na nią drżącym z gniewu palcem.
— Ty bezwstydna bestio! — powiedziała, wydobywając z trudem z siebie jakiekolwiek słowa.
— Och, przestań z tymi komplementami. Zawstydzę się zaraz — odrzekła nieprawdziwa Sheri.
Teatralnie nawet położyła obie dłonie na policzkach i obróciła głowę w bok, udając niezwykle dobrze onieśmielenie.
— Zmieniłam zdanie — wiśniowata przerwała cały proceder tym zdaniem — Spalenie ciebie byłoby za mała karą. Od dzisiaj robisz za badyla do opiekania kiełbasek nad ogniem — wypowiedziała wolno i zbliżając się powoli do drugiej siebie.
Reakcja tej drugiej była natychmiastowa.
— Zwariowałaś, straciłaś rozum?! Przecież wtedy…
— Pozwól mi się tobą zająć, licz na moją niezwykła delikatność i troskę, patyczku
Fałszywa Sherreri czuła zbliżający się mrok i zaczęłam cała drżeć. Przypomniała sobie nawet stare ludzkie powiedzenie.

Lepiej dostać się w ręce mordercy niż szpony rozgniewanej kobiety


~Odzyskanie świadomości, powrót do świata żywych~

Przemieniona odzyskiwała powoli świadomość, otwierając powieki i wodząc spojrzeniem na boki, a przynajmniej na ile pozwalała jej aktualna pozycja. Nikt nie zauważył, że otworzyła oczy, nawet sam wampir. Odnalazła również kogoś z kim się użerać w swojej świadomości i miała mord w oczach. Nie podjęła jednak żadnych działań, bycie księżniczką w ramionach przystojnego księcia, nie było takim złym uczuciem.
— Mój ty wybawco — wymruczała z zadowoleniem, mrużąc oczy jak głaskana kotka
Nie czekając aż wampir otrząśnie się z zaskoczenia na poprzednie słowa, zarzuciła ręce za niego, splatając dłonie na karku z figlarnym uśmiechem.
Wampir jednak musiał mieć do niej jakieś uprzedzenia, albo po prostu nie ufał, bo bardzo szybko chciał ją zrzucić na ziemię. Spóźnił się jednak minimalnie, bo przemieniona zdążyła też spleść nogi na jego biodrach. To jak silny był nic nie znaczyła teraz, gdy był tak blisko. Bez znaczenia jak nie przepadała za smakiem wampirów, był jak smakowity, tłusty kąsek w lepkiej sieci wygłodniałej pajęczycy.
Kotołaki zainteresowały się zamieszaniem, ale była w stanie lekkiej nieświadomości i nie zwracała na to uwagi. Jeżeli wygłodniały wampir wyczuje krew, też potrafi zmysły. Ona zaś prawie zapukała do drzwi po drugiej stronie. Nie miała ochoty na przystojne ciało wampira, a na to co krążyło w jego krwi. Pragnęła tego i nie mogła się powstrzymać.
— Smacznego — szepnęła cicho, co wypełniło oczy wampira niepokojem i ostrożnością i już trzymał dłonie na jej ramionach, aby ją z siebie zedrzeć jak najszybciej.
Wpiła się w usta Vergila gwałtownie i namiętnie, wybijając go z rytmu co do danej sytuacji. Pozwoliła sobie nawet wsunąć język między jego wargi. Oczy Sheri były iskierkami zadowolenie, ale zadowolenia niezwiązanego z kontaktem fizycznym między nią, a owym mężczyzną.
Krwiopijca zamarł w bezruchu z dłoniami na ramionach drobnej kobiety, uderzony falą nagłego zimna. Spojrzenie jakim rzucił teraz na nią mówiło jednoznacznie „ona jest niebezpieczna”. On jedyny wiedział, co dzieje się naprawdę za kulisami tej sytuacji — co opuszcza jego krew.
Wiśnia wiedziała, że nie może sobie za dużo pozwolić. Nie potrzebowała wrogów, a była pewna, że jak teraz tego nie przerwie to będzie miała jednego więcej. Zabrała jedną szóstą tego co miał i oderwała się od jego ust, oblizując drapieżnie wargi.
W mgnieniu oka zerwała jakikolwiek kontakt z ciałem wampira i umknęła za Mansuna, chowając się za jego plecami. Za kotołaka po chwili wystawała tylko różowa czupryna i para figlarnych oczu, które się zmrużyły widząc reakcję wampira, który był w pełnej gotowości do walki.
— Po co tyle szumu… to był mój pierwszy, wiesz? — obróciła głowę w bok z udawana nieśmiałością, po czym dodała — Nie byłeś taki… zły — oblizała wargi raz jeszcze z zadowoleniem, co zauważył na szczęście tylko wampir.
Reszta grupy w ogóle nie rozumiała sytuacji i była zszokowana nagłą agresją wampira wobec tak niegroźnej istoty jak różowo włosa, stąd wszyscy mieli oczy na nim.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Nieprzytomna mroczna elfka nie wyglądała na kogoś niebezpiecznego… jednak to można powiedzieć nawet o śpiącym wilku lub smoku. Vergil już bardzo dobrze zdawał sobie sprawę, że dziewczyna włada potężną magią, jednak ponosi za to odpowiednią cenę, jakby jej zdolności magiczne były uzależnione od czegoś, co zabiera jej energię w zależności od tego, jak silne był zaklęcie.
         – Wystarczy, że jeden z was poniesie jej kostur – odpowiedział Mansunowi. Przecież mógł ją przez chwilę ponieść, w końcu naprawdę nie była dla niego ciężarem. Wampir podejrzewał, że dziewczyna i tak niedługo się obudzi, a więc będzie mogła iść o własnych siłach.
         – Raczej nie… Krew wypłynęła z jej ust cienką stróżką, jednak już się tak nie dzieje. Pewnie niedługo się ocknie – odparł, spoglądając na elfkę. Niedługo po tej krótkiej wymianie zdań, cała grupa ruszyła przed siebie – musieli odnaleźć kryjówkę Pana Winorośli i poprosić go o to, żeby zdjął z nich klątwę. Chociaż, możliwe, że nie będą musieli tego robić, bo powinna to być nagroda za to, że go znaleźli.

         – Obudziłaś się, czyli nie muszę cię już nieść – odparł, gdy usłyszał pierwsze słowa wypowiedziane przez mroczną elfkę. Chciał ją odstawić na ziemię, czy tam zrzucić nawet, jednak dziewczyna przywarła do niego, splatając ręce za jego szyją, a nogi w pasie wampira. To było dziwne.
Sytuacja nie wydawała mu się bezpieczna, więc chciał zmienić się w kruka, aby uciec z uścisku dziewczyny. Próbował nawet zdjąć z siebie jej ręce i nogi, jednak trzymała się jego ciała z siłą, o którą jej nie podejrzewał. Nagle ta pocałowała go, co całkowicie zaskoczyło krwiopijcę. Teraz jeszcze bardziej chciał zmienić formę, ale coś zablokowało mu taką możliwość. W dodatku, udało mu się wyczuć to, że to, co robiła teraz Sherreri pozbawia go energii, którą on sam czerpie z krwi. Był bardziej zaskoczony, niż przestraszony – był już za stary na to, żeby coś takiego go przeraziło… jednak teraz doskonale zdawał sobie sprawę, że Wiśnia jest niebezpieczna i żeruje na energii innych organizmów. W końcu udało mu się ją od siebie odepchnąć, chociaż teraz równie dobrze, to ona mogła postanowić, że już „się najadła”. Dłoń wampira znowu spoczęła na rękojeści szabli, tylko czekała na moment, w którym będzie mógł dobyć broni i jej użyć.
         – Ona żywi się energią życiową innych. Myślę, że całując swoją ofiarę może pobrać jej jak najwięcej, a nawet zabrać ją całą i zabić kogoś w ten sposób – odezwał się po chwili. To nie była jego wina, że zareagował na to właśnie w ten sposób. Przecież nie zmuszał Sherreri do tego, żeby go pocałowała i zaczęła zabierać mu potrzebną energię.
         – Drugiego razu ma nie być, bo wtedy nie zawaham się i twoja krew znajdzie się na moim ostrzu – powiedział, patrząc prosto na mroczną elfkę. Ostrzegł ją, więc będzie ona świadoma tego, co się stanie, gdy, chociaż spróbuje raz jeszcze zabrać coś z jego ciała. Wampir wiedział już, jakie uczucie temu towarzyszy i na pewno wyczuje to następnym razem… jeśli mroczna odważy się to zrobić.

         – Idziemy dalej – zakomunikował w końcu i ruszył przed siebie. Dłoń wampira nadal spoczywała na rękojeści szabli, jednak teraz po prostu tam była, a nie trzymała tę część broni tak, żeby mogła wyciągnąć ją z pochwy, jeśli pociągnęłoby się ją w górę.
Grupa była już coraz bliżej samych gór tworzących Szczyty Fellarionu, co dało się odczuć w zmianie temperatury powietrza, które stawało się nieco zimniejsze. Możliwe, że nawet trafią na śnieg, gdy już dotrą do dolnych części gór. Właściwie, nie wiedzieli, gdzie konkretnie znajduje się miejsce, w którym ukrył się Pan Winorośl, jednak Vergil liczył na to, że nie czeka ich wspinaczka, która skończyłaby się gdzieś w okolicach jednego ze szczytów górskich. Miał nadzieję, że ten człowiek wybrał sobie kryjówkę w miejscu, które nie będzie trudno dostępne.
Pobliskie zarośla zaszeleściły, jednak było to tylko nieduże, bo złożone zaledwie z kilku osobników, stado jeleni i saren, które podróżowały z jednego fragmentu lasu do drugiego. Możliwe, że coś je spłoszyło... może stado drapieżników albo jakiś nieuważny myśliwy, pod którego stopą znalazła się gałązka i złamał ją, gdy tylko przycisnął podeszwę buta do ziemi. W każdym razie, raczej nie zagrażało to grupie, która podróżowała w stronę Szczytów.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Karakale szły w miarę spokojnie, choć niektóre z nich nadal niepokoiły się o stan nieprzytomnej dziewczyny. Częściowo przez empatię, częściowo przez poczucie winy - zależnie od osoby. Żadne z nich jednak nie było w wybitnie dobrym nastroju. Mansun co prawda i tak szczerzył się lekko pod swoim różowym kapeluszem, ale grymasem niezadowolenia nadrabiał Zaradi dźwigający ze sobą wiśniowatą gałąź. Wkurzony był chyba, że kobieta musiała ratować go z opresji. Co prawda rogata, cudaczna i potężna, ale zawsze. Choć na upartego dałoby się ją podciągnąć pod jakieś dziwactwo, a nie pełnoprawną dziewczynę. Nawet nie miała futra. Tak, a więc na dobrą sprawę to nie jest kobieta. To to stworzenie. A ratunek z rąk tego był już mniej uwłaczający godności blondyna niż pomoc otrzymana od tej. Naburmuszony był jednak nadal i pełzł przed siebie z wyraźną agresją ruchów, choć i pewnym zrezygnowaniem. Nie rzucał się tak jak na początku wyprawy. Można powiedzieć, że uznał to za bezcelowe, a i zaczął przyzwyczajać się do sytuacji.
,,Dziwniej nie będzie." Pocieszał się tą myślą mordując wzrokiem zimnolubne ptaszki przelatujące między koronami coraz częściej iglastych drzew. Choć sunbaryjczycy już opatulili się swoimi szalami i chustami to nie czyniło z nich to w żadnym wypadku fanów chłodu i tylko Kanhuma wydawał się nie przejmować górską aurą - wręcz przeciwnie - chłonął ją zafascynowanym wszystkimi zmysłami i po raz pierwszy aż tak się ożywił. Rozglądał się; podchodził do krzewów i mniejszych roślin, dotykał kory, gałęzi i kwiatów, kiwał głową i mruczał coś do siebie cichutko. Czasami wyjmował notesik i szkicował coś w biegu nie mając odwagi zatrzymać pochodu. Widać jednak było, że korzysta z okazji i zbiera tyle informacji ile tylko może w podobnych okolicznościach. Do małego, szklanego pojemniczka zgarnął próbkę ziemi, po czym zaczął podniecony wymieniać jakieś uwagi z Mansunem, w ich rodzimym języku. Zaradi tylko prychnął.

W końcu usłyszeli jak ich różowowłosa towarzyszka wybudza się ze stanu nieświadomości i coś mamrocze. Zatrzymali się, a wyższy kapitan wyraźnie się rozpogodził. Z resztą wszystkim chyba nieco ulżyło. Kiedy jednak zobaczyli jak Wiśnia wspina się po wampirze i oplata go w najlepsze kończynami byli nieco zagubieni. Niektórzy nic nie rozumiejąc przechylili głowy, próbując zrozumieć działania kobiety. Może nadal była oszołomiona? A może zwyczajnie kochliwa i postępujący po dżentelmeńsku Vergil już zaskarbił sobie jej szczerą sympatię? A może była stuknięta, jak twierdził w myślach Zaradi?
Z resztą gdy wpiła się w usta hrabiego podejrzeń nasunęło się jeszcze więcej, a koty utknęły w niemym szoku. Blondynowi nawet wypadła z ręki gałąź, którą nosił, ale podniósł ją w miarę niepostrzeżenie.
Manusn z uśmiechem pomyślał, że chyba właśnie utworzyła im się w drużynie parka, Fon już dawno porzucił próby zrozumienia alarańczyków i ich pokrętnych zachowań, drugi kapitan zajmował się patykiem... tylko Kanhuma poczuł, że coś jest nie w porządku - przez jego ciało przeszedł podobny chłód, który towarzyszył wampirowi. Poczuł jak traci siły i mimowolnie oparł się na Zaradim, który za to go prawie nie zdzielił. Sprawa jednak dość szybko została słownie nakreślona, kiedy tylko Vergil został uwolniony z uścisku, a Wisienka, udając niewinną panienkę schowała się z Mansunem.
- Wiedziałem... - Wysyczał ledwo dosłyszalnie blondyn wpychając artefakt do rąk frywolnej pasożytki. Swoją drogą było to całkiem przewrotne - wampir, urodzona pijawa pozbawiany energii przez inne, jeszcze bardziej pokraczne stworzenie.
Ten kontynent w oczach co poniektórych sunbaryjczyków stał się już pełnoprawnym domem wariatów. Co jedno to bardziej stuknięte, podstępne i niebezpieczne, a oni mieli tutaj spędzić następne weidrony... za co!? Chyba nie do końca wiedzieli na co się pisali kiedy przygotowywali się do tej wyprawy. Liczyli na syreny na wybrzeżu, ludzi na wsiach i elfy w lasach, a tymczasem po opuszczeniu pierwszego osiedla trafili na... no na te typki, które obecnie z nimi być może trzymały, a co naprawdę im chodziło po głowie trudno było zgadnąć. Plus władający magią szaleniec, który zdecydowanie po ich stronie nie stał, ale możliwe, że da im potem odejść. Jak już zrozumieją, że podróżowanie z wampirem i rogatą dziewczyną to słaby pomysł, a oni to durnie. Ale przynajmniej w pełni władz umysłowych. Podobno.

- Ojh, alhe nie złoźć się thak... - Mimo poznania niezbyt przyjemnej prawdy o różowowłosej Mansun i tak stanął w jej obronie, próbując ukoić nerwy zdenerwowanego nieco, bo i zaatakowanego wampira. Stan Kanhumy powstrzymał go jednak przed bardziej zdecydowaną interwencją. Mogła zrobić im krzywdę. Jego przyjaciołom!
- Naphrawdę żywisz shę energhią innych? - Zapytał z lekkim żalem, bo poczuł się nieco oszukany, ale z drugiej strony do tej pory nic się nikomu za jej sprawą nie stało. No poza tym jednym incydentem. Ale na kocią logikę biorąc... pomogła im wcześniej, a także uratowała tyłek Zaradiego. Żywiła się natomiast w sposób bardzo podobny do ich wampirzego kompana, tyle, że on od razu o tym powiedział i niejako uprzedził, a ona to ukrywała. Nie zaskarbiła sobie tym ich zaufania, ale ostatecznie nikt też nie zamierzał jej teraz przeganiać. Stali się tylko nieco bardziej czujni i unikali jakiegokolwiek kontaktu z nią, w obawie przed jej, hmm... żarłocznością. Do Mansuna jednak zaczął powoli docierać sens jej słów - tych, którymi uraczyła go, gdy zawiesiła mu się na szyi. Coś mu świtało, ale nie pamiętał tego tak dobrze, by lepiej to zrozumieć.

Znowu nieco spięci ruszyli dalej, by po parudziesięciu ledwie krokach wpaść na kolejną niespodziewaną przeszkodę. Niespodziewane przeszkody trzymały się ich dzisiaj wyjątkowo mocno. Niedługo będą mniej spodziewać się ,,normalnej drogi" lub ,,odrobiny spokoju" niż niedogodności.
Choć w sumie to co czekało na nich teraz trudno było nazwać przeszkodą. Ot, stadko wypłoszonych kopytnych i strzała przelatująca tuż przed głową jednego z kotów. Ale nie trafiła. Wszystko więc było chyba w porządku.
- O ja cię kręcę, chodź tutaj! - Usłyszeli damski głos i po chwili zobaczyli wybiegającą z lasu dziewczynę w czerwonej pelerynie, ściskającą w ręku łuk. Nic dziwnego, że zwierzęta ją wypatrzyły - w tym wdzianku rzuciłaby się w oczy nawet ślepemu we mgle. Reszta jej stroju była jednak bardziej na miejscu - mocne, ciemnobrązowe i nieco wytarte już spodnie, płowa lniana bluzka, kołczan ze skórzanym paskiem, ciemny keptar przyozdobiony ludowymi wzorami i znoszone, ale wyglądające na bardzo wygodne kierpce. Sama dziewczyna była wysoka, z policzkami zarumienionymi od biegu i chłodu. Twarzą miała całkiem ładną, choć o mocnych rysach, zdradzającch hardy charakter, ale ustami już witała przybyszów szczerym uśmiechem. Spod czerwonego kaptura wystawały roztargane, brązowe włosy sięgające nico poniżej ramion. Jej głos był jasny i przyjemny dla ucha, ale zaskakująco donośny.
- Wybaczcie, że o mało was nie zestrzeliłam, naprawdę. Nie chciałam. - Zaśmiała się, stając parę metrów po skosie przed nimi, dość blisko zarośli. Nie wyglądała na przestraszoną, ale zostawiła sobie otwartą drogę ucieczki. Całkiem rozsądnie.
- Czemuż to przechodzicie przez nasz lasek? - Zapytała uprzejmie, choć podkreśliła delikatnie słowo ,,nasz". Nie było jednak póki co widać nikogo kto by jej towarzyszył. A jednak i wcześniej zwracała się do domniemanej osoby. Zaradi jednak sądził, że równie dobrze mogła gadać do siebie. Wszyscy tutaj byli świrami.
- Normalnie nie przepuszczamy byle kogo. - Kontynuowała z uśmiechem. - Ale wyglądacie tak dziwacznie... nie no, nie mogłam się powstrzymać! Io, pokaż się! - Zwróciła się do rozłożystych gałęzi, a te drgnęły posłusznie. Koty już myślały, że może dziewczyna potrafi manipulować roślinami, zaraz jednak zza zielonej kotary wyszedł mężczyzna w białej tunice i takim samym jak ona płaszczu. Z tym, że jego był koloru śniegu, kaptur zaś zaciągnął na oczy tak głęboko, że w ogóle nie dało się ich dostrzec.
Aury tej dwójki były zamazane, jak gdyby ukryte, choć czuło się, że brązowowłosa jest człowiekiem. Reszta jednak była trudna do odczytania. Może mężczyzna był czarodziejem? A może elfem? Ciężko było stwierdzić, ale wydawał się dużo bardziej niezwykły od towarzyszki.
- Jeztheźcie strażnhikami lasu? - Zapytał Mansun zaciekawiony i bez żadnej obawy, ale Fon sięgnął dyskretnie po broń, korzystając z tego, że znajduje się na końcu pochodu.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Coś w tym guście? Ej, Io, jesteśmy strażnikami lasu? Słyszysz jak on śmiesznie mówi?
Mężczyzna skinął głową, a w umyśle wszystkich rozbrzmiało neutralnym, nijakim głosem: ,,Nie naśmiewaj się z wad wymowy. To nie przystoi".
,,Pięknie." pomyślał Zaradi ,,Kolejny świr mogący buszować w umysłach!"
Lepiej być nie mogło - wpadali z deszczu pod rynnę, a z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz dziwniej i mniej bezpiecznie. Ta dwójka jednak nie miała się okazać tak upierdliwa jak można by oczekiwać.
- Ej, wiecie gdzie chcecie dotrzeć, czy błądzicie tak dla zabawy? - Kobieta powoli zagradzała im drogę. - Dobrze znamy okolicę, jak dacie nam się sobie przyjrzeć to wam pomożemy, co nie Io? - Trąciła kolegę łokciem. - Chcę zobaczyć te dziwne koty. I dziewczynę. Masz fajne rogi! - Zwróciła się nagle wprost do Wisienki i zaprosiła ich gestem do siebie, jakby wskazując przy okazji dalszą część drogi.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Sytuacja była napięta, ale zachowanie samej elfki nie świadczyło o tym, aby wzięła sobie do serca reakcje tłumu. Odnieść można było wrażenie, że cała sytuacja nie była pierwszą w jej życiu. Spłynęło to po niej bezsprzecznie, ale słysząc groźbę wampira, zaśmiała się cicho. Słowa mężczyzny były intrygujące, bo nie oddałaby życia tak łatwo, a przynajmniej nie bez walki. Co prawda nie przepadała za przemocą, ale to nie znaczyło, iż jest jej obca. W razie konieczności nie patyczkowałaby się, zwłaszcza że nie bała się śmierci.
        Zabrała „kijek” od kotołaka, który go niósł. Szczerze to nawet zapomniała już jego imię, ale to nie było ważne. Postanowiła coś wyjaśnić wampirowi.
        — Nie obawiaj się. Mogę cię zapewnić, że nawet gdybyś mnie błagał, nie raczyłabym się ciebie tknąć. Energia życiowa nasiąknięta śmiercią nie należy do smakołyków, była to sytuacja… — przerwała na krótką chwilę, zamyślona — wyjątkową. Nie schlebiaj sobie, pfi.
Obruszała się, puszczając wampirowi karcące spojrzenie, jakby tłumaczyła dziecku coś oczywistego.
        — Nawet jakbyś nagle stał się ostatnią żyjącą istotą razem ze mną!!! — krzyknęła ze złością w głosie za Vergilem, niemiłosiernie się na niego obrażając w tym momencie.
Co uważniejsi mogli zauważyć nawet delikatną czerwień na ciemnej karnacji mrocznej elfki, gdy splotła ręce na piersiach i odwróciła głowę w bok, będąc profilem do pleców wampira.

        Pytanie Mansuna wydawało się szczere, więc zerknęła na niego ukradkiem zza jego pleców, gdy popatrzył na nią. Znała to spojrzenie zbyt dobrze i tylko opuściła głowę na dół, czując, jak coś wgryza się jej w duszę. Zawiedzenie, nieufność, żal. Znała to za dobrze.
        — Mhm — pokiwała głową, że krwiopijca nie kłamał — To skomplikowane i największą słabością nie dzieli się z każdą napotkaną osoba… — dodała ciszej i unikała kontaktu wzrokowego, nie chciała wchodzić w bardziej szczegółowe detale, czemu taka była.
        W końcu kto o zdrowych zmysłach przyzna się do tego, że energia życiowa z niej ulatnia się nieustannie. Strach przed wykorzystaniem tej słabości przez innych, skutecznie zniechęcała elfkę do dzielenia się jej charakterystyczną cechą, po staniu się przemienioną.
        Elfka wyciągnęła dłoń w stronę przelatującego płatka, który zachował się całkiem inaczej niż po zetknięciu się z kimkolwiek innym. Płatek powoli rozpłynął się do konsystencji przypominającej wodę i po prostu wchłonął się w dłoń elfki. Zacisnęła dłoń w piąstkę i dodała cicho, przylegając do pleców kota.
        — Nawet najpiękniejszy kwiat, pozbawiony wody i światła, zwiędnie i zmarnieje. — Dodała cicho z nostalgią drżącym głosem, gdy przez umysł przebiegały wydarzenia sprzed ponad czterystu lat.
        Szybkim ruchem przetarła łzawiące oczy, próbując ukryć chwilową słabość. Jednak ile razy tego by nie powtórzyła, łzy napływały znowu. Wprawiło to ją w stan zamieszania i zdziwienia. Po tych paru wiekach spędzonych na zgłębianiu arkanów zapomniała o bardzo prostej rzeczy. Ciągle była tylko śmiertelną i czującą emocje istotą.
        Nie mogąc powstrzymać łez, nie wiedziała co począć, bo było to dla niej niespotykane i nowe.

        „Czemu teraz?”

        Z powodu elfka nie odchodziła od Mansuna nawet na krok, skrywając się za wysoką sylwetką kotołaka. Czuła się przy nim dostatecznie bezpiecznie przed spojrzeniami reszty grupy. Na szczęście te ostatnie malały, im więcej czasu mijały od incydentu. Plus nie chciała, aby ktokolwiek inny widział ją w tym stanie oprócz kotołaka, słabą i kruchą. Nie wypadało to komuś tak potężnemu, jak ona. Musiała dbać o pozory. Najbardziej ucierpiała na tym jednak chusta Mansuna, która w końcu posłużyła mrocznej elfce do przecierania oczów z „irytującej wody”.

        Wisieńka wyjrzała zza bezpiecznych pleców karakala z czerwonymi od płaczu oczami, dopiero jak usłyszała komentarz o rogach. Dawała wrażenie płochliwej i strasznie nieufnej w danej sytuacji. Nie chciała się wystawiać w takim stanie przed kimkolwiek. Zacisnęła dłonie mocniej na spodniach swojego „muru”, w niemym geście „nie ma mowy”.
        Owa sytuacja zwróciła w końcu też uwagę grupy, gdzie spora część zauważyła, iż elfka wręcz nie odchodziła od Mansuna, od kiedy zaszło zamieszanie z wampirem. Do tej pory wydawało się to przypadkiem, a teraz ewidentnie świadczyło o tym, że przemieniona świadomie utrzymywała bliskość ze swoim kocurem na białym rumaku — mężczyzna to wciąż mężczyzna, nawet jak miał na sobie więcej futerka niż zazwyczaj. Kobieca intuicja elfki podpowiadała, że ów osobnik jej nie skrzywdzi i może mu zaufać, stąd jako jedyny mógł poznać inną stronę potężnego maga. Całkiem normalną w przeciwieństwie do tego, czego doświadczyła reszta grupy. Kotołak mógł się przekonać, że mimo swoich dziwactw, była wciąż normalną kobietą — po wykluczeniu potężnej magii, którą władała.

        Kotołak obarczony jej towarzystwem mógł tego nie wiedzieć, ale przemieniona nie wybaczyłaby teraz nikomu, jakby stała mu się jakakolwiek krzywda. Była gotowa nawet porzucić resztki energii życiowej, aby odpowiednio zając się śmiałkami, którzy odważa się w jej obecność go tknąć.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Im bliżej gór byli, tym większe zmiany zachodziły w otaczającym ich krajobrazie. Drzewa liściaste ustępowały miejsca iglastym, a gatunki ptaków i innych zwierząt zmieniały się na takie, którym łatwiej jest żyć w niższych temperaturach. Całkiem możliwe było też to, że trafią na śnieg, który najpierw będzie widoczny tylko w zacienionych miejscach, gdzie słońce nie mogło go stopić, a później, już będą po nim normalnie szli. Vergil był już z nim zaznajomiony, jednak dla kotołaków powinno być to coś nowego, czego nie widzieli w miejscu, z którego tu przybyli. Co prawda, najważniejsze było odnalezienie miejsca, w którym ukrył się Pan Winorośl, jednak, jeśli Mansun i reszta jego grupy będą chcieli zatrzymać się na chwilę, aby dotknąć śniegu, opisać go czy coś takiego, to może się zgodzić na coś takiego.
         – Jak żyję, jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim… A żyję naprawdę długo – odparł po chwili, gdy usłyszał słowa blondyna. Cóż, mówił prawdę, chociaż nie wyjawił im dokładniej liczby lat, które składałyby się na jego wiek. Wydawało mu się, że ta informacja nie jest im potrzebna.
Widział, jak kotołaki próbują ochraniać się przed zimnem, jednak jemu niezbyt ono przeszkadzało. Co prawda, odczuł zmianę temperatury otoczenia, ale jego ciało reagowało na to zupełnie inaczej niż ciała istot żywych. Vergil jeszcze nie musiał zapinać płaszcza, podnosić kołnierza i tak dalej… może zrobi to, gdy już będą wspinali się po górach, jeśli w ogóle do tego dojdzie, bo wtedy nawet on może mieć jakiś „ludzki odruch” ochrony swego ciała przed niesprzyjającą temperaturą.
         – Widzisz… Siły życiowe organizmów żywych regenerują się, a ja, żeby mieć taką energię życiową, muszę zabierać ją innym, co robię przez wypicie krwi – powiedział to, patrząc prosto w stronę Mansuna. Wiedział, że dziewczyna ukrywa się za jego plecami, jednak nie poświęcił jej nawet krótkiego spojrzenia.
         – Moje ciało jest martwe. Krew powoduje, że może ono funkcjonować tak, jakby było żywe, jednak ta krew nie jest moja, dlatego jej energia życiowa wyczerpuje się, a to powoduje u wampirów narastający głód krwi i zmusza je, żeby dostarczyły ciału nową krew – dopowiedział, na koniec odwrócił się w stronę, w którą zmierzali cały czas, jednak nie ruszył się jeszcze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mimowolnie wypuścił z siebie jakieś emocje i przez to brzmiał jak ktoś, kto ma do kogoś pretensje o to, że ta osoba nie wie czegoś takiego, mimo że wcześniej najpewniej nie miała możliwości, żeby dowiedzieć się właśnie takich rzeczy. Wciągnął powietrze nosem, a później wypuścił je ustami, przymykając przy tym oczy.
Na tym się nie skończyło, bo Sherreri też musiała się odezwać. Przynajmniej jej słowa nie wywołały w nim negatywnej reakcji, bo to, co powiedziała dziewczyna, było zapewnieniem, że już nigdy nie zabierze mu energii życiowej, której on sam potrzebuje do funkcjonowania.
         – I bardzo dobrze – powiedział nieco głośniej krwiopijca.
         – Cieszy mnie, że te słowa padły z twoich ust – dodał tylko i zaczął iść przed siebie, zmierzając w stronę gór, które były coraz lepiej widoczne.

Nie zaszli daleko, gdy najpierw zatrzymało ich nieduże stado zwierząt, które przebiegło kilka kroków przed nimi, a chwilę później z lasu wybiegła kobieta, która najwidoczniej nie była sama, bo zawołała kogoś krótko po tym, jak ich zauważyła. Widać było, że ona i osoba lub osoby, które jej towarzyszyły, polowali na zwierzynę leśną, chociaż… czerwony fragment jej stroju w ogóle nie pomagał jej w kamuflowaniu się w lesie.
         – Zmierzamy w stronę gór. Mamy… spotkać się tam z pewną osobą, która może nam pomóc – odezwał się wampir, czujnie przyglądając się dziewczynie. Nie wiedział, jakie ma zamiary i, czy będzie chciała ich zaatakować, dlatego też wolał być przygotowany i w porę dostrzec zmianę jej postawy, spojrzenia i tak dalej.
Vergil przyjrzał się aurom dziewczyny i mężczyzny, którego nazwała Io, jednak nosili oni coś, co ukrywało je dość dobrze. Udało mu się dowiedzieć jedynie tego, że łuczniczka jest człowiekiem, a jej towarzysz, raczej, włada jakąś magią, będąc przy tym pradawnym czarodziejem lub elfem znającym magię.
         – Właśnie, naśmiewanie się z czyjejś wady wymowy jest niemiłe – odparł, aż zbyt dobrze dając im do zrozumienia, że nie miał problemu z usłyszeniem tego, co mężczyzna przekazał dziewczynie w myślach. Mógł też zrobić coś lepszego i odpowiedzieć tak, że jego głos usłyszałaby w swoich głowach tylko ta dwójka, jednak pomyślał, że nie powinien pokazywać im tego, że może zrobić coś takiego.
         – Znamy tylko przybliżoną lokalizację, którą są Szczyty Fellarionu. Wiemy też, że powinniśmy szukać kryjówki, możliwe, że jaskini – odparł. Nie wiedział, czy kotołaki rozumiały całą sytuację, jednak dobrym wyjściem było mówić prawdę, jeśli rozmawiało się z nieznajomą osobą o tak samo nieznanych zamiarach. Dobrze, że nikt nie chciał się przyglądać jemu, bo dzięki temu on będzie mógł obserwować tę dwójkę i, w razie, czego przystąpić do ataku lub obrony, przy okazji ostrzegając resztę o ich zamiarach. Odwrócił się w stronę grupy, której przewodził i spojrzał na nich pytająco. Jeśli nie będą chcieli zgodzić się na „propozycję” dziewczyny, zawsze mogą wywalczyć sobie drogę, co skończy się tym, że zostawią za sobą dwa ciała osób, które podjęły złe decyzje. Vergil widział duże szanse na wygraną w takim starciu. Właściwie… nawet on w pojedynkę miałby duże szanse – był szybki, silny, bardzo dobrze walczył i jeszcze posługiwał się magią.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Pomimo początkowej niepewności, jaka się w nim zrodziła, Mansun nie odpędzał od siebie rogatej dziewczyny. Choć w stosunku do Vergila zachowywała się niezbyt przyjemnie, to być może miała ku temu jakieś niezrozumiałe dla niego powody. Wampir też z resztą chyba nie pałał do niej sympatią... no, na pewno nie lubił gdy naruszało się jego przestrzeń osobistą. A karakal już myślał, że zrobi się romantycznie i będą świadkami powolnych narodzin alarańskiego uczucia!
No, ale fakt faktem uczucie jakieś się pojawiło - wraz ze łzami w dziewczęcych oczach.
Zmienna była ich Wisienka, zmienna jak prawdziwa kobieta, ale im dłużej tak szalała, tym Mansunowi wydawała się bardziej... tutaj chyba powiedzieliby na to ,,ludzka". Zaatakowała ich i obroniła, na dobrą sprawę okłamała i przyznała do winy, śmiała się, a teraz nie mogła powstrzymać łez.
Kapitan spojrzał na nią najpierw ze zmieszaniem, a potem szczerą empatią. W tym momencie czarnoskóra faktycznie wydała mu się bezbronną i niewinną istotką, choć nadal pamiętał i był świadomy jej specyficznych umiejętności. Będzie musiał z nią potem zamienić słówko... ale nie teraz. Teraz dał jej się ukrywać za swoimi plecami i wycierać twarz w materiał chusty. Podczas marszu reszta oddaliła się od nich na bezpieczną odległość, a sam Maeno dodatkowo zwolnił, by rogata nie musiała za nim biec.

Słowa wampira przypomniały części kotołaków o ich własnych myślach, ale proste, twierdzące zdanie ,,Moje ciało jest martwe", we wszystkich obudziły dreszcze jakiejś pierwotnej grozy, choć zaraz za nimi pojawiła się paląca ciekawość i zafascynowanie. Tak - właśnie po to tu przyjechali! Odkrywać takie niesamowite zjawiska i być ich świadkami. Może część rzeczy trudno im było pojąć od razu, ale nie mogli zaprzeczyć, że dla karakali, wiedza którą teraz zdobywali była unikatowa i bardzo cenna.
Gdyby zaś tak przeanalizować sposoby odżywiania się dziewczyny, krwiopijcy i ich samych okazałoby się, że wiele się nie różnią. Jedyne co oddzielało je od siebie to ofiary - kotołaki nie żywiły się kosztem innych rozumnych ras, którymi najwyraźniej nie gardziła pozostała dwójka. I to było straszne. Pytanie czy oni po prostu nie mogli, czy nie chcieli wybierać na posiłki chociażby takich zwierząt.
Może póki co lepiej było nie ciągnąć tego tematu.

Gdy zatrzymała ich dwójka w pelerynach koty odstąpiły Vergilowi rolę reprezentanta grupy. Nie po raz pierwszy coś im się zdawało, ale taki układ był chyba w porządku. Może Alarańczyk miał większe szanse w dogadaniu się z Alarańczykami (choć patrząc po nim i Wiśni to mogło być to nieco naciągane stwierdzenie). Tak czy inaczej wampir jak zwykle zaczął pokojowo, co Sunbaryjczykom jak najbardziej odpowiadało, choć jeden by się do tego nie przyznał.
Brunetka zaś pokiwała głową, by nagle spojrzeć na bladolicego z zaskoczeniem. Nie spodziewała się chyba, że poza Io ktoś ją jeszcze upomni.
- Wybacz! - Powiedziała więc, uśmiechając się przepraszająco, ale nie w stronę Mansuna, a właśnie Vergila. Kotołak bowiem nie zwrócił uwagi na jej bezpośrednie stwierdzenie, zajęty uśmiechaniem się do nowych przeszkód. Nie wyglądał na kogoś kogo trzeba by przepraszać. Przynajmniej zdaniem dziewczyny.
- Hmmm... - Wymruczała podchodząc bliżej i rozmasowując dłonią podbródek w geście namyślania się. Popatrzyła na Vergila i Kanhumę oraz na czar pomiędzy nimi, podkreślany przez jak najbardziej fizyczną linkę. Kaptur przy tym zsunął się z jej włosów, lecz nie kłopotała się z tym aby go poprawić. Ogarnęła jeszcze raz wzrokiem całą gromadę.
Cztery fantazyjne koty giganty, jeden przygotowujący się do ataku. Czarnoskóra, rogata dziewczyna chowająca się za jednym z nich. Biedactwo! Wampir, pewnie arystokrata. Bardzo ciekawa drużyna. Dawno takiej nie mieli!
- Ale co wy tacy spięci? - Spytała ich z rozbawieniem, kładąc ręce na biodrach i pochylając się lekko do przodu. - Lasek może nasz, ale mówiłam; dacie się obejrzeć, to wam pomożemy! - Oświadczyła z dziarskim uśmiechem. - Chyba już nawet wiem kogo szukacie, prawda Io?
Jej towarzysz skinął głową.
- Tak, myślę, że nie byłoby złą myślą was tam zabrać... co myślisz? - Znów zwróciła się do kolegi, ale ten odpowiedział milczeniem. Ona jednak po delikatnym drgnięciu jego warg poznała odpowiedź.
- Wiii! - Podskoczyła uradowana, po czym ściągnęła z siebie płaszcz, by pokazać im, że niczego pod niem nie ukrywa i zbliżyła się, teraz już tak, że miała część z nich na dwa kroki od siebie.
- Co powiecie na to: my przepuścimy was przez nasz lasek i wskażemy drogę, a wy będziecie za nami szli i nie będziecie się oddalać, dobrze? To bardzo ważne. - Nagle zabrzmiała jakoś tak złowieszczo, ale uśmiechnęła się i zaraz machnęła ręką.
- A, jeszcze jedno! - Przypomniało jej się. - Jak pójdziecie z nami będziecie pod ochronnym czarem Io. Ale, ponieważ jest was tak dużo... nie zdziwcie się jak nagle zaczniecie widzieć różne nieprawdopodobne rzeczy. Nikt nas tu nie zaatakuje (nie powinien), na drodze nie ma przepaści, a wielkie tańczące grzyby to tylko tutejsze złudzenia. - Mówiła całkiem jak nauczycielka do szkolnej wycieczki, choć co najmniej dwoje z uczniaków władało potężną magią. W ogóle jej to jednak nie przeszkadzało.
- Gorzej jak zaczniecie się taplać we własnych wspomnieniach i innych, bardziej realistycznych przywidzeniach. - Dodała tonem ostrzeżenia. - Od razu mówię: to zwykła droga, nie ma tu waszych sióstr, braci czy kuzynów. No nie Io?
Mężczyzna znowu potwierdził skinieniem.
- Trzymajcie się blisko siebie (i nas) i pamiętajcie po co i z kim idziecie. Możecie rozmawiać, to czasem pomaga. - Zaśmiała się i wróciła do swojej nieco nadpobudliwej, wesołej postawy.

Kanhuma nie był przekonany. Droga pełna przywidzeń i iluzji nie wydawała mu się jakoś nadmiernie kusząca. Jednak prawdopodobieństwo, że właśnie taka prowadzi do Pana Winorośli wydało mu się wyjątkowo wysokie. Może ta dwójka naprawdę może ich, jeżeli nie doprowadzić na miejsce, to chociaż pomóc ominąć jakieś pułapki? Nie umiał stwierdzić czy im ufa. Był już zmęczony pojawianiem się coraz mniej przewidywalnych osób. Ale chciał też zdjąć z siebie klątwę łączącą go z wampirem i zaczynała rosnąć w nim kocia determinacja. Spojrzał na Vergila wzrokiem mówiącym ,,a niech już będzie!"
Tym bardziej, że Mansun już zdążył wyrazić swój entuzjazm:
- Przhmi ciekhawie! - Powiedział jakby obietnica pomieszania zmysłów wydawała mu się kusząca. - Możhemu pójźć, phrawda? - Popatrzył po towarzyszach, a potem zerknął na Wiśnię:
- Nie bhędzie si to przeszkhadzać, phrawda? - Zapytał, uśmiechając się.
- Miejmy to z głowy. - Wtrącił Zaradi, który już chyba się poddał. Niewiele zostało z jego hardej postawy kota-terrorysty, który tylko szuka okazji, by komuś dowalić. Przygarbił się, zamyślił i przestał podnosić głos. Przynajmniej chwilowo. Oczywiście na nową dwójkę spoglądał z jawną nienawiścią, ale i tak był pewien, że będą mieli to gdzieś. Nie będzie się już wysilał.

Dziewczyna uśmiechnęła się. Właściwie suszyła ząbki przez większość czasu, ale pomiędzy tymi przyjaznymi (w większości) grymasami pojawiały się przerwy. Dla równowagi usta Io pozostawały niemal nieruchome. Tylko jego czerwona towarzyszka umiała coś wyczytać z ich delikatnych drgnięć, które także z resztą nie były zbyt liczne.
- To jak, mamy aprobatę całej grupy? - Zapytała, ponownie zarzucając płaszcz na ramiona i przystępując z nogi na nogę. Chyba faktycznie chciała zostać ich przewodnikiem.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Wiśnia w przeciwieństwie do reszty grupy zachowywała spokój, podchodząc do nieznajomych dosyć sceptycznie z powodu ich aury. Otaczały ich nienormalne aury, przynajmniej mroczna elfka nigdy nie spotkała się z takimi do tej pory. Były one ciężkie od odczytania, co elfkę mocno zszokowało. Kim była? Magiem, który spędził większość życia z nosem w księgach. Umiejętności magiczne dla kogoś takiego były linią honoru, a tymczasem nie mogła odczytać aury tej dwójki.

Mroczną z dumania wyrwał dopiero Mansun, który z uśmiechem zapytał się, jaka jest jej opinia odnośnie do sytuacji.
        — Nie bhędzie si to przeszkhadzać, phrawda?
Podniosła głowę do góry, wyginając kark do niezbyt wygodnej pozycji, aby móc spojrzeć na pyszczek pytającego. Oceniając reakcję grupy z reakcją owego kotołaka, zaczynała rozumieć jedną rzecz o nim. Był dosyć beztroskim indywiduum, patrzącym na świat przez pryzmat pozytywnego myślenia. Zaczynała go mimowolnie lubić.
        — Miejmy to z głowy. — Tym razem odezwał się Zaradi, mający najwidoczniej dość czegokolwiek lub kogokolwiek związanego ze słowem „magia”.
        Wiśnia w milczeniu opuściła głowę, zrywając kontakt wzrokowy z kotołakiem i jeszcze raz wyjrzała za Mansuna, badawczo obserwując dwójkę nieznajomych. Io dawał wrażenie bardziej rozgarniętego i opanowanego z ich dwójki. Ciekawiło ją czy użył telepatii, bo chciał czy po prostu musiał. Odsuwając jednak mężczyznę na bok, postacią zwracającą najwięcej uwagi na siebie, była jednak towarzyszka Io.

        Ostatecznie, czując się o wiele lepiej, wyskoczyła zza kocich pleców nagle. Wylądowała, prawie że bezgłośnie na miękkim gruncie, odbijając się ponownie nagą stopą od ziemi, trzymając „kijek” za plecami i przytrzymując go dłońmi. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Ruchy elfki z miejsca na miejsce wydawały się bardzo nienaturalne i niemożliwe dla normalnej osoby. Zwykła osoba dawno straciłaby równowagę i wylądowała twarzą w ziemi, co nie wydarzyło się jednak z różowowłosą. Z każdym takim ruchem pokonywała odległość o wiele większa niż zwykłym krokiem, a jednocześnie każdy jej ruch był wolny i wypełniony gracją. Długi warkocz reagował na każdy ruch elfki, a ogon przecinał powietrze energicznie jak mały bicz, zdradzając trochę emocje właścicielki. Przypominała teraz bardziej kwiatowego duszka niż szalonego maga, którym po części była. Czuła się lepiej, więc całej sytuacji towarzyszyły też znane dobrze wszystkim płatki, tańcujące wesoło przed oczami obecnych i w większości ich okolicy.
        Gdzie przechodziła, tam tworzył się lekkie zawirowania i powiewy wiatru. Używając magii w taki sposób, pokonała dzielącą ją odległość od nieznajomych, póki nie znalazła się niecałe pięć piędzi od towarzyszki Io z uśmieszkiem od ucha do ucha, lądując z wyprostowanymi na boki rękoma.

        Ledwo mieniące się pod jej ubiorem tatuaże w końcu przygasły, a ona pochyliła się do przodu, opuszczając dłonie. Trzymając swego „kompana” za plecami, zlustrowała dwójkę z bliska inteligentnym spojrzeniem, przechylając głowę na boki na różne dziwne kąty. Zaczęła się krzątać wokół nich, a pewnym momencie nawet odważyła się ich powąchać, czy nawet z zaskoczenia złapać towarzyszkę Io za dłoń i ją polizać. Jedno było pewne po tych akcjach, elfka była nieokrzesana.
        Po owym zapoznaniu się z nim, w końcu stanęła ponownie przed nieznajomą, przeskakując z nogi na nogę jak ona wcześniej. Elfce najwidoczniej to się spodobało, jeżeli nawet zaczęła ją naśladować.
        — Jesteście ciekawi — powiedziała cichym głosem, unosząc jeden kącik ust do góry — Mają predyspozycje, aby być naszymi przewodnikami. — Odwróciła się do grupy z nieco poważnym, ale jednak figlarnym uśmiechem.
        Rzuciła jeszcze jedno spojrzenie przez bark na lasek, w który zaraz mieli pójść za swoim nowym przewodnikiem. Wyczuwała bardzo dobrze, że ów teren był specjalny. Nie było to jednak nic przyjemnego, bo miała dziwne wrażenie, że wejście tam dla normalnej osoby skończy się nieszczęśliwie. Nie należała do istot, które ufały każdej napotkanemu indywiduum. O ile była pewne, że sama dałaby radę przejść przez lasek bez aprobaty tej dwójki, nie miała pewności co do przeprowadzenia całej grupy w tak osłabionej formie. Nie zamierzała się porywać i udowadniać niczego, mimo wszystko była rozsądną istotą.
        — Znamy imię twojego towarzysza, ale jak mamy podążać za kimś, kto nawet nie zdradził nam własnego imienia? Chyba nie chcesz, abyśmy zaczęli myśleć, że coś ukrywacie, prawda? — zapytała z bardzo szerokim i wesołym uśmiechem, kołysząc biodrami na prawo i lewo.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wampir cały czas przyglądał się parze stojącej przed nimi. Nie patrzył na nich wzrokiem krwiopijcy spoglądającego na swoją ofiarę, bo, mimo że Sherreri zmniejszyła jego zasoby energii życiowej, to nadal miał jej dość sporo. Poza tym, nie był pierwszym, lepszym i młodym wampirem, a to oznaczało, że mógł wytrzymać dłużej bez świeżej krwi. Vergil patrzył się na te dwie, nieznajome osoby wzrokiem kogoś, kto bacznie ich obserwuje i jest gotowy do ataku lub obrony, gdy ci zrobią coś niebezpiecznego lub otwarcie zaatakują grupę. Wbrew pozorom, nie byli mu obojętni, przynajmniej jeśli chodzi o grupę kotołaków. Chcąc lub nie, wampir nie mógł powiedzieć tego samego o Wiśni, jednak nie dotyczyło to wyłącznie tego, co zrobiła niedawno – po prostu znał ją bardzo krótko i wątpił w to, żeby zdążyli się jakoś lepiej poznać. Całkiem możliwe było, że Vergil opuści Mansuna i resztę krótko po tym, jak uda im się odnaleźć Pana Winorośl i zdjąć klątwę. Nie to, żeby miał jakieś ważne rzeczy do zrobienia lub miejsca, w których musi się zjawić. Po prostu… nie będzie cały czas ich przewodnikiem po Alaranii. Z drugiej strony, może też jeszcze trochę z nimi zostać, nawet jak już nie będą mieli wspólnego celu, który wszyscy chcą osiągnąć. Ostatecznie doszło do tego, że jeszcze sam nie był pewien, ku czemu skłania się bardziej, więc będzie musiał zastanowić się nad tym raz jeszcze. Tylko, że pewnie stanie się to, gdy już poradzą sobie z aktualnym problemem dotyczącym całej grupy.
         – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wiecie, gdzie ukrywa się Pan Winorośl? - zapytał Vergil, spoglądając prosto na nieznajomą. Zaskoczyło go to lekko, co dało się zauważyć w lekko zmienionym tonie jego głosu. Cóż, nie spodziewał się czegoś takiego i, tak naprawdę, nie było mu w to łatwo uwierzyć. Ważne tu też było to, że te dwie osoby są im nieznajome, a to oznaczało też, że może być ciężko obdarzyć ich zaufaniem. Znaczy… na pewno nie będzie działo się to z każdym z grupy, jednak na pewno sam Vergil myśli o tym właśnie w ten sposób.
         – Hmm… Czyli w lesie są zastawione pułapki na nierozważnych podróżników? - zapytał, głównie dla pewności. Wnioski nasuwały się same, jednak były one tylko przypuszczeniami, które trzeba było potwierdzić.
         – Czy to może jakaś dziwna, magiczna aura tego lasu, która sprawia, że podróżnicy widzą dziwne rzeczy i tak dalej? - zadał kolejne pytanie, zanim jeszcze kobieta zdążyła odpowiedzieć na to pierwsze. Najwyżej zgodzi się z jedną z tych rzeczy, a on będzie miał lepszy wgląd w sytuację. Takie informacje mogą okazać się przydatne do zrozumienia sytuacji, w której niedługo mogą się znaleźć. Wspomnienie o ochronnym czarze mogłoby podpowiedzieć, że to bardziej aura tego miejsca, a nie magiczne pułapki, jednak nadal nie można było być pewnym, jeśli nie usłyszało się odpowiedzi od kogoś, kto ma odpowiednią wiedzę.
         – Czyli, im większa siła woli danej osoby, tym mniejsze szanse na to, że odróżni iluzję od rzeczywistości? - dopytywał dalej. Wyglądało na to, że wampir zastanawia się nad czymś, jednak nie chce zdradzić co to takiego. Rzeczywiście tak było, a Vergil nie mówił wprost o swoim planie, bo musiał mieć konkretne odpowiedzi na swoje pytania. Jeśli na to dotyczące siły woli uzyska odpowiedź twierdzącą, z całą pewnością będzie mógł powiedzieć im wszystkim, co też sobie wymyślił… chociaż, może nawet zrobi to, gdy nie usłyszy tego, co chciałby usłyszeć. Tak, żeby zaspokoić czyjąś ciekawość.

         – Dobra, jeśli chcecie wiedzieć, co chodziło mi po głowie, to był to pewien plan. Jeśli to zaklęcie ochronne może nie objąć całej grupy, niech w miejscach, w których może ono nie działać cały czas, idą osoby z największą siłą woli, aby nie uległy iluzjom i cały czas zdawały sobie sprawę z tego, że to, co widzą, nie jest prawdziwe. Bliżej twojego towarzysza będą szli ci ze słabszą wolą, przez co będą mieli pewność, że znajdują się w zasięgu zaklęcia ochronnego – wypowiedział to na jednym wdechu, chociaż rozglądał się po poszczególnych osobach, sprawdzając to, jak reagują na jego pomysł i jego poszczególne części. Skończył mówić dość szybko, bo plan nie był skomplikowany i każdy powinien dać radę go zrozumieć… jednak brał pod uwagę możliwość pojawienia się jakichś pytań.
         – Mnie nie chcecie oglądać, więc to nie ode mnie zależy ta aprobata – odparł bez emocji w głosie, wzruszając przy tym ramionami. Nie to, żeby mu coś takiego przeszkadzało, po prostu nie czuł, że jego zdanie na ten temat będzie miał większe znaczenie niż to, co powiedzą kotołaki i Wiśnia. A skoro o niej mowa… dziewczyna znalazła się bliżej Io i jego towarzyszki, zaczynając robić jakieś dziwne rzeczy, włączając w to polizanie ich po dłoniach. Nie znał jej długo, jednak czasem zachowywała się ona w miarę normalnie, aby chwilę później robić coś zupełnie odwrotnego. Przynajmniej, gdy się odezwała, zadała odpowiednie pytanie, które, swoją drogą, sam Vergil też miał zamiar zadać. Dobrze by było znać imię tej dziewczyny, zawsze oznaczało to, że znają ją troszeczkę lepiej, a na pewno na tyle dobrze, żeby nie nazywać jej nieznajomą. Nawet, jeśli robili to wyłącznie w myślach. Wampir prawie cały czas przyglądał się im tak, żeby w zasięgu jego wzroku znajdował się zarówno mężczyzna, jak i kobieta, jednak teraz skupił wzrok na dziewczynie.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Brunetka popatrzyła na Vergila z beztroskim uśmiechem, ale w jej ciemnych oczach wyraźnie odbiła się chwilowa powaga i najwyraźniej - jakiś cień inteligencji. Oczywiście znając ją tak krótko trudno było stwierdzić jaki poziom intelektu sobą reprezentuje, ale nadpobudliwość i szczerzenie się nigdy nie były kojarzone z mędrcami. Jak już z wioskowymi głupkami lub utalentowanymi szaleńcami, którzy stali po drugiej stronie kontinuum. Ona zaś przypominała kogoś pośrodku. Nie wyglądała na całkiem okrzesaną i mówiła nieco dziwacznie - zwłaszcza kiedy zwracała się do swojego białego kompana. Nie można było jej jednak na tym etapie odmawiać władz umysłowych - mimo że nieco chaotycznie, mówiła z sensem i prawidłowo reagowała na sygnały wysyłane przez ‘gości’, a także otoczenie. Teraz zaś podeszła do wampira (najwidoczniej uwielbiała się kręcić między ludźmi) i choć z tej odległości dłoni by sobie podać jeszcze nie mogli to mogli lepiej przyjrzeć się swoim twarzom.
- To właśnie mówię! - Odparła całkiem milutko na pytanie o Pana Winorośl. Aż dreszcz ją przeszedł gdy usłyszała to imię, ale o dziwo był to dreszcz nie strachu, lecz ekscytacji. Sama jednak wolała tego miana nie wymawiać. Było takie jedno powiedzenie o wilku, lesie i wywoływaniu, które swego czasu wzięła sobie do serca. - Ale wiesz… nie tak dokładnie. Mam na myśli - Zakręciła się w miejscu - Że wydaje mi się, że wiem gdzie on teraz jest. Bardziej jednak do stanu mojej wiedzy pasowało by określenie ,,był”. - Przyznała bez cienia wahania. - Na pewno jestem w stanie podać wam przybliżoną lokalizację. Więcej! Tam jesteśmy w stanie was zaprowadzić! Ale muszę zastrzec, może okazać się, że trzeba będzie się wspiąć nieco wyżej, pójść w bok lub wejść głębiej. Nie mogę obiecać, że doprowadzę was tuż przed jego, ekhm, próg. Lepsze to jednak niż błąkanie się po górach nie wiedząc od czego zacząć! - Dodała zaraz radośnie i oddaliła się znowu, by na chwilę stanąć obok towarzysza. Jednak jej wymiana zdań z mężczyzną nie skończyła się wcale.
Znowu skupiła na nim swoją uwagę (przynajmniej w większej części) i oparła się o ramię kolegi, jakby zapominając, że on też jest żywą istotą, a nie jakimś tam tylko milczącym słupkiem. Zachowywał się jednak bardziej właśnie jak przedmiot niż człowiek i nawet nie zareagował. O dziwo - także się jakoś specjalnie nie zachwiał, choć dziewczyna swoją masę miała, a on wcale nie był od niej wyższy i jakoś specjalnie tęższy. W sumie wyglądał na dosyć chudego typka, choć przez luźną szatę ciężko było ocenić jego budowę - ramiona miał jednak stosunkowo wąskie, możliwe więc, że z urodzenia nie był typem siłacza.
- Hmm… - Dziewczyna wyraźnie się namyśliła zanim udzieliła kolejnej odpowiedzi, ale i nie zajęło jej to dużo czasu. - Ciężko powiedzieć. - Stwierdziła w końcu z tym samym, rozbrajającym uśmiechem mówiącym ,,w sumie nie wiem co ja tu robię i jakim cudem żyję, ale to działa!” i kontrastującym z nim spojrzeniem istoty inteligentnej, a może i nawet uczonej.
- Io, powiesz co? - Zerknęła na milczącego kolegę, po czym sama kontynuowała:
- Dziwne rzeczy w naszym lasku zaczęły się dziać na długo zanim się urodziłam. - zaczęła wywód - Od tej pory w każdym pokoleniu byli tacy, którzy uczyli się magii i sprawdzali co się tu wyrabia… każdy w miał swoje teorie i w końcu wszystko to obrosło w legendy. Wiecie jak jest. - Wzruszyła ramionami. - Każdy miał swoje wnioski… a teraz ja i Io pilnujemy lasu. Naszego lasku. I dróg. Dróg też. - Pokiwała głową. - Patrzymy kto przychodzi i czasem, cóż, oferujemy komuś pomoc jeżeli jest wart uwagi. - Uśmiechnęła się niewinnie i słodko, a na ustach białowłosego pojawił się karcący grymas. Był to jednak grymas delikatny i nietrwały - zaraz też zniknął, jak płatek, który opadł na rozgrzaną życiem skórę. Zaraz nie pozostał po nim nawet ślad.
- Nie złość się, wiem że lubisz ludzi. - Zwróciła się do niego nagle, dźgając go palcem w blady policzek - Przecież ostatnio im pomagamy, prawda? - Mówiła coraz ciszej, by w końcu wyszeptać mu coś na ucho i w końcu się od niego oderwać.
- A więc mówiąc prościej! - Znowu zwróciła się do ekipy, rozpościerając szeroko ręce. - Nie mogę wam udzielić pewnej odpowiedzi na to pytanie! Zakładam jednak (tak osobiście i prywatnie), że jedno i drugie. Może aura tego lasu sama w sobie jest pułapką? - Zasugerowała, z wyraźną radością. Jakby żadna klątwa ciążąca na miejscu, w którym spędzała większość czasu nie mogla jej zaszkodzić.
Zaradi już wiedział, że się nie polubią. Pragnął aby się rozmyśliła, zniknęła między świerkami i zostawiła ich w spokoju. Z drugiej strony jednak - podążanie za nimi było chyba jedynym wyjściem jakie im zostało. Bo o ile zakapturzeńcy nie budzili w nim nawet krzty pozytywnego uczucia, to jednak najprawdopodobniej mieli możliwości, które ułatwią im dotarcie do grubasa, zdjęcie klątwy i rozstanie się z pijawkami obu płci. Za sprawą krótkiego impulsu popatrzył na monitum Mansuna. To, od jakiegoś czasu w ogóle nie rzucało się w oczy idąc gdzieś spokojnie z boku i nawet nie mrucząc do siebie niczego niepochlebnego o otaczającym go świecie. Kapitan już zaczął sympatyzować z artefaktem - mimo, że nie wierzył w posiadanie przez nie uczuć, to jednak miał wrażenie, że czworonożny karakal jest tak samo zdeprymowany jak on. Zainteresowało go jednak, że nie wyskoczył teraz z tym swoim ,,nie”. O ile dobrze pamiętał ostrzegł ich tuż przed pojawieniem się Wiśni (według Zaradiego - jak najbardziej słusznie). Na tę dwójkę dziwaków jednak w ogóle nie zareagował. Czyżby nie byli aż tacy groźni?
- Pomijając już fakt, że jedną z przeszkód jesteśmy tutaj my! - Dodała brunetka wesoło, a Zaradi zgrzytnął zębami. Nie - jednak im nie zaufa.
Przysłuchał się za to wampirowi. Mężczyzna miał niestety głowę na karku, ale blond karakal czekał aż w końcu gdzieś się omsknie. Nie mógł być nieomylny. I na szczęście - najwyraźniej nie był.
- Trudno powiedzieć - Kobieta uniosła oczy ku niebu i znów przyłożyła palec do brody. - Ale podoba mi się twoje podejście! - Pochwaliła go. - Dużo myślisz, to się przydaje! - Nie powiedziała jednak nic więcej przez pewien czas, wampir więc w spokoju mógł podzielić się swoim pomysłem. Zwrócił tym na chwilę na siebie uwagę Io, ale nic szczególnego z tego nie wyniknęło. To nadal kobieta prowadziła w rozmowie.
- Nieźle, nieźle… - Pokiwała głową znowu podchodząc bliżej do krwiopijcy. - Ale może nie zadziałać. Może, ale nie musi. Może może. Ale może nie! - Zanuciła i w końcu stanęła prosto. Czujnie spojrzała wampirowi w oczy. Nie musiała zanadto zadzierać głowy, bo jak na kobietę była słusznego wzrostu, ale do samego Vergila trochę jej jednak brakowało.
- Nie chciałbyś skończyć owładnięty iluzją, co? Chyba nikt by nie chciał! - Spytała, odpowiedziała sobie, po czym podeszła do tego kotołaka, który najmniej sobie tego życzył. Blond kapitan omal nie fuknął, gdy ostrożnie dotknęła jego futra. Nie użerał się z nią jednak długo, bo zaraz wróciła na swoje pierwotne miejsce przy Io. Poprawiła płaszczyk.
- Jesteście ciekawi… tacy ciekawi! Ale nie mogę zapewnić, że twój plan jak-kolwiek-się-pan-nie-nazywasz wypali. - Niespodziewanie wróciła do tematu.
- Czasami obrywają najgorzej ci, którzy zdawało by się powinni być najodporniejsi. Oczywiście może być to wina niedoskonałości czarów Io, ale wątpię, to utalentowany gość! - Powiedziała z taką dumą, jakby co najmniej sama odpowiadała za jego edukację. - Tutejsze… zjawiska, magia, jak tego nie nazwiecie, są przede wszystkim NIEPRZEWIDYWALNE! - Huknęła z nieprzyzwoitym wręcz entuzjazmem, by zaraz się wyciszyć.
- Chcieliśmy znaleźć w tym jakąś regułę, ale co próbujemy to dzieje się co innego niż poprzednio. Jakieś schematy oczywiście znamy, ale jednym z nich jest to, że zawsze może zdarzyć się coś czego cała grupa nie przewidziała. Czego my nie przewidzieliśmy. - Dodała nieco zbolałym głosem.
- Poza tym problem jest jeszcze jeden, też dość ważny. Jak ustalić kto ma najsilniejszą wolę? - Wyszczerzyła się. - Trudno to zmierzyć i zbadać. Musicie być naprawdę zgrani skoro wiecie o sobie aż tyle! - Powiedziała z jawnym uznianiem. - Jeżeli wiecie, że ktoś źle reaguje na takie rzeczy to pewnie, dawajcie go tu do nas bliżej. - Wykonała zachęcający gest, jakby chciała najsłabszego nieszczęśnika przytulić do własnej piersi.
- Ale reszta… sądzę, że skoro tutaj jesteście większość z was jest dość… wytrzymała psychicznie. Możecie tam się zastanawiać, który bardziej, ale nasz lasek wybierze sam. - Odwróciła się do nich plecami. - Zawsze wybiera (o ile w ogóle) i nigdy nie udało nam się przewidzieć na kogo padnie. Czasem to cała grupa, czasem nikt. Ale podziwiam twoje poświęcenie dla przyjaciół! - Gwałtownie zawróciła i wskazała na Vergila. - Albo twoją pewność siebie. - dodała z zadziornym uśmieszkiem. Lubiła różnorodność wśród ‘gości’. A wśród tych konkretnych była ona wręcz namacalna.
,,Kto chce nich idzie dalej od grupy, ale wtedy nie bierzemy za to odpowiedzialności.” - w głowach wszystkich pojawił się znajomy już, pozornie wyprany z emocji głos.
- Pff! Nigdy nie bierzemy! - Zaśmiała się brunetka. - Tak osobiście to my nawet odradzamy wam iść dalej! Ale skoro już macie powody - zerknęła na linkę - to trochę wam pomożemy! Czemu nie! - Zatarła dłonie, w międzyczasie z ciekawością obserwując skaczącą w ich stronę ogoniastą dziewczynę.
Gdy ta znalazła się bliżej kobietka nie odrywała od niej uważnego spojrzenia, ale usta stale wygięte miała ku górze. Sprawiała wrażenie kogoś, kto patrzy na urocze dziecię, a nie potężnego maga o skrajnie nietypowym wyglądzie. Ale czarnoskóra była w końcu niska i taka słodziutka!
Nie przeszkadzało jej oglądanie ze wszystkich stron - w końcu sama zaczęła chichotać i z lekka się obracać, żeby za rogatą nadążyć. Io natomiast stał nieruchomo, z lekko pochyloną głową. Kto był jednak uważnym obserwatorem mógł dostrzec, że nie było to jego normalne ignorowanie otoczenia (czy też towarzyszki), a nerwowe spięcie wszystkich mięśni połączone ze skrajną dezorientacją. Wcześniej nie wyglądał jakby bał się kompanii dziwadeł - jak potężni by nie byli. Teraz jednak postawiony został w sytuacji skrajnie dla niego niekomfortowej, tudzież zaskakującej i choć nie pokazał tego po sobie wyraźnie - gwałtownie zareagował na zachowanie rogatej. Kiedy się odsunęła głośno przełknął ślinę i odetchnął. Brunetka zaśmiała się tylko i wytarła polizaną rękę w swój czerwony płaszcz.
- Wy też! - Odpowiedziała Wiśni przyjaźnie. - Bardzo ciekawi! Dlatego was puszczamy! - Puściła do niej oczko, choć sądziła, że ta akurat osóbka nie boi się ich dwuosobowej blokady. Co szkodzi z nią jednak pożartować?

Koty popatrzyły na czarnoskórą i bladolicego, potem na Io i brunetkę, a w końcu na siebie nawzajem. Choć każdy miał inną minę, w miarę zgodnie pokiwali głowami. Taki układ im (powiedzmy) pasował! Z resztą - nie mieli większego wyboru. Mansun jednak otwarcie cieszył się, że znaleźli kolejnych interesujących, alarańskich przewodników. Wskazywała na to jego postawa, mina i błyszczące, kocie oczy spragnione kolejnych wrażeń i znajomości. Fon nie zignorowałby rozkazów, Zaradi i Kanhuma, choć pełni obaw i złych przeczuć - nie oponowali. Kapryśne monitum zaś tylko tupnęło. Mogli ruszać!
Ale faktycznie - najpierw formalności.

- Moje imię? - Zapytała brunetka zdziwiona. - Oh jej. Oh jej! Nazywajcie mnie Czerwony Kapturek, co? Co!? - Zawołała klaszcząc w dłonie i podskakując z podekscytowania. Io jednak złapał ją za pelerynkę i ustawił z powrotem na ziemi.
,,Nie wygłupiaj się. Jakby coś się stało łatwiej wymówić krótsze imię. Jedno-dwu sylabowe.” - zganił ją lekko. Biorąc pod uwagę jak on się nazywał poprzeczka wygody była postawiona wysoko. Choć z drugiej strony dwie samogłoski obok siebie spowalniały artykułowanie. Gdyby więc nazwała się ,,Ta” lub ,,Mi” - wygrałaby bez większego problemu.
- Mfmm… masz rację, szkoda. - Westchnęła. - A więc niech będzie! Mówicie mi Ir! - Zdecydowała, a miano to pasowało do niej tak bardzo, że w sumie nie wiadomo czy faktycznie nie było tym nadanym jej przez rodziców. Ir i Io. Strażnicy Lasu.
Nowi przewodnicy drużyny dziwadeł.
- A wy… wy będziecie ,,Jeden”, ,,Dwa”, ,,Trzy”, ,,Cztery”, ,,Pięć” i ,,Sześć”! - Powiedziała wskazując kolejno na Mansuna, Wiśnię, Kanhumę, Fona, Zaradiego i Vergila.
- I ,,Siedem”. - Dodała zerkając na kotokształtne Monitum.
Było to nieco niegrzeczne nadawać ksywki nowo pozostałym osobom bez konsultacji z nimi (a tym bardziej je numerować), ale kobieta zdawała się tym nie przejmować w najmniejszym nawet stopniu.
Io postanowił nieco ją wytłumaczyć.
,,Wybaczcie, ale najpewniej nie zapamiętałaby waszych imion, w tak krótkim czasie. Zwykle robi więc ‘odliczanie’ i trzyma się go do końca drogi. Zapamiętajcie więc wasze numery i reagujcie gdy będzie was wołać. To wiele ułatwi.” Powiedział z jakąś łagodną nutą w tym swoim wewnętrznym głosie. Potem zaś odwrócił się i ruszył za towarzyszką. Wykonał przy tym ręką jakiś tajemniczy gest i aura w okół nich nieco się zmieniła - zaklęcie ochronne zaczęło wyraźnie działać.

- Tho jhak w khońcu idziemy? - Zapytał Vergila Mansun, zrównując się z nim. - Ty chsesz zostać bliżchej Iho, prhrawda Kanhuma?
Porucznik pokiwał nieśmiało głową. Tak naprawdę nie chciał iść za blisko nich, ale zdawał sobie sprawę, że w świecie iluzji może nie poradzić sobie najlepiej. Z drugiej jednak strony pamiętał co mówiła ich nowa przewodniczka - ten system jest nieprzewidywalny. Nawet będąc tuż obok mógł… paść ofiarą tego dziwnego lasu. Teoria Vergila nadal jednak w jakiś sposób do niego przemawiała i wolał trzymać się grupy. Tym bardziej, że zgodne to było także z poprzednimi słowami Kapturka.
- Jha theż moghę iśźć blisko! - Powiedział Kapitan z uśmiechem, chcąc nieco poprawić koledze humor i trącił go delikatnie, wystającym spod chust łokciem. Było to być może nieco zbyt poufałe zachowanie, ale obu karakalom jak najbardziej służyło.
I Fon nagle znalazł się w mniejszej odległości od nich, choć ufał swoim wszystkim zmysłom. Tylko Zaradi ociągał się z formowaniem tego być-może-nic-nie-dającego szyku. Z pechowym Mansunem w szeregach jeżeli coś ma go dopaść to dopadnie go i tak i tak. Już czuł jak wszystkie złe siły zbierają się i czają, zerkając zza rozłożystych gałęzi.
Na pewno będzie ich pierwszą ofiarą.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

        Wiśnia jako dobra obserwatorka zauważyła takie niuanse jak wytarcie dłoni czy też reakcje męskiego towarzysza kobiety. Nie miała pewności do prawdomówności tej dwójki i ile prawdy zawierały ich słowa. Nie wyczuwał od nich negatywnych zamiarów, przynajmniej jak do tej pory.
        Sherreri miała jednak pewność co do jednej rzeczy – tajemniczości nieznajomych; intrygowała ją. Samo nadawanie im „imion” w postaci kolejnych cyfry wydawało się nietaktowane, ale jako osoba zgłębiająca arkana, nie brała takich drobiazgów do serca. Trochę urocze to nawet było, biorąc pod uwagę późniejsze tłumaczenie. Wiśnia uśmiechnęła się delikatnie, lustrujących ich uważnie, jak bezcenne próbki. Spojrzenie elfki dawało wrażenie inteligentnego, ale nie można było odrzucić wrażenia, że gdzieś głębiej w nim tkwi szaleństwo.
        — Ir i…
        Przymrużyła oczy w towarzystwie krótkiej przerwy w wypowiedzi.
        — Io.
        Przemieniona przysunęła palec wskazujący po dolnej wardze, trzymając na wodzy wszelkie magiczne zboczenia, jakie teraz ją ogarniały. Dla maniaka magii dwójka nieznajomych była jak najmilsza niespodzianka. Wszystko to spowodowało rumieńce na twarzy przemienionej i energiczne machanie pędzelkiem (tzn. ogon).
        W końcu obróciła się na pięcie i lekkim krokami powróciła za plecy Mansuna, opierając się o niego z zadowoloną miną. Słuchając wszystkich obaw grupy, dodała melodyjnym głosem:
        — Jak iluzje jednak was dotkną, zjedzcie moją magię. — Przeczuwając nadchodzące pytania i dziwne spojrzenia, postanowiła od razu wytłumaczyć. — Motyle. Tylko nie obiecuję, że to, co zobaczycie, będzie przyjemniejsze od iluzji, o których mówiła ta dwójka. Iluzja, którą wtedy zobaczycie, będzie lustrem najgłębszych otchłani waszych dusz. Tylko które z was jest gotowe na konfrontacje z tym? — Głos przemienionej wydawał się opiekuńczy, ale był podszywany grubą groźbą.
        — Jedyny plus, że was to nie skrzywdzi. Co najwyżej się załamiecie psychicznie. — Wzruszyła ramionami i zamknęła oczy, chłonąc z zadowoleniem ciepło bijące od kotołaka.
        Położenie przemienionej w szyku było więc całkowicie uzależnione od tego, gdzie znajdował się Mansun. Póki nie protestował, zachowywała się jak jego cień i nie odpuszczała go na krok.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Wampir zastanowił się nad tym, co powiedziała kobieta. Nie ufał tej dwójce i wolałby z nimi nie podróżować, jednak jeśli mówiła prawdę, ich wiedza na temat miejsca, w którym przebywa lub przebywał Winorośl, może okazać się naprawdę pomocna. No i na pewno zaoszczędzi im czasu, który musieliby poświęcić na sprawdzanie każdej jaskini, która mogłaby być kryjówką osoby, której szukają.
         – Jeśli go tam nie będzie i użył magii, żeby zmienić miejsce pobytu, to może udałoby się jakoś wykryć miejsce, w które się przeniósł – odparł Vergil, chociaż bardziej brzmiało to, jak pomysł, który poddawał analizie i nie był pewien, czy będzie on wykonalny. Mogłyby to być też jego myśli, które przypadkowo wypowiedział na głos. Nieumarły naprawdę nie był pewien, czy to zadziała i uda im się w ten sposób ustalić nawet przybliżoną lokalizację Pana Winorośli. Gdyby się udało, byłoby świetnie, bo wiedzieliby gdzie szukać.

Vergil uważnie wysłuchał tego, co para mówiła na temat lasu, niebezpieczeństw w nim czyhających, a także o jego aurze. Miejsce to wydawało mu się czymś… dziwnym. Żył dość długo, bo prawie sześć wieków, a nigdy nie słyszał o skupisku drzew z takimi właściwościami, które w dodatku znajduje się w okolicach Szczytów Fellarionu. Z drugiej strony, on sam uważał, że podróżować zaczął dość niedawno, więc najpewniej znajdą się jeszcze miejsca, w których go nie było. Oczywiście, Vergil będzie musiał to zmienić, jednak wszystko w swoim czasie – najpierw musiał uporać się z tym dziwnym zaklęciem, które połączyło go z jednym z kotołaków z grupy, z którą teraz podróżuje. Do tego musieli znaleźć Pana Winorośl, jednak tutaj sprawa przedstawiała się tak, że byli już coraz bliżej tego jegomościa.
         – Nie dowiemy się, czy zadziała, dopóki tego nie sprawdzimy – odpowiedział kobiecie, wzruszając przy tym ramionami. On także patrzył jej prosto w oczy, dzięki czemu widziała, że jego propozycja jest jak najbardziej poważna i naprawdę powinni to sprawdzić. W każdy razie, Vergilowi wydawało się, że będzie właśnie tak, jak powiedział, jednak taką informację postanowił zachować dla siebie.
         – Jeśli o mnie chodzi, wystarczą mi własne doświadczenia związane z próbami kontrolowania mnie, czytania moich myśli i innymi sytuacjami, w których trzeba złamać czyjąś wolę… Wywnioskowałem z tego, że mam naprawdę silną wolę, więc jeśli mamy ustawić się tak, jak zaproponowałem, to mogę iść na końcu – odpowiedział po krótkiej chwili, którą poświęcił na rozmyślanie nad czymś. Słysząc jego słowa, można było stwierdzić, że Vergil przywoływał w myślach sytuacje, o których wspomniał przed chwilą i na podstawie ich przebiegu ocenił to, jak bardzo silna jest jego wola.
”To drugie. Zdecydowanie to drugie” – pomyślał, gdy kobieta powiedziała, że podziwia jego poświęcenie dla przyjaciół albo jego pewność siebie. Wampir wiedział, że nie mógł nazwać kotołaków przyjaciółmi, bo znali się zdecydowanie za krótko. To samo mógł powiedzieć o różowowłosej, chociaż wydawało mu się, że dziewczyna nie darzy go zbytnią sympatią. Nie, żeby było to coś złego, bo możliwe, że dzięki temu nie będzie próbowała zabierać jego energii życiowej.
         – Jeśli pójdę na końcu, będziemy mogli napiąć linę, której możecie się trzymać, żeby się nie zgubić lub oderwać od grupy – zaproponował wampir. Skoro ten las był nieprzewidywalny według ich przewodników, to musieli założyć, że właśnie tak jest, nawet jeżeli mogli oni kłamać, albo nie stanie się nic, co przeszkodzi w ich wędrówce. Omamy wzrokowe lub słuchowe naprawdę mogły sprawić, że osoba poddana im zdecyduje się oddzielić od grupy i ruszyć w ich stronę, nawet nie myśląc o tym, że to, co słyszy lub widzi, jest jedynie iluzją, a nie czymś prawdziwym. Spojrzał też na innych, jasno chcąc poznać ich zdanie na ten temat, bo przecież nie mógł za bardzo oddalić się od Kanhumy, żeby negatywne efekty klątwy nie zaczęły na nich działać.
        W każdym razie, Vergil był gotowy do drogi. Spojrzał tylko dziwnie na Wiśnię, gdy ta wspomniała o zjedzeniu jej magicznych motylów – zupełnie jakby patrzył na osobę szaloną, którą dziewczyna całkiem możliwe, że była. Wampir już teraz stwierdził, że nawet nie ma zamiaru zastanawiać się nad tym, czy zje przynajmniej jednego motyla, bo już teraz wiedział, że czegoś takiego na pewno nie zrobi.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

Ruszyli. W końcu. Całą ekipą. Na przedzie krocząca w podskokach Ir, która nie została nazwana Czerwonym Kapturkiem, tuż za nią snujący się niczym senna zjawa Io skupiający się na zaklęciu, zaraz po nim Kanhuma — wylękniony i napinający linkę, która łączyła go z wampirem idącym na tyłach. Ją zaś chwycili Mansun i Fon, którym pomysł krwiopijcy bardzo się spodobał — logika i prostota od niego bijące były jak gwarancja sukcesu. Że też sami o tym nie pomyśleli!
Kanhuma także był za, ale dla swojego komfortu zgarnął jeszcze na zapas trochę sznura, który teraz zwisał luźną pentelką z jego zaciśniętej pięści. Tak na wszelki wypadek. Gdyby napięli go całego i oddalili się od siebie zbyt mocno, pewnie po jakimś czasie klątwa dałaby mu się we znaki. I choć odległość, którą ustalili, miała być bezpieczna, nie znaczyło to wcale, że utrzymywanie dystansu mu nie zaszkodzi. Nadal było jednak między nimi tyle miejsca, że wszyscy mogli się spokojnie ustawić.
Jedynie Zaradi pogardził tą zdroworozsądkową propozycją. Zajął pozycję o kilka stóp przed Vergilem, naburmuszył się i skrzyżował ręce na piersiach. Nie, by nie wierzył w sens utrzymywania się w kupie poprzez kontakt fizyczny, ale był dumny/(durny) i ostatnie czego pragnął to iść po sznurku za kwoką-Kanhumą. Na sugestię Ver-gila silnowolnego z resztą. Ten cholernik irytował go swoją pewnością siebie. Nie… to jednak nie to. Najbardziej gryzło go wewnętrzne przekonanie, że jeżeli ktoś dostanie omamów to na pewno nie wampir. On przejdzie przez wszystko bez wysiłku i powie tylko na końcu „a nie mówiłem”. Za to im, kotom jak nic się oberwie. I zapewne nawet nie Mansunowi. Nie — wszystkie najgorsze rzeczy spadną na najbardziej blond czuprynę w zespole. Jego samego. Czy złapie się linki, czy nie, jego los był przesądzony i przypieczętowany — nim dotrą do Pana Winorośli, los złamie go, skopie i pokaże, że przez całe swoje życie nie miał racji. Oto co się stanie! Zadziorny młodzieniec będący obiecującym karakalem już od najmłodszych lat, przemocą zostanie wbity w szary szereg, choć zawsze pilnował swojego miejsca. Tylko po prostu pewien był, że to jego miejsce jest ponad motłochem. Za zasłużonymi wojownikami, mędrcami i naukowcami. I co? Teraz gania po przeklętym lesie, dając się wodzić za nos jakiemuś szurniętemu magowi. Wszyscy się dają. Jak przedszkolaki, z których postanowił zakpić jakiś nienormalny dorosły. Ciekawe czy Kapturek i Anemiczny Milczek faktycznie będą w stanie im pomóc się do niego dostać. Nad tym, co miało nastąpić potem, wolał się nie zastanawiać.

Zaradi czarnomyślał, Mansun zaś i Kanhuma z uwagą popatrzyli na Wiśnię. To, co mówiła, było dla nich szalone, ale prawdopodobne. Już widzieli, co potrafiła, już trochę im tłumaczyła. Wyssała energię z wampira.
A to znaczyło, że jeżeli chodzi o przenoszenie ‘mocy’ z jednej osoby na drugą — znała się na tym. Ale czy warto było próbować tego rodzaju ratunku? Konhuma miał wątpliwości. Bał się tego, co może siedzieć w jego wylęknionym sercu czy też umyśle… może iluzje lasu nie będą aż takie nieznośne? Na pewno nie chciał załamać się akurat teraz. Kiedy już tak daleko zaszedł. Chciał wierzyć, że jest silny, że pasja i oddanie doprowadziły go tam… gdzie sobie poradzi. Skoro dał sobie radę z klątwą (znaczy dawał, bo przecież cały czas na nich ciążyła) to i iluzje tudzież omamy także nie mogły go teraz zatrzymać. Ani sprowokować do zjedzenia wiśniowatych, mocno podejrzanych motyli.
Ale miło, że o nich pomyślała i zaproponowała coś takiego. Ciekawe czy inni się skuszą?
Zerknął na kapitana Mansuna, ale ten z dziarską miną kota, który rusza na przygodę, szedł z czarnoskórą przyczepioną do pleców i patrzył beztrosko na falujący płaszczyk Ir. Zaradi był w fazie zbierania sił do wybuchu, Fonowi nie można było pokazać własnych obaw. Za to Io jakby na chwilę przechylił głowę. Wyglądało to tak, jakby chciał odwrócić się w stronę rogatej, ale zrezygnował i teraz nie dawał po sobie poznać zainteresowania. Ale niebieskie oczy karakala już zobaczyły, co trzeba. Ir za to nie kryła się z niczym:
- Ale masz ciekawe te swoje sztuczki! - krzyknęła z uznaniem, choć słowo ‘sztuczki’ mogło wcale nie być odebrane jako komplement. - Nie widziałam jeszcze czegoś takiego! Te, te — odwróciła się w marszu. — A ja będę mogła spróbować? - Zapytała pełna entuzjazmu, wskazując palcem na swoje łapczywe usta.
,,Nie” Chłodny głos Io przerwał jej całkiem stanowczo. ,,To… mogłoby nam sprawić problemy”. Wytłumaczył się chyba właśnie przed towarzyszką i minimalnie przyspieszył. Zdawał się nieco rozproszony. Nie pocieszało to Kanhumy, który jednak liczył na działanie ochronnego zaklęcia.

- A thy nhie bohisz się omamów? - zapytał Mansun Wiśni z typową dla siebie niefrasobliwością zerkając na nią z ukosa i szczerząc przyjaźnie koci pyszczek. Tylko tyle powiedział, choć tak naprawdę w myślach zastanawiał się, jak potężnym i doświadczonym magiem musi być ogoniasta dziewczyna. Nie miał pojęcia czy mogą jej ufać — pewnie nie mogli — ale nie zmieniało to jego pełnego naiwnej dobroci nastawienia. Zastanawiał się, czy różowowłosa pomogłaby im w razie kłopotów. Już raz to zrobiła. Z drugiej strony wolał, aby nie musiała się przemęczać i mogła pozostawić wszystko w rękach ich przewodników. Jak miło byłoby dojść do celu bez żadnych kłopotów!
- Fuj! - Milczące do tej pory monitum wtrąciło się i przetuptało slalomem pomiędzy uczestnikami wycieczki, by zrównać się z płaszczykowcami, a w końcu ich wyprzedzić.
- O jeju, jaki słodziak! - Pisk Ir nie pozostawiał wątpliwości, że bardziej niż drogą przejmuje się tym czy ma się na co pogapić i co obmacać. Zaraz rzuciła się na nieszczęsny artefakt, a właściwie tylko się od niego odbiła — w swojej aktywnej formie był obrzydliwie ciężki, stabilny i nieruchawy. Nie ułatwiał też brunetce wytarmoszenia, spinając się obronnie.
- Nieee — wysyczał, ale Ir nie zamierzała mu odpuścić. Próbując utrzymać tempo marszu, kucając, przyklękając i skacząc obok drepczącego kota, dźgała go palcem w różne fragmenty sztucznego ciała, pstrykała w ucho, a nawet starała się powąchać jego futerko. Nie udało jej się chyba osiągnąć tego, co chciała, bo w końcu zmarszczyła brwi i wyprostowała się gwałtownie.
- Io, ty spróbuj! - poleciła, zwalając mocowanie się z czteronożnym klocem na kolegę. W odpowiedzi usłyszała podwójne ,,nie” - jedno od Moeno, drugie od Io. Ale byli marudni!

Nie był pewien ile już przeszli. Droga coraz wyraźniej pięła się pod górę — wyglądała na szeroki, dość często uczęszczany szlak, a jednocześnie poza samym ‘wydeptaniem’ nie było na niej żadnych śladów bytowania zwierząt czy rozumnych ras. Nawet rośliny wokół zdawały się jakieś takie niemrawe — jakby tłumiły swój zapach i wygłuszały barwy. Żaden pień nie był naznaczony obecnością rogatych stworzeń, w ziemistych fragmentach szlaku nie odbiły się ani racice, ani mniejsze czy większe pazury. O szarawe liście i patyki sterczące po bokach nie zaczepiały się kłębki sierści. Ptaki ucichły. A może zniknęły. Tak, najpewniej w ogóle ich tu nie było. Wszystko, co mogło, chowało się lub omijało to miejsce. Tak przynajmniej wnioskował Zaradi, kiedy patrzył zza licznych pleców na wyziębiony, pusty szlak. Nawet co młodsze drzewa odchylały się tak, jakby próbowały zmusić korzenie do opuszczenia ziemi i przeniesienia ich w inne miejsce. Stare natomiast prostowały się dumnie lub nachylały złowrogo nad nimi, grożąc im doświadczeniem wielu przeżytych lat.
- Ktoś wie właściwie, kiedy dojdziemy? - Westchnął nerwowo, czując, że szaleństwo zbliża się powoli do jego umysłu wraz z napływającą do uszu ciszą tłumiącą nawet monotonne odgłosy kroków. Przerażał go ten wszechobecny brak bodźców. Nie czuł przez to, czy odrywa się od rzeczywistości, czy nadal w niej tkwi. A może już było za późno? Rozejrzał się dyskretnie.
Nie. Nadal byli w gromadzie. Szli równo, miarowo, obok siebie, w ustalonym już szyku.
Odetchnął.
Po czym przypomniał sobie, że nikt nie odpowiedział na jego pytanie.
- Ogłuchliście, czy co? - rzucił z wymuszoną uprzejmością i spojrzał gniewnie w stronę Kapturka, którą wybrał na swoją ofiarę. Zatrzymała się.
- Hmm… chyba najpierw i tak będziemy musieli zaczekać na resztę.
- Jaką resztę? - Zamrugał. — Kogoś jeszcze chcesz tu przyprowadzić!?
- Oj pyskaty, mówię o twoich koleżkach! - Odparła łagodnie, a Kapitan tknięty złym przeczuciem rozejrzał się raz jeszcze, choć przecież cały czas szedł jako przedostatni i miał wszystkich poza wampirem na oku.
Wtedy jego wnętrzności przeszył gwałtowny dreszcz.
Faktycznie — przed nim brakowało Mansuna i Rogatej. A także Fona. Najgorsze jednak było to, że wraz z nimi wyparował Io.
Awatar użytkownika
Sherreri
Szukający drogi
Posty: 31
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Przemieniona mroczna elfka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Sherreri »

Sheri wyraźnie zareagowała na słowa Ir, zerkając na nią za swojego żywego muru z trochę kwaśną miną. Słowo „sztuczki” było jak solidnie wymierzony policzek w dumę filigranowej ogoniastej. W końcu nie chodziło nawet o nią, ale o jej mistrza, przybranego ojca. To tak jakby nazwała magię i wiedzę arcymistrz sztuczkami, a to już był dosyć grząski grunt.
„Ile w tym prowokacji było?”
Dziewczyna nie mogła rozgryźć tej dwójki, zwłaszcza Ir, która zachowywała się momentami naprawdę nieprzewidywalne. Trochę przypominała tym ją samą, ale czuła się niekomfortowo z ową myślą. Ogon zaczął agresywniej rysować różne figury w powietrzu, ale powstrzymała się w trakcie, rozpraszając magię. Nie mogła teraz zdradzać swoich sztuczek.
— Oczywiście, ale uważaj, abyś się nie udławiła, pfi — skwitowała i pokazała Ir język jak dziecko, odciągając jeszcze do tego palcem dolną powiekę. Prawie wykonała do kompletu wulgarny znak, ale wydawało się jej, że ściągnie na siebie tylko zbędną uwagę. Zrezygnowana wróciła do bezpiecznej przestrzeni za plecami kociego kapitana, starając się nie myśleć o prowokacyjnym tekście dziwnej kobiety.
„Głupia #%@#%, pokazałabym ci, gdybym tylko miała więcej magii!”
Wiśnia nie odstępowała Mansuna na krok, wprowadzając słowo „przylepa” na całkiem nowe wyżyny znaczenia, stając się praktycznie jego drugim cieniem. Co prawda reszta drużyny nie mogła wiedzieć, że to dla przemienionej coś nowego.
„To nawet całkiem miłe, cudza bliskość. Mężczyźni z futerkiem są chyba połączeni ze mną nicią przeznaczenia. Tak!”
W losowych odstępach czasu kobieta się śmiała cicho, jakby straciła resztki zdrowego umysłu i oszalała. Wtulała przy tym głowę w plecy kotołaka, gwałtownie ruszając ją na boki przez ciężko wytłumaczalną euforię. Zachowywała się jak dziecko, które pierwszy raz spróbowała cukierka, oszołomiona i zachwycona słodyczą owego cukiereczka. Futerko i zapach kotołaka okazała się idealnym lekarstwem na prowokacyjną uwagę Ir, o której praktycznie już zapomniała.

Pytanie kapitana wyrwała ją z błogostanu i zamrugała nieprzytomnie z niezwykle niewinną minę. Zadarła głowę do góry i oparła podbródek o plecy kotołaka z dziwnym, figlarnym uśmiechem.
— A wy się nie boicie, że jesteście w omamach, od kiedy się spotkaliśmy? Czy to, co widzicie to rzeczywistość, czy też wyuzdany fałsz? Co, jeżeli to wszystko, co do tej pory przeżyliście na tym lądzie to iluzja… Jesteście w stanie odpowiedzieć na to pytanie? Gdzie kończy się prawda, a gdzie zaczyna fałsz, mmm.
Wiśnia odlepiła się od kotołaka i szybkim krokiem wyprzedziła, stając mu na drodze i pokazują mu ramię, na którym napięła mięśnie jak jakiś osiłek. Co prawda efekt był wręcz mizerny.
— Jestem silna! — stwierdziła z pewnością w głosie i przymrużyła leniwie oczy — To, co widzicie to tylko iluzja — dodała tajemniczo i rzuciła się bez ostrzeżenia kapitanowi na szyję z rozbawieniem, huśtając się lekko i lgnąc do karakalskiej klatki piersiowej po kryjomu.
W międzyczasie odegrała się scena pomiędzy monitum, a Ir, która niespecjalnie zwróciła jej uwagę. Zwłaszcza że dziewczyna już została wpakowana do „podejrzanych” za wcześniejsze słowa w kierunki magii Wiśni.

Wszystko wydawało się przebiegać aż za łatwo, ale nie mogło trwać to wiecznie. Wiśnia wyczuła zmianę, ale krzyk przemienionej do nikogo nie dotarł, jakby wszyscy zamrozili się w czasie, razem z nią. Wszystko wydarzało się w tak krótkim czasie, że nawet nie był pewna, czy reszta zauważyła nagłą zmianę. Przeklinała w myślach, że była osłabiona i nie zdążyła złamać zaklęcia.
Znajdowali się teraz na wzgórzu, które otaczały licznye wzgórza o podobnym wyglądzie po sam horyzont. Wzgórza pokrywały niezliczone ilości grobów, gdzie oko mogło sięgnąć. Był środek zimnej, chłodnej nocy, gdzie na nieboskłonie świeciły dwa upiorne księżyce. Jeden mały, biały, a drugi trochę większy czerwony. Przy ziemi snuła się gęsta, wilgotna mgiełka, ukrywając pod sobą co krok jakieś kości i czaszki, o ile ktoś miał sprawniejszy wzrok do spostrzegawczości. Otoczenie aż krzyczało „uciekać”, ale pytanie nasuwało się jedno: gdzie?
Wiśnie przechodziły dreszcze, bo wszędzie czuła magię i to ją przerażało. Mogła odzyskać dzięki temu własną, ale wolała nie spotkać właściciela tej przestrzeni. Stanowczo nie chciała, miała złe przeczucie co całej sytuacji.
— Cokolwiek się stanie, zostańcie w grupie i zjedzcie moje motyle. Kłamałam z efektami ubocznymi. Pochłaniając na siłę moją magię, uodpornicie się na cudze iluzje.
Spojrzała z poważną minę na Mansuna, Io i Fona.
— Ostrzegam, towarzyszący temu początkowo ból potrafi zwalić z nóg. W końcu to nie wasza magia i raczej podchodzi pod zapomniane, zakazane arakana. To jak łamanie naturalnych praw. Im mniejsza wasze powiązanie z magią, tym efekt jest gorszy. Tylko Io może liczyć na najsłabszy efekt. Jednak co do waszej dwójki.
Zlustrowała jeszcze raz-dwa karakale.
— Proszę nie mdleć, cokolwiek się stanie, nie możecie stracić przytomności — dodała słodko, chociaż w jej głosie było coś, co przyprawiało o ciarki na grzbiecie.

W tym samym czasie, po „drugiej stronie”, grupa została uwięziona w dziwnym, sześciennym więzieniu z energii. Klatka z magii była na tyle duża, że mogli swobodnie po niej biegać, ale wyjścia nie było. Uwięzione przez przypadek ptaki próbowały w panice opuścić sześcian, stykając się ze ścianami energii. Ptaki stanęły w ogniu, wypełniając powietrze smrodem palonych ciał i piór, padając na grunt jako kupki popiołu. W dziwnym więzieniu odezwał się monotonny, pozbawiony energii głos:
— Nie radzę próbować uciekać, zagrajmy w grę. Rzadko ktoś wędruje w te strony i brak mi towarzystwa. Zadam jedno pytanie, odpowiecie, wypuszczę was i waszych przyjaciół. Odpowiecie źle… Cóż, spotka was los tych ptaków.
Zapadła cisza, ale głos po chwili znowu rozbrzmiał.
— Zostaliście fałszywie oskarżeni i nie macie nic na własną obroną przed danym osądem, grozi wam skazanie na śmierć. Oskarżyciele dają wam jednak szanse, w tej krainie nazywane też czasami „boskim osądem”. W pudełku powinny być dwa kamienie, jeden biały – symbol waszej niewinności, drugi czarny – symbol winy. Przed osądem jednak dochodzi do was wiadomość, że w pudełku są dwa czarne kamienie.
Głos nieznajomego wydawało się zadowolony z siebie, dodając na końcu:
— Wybierzcie przedstawiciela albo odpowiadajcie grupą. Pamiętajcie, jeżeli odpowiadacie grupą, każda odpowiedź musi być dobra — dodał informacyjnie głos i już więcej się nie odezwał. Klatka z energii jednak dalej stała w najlepsze.
Awatar użytkownika
Vergil
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 118
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Wędrowiec , Arystokrata , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Vergil »

Starał się uważać i rozglądać wokół, żeby nie przeoczyć momentu, w którym ktoś nagle opuściłby szereg i ruszył gdzieś w las, wiedziony jakimiś iluzjami. Ta dziwna aura lasu musiała też działać na zmysły, nawet jeśli ktoś uważał, żeby nie dać się omamić iluzjom. Vergil inaczej nie mógł wytłumaczyć tego, że w ogóle nie zauważył momentu odejścia niektórych członków grupy. Normalnie, od razu mógłby to wyczuć, usłyszeć lub nawet zobaczyć – mógłby wtedy spróbować ich powstrzymać. Tym razem tak nie było i właśnie od tego momentu zaczął czuć, że jego zmysły są jakoś dziwnie przytępione.
         – Ten las. Jego aura… działa też na nasze zmysły. Może dzieje się to tak subtelnie, że musi stać się coś, co sprawi, że sobie to uświadomisz – odezwał się, dzieląc się swymi przypuszczeniami z innymi. Liczył też na to, że ktoś się odezwie i powie, co sądzi o tym wszystkim. Nawet, jeśli nie oznaczałoby to od razu, że zgadza się ze zdaniem wampira.
Wcale nie podobało mu się, że część ich grupy zniknęła. W ich sytuacji najgorsze było to, że razem z nimi zniknął też Io, który roztaczał przecież magiczną aurę chroniącą ich przed działaniem lasu. Możliwe, że właśnie dlatego skończyli w jakimś magicznym sześcianie, a także usłyszeli głos, który zaproponował im rozwiązanie zagadki. Nie było wiadome, czy poprawna odpowiedź sprawi, że magiczna „klatka” zniknie, a oni będą mogli iść dalej, aby odszukać zaginionych członków grupy. Tylko, że każdy zdawał sobie sprawę, że odpowiedź będąca niepoprawną lub jej brak, na pewno może przyczynić się do ich śmierci.
Ptaki próbujące uciec z więzienia, jasno zaprezentowały im, co ich czeka, jeśli spróbują zrobić to samo. Vergil mógłby też spróbować teleportować się w inne miejsce – jakieś niedalekie, które nie znajdowałoby się w tym sześcianie – ale, po pierwsze, nie miał odpowiednich umiejętności magicznych, a po drugie… przeczucie (możliwe, że w tej sytuacji połączyło siły ze zmysłem magicznym) podpowiadało mu, że wewnątrz tego więzienia nie zadziała żadna magia. Mógł to sprawdzić dość łatwo i, właściwie, miał zamiar to zrobić.

Wampir wykonał kilka gestów dłonią, a z jego palców wystrzeliły czerwone linie, które dotknęły ścian magicznego sześcianu. Zaklęcia miało na celu zaburzenie struktury „klatki” i sprawienie, że jej ścianki zostaną zniszczone albo uszkodzone na tyle, że zniknął same – tak się nie stało. Nie stało się nic, co wskazywałoby na to, że zaklęcie Vergila zadziałało nawet w najmniejszym stopniu. Zupełnie, jakby sześcian pochłoną magię i zniwelował ją… i możliwe, że właśnie tak było.
         – Nie wydostaniemy się stąd za pomocą magii, więc musimy rozwiązać zagadkę – odezwał się wampir. Cóż, lepiej było podzielić się z nimi tym, co przed chwilą odkrył. Później przeanalizował słowa wypowiedziane przez tajemniczy głos, które także były ich zagadką.
Właściwie, nie było tu jednego rozwiązania – można było odpowiedzieć na to na kilka sposobów, z czego część z nich była dobra, a druga część była zła. Nawet, jeśli w pudełku znajdowały się dwa czarne kamienie, to jeden z nich i tak był biały – po prostu był pomalowany na czarno, a przez to wyglądał tak samo jak ten, który naprawdę jest czarny.
         – Powinniśmy zastanowić się nad tym razem i wspólne wybrać odpowiedź, która, według nasz wszystkich, będzie najlepszym sposobem na wskazanie, który kamień jest biały – zaproponował Vergil. On już nawet miał kilka pomysłów, jednak musiał najpierw wybrać taki, który wydawał mu się najlepszy. Jego zdaniem powinni poradzić sobie z tym jak najszybciej, bo przecież istota, która ich więzi nie będzie czekać w nieskończoność na to, aż udzielą jej odpowiedzi. Poza tym, powinni też zabrać się za poszukiwania zaginionej części grupy – nawet, jeżeli Vergil nadal nie za bardzo ufam kotołakom, a także nie przepadał za Sherreri, to wiedział, że Ir nie będzie chciała wyprowadzić ich z tego miejsca, jeśli wcześniej nie znajdą jej towarzysza.
         – Ja proponowałbym oblać jeden z kamieni czymś, co rozpuści farbę. Może być nawet zwykła woda. Jeśli kamień nadal będzie czarny, to oznacza, że ten drugi jest białym i dowodem niewinności… Mamy razem ustalić odpowiedź, więc podawajcie swoje propozycje i mówicie, co też sądzicie o tym, co zaproponowałem ja – odparł po chwili. Oczywiście, ten plan nie był doskonały, bo mogłoby okazać się, że farba jest inna od zwykłej i nie zejdzie poprzez polanie jej wodą, jednak wtedy zawsze można próbować ją zetrzeć rękoma lub jakąś szmatką czy tam innym kawałkiem materiału. Wtedy powinna ukazać się biel albo czerń nadal będzie tam widoczna, co dość jasno powinno wskazać na to, jakiego koloru był oblany cieczą kamień. Spojrzał pytająco na towarzyszy, czekając na to, kto odezwie się pierwszy.
Awatar użytkownika
Mansun
Szukający drogi
Posty: 45
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Kotołak
Profesje: Wędrowiec , Zwiadowca , Badacz
Kontakt:

Post autor: Mansun »

        Mansun był skołowany. Znaczy był, kiedy już dotarło do niego, że coś jest nie w porządku, a to nie stało się od razu. Przekonany, że w najgorszym wypadku zobaczy gadające drzewa (które, nawiasem mówiąc, nawet chciał spotkać i nawet zamienić z nimi parę słów, by dowiedzieć się, co mogą myśleć i czy nie mają przypadkiem do przekazania pewnych fundamentalnych mądrości), nie przypuszczał, że ot tak, po prostu, zejdą z wyznaczonej ścieżki, niczego nie podejrzewając, całą gromadą i znajdą się… właśnie, gdzie byli?
        Rozejrzał się dookoła, a złote oczy, łypiąc spod ronda różowego kapelusza, błyskały niezrozumieniem. Była noc. Dookoła zimno, wilgotno i mgliście. Pachniało ziemią i nalotem pokrywającym liczne kamienne mogiły. Kości też było czuć, ale lepiej było w to nie wnikać. Skupić się na powietrzu, gdzie stęchlizna walczyła z lodowatymi zefirkami, które niczym zagubione dusze plątały się po wzgórzach. Mansunowi zjeżyła się sierść na ciele. Coś mówiło mu, że to, co go otacza, nie jest prawdziwe, a jeśli jest to w jakiś dziwny sposób… czy iluzja mogła komuś zaszkodzić? Jego przeszkolenie nie obejmowało odpowiedzi na to pytanie. Skłaniał się jednak ku teorii, że jak już to wywoła obrażenia psychiczne, nie zaś fizyczne. Oczywiście i jednego i drugiego najlepiej było uniknąć. W dodatku jeżeli chodzi o psychikę, to tutaj chyba nie za bardzo umieli się bronić. No bo co można było zrobić? Kot pilnował się jedynie, by nie powariować i nie zastanawiać się, czy nie zostali gdzieś przypadkiem przeniesieni… nie, to musiała być iluzja. Zmiana pory dnia byłaby jeszcze całkiem na miejscu, jeżeli ktoś wykopałby ich poza obręb lasu, ale o dwa księżyce już raczej byłoby trudno. Poza tym ich przewodnicy ostrzegali, że mogą się dziać dziwne rzeczy. Więc to najpewniej była jedna z nich. Tak, to tylko złudzenie. Co prawda czuł je wszystkimi zmysłami i nie miał pojęcia jakby tu się ‘odciąć’, ale… może pozwiedzają?
        Miejsce na pewno nie należało do przyjemnych, ale jeżeli nie było rzeczywistością, to nie musiał przejmować się jego atmosferą. Uśmiechnął się lekko i sięgnął po jedną z czaszek, aby przyjrzeć się jej i popatrzeć, do jakiej rasy może należeć. Otrzepał ją z ziemi i uniósł na dłoni, by blask nocy obnażył jej tajemnice.
        - Czhyja jezteź? - zapytał cichutko, nadal z uśmiechem na ustach. - Fohn zhobacz, ma rhogi! - odezwał się głośniej i wskazał palcem dwa symetryczne wyrostki zdobiące część czołową kościanej zdobyczy. - A tho…
        - K-kapitanie! Może nie powinniśmy tego ruszać! - Zazwyczaj spokojny, szary karakal wyraźnie panikował, co nie tylko widać było po jego minie i bezradnych gestach, ale i słychać było w jego słowach, rozedrganych, wypowiedzianych szybko i w ojczystym języku. Jednak nawet nie znając przekazu, można było domyślić się treści nerwowego komunikatu.
        - Fon, przecież one nawet nie są prawdziwe - odparł spokojnie Mansun, także po sunbaryjsku i wyciągnął w stronę kompana czaszkę, aby pokazać, jak bardzo jest niegroźna.
        - Kapitanie, proszę… Może lepiej tego nie dotykać? Nie wyznajemy się na ich ,,iluzjach” czy o czym tam oni mówili…
No fakt. Fon słabo radził sobie z alarańskim, więc bez tłumaczenia był zdany na domysły i ogólną jednomyśl grupy. Jeżeli zaś chodzi o magię, to też znajdował się na końcu łańcucha, a i kapitan o dziedzinie, w jaką zostali złapani, wiele nie umiał powiedzieć.
Przerwała im Wiśnia, wyraźnie ich ponaglająca.
        - W shumie poprzedhnim razem też trzhymaliśmy się w gromhadzie, a terhaz i thak nie jestheśmy tu wszyschy… dlaszego? - zapytał ciekawsko, najwidoczniej niczym za bardzo się nie przejmując. Nerwy tak potężnej istoty jak rogata powinny mu dać do myślenia, ale najwidoczniej logiczne wnioski nie umiały przebić się przez materiał kapelusza.
        - Nie! - burknęło coś z dołu, prychając do tego stanowczo. Moeno właśnie dreptał między szczątkami, skrupulatnie omijając je, bądź obrzucając spojrzeniem zdegustowanego lorda.
        - Nain! - powtórzył w jakiejś innej mowie i tupnął. Musiał być zdezorientowany i wystraszony — a przynajmniej tak odbierał to jego pan.
        - Dhobrze, jusz dhobrze… - Pogładził go po łebku, za co omal nie został ugryziony. - Czhy jeźli zjemy thwoje mohyle przestaniemy wizieć to wszhystko? - Zwrócił się do Wisienki, wskazując otaczający ich pagórkowaty teren grozy. Chciał wiedzieć, czy warto podjąć ryzyko.

        Najbardziej zagrożony był jednak nie on, a Fon. Najwyższy z obecnych karakali specjalizował się w tym, co przyziemne i dostępne dla pięciu podstawowych zmysłów, szóstego właściwie nie posiadając. Trudno było stwierdzić co było gorsze w jego przypadku — zostanie w tej mrocznej krainie złudzeń czy poddanie się magii rogatej. Na szczęście nie za bardzo rozumiał jej słowa i chwilowo tkwił w błogiej nieświadomości. Do czasu, aż znajomy głos nie odezwał się w jego głowie, wszystko mu tłumacząc.
        Spojrzał zaskoczony na Io. Już wcześniej białowłosy ,,przemawiał”, ale zawsze do wszystkich na raz i tylko we Wspólnym. Teraz zaś wyglądało na to, że usłyszał go tylko on i w dodatku zrozumiał! I… wcale nie był zachwycony. Przełknął głośno ślinę, zerkając na ogoniastą. Nie rozumiał magii. Nie w takim natężeniu i podaną bez żadnych wyjaśnień. Skomplikowaną i niebezpieczną. A pomyśleć, że do tej pory ich największym zmartwieniem było uzupełnienie mapy!

        Io też wcale nie wyglądał na spokojnego. Wręcz przeciwnie — czuć było od niego nerwy i niepewność. Jakby nie wiedział gdzie spojrzeć, gdzie postawić krok… jakby w ogóle nie umiał zdecydować, czy powinien ruszyć się z miejsca. Jaki gest wykonać. Co zrobić.
Może była to kwestia szoku, a może rozdzielenia go z Ir? Bez niej u boku sprawiał wrażenie mocno zagubionego. Na kogoś takiego jak on sama iluzja nie powinna tak działać. Poza tym mimo wszystko nadal utrzymywał resztki swojego zaklęcia. W tej chwili nikt nie umiał powiedzieć, co to daje, ale nie odpuszczał, wierząc w trafność swoich decyzji. Opary jego energii kłóciły się z utworzonym wokół nich światem, ale nie niszczyły go, ani nie deformowały. Po prostu były.
        ,,Złapał nas” - przemówił w końcu w umysłach towarzyszy, już nie tak obojętnie, jak wcześniej, ale o dziwo też nie bez spokoju - ,,Nie sądziłem, że go spotkamy…” - dodał - ,,mogę to nazwać pechem.”

        To Mansun! To wszystko wina tego nieszczęśnika od siedmiu boleści! Nikt przy zdrowych zmysłach by się z tym nie zgodził, ale Zaradi wiedział swoje. Wpadli po uszy w magiczne, cuchnące bagno i wszystko to była wina kogoś, kogo nieopatrznie mianowano kapitanem. Półmózgi karakal z ryjem jak słoneczko, szczerzący się, gdy nie było po temu najmniejszych powodów! Tyle dobrze, że przynajmniej zniknął mu teraz z oczu.
        Chociaż… czy nie byłoby lepiej, gdyby tkwił tu teraz zamiast niego? Zaradi popatrzył na przerażonego Kanhumę, kręcącą się z niezadowoleniem Ir i Vergila wyczyniającego jakieś magiczne cudawianki. Nie zadziałały. Jaka szkoda!
        - Nie ma co próbować - westchnęła brunetka, opierając lekko dłoń na ramieniu krwiopijcy. - Z tym gościem nie da się wygrać, łamiąc jego zasady… EJ CHOLERO, TERAZ MUSIAŁEŚ SIĘ TU PRZYPAŁĘTAĆ!? - krzyknęła, wygrażając pięścią górnej krawędzi magicznego sześcianu. - No nie wierzę w to! Wy naprawdę musicie przyciągać jakieś dziwadła! - Zaśmiała się. - Najpierw złapał was Winorośl, potem ten dziad… hah, tak to jest, jak się robi za przewodnika, zawsze wpadnie się razem z grupą! - paplała nawet nie zła, ale zrezygnowana. Klapnęła sobie na ziemi tak jak i reszta, analizując zagadkę. Czy słyszała ją już kiedyś? A możne znała odpowiedź?
Zaradi popatrzył na nią niemrawo. Już miał pogodzić się z ich szalonym losem, ale to, co się tu wyprawiało, przechodziło wszelkie pojęcie. Wkurzony był, że co rusz ktoś się nim bawi. Wszystko było nie takie, jak powinno być. I jeszcze utknęli tu z tą wariatką! (Ale przynajmniej pozbyli się rogatej).
        Szanowny pan Vergil jak zwykle przejął inicjatywę. Kanhuma nie miał sił protestować, Ir była czysto zaciekawiona i też nie oponowała. A więc dobra. Zginą wszyscy razem. Przepysznie.
        Blond kapitan klapnął na ziemi obok Ir i ściągnął brwi. Jak mieli na to odpowiedzieć? Nawet pytania w tym nie było! Mieli zmieścić się w jednym, zwięzłym zdaniu czy opisywać reakcje? Co to w ogóle za zagadka była!? Tak to jest z szalonymi, wszechpotężnymi siłami — za grosz logiki, zasad i rozumu! Równie dobrze mogli powyrywać z książki kilka kartek, a potem wylosować jedną i odczytać odpowiedź z niej. Szansa na trafienie w gust tego drania, który ich uwięził, wcale by chyba od tego nie zmalała.
        - Niesłusznie oskarżeni… - jęknął Kanhuma, który także już siedział na ziemi. Był mocno podłamany. Tyle magiczno-niebezpiecznych ’atrakcji’ było ponad jego młodzieńczą wytrzymałość. Jeszcze nie pozbyli się klątwy Winorośli, a już wpadli w następną pułapkę!
        - Ja bym od razu wybrał szafocik, tylko niech dopilnują, by nie było rozrób w czasie egzekucji - mruknął Zaradi krzyżując ręce na piersi. Nie była to jednak jego ostateczna odpowiedź. Chwilowo.
        - A jeśli oba kamienie rzeczywiście są czarne? - wtrącił porucznik i aż chwycił się za głowę. To burzyłoby całą koncepcję wampira.
        - To niech najpierw sprawdzą ci na górze, czy w pudełku są dwa różne. Jeżeli już dają nam litościwie szansę, to niech nie będzie to tylko kiepskim żartem. - Ir miała swoje zdanie.
        - Ale co jak będą dwa? Mamy je potem losować?
        - Chyba tak… chyba tak to wygląda. Niezależnie od winy możesz se wylosować wyrok lub jego brak! - Wyszczerzyła się. - Chyba twierdzą, że los sam cię osądzi czy jakoś tak… ale jeżeli będą dwa czarne, to czego nie wyciągniesz, na jedno wychodzi.
        - A-a nie można uciec? - zapytał Kanhuma.
        - Chyba nie. Ale to nie jest zły pomysł! To co? Mówimy, że najpierw kazalibyśmy im sprawdzić jakie kamienie nam dają, oszuści, potem byśmy wylosowali, a wylosowanym palnęlibyśmy w twarz sędziego. Wykorzystując zamieszanie i wszelkie dostępne środki ucieklibyśmy, zanim zatamowaliby krwotok.
        - Może być. - Uśmiechnął się koślawo Zaradi rozkładając ręce. To było tak idiotyczne, że aż chciałby spróbować.
Coś jednak mówiło Ir, że Vergil wolałby zostać przy swojej wersji z wodą. Kanhuma też nie miałby nic przeciwko czemuś rozsądniejszemu. Wstała więc i znów spojrzała gdzieś w górę.
        - Wybierzemy reprezentanta — Uśmiechnęła się. A potem korzystając z okazji, szybko jak błyskawica wyrecytowała, zastrzegając, że to ona będzie reprezentantem:
        - Najpierw kazalibyśmy im sprawdzić jakie kamienie nam dają, oszuści, potem byśmy wylosowali, a wylosowanym palnęlibyśmy w twarz sędziego. Wykorzystując zamieszanie i wszelkie dostępne środki ucieklibyśmy, zanim zatamowaliby krwotok! - Uśmiechnęła się i stanęła dumnie, cała z siebie zadowolona.
Karakale zdębiały. Nie przepuszczali, że naprawdę to powie.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości