Szczyty Fellarionu ⇒ [Opuszczona osada za Szczytami Fellarionu] Przerwana rutyna
Leonid przekrzywił głowę słysząc słowa Violetine i zamiatał czarną kitą na ogonie kurz z ziemi. Coś mu tu nie pasowało. Jedno z drugim stworzyło dziwaczną i nielogiczną dla niewyedukowanego naturianin i choć mniej więcej wiedział, o co chodzi,to jednak postanowił uczepić się dwóch, niczemu niewinnych słówek.
- A… bo ciężki czas, czyli… że będzie nieprzyjemnie, dobrze mówię? No i… dlaczego akurat mówisz, że czas jest ciężki… Bo on przecież jest nie do złapania… to głupie i… - przerwał, bo Ruda spojrzała mu w oczy, jednocześnie psując niestabilną strukturę poprzedniego zlepku chaotycznych myśli – Ładne oczka masz! Jak niebo przed burzą! – krzyknął, mówiąc wprost to, co akurat przechodziło mu przez głowę.
Po chwili ciemnoskóry jak wcześniej zaplanował przyłożył wiewiórkołaczce do rany pewną leczniczą roślinę. Nie spodziewał się on takiej reakcji dziewczyny. Było to zachowanie kompletnie dziwaczne. Przecież on chciał tylko pomóc. Próbował oczywiście zrozumieć swój błąd, ale im mocniej się starał, tym bardziej uświadamiał sobie, jak mało wie i aż mu się głupio zrobiło, co okazał, zwieszając głowę w dół.
- Przepraszam… Chciałem dobrze. Nie wiedziałem, że to… Niei… Niegeihne… Niegiczne… Ja nawet nie wiem co oznacza to gieniczne… Ale to chyba nie może być tak złe. Przecież jak krew zniknie z ciebie, to umrzesz, a śmierć to nic miłego – stwierdził pewny siebie – A wiesz co? Wiesz, że wyglądasz zabawnie, jak tak piszczysz? – uśmiechnął się, chcąc trochę rozładować atmosferę.
Jednak jak tylko usłyszał i zobaczył kaszel zmiennokształtnej, to już naprawdę się zmartwił. Niestety nie zrozumiał, jego sztuczności i poważnie zaczął się zastanawiać nad rozwiązaniem tego problemu. Wytężył więc umysł, jak umiał, by odszukać zalegające w zakamarkach wspomnienia taty i jego sposobów na choroby.
- Oh nie! Jesteś chora! A ja nie wiem co robić… Chwila! Wiem! Potrzebujesz ciepła… hmm – rozejrzał się, ale nic nie znalazł – Poczekaj tu! – pobiegł do sąsiedniego domku i tam na szczęście znalazł jakieś skóry, wziął je i wrócił do Violetine. Natychmiast opatulił ją nimi jak najlepiej – Potrzebujesz ciepła – powtórzył – Przydałoby się jakieś ciepłe picie… ale musiałbym iść do wody, a to duży kawałek drogi, a ciebie nie zostawię samej!
Teraz znów rudowłosa przemówiła, a leonid uwierzył, iż to dzięki skórom i cieple poczuła się lepiej. Uśmiechnięty więc wpatrywał się w nią i słuchał.
- Nie wszystko brzmi zrozumiale… ale chyba rozumiem, że się zgadzasz na wzajemną naukę. Tylko nie wiem co z tym czystym nauczaniem? Przecież jak polujesz, to jest krew, a ciężko się nią nie pobrudzić jak rozrywasz skórę zębami… Czasem nawet się zdarza, że tak duuużo krwi może cię uderzyć, ale tylko czasami. No… ale zawsze możemy może… coś innego… może zbudujemy jakiś duży szałas dla naszej dwójki? To chyba bardziej czyste…
- A… bo ciężki czas, czyli… że będzie nieprzyjemnie, dobrze mówię? No i… dlaczego akurat mówisz, że czas jest ciężki… Bo on przecież jest nie do złapania… to głupie i… - przerwał, bo Ruda spojrzała mu w oczy, jednocześnie psując niestabilną strukturę poprzedniego zlepku chaotycznych myśli – Ładne oczka masz! Jak niebo przed burzą! – krzyknął, mówiąc wprost to, co akurat przechodziło mu przez głowę.
Po chwili ciemnoskóry jak wcześniej zaplanował przyłożył wiewiórkołaczce do rany pewną leczniczą roślinę. Nie spodziewał się on takiej reakcji dziewczyny. Było to zachowanie kompletnie dziwaczne. Przecież on chciał tylko pomóc. Próbował oczywiście zrozumieć swój błąd, ale im mocniej się starał, tym bardziej uświadamiał sobie, jak mało wie i aż mu się głupio zrobiło, co okazał, zwieszając głowę w dół.
- Przepraszam… Chciałem dobrze. Nie wiedziałem, że to… Niei… Niegeihne… Niegiczne… Ja nawet nie wiem co oznacza to gieniczne… Ale to chyba nie może być tak złe. Przecież jak krew zniknie z ciebie, to umrzesz, a śmierć to nic miłego – stwierdził pewny siebie – A wiesz co? Wiesz, że wyglądasz zabawnie, jak tak piszczysz? – uśmiechnął się, chcąc trochę rozładować atmosferę.
Jednak jak tylko usłyszał i zobaczył kaszel zmiennokształtnej, to już naprawdę się zmartwił. Niestety nie zrozumiał, jego sztuczności i poważnie zaczął się zastanawiać nad rozwiązaniem tego problemu. Wytężył więc umysł, jak umiał, by odszukać zalegające w zakamarkach wspomnienia taty i jego sposobów na choroby.
- Oh nie! Jesteś chora! A ja nie wiem co robić… Chwila! Wiem! Potrzebujesz ciepła… hmm – rozejrzał się, ale nic nie znalazł – Poczekaj tu! – pobiegł do sąsiedniego domku i tam na szczęście znalazł jakieś skóry, wziął je i wrócił do Violetine. Natychmiast opatulił ją nimi jak najlepiej – Potrzebujesz ciepła – powtórzył – Przydałoby się jakieś ciepłe picie… ale musiałbym iść do wody, a to duży kawałek drogi, a ciebie nie zostawię samej!
Teraz znów rudowłosa przemówiła, a leonid uwierzył, iż to dzięki skórom i cieple poczuła się lepiej. Uśmiechnięty więc wpatrywał się w nią i słuchał.
- Nie wszystko brzmi zrozumiale… ale chyba rozumiem, że się zgadzasz na wzajemną naukę. Tylko nie wiem co z tym czystym nauczaniem? Przecież jak polujesz, to jest krew, a ciężko się nią nie pobrudzić jak rozrywasz skórę zębami… Czasem nawet się zdarza, że tak duuużo krwi może cię uderzyć, ale tylko czasami. No… ale zawsze możemy może… coś innego… może zbudujemy jakiś duży szałas dla naszej dwójki? To chyba bardziej czyste…
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Zaatakowana przez nieczystą, niegodną jej arystokrackiego ciała glebę. Niezrozumiała przez towarzysza, który w obecnym stanie był niewiele lepszy od wielkiego dziecka. Ogrzana, wbrew własnej woli i bezpodstawnie, przez koc zarzucony na jej ramiona. Oddalona od swojego domu, rodziny, dawnych znajomych. A mimo to szczęśliwa. Tak, Violetine nie miała wątpliwości, że szczęście płynęło w jej żyłach, bowiem z hukiem rozbrzmiewało wraz z każdym kolejnym uderzeniem serca.
W takim stanie była gotowa stawić wyzwanie temu, co ją czekało. Czuła, że przy odrobinie trudu przeniosłaby góry, a nawet i stworzyła swoje własne. Jednak nawet czyny tego rozmachu, a nawet jeszcze wspanialsze, bez wątpienia byłyby czymś łatwiejszym niż misja, która obecnie była jej priorytetem. W końcu nieczęsto ma się dzikusa, którego się uznaje za kogoś, kogo trzeba nawrócić na wiarę, o której sam jegomość nie wie nic a nic.
“Lepiej by się sprawdziła do tego celu nauczycielka, zaznajomiona z tymi, przed którymi wiele do poznania. No cóż, nie wszędzie są luksusy, będę musiała poradzić sobie sama. Od tej chwili nie pozwolę, by cokolwiek przeszkodziło mi w tej misji, którą bez wątpienia zadowolę nawet samego Boga Śmierci! W każdym razie najpierw trzeba zacząć od podstaw. Później, jeszcze raz podstawy. A później, może jeszcze za mojego życia, uda się go wtajemniczyć w kult, dla którego oddałam się całym sercem i duszą. Ciekawe, czy za moje oddanie zostanę spisana na kartach historii? Może i nawet pomnik mi postawią, miło by było, pamięć o mnie byłaby wtedy równie długowieczna co moja dusza.”
Jej oczy skrzyły się życiem, a jej wyobraźnia podzielała ten entuzjazm. Nie zepsuła jej nawet humoru wizja, która urzeczywistniła się w jej głowie, kiedy to leonid mówił o polowaniu w dosyć krwawych barwach. Szczerze powiedziawszy, to nawet to ją zaciekawiło, bo nigdy wcześniej nie miałam okazji ani powodu rozważać nad tego typu rzeczami. W wyższych warstwach maurii jedzenie było na tyle grzeczne, że siedziało nieruchomo, gdy próbowało się je upolować za pomocą wysoce wyspecjalizowanych narzędzi, jakimi są sztućce.
- Cóż… Szczerze powiedziawszy, to może później, kiedy znajdzie się okazja, pokażesz mi co nieco o polowaniu. Wcześniej nigdy nie musiałam ani nie chciałam polować, z dwóch powodów. Po pierwsze, pochodzę z rodu, który był i jest bogaty, a co za tym idzie, płaciliśmy innym za to, że oni dla nas polowali, żebyśmy my nie musieli się męczyć. Poza tym nawet gdybym była, o zgrozo, córką z biednego domu, to jako kobieta nie zajmowałabym się polowaniem. Od tego są mężczyźni, przynajmniej tak jest w społeczeństwie, w jakim żyłam i o jakich słyszałam.
Z trudem, ale udało jej się powiedzieć to, co chciała powiedzieć, w sposób, jaki leonid powinien zrozumieć, a zarazem powoli. A czemu powoli? Bo z trudem przychodziło jej używanie niezbyt wykwintnych słów, nie wspominając o niezwykle ubogich zdaniach. Musiała wytężać swoją główkę i skupienie, by przypadkiem nie dopuścić swej arystokrackiej krwi do poprowadzenia jej języka w elokwentną dal, gdzie bogate epitety oraz niemal poetycki szyk zdań doprowadzają uszy pobliskiej szlachty do słuchowego orgazmu.
- Ale uprzedzam, że będę przy tym polowaniu, o ile w ogóle będzie ono miało miejsce, stała w bezpiecznej odległości, póki krew nie przestanie tryskać we wszystkie strony, dobrze?
Po tych słowach rozejrzała się dookoła. Brud, ruina i ubóstwo. Szałas, choć oczywiście byłby szałasem, nadal byłby lepszą opcją niż to, co jest tutaj. Wydając dźwięki zastanowienia, znane pospolicie jako “hmm”, postanowiła zgodzić się na drugą, czystszą propozycję leonida.
- Niech więc będzie budowa szałasu. Przy okazji poznam twoje zdolności manualne. Kto wie, może to będzie coś, w czym jesteś uzdolniony? - Powiedziała, a jej głos był zachęcająco ciepły i czuły. Znikły resztki brutalnie zimnego głosu, który z chęcią mówił o śmierci tego, co tymczasowe. - Wpierw jednak przebiorę się, dobrze? Nie czuję, aby było mi do twarzy w tym kocu. A i moim zdaniem jest wystarczająco ciepło, by zrzucić nieco futerka.
Jak powiedziała, tak zamierzała zrobić. Wypatrzyła wzrokiem diamentowe serce, które wcześniej, z braku zajęcia (oraz wolnej woli), lewitowało gdzieś w pobliżu, nie wadząc nikomu ani niczemu. Szybkim ruchem ręki dosięgła artefaktu, który chwyciła mocno w obie dłonie, a następnie przycisnęła do swej klatki piersiowej, pochylając zarazem głowę, przez co wyglądała, jakby miała zacząć się modlić. Zamiast słów modlitwy, powietrze przeszył wielokolorowy blask, który nie pozwalał przez ułamek sekundy, by oczy naturianina dosięgły Violetine. Nie raził on boleśnie w oczy, a zamiast tego po prostu w dosyć spektakularny sposób blokował widoczność, nie czyniąc przy tym żadnej szkody.
Gdy ów wizualna blokada została odwołana przez wiewiórkołaczkę, leonid mógł ujrzeć ulubioną kreację zmiennokształtnej. Przyjęła ona swoją ludzką postać, lecz nie była naga, przynajmniej nie wizualnie. Miała bowiem ona na sobie perfekcyjnie dopasowaną, czarną suknię, nieprzeniknioną niczym mrok czystej pustki, dzięki czemu od barków aż po kostki swych nóg była chroniona przed upokorzeniem, jakim jest nagość w obecności Seta. Ze względu na prosty charakter naturianina, zdecydowała się na styl wąskiej sukni z zerową ilością wzorów na tejże, a zarazem o niezbyt skomplikowanym, a nawet dosyć prostym kroju bez zbędnych upiększeń. Oczywiście była to iluzja, jednak zwykłe oko nie potrafiłoby tego ujrzeć.
- Tak jest o wiele lepiej. To jak, Secie, budujemy ten szałas? Oczywiście, jako dama będę starała się ograniczać mój wysiłek fizyczny. Mam nadzieje, że nie będziesz mi miał tego za złe, dobrze?
W takim stanie była gotowa stawić wyzwanie temu, co ją czekało. Czuła, że przy odrobinie trudu przeniosłaby góry, a nawet i stworzyła swoje własne. Jednak nawet czyny tego rozmachu, a nawet jeszcze wspanialsze, bez wątpienia byłyby czymś łatwiejszym niż misja, która obecnie była jej priorytetem. W końcu nieczęsto ma się dzikusa, którego się uznaje za kogoś, kogo trzeba nawrócić na wiarę, o której sam jegomość nie wie nic a nic.
“Lepiej by się sprawdziła do tego celu nauczycielka, zaznajomiona z tymi, przed którymi wiele do poznania. No cóż, nie wszędzie są luksusy, będę musiała poradzić sobie sama. Od tej chwili nie pozwolę, by cokolwiek przeszkodziło mi w tej misji, którą bez wątpienia zadowolę nawet samego Boga Śmierci! W każdym razie najpierw trzeba zacząć od podstaw. Później, jeszcze raz podstawy. A później, może jeszcze za mojego życia, uda się go wtajemniczyć w kult, dla którego oddałam się całym sercem i duszą. Ciekawe, czy za moje oddanie zostanę spisana na kartach historii? Może i nawet pomnik mi postawią, miło by było, pamięć o mnie byłaby wtedy równie długowieczna co moja dusza.”
Jej oczy skrzyły się życiem, a jej wyobraźnia podzielała ten entuzjazm. Nie zepsuła jej nawet humoru wizja, która urzeczywistniła się w jej głowie, kiedy to leonid mówił o polowaniu w dosyć krwawych barwach. Szczerze powiedziawszy, to nawet to ją zaciekawiło, bo nigdy wcześniej nie miałam okazji ani powodu rozważać nad tego typu rzeczami. W wyższych warstwach maurii jedzenie było na tyle grzeczne, że siedziało nieruchomo, gdy próbowało się je upolować za pomocą wysoce wyspecjalizowanych narzędzi, jakimi są sztućce.
- Cóż… Szczerze powiedziawszy, to może później, kiedy znajdzie się okazja, pokażesz mi co nieco o polowaniu. Wcześniej nigdy nie musiałam ani nie chciałam polować, z dwóch powodów. Po pierwsze, pochodzę z rodu, który był i jest bogaty, a co za tym idzie, płaciliśmy innym za to, że oni dla nas polowali, żebyśmy my nie musieli się męczyć. Poza tym nawet gdybym była, o zgrozo, córką z biednego domu, to jako kobieta nie zajmowałabym się polowaniem. Od tego są mężczyźni, przynajmniej tak jest w społeczeństwie, w jakim żyłam i o jakich słyszałam.
Z trudem, ale udało jej się powiedzieć to, co chciała powiedzieć, w sposób, jaki leonid powinien zrozumieć, a zarazem powoli. A czemu powoli? Bo z trudem przychodziło jej używanie niezbyt wykwintnych słów, nie wspominając o niezwykle ubogich zdaniach. Musiała wytężać swoją główkę i skupienie, by przypadkiem nie dopuścić swej arystokrackiej krwi do poprowadzenia jej języka w elokwentną dal, gdzie bogate epitety oraz niemal poetycki szyk zdań doprowadzają uszy pobliskiej szlachty do słuchowego orgazmu.
- Ale uprzedzam, że będę przy tym polowaniu, o ile w ogóle będzie ono miało miejsce, stała w bezpiecznej odległości, póki krew nie przestanie tryskać we wszystkie strony, dobrze?
Po tych słowach rozejrzała się dookoła. Brud, ruina i ubóstwo. Szałas, choć oczywiście byłby szałasem, nadal byłby lepszą opcją niż to, co jest tutaj. Wydając dźwięki zastanowienia, znane pospolicie jako “hmm”, postanowiła zgodzić się na drugą, czystszą propozycję leonida.
- Niech więc będzie budowa szałasu. Przy okazji poznam twoje zdolności manualne. Kto wie, może to będzie coś, w czym jesteś uzdolniony? - Powiedziała, a jej głos był zachęcająco ciepły i czuły. Znikły resztki brutalnie zimnego głosu, który z chęcią mówił o śmierci tego, co tymczasowe. - Wpierw jednak przebiorę się, dobrze? Nie czuję, aby było mi do twarzy w tym kocu. A i moim zdaniem jest wystarczająco ciepło, by zrzucić nieco futerka.
Jak powiedziała, tak zamierzała zrobić. Wypatrzyła wzrokiem diamentowe serce, które wcześniej, z braku zajęcia (oraz wolnej woli), lewitowało gdzieś w pobliżu, nie wadząc nikomu ani niczemu. Szybkim ruchem ręki dosięgła artefaktu, który chwyciła mocno w obie dłonie, a następnie przycisnęła do swej klatki piersiowej, pochylając zarazem głowę, przez co wyglądała, jakby miała zacząć się modlić. Zamiast słów modlitwy, powietrze przeszył wielokolorowy blask, który nie pozwalał przez ułamek sekundy, by oczy naturianina dosięgły Violetine. Nie raził on boleśnie w oczy, a zamiast tego po prostu w dosyć spektakularny sposób blokował widoczność, nie czyniąc przy tym żadnej szkody.
Gdy ów wizualna blokada została odwołana przez wiewiórkołaczkę, leonid mógł ujrzeć ulubioną kreację zmiennokształtnej. Przyjęła ona swoją ludzką postać, lecz nie była naga, przynajmniej nie wizualnie. Miała bowiem ona na sobie perfekcyjnie dopasowaną, czarną suknię, nieprzeniknioną niczym mrok czystej pustki, dzięki czemu od barków aż po kostki swych nóg była chroniona przed upokorzeniem, jakim jest nagość w obecności Seta. Ze względu na prosty charakter naturianina, zdecydowała się na styl wąskiej sukni z zerową ilością wzorów na tejże, a zarazem o niezbyt skomplikowanym, a nawet dosyć prostym kroju bez zbędnych upiększeń. Oczywiście była to iluzja, jednak zwykłe oko nie potrafiłoby tego ujrzeć.
- Tak jest o wiele lepiej. To jak, Secie, budujemy ten szałas? Oczywiście, jako dama będę starała się ograniczać mój wysiłek fizyczny. Mam nadzieje, że nie będziesz mi miał tego za złe, dobrze?
- Dobrze! Jak tylko zgłodniejemy to polowanie – uśmiechnął się szczerze, ukazując kły nieco bardziej rozwinięte niż u zwykłego człowieka.
Mina mu jednak zrzedła, bo kolejne słowa wiewiórkołaczki wprawiły go w zakłopotanie, znów nie mógł zrozumieć, o co jej do licha chodzi.
– Co to ród? Co to znaczy bogaty i płacić? I czemu robiliście to coś, by inni polowali za was? Nie rozumiem! Ale jak się nie zmęczysz, to potem źle śpisz… - Set wyraźnie nie mógł pogodzić prawd wyciągniętych ze swoich obserwacji i tych, które przedstawiała mu Violetine – Kobiety nie polują? Czemu? A co z nimi nie tak?
Naturianin usiadł na ziemi i złapał się za głowę, wiedział, że dziewczyna się stara, ale mimo wszystko było mu ciężko po tylu latach beztroskiego i praktycznie pierwotnego trybu życia. Mimo wszystko starał sobie przypomnieć każdą choćby najdrobniejszą rzecz, której dowiedział się od swojego ojca.
- Hmm… Ja myślę i chyba… bo bogaty to, że ma czegoś dużo tak? Mimo wszystko nadal nie rozumiem tego… no tego… jak to nazwać…hmmm sens… sensu tego, co mówisz… Tak samo stanie daleko od upolowanego jedzonka jest bez sensu! Jak się nie stoi obok, to ktoś ci może ukraść… - spojrzał na nią z uśmiechem i trochę jak na idiotkę.
Wstał i aż podskoczył, rozpromieniając się, gdy tylko usłyszał, że Ruda zgadza się z nim budować szałas. Machał ogonem na wszystkie strony, ponieważ aż nie wiedział co zrobić ze szczęścia, nie znany był mu także powód takiego uniesienia i przyśpieszonego bicia serca.
-Przebierzesz? – zdziwił się, nie bardzo wiedząc, co chce zrobić dziewczyna, jak zobaczył diamentowe serce, rozdziawił usta i patrzył jak zahipnotyzowany na to dziwo, chciał złapać, ale nie chciało się dać – Co to? Co to? – spytał aż dwa razy przez zaskoczenie. Jednak to, co się stało po chwili, sprawiło, iż wprost zaniemówił.
Set po raz pierwszy miał styczność z magią więc nie wiedział jak reagować, zachwytem, strachem, złością. Patrzył więc z głupawym wyrazem twarzy na zmiennokształtną i nawet nie śmiał się ruszyć. Gdy zobaczył ją w sukience, bez futra i bez ogona przekręcił głowę i okrążył ją, wnikliwie obserwując każdy fragment jej ciała.
- Gdzie twój mięciutki ogonek i milusia sierść? I te fajne uszka? – pytał z rozczarowaniem – Ładniej ci z ogonkiem, bo spójrz, ja też mam ogon i jak ty masz, to lepiej pasujemy do siebie – stwierdził wesoło – I co to za dziwne ciuchy? A…szałas! Tak chodźmy! Skoro teraz jesteś zmęczona, to byś do budowy miała, zawiozę cię – przemienił się w czarnego lwa i lekkim pchnięciem Rudej sprawił, iż mimowolnie usiadła na jego grzbiecie.
Jego futerko było bardzo miłe w dotyku, jedynie grzywa trochę bardziej szorstka, ale taki urok lwa. Szedł ostrożnie by Violetine nie spadła i początkowo nawet trochę mruczał z zadowolenia.
Mina mu jednak zrzedła, bo kolejne słowa wiewiórkołaczki wprawiły go w zakłopotanie, znów nie mógł zrozumieć, o co jej do licha chodzi.
– Co to ród? Co to znaczy bogaty i płacić? I czemu robiliście to coś, by inni polowali za was? Nie rozumiem! Ale jak się nie zmęczysz, to potem źle śpisz… - Set wyraźnie nie mógł pogodzić prawd wyciągniętych ze swoich obserwacji i tych, które przedstawiała mu Violetine – Kobiety nie polują? Czemu? A co z nimi nie tak?
Naturianin usiadł na ziemi i złapał się za głowę, wiedział, że dziewczyna się stara, ale mimo wszystko było mu ciężko po tylu latach beztroskiego i praktycznie pierwotnego trybu życia. Mimo wszystko starał sobie przypomnieć każdą choćby najdrobniejszą rzecz, której dowiedział się od swojego ojca.
- Hmm… Ja myślę i chyba… bo bogaty to, że ma czegoś dużo tak? Mimo wszystko nadal nie rozumiem tego… no tego… jak to nazwać…hmmm sens… sensu tego, co mówisz… Tak samo stanie daleko od upolowanego jedzonka jest bez sensu! Jak się nie stoi obok, to ktoś ci może ukraść… - spojrzał na nią z uśmiechem i trochę jak na idiotkę.
Wstał i aż podskoczył, rozpromieniając się, gdy tylko usłyszał, że Ruda zgadza się z nim budować szałas. Machał ogonem na wszystkie strony, ponieważ aż nie wiedział co zrobić ze szczęścia, nie znany był mu także powód takiego uniesienia i przyśpieszonego bicia serca.
-Przebierzesz? – zdziwił się, nie bardzo wiedząc, co chce zrobić dziewczyna, jak zobaczył diamentowe serce, rozdziawił usta i patrzył jak zahipnotyzowany na to dziwo, chciał złapać, ale nie chciało się dać – Co to? Co to? – spytał aż dwa razy przez zaskoczenie. Jednak to, co się stało po chwili, sprawiło, iż wprost zaniemówił.
Set po raz pierwszy miał styczność z magią więc nie wiedział jak reagować, zachwytem, strachem, złością. Patrzył więc z głupawym wyrazem twarzy na zmiennokształtną i nawet nie śmiał się ruszyć. Gdy zobaczył ją w sukience, bez futra i bez ogona przekręcił głowę i okrążył ją, wnikliwie obserwując każdy fragment jej ciała.
- Gdzie twój mięciutki ogonek i milusia sierść? I te fajne uszka? – pytał z rozczarowaniem – Ładniej ci z ogonkiem, bo spójrz, ja też mam ogon i jak ty masz, to lepiej pasujemy do siebie – stwierdził wesoło – I co to za dziwne ciuchy? A…szałas! Tak chodźmy! Skoro teraz jesteś zmęczona, to byś do budowy miała, zawiozę cię – przemienił się w czarnego lwa i lekkim pchnięciem Rudej sprawił, iż mimowolnie usiadła na jego grzbiecie.
Jego futerko było bardzo miłe w dotyku, jedynie grzywa trochę bardziej szorstka, ale taki urok lwa. Szedł ostrożnie by Violetine nie spadła i początkowo nawet trochę mruczał z zadowolenia.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Obserwowanie, jak Set próbuje nie tylko zrozumieć słowa Violetine, ale też stara się podtrzymywać konwersację oraz korzysta z dosyć… interesujących argumentów do poparcia swojego punktu widzenia było dosyć ciekawym doświadczeniem. “Było, jest i będzie”, to jedno zdanie dzwoniło w głowie wiewiórkołaczki, która powoli akceptowała to, iż czekają ją długie, godziny, dni a może i miesiące spędzone na nauczaniu Seta.
“Jeśli chce, to jest grzeczny. Może nie widać w nim potencjału do nauki, ale widać, że chce się uczyć. A że chce się uczyć najwyraźniej ze względu na mnie, to już mniejszy problem. Kto wie, może ciągnięcie za sznurki emocji będzie wręcz konieczne, by wtłoczyć co nieco do jego dzikiego umysłu?”
Set oczywiście mylił się albo też po prostu nie potrafił zrozumieć kilku kwestii. Violetine jednak czekała, nim go poprawi. Z własnego doświadczenia wie, że najlepiej poczekać, zanim się kogoś poprawi. Kto wie, może sam wpadnie na rozwiązanie problemu lub, jak w obecnej sytuacji, na odpowiedź na dręczące go zagadnienie?
W ten więc sposób akolitka przysłuchiwała się Setowi. Momentami chichotała, słysząc jego prymitywny tok rozumowania. Oczywiście nie naśmiewała się z niego, po prostu było to dosyć nietypowe, groteskowe wręcz dla osoby ze szlacheckiego rodu. W końcu jednak chwila, która stracona została na wysłuchiwanie Seta, minęła, ten bowiem zaproponował, że zajmie się transportem pewnej zmiennokształtnej damy.
- Zawieziesz mnie? Nie sądzę, by to było konieczne, ale skoro naa...aaa! Co ty robisz?!
Jej szlachecka twarz została pokryta rumieńcem, który szybko przeszedł w buraczaną czerwień tak intensywną, że można by zupę z niej ugotować. Towarzyszyć zaczęło temu też rozszalałe bicie serca, które nie spodziewało się czegoś tak intensywnego i nagłego zarazem, oraz oddech, który przyspieszył, jakby chcąc zrobić zapasy tlenu przed kolejnym nieoczekiwanym zwrotem akcji.
Niedopowiedzeniem byłoby, iż Set, poprzez siłowe wymuszenie jazdy na swoim grzbiecie złamał granicę kobiecej prywatności. Choć iluzja, która przyodziewa delikatne ciało, zachowała się tak, jakby była prawdziwym materiałem oddzielającym jedno ciało od drugiego, to jednak w rzeczywistości była to żadna ochrona, co szczególnie odczuł szlachecki tyłek i wszystkie jego okolice, które przez ułamek sekundy, kiedy to Violetine lądowała na grzbiecie leonida, były poddane delikatnym łaskotkom ze strony futra.
- Nie rób… tak więcej… bez pytania. - Gdy Set ruszył, arystokratka z Maurii chwyciła swymi dłońmi jego grzywę, by nie dopuścić do upadku ze swego nowego wierzchowca, a swą głowę opuściła w geście zażenowania. Nadal czuła sierść leonida pod tyłkiem i nie było to zbyt typowe dla niej przeżycie. Co innego, gdyby to był dywan z Lwa. To jednak było coś… żywego. Żywego, ciepłego i irytująco łaskoczącego. Jakby tysiące małych palców robiło jej jednocześnie “gili gili” z każdym ruchem łapy naturianina. Miała ochotę zsiąść, ale czuła, że dokonanie tego, gdy nadal przemieszczają się, doprowadziłoby tylko do jeszcze większej intensywności tego, co musi teraz wytrzymać. - Wybacz mi. Czuje się… Nieswojo. Jestem nieprzyzwyczajona do jeżdżenia. Na kimś…
Z twarzy była kolorowa niczym różyczka, cała czerwoniutka. Nie dawało jej spokoju to, na czym obecnie siedzi, a przed czym nie chroni ją nic a nic. By uciec myślami od tego, a co za tym idzie, by zmniejszyć intensywność tego, co odczuwa, postanowiła w końcu poprawić swojego niesfornego ucznia.
- Wracając do naszej rozmowy… Tak. Bogaci mają czegoś dużo. Zazwyczaj chodzi o pieniądze. Pieniądze to takie drogocenne rzeczy wykonane z metalu. Nimi płaci się za rzeczy, które chcemy. To znaczy, że ktoś ma rzecz, którą chcesz, a ty wymieniasz pieniądze za ową rzecz. To właśnie oznacza płacić. - Wraz z każdym słowem, mówienie przychodziło jej coraz łatwiej, a ona sama powoli uczyła się ignorować to, co odczuwa w każdej sekundzie jazdy na Secie. - A co do polowania… Płaci się innym za to, by samemu mieć czas na inne rzeczy. W miastach i wioskach jest o wiele więcej rzeczy do zrobienia, niż ty obecnie znasz. Zaś “żeby się z tym nie męczyć” znaczy tyle, co żeby mieć czas na coś innego. To się nazywa metafora. Czyli takie charakterystyczne zdanie, które brzmi w jeden sposób, ale oznacza coś całkiem innego czasami. Poza tym niektórzy śpią lepiej, kiedy się nie zmęczą. Ja na przykład do takich osób należę.
Przez chwilę zastanawiała się, czy aby nie przesadza z bogactwem języka, ale szybko zdecydowała, że to nie będzie aż tak wielki problem. W końcu prędzej czy później musiałaby go z tym i owym zapoznać, więc czemu nie mogłaby zacząć już teraz?
- Kobiety nie polują, bo… im to nie przystoi. To znaczy… jak to powiedzieć inaczej… O, mam. Po prostu kobiety nie są tak silne, jak mężczyźni. Mężczyźni zajmują się polowaniem, bo im to lepiej idzie, tymczasem kobiety zajmują się innymi sprawami, które wymagają precyzji i delikatności, bo w tym kobiety są dobre zazwyczaj. A co do kradzieży jedzenia… Cóż, to prawda, jeśli jedzenie jest daleko, to mogą je ukraść. Ale, ci, którzy dla innych zdobywają i polują na to jedzenie, dostają zapłatę, czyli nagrodę, za swoją pracę dopiero, jak przyniosą owo jedzenie do tych, co je zamówili. A to oznacza, iż będą oni pilnować, by nikt jedzenie nie ukradł, bo inaczej stracą oni to, na co ciężko pracowali. Rozumiesz?
W międzyczasie mówienia rozglądała się dookoła. Okolica była przepiękna, trzeba było to przyznać. Szczyty Fellarionu były praktycznie pod jej nosem, górowały nad krajobrazem niczym wszechpotężne istoty, nieznające pojęcia czasu ani niewiedzy. Pod koniec swego monologu, w zasięg wzroku zmiennokształtnej wleciało diamentowe serce, które, jak zwykle, lewitowało sobie dookoła niej.
- Ah, racja. Secie, to, co próbowałeś złapać, to moja własność. Moi rodzice nazwali to żartobliwie “Kluczem do Wiewiórczego Serca”, ale ja w skrócie nazywam to “Diamentowym Sercem”. To jest artefakt, czyli coś, co ma magiczne właściwości. Pozwala mi ono tworzyć iluzję na podstawie mojej wyobraźni i tego, co wymyślę. Iluzja to coś, co można zobaczyć i tylko zobaczyć. Na przykład moje ubranie obecne to iluzja, bo nie można tego dotknąć, nie ma to zapachu, ale można je zobaczyć.
Odetchnęła lekko, zmęczona tym, iż musi praktycznie opisywać wszystko od początku do końca, nie mogąc pomijać nawet podstawowych podstaw, które większości są znane już od dziecka.
- A co do tego, czemu zmienił się mój wygląd, to dziwie się, że ciebie to dziwi. Przecież ty też potrafisz się transformować, co sam mi ochoczo pokazałeś, a co… odczuwam… mocno. W każdym razie potrafię zmieniać się między trzema postaciami, ludzką, wiewiórczą i postacią hybrydy. Postać ludzka jest… no ludzka. Teraz przykładowo jestem w ludzkiej postaci. Tak wyglądają mniej więcej ludzkie kobiety. Postać wiewiórki też widziałeś. Jestem wtedy jak każda inna wiewiórka, jeśli chodzi o wygląd. Zaś postać hybrydy znaczy tyle, co połączenie dwóch postaci, ludzkiej i wiewiórczej, bo hybryda znaczy tyle, co coś powstałego z połączenia dwóch istot. Jestem wtedy człowiekiem z futrem, pazurkami i ogonkiem wiewiórki. Czy to dla ciebie zrozumiałe?
Nabrała powietrza, bowiem nieustanne mówienie dosłownie odebrało jej tchu, co nie powinno raczej nikogo dziwić.
- Jeśli chcesz, to opowiem ci, czemu jestem, jaka jestem. Może to być dosyć… skomplikowane dla kogoś takiego jak ty, ale jeśli jesteś ciekawy, to postaram się wytłumaczyć to, jak tylko potrafię. A tak poza tym, to te “dziwne ciuchy” to sukienka. Kobiety zazwyczaj noszą sukienki. Sukienki to swego rodzaju podkreślenie eleganckości, piękna i delikatności kobiety. Poza tym lubię sukienki, uważam, że podkreślają moją figurę. Poza tym, jako Akolitka Boga Śmierci muszę jakoś się prezentować wśród innych.
“Jeśli chce, to jest grzeczny. Może nie widać w nim potencjału do nauki, ale widać, że chce się uczyć. A że chce się uczyć najwyraźniej ze względu na mnie, to już mniejszy problem. Kto wie, może ciągnięcie za sznurki emocji będzie wręcz konieczne, by wtłoczyć co nieco do jego dzikiego umysłu?”
Set oczywiście mylił się albo też po prostu nie potrafił zrozumieć kilku kwestii. Violetine jednak czekała, nim go poprawi. Z własnego doświadczenia wie, że najlepiej poczekać, zanim się kogoś poprawi. Kto wie, może sam wpadnie na rozwiązanie problemu lub, jak w obecnej sytuacji, na odpowiedź na dręczące go zagadnienie?
W ten więc sposób akolitka przysłuchiwała się Setowi. Momentami chichotała, słysząc jego prymitywny tok rozumowania. Oczywiście nie naśmiewała się z niego, po prostu było to dosyć nietypowe, groteskowe wręcz dla osoby ze szlacheckiego rodu. W końcu jednak chwila, która stracona została na wysłuchiwanie Seta, minęła, ten bowiem zaproponował, że zajmie się transportem pewnej zmiennokształtnej damy.
- Zawieziesz mnie? Nie sądzę, by to było konieczne, ale skoro naa...aaa! Co ty robisz?!
Jej szlachecka twarz została pokryta rumieńcem, który szybko przeszedł w buraczaną czerwień tak intensywną, że można by zupę z niej ugotować. Towarzyszyć zaczęło temu też rozszalałe bicie serca, które nie spodziewało się czegoś tak intensywnego i nagłego zarazem, oraz oddech, który przyspieszył, jakby chcąc zrobić zapasy tlenu przed kolejnym nieoczekiwanym zwrotem akcji.
Niedopowiedzeniem byłoby, iż Set, poprzez siłowe wymuszenie jazdy na swoim grzbiecie złamał granicę kobiecej prywatności. Choć iluzja, która przyodziewa delikatne ciało, zachowała się tak, jakby była prawdziwym materiałem oddzielającym jedno ciało od drugiego, to jednak w rzeczywistości była to żadna ochrona, co szczególnie odczuł szlachecki tyłek i wszystkie jego okolice, które przez ułamek sekundy, kiedy to Violetine lądowała na grzbiecie leonida, były poddane delikatnym łaskotkom ze strony futra.
- Nie rób… tak więcej… bez pytania. - Gdy Set ruszył, arystokratka z Maurii chwyciła swymi dłońmi jego grzywę, by nie dopuścić do upadku ze swego nowego wierzchowca, a swą głowę opuściła w geście zażenowania. Nadal czuła sierść leonida pod tyłkiem i nie było to zbyt typowe dla niej przeżycie. Co innego, gdyby to był dywan z Lwa. To jednak było coś… żywego. Żywego, ciepłego i irytująco łaskoczącego. Jakby tysiące małych palców robiło jej jednocześnie “gili gili” z każdym ruchem łapy naturianina. Miała ochotę zsiąść, ale czuła, że dokonanie tego, gdy nadal przemieszczają się, doprowadziłoby tylko do jeszcze większej intensywności tego, co musi teraz wytrzymać. - Wybacz mi. Czuje się… Nieswojo. Jestem nieprzyzwyczajona do jeżdżenia. Na kimś…
Z twarzy była kolorowa niczym różyczka, cała czerwoniutka. Nie dawało jej spokoju to, na czym obecnie siedzi, a przed czym nie chroni ją nic a nic. By uciec myślami od tego, a co za tym idzie, by zmniejszyć intensywność tego, co odczuwa, postanowiła w końcu poprawić swojego niesfornego ucznia.
- Wracając do naszej rozmowy… Tak. Bogaci mają czegoś dużo. Zazwyczaj chodzi o pieniądze. Pieniądze to takie drogocenne rzeczy wykonane z metalu. Nimi płaci się za rzeczy, które chcemy. To znaczy, że ktoś ma rzecz, którą chcesz, a ty wymieniasz pieniądze za ową rzecz. To właśnie oznacza płacić. - Wraz z każdym słowem, mówienie przychodziło jej coraz łatwiej, a ona sama powoli uczyła się ignorować to, co odczuwa w każdej sekundzie jazdy na Secie. - A co do polowania… Płaci się innym za to, by samemu mieć czas na inne rzeczy. W miastach i wioskach jest o wiele więcej rzeczy do zrobienia, niż ty obecnie znasz. Zaś “żeby się z tym nie męczyć” znaczy tyle, co żeby mieć czas na coś innego. To się nazywa metafora. Czyli takie charakterystyczne zdanie, które brzmi w jeden sposób, ale oznacza coś całkiem innego czasami. Poza tym niektórzy śpią lepiej, kiedy się nie zmęczą. Ja na przykład do takich osób należę.
Przez chwilę zastanawiała się, czy aby nie przesadza z bogactwem języka, ale szybko zdecydowała, że to nie będzie aż tak wielki problem. W końcu prędzej czy później musiałaby go z tym i owym zapoznać, więc czemu nie mogłaby zacząć już teraz?
- Kobiety nie polują, bo… im to nie przystoi. To znaczy… jak to powiedzieć inaczej… O, mam. Po prostu kobiety nie są tak silne, jak mężczyźni. Mężczyźni zajmują się polowaniem, bo im to lepiej idzie, tymczasem kobiety zajmują się innymi sprawami, które wymagają precyzji i delikatności, bo w tym kobiety są dobre zazwyczaj. A co do kradzieży jedzenia… Cóż, to prawda, jeśli jedzenie jest daleko, to mogą je ukraść. Ale, ci, którzy dla innych zdobywają i polują na to jedzenie, dostają zapłatę, czyli nagrodę, za swoją pracę dopiero, jak przyniosą owo jedzenie do tych, co je zamówili. A to oznacza, iż będą oni pilnować, by nikt jedzenie nie ukradł, bo inaczej stracą oni to, na co ciężko pracowali. Rozumiesz?
W międzyczasie mówienia rozglądała się dookoła. Okolica była przepiękna, trzeba było to przyznać. Szczyty Fellarionu były praktycznie pod jej nosem, górowały nad krajobrazem niczym wszechpotężne istoty, nieznające pojęcia czasu ani niewiedzy. Pod koniec swego monologu, w zasięg wzroku zmiennokształtnej wleciało diamentowe serce, które, jak zwykle, lewitowało sobie dookoła niej.
- Ah, racja. Secie, to, co próbowałeś złapać, to moja własność. Moi rodzice nazwali to żartobliwie “Kluczem do Wiewiórczego Serca”, ale ja w skrócie nazywam to “Diamentowym Sercem”. To jest artefakt, czyli coś, co ma magiczne właściwości. Pozwala mi ono tworzyć iluzję na podstawie mojej wyobraźni i tego, co wymyślę. Iluzja to coś, co można zobaczyć i tylko zobaczyć. Na przykład moje ubranie obecne to iluzja, bo nie można tego dotknąć, nie ma to zapachu, ale można je zobaczyć.
Odetchnęła lekko, zmęczona tym, iż musi praktycznie opisywać wszystko od początku do końca, nie mogąc pomijać nawet podstawowych podstaw, które większości są znane już od dziecka.
- A co do tego, czemu zmienił się mój wygląd, to dziwie się, że ciebie to dziwi. Przecież ty też potrafisz się transformować, co sam mi ochoczo pokazałeś, a co… odczuwam… mocno. W każdym razie potrafię zmieniać się między trzema postaciami, ludzką, wiewiórczą i postacią hybrydy. Postać ludzka jest… no ludzka. Teraz przykładowo jestem w ludzkiej postaci. Tak wyglądają mniej więcej ludzkie kobiety. Postać wiewiórki też widziałeś. Jestem wtedy jak każda inna wiewiórka, jeśli chodzi o wygląd. Zaś postać hybrydy znaczy tyle, co połączenie dwóch postaci, ludzkiej i wiewiórczej, bo hybryda znaczy tyle, co coś powstałego z połączenia dwóch istot. Jestem wtedy człowiekiem z futrem, pazurkami i ogonkiem wiewiórki. Czy to dla ciebie zrozumiałe?
Nabrała powietrza, bowiem nieustanne mówienie dosłownie odebrało jej tchu, co nie powinno raczej nikogo dziwić.
- Jeśli chcesz, to opowiem ci, czemu jestem, jaka jestem. Może to być dosyć… skomplikowane dla kogoś takiego jak ty, ale jeśli jesteś ciekawy, to postaram się wytłumaczyć to, jak tylko potrafię. A tak poza tym, to te “dziwne ciuchy” to sukienka. Kobiety zazwyczaj noszą sukienki. Sukienki to swego rodzaju podkreślenie eleganckości, piękna i delikatności kobiety. Poza tym lubię sukienki, uważam, że podkreślają moją figurę. Poza tym, jako Akolitka Boga Śmierci muszę jakoś się prezentować wśród innych.
Ostatnio edytowane przez Violetine 7 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Set oczywiście nie mógł odpowiedzieć Violetine, ponieważ przybrał lwią postać, a wtedy nie mógł mówić jak człowiek, a choć sam mógł zrozumieć zwierzęta, to nie przywiązywał do tego wagi, nawet nie był zbytnio świadomy, iż to potrafi, dlatego też z góry stwierdził, iż Ruda go teraz nie zrozumie, nawet jakby mogła. Dlatego też nawet nie mruknął ani nie warknął.
Nie przypuszczał nawet, iż wiewiórkołaczka poczuje się tak nieswojo, jadąc na nim, myślał, że się ucieszy, że nie będzie musiała iść, zresztą sama coś wcześniej wspominała, że woli się nie męczyć, tak więc naturianin biegł dumny z siebie, że zrobił coś miłego.
Mocno się zdziwił, gdy zakazała mu tak więcej robić, postanowił więc później o to zapytać, a żeby nie zapomnieć, myślał o tym cały czas, przez co w ostatniej chwili zauważył spory kamień, był zmuszony wykonać dość spory skok będący kolejną sporą niewygodą dla praktycznie nagiej zmiennokształtnej. Kolejne słowa dziewczyny, biedny leonid tyle musiał nagle zapamiętać, dlatego jeszcze przyśpieszył.
W końcu dotarli w mocno zalesione miejsce, z którego nie dało się dojrzeć ani gór, ani wioski, jedynie otaczająca ich ze wszystkich stron zieleń. Set zaczekał aż Violetine zejdzie z niego i gdy tylko to zrobiła, wrócił do swej dwunożnej postaci jak najprędzej, musiał zadać mnóstwo pytań, póki jeszcze pamiętał, ale najpierw wytłumaczyć swe milczenie.
- Posłuchaj Ruda… ja nie mogłem odpowiedzieć po drodze, bo jako lew jak mogę mówić tylko po lwiemu, nie zrozumiałabyś mnie i tak. I póki pamiętam… Powiedz, dlaczego nie lubisz jeździć na kimś? To powinno być fajne, nie męczysz się… chciałem dobrze, byś się nie zmęczyła, bo tego nie lubisz… Czemu czułaś się źle? Drogocenne rzeczy z metalu… Hmmm co to metal? A nie można wymieniać rzeczy na rzeczy? Czy ten metal jest jadalny, że ludzie tak go chcą? O, a co jest do roboty w mieście? Chciałbym się dowiedzieć i zobaczyć to całe miasto… ale najpierw ja ci pokaże ten las i jak się tu żyje, a potem ty mi miasto! Hmm co ja jeszcze chciałem… - zamyślił się, bojąc się, że zapomni o czymś ważnym – Metafora? Metaforrrraaa, fajnie brzmi, lubię to słowo. A… ale jak można spać lepiej bez zmęczenia, przecież wtedy energia dnia nie pozwala nam w nocy spać, tak jak mówisz, nie może być – stwierdził bardzo uparcie. Natomiast sprawa polowania w wykonaniu kobiet się wyjaśniła, więc tu nie miał pytań. - Diamentowe serce? A co to diamentowe? Magia? Naucz mnie magii! – krzyczał zafascynowany – Też chce iluzję, przydałoby się do polowania, zrobisz mi takie coś? A wygląd no ale co innego zmienić się w zwierzę a zmienić nie siebie a coś, co ma się na sobie. A wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to iluzja. Aha… Najlepiej ci w formie hybrydy, masz milusi ogonek mrrrr – zamruczał, nie mogąc się powstrzymać – Sukienki… takie uładniacze? Tobie nie trzeba uładniacza, piękna jesteś – wyznał całkowicie bez stresu czy zmieszania – Opowiedz, opowiedz!
Nie przypuszczał nawet, iż wiewiórkołaczka poczuje się tak nieswojo, jadąc na nim, myślał, że się ucieszy, że nie będzie musiała iść, zresztą sama coś wcześniej wspominała, że woli się nie męczyć, tak więc naturianin biegł dumny z siebie, że zrobił coś miłego.
Mocno się zdziwił, gdy zakazała mu tak więcej robić, postanowił więc później o to zapytać, a żeby nie zapomnieć, myślał o tym cały czas, przez co w ostatniej chwili zauważył spory kamień, był zmuszony wykonać dość spory skok będący kolejną sporą niewygodą dla praktycznie nagiej zmiennokształtnej. Kolejne słowa dziewczyny, biedny leonid tyle musiał nagle zapamiętać, dlatego jeszcze przyśpieszył.
W końcu dotarli w mocno zalesione miejsce, z którego nie dało się dojrzeć ani gór, ani wioski, jedynie otaczająca ich ze wszystkich stron zieleń. Set zaczekał aż Violetine zejdzie z niego i gdy tylko to zrobiła, wrócił do swej dwunożnej postaci jak najprędzej, musiał zadać mnóstwo pytań, póki jeszcze pamiętał, ale najpierw wytłumaczyć swe milczenie.
- Posłuchaj Ruda… ja nie mogłem odpowiedzieć po drodze, bo jako lew jak mogę mówić tylko po lwiemu, nie zrozumiałabyś mnie i tak. I póki pamiętam… Powiedz, dlaczego nie lubisz jeździć na kimś? To powinno być fajne, nie męczysz się… chciałem dobrze, byś się nie zmęczyła, bo tego nie lubisz… Czemu czułaś się źle? Drogocenne rzeczy z metalu… Hmmm co to metal? A nie można wymieniać rzeczy na rzeczy? Czy ten metal jest jadalny, że ludzie tak go chcą? O, a co jest do roboty w mieście? Chciałbym się dowiedzieć i zobaczyć to całe miasto… ale najpierw ja ci pokaże ten las i jak się tu żyje, a potem ty mi miasto! Hmm co ja jeszcze chciałem… - zamyślił się, bojąc się, że zapomni o czymś ważnym – Metafora? Metaforrrraaa, fajnie brzmi, lubię to słowo. A… ale jak można spać lepiej bez zmęczenia, przecież wtedy energia dnia nie pozwala nam w nocy spać, tak jak mówisz, nie może być – stwierdził bardzo uparcie. Natomiast sprawa polowania w wykonaniu kobiet się wyjaśniła, więc tu nie miał pytań. - Diamentowe serce? A co to diamentowe? Magia? Naucz mnie magii! – krzyczał zafascynowany – Też chce iluzję, przydałoby się do polowania, zrobisz mi takie coś? A wygląd no ale co innego zmienić się w zwierzę a zmienić nie siebie a coś, co ma się na sobie. A wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to iluzja. Aha… Najlepiej ci w formie hybrydy, masz milusi ogonek mrrrr – zamruczał, nie mogąc się powstrzymać – Sukienki… takie uładniacze? Tobie nie trzeba uładniacza, piękna jesteś – wyznał całkowicie bez stresu czy zmieszania – Opowiedz, opowiedz!
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Violetine słyszała kiedyś z ust swojej matki, jak to raz przeżyła jazdę na koniu bez siodła. Z początku podobno było dobrze, ale z czasem, kolokwialnie mówiąc, tyłek zaczynał boleć. Kręgosłup i inne kości, co to akurat miały okazję być w miejscu, gdzie usadowiona była wiewiorkołaczka, z minuty na minutę zastępowały delikatne łaskotanie cierpieniem dolnego odcinka pleców. Nie było to jednak utrudnieniem, wręcz przeciwnie. Choć ból to ból i nieprzyjemne to w swej naturze, to jednak lepsze to było od poczucia zażenowania i wstydu. Wolałaby całodniową przejażdżkę pełną katuszy niż minutę nieznośnych łaskotek.
„W tym tempie będę musiała znaleźć sposób, by w razie czego móc zapanować nad nim. Może gwizdanie na niego działa? Albo komendy takie jak „siad” lub „waruj”? Hmm… raczej nie. Do udomowionego zwierzaka mu bardzo daleko, a znacznie bliżej do po prostu zwierzaka.”
W czasie, gdy te myśli przechodziły przez nią, oni przejeżdżali powoli w całkiem odmienny krajobraz. Osada nadal była blisko, dosłownie minuty drogi stąd. Tyle że teraz zasłaniał ją pozornie bezkresny gąszcz drzew i krzewów. Prawie, jakby przenieśli się znienacka w całkiem inny świat. Na całe szczęście, prawie robiło w tej sytuacji bardzo wielką różnicę.
- W końcu. Momentami miałam wrażenie, że ta jazda trwała wieki…
Te słowa wycedziły się cichutko z jej ust, gdy tylko Set zaczął zwalniać, aż w końcu łaskawie zatrzymał się, by dać zmiennokształtnej okazje na samodzielne zejście z jego grzbietu.
- Cóż. W każdym razie dziękuje ci za tą pomoc. Wiem, że chciałeś dobrze i szanuje to. Następnym razem jednak zapytaj, czy możesz coś dla mnie zrobić, zanim to zrobisz, dobrze?
Po tych słowach zaczekała, aż jej rozmówca przemieni się w bardziej rozmowną wersję. Ciężko byłoby uczyć go czegokolwiek, gdyby był w obecnej postaci cały czas, o budowie szałasu nie wspominając.
„Cóż, przynajmniej mam gwarancję, że cokolwiek by się nie działo, nie będzie nudno.”
Wtedy też, jak na zawołanie, Set zaczął nadrabiać całe to milczenie, które było na nim wymuszone podczas jazdy. Jak wcześniej, dała mu najpierw pole do popisu. Chociaż słownictwo miał ubogie, to tworzenie mniej-więcej poprawnych zdań zachwycało akolitkę. Jego pamięć także zasługiwała na pochwałę, zdołał zapamiętać każde jej słowo, w międzyczasie mając ją na swoich plecach i przemieszczając się wciąż do przodu.
„Kto wie, może jest coś więcej niż tylko nadzieja na cud dla przyszłości jego edukacji?”
W każdym razie wysłuchiwała go. Patrzyła na niego wzrokiem wesołym, by nie zniechęcić go przypadkiem do w pełni samodzielnej wypowiedzi, bez względu na to, co mówił i jaka była tego wartość merytoryczna. Przytaknęła, a także utrzymywała kontakt wzrokowy przez cały czas, by pokazać mu, że uważnie go słucha. A wszystko to po to, by odpowiedzieć na jego słowa kolejną dawką słów.
- Spokojnie, sama się domyśliłam, że w zwierzęcej formie nie jesteś w stanie korzystać ze Wspólnej Mowy. I tak jak wcześniej mówiłam, nie przejmuj się tym teraz. A co do powodu, czemu… jazda na tobie nie należy do najprzyjemniejszych. Futro futrem, ale twoje kości są twarde. Po prostu było nieprzyjemnie, ale tym się nie zadręczaj. I pamiętaj, zapytaj następnym razem, nim coś dla mnie zrobisz. - Powtórzyła wiewiórkołaczka, by upewnić się, że wbije mu to do jego głowy.
- Nie, metal nie jest jadalny. Metal jest po prostu bardzo wartościowy i dlatego można małą ilość metalu wymienić z łatwością na coś drogiego. I dzięki temu nie trzeba nosić nic ciężkiego, by kupić cokolwiek. A odnośnie do wymiany rzeczy na rzeczy, to jak najbardziej można to robić. Tyle że nie zawsze jest to łatwe albo opłacalne. Kiedyś, dawno temu, nim wynaleziono pieniądze, handel odbywał się tylko poprzez wymianę towaru na inny towar. Gdy odkryto, iż można korzystać z metalu, co było łatwiejsze, to po prostu zaprzestano w dużej mierze handlu wymiennego.
Odetchnęła, nabierając powietrza do swych płuc. Kto by pomyślał, iż taki dzikus okaże się tyle gadać. Arystokracja, a przynajmniej jej większość, korzysta z jak najmniejszej ilości jak najbardziej treściwych słów, gdy prowadzi konwersację między sobą, ale on po prostu gadał i gadał, a ona, by mógł ją zrozumieć, także musiała gadać i gadać.
- Co jest do roboty? Ojej, nie ma sensu wymieniać. Wiele, wiele, wiele rzeczy. Nawet ja nie byłabym w stanie wszystkiego zapamiętać, a co dopiero wymienić za jednym zamachem. Miasto zobaczysz, ale jeszcze nie teraz. Może kiedyś, kiedy będziesz… bardziej przygotowany. W mieście panują zasady, których trzeba przestrzegać, ale o tym kiedy indziej ci opowiem, bo to bardzo skomplikowane. Co do lasu… - Zachichotała uroczo, kiedy dotarło do niej, że zaproponowano jej oprowadzenie po lesie. To jest coś, na co nie była mentalnie gotowa. - Nie musisz tego robić Secie. Wiem, jak się żyje w lesie. Uczyłam się przez bardzo długi czas, wiem, jaki jest las, co może w nim być, jak można przeżyć oraz jak różne istoty żyją w lesie. Oczywiście, nie zabronię ci tego, jeśli bardzo tego chcesz, ale to będzie raczej strata czasu. - Powiedziała najdelikatniejszym głosem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać. Nie chciała zranić jego uczuć, to by mogło skomplikować sytuację i to poważnie.
- Tak, to ładne słowo także według mnie, bo nie dość, że ma wiele pięknych zastosowań, to i faktycznie, brzmienie tego słowa jest dosyć miłe dla ucha. A co do spania… Widzę, że mi nie wierzysz. Cóż poradzę. Ja tylko powiedziałam to, co jest prawdą. Nie mogę cię zmusić, byś zaakceptował swoje słowa. Aczkolwiek, wiedz, że bycie otwartym na słowa innych to nie oznaka słabości, a mądrości. Nie bój się zastanowić się nad tym, co uważasz za coś oczywistego. Kto wie, może zauważysz całkiem inną prawdę? - Przemówiła, chcąc naprowadzić go na zmianę swej upartości w coś bardziej dojrzałego. - Diament to taki kamień szlachetny. Coś o wiele bardziej rzadkiego i drogocennego niż metal jest zarazem niezwykle twardy, ale jednocześnie łatwo go ukruszyć.
Moment, w którym Set zapytał o magię, zapowiedział nadchodzące problemy z wyjaśnieniem co, gdzie, jak, dlaczego, po co i tak dalej.
- Magii nie da się ot, tak nauczyć. To dosyć skomplikowane. Jak ci to powiedzieć… Magia to coś, co jest nieodłączną częścią tego świata, ale jest zarazem czymś, co nie jest ani fizyczne, ani duchowe. Magię można okiełznać jednak za pomocą siły ducha bądź umysłu, często jednak nauka, jeśli nie urodziłeś się ze zdolnością władania magią, trwa lata. Dziesiątki, a nawet setki lat. Niektórzy, bez względu na to, jak bardzo się starają, nie będą w stanie nauczyć się magii, to też się zdarza. - Tłumaczyła powoli i spokojnie, pilnując, by nie zagalopować się z tempem mówienia. - Myślę, że byłabym w stanie nauczyć cię magii, ale najpierw musiałbyś się nauczyć dyscypliny, cierpliwości, opanowania, oraz… Wielu, wielu innych rzeczy, potrzebnych dla użytkownika magii, takich jak obszerna wiedza teoretyczna. A co do iluzji… Nie jestem w stanie nauczyć cię, jak je tworzyć. Wybacz mi, nie znam dziedziny magii, która do tego służy. A co do iluzji, które tworzę dzięki Kryształowemu Sercu, to muszę być do pewnego stopnia skupiona, by nie rozpłynęły się one w powietrzu. Mogłabym stworzyć iluzję, która by ci pomogła, ale musiałbym pilnować, by nie zniknęła. Rozumiesz?
Martwiąc się, że Set zbyt przejmie się tym, co przed chwilą powiedziała Violetine, akolitka postanowiła pograć na jego emocjach, by w razie czego uspokoić go. Mianowicie podeszła do niego i ujęła jego dłonie w swoje własne. Wiedziała, że to na niego zadziała, jak dotąd to właśnie Violetine sama w sobie miała na niego największy wpływ.
- Tak poza tym, to dziękuję ci za komplement. To znaczy, dziękuje ci za to, że mówisz do mnie tak miłe słowa. To urocze - Uśmiechnęła się do niego czule, po czym swym wzrokiem zamiotła okolice. - Wiesz co? Zgoda, opowiem ci, ale najpierw szałas, dobrze? W końcu po to tu jesteśmy, a trochę dziwnie tak stać i mówić, gdy wokół sama roślinność. - rzekła, zachęcając leonida do czynu.
„W tym tempie będę musiała znaleźć sposób, by w razie czego móc zapanować nad nim. Może gwizdanie na niego działa? Albo komendy takie jak „siad” lub „waruj”? Hmm… raczej nie. Do udomowionego zwierzaka mu bardzo daleko, a znacznie bliżej do po prostu zwierzaka.”
W czasie, gdy te myśli przechodziły przez nią, oni przejeżdżali powoli w całkiem odmienny krajobraz. Osada nadal była blisko, dosłownie minuty drogi stąd. Tyle że teraz zasłaniał ją pozornie bezkresny gąszcz drzew i krzewów. Prawie, jakby przenieśli się znienacka w całkiem inny świat. Na całe szczęście, prawie robiło w tej sytuacji bardzo wielką różnicę.
- W końcu. Momentami miałam wrażenie, że ta jazda trwała wieki…
Te słowa wycedziły się cichutko z jej ust, gdy tylko Set zaczął zwalniać, aż w końcu łaskawie zatrzymał się, by dać zmiennokształtnej okazje na samodzielne zejście z jego grzbietu.
- Cóż. W każdym razie dziękuje ci za tą pomoc. Wiem, że chciałeś dobrze i szanuje to. Następnym razem jednak zapytaj, czy możesz coś dla mnie zrobić, zanim to zrobisz, dobrze?
Po tych słowach zaczekała, aż jej rozmówca przemieni się w bardziej rozmowną wersję. Ciężko byłoby uczyć go czegokolwiek, gdyby był w obecnej postaci cały czas, o budowie szałasu nie wspominając.
„Cóż, przynajmniej mam gwarancję, że cokolwiek by się nie działo, nie będzie nudno.”
Wtedy też, jak na zawołanie, Set zaczął nadrabiać całe to milczenie, które było na nim wymuszone podczas jazdy. Jak wcześniej, dała mu najpierw pole do popisu. Chociaż słownictwo miał ubogie, to tworzenie mniej-więcej poprawnych zdań zachwycało akolitkę. Jego pamięć także zasługiwała na pochwałę, zdołał zapamiętać każde jej słowo, w międzyczasie mając ją na swoich plecach i przemieszczając się wciąż do przodu.
„Kto wie, może jest coś więcej niż tylko nadzieja na cud dla przyszłości jego edukacji?”
W każdym razie wysłuchiwała go. Patrzyła na niego wzrokiem wesołym, by nie zniechęcić go przypadkiem do w pełni samodzielnej wypowiedzi, bez względu na to, co mówił i jaka była tego wartość merytoryczna. Przytaknęła, a także utrzymywała kontakt wzrokowy przez cały czas, by pokazać mu, że uważnie go słucha. A wszystko to po to, by odpowiedzieć na jego słowa kolejną dawką słów.
- Spokojnie, sama się domyśliłam, że w zwierzęcej formie nie jesteś w stanie korzystać ze Wspólnej Mowy. I tak jak wcześniej mówiłam, nie przejmuj się tym teraz. A co do powodu, czemu… jazda na tobie nie należy do najprzyjemniejszych. Futro futrem, ale twoje kości są twarde. Po prostu było nieprzyjemnie, ale tym się nie zadręczaj. I pamiętaj, zapytaj następnym razem, nim coś dla mnie zrobisz. - Powtórzyła wiewiórkołaczka, by upewnić się, że wbije mu to do jego głowy.
- Nie, metal nie jest jadalny. Metal jest po prostu bardzo wartościowy i dlatego można małą ilość metalu wymienić z łatwością na coś drogiego. I dzięki temu nie trzeba nosić nic ciężkiego, by kupić cokolwiek. A odnośnie do wymiany rzeczy na rzeczy, to jak najbardziej można to robić. Tyle że nie zawsze jest to łatwe albo opłacalne. Kiedyś, dawno temu, nim wynaleziono pieniądze, handel odbywał się tylko poprzez wymianę towaru na inny towar. Gdy odkryto, iż można korzystać z metalu, co było łatwiejsze, to po prostu zaprzestano w dużej mierze handlu wymiennego.
Odetchnęła, nabierając powietrza do swych płuc. Kto by pomyślał, iż taki dzikus okaże się tyle gadać. Arystokracja, a przynajmniej jej większość, korzysta z jak najmniejszej ilości jak najbardziej treściwych słów, gdy prowadzi konwersację między sobą, ale on po prostu gadał i gadał, a ona, by mógł ją zrozumieć, także musiała gadać i gadać.
- Co jest do roboty? Ojej, nie ma sensu wymieniać. Wiele, wiele, wiele rzeczy. Nawet ja nie byłabym w stanie wszystkiego zapamiętać, a co dopiero wymienić za jednym zamachem. Miasto zobaczysz, ale jeszcze nie teraz. Może kiedyś, kiedy będziesz… bardziej przygotowany. W mieście panują zasady, których trzeba przestrzegać, ale o tym kiedy indziej ci opowiem, bo to bardzo skomplikowane. Co do lasu… - Zachichotała uroczo, kiedy dotarło do niej, że zaproponowano jej oprowadzenie po lesie. To jest coś, na co nie była mentalnie gotowa. - Nie musisz tego robić Secie. Wiem, jak się żyje w lesie. Uczyłam się przez bardzo długi czas, wiem, jaki jest las, co może w nim być, jak można przeżyć oraz jak różne istoty żyją w lesie. Oczywiście, nie zabronię ci tego, jeśli bardzo tego chcesz, ale to będzie raczej strata czasu. - Powiedziała najdelikatniejszym głosem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać. Nie chciała zranić jego uczuć, to by mogło skomplikować sytuację i to poważnie.
- Tak, to ładne słowo także według mnie, bo nie dość, że ma wiele pięknych zastosowań, to i faktycznie, brzmienie tego słowa jest dosyć miłe dla ucha. A co do spania… Widzę, że mi nie wierzysz. Cóż poradzę. Ja tylko powiedziałam to, co jest prawdą. Nie mogę cię zmusić, byś zaakceptował swoje słowa. Aczkolwiek, wiedz, że bycie otwartym na słowa innych to nie oznaka słabości, a mądrości. Nie bój się zastanowić się nad tym, co uważasz za coś oczywistego. Kto wie, może zauważysz całkiem inną prawdę? - Przemówiła, chcąc naprowadzić go na zmianę swej upartości w coś bardziej dojrzałego. - Diament to taki kamień szlachetny. Coś o wiele bardziej rzadkiego i drogocennego niż metal jest zarazem niezwykle twardy, ale jednocześnie łatwo go ukruszyć.
Moment, w którym Set zapytał o magię, zapowiedział nadchodzące problemy z wyjaśnieniem co, gdzie, jak, dlaczego, po co i tak dalej.
- Magii nie da się ot, tak nauczyć. To dosyć skomplikowane. Jak ci to powiedzieć… Magia to coś, co jest nieodłączną częścią tego świata, ale jest zarazem czymś, co nie jest ani fizyczne, ani duchowe. Magię można okiełznać jednak za pomocą siły ducha bądź umysłu, często jednak nauka, jeśli nie urodziłeś się ze zdolnością władania magią, trwa lata. Dziesiątki, a nawet setki lat. Niektórzy, bez względu na to, jak bardzo się starają, nie będą w stanie nauczyć się magii, to też się zdarza. - Tłumaczyła powoli i spokojnie, pilnując, by nie zagalopować się z tempem mówienia. - Myślę, że byłabym w stanie nauczyć cię magii, ale najpierw musiałbyś się nauczyć dyscypliny, cierpliwości, opanowania, oraz… Wielu, wielu innych rzeczy, potrzebnych dla użytkownika magii, takich jak obszerna wiedza teoretyczna. A co do iluzji… Nie jestem w stanie nauczyć cię, jak je tworzyć. Wybacz mi, nie znam dziedziny magii, która do tego służy. A co do iluzji, które tworzę dzięki Kryształowemu Sercu, to muszę być do pewnego stopnia skupiona, by nie rozpłynęły się one w powietrzu. Mogłabym stworzyć iluzję, która by ci pomogła, ale musiałbym pilnować, by nie zniknęła. Rozumiesz?
Martwiąc się, że Set zbyt przejmie się tym, co przed chwilą powiedziała Violetine, akolitka postanowiła pograć na jego emocjach, by w razie czego uspokoić go. Mianowicie podeszła do niego i ujęła jego dłonie w swoje własne. Wiedziała, że to na niego zadziała, jak dotąd to właśnie Violetine sama w sobie miała na niego największy wpływ.
- Tak poza tym, to dziękuję ci za komplement. To znaczy, dziękuje ci za to, że mówisz do mnie tak miłe słowa. To urocze - Uśmiechnęła się do niego czule, po czym swym wzrokiem zamiotła okolice. - Wiesz co? Zgoda, opowiem ci, ale najpierw szałas, dobrze? W końcu po to tu jesteśmy, a trochę dziwnie tak stać i mówić, gdy wokół sama roślinność. - rzekła, zachęcając leonida do czynu.
Set słuchał uważnie i patrzył na Rudą kiwając głową na znak, że rozumie.
- Dobrze, będę pytać – powiedział, gdy tylko przybrał ludzką postać i uśmiechnął się, szczerząc swoje ostre kły.
Później naprawdę na poważnie się rozgadał, tyle rzeczy go ciekawiło, tyle nie rozumiał, a pragnął pojąć swym niewyedukowanym umysłem. Dlatego też z wielką niecierpliwością, gdy tylko sam skończył, oczekiwał odpowiedzi od wiewiórkołaczki.
- Wspólna Mowa? Co to, co to? Hmmm dobrze… Nigdy na nikim nie jeździłem, nie wiedziałem, że to może być nie miłe, będę pytać, czy chcesz, obiecuje! – następnie przyszedł czas na wyjaśnienie tego i owego odnośnie do metali. Leonid przez moment wyglądał na lekko zawiedzionego, że to nic do jedzenia, zapewne miał już na to chrapkę. Później jednak się nieco rozchmurzył – To dobry pomysł ktoś miałby tak… - nie skończył, bo zabrakło mu odpowiedniego słowa, które mógłby w tej chwili użyć.
Zmiennokształtna przerwała na moment rozmowę, by odetchnąć a Set wlepiał w nią swe jaskrawo zielone oczy jakby chciał ja pożreć wzrokiem. W rzeczywistości jednak po prostu nie mógł się doczekać, kiedy ta dłużąca się w nieskończoność chwila brania oddechu się skończy. Pragnął ją słuchać i słuchać opowiadała takie niezwykłe rzeczy tym swoim słodkim głosem, że naturianin się wprost rozpływał przy jego brzmieniu i cieszył się strasznie, że spotkał taką niezwykłą istotkę.
-… Naprawdę zabierzesz mnie do swojego las-… miasta? – ucieszył się jak dziecko i aż zaklaskał – A… a czemu jeszcze nie teraz? – posmutniał w jednej chwili – Ja się nauczę tych zasad, ja ci to obiecuje! Wiesz, jak się żyje w lesie? A skąd wiesz? Nie da się tego wiedzieć, jak się tego nie robi, wiem to, dlatego ci pokaże i tak! – mówił podekscytowany wszystkim, czym tylko się dało i miało cokolwiek wspólnego z Violetine – Jak to strata czasu? Czasu mamy pod dostatkiem, możemy robić, co nam się tylko zechce – powiedział pełen beztroski.
Kolejne słowa o tej całej innej prawdzie zastanowiły Seta, że popadł w głębokie zamyślenie, wyglądał, jakby zupełnie odpłynął myślami w inną rzeczywistość. Przez to nie zwrócił uwagi na wyjaśnienie dotyczące tego, czym jest diament. Dopiero gdy usłyszał słowo „magia”, uderzyło go jak grom z jasnego nieba. Ożywił się ponownie z pragnieniem łaknienia wiedzy o tym niezwykłym zjawisku. Aczkolwiek jej słowa w tym wypadku był dla niego tak nielogiczne i dziwne, że wyraził swoją pustkę w głowie, drapiąc się po niej z nieco głupawą miną.
- O jej, o jej… To wszystko takie trudne… może magie na później odłożymy, bo na razie nic z tego nie rozumiem! To zbyt dziwne… - zaczął się martwić swą niewiedzą.
Wtem zmiennokształtna chwyciła go za ręce, leonid został tym nieco zaskoczony, ale mile zaskoczony. Jej uśmiech był wprost cudowny dla Seta i najładniejszy, jaki mógł być, choć nigdy nie widział innej kobiety.
- No dobrze… - powiedział, ale najpierw zbliżył się do jej twarzy troszkę za blisko i… powąchał jej włosy, po czym lekko liznął po policzku.
Nim Violetine zdążyła zareagować, zaczął szukać gałęzi.
- Muszą być długie, najlepsze są takie z cienkich drzew, jak to – wyrwał młode drzewko z korzeniami i rzucił w jedno miejsce na ziemi, następnie znalazł dość cienki, ale również długi badyl i zaczął to wszystko rzucać na stertę – Ale jeszcze nie układamy ich, tak jak się układa, najpierw trzeba zrobić dół, pomożesz mi kopać? Stanę się lwem, bo będzie łatwiej – jak powiedział, tak też zrobił i zaczął kopać, podnosząc nieco kurzu, który opadał również na wiewiórkołaczke.
- Dobrze, będę pytać – powiedział, gdy tylko przybrał ludzką postać i uśmiechnął się, szczerząc swoje ostre kły.
Później naprawdę na poważnie się rozgadał, tyle rzeczy go ciekawiło, tyle nie rozumiał, a pragnął pojąć swym niewyedukowanym umysłem. Dlatego też z wielką niecierpliwością, gdy tylko sam skończył, oczekiwał odpowiedzi od wiewiórkołaczki.
- Wspólna Mowa? Co to, co to? Hmmm dobrze… Nigdy na nikim nie jeździłem, nie wiedziałem, że to może być nie miłe, będę pytać, czy chcesz, obiecuje! – następnie przyszedł czas na wyjaśnienie tego i owego odnośnie do metali. Leonid przez moment wyglądał na lekko zawiedzionego, że to nic do jedzenia, zapewne miał już na to chrapkę. Później jednak się nieco rozchmurzył – To dobry pomysł ktoś miałby tak… - nie skończył, bo zabrakło mu odpowiedniego słowa, które mógłby w tej chwili użyć.
Zmiennokształtna przerwała na moment rozmowę, by odetchnąć a Set wlepiał w nią swe jaskrawo zielone oczy jakby chciał ja pożreć wzrokiem. W rzeczywistości jednak po prostu nie mógł się doczekać, kiedy ta dłużąca się w nieskończoność chwila brania oddechu się skończy. Pragnął ją słuchać i słuchać opowiadała takie niezwykłe rzeczy tym swoim słodkim głosem, że naturianin się wprost rozpływał przy jego brzmieniu i cieszył się strasznie, że spotkał taką niezwykłą istotkę.
-… Naprawdę zabierzesz mnie do swojego las-… miasta? – ucieszył się jak dziecko i aż zaklaskał – A… a czemu jeszcze nie teraz? – posmutniał w jednej chwili – Ja się nauczę tych zasad, ja ci to obiecuje! Wiesz, jak się żyje w lesie? A skąd wiesz? Nie da się tego wiedzieć, jak się tego nie robi, wiem to, dlatego ci pokaże i tak! – mówił podekscytowany wszystkim, czym tylko się dało i miało cokolwiek wspólnego z Violetine – Jak to strata czasu? Czasu mamy pod dostatkiem, możemy robić, co nam się tylko zechce – powiedział pełen beztroski.
Kolejne słowa o tej całej innej prawdzie zastanowiły Seta, że popadł w głębokie zamyślenie, wyglądał, jakby zupełnie odpłynął myślami w inną rzeczywistość. Przez to nie zwrócił uwagi na wyjaśnienie dotyczące tego, czym jest diament. Dopiero gdy usłyszał słowo „magia”, uderzyło go jak grom z jasnego nieba. Ożywił się ponownie z pragnieniem łaknienia wiedzy o tym niezwykłym zjawisku. Aczkolwiek jej słowa w tym wypadku był dla niego tak nielogiczne i dziwne, że wyraził swoją pustkę w głowie, drapiąc się po niej z nieco głupawą miną.
- O jej, o jej… To wszystko takie trudne… może magie na później odłożymy, bo na razie nic z tego nie rozumiem! To zbyt dziwne… - zaczął się martwić swą niewiedzą.
Wtem zmiennokształtna chwyciła go za ręce, leonid został tym nieco zaskoczony, ale mile zaskoczony. Jej uśmiech był wprost cudowny dla Seta i najładniejszy, jaki mógł być, choć nigdy nie widział innej kobiety.
- No dobrze… - powiedział, ale najpierw zbliżył się do jej twarzy troszkę za blisko i… powąchał jej włosy, po czym lekko liznął po policzku.
Nim Violetine zdążyła zareagować, zaczął szukać gałęzi.
- Muszą być długie, najlepsze są takie z cienkich drzew, jak to – wyrwał młode drzewko z korzeniami i rzucił w jedno miejsce na ziemi, następnie znalazł dość cienki, ale również długi badyl i zaczął to wszystko rzucać na stertę – Ale jeszcze nie układamy ich, tak jak się układa, najpierw trzeba zrobić dół, pomożesz mi kopać? Stanę się lwem, bo będzie łatwiej – jak powiedział, tak też zrobił i zaczął kopać, podnosząc nieco kurzu, który opadał również na wiewiórkołaczke.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Wiewiórkołaczka momentami chichotała, a czasami wzdychała wskutek słów, które ulatywały z ust leonida. Nie było u niego najgorzej z logiką, jednak dużym problemem był fakt, że znał tylko życie w lesie. Może gdyby poznał świat, w którym Violetine się wychowywała, wtedy byłoby mu łatwiej pojąć zagadnienia, które na chwile obecną były dla niego zupełnie obce.
“Nie ma co, trzeba będzie prędzej czy później udać się do jakiegoś większego siedliska. Najlepiej, gdyby to była Mauria, ale nigdy nie wiadomo, czy inne miasto nie będzie bardziej pod ręką.”
W każdym razie to, co było ważne teraz, to fakt, że leonid był niezwykle uparty w niektórych kwestiach, co udowodnił przez to, że nie uznawał wiedzy zmiennokształtnej na temat życia w lesie. Nim rozpocznie się budowa szałasu, akolitka chciała po raz kolejny pouczyć naturianina, jak to trzeba być otwartym na wiedzę i słowa innych. Niestety, jej plan legł w gruzach w momencie, kiedy pełen energii Set rozpoczął zbieranie materiałów na szałas.
- No dobra, dobra. Spokojnie. Już zabieram się za zbieranie patyków.
Roześmiała się lekko, widząc nieograniczony niczym zapał swego towarzysza. Zaczęła szukać takich patyków, o jakie prosił leonid, zarazem omijając te, które były z jej punktu widzenia zbyt brudne, w wyniku czego łaziła od patyka do patyka, nie mogąc się zdecydować na podniesienie któregokolwiek. W międzyczasie uważała także, gdzie stawia nogi, gdyż mimo wszystko był to las, a nie nieskalana niczym łąka, i nie wszędzie podłoże było wystarczająco schludne według standardów akolitki.
- Zaraz, co? Kopać? - Zatrzymała się zdziwiona. Wyglądało to tak, jakby Set zapomniał, albo nie rozumiał, że Violetine mówiła o tym, że ograniczy swój wysiłek fizyczny. Nie wspominając o tym, że było to dosyć niechlujne zajęcie, które groziło straszliwymi zabrudzeniami od błota, ziemi i Bóg-Śmierci-wie-czego. - Cóż, to nie jest najlepszy pomysł. Nie umiem kopać, jak należy, a i poza tym.... Aaa! Ble, Fuj! AAA!
Nim zdołała dotrzeć do leonida, została zbombardowana tym, co leonidzie łapska rozgrzebywały i rozrzucały we wszystkie strony. Tonacja jej głosu była godna kilkuletniej dziewczynki, która wpadła w najbardziej paniczną ze wszystkich panik. Gdyby obok było szkło, to nie tyle by pękło, co eksplodowało za sprawą piskliwości zmiennokształtnej. Cała zwierzyna w promieniu kilku kilometrów prawdopodobnie uciekła w popłochu, słysząc ten drażniący uszy dźwięk.
- Czuje się taka… taka… Nieczysta! ŁEE!- Wciąż wydając z siebie dźwięki godne rozwydrzonej beksy, Violetine rozpoczęła dziki taniec, polegający na strzepywaniu ze swojego ciała brudu, który na nią osiadł, w międzyczasie biegając w kółko, jakby paliła się żywcem. Z punktu widzenia Leonida wyglądało to tak, że jej ręce przenikały przez iluzję ubrania, w celu zrzucenia z ciała wszelkich drobin czegokolwiek, co mogło na szlachetnej skórze wiewiórkołaczki osiąść.
“Nie ma co, trzeba będzie prędzej czy później udać się do jakiegoś większego siedliska. Najlepiej, gdyby to była Mauria, ale nigdy nie wiadomo, czy inne miasto nie będzie bardziej pod ręką.”
W każdym razie to, co było ważne teraz, to fakt, że leonid był niezwykle uparty w niektórych kwestiach, co udowodnił przez to, że nie uznawał wiedzy zmiennokształtnej na temat życia w lesie. Nim rozpocznie się budowa szałasu, akolitka chciała po raz kolejny pouczyć naturianina, jak to trzeba być otwartym na wiedzę i słowa innych. Niestety, jej plan legł w gruzach w momencie, kiedy pełen energii Set rozpoczął zbieranie materiałów na szałas.
- No dobra, dobra. Spokojnie. Już zabieram się za zbieranie patyków.
Roześmiała się lekko, widząc nieograniczony niczym zapał swego towarzysza. Zaczęła szukać takich patyków, o jakie prosił leonid, zarazem omijając te, które były z jej punktu widzenia zbyt brudne, w wyniku czego łaziła od patyka do patyka, nie mogąc się zdecydować na podniesienie któregokolwiek. W międzyczasie uważała także, gdzie stawia nogi, gdyż mimo wszystko był to las, a nie nieskalana niczym łąka, i nie wszędzie podłoże było wystarczająco schludne według standardów akolitki.
- Zaraz, co? Kopać? - Zatrzymała się zdziwiona. Wyglądało to tak, jakby Set zapomniał, albo nie rozumiał, że Violetine mówiła o tym, że ograniczy swój wysiłek fizyczny. Nie wspominając o tym, że było to dosyć niechlujne zajęcie, które groziło straszliwymi zabrudzeniami od błota, ziemi i Bóg-Śmierci-wie-czego. - Cóż, to nie jest najlepszy pomysł. Nie umiem kopać, jak należy, a i poza tym.... Aaa! Ble, Fuj! AAA!
Nim zdołała dotrzeć do leonida, została zbombardowana tym, co leonidzie łapska rozgrzebywały i rozrzucały we wszystkie strony. Tonacja jej głosu była godna kilkuletniej dziewczynki, która wpadła w najbardziej paniczną ze wszystkich panik. Gdyby obok było szkło, to nie tyle by pękło, co eksplodowało za sprawą piskliwości zmiennokształtnej. Cała zwierzyna w promieniu kilku kilometrów prawdopodobnie uciekła w popłochu, słysząc ten drażniący uszy dźwięk.
- Czuje się taka… taka… Nieczysta! ŁEE!- Wciąż wydając z siebie dźwięki godne rozwydrzonej beksy, Violetine rozpoczęła dziki taniec, polegający na strzepywaniu ze swojego ciała brudu, który na nią osiadł, w międzyczasie biegając w kółko, jakby paliła się żywcem. Z punktu widzenia Leonida wyglądało to tak, że jej ręce przenikały przez iluzję ubrania, w celu zrzucenia z ciała wszelkich drobin czegokolwiek, co mogło na szlachetnej skórze wiewiórkołaczki osiąść.
Set wyszczerzył się mocno, co wyglądało nieco strasznie zważywszy na jego bardziej lwie, niż ludzkie zębiska, mimo iż przebywał w humanoidalnej formie. Jednak biorąc pod uwagę jego wzrok i szybkie zajęcie się zbieraniem badyli można stwierdzić, że jednak nie planował jej zjeść, a jedynie się uśmiechał. Jego ogon wesoło majtał na wszystkie strony, zamiatając z ziemi wszelką możliwą drobinę kurzu. Gdy jednak spostrzegł wahanie się i wnikliwe przemyślenia zmiennokształtnej nad każdym z patyków uderzył dłonią w czoło i podszedł do niej.
- Nie, nie, nie – kręcił głową, wziął kilka bardzo zabłoconych gałązek, a na jednej nawet łaził jakiś pająk, po czym bez pytania o zgodę wcisnął je w ręce dziewczyny – Nie można tak długo myśleć, który wybrać, zbierać nie myśleć. Myślenie będzie potrzebne do budowy, a teraz nie. Dobrze… teraz kopanie.
Kurz podniósł się z ziemi i zdawał się wprost lgnąć do czyściutkiej Violetine. Leonid początkowo wcale na to nie zważał i robił swoje, jednakże nagły krzyk zmusił go do przerwania pracy. Pomyślał, że dziewczynie dzieje się krzywda więc zareagował wcześniej, niż pomyślał. Wykonał widowiskowy skok, podczas którego przybrał zwierzęcą formę i przewrócił Rudą, leżała pod jego brzuchem a on stał osłaniając ją samym sobą ze wszystkich stron i rozglądał się za rzekomym niebezpieczeństwem, ale panowała cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu śpiewem ptaków. Wrócił do wcześniejszej postaci i wstał.
- Dlaczego krzyczałaś, myślałem, że jakiś drapieżnik się zbliża… A ja bym mu cię nie oddał! O nie! Ja pierwszy cię znalazłem!
Odwrócił się dosłownie na chwile, by skontrolować stan szałasu, a gdy po chwili ponownie przeniósł wzrok na wiewiorkołaczke, akolitka biegała w kółko i machała rękami. Set podrapał się pogłowie i aż usiadł sobie krzyżując nogi. W końcu jednak nie wstrzymał i ryknął głośnym śmiechem niemalże turlając się po ziemi. Dziewczyna tak go rozbawiła, że kompletnie zapomniał, by być czujnym.
Ten las był naprawdę dziki, daleki od jakiejkolwiek żywej cywilizacji, bo czymże jest jedna opuszczona wioska? W każdym razie on umierał ze śmiechu, wiewiórka krzyczała wniebogłosy i biegała w kółko… Ta nieuwaga mogła ich kosztować życie. Na szczęście Set zdążył zareagować i chwycić jeden z badyli, by odtrącić od Rudej głowę węża, który niemal perfekcyjnie maskował się wśród zieleni i jeszcze chwila a ukąsiłby biedną szlachciankę. Choć był naprawdę ogromny i nie widać było końca jego ogona.
Ciemnoskóry chwycił zmiennokształtną i postawił kawałek za nim sam zaś w formie lwa zaczął się szamotać z ogromną gadziną. Wyglądało to naprawdę groźnie, nie było pewne czy naturianin na pewno wygra tę bitwę. Ostatecznie jednak mu się udało, beznogi uciekł, a czarny lew padł na ziemie, żywy, ale okropnie zmęczony, ciężko oddychał i patrzył na Rudą, nie miał siły nawet na przemianę. Trzeba było poczekać, choć leonid wiedział, że wąż może niebawem wrócić, najbardziej jednak obawiał się o dziewczynę, z góry założył, że sama się nie obroni.
- Nie, nie, nie – kręcił głową, wziął kilka bardzo zabłoconych gałązek, a na jednej nawet łaził jakiś pająk, po czym bez pytania o zgodę wcisnął je w ręce dziewczyny – Nie można tak długo myśleć, który wybrać, zbierać nie myśleć. Myślenie będzie potrzebne do budowy, a teraz nie. Dobrze… teraz kopanie.
Kurz podniósł się z ziemi i zdawał się wprost lgnąć do czyściutkiej Violetine. Leonid początkowo wcale na to nie zważał i robił swoje, jednakże nagły krzyk zmusił go do przerwania pracy. Pomyślał, że dziewczynie dzieje się krzywda więc zareagował wcześniej, niż pomyślał. Wykonał widowiskowy skok, podczas którego przybrał zwierzęcą formę i przewrócił Rudą, leżała pod jego brzuchem a on stał osłaniając ją samym sobą ze wszystkich stron i rozglądał się za rzekomym niebezpieczeństwem, ale panowała cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu śpiewem ptaków. Wrócił do wcześniejszej postaci i wstał.
- Dlaczego krzyczałaś, myślałem, że jakiś drapieżnik się zbliża… A ja bym mu cię nie oddał! O nie! Ja pierwszy cię znalazłem!
Odwrócił się dosłownie na chwile, by skontrolować stan szałasu, a gdy po chwili ponownie przeniósł wzrok na wiewiorkołaczke, akolitka biegała w kółko i machała rękami. Set podrapał się pogłowie i aż usiadł sobie krzyżując nogi. W końcu jednak nie wstrzymał i ryknął głośnym śmiechem niemalże turlając się po ziemi. Dziewczyna tak go rozbawiła, że kompletnie zapomniał, by być czujnym.
Ten las był naprawdę dziki, daleki od jakiejkolwiek żywej cywilizacji, bo czymże jest jedna opuszczona wioska? W każdym razie on umierał ze śmiechu, wiewiórka krzyczała wniebogłosy i biegała w kółko… Ta nieuwaga mogła ich kosztować życie. Na szczęście Set zdążył zareagować i chwycić jeden z badyli, by odtrącić od Rudej głowę węża, który niemal perfekcyjnie maskował się wśród zieleni i jeszcze chwila a ukąsiłby biedną szlachciankę. Choć był naprawdę ogromny i nie widać było końca jego ogona.
Ciemnoskóry chwycił zmiennokształtną i postawił kawałek za nim sam zaś w formie lwa zaczął się szamotać z ogromną gadziną. Wyglądało to naprawdę groźnie, nie było pewne czy naturianin na pewno wygra tę bitwę. Ostatecznie jednak mu się udało, beznogi uciekł, a czarny lew padł na ziemie, żywy, ale okropnie zmęczony, ciężko oddychał i patrzył na Rudą, nie miał siły nawet na przemianę. Trzeba było poczekać, choć leonid wiedział, że wąż może niebawem wrócić, najbardziej jednak obawiał się o dziewczynę, z góry założył, że sama się nie obroni.
- Violetine
- Szukający drogi
- Posty: 27
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa:
- Profesje: Kapłan , Łowca , Wędrowiec
- Kontakt:
Przy dziecinnym nastawieniu leonida świat wydawał się taki prosty. Łatwo było stracić uwagę, szczególnie gdy zostało się zasypanym przez wszelkiego rodzaju brud i nieczystości, jakie las mógł podarować. Wpierw patyki później ziemia, a jeszcze później zmuszenie do leżenia na tejże ziemi. Wiewiórkołaczka niemal nie wyszła z siebie w akcie szlacheckiej i bezpodstawnej z punktu widzenia leonida paniki.
Tak jednak szybko, jak jej czystość została skalana przez okoliczną nieczystość, tak szybko okazało się, że Bóg Śmierci był tutaj bardziej obecny, niż mogło się zdawać. Wąż, którego ugryzienie było przeznaczone dla wiewiórkołaczki, został odgoniony przez Seta, który walczył jak o własne życie. Motywowany przez niemal naturalną przyjaźń z Violetine, zdołał odstraszyć gada, co kosztowało go zmęczeniem, na które zapracował podczas walki.
Wiewiórkołaczka przestała krzyczeć i hałasować, gdy tylko zobaczyła, co się dzieje. Zamarła aż, pozwalając Leonidowi obronić jej życie, w międzyczasie przenosząc ją w bezpieczną odległość. Gdy tylko potyczka została zakończona, dokończyła ona, tym razem spokojnie, otrzepywać się z brudu, po czym uklękła przy zmęczonym leonidzie.
- Muszę przyznać, że masz wielkie serce jak na kogoś, kto wychował się z dala od cywilizacji. - Przyłożyła rękę do grzywy naturianina, po czym zaczęła ją przeczesywać. Nie była zmartwiona, smutna, ani też przestraszona. Zdawała się uspokojona w tej chwili. - Dziękuje ci, Secie.
Spojrzała w stronę, w którą uciekł wąż. Nie było po nim ani śladu, a szelest, który zostawiał za sobą, gdy pełzał, oddalał się coraz dalej. Gdyby mogła, podziękowałaby tej gadzinie. Taka okazja na lekcję rzadko kiedy się pojawia.
- Póki odpoczywasz, chciałabym ci wytłumaczyć coś ważnego. Ale najpierw, muszę się ciebie o coś spytać. Zastanów się nad moim następnym pytaniem mocno i odpowiedz mi szczerze. Czemu mnie uratowałeś? Jeżeli mam zgadywać, to bałeś się tego, że umrę. A jeśli mam rację, to czemu boisz się tego? Wytłumacz mi swój punkt widzenia, a ja powiem ci po tym, co sama o tym sądzę. - Mówiła, w międzyczasie wciąż głaszcząc Seta, chcąc wynagrodzić go za jego starania, a zarazem próbując go przekupić, co by skupił się na rozmowie. - To, o czym ci będę mówić, to ważna nauka, która przyda ci się, przysięgam. Dlatego proszę, skup się, dobrze?
Tak jednak szybko, jak jej czystość została skalana przez okoliczną nieczystość, tak szybko okazało się, że Bóg Śmierci był tutaj bardziej obecny, niż mogło się zdawać. Wąż, którego ugryzienie było przeznaczone dla wiewiórkołaczki, został odgoniony przez Seta, który walczył jak o własne życie. Motywowany przez niemal naturalną przyjaźń z Violetine, zdołał odstraszyć gada, co kosztowało go zmęczeniem, na które zapracował podczas walki.
Wiewiórkołaczka przestała krzyczeć i hałasować, gdy tylko zobaczyła, co się dzieje. Zamarła aż, pozwalając Leonidowi obronić jej życie, w międzyczasie przenosząc ją w bezpieczną odległość. Gdy tylko potyczka została zakończona, dokończyła ona, tym razem spokojnie, otrzepywać się z brudu, po czym uklękła przy zmęczonym leonidzie.
- Muszę przyznać, że masz wielkie serce jak na kogoś, kto wychował się z dala od cywilizacji. - Przyłożyła rękę do grzywy naturianina, po czym zaczęła ją przeczesywać. Nie była zmartwiona, smutna, ani też przestraszona. Zdawała się uspokojona w tej chwili. - Dziękuje ci, Secie.
Spojrzała w stronę, w którą uciekł wąż. Nie było po nim ani śladu, a szelest, który zostawiał za sobą, gdy pełzał, oddalał się coraz dalej. Gdyby mogła, podziękowałaby tej gadzinie. Taka okazja na lekcję rzadko kiedy się pojawia.
- Póki odpoczywasz, chciałabym ci wytłumaczyć coś ważnego. Ale najpierw, muszę się ciebie o coś spytać. Zastanów się nad moim następnym pytaniem mocno i odpowiedz mi szczerze. Czemu mnie uratowałeś? Jeżeli mam zgadywać, to bałeś się tego, że umrę. A jeśli mam rację, to czemu boisz się tego? Wytłumacz mi swój punkt widzenia, a ja powiem ci po tym, co sama o tym sądzę. - Mówiła, w międzyczasie wciąż głaszcząc Seta, chcąc wynagrodzić go za jego starania, a zarazem próbując go przekupić, co by skupił się na rozmowie. - To, o czym ci będę mówić, to ważna nauka, która przyda ci się, przysięgam. Dlatego proszę, skup się, dobrze?
Czarny lew leżał na ziemi i swoimi kocimi ślepiami śledził poczynania wiewiórkołaczki, widać było, iż nie oddycha już tak mocno, jak wcześniej co oznaczało powracające do niego siły. Jeszcze chwila i powróci do prawie ludzkiej formy. Jednakże najpierw czekało go przyjemne głaskanie po grzywie, a to, iż to lubił, zaakcentował głośnym mruczeniem i przymykaniem oczu. Głowę wciskał specjalnie pod rękę dziewczyny. Uśmiechał się do niej, choć teraz nie dało się tego ujrzeć. Mimo rozluźnienia i uważnego słuchania zmiennokształtnej kontrolował także czy aby wąż nie planuje tu wrócić i ponownie zaatakować, wiedział, iż żyją tu naprawdę przebiegłe bestie.
Potem już musiał odpuścić głaskanie, choć bardzo je lubił, ale chciał odpowiedzieć Violetine na pytania. Cofnął się więc kawałek i przybrał ponownie ludzką formę.
- No… Bo cię polubiłem, jesteś taka… hm ee… - podrapał się po głowie, bo zabrakło mu słowa – tak dużo wiesz i jesteś śmieszna! Cieszę się jak mogę słuchać tego, co mówisz i patrzeć na ciebie, bo jesteś też ładna. No, a gdybyś umarła to mógłbym cię tylko zjeść albo zostawić tu i znowu nie miałbym z kim gadać – westchnął – Nie wiem, czy boje się śmierci, nie czuje się jakbym miał umrzeć, więc nie mam się czego bać. Hmm… Nie wiem też jak to jest umrzeć więc nie mogę się tego bać ani tego chcieć. Myślę, że to nie jest ważne. Kiedyś każdy umrze, to przecież normalne, ale po co o tym myśleć? Nie lepiej, zamiast tego bawić się i robić to, o czym tylko się zamarzy? A wiesz, o czym ja marzę? Marzę o tym, by zobaczyć miejsce skąd jesteś i marze, by ci pokazać wszystko tutaj! No, ale jeśli chcesz mnie czegoś nauczyć… To postaram się dobrze uczyć – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.
Potem jednak rozejrzał się z niepokojem, dałby sobie rękę uciąć, że znów słyszał syczenie. Zaskoczyło go to, bo to brzmiało jakby to nie jeden, a kilka węży sunęło w tą stronę. Leonid chwycił Rudą za rękę i zaczął ciągnąc w głąb lasu, aczkolwiek nieco na prawo z dala od tych odgłosów.
- Naukę trzeba przełożyć na później, wiedziałem, że ten wąż nie powinien być w tej części lasu, musimy się wynieść.
Zaczął biec i cały czas trzymał wiewiórkę za dłoń, nawet nie myślał puścić, miał naprawdę silny uścisk. Liście co jakiś czas uderzały biedną dziewczynę w twarz, okazjonalnie zrzucając na nią także różne robaczki czy pająki. W miarę jak biegli roślinność stawała się nieco inna bardziej egzotyczna. W pewnym momencie nawet mogli słyszeć szum rzeki, po chwili ją zobaczyli, bo biegli wzdłuż niej, nie była zbyt wielka, ale dość wartka. Dopiero później się zaczęła rozszerzać, aż naturianin zatrzymał rozpędzoną dziewczynę, by nie spadła w przepaść, przysłoniętą kaczorami. W tym miejscu był również wodospad.
- Za wodospadem jest jaskinia, tam będziemy mieć spokój i węży tam nie ma, tylko trzeba będzie zejść nieco niżej…
Tymczasem naprzeciwko Violetine mogła zaobserwować cudowny krajobraz, istną dżunglę, latały tu kolorowe ptaki, w dole unosiła się mgiełka, a przebijające się przez korony drzew słońce wykorzystało to do stworzenia pięknej tęczy. Wokół rozlegały się krzyki różnych zwierząt, a niektóre drzewa miały niezwykłe powykręcane kształty.
Ciąg dalszy (Violetine, Set):
https://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f= ... 327#p76327
Potem już musiał odpuścić głaskanie, choć bardzo je lubił, ale chciał odpowiedzieć Violetine na pytania. Cofnął się więc kawałek i przybrał ponownie ludzką formę.
- No… Bo cię polubiłem, jesteś taka… hm ee… - podrapał się po głowie, bo zabrakło mu słowa – tak dużo wiesz i jesteś śmieszna! Cieszę się jak mogę słuchać tego, co mówisz i patrzeć na ciebie, bo jesteś też ładna. No, a gdybyś umarła to mógłbym cię tylko zjeść albo zostawić tu i znowu nie miałbym z kim gadać – westchnął – Nie wiem, czy boje się śmierci, nie czuje się jakbym miał umrzeć, więc nie mam się czego bać. Hmm… Nie wiem też jak to jest umrzeć więc nie mogę się tego bać ani tego chcieć. Myślę, że to nie jest ważne. Kiedyś każdy umrze, to przecież normalne, ale po co o tym myśleć? Nie lepiej, zamiast tego bawić się i robić to, o czym tylko się zamarzy? A wiesz, o czym ja marzę? Marzę o tym, by zobaczyć miejsce skąd jesteś i marze, by ci pokazać wszystko tutaj! No, ale jeśli chcesz mnie czegoś nauczyć… To postaram się dobrze uczyć – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu.
Potem jednak rozejrzał się z niepokojem, dałby sobie rękę uciąć, że znów słyszał syczenie. Zaskoczyło go to, bo to brzmiało jakby to nie jeden, a kilka węży sunęło w tą stronę. Leonid chwycił Rudą za rękę i zaczął ciągnąc w głąb lasu, aczkolwiek nieco na prawo z dala od tych odgłosów.
- Naukę trzeba przełożyć na później, wiedziałem, że ten wąż nie powinien być w tej części lasu, musimy się wynieść.
Zaczął biec i cały czas trzymał wiewiórkę za dłoń, nawet nie myślał puścić, miał naprawdę silny uścisk. Liście co jakiś czas uderzały biedną dziewczynę w twarz, okazjonalnie zrzucając na nią także różne robaczki czy pająki. W miarę jak biegli roślinność stawała się nieco inna bardziej egzotyczna. W pewnym momencie nawet mogli słyszeć szum rzeki, po chwili ją zobaczyli, bo biegli wzdłuż niej, nie była zbyt wielka, ale dość wartka. Dopiero później się zaczęła rozszerzać, aż naturianin zatrzymał rozpędzoną dziewczynę, by nie spadła w przepaść, przysłoniętą kaczorami. W tym miejscu był również wodospad.
- Za wodospadem jest jaskinia, tam będziemy mieć spokój i węży tam nie ma, tylko trzeba będzie zejść nieco niżej…
Tymczasem naprzeciwko Violetine mogła zaobserwować cudowny krajobraz, istną dżunglę, latały tu kolorowe ptaki, w dole unosiła się mgiełka, a przebijające się przez korony drzew słońce wykorzystało to do stworzenia pięknej tęczy. Wokół rozlegały się krzyki różnych zwierząt, a niektóre drzewa miały niezwykłe powykręcane kształty.
Ciąg dalszy (Violetine, Set):
https://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f= ... 327#p76327
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości