Szczyty FellarionuMiędzy Bogiem a miastem.

Pokryte śniegiem malownicze góry kryjące w sobie wiele tajemnic. Rozciągają się od granic Rododendronii aż po tereny hrabstw Wybrzeża Cienia. Dom Fellarian.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Wszystko toczyło się tak szybko. Kavika nie chciała słuchać własnych myśli, gdy wokół rozbrzmiewały ryki i szarpnięcia. Nie mogła patrzeć na to pobojowisko, a jednak momentami wychylała się bądź rozwierała palce by spojrzeć w kierunku śmiertelnej potyczki. Ślady krwi na trawie wzbudzały w niej śmiertelny strach, a niezrozumienie powiązane z sytuacją coraz mocniej targały jej serce. W podobnym stanie okazał się być również jeszcze jeden osobnik, który początkowo kierował się instynktem i chęcią obrony własnego stada.
        Verka był gotowy na atak ze strony elfki. Znał jej intencje i nie sądził, aby opuściła grupę jeszcze przed rozwikłaniem zagadki. Yastre zniknął między krzewami, a najemniczka zadziałała bardzo sprawnie, jakby wyliczone miała wszystko co do sekundy. Tavik niestety za wolno zareagował, ale nadrobił raniąc niczym nie wzruszoną Fresię. Ona w odpowiedzi obdarowała przeciwnika jedynie krótkim, nic nie znaczącym spojrzeniem. Chwilę tak kiwali się, towarzyszył im tylko świst zamachów, które nie sięgały celu. Uszata klęła pod nosem na płynne uniki lisołaka, ten zaś widocznie zwlekał z atakiem. W pewnej chwili lisołak obrócił się do tyłu widząc, jak pantera mignęła tuż obok niego i rzuciła się na Czarnego. Tavik nie mógł skupić się na walce widząc, że ślady krwi coraz gęściej znaczyły kolejne miejsca. W pewnym momencie puścił sztylet i niewiele myśląc wyminął panterołaka oraz dwa lisołaki wbiegając do wody. Inni spojrzeli na niego niezrozumiale, ale skupili się na walce. Verka uklęknął wyciągając dłoń ku Rose. Dowódca na początku prychnął otrzepując kocie uszy, ale po chwili urazy chwycił dłoń lisołaka.
        - Przerwijmy to – warknął Verka do Czarnego.
        Rose zmierzył lisołaka wzrokiem. Chwycił go za za ubranie tuż pod szyją i szarpnął.
        - Jestem zbyt blisko by teraz się wycofać. Nie przeszkodzisz mi w tym – odpowiedział wściekle panterołak.
        Tavik zakpił obejmując ramiona dowódcy, mimo wszystko więcej widać było w tym geście troski niżeli szaleńczej zawiści.
        - Nie rozumiesz, że więcej w tym strat niż korzyści? Jaki jest sens narażać... ich wszystkich? - Głos Verki zadrżał, a do jego nozdrzy dotarł zapach krwi dwóch lisów.
        - Może gdybyś był bardziej zdecydowany to by aż tylu nie ucierpiało – wtrącił z wyrzutem Rose, a w jego złotych oczach nie gasła zaciekłość.

        Kavika, kryjąc się w krzakach, obserwowała wszelkie zdarzenia z daleka aż do chwili, gdy usłyszała cichuteńki szelest liści. Uczona obejrzała się w bok i dostrzegła ruch pośród krzewów.
        - Sova? - zdziwiła się wykładowczyni łapiąc dziecko za koszulkę, ale zaraz objęła ramię kotołaczka wstając na równe nogi. Jej wzrok podążył za mknącą dalej dziewczynką, która wbiegła na skraj samej górki, która obejmowała zagajnik.
        - Tavik! - krzyknęła Sora, a wzrok dorosłych w niemym szoku obrócił się ku dziecku. Fresia modliła się, aby nie widziała aktu zabójstwa niedźwiedziołaka, aż krople potu spłynęły jej po skroni.
        - Sora... - wykrztusił Verka wstając razem z Czarnym. Teraz jego świat ograniczył się tylko do małych, kocich oczu dziewczynki. Patrzył z przerażeniem, jak kotołaczka stoi na skraju wzniesienia. Postąpił ostrożnie krok do przodu chcąc wolno wyciągnąć dłonie ku siostrze, jakby była kruchą figurką z porcelany, którą chce zdjąć z najwyższej szafki, ale na jego drodze stanął Rose. Pchnął Tavika do tyłu warcząc:
        - Jeszcze targasz za sobą dzieciaki i dziwisz się, że tyle strat?
        Oczy lisołaka zwęziły się, lecz chwilę potem nabrały okrągłego kształtu, gdy ziemia osunęła się pod stopami wystraszonej dziewczynki. Tavik był w stanie rzucić wszystko i wszystkich, zanurzyć się w wodzie, ale ku nie tylko jego zdziwieniu, z krzaków wybiegła Kavika, która bez namysłu dobiegła do wzniesienia i wskoczyła do wody.
        Woda była przejrzysta i jasna. Kavka utrzymywała wzrok na dziewczynce, której oczy otulone były mgłą i zamyśleniem. Uczona wyciągnęła ręce i objęła drobne ciało dziecka, jednak by płynąć szybciej nie mogła przytulać Sory a musiała trzymać ją pod pachami. W pewnym momencie uczona spojrzała w dół, by oprzeć stopy na dnie. Kilka bąbelków powietrza wypłynęło a powierzchnię. Widziała okrągłe kule, lśniącą sieć pereł, na których bała się stanąć. Odsunęła obawy na bok stawiając krok na miękkiej powierzchni. Kule rozsunęły się lekko, jakby były jej całkowicie posłuszne. Wykładowczyni starała się zachować trzeźwy umysł. Uczucie pragnienia i chęć wywalenia ze swojej głowy złych wspomnień była niebywale kusząca. Wydawało się jej, że w tle słyszy obietnicę o lepszym życiu, a co dziwniejsze – słowa gwarantujące jej nie tytuł, lecz prawdziwą miłość. Kawowe oczy spojrzały otumanione na Sorę i wówczas Enthe ocknęła się na nowo. Uczona odbiła się od dna do przodu i ku górze, by kolejny krok pozwolił jej swobodnie utrzymywać głowę na powierzchni. Dziewczyna kaszlnęła wypluwając napływającą do ust wodę, ale najważniejsze dla niej było by utrzymać kotołaczkę jeszcze wyżej. Potrząsnęła gwałtownie dzieckiem, co wyglądało dosyć drastycznie, ale Kavika doskonale wiedziała co musi robić. Nie było tu miejsca na czułości.
        - Sora, no dalej, ocknij się – mówiła nerwowo uzdrowicielka.
        Verka chciał wbiec do wody, ale po raz kolejny zatrzymał go Czarny zagradzając mu przejście wyciągniętą ręką.
        - Ktokolwiek zechce ją wypuścić, staje przeciwko mnie – warknął Rose. - Wyjdzie stąd dopiero wtedy, gdy odzyskam to co moje.
        Serce Tavika niemalże stanęło w miejscu, gdy dotarł do niego sens słów panterołaka. Twarz lisołaka pociemniała, a jego wykrzywione usta odkryły zaostrzone zęby zwierzęcia. Verka zamachnął się, uderzając mocną pięścią w twarz Czarnego. Ten zatoczył się do tyłu o kilka kroków, po czym otarł policzek. To go mocno zaskoczyło, ale nie roztrząsał sytuacji. Z rykiem chwycił Verkę za gardło i docisnął go do wzniesienia sprzedając lisowi równie mocny cios. Bójka rozgorzała na dobre i obaj mężczyźni wyraźnie wyrzucali z siebie zagorzałą wściekłość. Widać to było po ich ruchach, a także stopniu ujawniania się sierści na ciele. Szczególnie Verka wyraźnie zmienił się pod wpływem emocji, jego rysy twarzy nabrały dzikiego wyrazu, źrenice stały się wąskie, postawa bardziej przygarbiona a palce dłuższe i mniej zgrabne. Jednak w obrazie złości i gniewu utrzymywał rozsądek. Nie chciał tego wszystkiego, pragnął jedynie rozkwasić nos Czarnemu by ten w końcu ustąpił albo padł omdlały. Bolesny krzyk lisołaka ścisnął serce Kaviki, gdy z rąk Rose wyrosły twarde i ostre niczym brzytwa szpony pantery, które jednym gładkim ruchem zadały cios przeciwnikowi w okolicach oka. Verka zakrył lewą część twarzy i zawył czując potworne pieczenie oraz cieknącą krew. Sapnął kilka razy nim spojrzał na zbliżającego się panterołaka.
        - Gdybyś mnie słuchał... - warknął po raz kolejny unosząc dłoń. Verka zrozumiał, że tym razem nie dostanie wyłącznie po pysku.
Fresia patrzyła na dwóch zmiennokształtnych i z jednej strony chciała to przerwać, a z drugiej rozumiała, że nie może. To nie była wyłącznie walka o przetrwanie, ale i coś więcej. Wyczuwała to wyraźnie więc syknęła skupiając się na tym, na czym powinna.
        - Yastre, łap Sovę zanim stanie się coś jeszcze gorszego – nakazała uszata, gdy sama skorzystała z okazji i wbiegła do wody wyciągając ręce ku Kavice. Wyprowadzenie na brzeg uczonej wcale nie okazało się takie łatwe. Im dłużej dziewczyna przebywała w zagajniku tym bardziej stawała się rozkojarzona. Wykładowczyni próbowała coś z siebie wydukać, ale jej wzrok wciąż kierował się na połyskującą taflę wody. Najemniczka chwyciła uzdrowicielkę za ramię i z odrobiną siły ciągnęła za sobą blondynkę. Gdy wreszcie cała trójka opadła na brzeg, Kavika z dziwnym utęsknieniem wpatrywała się w zagajnik. Doskonale wiedziała, że nie powinna, ale... ale...
Obaj mężczyźni mieli na sobie poszarpane ubrania oraz mnóstwo krwi, a ich ciała ozdobione były w liczne siniaki i obicia. Verka z ulgą dostrzegł, że Sora znalazła się na brzegu, choć straciła przytomność. Trzymał się boku brzucha, gdzie został poważnie ranny i ledwo trzymając się na nogach wypluł krew stając naprzeciwko Czarnego, jakby nie chciał go dopuścić do Kaviki i Sory. Usta lisołaka były wygięte w dół i choć widział tylko na jedno oko, wciąż utrzymywał jasny umysł.
        - To nie musiało się tak skończyć – warknął Rose i wymierzył jeszcze kilka mniej czy bardziej celnych ciosów Tavikowi. W pewnym jednak momencie wzrok panterołaka zawisł gdzieś w powietrzu, gdy znalazł się bardzo blisko Verki. Wargi Czarnego zadrżały, a ręce szykujące się do ataku objęły ciało młodszego zmiennoksztatłnego.
        - Rose, przepraszam... - wykrztusił z siebie Verka utrzymując dłonie na rękojeści sztyletu.
        Wzrok Czarnego powoli skierował się na lisołaka. W oczach po brzegi wypełnione zemstą i zaciekłością nastał błogi spokój. Panterołak uśmiechnął się łagodnie, z kąciku ust wypłynęła stróżka krwi, a jego palce ostatni raz tak mocno zacisnęły się na ciele Tavika.
        - Dziękuję... - wyszeptał i po tych słowach Verka wyciągnął sztylet wbity w serce Rose. Krew wylała się na ciało jeszcze żyjącego zmiennokształtnego. Kolana lisołaka ugięły się pod wpływem ciężaru. Tavik objął ciało przyjaciela, po czym padł wraz z nim na ziemię. Wydawało się, że obaj wypuścili z siebie ostatnie tchnienie.
        - Nie... Nie! - krzyknęła Kavika próbując na czworaka zbliżyć się do obu mężczyzn.
        - Dość. - Rozległ się surowy, kobiecy głos.
        - Canabe... - jęknęła uzdrowicielka kierując głowę ku nimfie.
        Naturianka stała na wzniesieniu obserwując wszystkich z góry. Wyglądała niczym lodowy posąg, tak dostojna i poważna w swych krótkich słowach. Surowo patrzyła na każdy zakątek zagajnika i każdego obecnego tu gościa. Canabe z pewnością należała już do grupy dorosłych i dojrzałych nimf, choć wciąż pozostawała piękna. Jej delikatnie błękitna skóra zlewała się z długą suknią, która wręcz spływała po ziemi. Podobnie również włosy, niebywale długie, tylko jednym warkoczykiem okalały okrągłą głowę kobiety. Rysy jej twarzy bardziej przypominały elfią urodę. Miała wyraźnie kości policzkowe, prosty aczkolwiek bardzo zgrabny nos i pełne usta. Oczy blade, w barwie utrzymującej się w tonach niebieskich oraz delikatne zmarszczki wokół nadające jej siłę.
        - Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień - uprzedziła wszystkich. - Ten kto żyje niech lepiej się stąd oddali albo skończy wysuszony na wiór. – Canabe bystrym okiem objęła tygrysołaka, który właśnie wzniósł się na przednich łapach i jakimś cudem przeżył potyczkę z Yastre. Sapnął ociężale i wściekle, lecz nimfa delikatnym ruchem dłoni i szeptem pokazała zakres umiejętności magicznych, gdy z martwego ciała wyciągnęła całą wodę, pozostawiając jedynie przerażające szczątki.
        - Ale.. - wtrąciła Kavika zerkając kryształowymi oczami na Tavika.
        Canabe zmierzyła uczoną wzrokiem zbliżając się do ciał dwóch mężczyzn. Jej twarz nie wyrażała nic więcej prócz złości.
        - Zabierz stąd to dziecko oraz innych – nakazała Canabe.
        Kavika ciężko westchnęła opuszczając wzrok. To była jej wina. Jej cholerna wina.
        - To nie jest czas na rozmowę – dodała łagodniej nimfa obracając głowę w bok i dając tym samym wszystkim czas na oddalenie się.
        Uczona uniosła blond czuprynę przełykając ślinę. Canabe stała tuż nad nieprzytomnym Tavikiem oraz Rose nie dopuszczając nikogo do siebie. Dziewczyna zmuszona była dostosować się do słów nimfy. Nie wiedziała, co kobieta chce uczynić, ale musiała zdać się na jej słowa. Czy słusznie jej zaufała? O tym miała się jeszcze przekonać.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre zupełnie zatracił się w walce. Magiczne koraliki w jego włosach sprawiały, że nigdy nie zapomniał o swojej ludzkiej części natury, ale wcale nie sprawiały, że myślał zupełnie przytomnie po przemianie. Dawał ponieść się instynktom i szałowi, jaki ogarniał go podczas potyczek. A teraz – choć nie umiałby nazwać tej motywacji – był wyjątkowo zdeterminowany. Walczył za swoje mikroskopijne stado, a dopiero w dalszej kolejności o tę większą stawkę, o to, o co tak martwiła się Kavika. No tak, Kavika. Teraz to ona była motorem jego działań. Jego partnerka. Dla niej mógł powalić i człowieka, i lisołaka i nawet tygrysołaka, bo zależało mu na jej bezpieczeństwie i szczęściu. Przez to nie czuł bólu z ran, a ogromne ilości adrenaliny płynąca w jego żyłach były tak cudownie odurzające, napędzające, dodawały odwagi i siły. Nie wiedział jeszcze co go czeka, gdy całe emocje opadną, ile czasu zajmie mu wylizywanie się z ran... A może nawet nie przeżyje i nie zobaczy końca ten akcji? To było możliwe, ale on nie brał tego pod uwagę – nie mógł zawieść, bo przecież Kavika patrzyła.
        Bodźcem, który go nieco otrzeźwił, był widok osóbki, której nie powinno w tym miejscu być – Sory. Skąd kotka się tu wzięła? Zostawili ją przecież razem z bratem pod opieką Hebana. Właśnie, była sama czy z Sovą? Na pewno z Sovą, przecież oni byli nierozłączni. Wkrótce Yastre domyślił się, gdzie też znajdował się mały kotołak – przy Kavice, był pewien, że słyszał go tam i czuł. Co robić, co robić? Walka trwała, ale przecież bezpieczeństwo kociaków było dla niego ważniejsze niż własne, zwłaszcza w tym stanie, gdy górę nad rozsądkiem brały instynkty. A wszystko działo się tak strasznie szybko – nagle mała kotka wpadła do wody. Zmiennokształtny bandyta w tym momencie zarzucił swoją walkę i rzucił się w jej stronę bez namysłu. Uczona była jednak szybsza, to ona wskoczyła do wody by uratować Sorę... A Yastre zatrzymał się, przysiadając wręcz na zadzie. Okazało się, że kotołaczka była dla niego na tyle ważna, że był w stanie zapomnieć na moment o swoim lęku przed wodą, który wrócił gdy tylko pojawiło się alternatywne rozwiązanie. Kavika umiała pływać, była wypoczęta, poradzi sobie. On będzie osłaniał jej powrót, tak by nikt nie próbował rzucić się na bezbronną uczoną z dziewczynką na rękach. Yastre martwił się jednak, że to zbyt długo trwa – dlaczego się nie wynurzały? Co je powstrzymywało? Już dawno powinny być na powierzchni, bo przecież tu nie było głęboko!
        W końcu uczona się wynurzyła – co za ulga! Bandyta odzyskał jasność myślenia i zaczął dostrzegać to co działo się wokół. A działo się wiele i to rzeczy bardzo zaskakujących – nagle wśród bandy zmiennokształtnych doszło do bójki, Tavik i Czarny stanęli przeciwko sobie, choć Yastre nie wiedział o co tych dwoje mogło walczyć w takim momencie – zdawało mu się, że byli partnerami w zbrodni... Lecz najwyraźniej niekoniecznie. Prosty umysł pantery momentalnie wybrał, którą stronę chce poprzeć – oczywiście, że Tavika. Jego znał i wiedział, że nie jest on taki do końca zły, bo w końcu zajmował się dzieciakami, dbał o nie. No i teraz dostawał solidne bęcki od zmiennokształtnego, którego panterołak nienawidził chyba jak nikogo innego – ten gość napastował jego kobietę, a na dodatek w jego zapachu było coś takiego, co wywoływało natychmiastową agresję... No po prostu nie mogło być inaczej – Yastre rzucił się do pomocy, lecz wtedy do porządku przywołała go Fresia, przytomnie przypominając, że na scenie wydarzeń były jeszcze dzieciaki, którymi należało się zająć. Faktycznie, to powininen być priorytet. Tavik jakoś sobie poradzi, w końcu był facetem z sercem po właściwej stronie, tak jak bandyta – Yastre zajmie się więc bezpieczeństwem młodszego braciszka, gdy starszy będzie wyrównywał swoje rachunki. To brzmiało całkiem sensownie.
        Yastre warknął krótko, sygnałowo, by Sora poznał go wśród grupy zmiennokształtnych. Spojrzeli sobie w oczy i zrozumieli się bez słów, jak to przyszywani bracia, których łączyła pewna zwierzęca więź. Panterołak podszedł do kotołaka i liznął go po twarzy, po czym ustawił się obok i razem powoli zaczęli iść w stronę Kaviki i Sory, które leżały na brzegu tej dziwnej sadzawki ze światełkami. Obaj byli zaniepokojeni, bo mała kotka się nie poruszała, a w uczonej było coś... coś dziwnego. Jakby była pijana albo dostała czymś w głowę. Yastre zmartwił się nie na żarty i zaraz przyspieszył. Podszedł i pacnął Kavikę w dłoń łapą ze schowanymi pazurami – zwracał na siebie jej uwagę, a w jego dużych kocich oczach czaiło się niewypowiedziane pytanie „wszystko w porządku?”. Walką tocząca się nieopodal przez moment się nie przejmował, bo to uczona była najważniejsza. Dopiero jej krzyk sprawił, że bandyta ponownie zaczął orientować się w otoczeniu. Widok Tavika i Czarnego po rozstrzygniętej walce był tak wyrazisty, że dotarł nawet do tej ludzkiej części natury zmiennokształtnego i poruszył go – emocje na twarzy starszego brata Sory były tak wyraźne, to co słychać było w głosie Kaviki również. Yastre gdyby mógł, przemieniłby się, lecz póki walka trwała, wolał pozostać w formie, która dawała mu siłę, szybkość i sprawność, jaka nie cechowała jego ludzkie ciało. A w każdym razie nie w takim stopniu.
        I nagle, gdy wszyscy jeszcze trwali w emocjonalnym stuporze po zakończonej walce, na scenie wydarzeń pojawiła się kolejna figura. Kavika nazwała ją Canabe. Yastre gapił się na nimfę z szacunkiem, jakby ta była królową lasu – atmosfera panująca wokół kobiety bardzo na niego wpływała i choć może gdzieś na granicy świadomości zarejestrował jej urodę, nie zgłupiał pod jej wpływem jak to bywało w przypadku większości urodziwych panien. Ona... To nie była jego liga, tak zupełnie. Jej majestat i powaga stawiały ją ponad instynktami i pozwalały panterołakowi myśleć przytomnie w jej towarzystwie. Śledził każdy jej ruch, każde jej słowo, bo czuł, że to była pani tego miejsca i należało się jej bezwzględnie słuchać. Kazała odejść, więc nie zamierzał protestować, trącił więc łapą Sorę, by niemo dać mu znać, by był grzeczny, rozejrzał się też po reszcie... Na moment zawiesił wzrok na Taviku – nie chciał go tak tu zostawiać, zresztą zdawało mu się, że jego również dotyczyło polecenie tej Canabe. Otrząsnął się więc, mlasnął i ze zwieszonym łbem zaczął ostrożnie iść w stronę nieprzytomnego lisołaka. Fresia widząc to zaraz do niego doskoczyła i klepnęła go w tyłek jak niesforne zwierzę. Yastre miauknął na nią z wyrzutem.
        - Idziemy - syknęła elfka, lecz w spojrzeniu bandyty było tyle pretensji, że nie mogła ograniczyć się tylko do tego polecenia. - Zaufaj mi. Zaufaj nam - dodała, patrząc wymownie również na Kavikę, która może nie chciała, ale zdecydowała się posłuchać nimfy i odejść. - Będzie w porządku, a ty musisz przypilnować dzieciaki… Dla Tavika, by się nie martwił jak się ocknie. No, chodź! - ponagliła go, a Yastre zaburczał z niezadowoleniem. Całe szczęście posłuchał, otrzepał się, trącił wszystkich nosem i odszedł. Gdy szli, wcisnął mordę pod dłoń Kaviki, by pocieszyć ją tym gestem. Później zaś przeszedł się między dzieciakami, trącając je bokami, by poczuły dobitnie jego obecność i wiedziały, że jest przy nich. Chciał każdą osobę zapewnić o swojej obecności i wsparciu. A on... do niego wszystko dotrze dopiero gdy wróci do swojej ludzkiej formy, na razie jednak był spokojny.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika spojrzała na nieprzytomną dziewczynkę nim jeszcze odeszli. Jej wargi zadrżały niespokojnie. Chciała wylać z siebie cały potok słów, ale utknęły one gdzieś w gardle dziewczyny. Uczona objęła Sorę i przytuliła ją do siebie mocno, po czym wstała bez słowa. Nie spojrzała w kierunku Canabe czy Tavika, ułożyła dziecko w swych ramionach i przekierowała spojrzenie na Sovę, który wydawał się nie rozumieć sytuacji. Patrzył na dorosłych szukając w ich oczach odpowiedzi, chciał doskoczyć do przybranego brata i trzymać się go blisko do momentu jego wybudzenia, ale nimfa przytłaczała go swoim autorytetem, który go hamował. Już wiedział, że będzie żałował tego wstrzymania się - przecież to był jego starszy brat! Nie miał nikogo poza nim czy poza Sorą, przy czym własną siostrę stawiał ponad wszystkie światy i zbrodnie, była cenniejsza od kogokolwiek tu zebranych, co skrzętnie wykorzystała wykładowczyni.
        - Choć, Sova. Ona będzie cie potrzebowała, gdy się obudzi – powiedziała spokojnie blondynka, ale kotołak stał na rozstawionych nogach próbując przekonać spojrzeniem obecnych by się nie oddalali.
        Wykładowczyni jednak nie zważała na rozpacz małego chłopca. Ruszyła przed siebie, a u jej boku znalazła się pantera. Kavka spojrzała na Yastre łagodnie. Uśmiechnęła się ciepło - była wdzięczna za jego pomoc. Cieszyła się, że ta historia ma w końcu swój koniec, choć obawiała się tego, co nastąpi potem.
        Sova podbiegł do pary i wtulił się w nogi uczonej starając się zapanować nad płaczem. Chciał ich zatrzymać, dla niego za trudnym wyborem była Sora czy Tavik. Uczona pogłaskała chłopca po głowie, a on spojrzał jej w oczy. Łzy same ciekły mu po policzkach, zaczął bełkotać, że nie chce, że muszą zostać, że tu Tavik, a tu Sora. Nie potrafił złożyć słów w jedno sensowne zdanie. Wylewał z siebie emocje, nie za bardzo potrafił określić to co czuje, a dziewczyna cierpliwie go słuchała, aż w końcu przestał mówić, gdy zabrakło mu słów i pomysłów.
        - Kochanie, rozumiem, że się boisz. Canabe to...
        „... przyjaciółka”, pomyślała boleśnie Kavka zdając sobie sprawę, że ich więź wisi na włosku, o ile już nie została skreślona za narażenie życia sióstr.
        - To osoba godna zaufania. Ona musi nas chronić przed urokami tego miejsca – wytłumaczyła uczona, a zdezorientowany chłopiec, pełen nadziei, dał ująć swoją dłoń, choć czuł niepokój i wcale nie ufał tej sytuacji. Momentami próbował się zerwać, nabierał powietrza, po czym kulił ciało i sam nie wiedział, co powinien zrobić. Czuł się zagubiony, ale Kavika miała w głowie jedno. Wyprowadzić wszystkich z zagajnika. Brnęła w stworzone przez siebie pozory spokoju, odpowiadała z opanowaniem, a Fresia szła za nimi posłusznie, tylko raz obracając głowę za siebie by ostatni raz spojrzeć na znikające w lesie magiczne miejsce. Nie zadawała pytań. Na ten moment były one za trudne i zbyt wyczerpujące, chyba nikt nie oczekiwał wyjaśnień. Nikt poza Sovą.



***



        Dotarli nad wodę Rapsodii. Kavika na chwilę weszła do chatki by sięgnąć po koc, którym owinęła Sorę, a następnie ułożyła ją na bujanym krześle na ganku. Sova od razu uklęknął przy krześle i wpatrywał się w twarz dziewczynki. Zacisnął palce na ramieniu krzesła, a jego ogon kiwał się ukazując niepokój chłopca.
        - A-ale ona się ocknie? - spytał nerwowo braciszek.
        - Tak... - powiedziała nieco niepewnie wykładowczyni.
        Łaska Luaneliny spłynęła na kobietę, bo na twarzy Sory pojawił się grymas. Kavika odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się niemalże przez łzy, które szybko otarła.
        - Tak - tym razem potwierdziła pewnie. - Teraz bardzo mocno śpi, widziałeś jej grymas? Tylko nie budź jej specjalnie, ona sama musi dojść do siebie i wypocząć.
        Kavika jeszcze raz pogłaskała chłopca po głowie. Wstała i przetarła twarz. Wokół panował taki ogromny burdel, musiała czymś zając myśli. Mogła siedzieć nad brzegiem i dobijać się faktem, że w wodzie nie pływa żadna nimfa albo ogarniać na marny sposób życie. Tylko tak prowizorycznie, bo przecież rozwalone papiery były teraz najmniejszym problemem, ale to nadal lepsze niż bezczynne siedzenie.
Heban zaś zamknął japę, gdy spojrzał na zmęczoną drużynę... oraz tę panterę całą we krwi. Prawnik wycofał się zabierając krzesło z chatki i siadając gdzieś dalej od reszty, by sobie pozrzędzić na naturę przy odgłosie szemrającej wody. Fresia zaproponowała, że zapoluje na jakiegoś zająca, aby ugotować posiłek. Potrzebowała dla siebie przestrzeni, więc Enthe przytaknęła na propozycję najemniczki. Została tylko ona i Yastre.
        Kavika zbliżyła się do pantery odsuwając kilka rzeczy na bok, tak by ona mogła usiąść, a on się on położyć i oprzeć głowę na jej kolanie.
        - Znajdę jakieś ubranie dla ciebie – powiedziała głaszcząc zwierzę za uchem. Ta chwila była dla niej niebywale intymna, co spłoszyło uczoną. Nie przywykła do takich uczuć! Była praktyczna, a nie nader uczuciowa!
        - Twoje rany... - Kavka delikatnie przesunęła dłoń po ciele Yastre zatrzymując się na poważniejszym obrażeniu.
        - Och, nie wiem czy szybciej regenerujesz się jako pantera? Ja mam tu cały asortyment medyczny, jestem w stanie zaszyć ranę, wykonać przeciwbólowe wywary, jeżeli boisz się igieł to wprowadzę cię w stan uśpienia... Ale spokojnie! Obudzisz się! Wykorzystam kilka kropel twojej krwi, nie musisz się bać, już naprawdę wielu osobom pomogłam – mówiła jednym ciągiem. - I czyste materiały, jeżeli mogę ci jakoś pomóc to chcę to zrobić. Nie pozwolę ci się samemu leczyć i męczyć, ja muszę wiedzieć, że poczujesz się lepiej – powiedziała nieco ostrzej uzdrowicielka, ale zaraz się zgarbiła odwracając wzrok.
        Kavika zahaczyła włosy za ucho przełykając cicho ślinę. To było chore, by pociągała ją pantera! Ech... A tak naprawdę to widziała w tym kocie Yastre, mężczyznę, który tyle dla niej poświęcił. Chciała choć w minimalnym stopniu spłacić ten dług... ale jeszcze bardziej pragnęła by wyszedł z tego cało. Sobą niewiele się przejmowała. To, co myślą o niej obecnie nimfy, było wyłącznie jej interesem. Może dobrze, że tak się stało? Po ślubie jej szanse na powrót do tej chatki był równie prawdopodobny, co herbatka u króla Denawetha z Kryształowego Królestwa.
        - Ekhm... - chrząknęła uczona.
        - Jeżeli mogłabym ci jakkolwiek pomóc to bardzo chciałabym to zrobić – przyznała otwarcie i nieco mniej nerwowo Enthe jeszcze raz spoglądając na panterę.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre trącał łbem biednego małego kotołaka, by dodać mu otuchy i okazać wsparcie. Domyślał się, że to o Tavika się rozchodziło, sam się wręcz ciutkę martwił o to czy chłop się wyliże i co z nim będzie, ale hej, ta Canabe nie mogła być zła, skoro była nimfą, prawda? Na pewno nie zrobi krzywdy komuś, kto był w porządku… A Tavik był w porządku, bo bił się z tym Czarnym, który był agresywny jak szerszeń i bronił kociaków i… Nie no, to było skomplikowane. Lecz Yastre nie był osobą, która zajmowała się sprawami skomplikowanymi, więc jeśli na taką trafiał, to albo ją maksymalnie upraszczał, albo ignorował i szedł dalej. Dzięki temu był bardzo szczęśliwym kotem.

        Już przy chatce Kaviki Yastre krążył chwilę w okolicy ganku, jakby szukał sobie miejsca. Przystawał i gapił się to w stronę jeziora, to zaś na resztę zgromadzonych osób. Warknął parę razy na Hebana, robiąc mu w ten sposób kocie wyrzuty za niedopilnowanie dzieci. Przez niego Sora była nieprzytomna! A Sora się martwił! Biedne dzieciaki, widziały takie rzeczy i to tylko przez to, że jakiś grubas nie potrafił ich upilnować, no bo przecież nie widział nic poza czubkiem swojego nosa. A nie, czekaj: widział pępek, który był zdecydowanie dalej niż nos.
        W końcu jednak wszyscy się rozeszli - część potrzebowała czasu dla siebie, część chciała zająć się bliskimi. Yastre… Zaliczał się do tej drugiej kategorii. Chociaż zwykle położyłby się gdzieś na boku by wylizywać rany, tym razem wolał zostać przy Kavice i jakoś ją wesprzeć. Biedna, wiele przeszła. On też, ale to się nie liczyło w momencie, gdy ona była taka zmarniała i smutna i ewidentnie nie wiedziała gdzie się podziać i co ze sobą zrobić. Dlatego gdy tylko uczona w końcu zrobiła trochę miejsca by usiąść sobie na werandzie pod ścianą, on zakręcił się obok i z westchnieniem zwalił się na deski tuż obok, mordę wspierając na jej szczupłych nogach w niemym “zawsze będę przy tobie, maleńka” - dokładnie to wyznanie było widać w oczach zmiennokształtnego. Jego morda była spuchnięta i poharatana, ale w spojrzeniu był spokój. Skończyła się walka, teraz pora na odpoczynek. Kavika wyglądała jednak nadal na zmarnowaną i smutną, a to wlewało smutek również w serce bandyty w panterzej skórze. Gdyby mógł w tej postaci mówić, zapewniłby, że wszystko jest w porządku i ma się już niczym nie przejmować, a już tym bardziej takimi bzdetami jak ubranie dla niego… Chociaż nie, tym się mogła przejmować: to było coś prostego, przyziemnego, coś, co zajęłoby jej myśli i pozwolił odpędzić od siebie te troski, które ją przytłaczały. Ale jego rana na pewno nie musiała się przejmować, tego jednak nie wiedziała. Yastre słuchał jednak bardzo grzecznie jej pytań, pomysłów, z zamiarem zbycia ich na koniec jakimiś zapewnieniami, że będzie dobrze i ma się nie martwić, bo nie z takich tarapatów już wychodził, ale… No właśnie, ona CHCIAŁA mu pomóc. To nie było poczucie obowiązku, tylko szczera chęć, troska. I to poruszyło to kocie serduszko aż do samego środka. Pantera oblizała mordę, po czym rozciągnęła się, jakby próbowała znaleźć sobie wygodniejsze miejsce, lecz jej sylwetkę objął nagle czarny tym… I zaraz zamiast kota, przy uczonej leżał mężczyzna, nagi jak go Prasmok wyśnił, nadal opierając głowę na jej udach. Wyglądał… Fatalnie. Był brudny jak dzik po ciężkim boju, miał kilka ran, które dopiero po tej przemianie okazały się być bardzo poważne, a twarz wyglądała, jakby oberwał w nią bronami. Ale uśmiechał się i wyglądał o dziwo na zrelaksowanego. Spojrzał Kavice w oczy i bez słowa podniósł rękę, by pogłaskać ją po policzku.
        - Jesteś słodka - powiedział do niej, nadal głaszcząc ją po twarzy i włosach. - Kavika… Nie martw się tak. Wszystko będzie dobrze. To nie boli jakoś strasznie, ale jakbyś mi zszyła to na nodze to tu… - powiedział, wskazując drugą ręką ranę na udzie. - To by się szybciej zagoiło i byłoby mi lepiej… Ja się szybko goję, kotku. Ale dziękuję, że się tak o mnie troszczysz - dodał, uśmiechając się jeszcze szerzej, aż przymykając przy tym oczy.
        - Ale poleżmy tak jeszcze chwilę, tak fajnie tu jest, ciepło, przyjemnie… Z tobą jest tu jeszcze dwa razy lepiej - dodał, zerkając w stronę jeziora i lasu, po czym przeniósł wzrok na uczoną. I widać było, że jego wzrok zmienił się. Pojawiło się w nim coś wyjątkowego, pewien ciepły blask kojarzący się z ogniem trzaskającym na kominku w zimowy dzień. Czułość, troska, bezpieczeństwo, zapewnienie, że będzie dobrze, bo on tego dopilnuje. Jego dłoń w tym czasie przesunęła się z oblicza uczonej między jej włosy, delikatnie zasugerowała, by się nachyliła. Przyciąganie między nimi było tak oczywiste, naturalne. Potrzebowali tego, tej bliskości. Pocałowali się. Wargi Yastre miały gorzki, żelazisty smak, ale to się nie liczyło, bo najważniejsze było to, jakie emocje wkładał w ten pocałunek. Kochał Kavikę całym swoim kocim sercem i to uczucie wkładał w swoje gesty. O jej ślubie nie myślał zupełnie, nawet przez moment. To było zbyt skomplikowane.
        - Moja sarenka - szepnął, gdy ich wargi się rozdzieliły. Jeszcze raz pogłaskał ją po włosach.
        - Ej, Kavika - kontynuował szeptem. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że chcesz mi pomóc. To mi wystarczy, by było mi lepiej… Wiesz, nie znałem zbyt wielu osób, które chciałyby mi w życiu pomóc i to jest takie bardzo, bardzo miłe.
        Na koniec bandyta się uśmiechnął swoją spuchniętą twarzą. I gdy było już tak bardzo miło, przyjemnie i romantycznie, on znowu musiał się, ekhm, “popisać”.
        - Ale wiesz co, głodny jestem jak wilk - wyznał, a jego wyznanie poparł chętnie żołądek, donośnie burcząc. Nie musiał wcale wspominać, że gdyby sobie solidnie pojadł, to by zaraz zrobiło mu się lepiej.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

Kavika nabrała wdechu, gdy ujrzała obitego panterołaka w formie ludzkiej. Jak był kocurem to wszystko wyglądało jakoś tak mniej groźnie. Teraz zmartwiła się dwa razy bardziej i choć była przyzwyczajona do bardziej śmiertelnych stanów swoich pacjentów, to nie przywykła do takich ran wśród bliskich jej osób.
- Och, Yastre... - westchnęła dziewczyna delikatnie głaszcząc go tuż pod żuchwą, gdzie nie doskwierał mu aż tak ból. Jej palce już po chwili mocniej zatopiły się w gęstej brodzie, na bardzo krótko, w ramach okazania troski.
Był to jednak gest odwzajemniony, gdyż w tym samym momencie mężczyzna pieszczotliwie dotykał policzka uzdrowicielki. Komplement nie wprawiłby jej w tak okrutne zakłopotanie, chyba bardziej przejęta była stanem zdrowia bandyty niż jego słowami, które były pokrzepiające. Potrzebowała ich. Potrzebowała ich tak samo, jak potrzebowała i jego.
- Tak wiem, wszystko będzie dobrze... - powtórzyła nieco bezwiednie, ale zaraz uśmiechnęła się sama do siebie. W dziwny sposób podziałało.
Kavika wzrokiem podążyła do wskazanych punktów na rannym ciele, a jej oczy zaokrągliły się, gdy określił ją mianem „kotka”. Zacisnęła usta - jednak znowu poczuła te mieszane uczucia! Na jej nosku pojawił się delikatny rumieniec, ale ramiona Enthe rozluźniły się, gdy na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Powoli przyzwyczajała się do tych słów, określeń i czułości. To było dla niej coś całkiem nowego, trudnego do opisania, ale nie umiała powiedzieć temu „nie”. Był pociągający na każdy możliwy sposób, czuły i taki naturalny. Ona sama nie obawiała się żadnych granic, bo przy jego boku nie istniało nic takiego ani nic choćby podobnego. Istniała wyłącznie swobodna, choć ta przychodziła do niej stopniowo. Uczyła się dopiero zrzucać z siebie ciężkie łańcuchy wychowania i powinności. Czy naprawdę dało się tak żyć?
Jego głos po raz kolejny przerwał ciszę. Nie patrzyła na jezioro, ani las. Znała ten widok doskonale, a Yastre dopiero się uczyła. Nie odrywała od niego spojrzenia. Śledziła kocie oczy, które powoli nabierały ciepłego blasku. Czuła się spokojna i chciała zarazić go tym samym spokojem. Nic więcej się nie liczyło, był tylko on. Na twarzy Kaviki nie pojawiła się żadna niepokojąca zmarszczka. Jej skóra była gładka, pełna blasku, mimo tych wszystkich przejść. Szukała jego uczuć w złotych tęczówkach, a ciepła dłoń mężczyzny wzbudziła w niej niemy dreszcz. Rozchyliła wargi, zbliżyła się do niego. Nie liczyło się nic więcej. Tylko smak jego ust. Nieważne, że otoczonych wieloma obiciami, siniakami, krwią i piachem. Smakowały tak, jak za pierwszym razem. Pełną gamą szczerych emocji. Uczuciami, które doskonale potrafiła nazwać, ale nikt nie wyraził ich na głos. Ich tętno było wspólne i równe. Otoczyła go łagodnie ręką, wszczepiła palce w jego czarną czuprynę. Ten pocałunek wyrażał wszystko. Zdradzał każdy zakamarek ich dusz, odsłonili się przed sobą, więc nie żałowała, gdy ich wargi w końcu rozdzieliły się.
- Mój kocur... - mruknęła i wciąż wpatrując się w obliczę Yastre słuchała go dalej.
- O... - zdziwiła się nieco. - Nie chcieli ci pomóc? Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie tobie – dodała nieco żartobliwie unosząc głowę, tak by złote loki nie drażniły jego nosa. Kavka cicho zaśmiała się słysząc burczenie w brzuchu panterołaka. Niewiele się tym przejęła, i tak musieli czekać na Fresię.
- O mój drogi, posiłek cię czeka dopiero, gdy zrobimy z tobą porządek - powiedziała nieco surowo. - Ale obiecuję, że najesz się za wszystkie czasy.


Uczona wstała nakazując gestem ręki zostać Yastre na miejscu. Nie chciała ryzykować pogorszeniem ran, nadwyrężanie go było niepotrzebne. Zawołała do pomocy Sovę, który dzielnie walczył by napełnić powierzony mu mały kociołek wodą. Enthe szybko złożyła pudła, do których powrzucała walające się papierzyska. Kiedyś je poukłada. Na inne rzeczy także znalazła miejsce, w szafie lub w odpowiednim kącie, robiła to szybko i pochopnie, ale ważne było dla niej uzyskać jak największą przestrzeń (chociaż najlepiej to faktycznie byłoby posprzątać – ale to też kiedyś). Przemieszczając się po pokoju, co jakiś czas zahaczała Yastre, aby go pogłaskać albo ucałować w policzek. Nie dała jednak za wygraną, gdy podjęła się zdjęcia dużego kotła z kominka. Zaklinała wszelkie magiczne moce, a panterołakowi nie dała pola do popisu. Tym razem chodziło tu o kobiecą dumę! On ma się teraz jak najmniej męczyć, już i tak stracił sporo sił w walce. Należał mu się wypoczynek. A zdjęcie kotła było łatwiejsze niż jego powieszenie, więc w przyszłości będzie mógł zabłysnąć męską siłą, teraz jednak to Kavika walczyła o uzyskanie najlepszej reputacji w oczach ukochanego. Ukochanego?
Wykładowczyni zgięła się wraz z za lekko chwyconym kotłem. Łupnął on o drewnianą podłogę, ale dziewczyna tylko przetarła ręce, jakby jej myśli były ważniejsze od prawie przygniecionych stóp.
- Nic mi nie jest – rzuciła, mimo wszystko, w stronę panterołaka krótko na niego zerkając, po czym zajęła się rozpalaniem kominka.
W tym czasie Sova napełnił kociołek testując na nim różne sposoby napełniania – okazał się nieco za ciężki, a on nieco za młody na dźwiganie takiego ciężaru. A nie był pełny! To go nieco strapiło, ale nie poddawał się. Kociołek zostawił tuż przed gankiem i zaczął szukać czegoś lżejszego, czegoś, w czym mógł potrzebną wodę donosić. Miska okazała się zbyt wymagająca, ale wazon na kwiaty był za to idealny! Tylko gdzieś zgubił świeży bukiecik, ale liczyła się woda!
Kavika rozłożyła na podłodze miękki koc, który przykryła grubym prześcieradłem. Owszem, miała łóżko, ale na nim ranni wypoczywają. Chirurgiczne zabiegi musiały przebiegać w takich, a nie innych warunkach. Było więcej miejsca, pacjent nie miał jak spaść (wszak trudno byłoby spaść z podłogi), poza tym – to była tylko chatka w środku lasu. Na luksusy nie było co liczyć. Nie z jej obecnymi zarobkami.
Wygrzebała spomiędzy drewnianych szczelin dodatkowy kluczyk, który dopuszczał ją ze schodów do strychu, gdzie trzymała wszelkie zioła. Nawet chaos i burdel mocno jej nie przeszkadzał w wyszukiwaniu rzeczy. Szybko się zorganizowała - kociołek, prześcieradła, poduszkę po głowę, jakiś ręcznik, bo nie chciała by Yastre przekładał portki mając ranna nogę a wypadało zakryć intymne miejsca na ciele mężczyzny. Nawet jeżeli czuł się swobodnie to dla zasady! I by się nie dekoncentrować... Znaczy, dla zasady!
Na krótki moment Enthe zatrzymała się przy szafce z szybą, za którą kryły się narzędzia chirurgiczne. Już z przyzwyczajenia chwyciła się za palec, ale zamiast szybko zdjąć pierścionek... Odwróciła się plecami do bandyty, tak by nie dostrzegł biżuterii. Drżącą dłonią odłożyła go gdzieś z tyłu, po czym wolno sięgnęła po igły i szczypce. Tych drugich wzięła większa i mniejszą parę. Jedna pomagała w przeciąganiu nici, drugą w chwytaniu opatrunków, którymi czyściła ranę albo zbierała krew.
W końcu była gotowa. Z niemałym arsenałem dziadostw na czystym, białym materiale, z otaczającymi ją miskami z wodą, zarówno z gorącą jak i chłodną, czystymi opatrunkami, apteczką...
Gdy Yastre łypnął niepewnym wzrokiem na to wszystko, chyba odrobinę się zmartwił. Kavika włożyła do ust szmaciane zawiniątko i zagryzła na nim zęby, po czym zawiązała maskę na nosie i ustach.
- Jak się nie będziesz rzucać to użyję tylko igły i szczypiec – powiedziała w ramach zmniejszenia napięcia, ale za jej plecami sam Sova stanął dęba. Z jednej strony nieco przerażony, z drugiej zaciekawiony do czego to wszystko może służyć! Kavika przegoniła chłopca do siostry, po czym potrząsnęła kadzidłem, z którego ulotniły się kłęby dymu.
- To... neutralizuje nieprzyjemny zapach – skłamała.
Wiedziała, że Yastre nie zgodzi się na żadne środki znieczulające. Rośliny w kadzidle właściwie nie posiadały żadnych tego typu właściwości, po prostu... sprawiały, że pacjenci się rozluźniają, nieco mniej przejmują, a u tych bardziej podatnych można było stwierdzić niezły odlot, który przykuwał ich do podłogi. Byli spokojniejszy, trochę mniej się przejmowali, jakoś lepiej znosili takie ingerencje. Nie wiedziała, jak na to zareaguje panterołak, czy w ogóle to na niego podziała, ale nie musiał wszystkiego wiedzieć. Kavika za to zaciskała w zębach zawiniątko. Kompozycję, którą wdychała, by sama czasem nie zgłupiała z powodu unoszących zapachów.
Zaczęła od obmycia drobnych ran, dało to czas na to, by Yastre nawdychał się się trochę „powietrza”. Gdy zauważyła, że jego mięśnie stopniowo się rozluźniają, mogła przejść do poważniejszych działań. Najpierw skupiła się na obrażeniach obejmujących żebra. Istniała szansa, że po dłuższym czasie bandyta będzie trochę mniej przytomny więc to zmniejszało ryzyko kopniaka przy zszywaniu dolnej rany. Nie miała żadnych pasów, które by go utrzymały, ale Kavika martwiła się nieco na darmo. Męska duma kocura pięła się w górę. Słyszała syknięcia, widziała jak jego ogon wije się gdzieś po podłodze, dostrzegała kątem oka grymasy jego twarzy i widać było, że mężczyzna robił wszystko, aby wyjść na jak najbardziej dzielnego faceta na świecie. Rozbawiona uzdrowicielka potrząsnęła głową. Ze stoickim spokojem wykonywała swoje powinności. Związane rzemykiem włosy utrzymywała dodatkowo chustą, robactwo nie lubiło dymu więc nic jej nie przeszkadzało. Na całe szczęście rany były świeże, nie mogła spodziewać się żadnego ropnia czy czegoś równie niepokojącego. Pewnie Yastre wylizałby rany i czekał aż te zagoją się samoistnie, ale Kavka w najmniejszym szczególe doglądała obrażeń. Męczyła się z wieloma wewnętrznymi zboczeniami na temat higieny pracy chirurga, więc panterołak musiał cierpliwe znosić każdy jej ruch, nawet jeżeli odrobinę niepotrzebny to dawał pewność, że wszystko zrobiła dobrze.

W tym czasie wróciła Fresia, która nie wchodziła do chatki, ale przez uchylone drzwi dostrzegła gołego bandytę. Elfka westchnęła zrezygnowana jego brakiem jakichkolwiek zahamowań. Może gdyby nie wiedziała, że lubi świecić po oczach tym co Matka Natura mu dała, to podeszłaby inaczej. Bardziej logicznie. I właściwie jedyne, co go tłumaczyło to leczenie.
Odeszła więc gdzieś na ubocze, by przyszykować palenisko. Z ciekawości obeszła chatkę, zebrała kilka warzyw z ogródka za oknem. Mina uszatej była kwaśna. Bycie panią domu z pewnością jej nie przypasowało, ale jeżeli mogła jakkolwiek pomóc właścicielce małego gospodarstwa, to chciała to zrobić. Oczyściła swoje zbiory, oskrobała - będą mieć posiłek na bogato. Sama Fresia nie pamiętała kiedy ostatnio jadła mięso, a do tego zupę. Dochodziły jeszcze zapasy Kavki, bo na pewno trzymała gdzieś marynaty na zimę czy jesień. Elfka upolowała trzy króliki. Jeden cały dla Yastre (dobrze, że ta zupa jeszcze będzie bo by się biedak jednym nie nasycił), jeżeli będzie potrzebował to nawet połowa tego drugiego. Dzieciaki niewiele oskubią, a Fresia czy Kavika też nie należały do osób żarłocznych. Nad Hebanem dużo się nie zastanawiała. Grubas puszczał kaczki śmiejąc się ze spłoszonych ryb.
Czas mijał spokojnie. Szum wody koił zmysły.
- Prześpij się chwilę – powiedziała łagodnie Kavika do Yastre, gdy skończyła opatrywać jego rany. - Obudzę cię na posiłek.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre nie umiał ukrywać emocji - dlatego też gdy Kavika zaczęła go głaskać pod brodą, na jego twarzy pojawił się wyraz błogiej przyjemności. Był pieszczochem, to akurat łatwo można było zaobserwować przy trochę dłuższej interakcji z nim. A dotyk uczonej był dla niego sześć razy przyjemniejszy od jakiegokolwiek innego. Lubił jej drobne, ciutkę spracowane, ale nadal delikatne dłonie, no i oczywiście to nieuchwytne ciepło uczuć wkładanych w każdy gest… Kavika mogła unikać nazywania tego co ich łączyło, ale kota nie dało się oszukać - nie był dla niej zwykłym towarzyszem podróży, był jej kochankiem, a może nawet ukochanym! Oczywiście kwestię jej zaręczyn nadal należało skrzętnie ignorować, by nie psuć sobie humoru…
        - No tak wyszło - przyznał jakby nieco niechętnie, gdy uczona zdziwiła się, że mało kto mu w życiu pomagał. To nie było coś, o czym przyjemnie się mówiło, ale przed nią nie miał tajemnic. - Wiesz, na mnie wszystko szybko się goi, a jestem kotem, to się tym umiem zająć… No to nikt się za bardzo nie przejmował. No nie miałem zbyt wielu fajnych kumpli. Ale znałem takiego jednego fajnego gościa! Miał na imię Novus, taki elf, jej, ile on mnie nauczył, jaki on był fajny… On to by mnie na pewno opatrzył, tak jak ja jego.
        Yastre westchnął, wspominając swojego przyjaciela - szkoda, że los ich rozdzielił, bo naprawdę się dogadywali. No i dzięki niej poznał wtedy taką fajną dziewczynę… Ale teraz miał fajniejszą - za nic w świecie nie oddałby Kaviki, za żadną uroczą kotołaczkę.

        - Hm? Na pewno ci nie pomóc? - upewnił się, podnosząc głowę by uczona mogła spod niego wyjść. Gdy uzyskał potwierdzenie, że dziewczyna sobie poradzi, nie oponował. Włożył ręce pod głowę i tak sobie leżał, całym sobą łapiąc przyjemnie ciepłe promienie słońca. Myślał, że Kavice zajmie to chwilę, dlatego nie nalegał i uznał, że może sobie odpocząć. Może nawet przez bardzo krótki moment się zdrzemnął, ale z płytkiego snu wyrwał go łoskot dobiegając z chatki. Panterołak zaraz zerwał się do pozycji siedzącej i zajrzał do środka.
        - Jasne, jasne - odpowiedział, gdy usłyszał, że nic się nie stało. Chwilę jednak gapił się na krzątającą się po zabałaganionym wnętrzu Kavikę, jakby próbował dojrzeć jej blef.
        - Może ci jednak pomogę? - zaproponował.
        - Nie trzeba, poradzimy sobie z Sovą - odpowiedziała mu blondyneczka, posyłając przez ramię uroczy uśmiech, który miał go uspokoić. Prawie się udało.
        - Poważnie mogę pomóc - nalegał bandyta.
        - Mówiłam, nie trzeba - powtórzyła cierpliwie dziewczyna.
        - Ale Kavika…
        - Nie dyskutuj ze mną - przerwała mu uczona, tonem słodkim, ale słodkim w sposób “kocham cię, ale jeszcze słowo i zginiesz w męczarniach… kochanie”. To wyjątkowo przemówiło do panterołaka i sprawiło, że zrezygnował z dalszych nalegań. Coś tam poburczał pod nosem, po czym wstał i ostrożnie wszedł do chatki. Nie zamierzał się wtrącać, był jednak ciekawy co tam się działo, co też jego sarenka tam szykowała. To co zobaczył wcale nie wyglądało miło, ale za to na pewno bardzo profesjonalnie.
        - To tak trzeba? - zapytał, widząc naręcza chirurgicznych narzędzi, które wyglądały jak przyrządy do tortur. - Bo wiesz, jak się w mojej bandzie szyli, to mieli takie długie białe nitki i takie zakrzywione igły i to wszystko. No i jeszcze szmata i wóda, nie? Ale to do czego jest… - zapytał, wskazując na specjalistyczne szczypce. Przerwał jednak pytać, gdy dostrzegł, że Kavika mogła się przez niego zdekoncentrować, a tego by nie chciał, bo na pewno byłaby zła. Stał więc pod ścianą i obserwował z zaintrygowaniem, które objawiało się w ruchach jego ogona.
        - Jasne! - zapewnił zaraz, gdy uczona kazała mu się położyć. Rozłożył się na kocach i chwilę pokręcił, by się wygodnie umościć na tym prowizorycznym stole operacyjnym.
        - Ty tu jesteś szefową - oświadczył po tłumaczeniu do czego służyło kadzidło. Nie zwęszył podstępu, lecz w zawoalowany sposób wyraził zapewnienie “oddaję się w twoje ręce”. Udał jej bezgranicznie i nawet gdyby dała mu coś usypiającego na czas zabiegu bez pytania go o zdanie, jakoś by to przełknął, tłumacząc sobie, że najwyraźniej tak musiała, a on był po prostu za głupi, by mu to tłumaczyć. No bo przecież uczona przez to była uczoną, bo była mądrzejsza od inny, a już na pewno od takiego niepiśmiennego bandyty.
        - Do dzieła, sarenko - zachęcił na koniec Kavikę i już bezwarunkowo poddał się jej zabiegom. Ręce włożył pod głowę, zamknął oczy i spróbował się rozluźnić. Dymiące zioła na pewno w tym pomagały, bo jego kocie zmysły zostały przez nie skutecznie przytępione, ale nie uśpiły go całkowicie - cały czas był świadomy tego, co działo się wkoło. Z początku nie było najgorzej, bo Kavika tylko przemywała jego rany, ale potem zrobiło się już niemiło, bo w ruch poszła igła. Mimo to bandyta starał się dzielnie trzymać i nie robić problemów - nie wyrywał się, nie krzyczał, nie ględził. Do bólu był przyzwyczajony na tyle, by znosić takie zabiegi na żywca, co wcale nie znaczyło, że były one dla niego przyjemne. Czego się jednak nie robi, by zaimponować swojej kobiecie? Pewnie zniósłby o wiele gorsze rzeczy, by pokazać jaki jest twardy.
        Największy kryzys zaczął się, gdy Kavika przystąpiła do zszywania tej nieszczęsnej rany na udzie - to już bolało jak cholera! Panterołak spinał się i trochę wiercił, ale uspokoił się, gdy trochę zmienił pozycję i skóra wokół rany napinała się w inny sposób. Dobrze współgrał z operująco go kobietą, zupełnie nie zwracając uwagi na otaczający go świat… I już wkrótce było po wszystkim. Kavika przemyła na koniec zszyte miejsca i posprzątała po tej małej operacji, a leżący na kocach bandyta wodził za nią oczami lekko zamglonymi działaniem kadzideł.
        - Dzięki, sarenko - powiedział do niej cicho. Z czułością pogładził ją po dłoni, gdy sięgała akurat po jakieś narzędzie leżące blisko jego ręki. Nie miał jednak sił, by protestować, gdy kazała mu odpocząć.
        - Hej, ale ty też powinnaś - zauważył, łapiąc ją za palce z zamiarem przytrzymania jej na posłaniu by zdrzemnęła się obok niego. Chwilę po tym obrócił się na ten mniej ranny bok, skulił i zaraz zasnął. Przy każdym oddechu cicho sapał, co świadczył o tym jak bardzo był zmęczony, sen był więc jak najbardziej wskazany, a jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że przyspieszy on bez wątpienia regenerację, zysk był podwójny. Gdyby tak jeszcze sobie pojadł przed spaniem to by było idealnie! Całe szczęście jeść dostanie wkrótce - wtedy wróci do pełni sił, nawet jeśli na zagojenie się ran przyjdzie mu jeszcze trochę poczekać!
        Jak dobrze, że wszystko zaczynało się układać.
        Chociaż czy na pewno?
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika łagodnie uśmiechała na ostatnie czułe gesty panterołaka, któremu niewiele trzeba było by usnął na rozłożonej pościeli. Nie miała serce go zganiać na łóżko, nie istniała zresztą aż tak wielka potrzeba, najważniejsze aby się wyspał. Siedziała przy nim do moment, aż nie zyskała pewności, że zasnął. W tym czasie głaskała ciało mężczyzny, delikatnie miziała opuszkami palców jego kark albo okolice za uchem. Wydawało się jej, że nawet słyszała mruczenie, które to często załącza się już bardziej w odpowiedzi na przyjemny dotyk niż w konkretnym celu, takie obezwładniająca prośba o więcej miziania.
        Nie mogła jednak ułożyć się tuż obok niego, choć jeszcze długo zbierała się za porządki. Nie chodziło o układanie ubrań w szafie, ale o cała procedurę dezynfekcji narzędzi. Miała bzika na punkcie higieny pracy, a już szczególnie tej dotykającej obcego ciała! Zdążyła więc wykonać wszelkie skomplikowane czynności, a w międzyczasie zajmowała się także gotowaniem ogromnego kotła zupy. Fresia z jedną sprawną ręką okazywała się być silniejsza od uczonej z dwoma zdrowymi kończynami, stąd też uczona spotkała się z pobłażliwym spojrzeniem najemniczki. Niemniej jednak, to Kavkę prędzej można było uznać za dobrą gosposię, choć nie doskonałą. Pichcenie dobrze jej szło tylko ze względu na ojca karczmarza, a reszta... Reszta jej właściwie nie obchodziła. Nadal wolała składać ludzi do kupy niż cerować czyjeś gacie.
        Dopiero gdy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi dziewczyna mogła odpocząć. Przetarła czoło patrząc przez okno na zalane czerwienią niebo. Jak to możliwe, że nad wodami Rapsodii potrafi zapanować taki chaos?
        Uzdrowicielka zbliżyła się do odpoczywającego pacjenta. Delikatnie odsunęła kilka niesfornych kosmyków, które spływały na twarz mężczyzny. Zdziwiła się widząc, jak jego rysy i kolor skóry w pobitych okolicach powoli zyskują swój pierwotny wygląd. Niesamowicie szybko się regenerował, aż korciło ją by dokładnie przyjrzeć się tym bardziej poważnym ranom, ale pozostało jej tylko westchnąć. Może następnym razem. Teraz nie chciała go budzić... teraz chciała z nim jeszcze chwile pobyć.
Woda na zewnątrz delikatnie uderzała o brzeg. Kołysała się ulegając wszystkim prawom fizyki. Kavika słyszała te melodię. Szum wiatru, który przedostawał się między korony drzew. Żyła w niepewności. Nikt nie poinformował jej o tym, czy siły witalne powrócą do tego miejsca. Chciała dla niego dobrze...
        Wówczas spojrzała na Yastre. Ułożyła się naprzeciw niemu wciąż wpatrując się w męskie oblicze. Naciągnęła na niego koc, który gdzieś zgubił się podczas jego długiej drzemki, po czym z niewyjaśnioną niecierpliwością uniosła rękę panterołaka, podsunęła się bliżej do mężczyzny i „odłożyła” ramię, którym sama się przytuliła. Na krótką chwilę Yastre się przebudził, co mogła stwierdzić po tym, jak jego płatki nosa się poruszyły a zaraz po tym mocniej przytulił dziewczynę do siebie. Wymamrotał mało zrozumiałe słowa, ale to wystarczyło by domagająca się czułości Kavka mogła poczuć się spokojniej, jakby to on miał ją opuścić z jakiegoś powodu a nie na odwrót. Chciała z nim chwilę poleżeć, ale odpoczynek zamienił się w sen.

        Ocknęła się dopiero, gdy usłyszała zamieszanie na podwórzu. Kavka mruknęła nieco niezadowolona faktem pobudki i choć jeszcze niedawno sama gładziła z nietypową dla niej odwagą ramiona Yastre, teraz tylko chrząknęła zbierając się do siadu. Nie odezwała się jednak żadnym słowem, a po cichu zbliżyła się do uchylonych drzwi, na początku napotykając spojrzenie Hebana, który najwidoczniej bacznie obserwował czy aby te się zaraz nie zamkną. O wejściu do chatki mógł pomarzyć - przez obecność strażniczki Fresii nie miał szans na węszenie. Uczona wykrzywiła usta, ale szybko przekierowała wzrok na zerwane do biegu kociaki. Sora się obudziła i teraz piszczała niczym nastolatka kierując się ku krzakom.
        - Ej... - jęknęła Kavka, jakby chciała powstrzymać dwójkę niesfornych dzieci, lecz ich radość była uzasadniona. Z głębin lasu wyłoniła się zgarbiona sylwetka, a jej puchaty ogon miotał się bojaźliwie po ziemi. Uczona usłyszała kaszlnięcie oraz męski, zduszony śmiech radości.
        - Verka... - szepnęła. - Yastre! Nie powinieneś leżeć? Twoja noga... - zamarudziła widząc, jak panterołak zabiera się do wstawania. Uzdrowicielka szybkim krokiem zbliżyła się do mężczyzny chcąc skontrolować stan jego ran.
        Tymczasem do nogi Tavika przykleił się Sova, a w objęciach lisołaka odnalazła się Sora. Dziewczynka mocno przytulała mężczyznę, ale nie odważyła się polizać go po policzku widząc w ciemnościach opuchnięte i zaschnięte krwią oko. Niedawny wróg grupy wydawał się mieć nieco lepiej niż przypuszczali. Głos miał wyraźnie zmęczony, choć uśmiechał się i odpowiadał dzieciakom czochrając dwójkę po czuprynach.
        - Ble, twoje oko – skomentowała Sora.
        - Pokaż! Pokaż, pokaż, pokaż! - ekscytował się Sova.
        - Głupi jesteś! - oburzyła się dziewczynka. - Będziesz widział? - zaraz z troską spytała starszego brata.
        - Masz się całkiem nieźle... - Niski głos zwrócił uwagę Verki. Fresia zmierzyła zmiennokształtnego wzrokiem, a ten odsłonił brzuch, na którym powinna znajdować się jedna z najpoważniejszych ran. Elfka wyraźnie się zdziwiła, gdy dostrzegła gładką skórę. - O... Nie spodziewałam się... - skomentowała.
        - Ta... - odparł lisołak, który równie mocno był zdziwiony pomocą jaką uzyskał od Canabe. Wszelkie zadrapania czy siniaki wciąż malowały się na jego ciele, ale z poważnych ran pozostało mu tylko oko do wyleczenia.
        - Tavik, zaczekaj! Chyba nie masz zamiaru odejść! - krzyknęła z domku Kavka widząc niepewność w zmiennokształtnym, którego uszy rozkładały się na boki, a ogon trzymał się blisko ziemi.
        Uczona zwróciła się w stronę Yastre, w którym szukała poparcia swojej decyzji. Nie wiedziała ile w tym wszystkim złego uczynił Tavik, ale nie mogła pozwolić rannemu opuścić podwórko lekarki w takim stanie! Nie musiała przekonywać Yastre do pomocy. Oboje opuścili chatkę i w ostatniej chwili Kavka powstrzymała się by nie objąć ramienia panterołaka, a raczej jeżeli tego potrzebował to posłużyć mu jako podparcie.
        - Ojej... - zdziwiła się wieloma faktami naraz Kavka. - Chodzisz...- skomentowała, gdy sylwetka lisołaka się wyprostowała po tym, jak odstawił na ziemię dziewczynkę. - I stoisz... Canabe ci pomogła?
        - Ano... - odpowiedział krótko Verka nie chcąc zagłębiać się w szczegóły. Nie mógł nawet spojrzeć w oczy ani panterołakowi, ani tym bardziej Enthe.
        - Wiem, że jest środek nocy i niezdrowo jeść o tej porze, ale akurat tak się składa, że Yastre od kilku godzin głoduje w zamian za mocny sen. Najpierw więc coś zjecie, a potem obejrzę twoje oko – zaproponowała z uśmiechem Kavka i choć Tavik był bardziej skłonny odmówić pomocy to burknięcie miotające się w jego brzuchu było bardziej dosadne niż jakiekolwiek słowa.
        - Faceci – burknęła Fresia krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Yastre najpierw zgrywał mega twardziela - przed walką nie było nikogo, kto byłby w stanie go pokonać, mógł rozwalić wszystkich, którzy stanęli mu na drodze. Po walce nadal się trzymał, nie trzeba go było prowadzić ani asekurować, bo szedł pewnie i nie zostawał w tyle, ale też nie szedł na przedzie grupy. Później jeszcze trochę stracił na swojej samczej sile - pozwolił sobie na rozluźnienie i okazanie, że coś go boli. A na koniec zupełnie schował dumę do kieszeni, pozwalając by to Kavika się nim zaopiekowała i by opatrzyła jego rany. Był szczery, nie udawał by poprawić swoje samopoczucie i gdy udawał, że go nie boli, da radę i wszystko w porządku, robił to ze względu na innych, by się nie bali i czerpali siłę z jego siły. Czemu jednak miałby dalej zgrywać twardziela, skoro już było po wszystkim? Teraz, gdy był już opatrzony, a niebezpieczeństwo zostało za nimi, nad magiczną sadzawką, mógł cieszyć się tym, co było dla niego najważniejsze: towarzystwem jego słodkiej Kaviki. Dlatego tak nalegał, by położyła się z nim, bo choć nie miał siły na namiętności, chciał po prostu być przy niej. Nie puścił jej i był twardy… Tak długo aż sam nie zasnął - niestety jej rozluźniające zioła zdziałały cuda na jego osłabione ranami i walką ciało, posyłając go w objęcia snu znacznie szybciej, niż sobie tego życzył. Dzięki temu Kavika miała chwilę spokoju by zaspokoić swoją potrzebę porządku. A on w tym czasie odpoczywał…
        Uczona kładąc się obok panterołaka mogła odnieść wrażenie, że spał on naprawdę głęboko, bo aż sapał nabierając oddechu, a jego ramię było ciężkie jak kłoda, tak się zdołał rozluźnić. Lecz gdy ona położyła się obok niego, okazało się, że bandyta jednak zachował resztki czujności, ale nie zerwał się jak do ataku, tylko chyba od razu poznał, że jego sarenka w końcu zdecydowała się do niego dołączyć. Nie dał jej szans na to, by się rozmyśliła - zaraz objął ją i przygarnął do siebie. Nie otwierając oczu pocałował ją w czoło i zamruczał.
        - Dziękuję - szepnął, bo chyba wcześniej jej nie podziękował za to jak się nim zajęła. A może podziękował? Niech to, by tak zmęczony, że nie pamiętał, ale to nieważne, mógł podziękować drugi raz. I trzeci i czwarty i dziesiąty też, bo naprawdę miał za co. Teraz jednak… spać.

        I w końcu Yastre zasnął tak głęboko, że nawet nie usłyszał zamieszania na dworze. Może to dzięki instynktowi tak się stało - po prostu coś mu podpowiadało, że nie nadciąga niebezpieczeństwo, można więc odrobinkę dłużej pospać… Z czego chętnie korzystał. Co więcej gdy Kavika chciała wstać, z początku stawił jej zdecydowany opór i nawet coś tam mruknął z niezadowoleniem, ale w końcu uczona dała radę wysmyknąć się z jego ramion.
        - Mmmm, wracaj do mnie - mruknął, niemrawo łapiąc ją jeszcze za ubranie, które i tak dało się bez problemu wyrwać z jego uścisku. Gdy to się Kavice udało, bandyta jeszcze trochę po omacku wodził wokół siebie ręką, próbując ją odnaleźć, ale gdy to się nie udało w końcu otworzył jedno oko. A potem drugie i ziewając z szeroko otwartymi ustami podniósł się na łokciu.
        - Kavika? - wezwał rozespanym wzrokiem uczoną, a gdy zobaczył ją na tle okna, przez które do środka sączyło się światło księżyca i gwiazd, jak jej krucha sylwetka zdawała się być wręcz nierealna, taka delikatna i urocza, aż zamruczał z zadowolenia.
        - Ładnie wyglądasz - powiedział do niej niskim głosem, który wybitnie zwiastował chęć na pieszczoty. Aż jego ogon obudził się do życia i lekko podrygiwał pod kocem. W końcu jednak do bandyty dotarło, że coś się działo i zaczął gramolić się z posłania.
        - E tam, dam radę - zbagatelizował swój stan, gdy Kavika zaprotestowała i kazała mu dalej leżeć. - Nic mi nie jest, dzięki tobie - oświadczył i wykorzystując element zaskoczenia skradł uczonej całusa jak na prawdziwego bandytę przystało.
        - Chodźmy - uznał, gdy już stanął na nogi. Widać było, że chciał się przeciągnąć, ale ze względu na szwy się powstrzymał. Trochę był obolały i zastany od spania na podłodze, ale sen naprawdę dobrze mu zrobił i sporo ran zdążyło już w miarę się wygoić, mógł więc chodzić, choć może jeszcze nie dokazywać jak to miał w zwyczaju.

        Na zewnątrz Yastre wyszedł tuż za Kaviką. Powinien tak naprawdę wyjść pierwszy, na wypadek gdyby ktoś tam na nich czyhał, ale słysząc okrzyki dzieciaków wiedział, że jest bezpiecznie. A co więcej jego urocza blondyneczka poczuła zew powołania widząc rannego lisołaka i on nie miał chyba już nic do gadania, jedyne co mógł zrobić to ją wspierać i właśnie to zamierzał uczynić, bo ona była bardzo mądra i na pewno wiedziała co robi.
        - Właśnie, Tavik, weź się nie wygłupiaj tylko chodź tu - zawtórował dzielnie Kavice. Widząc, że ona chce go wesprzeć, skorzystał z tej sposobności, lecz zamiast podeprzeć się na niej by wygodniej mu było iść, otoczył jej wątłe barki ramieniem i przygarnął ją do siebie. Oczywiście w ramach wsparcia psychicznego! Dla siebie i dla niej.
        - Jak się trzymasz? - zapytał lisołaka, tak po prostu, jakby byli kumplami, a nie niedawnymi wrogami. - Dzieciaki bardzo za tobą tęskniły, żyć normalnie nie dawały - oświadczył, potwierdzając tylko to, co było i tak widoczne jak na dłoni.
        - No dobra - uznał w końcu bandyta, gdy Efne już odpowiednio zachęciła lisołaka perspektywą ciepłego posiłku. - Chodź, nie ma co się opierać, pensjonarką nie jesteś. Idziemy jeść i pogadamy. A Kavika cię poskłada elegancko, spokojna głowa, ma wielki talent - oświadczył, pokazując jako przykład to jak poszyła jego nogę, po czym obrócił się razem z uczoną w stronę chatki i tam się udał, jakby naprawdę nic się nie wydarzyło i nie miał powodów, aby gniewać się na Verkę albo chronić przed nim plecy. Musieli pogadać, najwyżej wtedy dadzą sobie po mordach.
        Już w chatce Yastre nabrał nowej energii, bo poczuł zapach jedzenia. Zaraz chętnie podszedł do wiszącego nad paleniskiem gara i z przyjemnością zaciągnął się aromatem.
        - O ja cię, ale to musi być dobre - oświadczył, już sięgając po chochlę by skosztować potrawki, ale zawsze czujna Fresia dała mu po łapach.
        - Ała! - oburzył się zmiennokształtny.
        - Miski daj ty niewychowany kocie - obsztorcowała go najemniczka, a bandyta uznając, że jednak trochę racji ma, faktycznie zaczął szukać jakiś naczyń, do których można by nałożyć jedzenie dla wszystkich.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika niemo uśmiechnęła się pod nosem, gdy Yastre objął ją na wysokości barków. Nazbyt udawała, że tego nie widzi tak aby jej gest nabrał charakteru żartobliwego. Nie sprzeciwiała się i w głębi serca walczyła aby nie podroczyć się jeszcze bardziej z mężczyzną wciskając w jego brzuch palce, ale uczona zaraz przypominała sobie o tym stojącym w mroku prawniku, który bacznie ją obserwował.
Gdy zbliżyli się do lisołaka i padło pierwsze pytanie z ust Yastre, Verka podniósł wzrok nieco zbity z tropu tokiem rozmowy, a już szczególnie jej klimatem.
        - Dzięki... w porządku – odpowiedział ostrożnie, a gdy bandyta wspomniał o dzieciakach ten od razu skierował wzrok ku kotołakom. Na jego twarzy, w całkiem naturalnym odruchu, pojawił się ciepły uśmiech na widok tych dwojga całych i zdrowych. Zmiennokształtny pochylił się i wyciągnął dłoń ku Sorze, po czym delikatnie pogłaskał ją po głowie na chwilę zahaczając kciukiem o jej ucho i pieszcząc, co bardzo spodobało się dziewczynce. Kavika zdziwiła się słysząc mruczenie Sory. Sova robił to zdecydowanie częściej w celach wyłudzenia czasu do zabawy albo jakiegoś smakołyka. - Mam nadzieję, że dużo nie narozrabiały... Ej, wy nie powinniście być z wujem z Nowej Aerii? Ekhm... Dobra Sova, nie wnikam.
        - Ale...! - burknął chłopczyk, ale Tavik szturchnął go przyjaźnie. Kotołak prychnął niby urażony aluzją. - Chodź z nami! Dobra ta zupa była! - nalegał również Sova.


        W chatce było przytulnie i ciepło, letnie powietrze wpadało do środka otulając gości, w tym także wciąż gniewną twarz Hebana, który nadal siedział z boku nasłuchując rozmów, co było w pierwszych chwilach niekomfortowe, ale potem jakoś wszyscy o nim zapomnieli. Verkę aż ścisnęło w żołądku na myśl, że został ugoszczony w miejscu, które jeszcze dzień temu przewrócił niemalże do góry nogami. Usiadł jednak posłusznie wciąż milcząc, choć na niedługo było mu to dane, ponieważ Kavka zjawiła się u jego boku z bandażami by okryć ranę na twarzy mężczyzny. Wychodziła z założenia, że nie wszyscy podczas posiłku będą chcieli patrzeć na poharataną skórę, a sam lis będzie czuł się nieco swobodniej. Dzieciaki zaś nadrabiały wszelką ciszę, tłukły się ze sobą i zaczepiały nawzajem Tavika, który siedział po turecku i wydawał się być tym niewzruszony. Do momentu podania mu miski kotołaki co rusz przemieniały się w ludzkie hybrydy bądź małe kocięta i wspinały mu się po plecach walcząc o większą uwagę starszego brata.
        - A myślałam, że chociaż ty je ujarzmisz... - skomentowała ponuro Fresia przyglądając się zabawie niemającej końca.
        - Koty to nocne zwierzęta – zwrócił uwagę Tavik podpierając polik na ręce, gdy Sova małym kocim pyszczkiem ciągnął go za skrawek podartego ubrania, który zapewne czymś kiedyś było bardziej konkretnym. - Mam nadzieję, że tym razem szybko się zmęczycie... - westchnął sięgając po łyżkę.
        - Ej, Tavik...
        - Huh?
        - Powiedz mi... - zaczęła słodko Sora prężąc się na nodze brata i przechylając łepek. - Jestem lepsza od Sovy, co nie?
        - Co?! Nieprawda! Zależy w czym! - żachnął się Sova. - Prawda? Zależy w czym? Ja lepiej łowię myszy!
        - A ja kiedyś złapałam królika!
        - Nie pamiętam!
        - Tavik, powiedz, że pamiętasz!
        - Na Prasmoka... Idźcie pomęczyć... e... jego, on nie wygląda na zadowolonego z życia. – Uśmiechnął się nieco podle Verka wskazując łyżką na Hebana.
        - Że jak?! O nie! Spieprzać mi stąd! Aj! Małe potwory!
        - To jak? Kto będzie lepszy i jako pierwszy upoluje jego tupecik? - zachichotała rozochocona zabawą Sora.
        Śmiech bawiących się dzieci skupił uwagę dorosłych. Kavika już czuła, że tą jedną chwilą krzyków, obdrapanych mebli oraz bolesnych jęków Hebana jest zmęczona, ale nie mogła powstrzymać tej fali ciepła obmywającej jej serce. Wpatrując się w ten chaotyczny obraz czuła spokój. Cieszyła się, że Sora i Sova odnaleźli brata i ich drogi już się nie rozłączą. Chyba. To nie miało teraz znaczenia. Byli ze sobą, tak jak ona była z Yastre. Uczona wyraźnie dała upust swoim emocjom, bo najzwyczajniej w życiu wsparła się o ramię panterołaka odrobinę przeszkadzając mu w jedzeniu. Odwróciła się do niego dopiero po chwili, posyłając mu nieśmiałe spojrzenie, choć w kawowych oczach migotały ogniki kokieterii.
        - Uważaj, bo rozlejesz zupę – mruknęła zaczepnie. - Ach, i się polałeś – zaśmiała się, po czym wychyliła do tyłu chwytając czysty ręcznik. – Ech, koty mają w sobie krew nieporządku – zażartowała wycierając klatkę piersiową i brodę pantrołaka. Na twarzy uzdrowicielki wciąż utrzymywał się przyjemny uśmiech, choć zaraz w jednej chwili wszyscy zacisnęli zęby słysząc upadek jednego z kotów.
        - To Heban! - Sova szybko starał się zareagować na szukanie winowajcy.
        - Hę?! Ja was nawet nie tykam, tylko odganiam jak muchy przy krowim tyłku! Tak się zachowujecie!
        Tavik odstawił zupę na bok i podszedł do niesfornej dwójki. Nie chciał znać szczegółów, był zbyt zmęczony by dochodzić do czegokolwiek, ale Sora jojczała, Sova sprzeczał się z prawnikiem, a lisołak cierpliwie znosił wszelkie wrzaski.
        - Już? Skończyliście?
        - Ale to nie ja! - utrzymywał swą pozycję chłopiec.
        - Nie wiem, wybacz, nie widziałem. Może gdybym był obrócony innym profilem to bym dostrzegł – skomentował sucho Tavik i prężący klatkę piersiową chłopiec westchnął poddańczo.
        - Widzisz? Zepsułaś zabawę... - mruknął pod nosem Sova, ale zaraz obrócił głowę składając usta w niewinny dzióbek po tym, jak starszy brat przywołał go spojrzeniem do porządku.
        Lisołak chwycił obolałą dziewczynkę bardziej jak ranne zwierzę niż dziecko łapiąc ją pod brzuchem i przenoszą do wcześniej zajętego miejsca. Gdyby w tym momencie był lisem, a ona kotem to z pewnością ująłby ją pyskiem i powtórnie przeniósł do odpowiedniego miejsca. Chwilę pogawędził z kotołaczką oglądając wskazane przez nią obolałe miejsce i wspólnie ustalili, że nic poważnego się nie stało, ale miło było uzyskać kilka troskliwych liźnięć od starszego braciszka. Sova prychnął zazdrosny, ale i on został przygarnięty pod czułe ramię lisołaka.
        - Bez fochów. Zjedzcie coś i idźcie spać, o, macie moją część królika, nią możecie się pobawić. Pamiętajcie, że nieładnie tak szarżować po nie swoim domu...
        - Obiecałem Kavice jutro pomóc w sprzątaniu! - rzekł dumnie Sova.
        - To nadal nie jest argument, żebyś teraz rozrabiał...
        - Okeeeej... Ale Sora to pewnie nie zaśnie, bo spała jak kamień!
         - Ach... - westchnął lisołak od razu zwracając uwagę na dziewczynkę. Przyjrzał się jej jeszcze uważniej, aż za bardzo, co dziewczynce wyraźnie się nie spodobało. Nie za bardzo wiedziała jak ma to odebrać - jako karę, troskę czy może patrzył na coś zupełnie innego? - Bolała cię głowa? Pamiętasz wszystko? - zapytał nerwowo, niemalże naskakując na dziewczynkę.
        - Ehm... nie jestem pewna... Spałam...
        - A w wodzie? O czym myślałaś?
        - Nie wiem... - odpowiadała płochliwie dziewczynka. - Ja nie za bardzo pamiętam...
        - Jak się obudziła to od razu zdzieliła Sovę przez łeb – wtrąciła się nagle Fresia.
         - No tak... A światło? Widziałaś je?
        - Ehm...
        - Nie było żadnego światła – uspokoiła towarzystwo Kavika.
        - A powiedz co pamiętasz z tego co robiliśmy razem – mruknął ciszej Tavik do Sory.
        - Ehm... pamiętam ciocię Orę, która pokazała nam jak się robi pierniki... i jak Sova wpadł w siatkę na ryby, bo chciał zjeść łososia... wtedy go wnieśli na statek i musiałeś tam wpaść jak prawdziwy pirat żeby go ściągnąć na ląd hihi! I jak byłeś z mamą na rynku, oparłeś głowę na jej ramieniu targając ciężkie siatki...
        - Dobrze, już starczy – przerwał Tavik starając się zapanować nad emocjami, które wzbudziły się w nim na ostatnie słowa Sory.
        - Coś zrobiłam nie tak...?
        - Nie, kochanie, tylko tam było bardzo niebezpiecznie – wyjaśnił spokojniej lisołak. - Ale się obijacie z tym królikiem, bo wam go pierwszy zjem – płynnie zmienił temat.
        - To może przygotuję łóżko? - zaproponowała Kavka.
        - Wystarczy miękka poducha, bo śpią jako kociaki. Dziękuję...

        Ułożenie dwójki do snu okazało się bardzo łatwe. Sora i Sova wybrali miejsca na poduchę, a było to jedno z większych wyzwań. Dwa pręgowate kotki w pierwszych chwilach utrzymywały rodzinny dystans, ale po dłuższym czasie wtuliły się w siebie liżąc nawzajem swoje uszy i pyszczki. Tavik siedział otaczając ręką poduszkę i cicho opowiadał bajkę na dobranoc. Było mu niemiłosiernie niewygodnie na schodach, ale jedna i w dodatku niepełna opowieść wystarczyła by rodzeństwo zapadło w głęboki, niemalże kamienny sen. Heban również usnął oparty o ścianę z rozłożonymi nogami, choć przy każdym gwałtowniejszym ruchu budził się i mierzył wzrokiem towarzystwo przypominając strażnika warty, który niezbyt dobrze pełni swoje obowiązki.
        Kavika wyjrzała przez okno. Noc powoli zastępował dzień. Już od dawna nie widziała wschodu słońca nad wodami Rapsodii.
        - Wytrzymasz jeszcze chwilę? - spytała lisołaka.
        - Tak... - mruknął Verka.
        - Przy naturalnym świetle lepiej będzie mi opatrywać twoją ranę – wyjaśniła.
        - Uhm... - potwierdził cicho mężczyzna, co jakiś czas spoglądając na Yastre oraz Kavikę, która powoli czuła się nieco nieswojo we własnym domu. W końcu Verka podniósł głowę i jednym tchem, jakby zbierając się na odwagę powiedział:
        - Przepraszam.
        Enthe mrugnęła kilka kilka razy prostując przy tym plecy.
        - Chyba w żaden sposób nie potrafię wyrazić tego jak mi wstyd ani jak jestem wdzięczny... Opiekowaliście się tą dwójką cały czas, a ja... kierowałem się... - Verka opuścił głowę ciężko wzdychając.- Nawet nie wiem od czego zacząć... To nie tak, że chcę się tłumaczyć... Chciałbym, żebyś zrozumiała z czym wiąże się zagajnik – wyznał lisołak wyraźnie naruszonym wysiłkiem głosem.
        - Och... - mruknęła uczona, choć czuła, że miejsce to za niedługo zostanie jej odebrane. - Tak, nie lubię snuć domysłów. W tych kulach... były... obrazy... Jakby sceny wycięte z czyjegoś życia, ty...
        - Uhm... - przytaknął lisołak. - Część środowiska ściśle powiązana jest z wodami Rapsodii nie tylko pod względem czynników chemicznych roślin, ale także za pomocą... magii. Zagajnik to szczególnie paskudne miejsce... Otacza je lśniąca mgiełka, bujne krzewy, silne drzewa, liany wierzb... Na początku całej tej historii sam nie wiedziałem, jak dużo utraci to miejsce, gdy będę starał się odzyskać wspomnienia. Uległem jego czarowi kilka lat temu. Ocknąłem się w lesie, nie wiedziałem kim jestem, nie pamiętałem czym jest świat. Dopadła mnie całkowita amnezja. Na początku uważałem, że potrafię żyć bez swojej tożsamości, ale chęć wypełnienia tej pustej przestrzeni mnie przerosła. Sam pozwoliłem zawładnąć temu uczuciu więc zacząłem węszyć. Dojrzałem szparę, którą pozwoli rozrywałem. Czułem, że mogę odzyskać swoje wspomnienia, znalazłem ciebie a potem... wystarczyło wszystkie wątpliwości utkać w dobrą przemowę by nakłonić innych z podobnym problemem do pomocy. Rose... on przez ten cały czas mi pomagał. Odnalazł tego miernego leszcza w lesie i nauczył żyć na nowo, a nawet bez tego kim kiedyś byłem... To nie miało dla niego znaczenia. Zawsze powtarzał, że i tak musiałby mnie poznać od zera... - na krótko spauzował Verka. - Chciał mnie nauczyć jak nie ulec pokusie, która echem roznosiła się w moich myślach... Ten kto odda tam wspomnienia nigdy nie zazna w pełni spokoju, a ja uderzyłem w najbardziej czułe punkty chłopaków... Wykorzystałem ich wątpliwości by namówić ich do ruszenia ze mną w podróż. Wiedziałem, że sam nie dam rady. Stałem się zapalnikiem dla przygody, która kosztowała mnie więcej niż moje własne wspomnienia...
        - Tak mi przykro... - odpowiedziała cicho Kavika i wzdrygnęła się, gdy lisołak wstał zbliżając się do wyjścia.
        - Nie powinno...
        Uczona powiodła wzrokiem za zmiennokształtnym, który wyszedł z chaty kierując się nad wodę. Mężczyzna usiadł garbiąc się i milcząc. Jego ogon miękko leżał na trawie, a uszy wtopiły się w roztargane włosy.
        - Każdy jest kowalem własnego losu – odezwała się beznamiętnie Fresia.
        - Być może... ale nie zasłużył na bycie półślepym. Nie z dwojgiem dzieci pod opieką. Przygotuję miejsce w szopie obok, to jego oko nie wyglądało za dobrze... - uznała Kavka wpatrując się w mierną i słabą duszę lisołaka.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Verka chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo jego nastrój zdradzała nie tyle jego mina, co ogon. Nad twarzą dało się jeszcze jakoś panować, ale kita była nie do opanowania, wiedział o tym każdy zmiennokształtny, lecz taktownie było o tym nie przypominać. Yastre zaś – choć na co dzień nie grzeszył ogładą – tę jedną zasadę akurat znał i stosował w życiu, kierując się zwykłą empatią. To nie zmieniało jednak faktu, że nie miał nic do lisołaka i chciał mu pomóc, dlatego nie wycofał się tak całkowicie, lawirował gdzieś na granicy życzliwości a neutralności… Tak, bo wbrew pozorom tak wyglądała panterza neutralność.
        - No widzisz: dobra zupa! – podłapał bandyta, gdy Sova opowiedział się po ich stronie w próbach zwabienia Verki do środka, by zjadł i dał sobie opatrzeć rany. Słów o wujku nie skomentował nawet słowem – lepiej nie, bo chyba wiedział, co usłyszy, a nie chciał sobie psuć humoru.

        Znalezienie całych naczyń w domu uczonej było trudne, ale wykonalne. No, może nie takich idealnie całych, bo bandyta nie wybrzydzał i brał też te lekko wyszczerbione, bo uznał, że przecież najważniejsze, by zupa nie wyciekała dołem. Jedyną osobą w towarzystwie, która mogłaby narzekać na estetykę nakrycia stołu był Heban… Więc specjalnie dla niego panterołak wybrał najbardziej koślawą i poobijaną michę ze swojej znaleźnej kolekcji. Nie od dziś wszak wiadomo, że koty - bez względu na rozmiar - są wredne.
        Sama zupa zaś była bardzo dobra, choć nie ulegało żadnej wątpliwości, że najlepszą przyprawą w tym przypadku był głód. Bandyta chętnie zajadał, ciesząc się i dobrym, ciepłym posiłkiem, i towarzystwem. Na moment zapomniał, że Verka był nadal szemranym typkiem i patrzył na niego jak na starszego brata parki kotołaczków - tak było łatwiej, weselej. A co wydarzy się później… To później. Yastre nie należał do osób, które planowały daleko w przód, bo gdy nie masz na czym budować, to i tak to wszystko przemienia się w niwecz…
        - Hehehe, nie masz z nimi szans, stary - nabijał się z lisołaka, gdy dzieciaki zrobiły sobie z niego prawdziwy plac zabaw. Fajnie się na to patrzyło, widać było, że ta trójka bardzo dobrze się znała, dogadywała, bardzo się lubili… Jak normalna rodzina. W takich chwilach bandytę dopadała krótkotrwała nostalgia, że jego to wszystko ominęło, gdy był dzieckiem. Szkoda, że nie trafiła mu się bardziej wyrozumiała rodzina, ktoś odważniejszy, kto nie bałby się stawić czoła plotkom i kłopotom… Może wtedy miałby swojego starszego brata, z którym tak by się bawił. I siostrę! Tak, pamiętał, że w jego rodzinie byli i chłopcy i dziewczynki, lecz gdy próbował sobie przypomnieć ich twarze czy imiona… Nie potrafił.
        Ciepło i bliskość drugiej osoby wyrwała bandytę z nostalgii - jego wybawicielką była Kavika, która oparła się o jego ramię. Yastre zezował na nią z czułością, cały czas wiosłując jednak łyżką w zupie, co szło mu gorzej z każdą kolejną porcją. Leniwie, niby bez żadnego konkretnego celu, rozluźnił dłoń, którą przytrzymywał sobie miskę i ją opuścił. Zamiast jednak wesprzeć rękę na własnym udzie, z typową dla siebie czułością złapał uczoną za kolano, czego nie był świadomy nikt oprócz niej… Nie udało mu się jednak sprowokować ją, by odpowiedziała na zaczepkę, bo zamiast spłonić się czy uśmiechnąć do niego, uczona nagle zainteresowała się tym, że trochę zupy skapneło mu na brodę. Przeklęta zupa, nie mogła przez chwilę utrzymać się w łyżce?! Zupełnie zabiła klimat…
        - Ej no, wcale nie! - obruszył się teatralnie, gdy Kavika wycierając go poczyniła uwagę o byciu nieporządnym. - Koty to jedne z najczystszych stworzeń na świecie, to że nie lubimy wody o niczym nie świadczy!
        - Nie wszystkie nie lubią wody - wtrąciła się jak zawsze uprzejmie Fresia.
        - Nie psuj mi argumentów! - zirytował się na nią panterołak.
        Głuchy odgłos małego ciałka uderzającego o podłogę przerwał tę wymianę zdań. Na moment wszyscy skupili się na biednej Sorze i zamieszaniu wokół niej i jej brata. Gdyby w tym momencie Kavika spojrzała na panterołaka, mogłaby zobaczyć jego rozmarzone, maślane spojrzenie utkwione w trójce rodzeństwa - te oczy wyrażały wielkie pragnienie, by być na miejscu Verki, by też móc zajmować się takimi małymi kociakami… Ale to pragnienie nie zostało wyrażone przez bandytę na głos. Z jego gardła dobyło się jedynie westchnienie, po którym pokręcił głową i wrócił do jedzenia zupy, bo kryzys został przecież zażegnany.

        Po położeniu kotów spać Yastre wyciągnął się wygodnie na ławie, grzejąc stopy przy ciepłym palenisku. Cicho mruczał, bo był najedzony, wyspany, w miłym towarzystwie - idealnie. Tak by mógł żyć, w takiej chatce na odludziu, z Kaviką i znajomymi - byłoby naprawdę cudownie. Do tego fajeczka albo kawałek domowego ciasta i w sumie mógłby uznać, że trafił do raju. Rozmowa toczyła się gdzieś tam jakby obok niego, niezobowiązujące ustalenia kiedy co zrobić.
        - Przepraszam.
        Ton jakim odezwał się Verka, atmosfera, która się zaraz wytworzyła, sprawiły, że panterołak usiadł zupełnie inaczej - normalnie, opierając dłonie na kolanach i bardzo uważnie patrząc na przemawiającego zmiennokształtnego. Im dłużej słuchał, tym bardziej ściągał brwi i tym poważniej wyglądał. Dość powiedzieć, że nie podobało mu się to co usłyszał - Verka brzmiał jak podły manipulant, który w imię własnych korzyści przestał przejmować się całą resztą. Bandyta jednak go nie skreślał, bo może jednak lisołak był tylko zagubiony, a to tamci goście wykorzystali źle to, co on im pokazał… No tak to wyglądało, lecz i tak Verka nie zachował się w porządku. Yastre spojrzał jednak kontrolnie na Kavikę - czy ona również tak myślała? Na jej zdaniu mógł polegać, bo była bardzo mądra, na pewno więc wiedziała co sobie o tym myśleć. A jak nie to trzeba było poradzić sobie ze swoim prostym sposobem na główkowanie…
        - Ej, ale weź, nie mogło być tak źle… - próbował dyskutować, lecz lisołak powlókł się na zewnątrz. Bandyta wstał ze swojego miejsca i patrzył za odchodzącym Verką przez okno. ”Wygląda jak siedem nieszczęść i to jeszcze mokrych!”, ocenił. I choć mu współczuł, wiedział, że powtarzanie “przykro mi” nic nie da…
        - Kavika... - zwrócił się do uczonej szeptem, by nie pobudzić reszty. - Idę pogadać z Verką i ten... jakby co nie wychodź. Chyba musimy po męsku pogadać.
        Panterołak położył dłoń na ramieniu blondynki i dał jej całusa nim wyszedł na zewnątrz, cicho zamykając za sobą drzwi. Kavika mogła obserwować go przez okno - dojrzałaby, jak bandyta zbliża się do rannego lisołaka i staje nad nim wsparty pod boki. Coś powiedział, a mowa jego ciała nie świadczyła wcale, aby ta rozmowa miała być przyjemna. Był wsparty pod boki, napinał mięśnie, dominował... To wzbudzało niepokój, gdy widziało się skulonego przed nim rudzielca...

        - Te, Verka - zawołał go bandyta tonem osoby dążącej do bójki. Od jego zamiarów nie odwiodło go zbolałe spojrzenie zmiennokształtnego - musieli sobie coś wyjaśnić...
        - Długo zamierzasz się tak mazać? - dopytywał go Yastre. - Siedzisz tu jak zbolała królewna, weź rozluźnij tyłek, bądź facetem.
        Lisołak nie odpowiedział, jedynie obrócił wzrok, całym sobą prosząc "daj mi spokój". Niedoczekanie, Yastre nie zamierzał mu odpuścić.
        - Słuchaj no! - warknął. W mgnienie oka dopadł Verkę, złapał go za kołnierz i przywalił mu otwartą dłonią w pysk, łaskawie celując w policzek po stronie, gdzie nie miał uszkodzonego oka.
Verka nie był jednak typkiem, który by tak pozwalał się bić. Wywiązała się szamotanina, lecz panterołak miał przewagę, bo był silniejszy, większy i bardziej zawzięty. Po kilku celnych ciosach pięścią było po wszystkim - Verka leżał, a Yastre klęczał obok, trzymając się za obity policzek.
        - No i kurna o to chodzi! - krzyknął bandyta. - Co ty sobie kurna wyobrażasz?! Siedząc tu i biadoląc nic nie zmienisz, a martwiąc się przeszłością też nic nie osiągniesz! Wysmarkaj nos i zajmij się sobą, zajmij się dzieciakami, kurcze blade. Walcz, bo widzę, że jeszcze potrafisz. Ale nie walcz z tym, czego już nie zmienisz.
        Yastre zrobił przerwę. Pociągnął nosem i wytarł go wierzchem dłoni, przez moment gapiąc się na spokojne wody jeziora.
        - Ci goście mieli swój rozum - oświadczył. - I weź, wcale nie byli dobrzy. Bo gdyby byli, nie biłbyś się na koniec z nimi. Nie porwaliby Kaviki, nie atakowali, nie byłoby tego całego cyrku. Ja wiem, jesteś porządnym gościem i cię to gryzie, ale naprawdę, uszy do góry, bo masz dla kogo żyć i nie byłeś w tym wszystkim taki zły, nie? Masz dzieciaki i masz nas, poradzimy sobie, nie? No. A teraz wstajemy, co?
        Bandyta podniósł się jako pierwszy i podał lisołakowi rękę, by pomóc mu wstać.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavika zwróciła twarz ku Yastre, gdy uznał, że pójdzie porozmawiać z przygnębionym lisołakiem. Uczona uśmiechnęła się, choć w jej oczach można było dostrzec wyraźne zmartwienie stanem Verki. Po otrzymaniu od ukochanego całusa brwi dziewczyny ściągnęły się do środka w zaniepokojeniu. Dlaczego zastrzegł by nie wychodziła?
        - Co? A... e... Ya... - jąkała się uzdrowicielka, ale drzwi za panterołakiem zamknęły się.
        Wzburzona Enthe wstała ignorując nieporządek po obiedzie i zbliżyła się do okna, przy którym również znalazła się Fresia. Elfka nic nie mówiła. Wspierała się o biurko i mierzyła wzrokiem wykładowczynię. Kavka wlepiła w spojrzenie w dwójkę mężczyzn. Bardzo nie podobała się jej sytuacja jaką widziała! Nie musiała być zwierzęciem by dostrzec dominację panterołaka, sama zresztą była zazwyczaj ofiarą kulącą się przed panem doktorem, inżynierem, profesorem oraz innym gościem ze skrótem przed imieniem. Uczona nerwowo zastukała palcami o parapet, a Fresia naciskała blondynkę spojrzeniem.
        Nagle bandyta uderzył Verkę! Wzburzenie szybko zawładnęło uzdrowicielką.
        - Yastre! - syknęła starając się nie budzić dzieci.
        Uczona zerwała się i chwyciła klamkę, ale nie otworzyła drzwi. W miejscu przytrzymała ją Fresia, która zacisnęła dłoń na ramieniu blondynki.
        - Powiedział „jakby co, nie wychodź” - upomniała ją elfka.
        Kavika prychnęła oburzona zachowaniem najemniczki i po raz drugi ruszyła klamką, ale Fresia była zdecydowanie silniejsza i jedno szarpnięcie starczyło by przywołać blondynkę do porządku.
        - Mam obudzić Hebana?
        - Ty mi grozisz Hebanem? - wzburzyła się Kavka, choć utrzymywała cichy ton kłótni.
        - Na Prasmoka, ty i ten niedołężny cyrkowiec jesteście tacy sami. Dwoje dużych bachorów – poskarżyła się Fresia. - Chcesz obudzić dzieciaki?
        - Nie chcę, dlatego mnie puść!
        - Czasem faceci muszą dać sobie po mordzie, nic na to nie poradzisz – tłumaczyła elfka.
        - Gówno mnie obchodzą ich męskie sprawy! Jego oko! Wiesz jakie ciśnienie mogło powstać w czaszce?! O Luanelino, trzymaj je w oczodole! Mam nadzieję, że mu nie wypłynęło! Agh, nie pozwolę by oślepł, bo "muszą sobie dać po pysku"!
        - Myślę, że będzie szczęśliwy będąc ślepy, ale gdy ktoś da mu po mordzie niż z okiem oraz dołem na barkach. Faceci to debile, wolą być ślepi, ale z honorem, który w pokrętny sposób pojmują. Pogódź się z tym, mężczyzna nie równa się rozsądek – tłumaczyła uparcie Fresia.
        - Na Prasmoka, oni się zaraz tam pozagryzają! - spanikowała Kavka chwytając ramiona elfki i potrząsając nią. - Normalnie go zabiję! - mówiła przez zaciśnięte zęby Kavka.
        - O matko - wzdychała bezwładnie elfka.

        Verka wspierając się na przedramionach nie spoglądał na panterołaka, który przy nim przyklęknął. Lisołak nacisnął płatek nosa, by wydmuchać w mało elegancki sposób cieknącą krew, po czym z warknięciem przetarł twarz. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się z irytacją w trawę zaciskając zęby i ukazując je przeciwnikowi, jakby wciąż nie dawał za wygraną. Oj, bardzo chciał przywalić Yastre, nawet jeżeli z kolejnym ciosem sam miał stracić przytomność.
        „Nie walcz z tym czego nie zmienisz”, te właśnie słowa zwróciły uwagę starszego brata. Uszy Tavika ponownie oklapły w dół, ale tym razem jego spojrzenie nie wyrażało agresji a bezsilność zmieszaną ze zdziwieniem. Gdy Yastre spojrzał na wodę, wzrok lisołaka ostrożnie skierował się w tym samym kierunku. Jego głowa opadła i Verka cicho westchnął.
        - Niby to wszystko wiem... - powiedział Tavik ponownie wpatrując się w gładką taflę wody. - Tylko czasem to takie skomplikowane.

        Lisołak przyjął pomocną dłoń panterołaka, ale spiął się gdy z chatki dosłownie wystrzeliła Kavka. Uzdrowicielka jednak nie wyszła poza ganek tylko z zaciśniętymi pięściami wpatrywała się w dwójkę nad jeziorem. „Zabiję”, powtarzała w myślach, jakby chciała w ten sposób się uspokoić. Na tej świętej ziemi ludzie (i nieludzie) mają wychodzić jak najbardziej zdrowi, a nie okaleczeni! Fresia odetchnęła. Pierwszy raz nie mogła utrzymać blondynki w miejscu, ale na tyle długo się z nią sprzeczała, że Enthe nie zdołała przerwać męskich "pogaduszek". Kavka obróciła się i przyjęła skrzynkę, którą podała jej elfka, a następnie skierowała się w stronę wspomnianej wcześniej szopy.
        - Chodź ze mną zanim im obu natrzaskam do łbów – mruknęła pod nosem uczona, a idąca za nią krok w krok najemniczka dała znać mężczyznom by lepiej zostali w miejscu i dali uspokoić się uzdrowicielce.
        - Oj, chyba się odrobinę zdenerwowała – zauważył Verka nieco rozbawiony znacznym przeczuleniem Kavki na temat prozdrowotnego stylu życia. - Przejdzie jej i ten... - Lisołak podrapał się nerwowo po głowie wprowadzając krótką pauzę. - Dzięki... Choć trochę bolało - zażartował głaszcząc się po policzku.


        Enthe przygotowywała się do zabiegu przełykając złość i nadchodzący wybuch. Musiała wykląć wszystkie męskie zapędy. Układanie, przygotowywanie, zaparzanie i inne obowiązki związane z nadchodzącą operacją, jak i nawet rozłożenie prowizorycznego namiotu medycznego, pozwoliło odzyskać jej równowagę. W końcu dało się usłyszeć krótkie westchnięcie Enthe potwierdzające hasło „nieważne”.
        - Chodź – Kavka zwróciła się do Tavika, który dla przeczekania złości uzdrowicielki zajmował czas Yastre.
        - Mógłbyś... mi pomóc? - uczona cicho zwróciła się do Yastre. Chciała ukryć swoją nieśmiałość pod czysto profesjonalnym tonem, ale jej dłonie szybko odnalazły ratunek wokół ramienia panterołaka, a twarz zakryły niesforne blond loczki maskując tym samym delikatny rumieniec. Gdy doszli do namiotu najpierw odpowiednio przygotowała lisołaka. Kazała mu zdjąć stare ubrania i podała świeże spodnie. Następnie kazała mu się dokładnie umyć i w tym czasie Kavka jeszcze dopieszczała pomieszczenie i zioła. Gdy Verka był gotowy skierowała go do namiotu instruując o dalszych poczynaniach. Zostawiła rudzielca na chwilę samemu sobie, po czym zwróciła się ze srogim spojrzeniem do Yastre.
        - Chcę, żebyś mi pomógł, ale żebyś to zrobił musisz coś dla mnie zrobić. – Głos kobiety był jak najbardziej poważny. - Świeże ubrania czekają na ciebie w szopie, ale musisz się... umyć. Inaczej nie wpuszczę cię do namiotu i mi nie pomożesz – powiedziała okrutnie dosadnie uczona.
        Przerażenie jakie pojawiło się w oczach Yastre było, co najmniej wymowne. Przez chwilę jeszcze czekał na jakieś „ale”, które nie nadchodziło. Potem wydawało się, że starał się zrozumieć co mówi jego ukochana blondyneczka. Aż w końcu odpowiedział:
        - No weź, sarenko...
        Kavika spodziewała się takiej odpowiedzi oraz mydlącego, kociego spojrzenia, które powoli zarysowywało się na twarzy Yastre. Enthe chrząknęła, spanikowała, ale było coś bardziej dręczącego jej duszę niż sprzeciw względem złotych oczek ukochanego – zarazki.
        - Masz tu mydło antybakteryjne i ręcznik, doleję ci ciepłej wody, żebyś się nie puszył. – Kavika zgrywała twardą.
        - No weź no, Kavika, nie wystarczy, że się wyliżę? - Usłyszała za swoimi plecami.
        - Nie - odparła na tyle stanowczo, na ile pozwalało odmówienie kotu. - Ja w tym czasie uśpię Verkę, w razie co to wołaj.
        To była zła decyzja. Tak jak obiecała dolała ciepłej wody do dużej miski. Jeżeli panterołak wolał paradować na łonie natury przy jeziorze nie miała zastrzeżeń, aczkolwiek przed samym namiotem wielokrotnie uczyniła mu oględziny względem czystości odsyłając go raz po raz.
        Jednak zanim nastąpiło jego porządne wyszorowanie musiała utrzymać anielską cierpliwość. Pozostawiając panterołaka z mydłem wkroczyła do namiotu, gdzie krótko opowiedziała o nadchodzącym zabiegu swojemu pacjentowi. Verka wydawał się być opanowany, co jej właściwie nie dziwiło. Męska rozmowa męską rozmową, podobno podniosła go na duchu (ona nadal tego nie pojmowała!), ale nie wyleczyła do cna zbolałej duszy. Lepiej dla niej. Nie przejmował się tak bardzo, jakby mógł, albo faktycznie ze stoickim spokojem podchodził do tematu opatrywania jego oka. Okolicy, której naruszenie przerażało, wręcz paraliżowało i wzbudzało ataki paniki. Uczona miała jednak łeb na karku oraz zapas roślin, dzięki którym była w stanie stworzyć recepturę znieczulającą bez użycia magii. Nie była doskonała. Miała nadzieję, że tym razem jej pacjent się nie obudzi się w trakcie zabiegu, ale też nie panowała nad magią. Uważała to zresztą za nieetyczne doprowadzenie pacjenta do apatii albo nieświadomości otoczenia przy użyciu zaklęć, a też nie należała do grona osób nie zapoznanych z tematem. Również w zanadrzu miała towarzyszyć jej woń kadzidła rozluźniająca mięśnie i nie po to by ogłupić ją a Verkę. Przykładając więc nasączony specyfikami materiał do ust i nosa Tavika musiała co jakiś czas wychodzić z namiotu by skontrolować Yastre. W końcu pozwalała się wołać.
        - Kavika, tak mogło by być?! - krzyknął Yastre.
        Uczona wstała i wychodząc z namiotu zbliżyła się do panterołaka.
        - Ledwo się obmyłeś – rzuciła z wyrzutem, po czym wróciła do namiotu dociskając szmatkę do ust Verki. Jego powieki stawały się cięższe.
        - A teraz?!
        Uzdrowicielka ponownie opuściła pacjenta wracając do Yastre.
        - Użyłeś chociaż tego mydła? Masz, tu jest szczotka do ciała, możesz sobie ją spienić – zaproponowała wracając i tak jeszcze kilka razy.
        Aż do momentu, w którym sama kazała podchodzić bandycie do namiotu by nie musiała tyle razy przechodzić takiego kawału drogi. W końcu, przy którejś kontroli, Kavka zgodziła się wpuścić ukochanego do namiotu. Oczywiście musiał jeszcze przejść kolejne procedury, jak dezynfekcja dłoni, założenie rękawiczek czy czepka na głowę, umocowanie zawiniątka do ust by przypadkiem się nie naćpał oraz tym podobne, i zanim usiadł u boku nieprzytomnego Verki minęło kolejne pół godziny.
        - Nie możesz spanikować ani razu, choćby spiekły mi się policzki, choćby krew się lała... jeżeli powiem, że masz trzymać to masz trzymać, jeżeli każę ci pociągnąć to pociągniesz. Miejmy nadzieję, że jego rana tylko wygląda paskudnie, bo nigdy nie przeprowadzałam operacji oka... które mógł stracić... - ostatnie słowa burknęła bardziej pod nosem siadając na krześle przy „stole operacyjnym”.
Kavika przez kolejne mijające minuty zachowywała się profesjonalnie, jakby na chwilę zapomniała o świecie wokół oraz o tym, że obok niej siedzi mężczyzna będący miłością jej życia. Mówiła krótko i rzeczowo, nie wyrażała niecierpliwości, gdy Yastre zastanawiał się o którym narzędziu mówi uczona. Nie posługiwała się wobec niego skomplikowanymi hasłami, raczej mówił „to długie” albo „to długie, ale krótsze od tego tego długiego”. No... mógł się trochę pogubić.
        Operacja trwała. Panterołak co jakiś czas wyrzucał do wiadra szmatki zalane krwią. Przez chwilę trzymał szczypce, jego niecierpliwość oraz nadpobudliwość ruchowa musiały czekać, ale jego dłonie w pewnym momencie stały się wolne.
        - Yastre... - mruknęła Kavika przenosząc na mężczyznę spojrzenie. - Mógłbyś... upuścić odrobinę krwi do tego naczynia? - spytała uczona, ale w jej głosie było słychać pewną wątpliwość. Jakby jej intencje nie do końca były czyste. Wiedziała, że się zgodzi, ale dla ukrycia własnych obaw ponownie skupiła się na swoim pacjencie.
        - Dlaczego faceci muszą się tłuc? - spytała po chwili milczenia nieco zirytowana. Nie umiała tego pojąć. Dla kogoś kto nade wszystko ceni zdrowie to nie było do przyjęcia!
        - Dlaczego to musi być takie skomplikowane? - mruknęła przeciągając igłę z nicią przez policzek Verki. - Nie rozumiem co takiego wyjaśniającego jest w trzaskaniu sobie po mordzie. On mógł stracić oko! - trajkotała. - Weź no tu dociśnij.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Verka mógł sobie warczeć, pokazywać kły i stroszyć kitę, ale panterołak i tak wiedział, że wygrał i to już tylko obrona resztek honoru, takie grożenie “czekaj no, kiedyś się odegram, a w ogóle to gdybym nie był taki obity już wcześniej to byś mnie wtedy popamiętał”. Tatarata - nawet gdyby obaj byli wyspani, wypoczęci i zadowoleni, to Yastre skułby mu gębę, bo był silniejszy i koniec. Na dodatek bandyta miał wyższe morale i robił to w dobrej wierze, by podnieść lisołaka na duchu. Może wiedział, że Kavice się to nie spodoba, ale to naprawdę tak działało - Verka miał w sobie wiele złości, która nie znajdowała ujścia. Kobiecie mógłby się przytulić do piersi i wypłakać, a z facetem musiał się pobić, pozwolić by para zeszła z niego przez agresję, która była przecież mężczyznom wrodzona. Nie zrobili sobie krzywdy, bo nie o to chodziło - kilka siniaków i otarć i to wszystko. Bandyta zresztą brał troszkę poprawkę na jego stan i starał się celować daleko od głowy, by mu tego oka nie rozwalić.
        - Niby tak, ale ogarniesz to, bo nie jesteś sam - oświadczył dumnie bandyta, jasno dając do zrozumienia, że Tavik mógł liczyć i na niego, i na Kavikę i generalnie na ich małe dziwne stado. W końcu lisołak mógł już doświadczyć pomocy z ich strony.
        Lecz to jak nagle uczona wyskoczyła na ganek sprawiło, że obaj zmiennokształtni aż podskoczyli - z tak wściekłą kobietą, nawet tak małą, nie meliby najmniejszych szans!
        - Jakby co ja ją zajmę a ty wiej! - rzucił szeptem panterołak, nie wiadomo na ile żartem, a na ile serio. Całe szczęście planu nie trzeba było realizować, bo Kavika jakoś się opamiętała i oni mogli odetchnąć z ulgą.
        - No, jakoś ją najwyżej udobrucham - uznał Yastre, nim Tavik tak nagle mu podziękował. Bandycie zrobiło się bardzo miło, ale nie potrzebował wcale takiego potwierdzenia tego, że jego metody podziałały - to akurat widział po subtelnej, ale na swój sposób wyczuwalnej zmianie w postawie lisołaka.
        - E tam, wyliżesz się - uznał, klepiąc Verkę po ramieniu, ale delikatnie, by broń boże nie uszkodzić go jeszcze bardziej i nie dołożyć przy okazji roboty Kavice, bo za to by pewnie oberwał po uszach jeszcze bardziej, niż już go to czekało.
        Później obaj zmiennokształtni - widząc już co się święci i wiedząc, że nie ma sensu iść spać ani za daleko odchodzić - zaczęli niezobowiązującą rozmowę, która kręciła się wokół dzieciaków. Yastre opowiadał Verce o tym co przeżył z Sovą i Sorą, w zamian słuchając o podobnych przygodach ich trójki. To był dobry temat, gdyż obaj mężczyźni mieli olbrzymi sentyment względem małych kotołaczków i mówienie o nich obojgu poprawiało humor, dzięki temu też szybciej mijał im czas i nim się spostrzegli, przyszedł czas na wykonanie zabiegu.
        - Trzymaj się, stary - rzucił Yastre, gdy Tavik odszedł razem z uczoną. Ona jednak po chwili zwróciła się do bandyty z prośbą, tak uroczo przy tym się płoniąc i obejmując go za ramię, że naprawdę nie mogła nawet myśleć o tym, że on jej odmówi.
        - Jasne, sarenko - odpowiedział jej mruczącym głosem, jakby nie prosiła go o pomoc przy zabiegu, a umycie pleców w kąpieli. Dla niego zresztą różnica nie była zbyt wielka, bo najważniejsze było to, że mógł spędzić z nią czas i być dla niej przydatny, nieważne przy czym. Oj nie wiedział jeszcze w co się wpakował…

        Mycie. Yastre mógł dla Kaviki smoka w tyłek kopnąć i nasikać mu do sadzawki, ale mycie się było prawie niewykonalne. Ale tylko prawie, bo jednak gdy to ona prosiła, bandyta był tak rozpaczliwie bezradny - dla niej mógł zrobić naprawdę wszystko… nawet… nawet umyć się. Ale tak bardzo nie chciał! Całe jego ciało broniło się przed tą traumatyczną czynnością, dlatego futro na ogonie mu się nastroszyło, a przez plecy przebiegł niemiły dreszcz. A mimo to… niech to, Kavika prosiła! Potrzebowała jego pomocy! Więc jak miałby jej odmówić…
        /t]- No weź, sarenko… - próbował mimo wszystko się wyłgać. Zebrał się w obie i zrobił najbardziej uroczą, proszącą kocią minę jaką potrafił, przymilił się jak tylko umiał, ale to i tak na nic, bo Kavika nie chciała ulec jego urokowi. O Prasmoku, ratunku!
        Nie zna świat bardziej błagalnego wzroku niż ten, którym bandyta obdarzył swoją słodką blondyneczkę, gdy ta podała mu ręcznik i mydło. Wyciągnął po nie ręce jakby parzyły i patrzył to na nie, to na nią, cały czas z przerażeniem w oczach. Sięgnął w końcu po ostatnią deskę ratunku.
         - No weź no, Kavika, nie wystarczy, że się wyliżę? - zapytał, ale ją to wcale nie satysfakcjonowało i nieustępliwie nalegała, by do mycia użyć wody i mydła.
        - Ale Kavika, kotom wystarczy własny język! - boczył się bandyta, próbując ją zastraszyć fochem, skoro nic nie dało branie na litość.
        - Na co dzień tak, ale nie przy operacji, przy której jesteś mi potrzebny! - ucięła zdecydowanie blondynka i z tym już Yastre nie był w stanie dyskutować. Westchnął boleśnie i powlókł się do miski z ciepłą wodą, jakby kazano mu się w niej utopić a nie tylko umyć. Gapił się w lekko falującą taflę, jakby jeszcze liczył, że w magiczny sposób wyparuje albo w jakiś inny sposób uda mu się uniknąć tego traumatycznego przeżycia, ale niestety, nic ani nikt nie przychodził na ratunek - kot musiał sobie jakoś z tym poradzić. Najpierw więc ostrożnie zanurzył dłonie, a minę miał przy tym taką, jakby kazano mu grzebać w trzewiach potwora, a nie tylko zamoczyć się w czystej wodzie. Jego ogon był cały czas nastroszony jak szczotka do czyszczenia butelek w jawnej manifestacji traumy, jaką panterołak przeżywał. Ale to był dopiero początek, bo już po chwili bandyta musiał zacząć myć się dalej. Przyszła mu jednak do głowy genialna myśl, że gdy trzeba oderwać rzep przyczepiony do sierści albo paster to najlepiej zrobić to szybko, by jak najmniej bolało, więc z kąpielą musiało być podobnie - dlatego błyskawicznie, na jednym wdechu opłukał się i jeszcze szybciej wytarł do sucha, po czym zaraz poleciał do Kaviki zadowolony, że tak dobrze sobie z tym poradził.
        Błąd. Wcale sobie nie poradził i nie przechytrzył uczonej, która zaraz poznała się na jego chytrym planie i odesłała go, by domył się porządnie. Bandyta chcąc nie chcąc musiał się podporządkować, więc wrócił do miski z wodą i kontynuował, tym razem mocząc się znacznie dokładniej, nawet trochę wody wylewając na głowę, czemu towarzyszyło śmieszne machanie uszkami, które były bardzo, bardzo wrażliwe. Zaraz też pobiegł na kolejne oględziny, tym razem pewny, że je przejdzie, ale i tym razem Kavika nie wpuściła go do namiotu, co więcej z pewną irytacją zapytała go, czy w ogóle skorzystał z mydła, które mu dała, a on nie miał innego wyjścia, jak przyznać się, że w istocie nawet po nie nie sięgnął.
        - Ale po mydle będę się lepił jeszcze bardziej niż bez! - próbował protestować.
        - Nie opowiadaj bzdur - wtrąciła się Fresia, która akurat usłyszała te opowiadane przez zmiennokształtnego głupoty. Siła złego na jedno: Yastre musiał wrócić do mycia się. Tym razem z mydłem!
        Gdy już katuszy nadszedł koniec i mycie zostało zaliczone, bandyta musiał się bardzo pilnować, aby się nie spocić z wrażenia, bo nie chciał przechodzić przez to po raz kolejny. Od tej pory każde kolejne zadanie dane mu przez Kavikę było dla niego niczym igraszka i zgadzał się na wszystko, nawet na ten czepek, w którym wyglądał jak idiota, a instrukcji słuchał z rzetelnością najlepszego ucznia w klasie. Ba! W całej szkole!
        - Nie no, spokojnie sarenko, wiesz, że ja się niczego nie boję… Oprócz wody - burknął jeszcze, bo przecież na pewno zostało mu to zapamiętane. Ale hej, każdy miewał jakieś wady!
        O dziwo Yastre bardzo dobrze radził sobie jako instrumentariusz Kaviki, był maksymalnie skupiony i reagował czasami szybciej, niż ona skończyła mówić. Chciał jej pomóc i też trochę przy tym jej zaimponować, dlatego jakoś okiełznał swoją energię i słuchał się jak na prawdziwej sali operacyjnej. Zaczął rozróżniać “to długie” od “tego długiego z zakrzywionym końcem” i od “tego długiego, ale krótszego od tego pierwszego”. A mimo to czasami zdarzały mu się chwile, gdy nie błyszczał intelektem.
        - Jasne! - odparł zaraz z zapałem, gdy poproszono go o krew. - Ale jego czy moją? - dopytał nagle, lekko skonsternowany.
        - Swoją! - Usłyszał natychmiast w odpowiedzi od skupionej na zabiegu Kaviki.
        - A, dobra, dobra… - zgodził się szybko bandyta i zgodnie z prośbą uczonej zaraz podzielił się swoją krwią, nie robiąc z tego tytułu najmniejszego problemu, bo przecież prosiła go o to ukochana, a dostać miał ją jego kumpel, więc to naprawdę nie był żaden problem… Poza kwestiami technicznymi, które dla panterołaka oczywiście były bardzo skomplikowane. Gdy komuś podawał swoją krew tak po prostu, rozcinał sobie opuszki palców, ale teraz miał rękawiczki. Zdjąć je czy zostawić? Może jak natnie sobie przedrapię to starczy, ale przecież wtedy będzie musiał założyć opatrunek albo po raz kolejny się myć, bo inaczej wszystko uświni! By więc niczego nie zepsuć zapytał Kavikę o instrukcje i zrobił wszystko tak jak mu kazała.
        - Ale to nie jest wyjaśniające - usłużnie odpowiedział panterołak, gdy Kavika gderała, chyba nawet nie oczekując od niego odpowiedzi. - To jest po to, by frustrację spuścić… A już, już… - zreflektował się natychmiast, gdy ta kazała mu coś docisnąć.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        - Frustracje... - bąknęła pod nosem, ale już nie drążyła niezrozumiałego dla niej tematu. Trochę pół żartem, trochę pół serio odpuściła skupiając się teraz na końcowym etapie leczenia.
        Od jej ostatnich słów nie minęło zbyt wiele czasu, gdy uznała zabieg za zakończony. Kavika skinęła głową w stronę swego pomocnika dając mu znać, że jest już zwolniony z obowiązku towarzyszenia jej. Poprosiła panterołaka o wstawienie wody, aby po raz kolejny mogła wyparzyć narzędzia. Fresia wyłożyła się na bujanym krześle niczym władczyni i zasnęła. Najwidoczniej twardo wmawiała sobie, że sen jest dla słabych, bo wokół niej leżało kilka rzeczy, które tylko na chwilę odłożyła by usiąść i odpocząć. Obecnie cicho pochrapywała z otwartymi ustami, ale przy Hebanie wciąż wyglądała jak anioł. Prawnik przebudził się gdzieś w trakcie operacji Verki, bo zamiast spać zwinięty w kulkę na podłodze wylegiwał się w łóżku uczonej. Jego brzuch wystawał spod ciasnej koszuli świecąc pępkiem oraz wylewał się poza materac. Nie było tu miejsca na dwie, spokrewnione dusze. Kavka nie przyjmowała pod swój dach osób, z którymi łączyło ją coś więcej. To była chatka lekarki, a nie narzeczonej Johansa Pedersona.
        Uzdrowicielka zawinęła brudne ręczniki i szmatki w jedno prześcieradło obiecując sobie, że szybko wszystko wypierze. Narzędzia okryła osobnym materiałem chcąc je przetransportować do chatki. Znowu układała. Zapaliła kadzidło, sprawdziła czy Tavik na pewno oddycha. Przygotowała mu wywar z dodatkiem krwi panterołaka i ustawiła na stoliku nieopodal, aby sięgnął po lekarstwo w pierwszej kolejności. Była już gotowa wyjść z namiotu, ale jeszcze na krótką chwilę usiadła na krześle, tuż przy lisołaku. Wyciągnęła w jego stronę dłoń, pogłaskała delikatnie po włosach. Zmiennokształtny zmarszczył nos, cicho wymamrotał kilka słów. Jakaś niewyjaśniona siła trzymała ją blisko rannego. Próbowała znaleźć oparcie w jego historii, punkt który mógł ich w jakiś sposób łączyć, i który miał przynieść ulgę w cierpieniu. Chciała wyciągnąć jakieś wnioski z tego zdarzenia, ale wszystkie puenty były bezsensu. Verka żałował, że zapomniał, że dał wyrwać z siebie ten kawałek duszy jakim są wspomnienia. Ona pragnęła zapomnieć o tym jednym fragmencie z życia, tuż przed ślubem, przed Rododendronią, gdy spotkała Yastre. A może na odwrót? Chciała zapomnieć, że za niedługo będzie panią Pederson?
        Na twarzy mężczyzny pojawiły się zmarszczki, jego dłoń pobłądziła gdzieś półprzytomnym ruchem w okolicę swojej twarzy odnajdując drobne palce lekarki. Kavka ujęła zagubioną dłoń i łagodnie odłożyła na klatkę piersiową pacjenta.
        - Jeszcze tylko opatrunek – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.

        Enthe wyszła z namiotu trzymając zawiniątko z narzędziami. Obdarowała Fresię nieco zdziwionym spojrzeniem, ale zaraz przypomniała sobie, że elfka (w przeciwieństwie do nich) nie miała czasu odpocząć. Należał się jej sen, a spała twardo, czego dowodem było głośne chrapnięcie jakie znienacka dopadło uszy uczonej w progu drzwi. Blondyneczka niemalże podskoczyła upuszczając wszelkie szczypce i igły na ziemię!
        W chatce zaś spotkała się z Yastre. Uśmiechnęła się do niego ciepło, po czym pośpiesznie odłożyła trzymane przedmioty na bok, aby przy nim uklęknąć. Pocałowała go w usta. Nie mogąc ugasić pragnienia bliskości nie skończyło się wyłącznie na długim pocałunku. Kavika starała się od niego oddalić, ale ich wargi jeszcze kilka razy się ze sobą złączyły.
        - Gdzie kota nie ma tam myszy harcują – zażartowała podkreślając, że jako jedyni nie śpią.
        Po tej krótkiej i intymnej chwili uczona przeszła do obowiązków, lecz tym razem wszelkie czynności wykonywała wspólnie z panterołakiem. Chciała spędzić z nim czas. Tylko i wyłącznie z nim, bo podczas ich wspólnych przygód non stop ktoś się przy nich kręcił. No... Oprócz tej chwili w górach, gdy oboje nieco zgrzeszyli, ale tamten stosunek liczy się w nieco w innych kategoriach. Mieli okazję ze sobą po prostu pobyć, bez wrzasków, bez aluzji, bez zaczepek, bez strachu, że ktoś ich na czymś nakryje. Póki było słychać chrapanie, mogli korzystać z własnego towarzystwa. Szybko uporządkowali się z powinnościami, a potem wyszli na zieloną trawę by gawędzić, tym razem głośniej, ale nie na tyle by kogoś zbudzić. Kavika opowiedziała panterołakowi o swoim projekcie sauny, której nieuporządkowane deski leżały blisko chatki i czekały na swoją wielką chwilę. Mówiła o tym, że gdy wyjeżdża, to nimfy pielęgnują to miejsce, stąd też w ogródku uzdrowicielki zawsze odnaleźć można było dużo świeżych roślin, które teraz prawie nie wykiełkowały lub zgniły z powodu całego tego zamieszania. Wspomniała o kilku podróżnikach, którzy ją odnaleźli. Niektóre historie były smutne, posiadały głęboki morał, inne zaś wesołe doprowadziły uzdrowicielkę do łez, momentami nie mogła wydusić z siebie słowa, gdy dławiła się klarownym śmiechem. Wspominała także pierwsze spotkanie z Canabe oraz z innymi nimfami, mówiła o tym jak powstało to miejsce i jak czasem wyobrażała je sobie w przyszłości. Momentami pragnęła rozbudować prostą chatkę w najbardziej znaną klinikę w Rapsodii, ale ostatecznie dochodziła do wniosku, że czułaby się dużo lepiej mogąc przeprowadzać badania. Kontrolowanie każdego pacjenta, lekarza, pielęgniarki oraz uzupełnianie papierów nie było dla niej. Wbrew wszystkiemu czuła się bardziej samotnikiem, naukowcem zaszczutym w piwnicy niż martwiącym się o jutro pracoholikiem.
        W tym czasie często wtulała się w ramiona Yastre albo głaskała go gdy przejmował pałeczkę i opowiadał o własnych doświadczeniach. Teraz jednak milczeli. Kavika wspierała się na ręce pieszcząc wolną dłonią ucho zmiennokształtnego, który wygodnie ułożył głowę na jej udzie grzejąc się w ciepłych promieniach słońca. Woda mieniła się srebrnymi błyskami i Enthe niczego w tej chwili nie żałowała.
        - Trudno mi sobie wyobrazić... - odezwała się nagle. – Że mogłam nigdy nie spotkać cię na swojej drodze. To jest jak sen... Nie! Bardziej porównałabym to wszystko do powieści przygodowej. W ciągu ostatniego tygodnia wydarzyło się więcej niż w całym moim życiu. To absurdalne, nikt by mi nie uwierzył gdybym powiedziała, że zostałam porwana, uratowana, prawie zniszczyłam naturę, ale ostatecznie udało się uratować środowisko Rapsodii. Miota mną tyle emocji gdy analizuję kawałek po kawałku ostatnie dni. Nie mogę się nadziwić, że to mogło nigdy nie nastąpić gdyby nie mój kaprys... Chciałam tylko spotkać wielkiego uczonego, który poparłby moje badania, a zamiast tego uderzyłam cię kijem, bo się przestraszyłam, że zaciągniesz mnie do jakiegoś burdelu... - Kavika parsknęła słysząc na głos własne słowa.
        - Nigdy nie sądziłam... - spauzowała wpatrując się w szemrającą wodę.
        „... że się w kimkolwiek tak mocno zakocham”, dokończyła w myślach.
        - … że moje życie może się tak potoczyć – mruknęła. - Cieszę się, że mogłam poznać twoje prawdziwe imię – dodała weselej, tym razem kierując spojrzenie na Yastre. - I jeszcze raz przepraszam, że ci natłukłam kijem – cicho zachichotała głaszcząc go w miejscu uderzenia, jakie miało miejsce przy ich pierwszym spotkaniu.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

        Chociaż wielu by przypuszczało, że po zakończonym zabiegu Yastre wyskoczy z namiotu lekarskiego jak z procy, by zdjąć z siebie te wszystkie niewygodne rzeczy i móc się wyszaleć, on wcale tak nie postąpił - udzielił mu się trochę profesjonalizm i opanowanie jego ukochanej i nie chciał się przed nią błaźnić. Dlatego gdy ona zarządziła, że operacja dobiegła końca, on kiwnął głową i jeszcze pozbierał ostatnie gaziki, które gdzieś tam zostały niewyrzucone. Pomógł jej ze sprzątaniem na ile mógł, a maskę, czepek i całą resztę zdjął z siebie dopiero na zewnątrz. Odetchnął wtedy z ulgą i uwolnioną z rękawiczki ręką zmierzwił sobie włosy.
        - Ale się spociłem, jak wieprzek normalnie… - skomentował na głos, przejeżdżając sobie ręką po wilgotnym torsie. W namiocie było oczywiście gorąco i to było główną przyczyną jego stanu, ale też trochę miały w tym swój udział nerwy, gdyż bandyta zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i nie chciał niczego schrzanić, bo chyba by sobie nie wybaczył, gdyby to przez niego Tavik miał nie mieć tego oka! Kavika wyglądała jednak na zadowoloną, a to chyba znaczyło, że zabieg się udał i lisołak będzie normalnie widział. Co za dobry dzień!
        Yastre chwilę chodził wokół namiotu by przeschnąć - bardzo pomagał mu w tym lekki i trochę chłodny wiaterek od strony jeziora. Gdy już to mu się udało, zerknął do namiotu by oświadczyć Kavice, że idzie do chatki przygotować coś do picia i upewnił się jeszcze, czy na pewno nie potrzebowała teraz jego pomocy - nie potrzebowała, dlatego spełnił swoje słowa i poszedł do domku.
        W środku było cicho i spokojnie, nie licząc pochrapywania Hebana i tego znacznie cichszego Fresii z zewnątrz. Panterołak przez moment gapił się na śpiącego w łóżku prawnika zastanawiając się, czy nie wywinąć mu jakiegoś numeru, ale szybko dotarło do niego, że lepiej zostawić go śpiącego, bo wtedy się nie odzywał i było znacznie przyjemniej, a gdy się obudzi, będzie ględził i miłą atmosferę trafi szlag. Dlatego bandyta powstrzymał swoją chęć do złośliwości i zajął się przygotowywaniem czegoś do picia dla siebie i Kaviki, tak jak obiecał. Znalazł wśród słoi jeden, który zawierał kwiaty lipy - bardzo ładnie pachniały, więc panterołak wziął je ze sobą. Wrzucił kilka dorodnych kwiatostanów do metalowego dzbanka i zalał je ciepłą wodą, która wisiała jeszcze w kociołku nad dogasającym ogniem. Teraz zostało mu czekanie… Był jednak sprytny i by uczona nie musiała czekać tak jak on na efekt swoich prac, zalał lipę małą ilością wody, by uzyskać esencję, którą zamierzał rozcieńczyć chłodniejszą wodą, tak by można było to od razu pić. Taki był sprytny! Ziółka jednak i tak sporo czasu wymagały, więc nim Kavika przyszła, on ledwo skończył. Zadowolony z siebie już chciał wstać, by nalać jej do kubka herbatki, ale ona go ubiegła i zaraz go dopadła. Nie śmiał protestować, jakże by mógł, skoro jego ukochana dziewczyna chciała się całować? Zamruczał tylko z ukontentowaniem i zaraz objął ją i z pasją odwzajemnił pocałunek. Brakowało mu tego. Kochał Kavikę i chciałby więcej czasu móc tak z nią spędzać, po prostu cieszyć się jej bliskością, obecnością, bez wścibskich spojrzeń (Heban) czy głupich komentarzy (Fresia) albo innego przeszkadzania (dzieciaki). Może gdy to wszystko się skończy wykopią to towarzystwo do miasta i zostaną w tej chatce na kilka dni tylko we dwoje? Och, byłoby cudownie!
        Kavika chyba czytała mu w myślach. Zamiast się położyć czy zająć pracą, wyszła z nim na dwór, by tam przespacerować się brzegiem jeziora. Spędzili cudowny czas, nie martwiąc się o nic ani o nikogo, po prostu opowiadając sobie różne rzeczy i ciesząc wzajemnym towarzystwem. Takie chwile panterołak kochał nad życie - był prostym chłopakiem, więc właśnie takie najprostsze rzeczy sprawiały mu przyjemność. Lubił patrzeć na Kavikę, gdy była taka zrelaksowana i radosna. Dużo gadała, opowiadała mu o swoim życiu, o nimfach, o swojej chatce i planach na przyszłość, co bardzo go cieszyło, dlatego był cicho i słuchał. Cały czas jednak ją przytulał, głaskał, całował w policzek albo w rękę. W końcu jednak zaczął się odzywać, no bo głupio tak cały czas tylko potakiwać, jeszcze by pomyślała, że się obraził. Dlatego dopytywał, zagadywał, a potem nawet mówił coś o sobie. Nie miał jednak tyle fajnych rzeczy do opowiedzenia, bo nie chciał wspomniać ani niezbyt przyjemnych czasów dziecięcych, ani dość gorzkiego pobytu w cyrku. Opowiadał jej więc o swojej bandzie, a w jego wspomnieniach urastali oni do rangi przyjaciół i najlepszych kumpli, którzy byli w stanie w ogień za nim pójść, a on za nimi. Nie było mowy o napadach, o pościgach, o tym jak kolejni członkowie gangu znikali, a potem odnajdywali się powieszeni na rozstajach. Dużo przyjemniej opowiadało się o tym jak spędzali razem czas wolny, pili i śpiewali przy ognisku, zachodzili do wsi by roztrwonić to co ukradli, robili numery gospodarzom, którzy byli zbyt sztywni. Byli wesołą ekipą tak długo, jak długo w większości utrzymywał się ich pierwotny skład, gdy jednak nadeszli nowi, razem z nimi weszły nowe porządki, a wtedy nie było już zabawnie.
        Yastre miał też kilka anegdotek z czasów całkiem niedawnych, gdy żył na własną rękę. I tym razem pominął kwestię napadów, a opowiadał o tym, jak próbował normalnie zarabiać podczas żniw albo pomagając jakiemuś rzemieślnikowi albo karawanie. Dużo czasu poświęcił wspominaniu pewnego elfa - Novusa - którego nazywał swoim najlepszym przyjacielem. Opowiedział o tym jak się poznali i jak nawzajem ratowali sobie skórę, jaki Novus był mądry i zaradny i ile osób znał. Gdzieś w tej historii pojawiła się również łucznika Irme i kotołaczka Lena, którą razem z Novusem uratowali przed bandytami. Nie zająknął się słowem o tym, że on i Lena byli parą, skupił się raczej na Novusie, z którym rozdzieliło go działanie jakiejś magicznej rośliny w Górach Druidów, która porwała panterołaka i wypluła dopiero, gdy w okolicy nie było już nikogo.
        - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś go spotkam, bo to był naprawdę równy gość, na pewno ty też byś go polubiła - zapewnił na koniec Yastre i zaraz po tym ułożył się na trawie obok uczonej, głowę kładąc na jej udach, by to teraz ona coś poopowiadała. Mruczał cicho, bo był głaskany i czuł się jak w siódmym niebie.
        - Mmmm, Kavika, nie analizuj - upomniał ją szeptem. - Nie warto, szkoda głowę sobie łamać, bo przecież to wszystko przeżyliśmy i najlepiej wiemy co zaszło. Analizowanie… To za skomplikowane - uznał dość stanowczym, choć nadal łagodnym głosem.
        - Buziak i wybaczone - oświadczył nagle i zaraz nadstawił usta na swojego buziaka, którego miał dostać za lanie, o którym wręcz zapomniał, bo nie przywiązywał wagi do tych niemiłych wydarzeń. Poznał Kavikę i to było ważne, nawet jeśli na początku się nie dogadywali i faktycznie coś mu świtało, że ona wtedy się go strasznie bała, bo myślała, że została porwana a nie uratowana.
Awatar użytkownika
Kavika
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 114
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Kavika »

        Kavka cicho i żartobliwie prychnęła, po czym pochyliła się ku mężczyźnie, ale nim wykonała czuły gest jeszcze zawisła nad nim wpatrując się w złote tęczówki zmiennokształtnego.
        - Po prostu cieszę się, że to wszystko się wydarzyło... - powiedziała składając czuły pocałunek na jego ustach i wciąż głaszcząc go po brodzie.
        Szmer wody oraz spokój opadły, gdy drzwi chatki uchyliły się. Dwa małe łobuziaki wymknęły się pobudzone do działania i wykonywania psot, dlatego też zaczęły skradać się do parki nad wodą, która skrupulatnie udawała nieświadomych nadchodzącego ich zagrożenia. Zresztą, właśnie w takiej chwili chciała tkwić uzdrowicielka. Nie odrywała spojrzenia od kochanka i z lekkim westchnieniem przyjęła pobudkę dzieciaków, którymi należało się zająć. Tak mijały im kolejne godziny we względnie spokojnym towarzystwie. Fresia uparcie obracała się na krześle i zakrywała kocem udając, że nikogo nie słyszy, a czas mijał. Uczona kontrolowała stan Verki, który w końcu się obudził, choć przez kolejne pół godziny błądził nieprzytomnym spojrzeniem po drzewach. Chyba dodała nieco za dużo palonych ziół do kadzidła, bo trudno było go wybudzić z transu. Gdy jej pacjent odzyskał świadomość i zaczęła go boleć głowa, Kavka przygotowała mu kilka wywarów na wzmocnienie organizmu i też podała maści przeciwbólowe.
        Znowu było przyjemnie, choć hałaśliwie. Tak właśnie mogły wyglądać jej kolejny dni, zatraciła się w tym wyobrażeniu i nie myślała już o niczym innym. Dopiero gdy odczuła zmęczenie postanowiła przejść się nad brzegiem jeziora. Yastre wraz z Verką dobrze się dogadywali, szczególnie gdy chodziło o dzieciaki oraz jakieś typowo zwierzęce sprawy, choć lisołak przybrał pełną postać człowieka, pozbył się ogona i uszu, pozwolił Sorze i Sovie pobierać nauki od jeszcze starszego brata Yastre. Poziom wygłupiania się mieli podobny (choć Yastre trudno było mimo wszystko pobić) więc łatwo przyszło im zabawianie dzieci. Wykorzystując chwilę wytchnienia Kavika postanowiła pobyć odrobinę sam na sam w towarzystwie kojących szeptów wody. Wiedziała, że panterołak nie znosi takiego środowiska, ale ona odnajdywała w nim bratnią duszę. Bosymi stopami kroczyła po wilgotnej trawie, a słońce powoli rzucało pomarańczowo-różowe światło na okolicę. Nie odchodziła aż tak daleko, ona sama dostrzegała dwie odległe kropki malujące się na tle jej chatki. Kavika przemieszczała się między krzewami, blisko skalnej i naturalnie wytworzonej ławki. Nie miała zamiaru się zatrzymać, przynajmniej do momentu, w którym dostrzegła delikatne zmarszczki na tafli wody.
        - Moi? - spytała uzdrowicielka, a jej serce załomotało bezradnie owładnięte nadzieją, że naturianka się nie spłoszy.
        Nie usłyszała odpowiedzi. Jednak z jeziora, do wysokości nosa, wyłoniła się wywołana przez wykładowczynię nimfa. Kavika od razu rzuciła się na kolana z radością, nad którą nie była w stanie zapanować, ale zaraz ugryzła się w język i wycofała dłonie łagodnie kładąc je na uda.
        - Jestem sama – poinformowała przyjaznym tonem uczona wiedząc, że naturianka panicznie boi się obcych, ze szczególnym wglądem na zmiennokształtnych, o których tyle się ostatnio nasłuchała. - Pewnie Canabe jest wściekła... - westchnęła.
Nimfa ponownie nie odpowiedziała, a wynurzyła się na tyle by odkryć swoje ramiona. Jej wątłe palce sięgnęły dłoni uczonej, po czym uśmiechnęła się pocieszająco do blondynki.
        - Pewnie nie powinnaś...
        - Jestem młodą nimfą. Mogę jeszcze popełniać błędy.
        Kavka uśmiechnęła się rozbawiona zachowaniem Moi, ale ten uśmiech szybko zgasł.
        - Jesteś taka smutna... - zauważyła Moi.
        - Nie wiem, co robić... - zdradziła nagle Kavika. - To ma być obłuda? Niejedną pannę młodą dopadają takie wątpliwości. Los, który szepcze do ucha "Możesz żyć całkiem inaczej!" – mówiła nerwowo uczona. - Tyle moich koleżanek wyszło za mąż, mimo wątpliwości!
        - I co? Są szczęśliwe? - spytała z entuzjazmem Moi, ale jej zapał zmalał, gdy w pierwszej chwili odpowiedziała jej cisza.
        - No nie wiem... - stwierdziła wątpliwie Enthe. - Ale co lepszego może mnie spotkać, jak nie stabilizacja i tytuły? Nie o tym marzyłam? Pedersen może mi to wszystko dać – uniosła się nagle uczona. – Ale nadal nie da mi tyle, co Yastre – dokończyła opuszczając ramiona i wpatrując się w taflę wody.
        - Och... - stęknęła Moi opuszczając głowę.

        W chwili ciszy nastąpiło coś dziwnego. Nimfa momentalnie zanurzyła się w wodzie kierując przerażony wzrok na pobliski brzeg. W tym samym czasie, przed chatką Kaviki, Verka uniósł łeb wyrywając się z łapczywego uściski zauroczonej nim Sory. Dziewczynka rozpoznała ten odruch. Jeszcze nie miała tak dobrze rozwiniętego słuchu, a już na pewno nie węchu jak lisołak, więc tylko przechyliła łepek szukając tego czegoś, co zwróciło uwagę brata.
        - Schowajcie się – nakazał Verka, a dzieciaki nie dyskutowały. Przemieniły się w małe kotki i poukrywały między deskami przeznaczonymi do budowy sauny. W rzucanych przez drewno cieniach nikt nie dostrzeże dwójki małych kociaków, które zagwarantowały sobie drogę ewakuacyjną na pobliskie drzewo.
        Kavika uniosła się nabierając powietrza w płuca.
        - Wybacz, Moi – powiedziała, choć już dawno usłyszała chlupnięcie chowającej się w głębinach jeziorach nimfy.
        Uzdrowicielka zacisnęła pięści, po czym skierowała się w stronę chatki. Puls coraz mocniej dudnił jej w skroniach. Wiodło nią przeczucie, obawiała się tego co zobaczy, choć było to dla niej najbezpieczniejsze miejsce na całej Łusce... nie licząc ramion Yastre. Tylko... bała się, że ktoś to zbezcześci.
        Wykładowczyni wyłoniła się spomiędzy drzew. Jej krok był zdecydowany, ten teren należał do niej i choćby miała stanąć czoła najgorszej bestii to za żadne skarby świata nie ukryłaby się w krzakach. Słyszała, jak kopyta uderzają o ziemię i gdy doszła do samego środka trawiastej łąki, ujrzała przyjezdnych.
        - Ożeż... - Kavikę dosłownie wmurowało w ziemię widząc kilku mężczyzn z Rapsodii. - Johans! Johans Einar de Pedersen! Co ty tu robisz?... - spytała głupio uzdrowicielka miętosząc nerwowo palce.
        - Kavika! - krzyknął mężczyzna zeskakując z konia i momentalnie dobiegając do ukochanej, którą chwycił za dłonie. - Zadajesz takie głupie pytania, co się z tobą działo?! Za dwa dni bierzemy ślub!
        - To prawda... - odpowiadała urzędowym tonem Kavika, do której wciąż wolno docierały fakty.
        Johans zdecydowanie należał do grona przystojnych mężczyzn. Smukła sylwetka, długi płaszcz i koszula zakończona przy szyi i przy nadgarstkach falbanką. Figurę miał zgrabną, proporcjonalną, kojarzył się z mistrzem szermierki i takiego tytułu na pewno mu nie brakowało. Chodził w wysokich butach na niskim obcasie ozdobionych złotymi wstawkami. To bogaty, dobrze wychowany i dostojny mężczyzna w kwiecie wieku. Szatyn o przenikliwych oczach, twarzy, która wyszła spod rąk wyśmienitego sztukmistrza Prasmoka. Chyba każdy możliwy bożek pracował nad jego stworzeniem. Po prostu powalał urodą i miał w sobie urok, który przyciągał kobiety, ale nie był typowym zepsutym chłopcem z piękną twarzą. W jego głosie było słychać twardość, mimo perfekcyjności nosa był mężczyzną niedającym dmuchać sobie w kaszę, ani nie należał do tych przyjmujących odmowę.
        Jasne oczy zbłądziły z policzków Kaviki i spojrzały na mężczyznę obok. Pederson przyciągnął do siebie bliżej narzeczoną, po czym szepnął jej ostrzegawczo do ucha:
        - Czy ty przez ten cały czas trzymałaś tu zmiennokształtnych? Zbrodniarzy? - wzburzył się arystokrata.
        - Co? - spytała głucho uzdrowicielka. - Nie, no coś ty! Oszalałeś? - broniła się blondynka nabierając do przyszłego męża dystansu. - On... on mnie uratował – wyjaśniła pośpiesznie.
        - Przed kim? - naciskał Johans.
        - Napadli mnie – mówiła coraz ciszej wykładowczyni wciąż czując na sobie przenikliwe spojrzenie Johansa.
        I jakby z nieba spadła gwiazdka, tylko niekoniecznie taka jaką uczona chciała. Z domku wytoczył się Heban. Wojownik w obdartej koszuli wspierał się z wielkim bólem (i brzuchem na wierzchu) o drzwi i skomlał.
        - Och, panie!
        - Panie Fjerdingen! Na Prasmoka, co się panu stało?!
        - To byli okropni bandyci, panie Einar de Pederson! Paskudni, ojojoj!
        Prawnik dotoczył się chwiejnym krokiem do arystokraty, który dał się objąć, choć zrobił to z niechęcią. Heban spojrzał krótko na Kavikę obiecując samym wzrokiem, że kiedyś wróci po spłatę, ale zniesmaczona i skołowana dziewczyna szybko przytaknęła na biadolenie Hebana.
        - Oni byli straszni! Jemu to nawet oko prawie wydłubali! - nakreślił powagę sytuacji prawnik wskazując na Verkę, na którym teraz skupiono spojrzenie.
        - Nie-nieważne – wtrąciła się Kavika machając dłońmi w powietrzu i zaciskając powieki.
        - Panie Fjerdingen, proszę się uszykować do wyjazdu, nie wzięliśmy ze sobą ubrań. Wybaczcie, nie spodziewałem się czegoś podobnego. Strażnicy pana napoją. Ech, mówiłem ci, żebyś została u nas w domu... - Johans upominał swoją narzeczoną. - Rozumiem, że ślub cię przytłacza, ale zostawiłaś mnie z tymi przystawkami i kwiatami i całą resztą tydzień przed ślubem. Potrzebowałem cię... - mężczyzna cicho dyskutował z Kaviką, która po ostatnich słowach wyraźnie zmarniała w oczach.
        - Prze... przepraszam... - wydukała odwracając głowę, ale nie w stronę Yastre. Paraliżowała ją ta sytuacja.
        - Gdzie twoja obrączka?
        - W domu – wyjaśniła głucho Kavka. - Nie mogłam operować z obrączką na palcu, jest chyba odrobinę zbyt cenna by skończyła w czyiś bebechach – odparła z irytacją.
        - Racja... Wybacz, bałem się o ciebie.
        - Rozumiem...
        - Dobrze, masz rację, nieważne. Cieszę się, że jesteś cała i nic ci się nie stało, że cie w ogóle znalazłem. Będziesz jeździć z eskortą, nawet do Rododendronii. Nie patrz tak na mnie, zobacz co się stało. To za duże niebezpieczeństwo... agh, porozmawiamy o tym wszystkim w domu, gdzie będziesz bezpieczna – zasugerował znacząco Johans. Kavika nie wiedziała jak reagować. Panikowała, ale wcale się nie trzęsła. Miała po prostu pustkę w głowie. - A teraz jeżeli chcesz, to weź co potrzebujesz, spakuj się, a przede wszystkim przebierz. Nie lubię, gdy paradujesz z tak odkrytymi nogami, pół-, za przeproszeniem, rozgogolona. Twój ojciec odchodzi od zmysłów...
        - Mój ojciec – przypomniała sobie nagle blondynka wpadając w jeszcze większą wewnętrzną rozpacz. - Ale nic mu nie jest?! - uniosła się uczona.
        - Zależy – odpowiedział dość surowo Pederson. - Jak na kogoś komu zaginęła córka...
        Kavika zgarbiła się przygnieciona ciężarem świadomości. Przytaknęła, po czym zwróciła się w stronę swojej chatki, ale stanęła plecami do panterołaka. Jeszcze przez krótki moment wydawało się, że się postawi, wykrzyczy „Nie!”, ale ten płomień zgasł, stłamszony przez przez poczucie winy oraz niesprawiedliwość jakiej się dopuściła wobec Johansa, własnego ojca, a przede wszystkim Yastre.
Johans krótko spojrzał na dwójkę zmiennokształtnych, ale nie odezwał się do nich ani słowem. Ogłosił przerwę na napojenie koni i wraz z grupą towarzyszących mu strażników zbliżyli się do jeziora. Fresia przetarła oczy i spojrzała półprzytomna na zgnębioną uczoną, która minęła ją bez słowa. Zdezorientowana najemniczka zmarszczyła brwi, ale gdy dostrzegła grupę przybyłych mężczyzn zrozumiała o co chodzi.
        - Ou... - mruknęła, choć z drugiej strony chciała rzucić „A nie mówiłam?” albo „Wiedziałam, że to się tak skończy” z wątpliwym tonem, który w jej wydaniu miał oznaczać współczucie.
        Kavika wpatrywała się w swoje stopy, gdy stawiała je na stopniach ganku. Uchyliła drzwi. Spojrzała przez ramię, ale nie miała odwagi spotkać się z twarzą Yastre. Bez słowa, zwracając wzrok przed siebie, zamknęła się w chatce.
        Chwilę stała bezwiednie, a jej myślami zawładnęła lista potrzebnych rzeczy, która szybko straciła sens. Uczona zbliżyła się do kominka nie ujawniając swej sylwetki w oknie. W pomieszczeniu migotało słabe światło palących się świec. Nie chciała by ktokolwiek teraz na nią patrzył, zbyt mocno poniżona przez los wolała pozostać sama, aby nikt nie dostrzegł jej tragedii. Postąpiła kilka kroków w przód głaszcząc opuszkami palców meble, jakby chciała się z nimi pożegnać raz na zawsze. Jej gardło zadrżało, przytuliła do siebie dłoń. Wiedziała, że nigdy tu nie wróci, na pewno nie na stałe. Przełknęła ślinę sięgając po czarną, elegancką torbę, po czym niedbale rzuciła ją na środek pokoju. Rozejrzała się i nie widziała nic prócz niedawno wykreowanych w jej życiu scen, gdzie całowała panterołaka w usta. Nie chciała by tu wparował i by cokolwiek do niej powiedział, namawiał na zmianę decyzji, która przecież z góry była nakreślona. Jeżeli nie ze względu na Johansa, to ze względu na jej ojca mającego problemy ze zdrowiem.
Przytulana dłoń zboczyła z klatki piersiowej i objęła szczupłe ramię, jakby teraz Kavika pragnęła się przytulić. Zabłądziła oczami po nieuporządkowanych przedmiotach, obraz zamazały przezroczyste łzy. Bezwładnie spłynęły one po gładkich policzkach uczonej, która rozchyliła usta szukając czegoś na własną obronę. Nie znalazła słów. Zsunęła z barków czarny materiał, który spłynął po jej ciele i opadł bezgłośnie na podłogę. Jak przez mgłę przetaczały się kolejne chwile, gdy zakładała długą spódnicę, koszulkę z rękawkami do łokcia oraz gorset pozwalający utrzymać jej wyprostowaną sylwetkę. Uczona cicho zaciągnęła nosem mocując na stopach trzewiki. Do torby wrzucała rzeczy bez znaczenia, przedłużała te chwilę, nie mogła zbliżyć się do końca. W pewnym momencie potknęła się tłukąc jedną ze szklanych miarek, ale nie odezwała się ani słowem. Słyszała radosny śmiech Johansa, który gawędził ze strażnikami. Ona zaś ukrywała twarz w dłoniach nie zważając na obdarte kolana. Grunt, że spódnica była cała. Nikt nie zauważy. Kavika cicho załkała, ale zaraz uniosła głowę machając dłońmi by osuszyć łzy. Nie mogła przecież wyjść zapłakana i skołowana, choć myśli ciągnęły ją na dno. Przetarła twarz przedramieniem i opuszczając rękę dostrzegła pióro z atramentem. Sięgnęła po nie, a potem rozsunęła kartki by znaleźć kilka czystych arkuszy.
        Zapisała kilka słów, ale już po chwili zgniotła papier i rzuciła na bok. Opisała przepis na wywar z pokrzywy, ale odsunęła go gdzieś na bok, do sterty innych zapisków.

„Niegdyś ktoś mądrze powiedział: „Uciekasz od słów – skutecznie. Od myśli – nie dasz rady”. Jesteś moją myślą, a co za tym idzie – także moim sercem. A moje serce nigdy nie przestanie bić, gdy myśli tłoczą się wokół Ciebie.
Nigdy nie zapomnę – Kavika"


        Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na papier. Jedna z łez skapnęła na papier, ale nie rozmazała liter. Kavka delikatnie przetarła kciukiem mokre miejsce, po czym odłożyła wiadomość na kominek przygniatając ją ozdobnym kamieniem, pamiątką znad morza. Wyciągnęła ze sterty ubrań chusteczkę, po czym przyłożyła ją do mokrych policzków. Musiała się pozbierać, wypłakać w poduszkę dopiero gdy nadejdzie noc i ułoży się do łóżka, a potem będzie musiała wstać, ubrać się w suknie ślubną i wyjść przed ołtarz. Wzięła głęboki wdech przechylając głowę do tyłu. „Wszystko będzie dobrze”, powtarzała.
Awatar użytkownika
Yastre
Kroczący w Snach
Posty: 212
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yastre »

         – Ja też, sarenko, ja też – odparł z zadowoleniem panterołak, wystawiając twarz na ciepłe promienie słońca i czułe pocałunki uczonej. Naprawdę to było wszystko, czego w tym momencie potrzebował. Był przeszczęśliwy i jedyne czego pragnął, to by ta chwila trwała wiecznie. Jego ciche mruczenie stanowiło wyraźny dowód tego, jaki
        W końcu, gdy wszyscy zaczęli się budzić, skończyły się jego słodkie chwile z Kaviką, ale nie przeszkadzało mu to aż tak bardzo, jak można by się tego spodziewać. Bez żadnego marudzenia dał uczonej ostatniego na ten moment buziaka i wstał, by zająć się dzieciakami, które zgodnie z prawem swojego wieku, zaczęły rozrabiać ledwo otworzyły oczy.
        - Ej, ej, cicho! - skarcił kotołaczki teatralnie oburzonym tonem, później jednak mówił już tylko z troską. - Ciszej trochę, bo Tavik jeszcze śpi.
        - Aaaa... - Sova od razu zrozumiał o co chodzi i z dziecięcą troską spojrzał w stronę namiotu, gdzie lisołak dochodził do siebie. Bandyta w mig zorientował się co chodziło mu po głowie.
        - Dobra - uznał. - Chodźcie, zajrzymy do niego i potem pójdziemy łapać żaby. Ale macie być cicho!
        Dzieciaki ze śmiertelną dziecięcą powagą zapewniły, że będą nawet cichsze od niego - Yastre nie mógł usłyszeć niczego lepszego. Bez pytania więc Kaviki o zdanie wziął dzieciaki za ręce (Sora się wzbraniała, ale w końcu ją przekonał) i zabrał je do śpiącego w namiocie lisołaka. Ostrożnie, jakby podkradał się do wysiadującej jaja kwoki, odchylił połę wejścia i zajrzał do środka.
        - Śpi - oświadczył szeptem. - To pamiętajcie, cichutko, nie możecie go obudzić! Bo wtedy Kavika na nas nakrzyczy... A ty wiesz jaka ona potrafi być przerażajaca - zwrócił się z powagą do Sovy, przywołując wspomnienie tego, jak zwiali przed uczoną na drzewo. Kotołaczek najwyraźniej doskonale pamiętał ten moment, gdyż wytrzeszczył oczy i aż najeżył ogonek, po czym zasłonił sobie usta dłońmi. Wtedy dopiero bandyta wpuścił jego i siostrę do namiotu, cały czas pilnując, by dzieci nie rozrabiały. One jednak zgodnie z obietnicą były grzeczne jak aniołki i nawet żadnego z nich nie korciło, by budzić starszego brata, pakować mu się do łóżka albo dotykać jego ran. Postały chwilę szepcząc, po czym szybko wyszły, kręcąc nosami na zapach kadzideł, który nadal unosił się w środku. Sova kichnął.
        - Zdrowie! - odpowiedział mu zaraz Yastre.
        - Czemu mówi się "na zdrowie" jak ktoś kichnie? - podłapał zaraz chłopiec, a bandyta jak zawsze miał gotową odpowiedź na takie pytanie.
        - Może to życzenie, byś nie był chory? A nie wiem. - Machnął ręką. - Ale to miłe, więc nie ma znaczenia co się mówi, nie?
        Sova po głębszym namyśle zgodził się ze słowami bandyty i zaraz zainteresował się czym innym - jakimś motylem czy innym owadem, którego goniła jego siostra. Bandyta poszedł za dzieciakami, by ich pilnować, co chwilę zerkając jeszcze w stronę Kaviki, która brodziła w wodzie. Ależ była ładna, taka delikatna na tle błyszczącej tafli jeziora… Maślany wzrok panterołaka w pełni wyrażał tę wielką miłość, którą do niej czuł - po równi zwierzęcą i ludzką. Po chwili jednak jego oczy znowu nabrały bystrego wyrazu, a to za sprawą pisku jednego z kociąt.
        - Ej, nie bić się! - zawołał bandyta, wkraczając między rodzeństwo, chociaż jeszcze nie wiedział czy w ogóle się pobili czy to tylko jakiś przejaw irytacji na niesprawiedliwości tego świata (motylek nie dał się złapać).

        Verka obudził się jakiś czas później, lecz Yastre dowiedział się o tym i tak po dłuższej chwili - był zajęty opieką nad dzieciakami i to uczona pierwsza dowiedziała się, że lisołak odzyskał świadomość. To dobrze, bo zdołała zaaplikować mu leki i środki przeciwbólowe, nim przyszło mu zmierzyć się ze światem poza namiotem. Wyszedł jednak smętny, jakiś taki oklapły, przez co panterołak widząc go przytrzymał jeszcze chwilę Sovę i Sorę, by przypomnieć im, że mają być bardzo grzeczne i delikatne, bo ich brat jest chory. Dzieci trochę jakby się obraziły za to, że zostały tak upomniane, ale wzięły sobie te słowa do serca i przywitały się ze swoim starszym bratem z czułością i radością, które potrafiły roztopić nawet najbardziej zatwardziałe serce… No dobra, może nie do końca, bo Hebana ta scenka rodzajowa ani trochę nie ruszyła.
        Dla Yastre ten dzień był wprost idealny. Poranek spędził ze swoją ukochaną Kaviką, a później bawił się z dziećmi i rozmawiał z Tavikiem ze swobodą, jakby byli znajomymi ze szkolnej ławki, choć znali się raptem kilka dni, a na dodatek żadne z nich nigdy do szkoły nie chodził… Ale to nieważne, ważne, że było wspaniale! To był dzień jakby żywcem wyjęty z marzeń panterołaka, nigdy nie pragnął niczego więcej. Nawet przez moment chciał pójść powiedzieć o tym Kavice, ale ona znowu brodziła po kolana w jeziorze, gdzie on zaś wolał się nie zbliżać, więc to wyznanie musiało poczekać… Całe szczęście czekanie umilała mu zabawa z dzieciakami - akurat wybrali grę w ganianego, w której udział brał tylko on i kotołaki, bo Tavik był jednak za bardzo poturbowany. W wykonaniu tak zwinnych i szybkich zmiennokształtnych zabawa przypominała prawdziwą sztukę cyrkową… W taką zresztą zaraz się przerodziła, bo Yastre - przypominając sobie to, czego nauczył się za dzieciaka - zaczął uczyć Sovę i Sorę jak wykonywać efektowne i przy tym łatwe przewroty, akrobacje i popisy w parze, by mogli to sobie ćwiczyć tylko we dwójkę. Lisołak w takich chwilach nie przeszkadzał, tylko siedział sobie na trawie i odpoczywał, z radością patrząc na to jak reszta grupki dokazywała. Również wyglądał na zadowolonego, chociaż przy tym trochę zbolałego, ale bez wątpienia czuł się lepiej - zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
        I nagle obaj mężczyźni jak na komendę podnieśli głowy i zaczęli czujnie nasłuchiwać. Verka był już pod postacią człowieka, lecz Yastre nadal miał swoje kocie atrybuty i po jego stulonych uszach i ruchach ogona można było poznać, że był zaniepokojony. Wstał z trawy, a kociaki za namową brata odstąpiły od niego i czmychnęły, by skryć się między deskami. Zagrożenie okazało się jednak nie być aż takie wielkie, jak to się z początku zdawało - ot, grupa jeźdźców, którzy nie kryli się ani nie szarżowali, w ich postawach nie było wrogości. Panterołak dojrzał jednak, że każdy jeden z nich dzierżył broń i z pewnością wiedział jak jej używać, dlatego zachował czujność. Widać było jak napiął mięśnie ramion i lekko się pochylił, gotowy zaatakować bez żadnego sygnału, gdyby tylko poczuł taką potrzebę.
        Nagłe wkroczenie Kaviki i nazwisko, które wymieniła, sprawiły, że Yastre zatrzymał się, zdezorientowany. Kojarzył tego gościa, choć nigdy go nie widział - tyle, co mówił o nim Heban i jego ukochana Kavika… Jej narzeczony. Bandyta zaraz łypnął na niego nieprzychylnie. Starał się w nim znaleźć coś, w czym był od niego lepszy, bo przecież to był jego naturalny rywal. Problem polegał na tym, że Pedersen był, cóż, idealny. Przystojny, dobrze ubrany, dobrze zbudowany… Yastre uważał się jednak za bardziej męskiego, bo miał szersze bary, lepszą muskulaturę i więcej włosów na ciele, ale to nie było specjalne pocieszenie. Ale co tam, przecież Kavika go kochała, więc mógł być spokojny o jej pozycję u jej boku. Skuje ryj temu przystojniakowi i każe się odczepić i wtedy śliczna uczona zostanie z nim w tej chatce…
        W postawie Kaviki było jednak coś niepokojącego. Była taka jakaś zamknięta w sobie - ani nie otwierała się na tego Pedersena, ani na niego, stała taka sztywna między nimi. Ten jej narzeczony może tego nie widział, ale bandyta tak, jego zwierzęce instynkty od razu wyłapywały takie niuanse. Tak bardzo chciał w tym momencie wesprzeć uczoną i jej pomóc, ale po rozmowie wnioskował, że nie powinien, a przecież tyle razy mówił, że Kavika jest mądra i polegał na jej osądzie, że nie mógł się teraz wyłamać. Stał więc kawałeczek od niej, bijąc ogonem na boki i podświadomie zaciskając pięści. Pedersen jednak nie rozumiał mowy jego ciała, a raczej rozumiał ją na swój nieprawidłowy, cywilizowane sposób, uznając, że Yastre jest po prostu dziki i nieufny, a nie, że broni swojego stada, z którym tak się zżył przez ten krótki czas. Bandyta nie chciał widzieć smutku Kaviki, a skoro ona była przygnębiona rozmawiając z tym swoim narzeczonym, to zamierzał go pogonić… Ale nie wtrącał się, bo cały czas to blondynka starała się udobruchać Pedersena. A potem jeszcze prawnik, odstawiając taką szopkę, że Yastre nie umiał powstrzymać pełnej dezaprobaty miny. Nikt jednak nie zwracał specjalnie uwagi na jego grymasy - rejestrowali tylko czy nie rzuca się w ich kierunku i nie szuka walki, a skoro stał spokojnie, to niech sobie tam stoi, dzikus.
        - Kavika… - Yastre nieśmiało zwrócił się do uczonej, gdy ta poszła do chatki się spakować. Ona jednak nawet na niego nie spojrzała! Co się stało? Bandyta nie rozumiał jej nagłej zmiany w zachowaniu i co gorsza, nie wiedział co z tym zrobić. Dlatego w końcu - rezygnując z analizowania - poszedł za nią w stronę chatki. Miał szczęście, że został uznany przez towarzystwo Pedersena za półdzikusa, który po prostu pilnował Kaviki jak pies, który dostał kość i tym kupiło się jego przywiązanie… Oj nie wiedzieli nawet jak bardzo się mylili, ale chyba nikomu nie przyszło przy tym do głowy, aby ich uświadamiać.
        Nagle trzask! Drzwi zamknęły się tuż przed twarzą zmiennokształtnego, lecz on poczuł się, jakby został wymierzony mu policzek.
        - Kavika? - wezwał cicho i niepewnie uczoną, stając przed odgradzającymi go od ukochanej deskami. Położył dłoń na klamce.
        - Daj jej być przez chwilę samej ze sobą - upomniała go Fresia tonem oschłym, ale nie jadowitym, bo choć była zołzą, wiedziała, że dolewanie oliwy do ognia i drażnienie panterołaka to ostatnie, co powinna w tym momencie robić. Nie potrzebowali tutaj dramatu obyczajowego.
        - Ale…
        - Zaufaj jej - naciskała elfka. A Yastre ufał Kavice bezgranicznie, odsunął się więc od drzwi, czekał jednak nie dalej niż na wyciągnięcie ręki, gotowy przybiec na każde jej zawołanie. Martwił się i dało się to zauważyć w tym jak jego ogon chodził na boki. W końcu spróbował jeszcze raz. Znowu zapukał.
        - Kavika, wszystko w porządku? - zapytał. - Porozmawiaj ze mną, Kavika…
        Tak bardzo chciałby wejść do środka, przytulić ją, pogłaskać po włosach i zapewnić, że będzie dobrze. Pomóc jej i zaproponować, że skuje gębę tym lalusiom z miasta, bo to ich pojawienie się sprawiło, że była nieszczęśliwa… Gdzieś przy tym bandyta zatracił szerszy obraz sytuacji i nie rozumiał, że to jego pojawienie się w jej życiu było tak naprawdę przyczyną nieszczęście, bo gdyby nie on Kavika następnego dnia wyszłaby za mąż za Pedersena bez wątpliwości i bez złamanego serca, bez łez i poczucia winy. Ale on tego nie wiedział, bo spodziewał się, że uczucia są prostsze i najważniejsza w nich była szczerość, a nie ta cała społeczna otoczka wokół nich.
        Widać było, jak z każdą kolejną chwilą Yastre gasł i marniał - docierało do niego co się święci i choć na razie była to tylko świadomość, że to coś niedobrego, to i tak wystarczyło, by jego ogon smętnie zwisał, a uszy oklapły.
        - Kavika… - wezwał ją znowu cicho. Wtedy też poczuł na swoim ramieniu pokrzepiający dotyk. To Tavik podszedł, by wesprzeć go na duchu. Był znacznie bystrzejszy i współczuł bandycie, ale też poniekąd rozumiał uczoną, a że czuł się trochę dłużny im obojgu za pomoc, chciał im jakoś pomóc, choć wiedział, że i tak oboje wyjdą z tego nieszczęśliwi, ale takiej siły nie mial, by układać im życie…
        - Kavika?! - Yastre momentalnie się ożywił, gdy usłyszał, jak jego ukochana w środku chatki narobiła jakiegoś rabanu. Już sięgnął do klamki, ale Tavik złapał go za nadgarstek i nie pozwolił mu wejść do środka, a bandyta potulnie mu uległ. Choć może nie tak zupełnie potulnie, bo jednak serce za bardzo go bolało, by po prostu siedzieć i patrzeć.
        - Czemu nie mogę do niej wejść? - zapytał z wyraźną skargą i smutkiem w głosie.
        - Bo potrzebuje pobyć sama - odparł łagodnie Tavik. - To dla niej też trudne.
        - Mógłby ją pocieszyć…
        - Wiem, ale nie teraz. Ona musi sobie z tym sama poradzić. I ty też, stary.
        - Ale to jest bez sensu…
        - Życie nie zawsze ma sens - odparł trochę filozoficznie lisołak. - Zaufaj jej.
        - Ufam! - obruszył się zaraz panterołak, lecz dotarło do niego co to oznacza, odpuścił więc z wyraźnym smutkiem i odszedł od drzwi. Usiadł na stopniach werandy, smutny i pokonany, bo nie był w stanie zrobić nic, by pocieszyć Kavikę, ba, nawet by samemu poczuć się lepiej. To było takie paskudne… Dlaczego ten Pedersen musiał się pojawić i wszystko zepsuć? Ten dzień był taki cudowny, mógł jeszcze trwać i trwać, a nie w takim brutalny sposób się skończyć.
        - Tavik. - Yastre nagle jakby się ocknął i spojrzał na lisołaka. - Czy ona…?
        Poturbowany zmiennokształtny nie musiał nic mówić - jego oczy same odpowiedziały. I to, co mówiły, wcale nie podniosło bandyty na duchu. Z ciężkim westchnieniem oparł głowę na rękach, po czym wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, ze smutkiem i boleścią zerkając cały czas w stronę drzwi. Był z natury optymistą, więc nie tracił nadziei i liczył, że jeszcze wszystko się ułoży… To było jednak bardzo trudne.
Zablokowany

Wróć do „Szczyty Fellarionu”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości