Danae ⇒ [W mieście] Arena wojowników
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Tego było już nieco za wiele jak dla Cassadii. Czarodziejka totalnie straciła panowanie nad sytuacją. Była zła, roztrzęsiona, zdeptana, brudna i… Można by wymieniać w nieskończoność.
Pokusę poznała niemal natychmiast. Miała fotograficzną pamięć i mimo, iż widziała ją tylko raz w jej piekielnej postaci to nie miała wątpliwości. Jedyne co ją dziwiło to fakt jej obecności tutaj. Najwyraźniej jakieś siły wyższe zesłały ją na pomoc czarodziejce. Jedyna martwiąca rzecz to fakt, że cokolwiek pokusa chciała zrobić nie zaskutkowało. Chyba, że chciała ponownie rozdrażnić potępieńca. Jedynym komentarzem pradawnej było głośne westchnięcie. Była wykończona i miała już dość całego panującego na arenie smrodu.
Za pomocą magii stworzyła niewielki taboret, na który opadła wypuszczając ze świstem powietrze. Machnęła ręką na słowa Agona.
- Dajcie już temu spokój. – prychnęła. – Aaliyo, dziękuję ci za pomoc, ale jakoś już dałam sobie radę.
Zajęła się poprawianiem rozczochranych niemiłosiernie włosów, które i tak pewnie już zbyt długo nie widziały grzebienia. No co poradzić, nigdy nie miała cierpliwości do dbania o wygląd. Eh, no tak…
- Powinniśmy chyba stąd iść. Straże mogą się zainteresować tym widowiskiem. – powiedziała pod wpływem nagłego przemyślenia. Faktycznie, zapewne znowu wszystko zostanie zrzucone na nią tak jak poprzednio…
Pokusę poznała niemal natychmiast. Miała fotograficzną pamięć i mimo, iż widziała ją tylko raz w jej piekielnej postaci to nie miała wątpliwości. Jedyne co ją dziwiło to fakt jej obecności tutaj. Najwyraźniej jakieś siły wyższe zesłały ją na pomoc czarodziejce. Jedyna martwiąca rzecz to fakt, że cokolwiek pokusa chciała zrobić nie zaskutkowało. Chyba, że chciała ponownie rozdrażnić potępieńca. Jedynym komentarzem pradawnej było głośne westchnięcie. Była wykończona i miała już dość całego panującego na arenie smrodu.
Za pomocą magii stworzyła niewielki taboret, na który opadła wypuszczając ze świstem powietrze. Machnęła ręką na słowa Agona.
- Dajcie już temu spokój. – prychnęła. – Aaliyo, dziękuję ci za pomoc, ale jakoś już dałam sobie radę.
Zajęła się poprawianiem rozczochranych niemiłosiernie włosów, które i tak pewnie już zbyt długo nie widziały grzebienia. No co poradzić, nigdy nie miała cierpliwości do dbania o wygląd. Eh, no tak…
- Powinniśmy chyba stąd iść. Straże mogą się zainteresować tym widowiskiem. – powiedziała pod wpływem nagłego przemyślenia. Faktycznie, zapewne znowu wszystko zostanie zrzucone na nią tak jak poprzednio…
- Alansis
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 11
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Człowiek
- Profesje:
- Kontakt:
Pojawienie się nowej osoby nie umknęło uwadze alchemiczki. Nawet gdy ukryła się za niewidzialnością, oszukując jej wzrok, wciąż czuła magie która ją ukrywała. Nie widziała kto to, jednak nawet nie potrzebowała do tego dochodzić sama, jako że potwór pierwszy udzielił tej odpowiedzi. Uśmiechnęła się lekko , widząc jak bardzo zmienne są nastroje cuchnącej siarką potworności. Zresztą, najważniejsza część była już przygotowana – z tą myślą ukryła dłoń w której trzymała menzurkę pod warstwami szat, które miała na sobie. Wciąż nie odezwała się słowem, nawet gdy padło pytanie dotyczące negacji magii. Parsknęła w myślach na tak absurdalny pomysł.
Miała jednak nadzieję, że dojdzie do bardziej krwawej konfrontacji – wtedy przynajmniej nie musiała by się wysilić by zyskać nieco krwi obydwu istot, które znajdowały się na środku areny. Jednak będzie musiała nieco zaryzykować – nie było to nic niezwykłego w jej życiu.
Gdy tylko słowa obcej istoty wpełzły w jej myśli, przymrużyła ślepia, zerkając w kierunku skąd wyczuwała wcześniej nieobecną magię. Pozwoliła, by wiadomość dotarła do niej, jednak wiedziała już o ewentualnej możliwości ataku na jej umysł. Kimkolwiek była, czymkolwiek była ta osoba – nie zaskoczy jej już z tej strony.
Miała jednak nadzieję, że dojdzie do bardziej krwawej konfrontacji – wtedy przynajmniej nie musiała by się wysilić by zyskać nieco krwi obydwu istot, które znajdowały się na środku areny. Jednak będzie musiała nieco zaryzykować – nie było to nic niezwykłego w jej życiu.
Gdy tylko słowa obcej istoty wpełzły w jej myśli, przymrużyła ślepia, zerkając w kierunku skąd wyczuwała wcześniej nieobecną magię. Pozwoliła, by wiadomość dotarła do niej, jednak wiedziała już o ewentualnej możliwości ataku na jej umysł. Kimkolwiek była, czymkolwiek była ta osoba – nie zaskoczy jej już z tej strony.
- Aaliya
- Szukający Snów
- Posty: 151
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pokusa
- Profesje: Włóczęga , Kurtyzana , Złodziej
- Kontakt:
Aaliya nie zamierzała wysłuchiwać tego, co wygaduje wściekły potępieniec. Wyszła z areny i skręciła w lewo, następnie udała się w dół uliczki w poszukiwaniu strażników. Zrobiła się widzialna, jednak przybrała ludzką, bardziej ucywilizowaną postać. Zniknęły rogi i nietoperze skrzydła. Zauważyła strażników dopiero po jakichś pięciu minutach, trafiła na nich przypadkowo, dostrzegając ich w oknie karczmy, które było widoczne z ulicy. Pili sobie spokojnie piwo, będąc w wesołym, wręcz szampańskim nastroju, podczas gdy powinni być na służbie. Tego już było za wiele dla pokusy. Przyspieszyła kroku i z impetem otworzyła drzwi karczmy. Wszystkie oczy skierowały się na nią, tak wścibskie i ciekawe, jak tylko mogły być w tej sytuacji.
- Nie gapcie się. - Spojrzała sucho na mimowolnych obserwatorów i walnęła z całą siły pięścią w ławę, przy której siedzieli strażnicy. Zwrócili uwagę, że dłoni nic się nie stało, nie pojawiła się na niej najmniejsza ranka, co odebrali jako zły omen.
- Kim jesteś? - spytali ze strachem, patrząc w jej świecące się ze złości oczy, które stały się czarne, jak sadza. Aaliya głośno dyszała, jej klatka piersiowa chodziła tak, że było to dostrzegalne dla kogoś siedzącego daleko od niej.
- A wy, kim jesteście? Co wy sobie myślicie? Siedzicie tu sobie, jak gdyby nigdy nic, a na arenie rozgrywa się nielegalna walka - bez waszego nadzoru. Jeśli w tej chwili nie przerwiecie walki... - Pochwyciła pierwszy lepszy nóż, przeznaczony do otwierania listów, który jakimś cudem znalazł się na sąsiednim stoliku. Ktoś widocznie zapomniał wziąć go ze sobą. Skierowała nóż w kierunku strażnika siedzącego pośrodku, znajdującego się najbliżej niej i wycedziła przez zęby:
- To was zabiję, sukinsyny.
Strażnikom nie spodobało się to, co uczyniła pokusa. Cała czwórka zaczęła wrzeszczeć, że zaraz wtrącą ją do lochu, jeśli natychmiast się nie uspokoi, bo to nie do pomyślenia, żeby jakaś kobieta napadała na nich w biały dzień. Zwrócili też uwagę, że ma w ręce tylko mały nóż, a oni są uzbrojeni w miecze, którymi chętnie pozbawią jej głowy i będą nią rzucać po podwórzu, chwaląc się nowym znaleziskiem.
Nagle jeden ze strażników, ten najgłośniej wyrażający swoją furię, runął na podłogę, a z karku zaczęła sączyć się krew. Coś nadnaturalnego władało jego ciałem, nad którym całkowicie stracił kontrolę. Dwójka pozostałych strażników próbowała chwycić go za ręce i uspokoić, by atak zmalał na sile, trzeci zaś gapił się na ten obrazek, jak wmurowany.
- Nie pomożesz swojemu koledze? - spytała rezolutnie Aaliya ponownie ze świdrującym spojrzeniem. Sytuacja widocznie przerosła strażnika, po prostu dał drapaka z karczmy, uciekając tak, jakby go gonił sam diabeł.
To, co stało się ze strażnikiem było oczywiście sprawką pokusy, która, mimo swojej ludzkiego wcielenia, w jakie się przeobraziła, potrafiła zesłać na kogoś demona. Nie sądziła, że strażnik przeżyje. Połączyła bowiem Magię Demonów wraz z Magią Zła, przerwała mu siłą woli tętnicę. Zaśmiała się triumfalnie, patrząc na swoją konającą ofiarę, która w ostatnim momencie swego marnego żywota, skupiła wzrok na niej. Był to wzrok pełen niedowierzania, przerażenia i - była pewna- w ten sposób próbował ją przeprosić, jednocześnie zadając sobie pytanie, kim jest ta kobieta, bo człowiekiem na pewno nie.
- Co mu zrobiłaś, wiedźmo?! - rzucił w jej stronę zapłakany mężczyzna, puściwszy już martwą rękę kompana. - Co mu zrobiłaś i kim jesteś?!
- Przecież przed chwilą powiedziałeś. Nazwałeś mnie wiedźmą, niech i będę wiedźmą. - Uśmiechnęła się i spojrzała na pozostałych ludzi znajdujących się w karczmie. Nikt już nie wgapiał w nią swoich oczu. Mogła sobie dać rękę uciąć, że wszyscy się bali, że spotka ich taki sam los, jak strażnika. Aaliya gwizdnęła głośno, co wreszcie zwróciło uwagę pozostałych. Wydobyła z siebie głośny śmiech. Jak to się dzieje, że ludzie nawet nie spojrzą na umierającego człowieka, a pobudza ich dopiero świszczący gwizd?
- Wynocha, tchórze!!! WYNOCHA!!! - ryknęła ile sił w płucach na obserwatorów. Większość osób natychmiast opuściła karczmę, tylko niektórzy jeszcze się ociągali, zbyt przestraszeni, by wykonać jakikolwiek ruch. Ostatecznie w karczmie została tylko pokusa wraz z dwoma żywymi strażnikami i jednym trupem.
W pewnej chwili do karczmy weszło jeszcze trzech żołnierzy. Aaliya zaniepokoiła się nieco tym, przecież ta dwójka nie miała jak wezwać posiłków. Podejrzewała, że kiedy reszta strażników zauważyła tłumy wychodzące z karczmy, postanowiła zajrzeć i wspomóc swoich kolegów. Strażnicy wymienili ze sobą wymowne spojrzenia, trójka nowo przybyłych spojrzała z obrzydzeniem na nieżywego kompana leżącego bezwładnie na podłodze. Po paru sekundach Aaliya opuściła karczmę z "pomocą" trójki żołnierzy trzymających ją mocno na ręce i szyję. Ciągnęli ją długo po chodniku w pozycji półleżącej, tak że nie mogła wykonać żadnego ruchu, wtrącili ją do ohydnego, śmierdzącego lochu i zamknęli w nim.
- Powiedz im, żeby przerwali walkę! - zdążyła jeszcze krzyknąć w kierunku odchodzących strażników, ale nie była pewna, czy usłyszeli.
- Zamknęliście ją? - upewniła się dwójka, kiedy tamci wrócili do karczmy. Kiedy usłyszeli odpowiedź twierdzącą, zamówili piwo i rozsiadli się wygodnie przy ławie. Oszołomiony ekspedient ledwo nalał piwo swoim gościom, nie wiedział co się wokół niego dzieje i długo by pozostał w bezruchu, gdyby piątka żołnierzy nie podeszła do lady, żądając piwa.
- Na koszt firmy - powiedział cicho i nalał po jednym piwie dla każdego.
- Zdaje się, że ta czarownica wspominała coś o jakiejś walce - zaczął obojętnie jeden z żołnierzy, który pomógł wtrącić ją do lochu. Pozostali machnęli na to ręką. Byli radzi, że wiedźma została unieszkodliwiona.
- Co z nim? - Chodziło oczywiście o trupa, który był już w pierwszej fazie rozkładu. W jego otworach ciała spoczywały muchy i inne robactwo wydobywające niemiłosierny fetor. - Musimy się go pozbyć. - Jednak ponownie te słowa odbiły się echem. Prawda jest taka, że żołnierze, który potrafili ot tak sobie pić piwo przy zwłokach swojego pobratymca, bali się wynieść ciało z karczmy w obawie przed reakcją otoczenia. To by źle wyglądało, mogliby ich posądzić o morderstwo, za które nie byli odpowiedzialni.
- Przepraszam, że przeszkadzam... - odezwał się gruby mężczyzna za ladą. - Karczma posiada tylne wyjście. Mógłbym pomóc... - spojrzał na nieżywego strażnika. - Jak coś.
Pozostali wymienili dziwne spojrzenia, po czym podnieśli się z ławy i zgodzili się na udzielenie pomocy. Nie minęło pięć minut, jak wynieśli trupa z karczmy, umiejscawiając jego ciało na mchu.
- Resztą zajmie się robactwo - wyjaśnił jeden z nich.
- A pochówek? - spytał niepewnie rozkojarzony do reszty grubas.
- Dziś wybierzemy się do księdza i omówimy szczegóły pogrzebu - odparł z zastanowieniem strażnik, na co reszta wyraziła wyraźną aprobatę.
- Tak będzie lepiej.
Kiedy wyszli z karczmy, skierowali się na arenę. Po długiej i emocjonującej dyskusji, doszli do wniosku, że lepiej będzie przerwać walkę, nie chcieli kolejnych trupów tego dnia. Niestety, gdy dotarli na miejsce, nie było już żywego ducha. Rozejrzeli się dokoła, nawet parokrotnie zawołali wiele mówiące "Ej!", ale nikogo nie było.
- Chodźmy stąd, tej wiedźmie coś się pomyliło.
Dopiero kolejne wydarzenia miały pokazać, jak bardzo się mylili. Gdy potępieniec zauważył, że strażnicy się oddalają, jego oczy zalśniły się złem. "Dobra robota, panowie", pomyślał z satysfakcją i spojrzał na Cassadię z triumfem.
***
Tymczasem Aaliya zastanawiała się, jak jeszcze może pomóc swojej wybawicielce.
Ciąg dalszy: Aaliya
- Nie gapcie się. - Spojrzała sucho na mimowolnych obserwatorów i walnęła z całą siły pięścią w ławę, przy której siedzieli strażnicy. Zwrócili uwagę, że dłoni nic się nie stało, nie pojawiła się na niej najmniejsza ranka, co odebrali jako zły omen.
- Kim jesteś? - spytali ze strachem, patrząc w jej świecące się ze złości oczy, które stały się czarne, jak sadza. Aaliya głośno dyszała, jej klatka piersiowa chodziła tak, że było to dostrzegalne dla kogoś siedzącego daleko od niej.
- A wy, kim jesteście? Co wy sobie myślicie? Siedzicie tu sobie, jak gdyby nigdy nic, a na arenie rozgrywa się nielegalna walka - bez waszego nadzoru. Jeśli w tej chwili nie przerwiecie walki... - Pochwyciła pierwszy lepszy nóż, przeznaczony do otwierania listów, który jakimś cudem znalazł się na sąsiednim stoliku. Ktoś widocznie zapomniał wziąć go ze sobą. Skierowała nóż w kierunku strażnika siedzącego pośrodku, znajdującego się najbliżej niej i wycedziła przez zęby:
- To was zabiję, sukinsyny.
Strażnikom nie spodobało się to, co uczyniła pokusa. Cała czwórka zaczęła wrzeszczeć, że zaraz wtrącą ją do lochu, jeśli natychmiast się nie uspokoi, bo to nie do pomyślenia, żeby jakaś kobieta napadała na nich w biały dzień. Zwrócili też uwagę, że ma w ręce tylko mały nóż, a oni są uzbrojeni w miecze, którymi chętnie pozbawią jej głowy i będą nią rzucać po podwórzu, chwaląc się nowym znaleziskiem.
Nagle jeden ze strażników, ten najgłośniej wyrażający swoją furię, runął na podłogę, a z karku zaczęła sączyć się krew. Coś nadnaturalnego władało jego ciałem, nad którym całkowicie stracił kontrolę. Dwójka pozostałych strażników próbowała chwycić go za ręce i uspokoić, by atak zmalał na sile, trzeci zaś gapił się na ten obrazek, jak wmurowany.
- Nie pomożesz swojemu koledze? - spytała rezolutnie Aaliya ponownie ze świdrującym spojrzeniem. Sytuacja widocznie przerosła strażnika, po prostu dał drapaka z karczmy, uciekając tak, jakby go gonił sam diabeł.
To, co stało się ze strażnikiem było oczywiście sprawką pokusy, która, mimo swojej ludzkiego wcielenia, w jakie się przeobraziła, potrafiła zesłać na kogoś demona. Nie sądziła, że strażnik przeżyje. Połączyła bowiem Magię Demonów wraz z Magią Zła, przerwała mu siłą woli tętnicę. Zaśmiała się triumfalnie, patrząc na swoją konającą ofiarę, która w ostatnim momencie swego marnego żywota, skupiła wzrok na niej. Był to wzrok pełen niedowierzania, przerażenia i - była pewna- w ten sposób próbował ją przeprosić, jednocześnie zadając sobie pytanie, kim jest ta kobieta, bo człowiekiem na pewno nie.
- Co mu zrobiłaś, wiedźmo?! - rzucił w jej stronę zapłakany mężczyzna, puściwszy już martwą rękę kompana. - Co mu zrobiłaś i kim jesteś?!
- Przecież przed chwilą powiedziałeś. Nazwałeś mnie wiedźmą, niech i będę wiedźmą. - Uśmiechnęła się i spojrzała na pozostałych ludzi znajdujących się w karczmie. Nikt już nie wgapiał w nią swoich oczu. Mogła sobie dać rękę uciąć, że wszyscy się bali, że spotka ich taki sam los, jak strażnika. Aaliya gwizdnęła głośno, co wreszcie zwróciło uwagę pozostałych. Wydobyła z siebie głośny śmiech. Jak to się dzieje, że ludzie nawet nie spojrzą na umierającego człowieka, a pobudza ich dopiero świszczący gwizd?
- Wynocha, tchórze!!! WYNOCHA!!! - ryknęła ile sił w płucach na obserwatorów. Większość osób natychmiast opuściła karczmę, tylko niektórzy jeszcze się ociągali, zbyt przestraszeni, by wykonać jakikolwiek ruch. Ostatecznie w karczmie została tylko pokusa wraz z dwoma żywymi strażnikami i jednym trupem.
W pewnej chwili do karczmy weszło jeszcze trzech żołnierzy. Aaliya zaniepokoiła się nieco tym, przecież ta dwójka nie miała jak wezwać posiłków. Podejrzewała, że kiedy reszta strażników zauważyła tłumy wychodzące z karczmy, postanowiła zajrzeć i wspomóc swoich kolegów. Strażnicy wymienili ze sobą wymowne spojrzenia, trójka nowo przybyłych spojrzała z obrzydzeniem na nieżywego kompana leżącego bezwładnie na podłodze. Po paru sekundach Aaliya opuściła karczmę z "pomocą" trójki żołnierzy trzymających ją mocno na ręce i szyję. Ciągnęli ją długo po chodniku w pozycji półleżącej, tak że nie mogła wykonać żadnego ruchu, wtrącili ją do ohydnego, śmierdzącego lochu i zamknęli w nim.
- Powiedz im, żeby przerwali walkę! - zdążyła jeszcze krzyknąć w kierunku odchodzących strażników, ale nie była pewna, czy usłyszeli.
- Zamknęliście ją? - upewniła się dwójka, kiedy tamci wrócili do karczmy. Kiedy usłyszeli odpowiedź twierdzącą, zamówili piwo i rozsiadli się wygodnie przy ławie. Oszołomiony ekspedient ledwo nalał piwo swoim gościom, nie wiedział co się wokół niego dzieje i długo by pozostał w bezruchu, gdyby piątka żołnierzy nie podeszła do lady, żądając piwa.
- Na koszt firmy - powiedział cicho i nalał po jednym piwie dla każdego.
- Zdaje się, że ta czarownica wspominała coś o jakiejś walce - zaczął obojętnie jeden z żołnierzy, który pomógł wtrącić ją do lochu. Pozostali machnęli na to ręką. Byli radzi, że wiedźma została unieszkodliwiona.
- Co z nim? - Chodziło oczywiście o trupa, który był już w pierwszej fazie rozkładu. W jego otworach ciała spoczywały muchy i inne robactwo wydobywające niemiłosierny fetor. - Musimy się go pozbyć. - Jednak ponownie te słowa odbiły się echem. Prawda jest taka, że żołnierze, który potrafili ot tak sobie pić piwo przy zwłokach swojego pobratymca, bali się wynieść ciało z karczmy w obawie przed reakcją otoczenia. To by źle wyglądało, mogliby ich posądzić o morderstwo, za które nie byli odpowiedzialni.
- Przepraszam, że przeszkadzam... - odezwał się gruby mężczyzna za ladą. - Karczma posiada tylne wyjście. Mógłbym pomóc... - spojrzał na nieżywego strażnika. - Jak coś.
Pozostali wymienili dziwne spojrzenia, po czym podnieśli się z ławy i zgodzili się na udzielenie pomocy. Nie minęło pięć minut, jak wynieśli trupa z karczmy, umiejscawiając jego ciało na mchu.
- Resztą zajmie się robactwo - wyjaśnił jeden z nich.
- A pochówek? - spytał niepewnie rozkojarzony do reszty grubas.
- Dziś wybierzemy się do księdza i omówimy szczegóły pogrzebu - odparł z zastanowieniem strażnik, na co reszta wyraziła wyraźną aprobatę.
- Tak będzie lepiej.
Kiedy wyszli z karczmy, skierowali się na arenę. Po długiej i emocjonującej dyskusji, doszli do wniosku, że lepiej będzie przerwać walkę, nie chcieli kolejnych trupów tego dnia. Niestety, gdy dotarli na miejsce, nie było już żywego ducha. Rozejrzeli się dokoła, nawet parokrotnie zawołali wiele mówiące "Ej!", ale nikogo nie było.
- Chodźmy stąd, tej wiedźmie coś się pomyliło.
Dopiero kolejne wydarzenia miały pokazać, jak bardzo się mylili. Gdy potępieniec zauważył, że strażnicy się oddalają, jego oczy zalśniły się złem. "Dobra robota, panowie", pomyślał z satysfakcją i spojrzał na Cassadię z triumfem.
***
Tymczasem Aaliya zastanawiała się, jak jeszcze może pomóc swojej wybawicielce.
Ciąg dalszy: Aaliya
Ostatnio edytowane przez Aaliya 11 lat temu, edytowano łącznie 2 razy.
Agon rozejrzał się po pomieszczeniu. Straży nie było, a obok niego znajdowała się tylko Cassadia i Alansis. Nie wiedząc co dalej zrobić, postanowił poradzić się swojego topora.
- Larry powiedzże mi co robić, bo nudno tu jakoś i nie ma się z kim porządnym bić. - Piekielny zastanawiał się, czy broń wymyśli coś konkretnego, jednak topór zaryczał natychmiast donośnie, słysząc, że potępieniec pyta go o radę:
- ZABIJ JE, A POTEM ZABIJ POKUSĘ I STRAŻNIKÓW, A POTEM ZABIJ MIESZKAŃCÓW I ZWIERZĘTA I ROŚLINY I WSZYSTKO ZABIJ! TAAAK! - I choć Agon spodziewał się takiej odpowiedzi, zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać. Było po nim widać, że jest głęboko zamyślony. Drapał się w głowę i chodził w kółko, po czym spojrzał na Cassadię, a potem na kaszlącą Alansis, a następnie znów na Cassadię i rzekł:
- No to ta pokusa już nie sprawi problemów, nie? No to normalnie jak to się mówi jest fart, bo mam klucz do tego pomieszczenia, a ty jesteś w środku. - Piekielny zamknął drzwi wejściowe na arenę, schował klucz, a następnie popatrzył pożądliwie na czarodziejkę. Po chwili przypomniał sobie o obecności alchemiczki i zmierzył ją wzrokiem.
- E, jakaś taka nie teges jesteś. Na cię ochoty nie mam, to się ciesz bo ino raz machnę Larrym i bendzie po krzyku. - Agon ułożył sobie już w głowie co zrobi. Miał zamiar zabić Alansis, potem zgwałcić Cassadię, a na końcu zabić i ją. A jak się już zabawi, to pójdzie do jakiejś karczmy, schleje się, wyśpi i wyruszy z tego nudnego, elfiego miasta. Oczywiście nie spodziewał się jakiś większych trudności w pokonaniu dwóch bab, z których jednej mało nie zabił podczas walki, a druga wygląda jakby złapała jakąś śmiertelną chorobę.
- ZABIĆ CHORĄ, KASZLĄCĄ, SŁABĄ, NUDNĄ OBSERWATORKĘ! NIE DAMY SE W KASZĘ DMUCHAĆ! ZABIĆ, ROZWALAĆ, NISZCZYĆ! - Wrzeszczał topór, gdy Agon trochę nim zamachał na rozgrzewkę.
- Larry powiedzże mi co robić, bo nudno tu jakoś i nie ma się z kim porządnym bić. - Piekielny zastanawiał się, czy broń wymyśli coś konkretnego, jednak topór zaryczał natychmiast donośnie, słysząc, że potępieniec pyta go o radę:
- ZABIJ JE, A POTEM ZABIJ POKUSĘ I STRAŻNIKÓW, A POTEM ZABIJ MIESZKAŃCÓW I ZWIERZĘTA I ROŚLINY I WSZYSTKO ZABIJ! TAAAK! - I choć Agon spodziewał się takiej odpowiedzi, zaczął się nad czymś głęboko zastanawiać. Było po nim widać, że jest głęboko zamyślony. Drapał się w głowę i chodził w kółko, po czym spojrzał na Cassadię, a potem na kaszlącą Alansis, a następnie znów na Cassadię i rzekł:
- No to ta pokusa już nie sprawi problemów, nie? No to normalnie jak to się mówi jest fart, bo mam klucz do tego pomieszczenia, a ty jesteś w środku. - Piekielny zamknął drzwi wejściowe na arenę, schował klucz, a następnie popatrzył pożądliwie na czarodziejkę. Po chwili przypomniał sobie o obecności alchemiczki i zmierzył ją wzrokiem.
- E, jakaś taka nie teges jesteś. Na cię ochoty nie mam, to się ciesz bo ino raz machnę Larrym i bendzie po krzyku. - Agon ułożył sobie już w głowie co zrobi. Miał zamiar zabić Alansis, potem zgwałcić Cassadię, a na końcu zabić i ją. A jak się już zabawi, to pójdzie do jakiejś karczmy, schleje się, wyśpi i wyruszy z tego nudnego, elfiego miasta. Oczywiście nie spodziewał się jakiś większych trudności w pokonaniu dwóch bab, z których jednej mało nie zabił podczas walki, a druga wygląda jakby złapała jakąś śmiertelną chorobę.
- ZABIĆ CHORĄ, KASZLĄCĄ, SŁABĄ, NUDNĄ OBSERWATORKĘ! NIE DAMY SE W KASZĘ DMUCHAĆ! ZABIĆ, ROZWALAĆ, NISZCZYĆ! - Wrzeszczał topór, gdy Agon trochę nim zamachał na rozgrzewkę.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
Przechadzka po mieście elfów nie było niczym specjalnym dla Saretha. Znał tę mieścinę dość dobrze, zapewne z racji tego, że jest elfem. Jak zwykle szedł ulicami bez konkretnego celu. Rozglądał się po domostwach, czasami kopnął w jakiś kamień, ot taki powiedzmy sobie patrol. Nie był wcale żadnym strażnikiem, a zwykłym podróżnikiem, który zwalczał zło i takie tam. Nigdy nic ciekawego nie spotkało go w Danae, jednakże w tym dniu działo się coś niezwykłego. Czuły słuch leśnego elfa bezproblemowo wykrył pewne zaburzenia spokoju w mieście. Bez zbędnego namysłu wyruszył do ich źródła, dość pospiesznym krokiem.
Wrzaski brzmiały jakby z piekła rodem. Wciąż coś o zabijaniu, rozwalaniu, niszczeniu. Oczywistym było, że coś tutaj nie gra. Jeszcze bardziej utwierdziły go w tym przekonaniu ciała dwóch strażników, leżących na środku ulicy. Widok był dość obrzydliwy, tak samo jak zapach. Od zwymiotowania powstrzymała go jedynie zielona chusta, którą zasłonił część swojej twarzy. Wszędzie była krew i wnętrzności. Nie ulegało wątpliwościom, że strażnicy niestety są martwi. Chłopak wszystkiemu przyglądał się z oddali. Nie chciał podchodzić bliżej, bo wina mogła spaść właśnie na niego. Uaktywnił swoją wrodzoną umiejętność - Kameleona, i dopiero wtedy zbliżył się do trupów. Kolejni strażnicy pojawili się błyskawicznie. Było ich sześciu, z czego dwóch odpadło tuż po zobaczeniu krwawej masakry. Zwyczajnie zemdleli. Widocznie na szkoleniach nie pokazują takich rzeczy. Czterech pozostałych, którzy jakoś trzymali się na nogach, bez trudu doszli po śladach krwi do drewnianych, zamkniętych drzwi. Sareth oczywiście postanowił iść za nimi, to nakazał mu rozsądek. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Nikt nie ma prawda wkraczać do miasta elfów i bezkarnie wybijać jego mieszkańców. Jeden z wartowników postanowił wyważyć drzwi, lecz na nic zdała się jego siła fizyczna. Także próbowali kolejni. Po kolei uderzali swoimi cielskami w drewno. Widocznie byli na tyle przerażeni, że nie mogli racjonalnie myśleć. Elf musiał się wreszcie ujawnić.
-"Panowie... Może spróbujecie razem wyważyć te drzwi? Z tego co wiem, wtedy uderzenie będzie silniejsze" - doradził chłopak z zażenowaniem.
Żołnierze stanęli jak wryci. Dwóch z nich chwyciło za miecze, a kolejnych dwóch zastanawiało się jakim cudem on się tu pojawił. Po chwili spojrzeli na siebie i ze wstydem wymalowanym na twarzach odsunęli się od drzwi na sensowną odległość. Jeden z nich zaczął odliczać. Po pięciu sekundach czterech zbrojnych wpadło z hukiem na arenę. Wolnym krokiem wszedł za nimi Sareth, ówcześnie aktywując kameleona. Na arenie rozległ się charakterystyczny dźwięk wyjmowanych mieczy. Ze strachem w oczach, trzymając w roztrzęsionych rękach miecze, strażnicy rzucili się na wielkiego barbarzyńcę, który był sprawcą rzezi. Krew na całym jego ciele mówiła sama za siebie. Elf zaś usiadł na widowni i zaczął przyglądać się krwawym zmaganiom wojowników.
Wrzaski brzmiały jakby z piekła rodem. Wciąż coś o zabijaniu, rozwalaniu, niszczeniu. Oczywistym było, że coś tutaj nie gra. Jeszcze bardziej utwierdziły go w tym przekonaniu ciała dwóch strażników, leżących na środku ulicy. Widok był dość obrzydliwy, tak samo jak zapach. Od zwymiotowania powstrzymała go jedynie zielona chusta, którą zasłonił część swojej twarzy. Wszędzie była krew i wnętrzności. Nie ulegało wątpliwościom, że strażnicy niestety są martwi. Chłopak wszystkiemu przyglądał się z oddali. Nie chciał podchodzić bliżej, bo wina mogła spaść właśnie na niego. Uaktywnił swoją wrodzoną umiejętność - Kameleona, i dopiero wtedy zbliżył się do trupów. Kolejni strażnicy pojawili się błyskawicznie. Było ich sześciu, z czego dwóch odpadło tuż po zobaczeniu krwawej masakry. Zwyczajnie zemdleli. Widocznie na szkoleniach nie pokazują takich rzeczy. Czterech pozostałych, którzy jakoś trzymali się na nogach, bez trudu doszli po śladach krwi do drewnianych, zamkniętych drzwi. Sareth oczywiście postanowił iść za nimi, to nakazał mu rozsądek. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Nikt nie ma prawda wkraczać do miasta elfów i bezkarnie wybijać jego mieszkańców. Jeden z wartowników postanowił wyważyć drzwi, lecz na nic zdała się jego siła fizyczna. Także próbowali kolejni. Po kolei uderzali swoimi cielskami w drewno. Widocznie byli na tyle przerażeni, że nie mogli racjonalnie myśleć. Elf musiał się wreszcie ujawnić.
-"Panowie... Może spróbujecie razem wyważyć te drzwi? Z tego co wiem, wtedy uderzenie będzie silniejsze" - doradził chłopak z zażenowaniem.
Żołnierze stanęli jak wryci. Dwóch z nich chwyciło za miecze, a kolejnych dwóch zastanawiało się jakim cudem on się tu pojawił. Po chwili spojrzeli na siebie i ze wstydem wymalowanym na twarzach odsunęli się od drzwi na sensowną odległość. Jeden z nich zaczął odliczać. Po pięciu sekundach czterech zbrojnych wpadło z hukiem na arenę. Wolnym krokiem wszedł za nimi Sareth, ówcześnie aktywując kameleona. Na arenie rozległ się charakterystyczny dźwięk wyjmowanych mieczy. Ze strachem w oczach, trzymając w roztrzęsionych rękach miecze, strażnicy rzucili się na wielkiego barbarzyńcę, który był sprawcą rzezi. Krew na całym jego ciele mówiła sama za siebie. Elf zaś usiadł na widowni i zaczął przyglądać się krwawym zmaganiom wojowników.
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Czarodziejka była zmęczona, ale nie na tyle by puścić koło uszu kolejne obelgi ze strony piekielnego. Nieważne jak straszny był on i ten jego topór, na pewno nie da się tak wyzywać. Zebrała siły zdeterminowana zrobić to tym razem tak jak trzeba. Wyszeptała szybko kilka inkantacji, a po jej ciele przebiegły silne impulsy energii. Była już przygotowana do rozpoczęcia rozpaczliwej obrony swojej cnoty gdy na arenę wpadli strażnicy. Wzdrygnęła się na ich widok, miała już nieprzyjemność się z nimi zetknąć i wcale nie chciała tego powtarzać. Po głowie chodziło jej pytanie gdzie podziała się pokusa i czy to aby nie jej sprawka?
Cofnęła się kilka kroków i za pomocą kolejnej inkantacji przyzwała chmarę sztyletów, które fruwały dookoła niej tworząc bardzo szczelną osłonę. Niestety podtrzymywanie w powietrzu tak dużej ilości obiektów było wyczerpujące i zdawała sobie sprawę, że jeśli szybko nie wycofa się z walki to będzie z nią krucho. Z drugiej strony wściekłość dodawała sił czarodziejce.
- Zróbcie coś z tym potworem! - krzyknęła do strażników. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że zwykli ludzie nie byli przeciwnikami dla piekielnego. Dlatego też by zachęcić mężczyzn do podjęcia akcji wyrzuciła wszystkie sztylety w stronę potępieńca. Lśniąca stalą chmura pomknęła w stronę barbarzyńcy świszcząc złowrogo.
Cofnęła się kilka kroków i za pomocą kolejnej inkantacji przyzwała chmarę sztyletów, które fruwały dookoła niej tworząc bardzo szczelną osłonę. Niestety podtrzymywanie w powietrzu tak dużej ilości obiektów było wyczerpujące i zdawała sobie sprawę, że jeśli szybko nie wycofa się z walki to będzie z nią krucho. Z drugiej strony wściekłość dodawała sił czarodziejce.
- Zróbcie coś z tym potworem! - krzyknęła do strażników. Zdawała sobie oczywiście sprawę, że zwykli ludzie nie byli przeciwnikami dla piekielnego. Dlatego też by zachęcić mężczyzn do podjęcia akcji wyrzuciła wszystkie sztylety w stronę potępieńca. Lśniąca stalą chmura pomknęła w stronę barbarzyńcy świszcząc złowrogo.
Agon nie zauważył sztyletów i oberwał w głowę. Jedno z ostrzy przebiło mu krtań, drugie wbiło się głęboko w czaszkę uszkadzając mózg, a trzecie przeszyło jego prawe oko. Piekielny wypuścił z ręki topór, który zaczął się wydzierać, że chce zabijać. Strażnicy wbiegli na arenę i zaczęli okładać potępieńca mieczami i innym bojowym żelastwem. Ale Agon nie czuł już bólu, strażnicy z dziką furią zadawali mu rany cięte, kłute i wręcz rozcinali jego skórę, nie mogli jednak go zabić - taki był twardy z niego gość.
Jednak gdy jeden ze stróżów prawa chwycił "Brudnego Larrego", ten zaryczał w bojowym nastroju:
- URŻNIJ MU ŁEB TY SŁABA TĘPA PINDO! ROZWAL GO, ZABIJ, TAAAK! A POTEM ZABIJ RESZTĘ! - Strażnik przez chwilę zgłupiał, ale szybko doszedł do siebie, gdyż słyszał o magicznych broniach. Wziął szeroki zamach i ciachnął z całej siły Agona, odcinając głowę od tułowia. Z miejsca zaczęła wylewać się krew, chlupała litrami, a strażnik niemal w niej tonął. Był jednak dumny z tego co zrobił, udało mu się jednym solidnym ciosem powalić silniejszego od siebie drania z rozwalonym mózgiem. To było bardzo motywujące.
Pozostali żołnierze szybko otoczyli grupkę towarzyszy, którzy niefortunnie znaleźli się w tym przerażającym miejscu. Pojmali Cassadię i Alansis, a następnie wtrącili je do jednej celi razem z Aaliyą. Nie wiedzieli jednak gdzie jest Sareth.
- Komendancie zabiliśmy piekielnego, który stawiał opór. Schwytaliśmy dwie kobiety, które przebywały na arenie i prawdopodobnie brały udział w nielegalnych walkach i zabójstwach jakie się tam odbyły.
- A wiecie coś na temat tej piekielnej czarownicy, którą tu wcześniej pojmano? - Zapytał komendant.
- Prawdopodobnie wspólniczka tego, którego zabiliśmy, ale jeszcze nie zeznawała. Choć sama pokazała nam arenę, możliwe że pokłócili się o zyski z nielegalnych walk. No i ten znikający elf, powinniśmy go przesłuchać, ale zgubiliśmy go.
Komendant był bardzo zły. Nie podobało mu się to całe zamieszanie. W tym mieście powinien panować porządek i spokój, a nie jakieś potyczki piekielnych.
Tymczasem duch Agona unosił się nad swoim martwym ciałem. Oczywiście to nie do końca było ciało. Jego prawdziwe zwłoki gniją gdzieś w jakimś rowie zaszlachtowane przez "Szamana". To co leżało na arenie, to jedynie wytwór mocy piekielnych, ponieważ potępieńcy nie posiadają tak naprawdę fizycznej powłoki. Owe "ciało" rozpłynęło się nagle w powietrzu i na podłodze pozostały jedynie artefakty i ubrania. Co dziwne, Agon nie powinien się od tego oddzielić, lecz rozpłynąć razem z nim i pojawić się w Piekle. Na szczęście dla niego rzucił nieświadomie czar z dziedziny chaosu, który spowodował, że jego duch się oddzielił od zwłok.
Po chwili świadomość Agona zniknęła z tego świata rozpływając się w Nicości. Agon przestał istnieć, ale przynajmniej nie musiał odradzać się w Piekle. Taka definitywna śmierć, to najlepsze co mogło go spotkać.
Jednak gdy jeden ze stróżów prawa chwycił "Brudnego Larrego", ten zaryczał w bojowym nastroju:
- URŻNIJ MU ŁEB TY SŁABA TĘPA PINDO! ROZWAL GO, ZABIJ, TAAAK! A POTEM ZABIJ RESZTĘ! - Strażnik przez chwilę zgłupiał, ale szybko doszedł do siebie, gdyż słyszał o magicznych broniach. Wziął szeroki zamach i ciachnął z całej siły Agona, odcinając głowę od tułowia. Z miejsca zaczęła wylewać się krew, chlupała litrami, a strażnik niemal w niej tonął. Był jednak dumny z tego co zrobił, udało mu się jednym solidnym ciosem powalić silniejszego od siebie drania z rozwalonym mózgiem. To było bardzo motywujące.
Pozostali żołnierze szybko otoczyli grupkę towarzyszy, którzy niefortunnie znaleźli się w tym przerażającym miejscu. Pojmali Cassadię i Alansis, a następnie wtrącili je do jednej celi razem z Aaliyą. Nie wiedzieli jednak gdzie jest Sareth.
- Komendancie zabiliśmy piekielnego, który stawiał opór. Schwytaliśmy dwie kobiety, które przebywały na arenie i prawdopodobnie brały udział w nielegalnych walkach i zabójstwach jakie się tam odbyły.
- A wiecie coś na temat tej piekielnej czarownicy, którą tu wcześniej pojmano? - Zapytał komendant.
- Prawdopodobnie wspólniczka tego, którego zabiliśmy, ale jeszcze nie zeznawała. Choć sama pokazała nam arenę, możliwe że pokłócili się o zyski z nielegalnych walk. No i ten znikający elf, powinniśmy go przesłuchać, ale zgubiliśmy go.
Komendant był bardzo zły. Nie podobało mu się to całe zamieszanie. W tym mieście powinien panować porządek i spokój, a nie jakieś potyczki piekielnych.
Tymczasem duch Agona unosił się nad swoim martwym ciałem. Oczywiście to nie do końca było ciało. Jego prawdziwe zwłoki gniją gdzieś w jakimś rowie zaszlachtowane przez "Szamana". To co leżało na arenie, to jedynie wytwór mocy piekielnych, ponieważ potępieńcy nie posiadają tak naprawdę fizycznej powłoki. Owe "ciało" rozpłynęło się nagle w powietrzu i na podłodze pozostały jedynie artefakty i ubrania. Co dziwne, Agon nie powinien się od tego oddzielić, lecz rozpłynąć razem z nim i pojawić się w Piekle. Na szczęście dla niego rzucił nieświadomie czar z dziedziny chaosu, który spowodował, że jego duch się oddzielił od zwłok.
Po chwili świadomość Agona zniknęła z tego świata rozpływając się w Nicości. Agon przestał istnieć, ale przynajmniej nie musiał odradzać się w Piekle. Taka definitywna śmierć, to najlepsze co mogło go spotkać.
Ostatnio edytowane przez Agon 11 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
Strażnicy mimo dużej presji i strachu, podołali powierzonemu im zadaniu. Sarethowi nie zbyt podobała się walka z potworem. Była zbyt chaotyczna i bez szczypty finezji. Każdy głupi potrafi okładać swojego wroga tępym żelastwem, w dodatku mając przewagę liczebną. Na uznanie zasługiwało jedynie ostatnie, śmiertelne cięcie, które zmiotło głowę z karku barbarzyńcy. Krew zaczęła tryskać na wojaków i w mgnieniu oka arenę zalał czerwony płyn. Byłaby to istna uczta dla wampira. Wszystko szło zgodnie z planem elfa, jednakże do czasu...
Strażnicy odetchnęli z ulgą, kiedy głowa Agona upadła na podłogę. Wydawałoby się, że to już koniec, jednakże zbrojnym nie umknęły uwadze dwie kobiety, kręcące się na arenie. Walki tutaj były realizowane wbrew prawu, tak też stróże mieli obowiązek aresztować wszystkich obecnych. Sareth, który był pod osłoną kameleona, był całkowicie bezpieczny. Niestety dziewczęta aresztowano i wzięto w niewolę. Heros nie mógł tego pozostawić bez interwencji. Chciał dowiedzieć się, co się tutaj wcześniej stało, a dziewczyny zapewne mogły mu o tym opowiedzieć. Poza tym, nie zostawia się dam w opresji. Wychodząc z areny, Sareth przekazał swojemu zwierzakowi - Shiro, że ma pilnować zwłok piekielnego. Sam zaś podążył za strażnikami, oczywiście pod osłoną kameleona.
Droga nie była długa i towarzystwo szybko znalazło się w lochach. W budynku znajdował się tylko jeden korytarz, który prowadził prosto do cel. W połowie drogi znajdowało się pomieszczenie, przez którego środek przebiegał owy hol. W pokoju tym znajdował się standardowo stolik i dwa krzesła. Na stoliku stały szklanki i talerze w owocami. Był to zwyczajny posterunek, w którym przesiadywali stróże i pilnowali, by nikt nieupoważniony nie dostał się dalej. Wreszcie kilkanaście metrów za izbą znajdowały się cele - po cztery z prawej i lewej strony, wydrążone w ścianach i zablokowane metalowymi kratami. Dodatkowo uwagę przyciągały mieniące się wieloma kolorami kryształy, umiejscowione w niemałych ilościach praktycznie w każdej z komórek więziennych. Wyglądały bardzo naturalnie, jakby ktoś drążąc w skale napotkał je na swojej drodze i po prostu zostawił na wierzchu. W korytarzu co kilka metrów porozwieszane były lampy, które były jedynym źródłem światła w tej zatęchłej norze. Do lochów było tylko jedno wejście i jedno wyjście.
Leśny elf podążał za grupą aż do końca. Pozwolił mężczyznom rozbroić i wrzucić pojmanych do celi, w której siedziała już jedna kobieta. Dzięki słabemu oświetleniu, Sarethowi udało się pozostać w ukryciu. Nietrudno było zauważyć, że kiedy drzwi celi zatrzasnęły się, kryształy usadowione na ścianach zaczęły mocniej świecić, prawie ujawniając obecność młodzieńca. Bez problemu można było także dojrzeć krótki, ale wyraźny błysk metalowych krat, jakby zostały oprószone szczyptą magii. Z pewnością nie było to zwyczajne więzienie. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, lecz sprawiło ogromną radość strażnikom.
-"Wojownik, mag czy ktokolwiek inny, nieważne. Z tego więzienia jeszcze nikt nie uciekł, i tak też zostanie na zawsze!"
Nim jeszcze zbrojny dokończył zdanie, czarodziejki momentalnie straciły swoją moc magiczną, jakby ktoś ją z nich wyssał. Po krótkiej chwili poczuły także ogromne zmęczenie, które dosłownie zwalało z nóg. Nawet potężny wojownik czy mag nie mógłby oprzeć się tej magii. Jedynie ktoś o nieskończonych pokładach energii byłby w stanie się stąd wydostać.
Żołnierze rzucili ekwipunek dziewcząt pod ścianę w stróżówce i po rozmowie z komendantem, wyszli na miasto, prawdopodobnie by się umyć. Sam komendant usiadł pewnie na krześle i objął wartę. Heros wreszcie zdezaktywował swój dar i ukazał się niewolnicom.
-"Na imię mi Sareth. Jestem tutaj by dowiedzieć się wszystkiego o tym incydencie na arenie - kim jesteście, jak znaleźliście się na miejscu zbrodni i kim był barbarzyńca, który teraz leży bez głowy. Później może spróbuję was uwolnić." - powiedział szeptem w stronę trzech nieznajomych, oczekując na jakieś sensowne wyjaśnienia.
Strażnicy odetchnęli z ulgą, kiedy głowa Agona upadła na podłogę. Wydawałoby się, że to już koniec, jednakże zbrojnym nie umknęły uwadze dwie kobiety, kręcące się na arenie. Walki tutaj były realizowane wbrew prawu, tak też stróże mieli obowiązek aresztować wszystkich obecnych. Sareth, który był pod osłoną kameleona, był całkowicie bezpieczny. Niestety dziewczęta aresztowano i wzięto w niewolę. Heros nie mógł tego pozostawić bez interwencji. Chciał dowiedzieć się, co się tutaj wcześniej stało, a dziewczyny zapewne mogły mu o tym opowiedzieć. Poza tym, nie zostawia się dam w opresji. Wychodząc z areny, Sareth przekazał swojemu zwierzakowi - Shiro, że ma pilnować zwłok piekielnego. Sam zaś podążył za strażnikami, oczywiście pod osłoną kameleona.
Droga nie była długa i towarzystwo szybko znalazło się w lochach. W budynku znajdował się tylko jeden korytarz, który prowadził prosto do cel. W połowie drogi znajdowało się pomieszczenie, przez którego środek przebiegał owy hol. W pokoju tym znajdował się standardowo stolik i dwa krzesła. Na stoliku stały szklanki i talerze w owocami. Był to zwyczajny posterunek, w którym przesiadywali stróże i pilnowali, by nikt nieupoważniony nie dostał się dalej. Wreszcie kilkanaście metrów za izbą znajdowały się cele - po cztery z prawej i lewej strony, wydrążone w ścianach i zablokowane metalowymi kratami. Dodatkowo uwagę przyciągały mieniące się wieloma kolorami kryształy, umiejscowione w niemałych ilościach praktycznie w każdej z komórek więziennych. Wyglądały bardzo naturalnie, jakby ktoś drążąc w skale napotkał je na swojej drodze i po prostu zostawił na wierzchu. W korytarzu co kilka metrów porozwieszane były lampy, które były jedynym źródłem światła w tej zatęchłej norze. Do lochów było tylko jedno wejście i jedno wyjście.
Leśny elf podążał za grupą aż do końca. Pozwolił mężczyznom rozbroić i wrzucić pojmanych do celi, w której siedziała już jedna kobieta. Dzięki słabemu oświetleniu, Sarethowi udało się pozostać w ukryciu. Nietrudno było zauważyć, że kiedy drzwi celi zatrzasnęły się, kryształy usadowione na ścianach zaczęły mocniej świecić, prawie ujawniając obecność młodzieńca. Bez problemu można było także dojrzeć krótki, ale wyraźny błysk metalowych krat, jakby zostały oprószone szczyptą magii. Z pewnością nie było to zwyczajne więzienie. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund, lecz sprawiło ogromną radość strażnikom.
-"Wojownik, mag czy ktokolwiek inny, nieważne. Z tego więzienia jeszcze nikt nie uciekł, i tak też zostanie na zawsze!"
Nim jeszcze zbrojny dokończył zdanie, czarodziejki momentalnie straciły swoją moc magiczną, jakby ktoś ją z nich wyssał. Po krótkiej chwili poczuły także ogromne zmęczenie, które dosłownie zwalało z nóg. Nawet potężny wojownik czy mag nie mógłby oprzeć się tej magii. Jedynie ktoś o nieskończonych pokładach energii byłby w stanie się stąd wydostać.
Żołnierze rzucili ekwipunek dziewcząt pod ścianę w stróżówce i po rozmowie z komendantem, wyszli na miasto, prawdopodobnie by się umyć. Sam komendant usiadł pewnie na krześle i objął wartę. Heros wreszcie zdezaktywował swój dar i ukazał się niewolnicom.
-"Na imię mi Sareth. Jestem tutaj by dowiedzieć się wszystkiego o tym incydencie na arenie - kim jesteście, jak znaleźliście się na miejscu zbrodni i kim był barbarzyńca, który teraz leży bez głowy. Później może spróbuję was uwolnić." - powiedział szeptem w stronę trzech nieznajomych, oczekując na jakieś sensowne wyjaśnienia.
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Zdezorientowana czarodziejka nie nadążała za tym co się działo. Zdecydowanie poszło za łatwo, nawet z pomocą tych strachliwych strażników. Cassadia odetchnęła z ulgą gdy wreszcie martwe truchło potępionego osunęło się na ziemię. Tylko jego topór powrzaskiwał jeszcze od czasu do czasu.
Zrobiło się jej trochę słabo, miała ciężki dzień, ale to nie był wcale koniec nieprzyjemnych niespodzianek. Jeden ze strażników wykorzystał jej chwilę słabości i chwycił ją za rękę. Następny zaszedł ją od tyłu i wspólnie zaczęli ciągnąć ją na posterunek. Cassadia przez cały czas dziko wiła się i szarpała sprawiając niezły kłopot stróżom prawa. Jeden z nich został podrapany w twarz, a drugi otrzymał orzeźwiającego kopniaka w krocze. Niestety w przypadku takiej przewagi liczebnej czarodziejka była bezradna.
Zawleczono ją do celi, w której już znajdowała się Aaliya. Cassadii nie mieściło się w głowie co takiego nabroiła, że po raz kolejny znajduje ją w podbramkowej sytuacji.
- Coś ty znowu nawyprawiała? – powiedziała nie kryjąc już swojej irytacji. Nie czekając jednak na odpowiedź piekielnej przywarła do krat. Rzuciła jeszcze kilka przekleństw za odchodzącymi strażnikami, którzy jednak niewiele robili sobie z jej gróźb.
Nagle przed nią pojawił się jakiś elf, który mówił coś co czarodziejce wybitnie nie przypadło do gustu. W pierwszej chwili przestraszyła się widząc pojawiającą się znikąd postać, ale po chwili jej strach z powrotem zamienił się w gniew.
- Bezczelny! – syknęła. W złości przyciągnęła nieostrożnego elfa do krat i wykrzyczała mu prosto w twarz:
- Może spróbujesz nas uwolnić?! Daję ci dziesięć sekund, bo inaczej rozwalę to śmieszne więzienie razem z tobą…
Urwała. Jej chwyt zelżał, a sama osunęła się na ziemię. Dopiero teraz zauważyła, że coś w tym pomieszczeniu pozbawia ją mocy do tego stopnia, iż nie ma siły się nawet podnieść. Podparła się rękami i zastygła w pozycji półklęczącej.
- Gdyby nie te śmieszne kryształki to nauczyłabym was wszystkich manier. – wysapała.
Zrobiło się jej trochę słabo, miała ciężki dzień, ale to nie był wcale koniec nieprzyjemnych niespodzianek. Jeden ze strażników wykorzystał jej chwilę słabości i chwycił ją za rękę. Następny zaszedł ją od tyłu i wspólnie zaczęli ciągnąć ją na posterunek. Cassadia przez cały czas dziko wiła się i szarpała sprawiając niezły kłopot stróżom prawa. Jeden z nich został podrapany w twarz, a drugi otrzymał orzeźwiającego kopniaka w krocze. Niestety w przypadku takiej przewagi liczebnej czarodziejka była bezradna.
Zawleczono ją do celi, w której już znajdowała się Aaliya. Cassadii nie mieściło się w głowie co takiego nabroiła, że po raz kolejny znajduje ją w podbramkowej sytuacji.
- Coś ty znowu nawyprawiała? – powiedziała nie kryjąc już swojej irytacji. Nie czekając jednak na odpowiedź piekielnej przywarła do krat. Rzuciła jeszcze kilka przekleństw za odchodzącymi strażnikami, którzy jednak niewiele robili sobie z jej gróźb.
Nagle przed nią pojawił się jakiś elf, który mówił coś co czarodziejce wybitnie nie przypadło do gustu. W pierwszej chwili przestraszyła się widząc pojawiającą się znikąd postać, ale po chwili jej strach z powrotem zamienił się w gniew.
- Bezczelny! – syknęła. W złości przyciągnęła nieostrożnego elfa do krat i wykrzyczała mu prosto w twarz:
- Może spróbujesz nas uwolnić?! Daję ci dziesięć sekund, bo inaczej rozwalę to śmieszne więzienie razem z tobą…
Urwała. Jej chwyt zelżał, a sama osunęła się na ziemię. Dopiero teraz zauważyła, że coś w tym pomieszczeniu pozbawia ją mocy do tego stopnia, iż nie ma siły się nawet podnieść. Podparła się rękami i zastygła w pozycji półklęczącej.
- Gdyby nie te śmieszne kryształki to nauczyłabym was wszystkich manier. – wysapała.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
Trzeba przyznać, że czarodziejka miała tupet. Swoją jedyną deskę ratunku potraktowała jak zwykłego śmiecia, łapiąc go za "szmaty" i przyciągając do zimnych, metalowych krat. Sareth nie stawiał oporu, jego ciało uderzyło w stalowe pręty, a po więzieniu rozszedł się niemały huk. Sareth spojrzał swym zimnym i spokojnym wzrokiem wprost w rozzłoszczone oczy kobiety. Jej ognisty temperament nie mógł nic poradzić w tej sytuacji, a głośny krzyk niepotrzebnie zwrócił uwagę komendanta. Ten spokojnie wstał z krzesła i wolnym krokiem ruszył w stronę cel. Kobieta osłabła, puszczając chłopaka i upadając na ziemię. Sareth słysząc kroki strażnika natychmiast aktywował kameleona i ustawił się naprzeciw komórki więziennej, w której znajdowały się kobiety. Także zdążył wyciągnąć jeden ze swoich mieczy, nim zbrojny doszedł do celu.
-"No co jest? Czemu już nie krzyczysz? "
Strażnik stanął plecami tuż naprzeciw elfa i zaczął podpuszczać dziewczynę, by zmarnowała jeszcze więcej energii. Po chwili jednak zastopował, tak jakby wyczuł obecność chłopaka. Na szczęście nie zdążył podjąć już żadnych działań. Upadł z hukiem na ziemię po silnym uderzeniu w głowę rękojeścią elfickiego miecza. Być może nie było to honorowe zachowanie, jednakże chłopak nie mógł ukazać swojej twarzy rywalowi. Wtedy musiałby go zabić, a to nie było konieczne w tej sytuacji. Sareth zdezaktywował swój dar i natychmiast dokładnie przeszukał nieprzytomnego mężczyznę. Znalazł to, czego szukał - klucz do cel. Otworzył jedną z pustych komórek więziennych i zaciągnął tam komendanta, po czym zatrzasnął kraty, zamykając go w środku.
-"Więc jak będzie? Chcesz stąd wyjść czy może dostać jeszcze większy wyrok za napaść na stróża? Bo jestem prawie pewny, że to Was obarczą winą za ten incydent. "
Powiedział w stronę czerwonowłosej, odkładając elficki miecz na swoje miejsce i machając przed nią dość dużym, metalowym kluczem. Oczywiście nie popełnił już tego samego błędu i pozostał w bezpiecznej odległości od kobiety. Choć opadła już z sił, nie wiadomo czy nie ma jakiegoś asa w rękawie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
-"No co jest? Czemu już nie krzyczysz? "
Strażnik stanął plecami tuż naprzeciw elfa i zaczął podpuszczać dziewczynę, by zmarnowała jeszcze więcej energii. Po chwili jednak zastopował, tak jakby wyczuł obecność chłopaka. Na szczęście nie zdążył podjąć już żadnych działań. Upadł z hukiem na ziemię po silnym uderzeniu w głowę rękojeścią elfickiego miecza. Być może nie było to honorowe zachowanie, jednakże chłopak nie mógł ukazać swojej twarzy rywalowi. Wtedy musiałby go zabić, a to nie było konieczne w tej sytuacji. Sareth zdezaktywował swój dar i natychmiast dokładnie przeszukał nieprzytomnego mężczyznę. Znalazł to, czego szukał - klucz do cel. Otworzył jedną z pustych komórek więziennych i zaciągnął tam komendanta, po czym zatrzasnął kraty, zamykając go w środku.
-"Więc jak będzie? Chcesz stąd wyjść czy może dostać jeszcze większy wyrok za napaść na stróża? Bo jestem prawie pewny, że to Was obarczą winą za ten incydent. "
Powiedział w stronę czerwonowłosej, odkładając elficki miecz na swoje miejsce i machając przed nią dość dużym, metalowym kluczem. Oczywiście nie popełnił już tego samego błędu i pozostał w bezpiecznej odległości od kobiety. Choć opadła już z sił, nie wiadomo czy nie ma jakiegoś asa w rękawie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Czarodziejka nie miała już sił nawet się wściekać. Ogarnęło ją uczucie beznadziei i bezsilności. Strażnik próbował ją podpuścić, ale w jej obecnym stanie mijało się to z celem. Elf oczywiście gdzieś zniknął. Przez chwilę Cassadia wystraszyła się, że jednak została porzucona przez swojego niedoszłego wybawcę. Tymczasem długouchy pojawił się tuż za jej oprawcą, którego obezwładnił sprawnym ruchem. Patrzyła w milczeniu jak odciąga nieprzytomnego do pobliskiej celi. Mężczyzna mógł się z pewnością poszczycić wachlarzem umiejętności, które jak widać świetnie się sprawdziły w obecnej sytuacji.
Niestety nikły podziw jaki żywiła wobec elfa szybko prysnął gdy ten zamachał jej kluczami przed nosem. Kobieta zacisnęła zęby bijąc się z myślami. Wcale nie chciała zdawać się na nieznajomego, zwłaszcza, że nawet opuściwszy więzienie bez magii będzie całkowicie bezbronna. Jednakże jaki miała wybór? W obecnej chwili zrobiła by wszystko byleby tylko opuścić tą zatęchłą norę.
- Umowa stoi... - wycedziła. Poczuła potworny wstyd, na szczęście w obecnej pozycji jej twarz zasłaniały włosy, więc elf nie mógł dostrzec nienawistnego grymasu. - Jak mnie uwolnisz to opowiem ci wszystko...
Wciąż miała wątpliwości. Elf był jej ostatnią deską ratunku, w dodatku dość wątpliwą.
Niestety nikły podziw jaki żywiła wobec elfa szybko prysnął gdy ten zamachał jej kluczami przed nosem. Kobieta zacisnęła zęby bijąc się z myślami. Wcale nie chciała zdawać się na nieznajomego, zwłaszcza, że nawet opuściwszy więzienie bez magii będzie całkowicie bezbronna. Jednakże jaki miała wybór? W obecnej chwili zrobiła by wszystko byleby tylko opuścić tą zatęchłą norę.
- Umowa stoi... - wycedziła. Poczuła potworny wstyd, na szczęście w obecnej pozycji jej twarz zasłaniały włosy, więc elf nie mógł dostrzec nienawistnego grymasu. - Jak mnie uwolnisz to opowiem ci wszystko...
Wciąż miała wątpliwości. Elf był jej ostatnią deską ratunku, w dodatku dość wątpliwą.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
"-Świetnie."
Odpowiedział na odzew czarodziejki. Miał nadzieję, że od razu usłyszy historię, która wydarzyła się na arenie. Plan czerwonowłosej zakładał jednak co innego. Chciała najpierw uzyskać wolność, a dopiero później opowiedzieć o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu minut. Pomysł ten był dość sprytny, ale także ryzykowny. Cassadia miała nadzieję, że elf jej zaufa - był to jedyny warunek, aby plan się powiódł. Chłopak przymrużył jedno oko i zaczął podejrzliwie spoglądać na niewolnicę. Zastanawiał się, czy to aby dobry pomysł wypuszczać ją i jej koleżanki na wolność. A co jeżeli zasłużyły na karę? Nie chodzi tutaj tylko o udział w nielegalnych walkach. Być może miały coś jeszcze na sumieniu? W takim wypadku pytania raczej na nic by się zdały. Równie dobrze dziewczyny mogłyby skłamać, byleby tylko wyjść z więzienia. Była to dość skomplikowana sytuacja, lecz wreszcie bohater zdecydował.
W korytarzu rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka. Drzwi celi otworzyły się, a ono samo straciło swe magiczne właściwości. Nic jednak nie wskazywało na to, że kryształy oddały czarodziejkom wyssaną wcześniej energię. Najprawdopodobniej została ona wpuszczona wgłąb ziemi, która miała praktycznie nieograniczoną pojemność. Moc najzwyczajniej w świecie przepadła, a dziewczyny musiały odpocząć, żeby odzyskać siły.
-"Liczę, że Ty też dotrzymasz danej obietnicy. Najpierw jednak musimy się stąd wydostać."
Sareth ostrożnie podszedł do czerwonowłosej i wyciągnął dłoń w jej stronę, z zamiarem udzielenia jej pomocy przy opuszczaniu tego wstrętnego miejsca. Ich celem podróży była arena.
-"Po resztę wrócimy później. Na razie niech sobie smacznie śpią."
Dodał jeszcze na koniec, wyciągając klucz z zamka i chowając go do kieszeni.
Odpowiedział na odzew czarodziejki. Miał nadzieję, że od razu usłyszy historię, która wydarzyła się na arenie. Plan czerwonowłosej zakładał jednak co innego. Chciała najpierw uzyskać wolność, a dopiero później opowiedzieć o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu minut. Pomysł ten był dość sprytny, ale także ryzykowny. Cassadia miała nadzieję, że elf jej zaufa - był to jedyny warunek, aby plan się powiódł. Chłopak przymrużył jedno oko i zaczął podejrzliwie spoglądać na niewolnicę. Zastanawiał się, czy to aby dobry pomysł wypuszczać ją i jej koleżanki na wolność. A co jeżeli zasłużyły na karę? Nie chodzi tutaj tylko o udział w nielegalnych walkach. Być może miały coś jeszcze na sumieniu? W takim wypadku pytania raczej na nic by się zdały. Równie dobrze dziewczyny mogłyby skłamać, byleby tylko wyjść z więzienia. Była to dość skomplikowana sytuacja, lecz wreszcie bohater zdecydował.
W korytarzu rozległ się charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka. Drzwi celi otworzyły się, a ono samo straciło swe magiczne właściwości. Nic jednak nie wskazywało na to, że kryształy oddały czarodziejkom wyssaną wcześniej energię. Najprawdopodobniej została ona wpuszczona wgłąb ziemi, która miała praktycznie nieograniczoną pojemność. Moc najzwyczajniej w świecie przepadła, a dziewczyny musiały odpocząć, żeby odzyskać siły.
-"Liczę, że Ty też dotrzymasz danej obietnicy. Najpierw jednak musimy się stąd wydostać."
Sareth ostrożnie podszedł do czerwonowłosej i wyciągnął dłoń w jej stronę, z zamiarem udzielenia jej pomocy przy opuszczaniu tego wstrętnego miejsca. Ich celem podróży była arena.
-"Po resztę wrócimy później. Na razie niech sobie smacznie śpią."
Dodał jeszcze na koniec, wyciągając klucz z zamka i chowając go do kieszeni.
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Czarodziejka zauważyła wahanie elfa. W sumie rozumiała jego zachowanie, no bo niby czemu miałby jej wierzyć? Z drugiej strony, nie mogła mu udzielić zbyt wielu informacji. Przypuszczała nawet, iż wie mniej od niego. Niemniej odetchnęła z ulgą gdy drzwi celi otwarły się z cichym zgrzytem.
W reakcji na pomocną dłoń Saretha najpierw prychnęła obrażona, ale próby samodzielnego powstania spełzły na niczym. Wściekła na samą siebie bardzo niechętnie przyjęła pomoc. Nim odeszli obejrzała się jeszcze za siebie. Było jej żal zostawiać Aaliyę, ale nie dali by rady wynieść jej oraz jeszcze tamtej drugiej. Póki co musiała ratować samą siebie, co wcale nie poprawiało jej humoru.
Powoli wytaszczyli się z zatęchłego lochu. Po drodze zabierając rzeczy czarodziejki, która ucieszyła się niezmiernie z odzyskania drogocennych przedmiotów. Z pomocą elfa szybko narzuciła płaszcz.
Pozostawało jeszcze tylko ominąć pozostałych strażników. Na szczęście ci byli tak pijani, że nawet nie zauważyli przemknięcia dwójki uciekinierów.
Droga z powrotem na arenę była już całkiem spokojna chociaż dla czarodziejki bardzo forsująca. Gdyby nie to, że Sareth cały czas ją podtrzymywał to pewnie pełzła by po ziemi albo w ogóle rozkraczyła się gdzieś po drodze i zwyczajnie zasnęła. Co wcale ni znaczyło, że miała zamiar mu dziękować, wcale nie czuła wdzięczności względem długouchego. Wręcz przeciwnie, czuła się poniżona i potraktowana jak przedmiot. Szantażem zmuszona do polegania na nieznajomym, co wcale nie pogłębiało jej zaufania względem elfa.
Gdy wreszcie dotarli na miejsce Cassadia opadła ciężko na stary, nadjedzony przez korniki taboret. Wypuściła ze świstem powietrze i odetchnęła z ulgą. Odrzuciła również kaptur i odgarnęła niesforne włosy do tyłu co spowodowało, że wyglądała na jeszcze bardziej wykończoną. Nagle coś do niej dotarło. Mianowicie to jaką była idiotką, czy naprawdę sądziła, że elf uwolnił ją tylko dlatego, że był ciekaw co tu się stało? A może chciał tylko wykorzystać chwilę jej słabości? Spojrzała na niego podejrzliwie.
- A więc co chcesz wiedzieć? - zapytała niepewnie. - I nie oczekuj ode mnie gorliwych podziękowań.
To drugie dodała już bardziej jadowicie.
W reakcji na pomocną dłoń Saretha najpierw prychnęła obrażona, ale próby samodzielnego powstania spełzły na niczym. Wściekła na samą siebie bardzo niechętnie przyjęła pomoc. Nim odeszli obejrzała się jeszcze za siebie. Było jej żal zostawiać Aaliyę, ale nie dali by rady wynieść jej oraz jeszcze tamtej drugiej. Póki co musiała ratować samą siebie, co wcale nie poprawiało jej humoru.
Powoli wytaszczyli się z zatęchłego lochu. Po drodze zabierając rzeczy czarodziejki, która ucieszyła się niezmiernie z odzyskania drogocennych przedmiotów. Z pomocą elfa szybko narzuciła płaszcz.
Pozostawało jeszcze tylko ominąć pozostałych strażników. Na szczęście ci byli tak pijani, że nawet nie zauważyli przemknięcia dwójki uciekinierów.
Droga z powrotem na arenę była już całkiem spokojna chociaż dla czarodziejki bardzo forsująca. Gdyby nie to, że Sareth cały czas ją podtrzymywał to pewnie pełzła by po ziemi albo w ogóle rozkraczyła się gdzieś po drodze i zwyczajnie zasnęła. Co wcale ni znaczyło, że miała zamiar mu dziękować, wcale nie czuła wdzięczności względem długouchego. Wręcz przeciwnie, czuła się poniżona i potraktowana jak przedmiot. Szantażem zmuszona do polegania na nieznajomym, co wcale nie pogłębiało jej zaufania względem elfa.
Gdy wreszcie dotarli na miejsce Cassadia opadła ciężko na stary, nadjedzony przez korniki taboret. Wypuściła ze świstem powietrze i odetchnęła z ulgą. Odrzuciła również kaptur i odgarnęła niesforne włosy do tyłu co spowodowało, że wyglądała na jeszcze bardziej wykończoną. Nagle coś do niej dotarło. Mianowicie to jaką była idiotką, czy naprawdę sądziła, że elf uwolnił ją tylko dlatego, że był ciekaw co tu się stało? A może chciał tylko wykorzystać chwilę jej słabości? Spojrzała na niego podejrzliwie.
- A więc co chcesz wiedzieć? - zapytała niepewnie. - I nie oczekuj ode mnie gorliwych podziękowań.
To drugie dodała już bardziej jadowicie.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
Wyjście z więzienia było tak proste, jak odebranie dziecku cukierka. Sareth o wiele lepiej czuł się na otwartej przestrzeni, w dodatku dużo bardziej oświetlonej niż wstrętne, zaciemnione lochy. Powolnym krokiem dwójka bohaterów podążała w stronę areny z nadzieją, że nie zostaną zauważeni przez straż. Wszystko szło gładko, aż sam elf zdziwił się, że nie napotkali żadnych komplikacji. W końcu dotarli na arenę, gdzie dziewczyna postanowiła usiąść i chwilę odpocząć. Przycupnęła na stare, spróchniałe krzesło, które lada chwila mogło rozpaść się na kawałki. Sareth spojrzał na środek areny - ciało piekielnego wciąż leżało na swoim miejscu.
-"Shiro!"
Zawołał z entuzjazmem swojego przyjaciela. Wcale nie musiał tego robić, w końcu mogą porozumiewać się bez słów, jednakże wtedy nie wyglądałoby to tak efektownie. Ni stąd ni zowąd wyleciał czarny ptak i z ogromną prędkością wzbił się wysoko w górę, po czym jak strzała popędził w stronę wyciągniętej ręki elfa. Lądując, sokół o mało nie przewrócił herosa. Shiro był już teraz dużo większym ptakiem niż kiedyś i coraz trudniej było z jego lądowaniem. Ptak wydał charakterystyczne dla tego gatunku pisknięcie, jakby chciał się przywitać.
-"Świetna robota, spisałeś się na medal."
Powiedział w stronę zwierzaka, tuląc go do swojej głowy. Po chwili jego uwagę zwróciły słowa czarodziejki. Jej podejrzliwy wzrok zbadał całą postać chłopaka, a temperament znów stał się ognisty jak jej włosy.
-"Na samym początku chciałbym poznać Twoje imię, bo moje już przecież znasz. Chętnie także posłucham historii o tym, jak się tu dostałaś i co się wydarzyło przed moim przybyciem. To znaczy... przed przybyciem strażników. Także jestem ciekaw, kim jest ten oto tutaj, bezgłowy barbarzyńca." - powiedział przechadzając się obok martwego człowieka. Zachował stosowną odległość i zasłonił swoje usta chustą, by nie zwymiotować na oczach damy.
-"Shiro!"
Zawołał z entuzjazmem swojego przyjaciela. Wcale nie musiał tego robić, w końcu mogą porozumiewać się bez słów, jednakże wtedy nie wyglądałoby to tak efektownie. Ni stąd ni zowąd wyleciał czarny ptak i z ogromną prędkością wzbił się wysoko w górę, po czym jak strzała popędził w stronę wyciągniętej ręki elfa. Lądując, sokół o mało nie przewrócił herosa. Shiro był już teraz dużo większym ptakiem niż kiedyś i coraz trudniej było z jego lądowaniem. Ptak wydał charakterystyczne dla tego gatunku pisknięcie, jakby chciał się przywitać.
-"Świetna robota, spisałeś się na medal."
Powiedział w stronę zwierzaka, tuląc go do swojej głowy. Po chwili jego uwagę zwróciły słowa czarodziejki. Jej podejrzliwy wzrok zbadał całą postać chłopaka, a temperament znów stał się ognisty jak jej włosy.
-"Na samym początku chciałbym poznać Twoje imię, bo moje już przecież znasz. Chętnie także posłucham historii o tym, jak się tu dostałaś i co się wydarzyło przed moim przybyciem. To znaczy... przed przybyciem strażników. Także jestem ciekaw, kim jest ten oto tutaj, bezgłowy barbarzyńca." - powiedział przechadzając się obok martwego człowieka. Zachował stosowną odległość i zasłonił swoje usta chustą, by nie zwymiotować na oczach damy.
- Cassadia
- Szukający drogi
- Posty: 40
- Rejestracja: 12 lat temu
- Rasa: Pradawna, Czarodziejka
- Profesje:
- Kontakt:
Kobieta w milczeniu obserwowała jak elf wita się ze swoim towarzyszem. Prychnęła cicho widząc jak się do siebie mają. Jakoś nadal czuła wstręt do elfa i najwyraźniej miała również pretensję do ptaka, który okazywał mu tak dalece idące zaufanie. Ona sama nadal nie mogła się na nie zdobyć chociaż długouchy wybawca wyglądał w tej chwili bardzo niegroźnie... Wręcz sympatycznie.
Pokręciła głową odganiając od siebie wątpliwości. W jej oczach był prostakiem, kropka.
Zaczęła w przerwie badać stan swojego ubrania, które wyglądało obecnie koszmarnie, potargana i pobrudzona koszula, umorusane buty... Do tego jeszcze liczne siniaki i otarcia. Myślała, że zaraz zacznie wyć w niebogłosy. Może i nie lubiła się nigdy przesadnie stroić, ale jakoś weszło jej w krew to, że czarodziejka musi wyglądać godnie. Z wielką chęcią użyłaby teraz pierścienia, ale niestety nie miała w sobie krztyny mocy, a prosić o pomoc elfa nie zamierzała.
Przymrużyła oczy zapytana o imię. W sumie co jej szkodziło? Mogła się z czystym sumieniem legitymować swoim rodowym nazwiskiem, ba! Zapewne jej sława dotarła nawet do spiczastych uszu towarzysza.
- Jestem Cassadia, z rodu Ae'Lethirion. - powiedziała twardo pomimo zmęczenia. - Co do tego co tu się działo... Obiecałam opowiedzieć ci to co wiem, ale wiem niedużo. W zasadzie trafiłam tutaj przypadkiem, a potem musiałam bronić się przed tym oto nierozgarniętym potępieńcem, który co tu dużo mówić postawił sobie za punkt honoru zdobycie moich względów... Choćby siłą.
Zrobiła przerwę zdziwiona tym jak męczące może być mówienie. Jednak po chwili podjęła dalej:
- Nie wiem czy takie wyjaśnienie ci odpowiada. Zresztą wydaje mi się, że nie po to ryzykowałeś swoją głową i wyciągałeś mnie z lochu, prawda? - była niemal pewna, że elf ma jakieś ukryte zamiary. Nikt nie wyświadcza takiej przysługi za darmo, a ona wyrobiła już sobie zdanie na temat Saretha.
Pokręciła głową odganiając od siebie wątpliwości. W jej oczach był prostakiem, kropka.
Zaczęła w przerwie badać stan swojego ubrania, które wyglądało obecnie koszmarnie, potargana i pobrudzona koszula, umorusane buty... Do tego jeszcze liczne siniaki i otarcia. Myślała, że zaraz zacznie wyć w niebogłosy. Może i nie lubiła się nigdy przesadnie stroić, ale jakoś weszło jej w krew to, że czarodziejka musi wyglądać godnie. Z wielką chęcią użyłaby teraz pierścienia, ale niestety nie miała w sobie krztyny mocy, a prosić o pomoc elfa nie zamierzała.
Przymrużyła oczy zapytana o imię. W sumie co jej szkodziło? Mogła się z czystym sumieniem legitymować swoim rodowym nazwiskiem, ba! Zapewne jej sława dotarła nawet do spiczastych uszu towarzysza.
- Jestem Cassadia, z rodu Ae'Lethirion. - powiedziała twardo pomimo zmęczenia. - Co do tego co tu się działo... Obiecałam opowiedzieć ci to co wiem, ale wiem niedużo. W zasadzie trafiłam tutaj przypadkiem, a potem musiałam bronić się przed tym oto nierozgarniętym potępieńcem, który co tu dużo mówić postawił sobie za punkt honoru zdobycie moich względów... Choćby siłą.
Zrobiła przerwę zdziwiona tym jak męczące może być mówienie. Jednak po chwili podjęła dalej:
- Nie wiem czy takie wyjaśnienie ci odpowiada. Zresztą wydaje mi się, że nie po to ryzykowałeś swoją głową i wyciągałeś mnie z lochu, prawda? - była niemal pewna, że elf ma jakieś ukryte zamiary. Nikt nie wyświadcza takiej przysługi za darmo, a ona wyrobiła już sobie zdanie na temat Saretha.
- Sareth
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 14
- Rejestracja: 11 lat temu
- Rasa: Leśny elf
- Profesje:
- Kontakt:
Kobieta z dumą przedstawiła się elfowi, lecz ten nigdy nie słyszał ani słowa o rodzie, z którego pochodziła. Zapewne dlatego, że w większości przebywał w lesie i miał mały kontakt z ludźmi. Jak się później okazało, czarodziejka trafiła tu całkiem przypadkiem. Nie było to jakimś zaskoczeniem dla Saretha, też by tak powiedział. Miał nieodparte wrażenie, że kobieta coś ukrywa - wydarzyło się tak wiele, a jednak informacji jest tak mało. Niestety chłopak nic na to nie mógł poradzić. Generalnie chciał tylko zaspokoić swoją ciekawość, nie miał w tym żadnego interesu. Poza tym, musiał jakoś dać się odwdzięczyć czerwonowłosej, jednakże ta wciąż nie ufała elfowi. Myślała, że ten oczekuje od niej nie wiadomo czego. Sareth natomiast robił wszystko w imię sprawiedliwości i niczego konkretnego nie oczekiwał za pomoc bliźniemu.
Podczas kiedy kobieta jeszcze mówiła, heros podszedł bliżej do śmierdzącego potwora, oczywiście cały czas przysłuchując się słowom czarodziejki. Już wcześniej zauważył coś błyszczącego, co leżało niedaleko ciała bestii. Niewątpliwie zainteresowało to chłopaka. Nachylił się nad zwłokami, by bliżej przyjrzeć się znalezisku. Niespodziewanie po całej arenie rozległ się potężny, okropny wrzask.
-"ZABIJ JĄ! NO NA CO CZEKASZ?! ŚWIEŻE MIĘSO, CIEPŁA KREW, ZNISZCZ JĄ!!!"
Sareth instynktownie odskoczył w tył i od razu złapał obiema rękami za spoczywające przy jego boku, elfickie miecze. Jego źrenice rozszerzyły się, a niebieskie oczy rozglądały się po arenie w poszukiwaniu źródła dźwięku.
-"HAHAH!!! TCHÓRZ! ZABIJĘ WAS WSZYSTKICH! ZDECHNIECIE OBOJE!
Wreszcie chłopak zorientował się kto, czy może raczej co, wydaje te odrażające dźwięki. Sprawcą był zakrwawiony topór, leżący tuż obok piekielnego. Zaskoczeniem dla herosa było to, że broń potrafi w ogóle mówić. Bez wątpienia była to najdziwniejsza, a zarazem najbardziej irytująca rzecz jaką kiedykolwiek widział. Mimo to nie odzywał się, bo mogło to jeszcze bardziej rozzłościć magiczny oręż, a kłopotów już na dzisiaj wystarczy. Spokój znów zawitał na jego twarzy. Sareth ponownie podszedł do Agona i podniósł tajemnicze świecidełko. Wstał i przyjrzał mu się dokładniej. Był to najprawdopodobniej bursztyn. Kiedy elf trzymał go w swojej dłoni, stało się coś niezwykłego. Kamień zaczął z wolna zmieniać swoją postać. Wszystko wyglądało tak, jakby kryształ został mocno podgrzany i uformowany w inny kształt, mimo że chłopak nie czuł żadnego ciepła na swojej dłoni. Krawędzie bursztynu wygładziły się, a sam kamień przybrał wygląd podobny do kropli wody, spadającej z nieba; zaś pomarańczowy kolor zmienił się w ciemny fiolet. Bez wątpienia bursztyn, czy może raczej teraz ametyst, nie był zwyczajnym świecidełkiem.
-"Hm... Właściwie, to nie oczekiwałem od Ciebie niczego więcej. Może miałem mała nadzieję, że powiesz mi coś więcej, no ale skoro tylko tyle wiesz, to w porządku. Jeżeli jednak nie daje Ci to spokoju, to jako nagrodę zabiorę sobie ten klejnot. Chyba nie masz nic przeciwko?"
Podczas kiedy kobieta jeszcze mówiła, heros podszedł bliżej do śmierdzącego potwora, oczywiście cały czas przysłuchując się słowom czarodziejki. Już wcześniej zauważył coś błyszczącego, co leżało niedaleko ciała bestii. Niewątpliwie zainteresowało to chłopaka. Nachylił się nad zwłokami, by bliżej przyjrzeć się znalezisku. Niespodziewanie po całej arenie rozległ się potężny, okropny wrzask.
-"ZABIJ JĄ! NO NA CO CZEKASZ?! ŚWIEŻE MIĘSO, CIEPŁA KREW, ZNISZCZ JĄ!!!"
Sareth instynktownie odskoczył w tył i od razu złapał obiema rękami za spoczywające przy jego boku, elfickie miecze. Jego źrenice rozszerzyły się, a niebieskie oczy rozglądały się po arenie w poszukiwaniu źródła dźwięku.
-"HAHAH!!! TCHÓRZ! ZABIJĘ WAS WSZYSTKICH! ZDECHNIECIE OBOJE!
Wreszcie chłopak zorientował się kto, czy może raczej co, wydaje te odrażające dźwięki. Sprawcą był zakrwawiony topór, leżący tuż obok piekielnego. Zaskoczeniem dla herosa było to, że broń potrafi w ogóle mówić. Bez wątpienia była to najdziwniejsza, a zarazem najbardziej irytująca rzecz jaką kiedykolwiek widział. Mimo to nie odzywał się, bo mogło to jeszcze bardziej rozzłościć magiczny oręż, a kłopotów już na dzisiaj wystarczy. Spokój znów zawitał na jego twarzy. Sareth ponownie podszedł do Agona i podniósł tajemnicze świecidełko. Wstał i przyjrzał mu się dokładniej. Był to najprawdopodobniej bursztyn. Kiedy elf trzymał go w swojej dłoni, stało się coś niezwykłego. Kamień zaczął z wolna zmieniać swoją postać. Wszystko wyglądało tak, jakby kryształ został mocno podgrzany i uformowany w inny kształt, mimo że chłopak nie czuł żadnego ciepła na swojej dłoni. Krawędzie bursztynu wygładziły się, a sam kamień przybrał wygląd podobny do kropli wody, spadającej z nieba; zaś pomarańczowy kolor zmienił się w ciemny fiolet. Bez wątpienia bursztyn, czy może raczej teraz ametyst, nie był zwyczajnym świecidełkiem.
-"Hm... Właściwie, to nie oczekiwałem od Ciebie niczego więcej. Może miałem mała nadzieję, że powiesz mi coś więcej, no ale skoro tylko tyle wiesz, to w porządku. Jeżeli jednak nie daje Ci to spokoju, to jako nagrodę zabiorę sobie ten klejnot. Chyba nie masz nic przeciwko?"
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości