Jezioro Sitrina ⇒ [Mała plaża] Tajemnicze spotkanie
Nastał kolejny dzień polowania. Młody, z wyglądu, Kansei zapuścił się gdzieś nad Jezioro Sitrina, w poszukiwaniu swoich potencjalnych ofiar. Niewidocznym dla zwykłych ludzi biegiem, przemierzał coraz to gęstszy las. W pewnej chwili zarejestrował zapach trzech osób. Nie do końca czuł krew człowieka. Ma ona bowiem bardziej smakowity zapach, a ten był bardzo wyostrzony, prawdopodobnie należący do wampira! Na lekko ugiętych nogach, wampir schował się wśród krzaków i bacznie obserwował całą sytuację. Najprawdopodobniej zobaczył elfa oraz jakąś młodą dziewczynę. Wygląda na młodszą od Kansei'a.
Wtem wampir wyczuł jakiegoś człowieka. Od razu jego zmysły zaczęły pracować na najwyższych obrotach. W jednej sekundzie znalazł się tuż przy ofierze, która oddalona była od tego miejsca tylko na kilka metrów. Mmm.. kocham to!, pomyślał wbijając w tym samym czasie kły w szyję ofiary. Przebił jej żyłę zębami, które weszły w nią jak nóż w masło. Powolnymi łykami, nie łapczywie, nigdzie się nie spiesząc, wypijał kropla po kropli cały czerwony, jak rubin, płyn.
Gdy skończył, przymknął lekko oczy i w przypływie agonii, odchylił głowę do tyłu. Chyba nigdy mi się to nie znudzi, pomyślał, wyrzucając gdzieś na pobocze spróchniałe ciało. Rękawem otarł sobie usta, całe w krwi.
- No dobra, czas się chyba ich pozbyć..
Mruknął sam do siebie, po czym otrzepując sobie rękawy, ruszył przed siebie.
Wynurzył się z krzaków, wprost na polanę gdzie stał smok i dwóch wampirów. Ciągle był czujny i gotowy na wszystko. Z większą uwagą przyglądał się dziewczynie o włosach koloru blond.
Wtem wampir wyczuł jakiegoś człowieka. Od razu jego zmysły zaczęły pracować na najwyższych obrotach. W jednej sekundzie znalazł się tuż przy ofierze, która oddalona była od tego miejsca tylko na kilka metrów. Mmm.. kocham to!, pomyślał wbijając w tym samym czasie kły w szyję ofiary. Przebił jej żyłę zębami, które weszły w nią jak nóż w masło. Powolnymi łykami, nie łapczywie, nigdzie się nie spiesząc, wypijał kropla po kropli cały czerwony, jak rubin, płyn.
Gdy skończył, przymknął lekko oczy i w przypływie agonii, odchylił głowę do tyłu. Chyba nigdy mi się to nie znudzi, pomyślał, wyrzucając gdzieś na pobocze spróchniałe ciało. Rękawem otarł sobie usta, całe w krwi.
- No dobra, czas się chyba ich pozbyć..
Mruknął sam do siebie, po czym otrzepując sobie rękawy, ruszył przed siebie.
Wynurzył się z krzaków, wprost na polanę gdzie stał smok i dwóch wampirów. Ciągle był czujny i gotowy na wszystko. Z większą uwagą przyglądał się dziewczynie o włosach koloru blond.
- Josette
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Oczywiście Jos nie mogła wiedzieć, jakie pytania zadaje sobie w głowie tamten, jednak... To było dość proste. Ten wampir był jej bratem. Przez wiele lat się nią opiekował, choć mógł zostawić w spokoju. TO on wskoczył do płonącego domu, tylko po to, żeby ją uratować. I to on był zdolny dla niej poświęcić życie. Nie żeby kazała mu to robić.To była wyjątkowo silna więź jaka może powstać jednie pomiędzy rodzeństwem. Wiedziała, że nigdy nie spotka nikogo, kto zrobi dla niej tyle, co Orlando. To był jej kochany, słodki braciszek. Ona też oda za niego życie. i dlatego rozstać się nie mogą.
- Nie! Jeszcze trochę. Proszę... - popatrzyła na niego błagalnie. Co jak co, ale wyrwać się mogła bardzo rzadko i nie chciała tak szybko być z powrotem pod ostrzałem ciągłego zaniepokojonego wzroku. Nie... Tego maa serdecznie dość. Póki co. Jeszcze trochę, a i ona zatęskni za tą nadopiekuńczością.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy zadecydował, że zostaną tu na jeszcze trochę. Położyła się na piasku i dalej kontemplowała niebo. Było takie piękne... Ale jak wiadomo, ona należy do tego co pod nią...
- Niedługo.najlepiej jakbym teraz coś zjadła, ale nie mam jak. Wytrzymam góra do rana. - powiedziała, ziewając. Jeżeli będzie spała i cały czas leżała to rzeczywiście jest szansa że jej organizm powstrzyma się do świtu. Może oczywiście rozmawiać, ale nie powinna gdzieś chodzić. Jeżeli to zrobi, to za góra pół godziny omdleje z braku pożywienia.
W pewnym momencie zaczęła węszyć. Wyczuła kogoś nieznajomego i... Krew. Świeżutką krew. Czerwoną posokę, która wypływała z czyjegoś ciała. Słodka woń nieco ją otrzeźwiła, ale powstrzymała się od ruchu. Tam był wampir. Ktoś obcy niebezpieczny. I to nie był jej brat. Szybkie roki tego kogoś jeszcze bardziej ja upewniły w tym przekonaniu. Ten ktoś był szybki prawie jak ona, a jej brat jej nie dorównywał.
- Słyszę i czuje. I to ie mój brat. To ktoś obcy. - zadrżała, bo zdała sobie sprawę z tego, że ten ktoś się zatrzymał i na nią patrzy. Wprost na nią. Zapragnęła szybko zniknąć, ale wiedziała, że on ją dogoni. Jest zbyt słaba... i ta krew.
Jej oddech przyśpieszył, a wszystkie zmysły rwały się na polowanie.
- Nie! Jeszcze trochę. Proszę... - popatrzyła na niego błagalnie. Co jak co, ale wyrwać się mogła bardzo rzadko i nie chciała tak szybko być z powrotem pod ostrzałem ciągłego zaniepokojonego wzroku. Nie... Tego maa serdecznie dość. Póki co. Jeszcze trochę, a i ona zatęskni za tą nadopiekuńczością.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy zadecydował, że zostaną tu na jeszcze trochę. Położyła się na piasku i dalej kontemplowała niebo. Było takie piękne... Ale jak wiadomo, ona należy do tego co pod nią...
- Niedługo.najlepiej jakbym teraz coś zjadła, ale nie mam jak. Wytrzymam góra do rana. - powiedziała, ziewając. Jeżeli będzie spała i cały czas leżała to rzeczywiście jest szansa że jej organizm powstrzyma się do świtu. Może oczywiście rozmawiać, ale nie powinna gdzieś chodzić. Jeżeli to zrobi, to za góra pół godziny omdleje z braku pożywienia.
W pewnym momencie zaczęła węszyć. Wyczuła kogoś nieznajomego i... Krew. Świeżutką krew. Czerwoną posokę, która wypływała z czyjegoś ciała. Słodka woń nieco ją otrzeźwiła, ale powstrzymała się od ruchu. Tam był wampir. Ktoś obcy niebezpieczny. I to nie był jej brat. Szybkie roki tego kogoś jeszcze bardziej ja upewniły w tym przekonaniu. Ten ktoś był szybki prawie jak ona, a jej brat jej nie dorównywał.
- Słyszę i czuje. I to ie mój brat. To ktoś obcy. - zadrżała, bo zdała sobie sprawę z tego, że ten ktoś się zatrzymał i na nią patrzy. Wprost na nią. Zapragnęła szybko zniknąć, ale wiedziała, że on ją dogoni. Jest zbyt słaba... i ta krew.
Jej oddech przyśpieszył, a wszystkie zmysły rwały się na polowanie.
Kansei powoli, acz stanowczo pokonywał dzielącą ich odległość. Ciągle wpatrywał się w blond włosą wampirkę. Tak.. Zdecydowanie jest młoda.. młodzutka, pomyślał, a jego oczy świdrowały po dziewczynie od góry do dołu, a potem zobaczył GO. Elfa chylącego się ku dziewczynie. W jednej chwili oczy wampira się zwęziły i przymrużyły. Jego warga lekko skakała, tak jakby chłopak chciał dziko zacharczeć, jak to robią koty w geście obrony. Podszedł trochę bliżej, jednak ciągle trzymał dystans 5 metrów od smoka i wampirzycy.
-..to mój teren do polowania.. jeżeli życie wam miłe.. radzę wam się stąd wynosić.
Mruknął, chociaż słowa jakby bardziej kierował do smoka niżeli wampirzycy. Kansei to honorowy chłopak i ceni sobie to co jego, jednak nigdy świadomie nie pozbawił życia innego wampira. Nauczył się szacunku do swoich pobratymców, gdy był szkolony u Króla Liczów.
Gdy wampir uświadomił sobie, że elf nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, bardziej się rozluźnił. Podszedł bliżej i stanął koło tamtej dwójki.
- Jednak zanim Was zabiję, chciałbym poznać wasze imiona. Chcę mieć świadomość jaką godność nosili moi rywale.
Urwał i wyciągnął z kieszeni worek napełniony czerwonym, jak rubin płynem. Krew. Przyglądał mu się lekko, a następnie spojrzał na dziewczynę.
- Długo nie pociągniesz bez krwi.. Pij, na zdrowie.
Rzucił jej woreczek
- Ach! Gdzie moje maniery! Jestem Kansei, ma Pani..
Aj tak jego starodawność. Złapał rękę wampirzycy i chyląc się ku jej dłoni, z szarmanckim uśmiechem na ustach, musnął nimi wierzch jej dłoni.
Tak się nią zauroczył, że zupełnie zapomniał, że nie są tam sami..
-..to mój teren do polowania.. jeżeli życie wam miłe.. radzę wam się stąd wynosić.
Mruknął, chociaż słowa jakby bardziej kierował do smoka niżeli wampirzycy. Kansei to honorowy chłopak i ceni sobie to co jego, jednak nigdy świadomie nie pozbawił życia innego wampira. Nauczył się szacunku do swoich pobratymców, gdy był szkolony u Króla Liczów.
Gdy wampir uświadomił sobie, że elf nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, bardziej się rozluźnił. Podszedł bliżej i stanął koło tamtej dwójki.
- Jednak zanim Was zabiję, chciałbym poznać wasze imiona. Chcę mieć świadomość jaką godność nosili moi rywale.
Urwał i wyciągnął z kieszeni worek napełniony czerwonym, jak rubin płynem. Krew. Przyglądał mu się lekko, a następnie spojrzał na dziewczynę.
- Długo nie pociągniesz bez krwi.. Pij, na zdrowie.
Rzucił jej woreczek
- Ach! Gdzie moje maniery! Jestem Kansei, ma Pani..
Aj tak jego starodawność. Złapał rękę wampirzycy i chyląc się ku jej dłoni, z szarmanckim uśmiechem na ustach, musnął nimi wierzch jej dłoni.
Tak się nią zauroczył, że zupełnie zapomniał, że nie są tam sami..
- Josette
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Zarżała, kiedy zapach się nasilił, a wampir był coraz bliżej. Wiedziała... czuła na sobie jego świdrujące spojrzenie. Nie wiedzieć czemu, dziewczyna zawsze takie lubiła. Wiedziała, że podoba się wielu osobom, jednak teraz... Teraz czuła lekki niepokój. Spowodowany on był pewnie tym, że dziewczyna nigdy nie miała okazji spotkać się z wieloma wampirami. Naprawdę niewiele wiedziała o swojej rasie. Oni też nie mieli z nią do czynienia.
Cały czas siedziała bokiem do nowej postaci i choć wiedziała, że to źle,nie miała odwagi, aby się odwrócić. Co jeśli on patrzy z wrogością? Co jeśli jej dar na niego nie działa? Co jeśli on zaraz ich zaatakuje? Drżała lekko,a oddech nadal miała przyśpieszony i to już nie tylko z powodu zapachu krwi.
Usłyszała jego głos. Był nawet przyjemny. Stanowczy i stonowany. Głęboki...
- Ja tu nie poluje. Nie potrafię. To raz, a dwa... Nie wiedziałam, ze to twój rewir. - powiedziała, lekko niepewnym głosem, który brzmiał jeszcze piękniej niż zwykle.
Teraz odważyła się na niego spojrzeć. Odwróciła się do nowo przybyłego, akurat aby zobaczyć jak jego napięte ciało się rozluźnia. Był nawet przystojny. Gdyby nie fakt, że był potencjalnym wrogiem, może by jej się spodobał. Miał ładne włosy.. Ciemniejsze od tych należących do niej, czyli o niebo leprze.
- Imiona... - zastanawiała się chwilę czy nie skłamać, ale stwierdziła, ze to zły pomysł i swoje wyjawiła bez problemów. - Josette Tussaud.
W ostatniej chwili złapała z niesamowitym refleksem woreczek z którego wydobywała się kusząca woń. Przymknęła oczy, żeby nie pokazać jak bardzo miał racę, mówiąc że długo nie pociągnie. Strach przyśpieszył jej serce, a ono wykorzystało szybciej wszystko co zostało z ostatniego pożywienia.
Spowolniło to również jej reakcje i niemal nie zauważyła, jak ten chwycił jej delikatną dłoń i musnął wargami jej wierzch. To było całkiem miłe uczucie i nie do końca wiedziała, czy chce e przerywać. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, nieco niepewnie i niezręcznie.
- Miło mi, panie. - mruknęła, widząc w jego oczach błysk zauroczenia. Przyzwyczaiła się do niego. A to że on się pojawił, znaczyło, ze i na niego działa jej dar. I bardzo dobrze. Teraz i ona mogła się odrobinę rozluźnić, co też zrobiła z ulgą.
Kiedy się odsunął z wdzięcznym uśmiechem pociągnęła łyk z woreczka. Przyjemna, czerwona posoka rozpłynęła się po jej drobnym ciele. Westchnęła z lubością i wypiła kolejny łyk. Niewiele potrzebowała, więc też niewiele trwało, jak się najadła.
-Dziękuje. - zaświergotała oddając mu woreczek. Zaledwie do polowy opróżniony.
Cały czas siedziała bokiem do nowej postaci i choć wiedziała, że to źle,nie miała odwagi, aby się odwrócić. Co jeśli on patrzy z wrogością? Co jeśli jej dar na niego nie działa? Co jeśli on zaraz ich zaatakuje? Drżała lekko,a oddech nadal miała przyśpieszony i to już nie tylko z powodu zapachu krwi.
Usłyszała jego głos. Był nawet przyjemny. Stanowczy i stonowany. Głęboki...
- Ja tu nie poluje. Nie potrafię. To raz, a dwa... Nie wiedziałam, ze to twój rewir. - powiedziała, lekko niepewnym głosem, który brzmiał jeszcze piękniej niż zwykle.
Teraz odważyła się na niego spojrzeć. Odwróciła się do nowo przybyłego, akurat aby zobaczyć jak jego napięte ciało się rozluźnia. Był nawet przystojny. Gdyby nie fakt, że był potencjalnym wrogiem, może by jej się spodobał. Miał ładne włosy.. Ciemniejsze od tych należących do niej, czyli o niebo leprze.
- Imiona... - zastanawiała się chwilę czy nie skłamać, ale stwierdziła, ze to zły pomysł i swoje wyjawiła bez problemów. - Josette Tussaud.
W ostatniej chwili złapała z niesamowitym refleksem woreczek z którego wydobywała się kusząca woń. Przymknęła oczy, żeby nie pokazać jak bardzo miał racę, mówiąc że długo nie pociągnie. Strach przyśpieszył jej serce, a ono wykorzystało szybciej wszystko co zostało z ostatniego pożywienia.
Spowolniło to również jej reakcje i niemal nie zauważyła, jak ten chwycił jej delikatną dłoń i musnął wargami jej wierzch. To było całkiem miłe uczucie i nie do końca wiedziała, czy chce e przerywać. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, nieco niepewnie i niezręcznie.
- Miło mi, panie. - mruknęła, widząc w jego oczach błysk zauroczenia. Przyzwyczaiła się do niego. A to że on się pojawił, znaczyło, ze i na niego działa jej dar. I bardzo dobrze. Teraz i ona mogła się odrobinę rozluźnić, co też zrobiła z ulgą.
Kiedy się odsunął z wdzięcznym uśmiechem pociągnęła łyk z woreczka. Przyjemna, czerwona posoka rozpłynęła się po jej drobnym ciele. Westchnęła z lubością i wypiła kolejny łyk. Niewiele potrzebowała, więc też niewiele trwało, jak się najadła.
-Dziękuje. - zaświergotała oddając mu woreczek. Zaledwie do polowy opróżniony.
Xander spokojnym ruchem podniósł lekko głowę z nad wygodnego piasku. Jego oczom ukazał się wampir, wyglądający na... Osobę, która szuka guza. Nie, żeby przeciw takowym coś miał, ale jednak, taka postawa nieraz przeszkadzała mu, podczas zawierania nowych znajomości. Jego skromnym zdaniem, jeżeli za bardzo chodzi się dumny, z podniesioną głową, można ja szybko stracić.
- Chcesz poznać moje imię, hę? - burknął nic nie robiąc sobie z przestrogi bruneta - Na taką wiedzę trzeba sobie zapracować chłystku odpowiedział zwięźle. Teraz wysłuchał odpowiedzi Josette, tak to było do przewidzenia, jest zbyt niewinna, zbyt dobroduszna, aby komukolwiek się postawić, pomyślał i z rozbawieniem w oczach spojrzał na Kanseia, bo tak się też przedstawił wampirzycy.
Zauważył, że urok małej działa na każdego, no prawie, gdyż nieliczni tacy jak on potrafili go z lekka ograniczyć. Znów wygodnie ułożył się na piasku i wlepił ślepe spojrzenia gdzieś w bezchmurne niebo. Ciekawe, czy dalej będzie się tak zachowywał, gdy się okaże z kim ma do czynienia, właśnie tego typu myśli przechodziły mu przez głowę, coraz bardziej kosząc go do przemiany. Jednak postanowił się z tym opanować, ponieważ wyczuł kolejny nowy zapach... Siarkę, to musiał być ktoś z piekielnych, na pewno.
O jak, miło... Przynajmniej nie zaśniemy z nudów, co Jos? zapytał szczerząc kły, tak aby i ciemnowłosy mógł je zauważyć - Mam nadzieję, ze wzajemna adoracja nie przytępiła waszych zmysłów i wyczuliście w powietrzu nowy zapach? Może.. No nie wiem... Siarkę? - i w tym samym momencie z krzaków wyłoniła się postać ludzkiego bruneta, który roztaczał owy, interesujący odór.
- Chcesz poznać moje imię, hę? - burknął nic nie robiąc sobie z przestrogi bruneta - Na taką wiedzę trzeba sobie zapracować chłystku odpowiedział zwięźle. Teraz wysłuchał odpowiedzi Josette, tak to było do przewidzenia, jest zbyt niewinna, zbyt dobroduszna, aby komukolwiek się postawić, pomyślał i z rozbawieniem w oczach spojrzał na Kanseia, bo tak się też przedstawił wampirzycy.
Zauważył, że urok małej działa na każdego, no prawie, gdyż nieliczni tacy jak on potrafili go z lekka ograniczyć. Znów wygodnie ułożył się na piasku i wlepił ślepe spojrzenia gdzieś w bezchmurne niebo. Ciekawe, czy dalej będzie się tak zachowywał, gdy się okaże z kim ma do czynienia, właśnie tego typu myśli przechodziły mu przez głowę, coraz bardziej kosząc go do przemiany. Jednak postanowił się z tym opanować, ponieważ wyczuł kolejny nowy zapach... Siarkę, to musiał być ktoś z piekielnych, na pewno.
O jak, miło... Przynajmniej nie zaśniemy z nudów, co Jos? zapytał szczerząc kły, tak aby i ciemnowłosy mógł je zauważyć - Mam nadzieję, ze wzajemna adoracja nie przytępiła waszych zmysłów i wyczuliście w powietrzu nowy zapach? Może.. No nie wiem... Siarkę? - i w tym samym momencie z krzaków wyłoniła się postać ludzkiego bruneta, który roztaczał owy, interesujący odór.
-
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
- Bardzo dobrze Elfie.
Ren powoli wynurzył się z cienia. Naturalnym ruchem poprawił miecz, przypasany na plecy i uważnie rozejrzał się po zgromadzonych. Lata praktyki na Arenie pozwoliły mu co nieco dowiedzieć się o pozostałych. Elf, który pierwszy go spostrzegł, był całkowicie rozluźniony i opanowany. I prawdopodobnie stary. Nie dostrzegł też żadnej broni, co było lekko podejrzane. Za to osoba klękająca przy blondynce bardziej go zaciekawiła. Także przez wypowiedzi, jakie usłyszał. Na pewno jest wojownikiem, nie brzydzi się krwią, której dostrzegł kilka plam. Kusza na plecach, dystansowiec. No i ta postawa... Uważna, gotowa do ataku, naturalny kamuflaż... Prawdopodobnie walczy szybko i dyskretnie, jednak może być inaczej.
- Przepraszam, że podsłuchiwałem, ale okolica, dla samotnego wędrowca, jest dosyć... niebezpieczna. Czy mógłbym zostać, przy ogniu?- to powiedziawszy uśmiechnął się czarująco.
Elf skinął głową. Ren usiadł właśnie przy nim. Przyglądając się dziewczynie i chłopakowi, dostrzegł jeszcze coś. Wokół ust powstała mała obwódka z kropelek krwi.
Cholera, wampir.Trzeba to ostrożnie rozegrać.
- Nazywam się Ren. Podróżuje po tych okolicach, od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie widziałem aż tak różnorakiej kompani. Jeśli można wiedzieć, dokąd ruszacie?
Tamta dziewczyna, prawdopodobnie też wampirka miała w sobie coś dziwnego. Coś co przyciągało... Ren skupił się w sobie, ale nie zdołał do końca zatrzymać tego pociągu.
- Potrzebujesz pomocy w czymś, bo i tak nie mam nic innego do roboty.
Idiota. Głupek. Debil.
Skarcił się w duchu i spojrzał po kolei na elfa, potem na blondynkę.
Ren powoli wynurzył się z cienia. Naturalnym ruchem poprawił miecz, przypasany na plecy i uważnie rozejrzał się po zgromadzonych. Lata praktyki na Arenie pozwoliły mu co nieco dowiedzieć się o pozostałych. Elf, który pierwszy go spostrzegł, był całkowicie rozluźniony i opanowany. I prawdopodobnie stary. Nie dostrzegł też żadnej broni, co było lekko podejrzane. Za to osoba klękająca przy blondynce bardziej go zaciekawiła. Także przez wypowiedzi, jakie usłyszał. Na pewno jest wojownikiem, nie brzydzi się krwią, której dostrzegł kilka plam. Kusza na plecach, dystansowiec. No i ta postawa... Uważna, gotowa do ataku, naturalny kamuflaż... Prawdopodobnie walczy szybko i dyskretnie, jednak może być inaczej.
- Przepraszam, że podsłuchiwałem, ale okolica, dla samotnego wędrowca, jest dosyć... niebezpieczna. Czy mógłbym zostać, przy ogniu?- to powiedziawszy uśmiechnął się czarująco.
Elf skinął głową. Ren usiadł właśnie przy nim. Przyglądając się dziewczynie i chłopakowi, dostrzegł jeszcze coś. Wokół ust powstała mała obwódka z kropelek krwi.
Cholera, wampir.Trzeba to ostrożnie rozegrać.
- Nazywam się Ren. Podróżuje po tych okolicach, od jakiegoś czasu, ale jeszcze nie widziałem aż tak różnorakiej kompani. Jeśli można wiedzieć, dokąd ruszacie?
Tamta dziewczyna, prawdopodobnie też wampirka miała w sobie coś dziwnego. Coś co przyciągało... Ren skupił się w sobie, ale nie zdołał do końca zatrzymać tego pociągu.
- Potrzebujesz pomocy w czymś, bo i tak nie mam nic innego do roboty.
Idiota. Głupek. Debil.
Skarcił się w duchu i spojrzał po kolei na elfa, potem na blondynkę.
- Zważaj na swe słowa, Elfie..
Mruknął, słysząc oszczerstwo z ust smoka, a następnie odebrał woreczek do połowy opróżniony od dziewczyny. Zdziwił się mocno, gdy ta powiedziała, że nie umie polować. To straszne! Jak to nie umie polować? Coś mi tu nie gra.. bez krwi by nie przeżyła.. jest zbyt młoda, pomyślał przyglądając się zaciekawionymi oczami blond włosej.
- Miło Cię poznać Josette.. Tassaud.. Zaraz.. coś mi to mówi. Znam człowieka o takim nazwisku.
Mruknął do wampirzycy, na końcu lekko ściszając głos, jakby mówił do siebie. Nagle mięśnie jego twarzy napięły się. Pociągnął dyskretnie nosem i przymknął lekko oczy, by wsłuchać się w.. czyjeś kroki. Cholera.. Piekielny.. Na dodatek trochę już chodzi na tym świecie. Muszę na niego uważać, taka myśl przemknęła przez jego głowę, gdy tylko poczuł woń siarki.
I stało się! Z krzaków wynurzyła się postać o ludzkich kształtach. Reakcja Kansei'a była natychmiastowa. Jeden oddech, jedno uderzenie serca wystarczyło, aby chłopak odwrócił się w stronę piekielnego, niejakiego Ren'a. No jak to u wampirów bywa, przykucnął drapieżnie i pokazał kły. Eh.. co za pacan! No i po co mu to?! Ja już tego Kansei'a nie rozumiem! Dosłownie!
Jakby instynktownie chciał osłonić własnym ciałem Jos. Jest do cholery za młoda, żeby umierać!.. za mało przeżyła! Cień uśmiechu pojawił się na ustach wampira. Obejrzał dokładnie od stóp do głów, potencjalnego przeciwnika.
- Masz zamiar stwarzać problemy?
Zapytał oschle, prawie, że plując w twarz Ren'a.
Mruknął, słysząc oszczerstwo z ust smoka, a następnie odebrał woreczek do połowy opróżniony od dziewczyny. Zdziwił się mocno, gdy ta powiedziała, że nie umie polować. To straszne! Jak to nie umie polować? Coś mi tu nie gra.. bez krwi by nie przeżyła.. jest zbyt młoda, pomyślał przyglądając się zaciekawionymi oczami blond włosej.
- Miło Cię poznać Josette.. Tassaud.. Zaraz.. coś mi to mówi. Znam człowieka o takim nazwisku.
Mruknął do wampirzycy, na końcu lekko ściszając głos, jakby mówił do siebie. Nagle mięśnie jego twarzy napięły się. Pociągnął dyskretnie nosem i przymknął lekko oczy, by wsłuchać się w.. czyjeś kroki. Cholera.. Piekielny.. Na dodatek trochę już chodzi na tym świecie. Muszę na niego uważać, taka myśl przemknęła przez jego głowę, gdy tylko poczuł woń siarki.
I stało się! Z krzaków wynurzyła się postać o ludzkich kształtach. Reakcja Kansei'a była natychmiastowa. Jeden oddech, jedno uderzenie serca wystarczyło, aby chłopak odwrócił się w stronę piekielnego, niejakiego Ren'a. No jak to u wampirów bywa, przykucnął drapieżnie i pokazał kły. Eh.. co za pacan! No i po co mu to?! Ja już tego Kansei'a nie rozumiem! Dosłownie!
Jakby instynktownie chciał osłonić własnym ciałem Jos. Jest do cholery za młoda, żeby umierać!.. za mało przeżyła! Cień uśmiechu pojawił się na ustach wampira. Obejrzał dokładnie od stóp do głów, potencjalnego przeciwnika.
- Masz zamiar stwarzać problemy?
Zapytał oschle, prawie, że plując w twarz Ren'a.
-
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
Ren uśmiechnął się. Paskudnie, wrogo. Jakby chciał wypruć tamtemu flaki.
- To zależy...- jego głos był cichy i zimny jak górski strumień. - Zależy, jak ty będziesz się zachowywał. Czy nie dasz mi powodu, bym dobył miecz.
Ren dostrzegł gest tamtego. Zasłonił dziewczynę własnym ciałem, jak gdyby interesowało go, czy ona będzie żyć, czy nie. Martwił się o nią, i w pewien sposób dbał. Ona, miała dziwną moc. Rozpuszczała ją wokół siebie, jak mgłę. Musi być jakiś sposób, by się przed tym obronić...
On chce jej bronić. A ja mam ochotę walczyć. Dam mu okazję. Jeśli jest dobry, no cóż zmienię nastawienie. Jeśli nie, to będzie miał ciężko.
- Wiesz... - odezwał się kpiąco Ren. W jego oczach, było wyzwanie. - Wytłumaczysz mi, po co te syki, klęczki i inne. Prawdziwy wojownik, który, wie, że jest dobry, nie afiszuję się tak. Jest spokojny, opanowany. No i ten twój "szlachetny" gest. Bardzo ciekawe. Ale zbędne. Gdybyś był dostatecznie dobry, nie musiałbyś jej zasłaniać. Myślę, że jesteś pozerem...
Na koniec dorzucił czarujący uśmiech, by bardziej go zdenerwować. Automatycznie, widząc wyraz tamtego, poprawił miecz i upewnił się, że zbroja jest idealnie dopasowana.
Niby tracąc zainteresowanie odwrócił się do elfa.
- Więc,co tu robicie?
Cały czas większą część uwagi poświęcał wampirowi.
Teraz zobaczymy, kim naprawdę jest.
Przezornie odczepił od pasa swój flet i położył go delikatnie na trawie.
- To zależy...- jego głos był cichy i zimny jak górski strumień. - Zależy, jak ty będziesz się zachowywał. Czy nie dasz mi powodu, bym dobył miecz.
Ren dostrzegł gest tamtego. Zasłonił dziewczynę własnym ciałem, jak gdyby interesowało go, czy ona będzie żyć, czy nie. Martwił się o nią, i w pewien sposób dbał. Ona, miała dziwną moc. Rozpuszczała ją wokół siebie, jak mgłę. Musi być jakiś sposób, by się przed tym obronić...
On chce jej bronić. A ja mam ochotę walczyć. Dam mu okazję. Jeśli jest dobry, no cóż zmienię nastawienie. Jeśli nie, to będzie miał ciężko.
- Wiesz... - odezwał się kpiąco Ren. W jego oczach, było wyzwanie. - Wytłumaczysz mi, po co te syki, klęczki i inne. Prawdziwy wojownik, który, wie, że jest dobry, nie afiszuję się tak. Jest spokojny, opanowany. No i ten twój "szlachetny" gest. Bardzo ciekawe. Ale zbędne. Gdybyś był dostatecznie dobry, nie musiałbyś jej zasłaniać. Myślę, że jesteś pozerem...
Na koniec dorzucił czarujący uśmiech, by bardziej go zdenerwować. Automatycznie, widząc wyraz tamtego, poprawił miecz i upewnił się, że zbroja jest idealnie dopasowana.
Niby tracąc zainteresowanie odwrócił się do elfa.
- Więc,co tu robicie?
Cały czas większą część uwagi poświęcał wampirowi.
Teraz zobaczymy, kim naprawdę jest.
Przezornie odczepił od pasa swój flet i położył go delikatnie na trawie.
Przyglądając się całej scenie w milczeniu, trochę się zamyślił i nie usłyszał pierwszego pytania Rena. Dopiero za drugim razem gdy je powtórzył, od razu odpowiedział, jednak dalej ostrożnie dobierając słowa.
Co tu robimy? Em.. No jak na razie siedzimy, a ja osobiście oglądam całkiem zabawną scenkę, gdzie występują dwaj przekomarzający się wojownicy. No, ale mniejsza z tym... Lepiej powiedz nam co ty tu robisz. powiedział niby od niechcenia, lecz w głębi odczuwał nieodpartą ciekawość co do zamiarów piekielnego na powierzchni... Czyżby był Łowcą Dusz? A może Diabłem... Zaraz się o tym przekonamy.
Spojrzał na parę wampirów, którzy siedzieli w niezmienionych pozycjach. Jasnowłosa wygodnie usadowiona na piasku, wciąż rozkoszując się smakiem świeżej krwi, brunet natomiast klęczał szczerząc kły do nowo przybyłego... Tak nie jest to najwyraźniej najbardziej koleżeński wampir, jakiego znam. Ale jednak ma coś w sobie co mnie urzekło, pewien gest,a może cechę, która wyrównuje cięty temperament Tak rozmyślając czekał na odpowiedź ze strony Rena, po chwili zastanowienia pomyślał, iż nie warto o kłótnie na samym początku znajomości, lepiej przerwać to od razu, niźli później wyciągać broń.
- Chłopcy noc jest młoda, wy także. Nie sądzicie, iż nie warto wszczynać kłótnie o to kto jest lepszym wojownikiem? Zważajcie także na młoda damę, która z pewnością nie zniosła by gdybym musiał was rozdzielać... siłą. Ona jedyna wie tutaj do czego jestem zdolny, więc proszę panowie dajcie spokój, usiądźmy ogrzejmy się i porozmawiajmy, jak przystało na cywilizowane istoty, nie sądzicie?
Co tu robimy? Em.. No jak na razie siedzimy, a ja osobiście oglądam całkiem zabawną scenkę, gdzie występują dwaj przekomarzający się wojownicy. No, ale mniejsza z tym... Lepiej powiedz nam co ty tu robisz. powiedział niby od niechcenia, lecz w głębi odczuwał nieodpartą ciekawość co do zamiarów piekielnego na powierzchni... Czyżby był Łowcą Dusz? A może Diabłem... Zaraz się o tym przekonamy.
Spojrzał na parę wampirów, którzy siedzieli w niezmienionych pozycjach. Jasnowłosa wygodnie usadowiona na piasku, wciąż rozkoszując się smakiem świeżej krwi, brunet natomiast klęczał szczerząc kły do nowo przybyłego... Tak nie jest to najwyraźniej najbardziej koleżeński wampir, jakiego znam. Ale jednak ma coś w sobie co mnie urzekło, pewien gest,a może cechę, która wyrównuje cięty temperament Tak rozmyślając czekał na odpowiedź ze strony Rena, po chwili zastanowienia pomyślał, iż nie warto o kłótnie na samym początku znajomości, lepiej przerwać to od razu, niźli później wyciągać broń.
- Chłopcy noc jest młoda, wy także. Nie sądzicie, iż nie warto wszczynać kłótnie o to kto jest lepszym wojownikiem? Zważajcie także na młoda damę, która z pewnością nie zniosła by gdybym musiał was rozdzielać... siłą. Ona jedyna wie tutaj do czego jestem zdolny, więc proszę panowie dajcie spokój, usiądźmy ogrzejmy się i porozmawiajmy, jak przystało na cywilizowane istoty, nie sądzicie?
Na słowa Ren'a, Kansei tylko lekceważąco prychnął. Wstał i otrzepał ręce od brudnej ziemi. Jego kły się schowały, a na twarzy pojawił się arogancki uśmiech. Wampir spojrzał na Ren'a i z niesamowitą sympatią w oczach, przemówił:
- Ach.. masz zbyt ograniczony umysł, by zrozumieć naturę wampirów. Nie widzisz niczego poza walką, co czyni cię ślepym na inne rzeczy. Może i jestem w twoich oczach pozerem, ale ja osobiście znam swoją wartość. Nie mało już przeżyłem i zobaczyłem. Po twych szpetnych ranach widzę, żeś wojownik, jesteś zwykłym dzieckiem wojny, które jak ja, stąpa po tym świecie długo. Twoje opanowanie? To tylko gra pozorów. Widzę w twoich oczach pewność siebie.. również mogę udawać pewność siebie, co mi tam, ale po co mi to.. ?
Urwał i wsadził ręce w kieszenie. Kansei zauważył jak łowca kładzie na ziemi jakiś flet. Jednym zwinnym ruchem wampir pojawił się tuż przy flecie i.. nic nie zrobił, tylko podniósł go i podał piekielnemu.
- Mógłbyś łaskawie schować ten flet. Coś czuję, że nie jest on zwykły.. sam chyba rozumiesz..?
Zapytał z sarkazmem w głosie. Ciągle opanowany, zaczął okrążać Ren'a, i przyglądać się mu z każdej strony. Po chwili jednak usiadł na swym dawnym miejscu i spojrzał na yy.. smoka.
- Ja osobiście nie mam zamiaru walczyć, ale nie ode mnie to zależy.
Z cwanym uśmiechem spojrzał na Ren'a. Wampir z powrotem zwrócił swą uwagę na Jos. Ma na nazwisko Tassaud.. czyżby on był jej ojcem?!, pomyślał, a na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie.
- Ach.. masz zbyt ograniczony umysł, by zrozumieć naturę wampirów. Nie widzisz niczego poza walką, co czyni cię ślepym na inne rzeczy. Może i jestem w twoich oczach pozerem, ale ja osobiście znam swoją wartość. Nie mało już przeżyłem i zobaczyłem. Po twych szpetnych ranach widzę, żeś wojownik, jesteś zwykłym dzieckiem wojny, które jak ja, stąpa po tym świecie długo. Twoje opanowanie? To tylko gra pozorów. Widzę w twoich oczach pewność siebie.. również mogę udawać pewność siebie, co mi tam, ale po co mi to.. ?
Urwał i wsadził ręce w kieszenie. Kansei zauważył jak łowca kładzie na ziemi jakiś flet. Jednym zwinnym ruchem wampir pojawił się tuż przy flecie i.. nic nie zrobił, tylko podniósł go i podał piekielnemu.
- Mógłbyś łaskawie schować ten flet. Coś czuję, że nie jest on zwykły.. sam chyba rozumiesz..?
Zapytał z sarkazmem w głosie. Ciągle opanowany, zaczął okrążać Ren'a, i przyglądać się mu z każdej strony. Po chwili jednak usiadł na swym dawnym miejscu i spojrzał na yy.. smoka.
- Ja osobiście nie mam zamiaru walczyć, ale nie ode mnie to zależy.
Z cwanym uśmiechem spojrzał na Ren'a. Wampir z powrotem zwrócił swą uwagę na Jos. Ma na nazwisko Tassaud.. czyżby on był jej ojcem?!, pomyślał, a na jego twarzy pojawiło się zaciekawienie.
Ostatnio edytowane przez Kansei 13 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
- Josette
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
Całej scenie, przyglądała się z niemałym strachem. Nie o siebie, bo po co? Obawiała się o wampira i smoka. To oni bez zawahania stanęli by w jej obronie, czego przy kontakcie z piekielnym, co najmniej nie chciała. Cóż za ironia. Czemu zawsze, gdy rozstanie się z bratem, wszystko staje na głowie? Dziwne i niepojęte, ale teraz przeklinała ten cały swój dar. Po co jej to, jak wszyscy skazują się przez to na śmierć? Co to, to nie. Ona nie pozwoli.
Jednak zanim się na dobre ocknęła, jej smoczy towarzysz i, jak miała nadzieję, nowy przyjaciel, zdążył załagodzić sytuację. Popatrzyła po wszystkich, nie bardzo wiedząc co zrobić. Odezwać się? A może siedzieć cicho i udawać, że to wszystko nie miało miejsca? Być miła i czarująca, czy raczej chamska i opryskliwa? Co zrobić?!
Ale zaraz? Przed tą całą sceną... Czy on nie powiedział, że zna jej nazwisko? Czy nie stwierdził, że obiło mu się o uszy? A to oznacza, że możliwe znał tatę. Mama nie była znaną postacią, więc to nie o nią chodzi. A i o niej i o bracie mało kto wiedział. Znał tatę!
Wtedy jej wzrok padł na nieznajomego wampira. Był uroczy, jeżeli da się tak nazwać kogoś, kiedy zna się jego naturę. I choć wiedziała, że to najpewniej tylko jej dar, to postawa młodego mężczyzny, całkowicie przypadła jej do gustu. Mało kiedy miała okazję być traktowana niczym młoda dama, a tu się trafił taki rycerz. Niepewnie uśmiechnęła się do wszystkich. Zastanawiała się, czy wampir jest taki do wszystkich. To było dobre pytanie, bo oznaczałoby, że nie do końca go omamiła. Naprawdę zaczyna nie lubić tego daru, choć jak wiadomo, pewnie tylko on był jej tarczą przed śmiercią.
- Możemy wrócić do rozmowy? - zapytała, wstając. Powoli podeszła do nowego. Wróciły jej szybkie, zgrabne ruchy. Te które same w sobie uwodzą, choć była przecież taka młoda... Stanęła przed nim, delikatnie uśmiechnięta, ale czujna i gotowa do ucieczki. Wyciągnęła rączkę. - Witaj, nieznajomy. Mam na imię Josette. Przepraszam za mojego towarzysza. To zwykła zapobiegliwość. W tych czasach nie jest za bezpiecznie. - wyjaśniła, z niewinną i słodką miną. On mógł się jej oprzeć, a to znaczyło, ze musi się postarać.
Po chwili jednak wróciła na miejsce, za wampirem, gdzie nie wiedzieć czemu, czuła się dużo pewniej. Jejku... Jaka ona słaba była. Cały czas, ukrywa się za tymi silniejszymi i... To było złe. Nieodpowiednie i egoistyczne z jej strony. Popatrzyła po wszystkich i znowu skupiła się na Kansei'u. Mierzyła go wzrokiem i zastanawiała teraz, czy każdy wampir jest taki silny. Czy my wszyscy mamy walkę, polowania i wszystko co z tym związane we krwi. Czy nie potrafimy inaczej? A może takich jak ona jest więcej? I nie tyko ona jest wybrykiem natury który jest za słaby, żeby sobie upolować coś większego od królika?
- Panie Kansei... - odezwała się niepewnie. - Powiedziałeś, że kojarzysz moje nazwisko. Może... Może znasz mojego tatę? - zapytała, lekko się jąkając i nie wiedząc ile może powiedzieć przy piekielnym, którym bez wątpienia był tamten.
Jednak zanim się na dobre ocknęła, jej smoczy towarzysz i, jak miała nadzieję, nowy przyjaciel, zdążył załagodzić sytuację. Popatrzyła po wszystkich, nie bardzo wiedząc co zrobić. Odezwać się? A może siedzieć cicho i udawać, że to wszystko nie miało miejsca? Być miła i czarująca, czy raczej chamska i opryskliwa? Co zrobić?!
Ale zaraz? Przed tą całą sceną... Czy on nie powiedział, że zna jej nazwisko? Czy nie stwierdził, że obiło mu się o uszy? A to oznacza, że możliwe znał tatę. Mama nie była znaną postacią, więc to nie o nią chodzi. A i o niej i o bracie mało kto wiedział. Znał tatę!
Wtedy jej wzrok padł na nieznajomego wampira. Był uroczy, jeżeli da się tak nazwać kogoś, kiedy zna się jego naturę. I choć wiedziała, że to najpewniej tylko jej dar, to postawa młodego mężczyzny, całkowicie przypadła jej do gustu. Mało kiedy miała okazję być traktowana niczym młoda dama, a tu się trafił taki rycerz. Niepewnie uśmiechnęła się do wszystkich. Zastanawiała się, czy wampir jest taki do wszystkich. To było dobre pytanie, bo oznaczałoby, że nie do końca go omamiła. Naprawdę zaczyna nie lubić tego daru, choć jak wiadomo, pewnie tylko on był jej tarczą przed śmiercią.
- Możemy wrócić do rozmowy? - zapytała, wstając. Powoli podeszła do nowego. Wróciły jej szybkie, zgrabne ruchy. Te które same w sobie uwodzą, choć była przecież taka młoda... Stanęła przed nim, delikatnie uśmiechnięta, ale czujna i gotowa do ucieczki. Wyciągnęła rączkę. - Witaj, nieznajomy. Mam na imię Josette. Przepraszam za mojego towarzysza. To zwykła zapobiegliwość. W tych czasach nie jest za bezpiecznie. - wyjaśniła, z niewinną i słodką miną. On mógł się jej oprzeć, a to znaczyło, ze musi się postarać.
Po chwili jednak wróciła na miejsce, za wampirem, gdzie nie wiedzieć czemu, czuła się dużo pewniej. Jejku... Jaka ona słaba była. Cały czas, ukrywa się za tymi silniejszymi i... To było złe. Nieodpowiednie i egoistyczne z jej strony. Popatrzyła po wszystkich i znowu skupiła się na Kansei'u. Mierzyła go wzrokiem i zastanawiała teraz, czy każdy wampir jest taki silny. Czy my wszyscy mamy walkę, polowania i wszystko co z tym związane we krwi. Czy nie potrafimy inaczej? A może takich jak ona jest więcej? I nie tyko ona jest wybrykiem natury który jest za słaby, żeby sobie upolować coś większego od królika?
- Panie Kansei... - odezwała się niepewnie. - Powiedziałeś, że kojarzysz moje nazwisko. Może... Może znasz mojego tatę? - zapytała, lekko się jąkając i nie wiedząc ile może powiedzieć przy piekielnym, którym bez wątpienia był tamten.
Z zamyślenia wyrwały go słowa Josette o jej ojcu. Czyżby to rzeczywiście był jej ojciec? Wampirzyca z lekka jest do niego podobna, ale to też mógł być zwykły zbieg okoliczności. Mina Kansei'a zmieniła się tak, jakby chłopak niesamowicie się na czymś skupił..
***
- Tassaud.. masz jakąś rodzinę? - wśród różnych hałasów, wydobył się niski głos wampira - Żonę, dzieci?
- Ach.. Kansei, to dobre pytanie. Widzisz mam rodzinę, a raczej miałem, bo nie wiem czy oni jeszcze żyją. Mam żonę, oraz córkę i syna. Wszyscy są wampirami, jak ja. Pewnej nocy na nasz dom napadli wysłannicy Króla.. Aby nie porwali mojej rodziny, musiałem się poświęcić. Na początku walczyłem sam, lecz nie dałem rady. Było ich zbyt dużo, a na dodatek ciągle przybywali.. To, że prawdopodobnie nigdy więcej ich nie zobaczę, boli mnie dotychczas. - mężczyzna schował twarz w dłoniach.
- Przykro mi, przyjacielu..
***
Wampir powrócił do rzeczywistości i spojrzał lekko zszokowanymi oczami na Jos. Mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech. Kansei ciągle chciał odbić przyjaciela, a teraz jego szanse na to ciągle wzrastają.
- Jos.. twój ojciec był szkolony wraz ze mną u Króla Liczy.. Wiem gdzie teraz przebywa..
***
- Tassaud.. masz jakąś rodzinę? - wśród różnych hałasów, wydobył się niski głos wampira - Żonę, dzieci?
- Ach.. Kansei, to dobre pytanie. Widzisz mam rodzinę, a raczej miałem, bo nie wiem czy oni jeszcze żyją. Mam żonę, oraz córkę i syna. Wszyscy są wampirami, jak ja. Pewnej nocy na nasz dom napadli wysłannicy Króla.. Aby nie porwali mojej rodziny, musiałem się poświęcić. Na początku walczyłem sam, lecz nie dałem rady. Było ich zbyt dużo, a na dodatek ciągle przybywali.. To, że prawdopodobnie nigdy więcej ich nie zobaczę, boli mnie dotychczas. - mężczyzna schował twarz w dłoniach.
- Przykro mi, przyjacielu..
***
Wampir powrócił do rzeczywistości i spojrzał lekko zszokowanymi oczami na Jos. Mimowolnie na jego ustach pojawił się uśmiech. Kansei ciągle chciał odbić przyjaciela, a teraz jego szanse na to ciągle wzrastają.
- Jos.. twój ojciec był szkolony wraz ze mną u Króla Liczy.. Wiem gdzie teraz przebywa..
Przysłuchiwał się tej wymianie zdań, między wampirami, z już niekrytym zaciekawieniem. W głebi serca czuł, że powinien wyruszyć wraz z nią, nie tylko dla tego, bo bardzo ją polubił, ale na wzgląd na starego przyjaciele. Z drugiej jednak strony, nie lubi przebywać w tłoku... W tłoku, gdzie dwóch młodzików chce się pozabijać... Nie tego by nie zniósł psychicznie... Albo, dojdą do porozumienia, albo ja ich od tego zmuszę.
Więc nie tylko ja znałem poczciwego Tassauda rzekł zaraz, gdy usłyszał wypowiedź Kanseia To był chłopina jakich mało, odważny, cierpliwy, małomówny, a jednak pokochałem go niczym brata... mówił półgłosem, prawie tak jakby prowadził monolog.
Teraz, dopiero spostrzegł jak dwoje nowo przybyłych piorunuje się wzrokiem. Z pewnością, trza coś z tym zrobić i powstał jednym susem, tak jakby uniósł się na skrzydłach i lekko upadł stawiając nogi an ziemi.
Tak jak mówiłem, albo sami się dogadacie, albo ja wkroczę, żeby was rozdzielić rzekł i spojrzał na Jos, która znów bała się... Tak z pewnością się bała, ale o co, ale o kogo...? Nie, na pewno nie o smoka, więc musiał być to Kansei, bo Ren nie zblizył się tak do niej, jak on.. Ja nie wiem, co się dzieje z tą młodzieżą... Kolejne pytanie skierował tylko do Josette:
Pokazać im to?
Więc nie tylko ja znałem poczciwego Tassauda rzekł zaraz, gdy usłyszał wypowiedź Kanseia To był chłopina jakich mało, odważny, cierpliwy, małomówny, a jednak pokochałem go niczym brata... mówił półgłosem, prawie tak jakby prowadził monolog.
Teraz, dopiero spostrzegł jak dwoje nowo przybyłych piorunuje się wzrokiem. Z pewnością, trza coś z tym zrobić i powstał jednym susem, tak jakby uniósł się na skrzydłach i lekko upadł stawiając nogi an ziemi.
Tak jak mówiłem, albo sami się dogadacie, albo ja wkroczę, żeby was rozdzielić rzekł i spojrzał na Jos, która znów bała się... Tak z pewnością się bała, ale o co, ale o kogo...? Nie, na pewno nie o smoka, więc musiał być to Kansei, bo Ren nie zblizył się tak do niej, jak on.. Ja nie wiem, co się dzieje z tą młodzieżą... Kolejne pytanie skierował tylko do Josette:
Pokazać im to?
-
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
- Masz rację. Ten flet jest magiczny, jednak nie ma wielkich możliwości.
Ren uśmiechnął się, już bez wrogiego nastawienia. Wampir zdał test. Wypadł pozytywnie. wtedy podeszła do nie go ta mała blondynka. Piekielny chwycił jej rączkę, jednak nie wykonywał żadnych arystokratycznych gestów. Wciąż walczył, z jej dziwnym urokiem.
- Nie przepraszaj. Miał powody. Ja nazywam się Ren jak mówiłem.
Teraz czas się ukorzyć.
- Wampirze, przepraszam za tamto, co powiedziałem. Nie miałem racji. Chciałem sprawdzić, czy jesteś tym, na kogo wyglądasz. I jesteś.- wyciągnął powoli rękę.- Zacznijmy to jak należy. Jestem Ren.
Wampir uścisnął dłoń. Piekielny uśmiechnął się lekko.
- Nie wstawaj już jest wszystko w porządku.
Ren zaczął czyścić flet.
- A ty się tak za nim nie chowaj. Powiedzmy, że przeszedłem resocjalizacje. Jestem grzecznym Piekielnym.
Wykonał przy tym minę niewinnego dziecka, co przy jego rysach wypadła komicznie.
- W waszych rozmowach często przewija się wątek twojego ojca. Rozumiem, że coś mu się stało, a wasza gromadka chce mu pomóc. Cóż, sądzę, że przyda wam się ktoś kto świetnie włada mieczem, jak i nie boi się rzucić w masę wrogów. Więc, zgłaszam swoją kandydaturę, na tą misję.
Ren uważnie obserwował siedzących. Każdy z nich przedstawiał inną siłę, inne marzenia i inne charaktery. Mieszaninę, sądząc po składzie wybuchową. Wampiry, elf, który może nie być elfem. I piekielny. Uśmiechnął się pod nosem.
Jeśli tak ruszymy do walki, może się tam wydarzyć wszystko.
- Chcecie bym coś zagrał na flecie?
Ren uśmiechnął się, już bez wrogiego nastawienia. Wampir zdał test. Wypadł pozytywnie. wtedy podeszła do nie go ta mała blondynka. Piekielny chwycił jej rączkę, jednak nie wykonywał żadnych arystokratycznych gestów. Wciąż walczył, z jej dziwnym urokiem.
- Nie przepraszaj. Miał powody. Ja nazywam się Ren jak mówiłem.
Teraz czas się ukorzyć.
- Wampirze, przepraszam za tamto, co powiedziałem. Nie miałem racji. Chciałem sprawdzić, czy jesteś tym, na kogo wyglądasz. I jesteś.- wyciągnął powoli rękę.- Zacznijmy to jak należy. Jestem Ren.
Wampir uścisnął dłoń. Piekielny uśmiechnął się lekko.
- Nie wstawaj już jest wszystko w porządku.
Ren zaczął czyścić flet.
- A ty się tak za nim nie chowaj. Powiedzmy, że przeszedłem resocjalizacje. Jestem grzecznym Piekielnym.
Wykonał przy tym minę niewinnego dziecka, co przy jego rysach wypadła komicznie.
- W waszych rozmowach często przewija się wątek twojego ojca. Rozumiem, że coś mu się stało, a wasza gromadka chce mu pomóc. Cóż, sądzę, że przyda wam się ktoś kto świetnie włada mieczem, jak i nie boi się rzucić w masę wrogów. Więc, zgłaszam swoją kandydaturę, na tą misję.
Ren uważnie obserwował siedzących. Każdy z nich przedstawiał inną siłę, inne marzenia i inne charaktery. Mieszaninę, sądząc po składzie wybuchową. Wampiry, elf, który może nie być elfem. I piekielny. Uśmiechnął się pod nosem.
Jeśli tak ruszymy do walki, może się tam wydarzyć wszystko.
- Chcecie bym coś zagrał na flecie?
- Josette
- Błądzący na granicy światów
- Posty: 18
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Wampir
- Profesje:
- Kontakt:
-Nie! - niemal krzyknęła, kiedy Xan zaproponował pokazanie swej prawdziwej formy. Nie. To ich jedyna przewaga jak na tą chwile, a zrobiło się tłoczno i niebezpiecznie. - Jeszcze nie. - dodała,tym razem ze stoickim spokojem. Tak dziwnym, jak na tak młodą istotę. Mimo ze była wampirem, to i tak było niezwykłe. Z reguły jej pobratymcy w tym wieku byli dość... Dzicy. Niektórym to zostaje, jak na przykład jej braciszkowi.
Wcześniej przysłuchiwała się temu, co Smok mówił o jej ojcu. Czyli nie był taki, za jakiego go miał Orlando. Był dobrym wampirem. Nie zostawił ich, tak jak podejrzewali. Nie stchórzył i nie miał złych intencji. Uśmiechała się lekko i podciągnęła nogi do brody. Mimo że przed chwilą jadła, to była zmęczona i nie do końca panowała nad odruchami. Uroki bycia jeszcze dzieckiem.
Teraz miała okazję obserwować jak PIEKIELNY kaja się przed wampirem! Cóż za wspaniały widok. Nie bardzo wiedziała, czy może okazać rozbawienie, ale powstrzymała się, pozwalając sobie tylko na szeroki uśmiech, który lamie serca z lodu.
- Nie chowam się! - zaprotestowała, kiedy tamten Ren... Chyba. Zwrócił się do niej. O nie! Ona się nie chowała. A jeśli tak, to nieświadomie, bo teraz w jej naturze przewagę ma instynkt samozachowawczy. Obserwowała ter jego ruchy. Powolne, kiedy czyścił flet. Czyżby umiał grać? A może... jak coś zagra, to ona poćwiczy umiejętność władania swoim głosem. Może uda jej się namówić gościa, na duecik. Takie małe odstępstwo od walk i ucieczki. To by było miłe.
- Mój tata został porwany przez króla Liczy. - wyjaśniła cicho. Jej humor wyparował, niczym dotknięty ostrą igłą. W jednaj chwil znikł uśmiech i wesołe iskierki w oczach. - Ta dwójka - wskazała na towarzyszy- Wie gdzie on jest, i mam nadzieję zechce mi pomóc. Choć i tak bym poszła. Nawet sama. Nie powstrzyma mnie jakiś tam samozwańczy król, przed znalezieniem ojca. i myślę, że nie miałabym nic przeciwko twojemu towarzystwu. Chyba że komuś ono przeszkadza...? - powiodła wzrokiem po zgromadzonych.
-Tak! Zagraj. - jej uśmiech wrócił. Znowu zdawała się być beztroska. - Ale pod warunkiem, ze ja mogę pośpiewać? - Zapytała z cwanym uśmiechem. Była teraz taka urocza, ze to niemal niemożliwe.
Wcześniej przysłuchiwała się temu, co Smok mówił o jej ojcu. Czyli nie był taki, za jakiego go miał Orlando. Był dobrym wampirem. Nie zostawił ich, tak jak podejrzewali. Nie stchórzył i nie miał złych intencji. Uśmiechała się lekko i podciągnęła nogi do brody. Mimo że przed chwilą jadła, to była zmęczona i nie do końca panowała nad odruchami. Uroki bycia jeszcze dzieckiem.
Teraz miała okazję obserwować jak PIEKIELNY kaja się przed wampirem! Cóż za wspaniały widok. Nie bardzo wiedziała, czy może okazać rozbawienie, ale powstrzymała się, pozwalając sobie tylko na szeroki uśmiech, który lamie serca z lodu.
- Nie chowam się! - zaprotestowała, kiedy tamten Ren... Chyba. Zwrócił się do niej. O nie! Ona się nie chowała. A jeśli tak, to nieświadomie, bo teraz w jej naturze przewagę ma instynkt samozachowawczy. Obserwowała ter jego ruchy. Powolne, kiedy czyścił flet. Czyżby umiał grać? A może... jak coś zagra, to ona poćwiczy umiejętność władania swoim głosem. Może uda jej się namówić gościa, na duecik. Takie małe odstępstwo od walk i ucieczki. To by było miłe.
- Mój tata został porwany przez króla Liczy. - wyjaśniła cicho. Jej humor wyparował, niczym dotknięty ostrą igłą. W jednaj chwil znikł uśmiech i wesołe iskierki w oczach. - Ta dwójka - wskazała na towarzyszy- Wie gdzie on jest, i mam nadzieję zechce mi pomóc. Choć i tak bym poszła. Nawet sama. Nie powstrzyma mnie jakiś tam samozwańczy król, przed znalezieniem ojca. i myślę, że nie miałabym nic przeciwko twojemu towarzystwu. Chyba że komuś ono przeszkadza...? - powiodła wzrokiem po zgromadzonych.
-Tak! Zagraj. - jej uśmiech wrócił. Znowu zdawała się być beztroska. - Ale pod warunkiem, ze ja mogę pośpiewać? - Zapytała z cwanym uśmiechem. Była teraz taka urocza, ze to niemal niemożliwe.
-
- Zbłąkana Dusza
- Posty: 8
- Rejestracja: 13 lat temu
- Rasa: Łowca Dusz
- Profesje:
- Kontakt:
Ren uśmiechnął się delikatnie.
- Dobrze. Ale cóż, znam bardzo mało melodii, do których są słowa.
Powolnym ruchem przyłożył flet do ust, nabrał powietrza i rozpoczął koncert. Rytmicznie poruszał palcami, grając skoczną, wesołą i co najważniejsze znaną pioseneczkę. Opowiadała o młynarce, która zakochała się w szlachcicu. By mu się spodobać, wykonywała śmieszne i niepotrzebne zabiegi upiększające. Jednak on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. W końcu, strasznie tym rozeźlona cisnęła w niego worek mąki. I żyła sobie dalej.
Ren wsłuchał się w muzykę. Jej głos, jego muzyka i pasja obojga doprowadziły, że to, co mogło istnieć bez siebie, tutaj było jednością. Piękno, jakim była ta muzyka, wypływały spod jego palców i jej gardła. Czuł, jakby ona materializowała się w powietrzu. Rozweselała, powodowała salwy śmiechu i łez radości.
Gdy skończyli, wszyscy patrzyli się na nich jak w obraz. Ren odjął flet i rozejrzał się po zgromadzonych.
- Znam jeszcze jeden utwór. Raczej melodię. Nie jest ona wesoła, ale Ci, którzy stracili bliskich, powinni ją zrozumieć.
Ponownie przyłożył instrument do ust. Rozpoczął cicho, palce poruszały się powoli, ale pewnie. Zamknął oczy i zatracił się w muzyce. Melodia, była jak utrata bliskich, jak smutek, żal i tęsknota. Opowiadała, o stracie, bólu. Ale także o nadziei i walce. O końcu i nowym początku. Była wolna, jak morska bryza, cicha jak szelest, ale pełna nieopisanej mocy. wdzierała się do serca, umysłu i oczu słuchającego. Przywoływała dawno zapomniane wspomnienia. Te dobre, jak i te złe.
Ren oczami duszy zobaczył swój dom, którego prawie nie pamiętał. Przyjaciół, rodzinę. Przypomniał sobie swoje walki, z których wychodził zwycięsko. Pasję, z jaką oddawał się sztuce.
Powoli zakończył grać. Nie odzywał się. Zawiesił głowę na piersi. Kontemplował, wspominał. Nie chciał, by czar, który tak trudno było wykonać, zniknął od niechcianego słowa. Dźwięku czyjegoś głosu. Podniósł wzrok na pozostałych. Z ich wyrazu twarzy nie potrafił wyczytać absolutnie nic.
- To tyle. Sam to napisałem. Chciałbym poznać waszą opinię, czy ten utwór, powinna usłyszeć szersza publiczność...
- Dobrze. Ale cóż, znam bardzo mało melodii, do których są słowa.
Powolnym ruchem przyłożył flet do ust, nabrał powietrza i rozpoczął koncert. Rytmicznie poruszał palcami, grając skoczną, wesołą i co najważniejsze znaną pioseneczkę. Opowiadała o młynarce, która zakochała się w szlachcicu. By mu się spodobać, wykonywała śmieszne i niepotrzebne zabiegi upiększające. Jednak on nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. W końcu, strasznie tym rozeźlona cisnęła w niego worek mąki. I żyła sobie dalej.
Ren wsłuchał się w muzykę. Jej głos, jego muzyka i pasja obojga doprowadziły, że to, co mogło istnieć bez siebie, tutaj było jednością. Piękno, jakim była ta muzyka, wypływały spod jego palców i jej gardła. Czuł, jakby ona materializowała się w powietrzu. Rozweselała, powodowała salwy śmiechu i łez radości.
Gdy skończyli, wszyscy patrzyli się na nich jak w obraz. Ren odjął flet i rozejrzał się po zgromadzonych.
- Znam jeszcze jeden utwór. Raczej melodię. Nie jest ona wesoła, ale Ci, którzy stracili bliskich, powinni ją zrozumieć.
Ponownie przyłożył instrument do ust. Rozpoczął cicho, palce poruszały się powoli, ale pewnie. Zamknął oczy i zatracił się w muzyce. Melodia, była jak utrata bliskich, jak smutek, żal i tęsknota. Opowiadała, o stracie, bólu. Ale także o nadziei i walce. O końcu i nowym początku. Była wolna, jak morska bryza, cicha jak szelest, ale pełna nieopisanej mocy. wdzierała się do serca, umysłu i oczu słuchającego. Przywoływała dawno zapomniane wspomnienia. Te dobre, jak i te złe.
Ren oczami duszy zobaczył swój dom, którego prawie nie pamiętał. Przyjaciół, rodzinę. Przypomniał sobie swoje walki, z których wychodził zwycięsko. Pasję, z jaką oddawał się sztuce.
Powoli zakończył grać. Nie odzywał się. Zawiesił głowę na piersi. Kontemplował, wspominał. Nie chciał, by czar, który tak trudno było wykonać, zniknął od niechcianego słowa. Dźwięku czyjegoś głosu. Podniósł wzrok na pozostałych. Z ich wyrazu twarzy nie potrafił wyczytać absolutnie nic.
- To tyle. Sam to napisałem. Chciałbym poznać waszą opinię, czy ten utwór, powinna usłyszeć szersza publiczność...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości