Szczyty Fellarionu ⇒ Między Bogiem a miastem.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Przedostanie się między witkami potężnej wierzby okazało się całkiem przyjemne. Cienkie listki delikatnie muskały ciało Kaviki, która z rozluźnioną twarzą przechodziła przez ten nietypowy gąszcz. Lubiła kontakt z naturą, szczególnie ten spokojny, a nie pośpieszny, niezdarny i niebezpieczny. Uczona mogła siedzieć nawet pośród pokrzyw oraz przedrzeć się przez ich skupisko jeżeli tylko mogła spokojnie stawiać kolejne kroki. Mając u boku Yastre ta chwila wydawała się być jeszcze bardziej wyjątkowa i gdyby nie prawnik (oraz dzieci) to zapewne złamaliby kilka przyzwoitych zasad.
Heban… Nie miała siły o nim myśleć. Przygniatał ją ciężar sytuacji, ale to prawnik był chyba najbardziej stresującym czynnikiem w ich drużynie. Był przeszkodą, ale także jej więzieniem. Może jednak popełniała błąd chroniąc tajemnicę nimf przed tym burakiem? Tylko gdyby wiedział… mógłby wykorzystać prawdę przeciwko niej. Enthe musiała gruntownie przemyśleć całą sprawę, ale najpierw!... Pójdą spać.
Wtedy, ku ożywieniu, poczuła męską dłoń na swoim pośladku. Kavika delikatnie podskoczyła, nieco zaskoczona gestem, a jej twarz zalał się rumieńcem. Nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na tego typu zaczepki, ale nie miała zamiaru karcić za to panterołaka. Wręcz przeciwnie, mimo zawstydzenia, spojrzała na niego kokieteryjnie przez ramię zaciągając pasmo włosów za ucho. Uśmiechnęła się niewinnie, ale musiała szybko przekierować wzrok przed siebie by czasem się nie zgubili. Później zaś musiała skupić się na swoim obowiązku, czyli na przyprowadzeniu prawnika, który zaginął gdzieś w ścianie liści. Uzdrowicielka z cierpliwością opiekunki nad starszymi przedzierała się przez morze witek i w dziwnie zaskakujący sposób nie za bardzo obawiała się zabłądzić, być może dlatego, że czuwała nad nią Luanelina albo dlatego, że właściwie nic gorszego nie mogło jej tej nocy spotkać prócz Hebana. Gdy wreszcie odnalazła zmęczoną marudę mogli ruszyć dalej. Póki co, grubasek pluł przed siebie próbując dostrzec cokolwiek innego co nie było liściem w jego oczach albo ustach. Mamrotał cichuteńko wyrzucając jakieś bliżej nieokreślone wiązanki w stronę wierzby, a także całej natury, ale to było lepsze od paplania czegokolwiek na jej temat. Kavika miała wątpliwości jedynie do tego by prowadziła, ale Heban zapewne pokierowałby dwójkę poza obręb wierzby… a najlepiej poza teren lasu, więc ewentualne zboczone spojrzenia na jej figurę czy nawet próba dotknięcia jej gdzie nie trzeba była lepsza niż wylądowanie z nim w Rapsodzie. Nie w tym momencie.
Dotarli w końcu na miejsce. Biedny Yastre musiał się zapewne na nich naczekać, ale Enthe przestała już liczyć czas. Nie dziwiła się zmiennokształtnemu, który w postaci pantery łupnął na ziemię. Sama sądziła, że zaraz padnie niczym marionetka na deskach małego teatru. Nim poszła spać jeszcze na moment wyjęła ptaszysko z kaptura. Obejrzała dokładnie swego towarzysza, który z przerażeniem spoglądał na jej dłonie przekraczające jego strefę komfortu. Patrzył na nią wilkiem i tykał dziobem, gdy ze swoją wrodzoną godnością uznał, że uzdrowicielka za bardzo się panoszy, ale ani razu jej nie skrzywdził. Jedynie wydobył głośne „KRRRRRRRAAA!” w momencie obejrzenia jego gołej pachy pod skrzydełkiem, jakby zaglądała pannie z dworu pod spódnicę. Zaciągnął skrzydło i przycisnął je do tułowia odskakując chwiejnie na nóżkach. Wykładowczyni zaśmiała się cicho przysłaniając usta.
- Widzę, że czujesz się całkiem dobrze – stwierdziła naprawdę szczęśliwa z tego powodu.
Kavika powiodła wzrokiem po drużynie. Dzieciaki dawno już spały zwinięte obok siebie, przypominając jedną kroplę wody. Yastre zasnął jako drugi i o dziwo Heban był na końcu listy, chociaż uczona nie miała zamiaru rezygnować z ograniczonego zaufania względem prawnika. Miała wrażenie, że obserwuje ją z każdej strony, za dnia, w nocy, a nawet przez sen. Był zdolny wprowadzić ją w zwątpienie swojej prawdomówności, gdy nie kłamała oraz doprowadzić do stworzenia własnych imaginacji, z których zdawała sobie sprawę, ale wierzyła w ich istnienie. „Okropny człowiek”, pomyślała i ciężko westchnęła wpijając wzrok w trawę.
Tej nocy niewyobrażalnie pragnęła leżeć u boku zmiennokształtnego – nieważny czy wtuliłaby się w panterę czy mężczyznę. Yastre był Yastre w każdej postaci. W głowie wciąż słyszała dźwięki niezadowolonych pomruków, gdy wylizywał swoje rany. Chciała go objąć i dodać mu trochę duchowych sił, by następnego ranka jego umysł stał się rześki i wolny od zmartwień. Myślała o tym bardzo długo, zastanawiała się na ile mogła sobie w tym momencie pozwolić, ale nie chciała dać się ponieść emocjom (ze względu na Hebana).
- Kavika – poczuła szturchnięcie oraz głos Fresi. – Ułóż się. Zasnęłaś na siedząco.
Enthe w pierwszej chwili drgnęła, jakby ktoś co najmniej chciał ją popchnąć w przepaść. Złapała oddech i próbowała odnaleźć się w miejscu, w którym obecnie się znajdowała. Dopiero teraz poczuła przyjemne ciepło. Elfka rozpaliła ognisko i oporządzała zajęcze mięso, a Kavika błądziła wzrokiem nie czując żadnej kości w swoim ciele czy własnego mięśnia. Nagle po prostu opadła miękko układając głowę na udzie Fresii, która nie zareagowała w żaden sposób. Ruszyła patykiem palenisko by żar jeszcze raz rozgrzał kobiece twarze.
- Myślisz, że się nam uda? – spytała cicho Kavka.
- O to będziesz martwić się jutro – odpowiedziała obojętnie najemniczka, po czym zapadła chwilowa cisza.
- Wiesz, że jesteś częścią naszej drużyny? – mruknęła Enthe i w tym momencie uszata wyprostowała odrobinę sylwetkę zdradzając swoje zaskoczenie, ale jak to Fresia – nie miała zamiaru się do tego w żaden sposób przyznawać.
- Nie rozczulaj się tak.
I za pomocą pstryknięcia palcami nastał ranek - noc minęła zaskakująco szybko. Kavika czuła, że to było za mało czasu na wypoczynek, ale były rzeczy ważniejsze niż sen. Uzdrowicielka leniwie podnosiła powieki, lecz mruczący akcent tuż przy niej zdecydowanie poprawił jej humor. Dziewczyna uśmiechnęła się do panterołaka, po czym zebrała do siadu. Pochyliła się w stronę mężczyzny i dopiero w ostatniej chwili jej usta zboczyły z toru porannego pocałunku.
- Tak, znam – odpowiedziała pośpieszę by przyćmić swój niedokończony gest niczym kaszlnięcie w momencie palnięcia nieoczekiwanej głupoty.
- Jak się czujesz? Ach, ten okropny siniak… - mruczała pod nosem uzdrowicielka oglądając bandytę. – Na pewno nie potrzebujesz żadnego opatrunku?
Wokół wszystko było gotowe i Fresia naprawdę postarała się o jak najszybsze wyruszenie w trasę. Upolowała trzy zające, uzbierała owoce leśne, a nawet postarała się o bukłak wody – na obecne warunki to było bardzo dużo. Enthe uznała, że pewnie i by upolowała jakąś sarnę, ale takie cielsko było o wiele bardziej problematyczne w transporcie (i jedna kobieta miałaby raczej problem z dotaszczeniem takiej zwierzyny), a wycięcie mięsa trwałoby zbyt długo. Złapanie jednak trzech sztuk mniejszej zwierzyny w jedną noc albo zajęło jej dużo czasu, stąd też tak twardo spała, albo miała niezłego farta, albo Fresia w ten sposób zaznaczyła, jak bardzo zna się na zwierzętach i była to groźba posłana wobec zmiennokształtnych.
- Najpierw przekąsimy zdobycze Fresi – zaproponowała lekko.
Wszyscy zaczęli jeść i dopiero gdzieś przy końcu posiłku uzdrowicielka odważyła się obudzić elfkę. Była akrobatka zdawała się być głucha na wrzaski dzieciaków, które przy jedzeniu dostały dziwnego bzika. Para kotów chętnie znęcała się nad swoim posiłkiem, dlatego też nakarmienie - nie tyle Sory, co Sovy - okazało się trudniejsze niż mogłaby pomyśleć Enthe. Zbliżał się do kawałka mięsa bujając ogonem, po czym wbijał w nie palce, by odskoczyć strosząc futro, które szybko kładło się na skórze, aby ponownie mógł nabrać tej zwierzęcej czujności. Kavika z głęboką rezygnacją przykładała dłoń do twarzy. Z reguły była (dosyć) cierpliwą kobietą, ale nie teraz! Im jednak bardziej napięcie w niej wzrastało, tym para dzieciaków zdawała się jej robić bardziej na złość, postanowiła więc podjąć rozsądną (szaloną) decyzję i oddać je pod opiekę panterołaka. On chyba będzie najlepiej wiedział co zrobić z kotami, które w sumie były głodne, ale odrobina zabawy nie zaszkodzi.
Fresia obudziła się jednak szybko czując na ramieniu dłoń dziewczyny. Miała mocno podkrążone oczy, widać było po niej zmęczenie, ale nie odezwała się ani słowem tylko od razu wzięła się za szybkie przekąszenie śniadania, a następnie wstała dając znać, że chyba już to wszystko za długo trwa. Kavka mrugnęła kilka razy – gdyby tak kociaki szybko zjadły to byłaby szczerze zadowolona, a Fresia najwidoczniej była gotowa obudzić się nawet o samym wschodzie słońca.
- Poprowadzę nas tylko przez drzewo, a dalej ty kierujesz, Kaviko – zapowiedziała najemniczka i jakimś cudem, nawet przy Hebanie, szybko przebrnęli przez liany. Być może dlatego, że prawnik poczuł jakiś minimalny respekt wobec uszatej, po tym jak od niej ostatnio oberwał albo sam był niewyspany i nie miał sił marudzić, ani się gubić by dodatkowo przysparzać sobie stresu.
Skalista ściana z tej strony mocno wcinała się w las. Pokrywały ją wysokie krzaki oraz kilka drzew niesfornej topoli osiki. Nawet liany szerokiej wierzby zahaczały o kamienie, widok więc z pewnością wyglądał bardzo magicznie i zachwycająco. Kavika musiała mocno przyglądać się ścianie by odnaleźć skrót do swej polany. Kilka razy podchodziła i odsuwała liście zaglądając dalej, aż w końcu trafiła na odpowiedni kawałek.
- To tutaj – poinformowała drużynę i zgrabnie przebrnęła przez naturalną ściankę. Blondynka momentalnie zginęła w zielonym gąszczu nie pozostawiając choćby śladu. Sora ożywiła się, widocznie zachwycona taką zabawą. Podbiegła do krzewów i szukała wzrokiem uzdrowicielki. Enthe wysunęła dłoń, po czym pstryknęła dziewczynce w nosek. Kotołaczka zezowała, ale zaraz nastawiła dłonie na łapanie. Chciała gwałtownie wskoczyć w krzewy, lecz powstrzymała się w obawie tego, co spotka ją po drugiej stronie.
- Nie ma żadnych pokrzyw – powiedziała nagle Kavka. – A w środku jest ciemno, ale nie m się czego bać. Znajdziemy błyszczące kryształy, oświetlą nam drogę, bo korytarz jest trochę długi, ale co to tam dla kota. No chodź. – Wówczas Enthe ujęła dziewczynkę za rękę i przeprowadziła przez gęste liście. Kolejne korytarze w Szczytach Fellarionu były ciemne, wilgotne, ale dla kogoś obeznanego w szlaku wydawały się bezpieczne. Kavika tym razem się nie bała, doskonale znała skrawek tego labiryntu. Przychodziła tu wielokrotnie po kilka składników do swoich recept więc czuła się niemalże jak we własnym domu. Fakt faktem, że nie zapuszczała się bez oświetlenia w takie miejsca, ale wiedziała, że gdzieś między zimnymi skałami kryją się magiczne kamienie błyszczące w ciemności podobno pozostawiane przez wróżki albo inne, małe istotki. Tak czy owak, miała ze sobą panterołaka, który doskonale widział w takich warunkach – jakoś sobie poradzą.
Dziewczyna stała czekając aż reszta drużyny przedostanie się do środka. Tylko pytanie, co dalej? Czuła, że musiała odegnać Hebana i spróbować porozmawiać z Yastre i Fresią, ale droga znowu będzie zbyt wąska, ciasna i ciemna by się rozdzielić. Co za złośliwy grubas!
Heban… Nie miała siły o nim myśleć. Przygniatał ją ciężar sytuacji, ale to prawnik był chyba najbardziej stresującym czynnikiem w ich drużynie. Był przeszkodą, ale także jej więzieniem. Może jednak popełniała błąd chroniąc tajemnicę nimf przed tym burakiem? Tylko gdyby wiedział… mógłby wykorzystać prawdę przeciwko niej. Enthe musiała gruntownie przemyśleć całą sprawę, ale najpierw!... Pójdą spać.
Wtedy, ku ożywieniu, poczuła męską dłoń na swoim pośladku. Kavika delikatnie podskoczyła, nieco zaskoczona gestem, a jej twarz zalał się rumieńcem. Nigdy wcześniej nie pozwalała sobie na tego typu zaczepki, ale nie miała zamiaru karcić za to panterołaka. Wręcz przeciwnie, mimo zawstydzenia, spojrzała na niego kokieteryjnie przez ramię zaciągając pasmo włosów za ucho. Uśmiechnęła się niewinnie, ale musiała szybko przekierować wzrok przed siebie by czasem się nie zgubili. Później zaś musiała skupić się na swoim obowiązku, czyli na przyprowadzeniu prawnika, który zaginął gdzieś w ścianie liści. Uzdrowicielka z cierpliwością opiekunki nad starszymi przedzierała się przez morze witek i w dziwnie zaskakujący sposób nie za bardzo obawiała się zabłądzić, być może dlatego, że czuwała nad nią Luanelina albo dlatego, że właściwie nic gorszego nie mogło jej tej nocy spotkać prócz Hebana. Gdy wreszcie odnalazła zmęczoną marudę mogli ruszyć dalej. Póki co, grubasek pluł przed siebie próbując dostrzec cokolwiek innego co nie było liściem w jego oczach albo ustach. Mamrotał cichuteńko wyrzucając jakieś bliżej nieokreślone wiązanki w stronę wierzby, a także całej natury, ale to było lepsze od paplania czegokolwiek na jej temat. Kavika miała wątpliwości jedynie do tego by prowadziła, ale Heban zapewne pokierowałby dwójkę poza obręb wierzby… a najlepiej poza teren lasu, więc ewentualne zboczone spojrzenia na jej figurę czy nawet próba dotknięcia jej gdzie nie trzeba była lepsza niż wylądowanie z nim w Rapsodzie. Nie w tym momencie.
Dotarli w końcu na miejsce. Biedny Yastre musiał się zapewne na nich naczekać, ale Enthe przestała już liczyć czas. Nie dziwiła się zmiennokształtnemu, który w postaci pantery łupnął na ziemię. Sama sądziła, że zaraz padnie niczym marionetka na deskach małego teatru. Nim poszła spać jeszcze na moment wyjęła ptaszysko z kaptura. Obejrzała dokładnie swego towarzysza, który z przerażeniem spoglądał na jej dłonie przekraczające jego strefę komfortu. Patrzył na nią wilkiem i tykał dziobem, gdy ze swoją wrodzoną godnością uznał, że uzdrowicielka za bardzo się panoszy, ale ani razu jej nie skrzywdził. Jedynie wydobył głośne „KRRRRRRRAAA!” w momencie obejrzenia jego gołej pachy pod skrzydełkiem, jakby zaglądała pannie z dworu pod spódnicę. Zaciągnął skrzydło i przycisnął je do tułowia odskakując chwiejnie na nóżkach. Wykładowczyni zaśmiała się cicho przysłaniając usta.
- Widzę, że czujesz się całkiem dobrze – stwierdziła naprawdę szczęśliwa z tego powodu.
Kavika powiodła wzrokiem po drużynie. Dzieciaki dawno już spały zwinięte obok siebie, przypominając jedną kroplę wody. Yastre zasnął jako drugi i o dziwo Heban był na końcu listy, chociaż uczona nie miała zamiaru rezygnować z ograniczonego zaufania względem prawnika. Miała wrażenie, że obserwuje ją z każdej strony, za dnia, w nocy, a nawet przez sen. Był zdolny wprowadzić ją w zwątpienie swojej prawdomówności, gdy nie kłamała oraz doprowadzić do stworzenia własnych imaginacji, z których zdawała sobie sprawę, ale wierzyła w ich istnienie. „Okropny człowiek”, pomyślała i ciężko westchnęła wpijając wzrok w trawę.
Tej nocy niewyobrażalnie pragnęła leżeć u boku zmiennokształtnego – nieważny czy wtuliłaby się w panterę czy mężczyznę. Yastre był Yastre w każdej postaci. W głowie wciąż słyszała dźwięki niezadowolonych pomruków, gdy wylizywał swoje rany. Chciała go objąć i dodać mu trochę duchowych sił, by następnego ranka jego umysł stał się rześki i wolny od zmartwień. Myślała o tym bardzo długo, zastanawiała się na ile mogła sobie w tym momencie pozwolić, ale nie chciała dać się ponieść emocjom (ze względu na Hebana).
- Kavika – poczuła szturchnięcie oraz głos Fresi. – Ułóż się. Zasnęłaś na siedząco.
Enthe w pierwszej chwili drgnęła, jakby ktoś co najmniej chciał ją popchnąć w przepaść. Złapała oddech i próbowała odnaleźć się w miejscu, w którym obecnie się znajdowała. Dopiero teraz poczuła przyjemne ciepło. Elfka rozpaliła ognisko i oporządzała zajęcze mięso, a Kavika błądziła wzrokiem nie czując żadnej kości w swoim ciele czy własnego mięśnia. Nagle po prostu opadła miękko układając głowę na udzie Fresii, która nie zareagowała w żaden sposób. Ruszyła patykiem palenisko by żar jeszcze raz rozgrzał kobiece twarze.
- Myślisz, że się nam uda? – spytała cicho Kavka.
- O to będziesz martwić się jutro – odpowiedziała obojętnie najemniczka, po czym zapadła chwilowa cisza.
- Wiesz, że jesteś częścią naszej drużyny? – mruknęła Enthe i w tym momencie uszata wyprostowała odrobinę sylwetkę zdradzając swoje zaskoczenie, ale jak to Fresia – nie miała zamiaru się do tego w żaden sposób przyznawać.
- Nie rozczulaj się tak.
I za pomocą pstryknięcia palcami nastał ranek - noc minęła zaskakująco szybko. Kavika czuła, że to było za mało czasu na wypoczynek, ale były rzeczy ważniejsze niż sen. Uzdrowicielka leniwie podnosiła powieki, lecz mruczący akcent tuż przy niej zdecydowanie poprawił jej humor. Dziewczyna uśmiechnęła się do panterołaka, po czym zebrała do siadu. Pochyliła się w stronę mężczyzny i dopiero w ostatniej chwili jej usta zboczyły z toru porannego pocałunku.
- Tak, znam – odpowiedziała pośpieszę by przyćmić swój niedokończony gest niczym kaszlnięcie w momencie palnięcia nieoczekiwanej głupoty.
- Jak się czujesz? Ach, ten okropny siniak… - mruczała pod nosem uzdrowicielka oglądając bandytę. – Na pewno nie potrzebujesz żadnego opatrunku?
Wokół wszystko było gotowe i Fresia naprawdę postarała się o jak najszybsze wyruszenie w trasę. Upolowała trzy zające, uzbierała owoce leśne, a nawet postarała się o bukłak wody – na obecne warunki to było bardzo dużo. Enthe uznała, że pewnie i by upolowała jakąś sarnę, ale takie cielsko było o wiele bardziej problematyczne w transporcie (i jedna kobieta miałaby raczej problem z dotaszczeniem takiej zwierzyny), a wycięcie mięsa trwałoby zbyt długo. Złapanie jednak trzech sztuk mniejszej zwierzyny w jedną noc albo zajęło jej dużo czasu, stąd też tak twardo spała, albo miała niezłego farta, albo Fresia w ten sposób zaznaczyła, jak bardzo zna się na zwierzętach i była to groźba posłana wobec zmiennokształtnych.
- Najpierw przekąsimy zdobycze Fresi – zaproponowała lekko.
Wszyscy zaczęli jeść i dopiero gdzieś przy końcu posiłku uzdrowicielka odważyła się obudzić elfkę. Była akrobatka zdawała się być głucha na wrzaski dzieciaków, które przy jedzeniu dostały dziwnego bzika. Para kotów chętnie znęcała się nad swoim posiłkiem, dlatego też nakarmienie - nie tyle Sory, co Sovy - okazało się trudniejsze niż mogłaby pomyśleć Enthe. Zbliżał się do kawałka mięsa bujając ogonem, po czym wbijał w nie palce, by odskoczyć strosząc futro, które szybko kładło się na skórze, aby ponownie mógł nabrać tej zwierzęcej czujności. Kavika z głęboką rezygnacją przykładała dłoń do twarzy. Z reguły była (dosyć) cierpliwą kobietą, ale nie teraz! Im jednak bardziej napięcie w niej wzrastało, tym para dzieciaków zdawała się jej robić bardziej na złość, postanowiła więc podjąć rozsądną (szaloną) decyzję i oddać je pod opiekę panterołaka. On chyba będzie najlepiej wiedział co zrobić z kotami, które w sumie były głodne, ale odrobina zabawy nie zaszkodzi.
Fresia obudziła się jednak szybko czując na ramieniu dłoń dziewczyny. Miała mocno podkrążone oczy, widać było po niej zmęczenie, ale nie odezwała się ani słowem tylko od razu wzięła się za szybkie przekąszenie śniadania, a następnie wstała dając znać, że chyba już to wszystko za długo trwa. Kavka mrugnęła kilka razy – gdyby tak kociaki szybko zjadły to byłaby szczerze zadowolona, a Fresia najwidoczniej była gotowa obudzić się nawet o samym wschodzie słońca.
- Poprowadzę nas tylko przez drzewo, a dalej ty kierujesz, Kaviko – zapowiedziała najemniczka i jakimś cudem, nawet przy Hebanie, szybko przebrnęli przez liany. Być może dlatego, że prawnik poczuł jakiś minimalny respekt wobec uszatej, po tym jak od niej ostatnio oberwał albo sam był niewyspany i nie miał sił marudzić, ani się gubić by dodatkowo przysparzać sobie stresu.
Skalista ściana z tej strony mocno wcinała się w las. Pokrywały ją wysokie krzaki oraz kilka drzew niesfornej topoli osiki. Nawet liany szerokiej wierzby zahaczały o kamienie, widok więc z pewnością wyglądał bardzo magicznie i zachwycająco. Kavika musiała mocno przyglądać się ścianie by odnaleźć skrót do swej polany. Kilka razy podchodziła i odsuwała liście zaglądając dalej, aż w końcu trafiła na odpowiedni kawałek.
- To tutaj – poinformowała drużynę i zgrabnie przebrnęła przez naturalną ściankę. Blondynka momentalnie zginęła w zielonym gąszczu nie pozostawiając choćby śladu. Sora ożywiła się, widocznie zachwycona taką zabawą. Podbiegła do krzewów i szukała wzrokiem uzdrowicielki. Enthe wysunęła dłoń, po czym pstryknęła dziewczynce w nosek. Kotołaczka zezowała, ale zaraz nastawiła dłonie na łapanie. Chciała gwałtownie wskoczyć w krzewy, lecz powstrzymała się w obawie tego, co spotka ją po drugiej stronie.
- Nie ma żadnych pokrzyw – powiedziała nagle Kavka. – A w środku jest ciemno, ale nie m się czego bać. Znajdziemy błyszczące kryształy, oświetlą nam drogę, bo korytarz jest trochę długi, ale co to tam dla kota. No chodź. – Wówczas Enthe ujęła dziewczynkę za rękę i przeprowadziła przez gęste liście. Kolejne korytarze w Szczytach Fellarionu były ciemne, wilgotne, ale dla kogoś obeznanego w szlaku wydawały się bezpieczne. Kavika tym razem się nie bała, doskonale znała skrawek tego labiryntu. Przychodziła tu wielokrotnie po kilka składników do swoich recept więc czuła się niemalże jak we własnym domu. Fakt faktem, że nie zapuszczała się bez oświetlenia w takie miejsca, ale wiedziała, że gdzieś między zimnymi skałami kryją się magiczne kamienie błyszczące w ciemności podobno pozostawiane przez wróżki albo inne, małe istotki. Tak czy owak, miała ze sobą panterołaka, który doskonale widział w takich warunkach – jakoś sobie poradzą.
Dziewczyna stała czekając aż reszta drużyny przedostanie się do środka. Tylko pytanie, co dalej? Czuła, że musiała odegnać Hebana i spróbować porozmawiać z Yastre i Fresią, ale droga znowu będzie zbyt wąska, ciasna i ciemna by się rozdzielić. Co za złośliwy grubas!
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Dla Yastre nie istniał piękniejszy widok niż ten, który dane mu było zobaczyć z samego ranka - widok budzącej się Kaviki. Dziewczyna była taka słodka, delikatna i śliczna, że panterołak miał problem by powstrzymać się przed przytulaniem jej i całowaniem. A może nawet czymś więcej, bo w końcu na swój pokręcony sposób byli teraz parą… Lecz wokół było za dużo osób by oddawać się takim przyjemnościom, a co gorsze wśród tych osób był Heban - najgorsza menda, jaką świat nosił. On miał zaskakujący talent do psucia nastroju chwili i humoru wszystkich osób w swoim najbliższym otoczeniu. Sam jego widok wystarczył by stracić apetyt albo chęć do dalszych działań… Lecz akurat tym razem plany zmiennokształtnego bandyty pokrzyżowały dzieciaki, które z samego rana zaczęły zachowywać się jakby się szaleju najadły i dokazywały jakby był ich co najmniej tuzin a nie tylko dwójka.
W innych okolicznościach Yastre od razu zbagatelizowałby swoje obrażenia, zapewnił, że to nic złego i się wyliże, a na koniec jakby nigdy nic zająłby się pracami obozowymi. Jednak to jak Kavika się o niego troszczyła było zbyt przyjemne, by mógł z tego ot tak zrezygnować, dlatego z początku coś tam mruknął pod nosem i grzecznie dał obejrzeć swoje rany, czasami stękając mimo wszystko pod nosem. Teraz nie miał ochoty udawać twardziela - wolał być głaskany i dotykany, bo był to dotyk tych szczególnych rąk…
- Nie potrzebuję - zapewnił mimo wszystko, gdy uczona zakończyła swoje oględziny. Cały czas lekko się uśmiechał. - Nie z takich rzeczy wychodziłem, a już jest o wiele lepiej. O, patrz, normalnie mogę się ruszać - powiedział i na potwierdzenie swoich słów zrobił kilka wymachów stłuczoną ręką. Tylko ktoś bardzo uważny dostrzegłby jak lekko zaciska przy tym szczęki, aby się nie skrzywić. Fakt, przesadził z tą demonstracją, ale tylko trochę. Po cichu liczył zresztą, że tego dnia czeka ich raczej wędrówka niż walka i da radę jeszcze troszkę dojść do siebie.
- Nie przejmuj się - zamruczał ciepłym głosem, nachylając się do Kaviki jakby chciał ją pocałować w czoło, lecz zaraz poczuł bardzo bolesne uszczypnięcie w ucho.
- Ała! Fresia! - zirytował się, nawet nie sprawdzając kto go napadł, bo doskonale wiedział, że to jej sprawka. Zakrył uszy obiema dłońmi i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Sprzedajny kocur, ledwo cię pogłaszczą i już się przymilasz - skomentowała elfka i zaraz poszła do swoich spraw, nie wdając się z bandytą w żadną dodatkową dyskusję. Zmiennokształtny odprowadził ją spojrzeniem pełnym wyrzutu, przeszła mu jednak bezpowrotnie ochota na amory. Faktycznie powinien się bardziej pilnować, by nie robić kłopotów Kavice i jeszcze przez jakiś czas skupić się na tym, by zapewnić grupie bezpieczeństwo… Ale teraz śniadanie! Yastre był tak głodny, że dałby radę zjeść całą krowę razem z kopytami, ale pilnował się by nie wyżreć reszcie całego mięsa, które i tak było niewiele bez względu na dobre intencje najemniczki, która upolowała zające. Bandyta nie śmiał narzekać na głos - jadł swój przydział ze smakiem, dokładnie żując każdy kęs i obserwując bawiące się przy śniadaniu dzieciaki, w tym w szczególności swojego przyszywanego młodszego brata. Nie ruszały go te wygłupy, lecz gdy Kavika poprosiła go, by coś z tym zrobił, zaraz zrozumiał w czym tkwił problem i zajął się nim.
- Sova - przywołał chłopca, by ten skupił się na nim a nie na zabawie. - Będziemy polować później, to już dawno nie żyje. Jedz ładnie, jak na faceta przystało. Tak jak ja - dodał z dumą. Nie, by był mistrzem zachowania przy stole, ale faktycznie teraz jadł w miarę przyzwoicie, z zamkniętymi ustami i bez robienia głupot.
- Ale… - chłopiec i tak próbował dyskutować i się bronić, ale Yastre nie dał mu dojść do słowa. Zaraz pstryknął go w ucho.
- Jesteś człowiekiem to zachowuj się jak człowiek - skarcił go, lecz dość łagodnym tonem.
- To jakbym był kotem to mógłbym polować?
- Mógł… Ani się waż!
Yastre nie był jednak tak doskonałym ojcem jak to sobie wmawiał, skoro dał się wykiwać dzieciakowi, który nie miał nawet dziesięciu lat…
W końcu jednak posiłek dobiegł końca i wszyscy mogli zbierać się do drogi. Nie było to zresztą specjalnie skomplikowane przedsięwzięcie - polegało raczej na zatarciu śladów swojej bytności niż na przygotowywaniu czegoś na zaś, pakowaniu się czy ładowaniu dobytku. Yastre z Fresią pozbyli się śladów ogniska, dzieciaki z pomocą Kaviki rozplotły gałązki i tylko Heban nawet nie starał się udawać, że cokolwiek robi. Buc.
Yastre nie miał żadnego problemu z zaakceptowaniem tego, że na moment stracił przywództwo w stadzie i to Kavika stała się ich przewodniczką - w końcu to ona znała drogę, nie on, to było logiczne, a czasami logice udawało sie dotrzeć do jego umysłu przez zasieki zwierzęcego instynktu. Zresztą szedł zaraz za nią, więc w razie czego miał szansę ją obronić czy wypatrzyć czające się z przodu niebezpieczeństwo. To jednak nie nadchodziło - całe szczęście, bo im mniej przeszkód po drodze tym lepiej, szybciej dotrą do driad i mniej się przy tym zmęczą… Zmiennokształtny bandyta liczył nawet na to, że da radę dojść do siebie po ostatnich ciężkich bojach, a by sobie w tym pomóc, jadł wszystko co znalazł na swojej drodze, a było wystarczająco energetyczne. Zaliczały się do tego głównie części roślin: liście, owoce, czasami orzechy albo pędy, zdarzyło się jednak, że złapał nawet jakiegoś robala, jeśli nie było to zbyt czasochłonne, bo nie chciał przy tym opóźniać marszu. Sova widząc zachowanie panterołaka również chciał spróbować wszystkiego, co ten jadł i wymiękł dopiero przy wijących się w palcach larwach. Nie przekonał go argument, że to zdrowe białko, dzięki któremu urośnie duży i silny. Wybrzydzaty jak to dzieciak…
- Ale heca! - Yastre był wyraźnie zaskoczony tym jak sprytnie było ukryte przejście przez góry. - Jak na nie trafiłaś, skąd je znasz? - zapytał z zainteresowaniem, bo przecież nie było to takie oczywiste. Oczywiście przypadki się zdarzają, ale mimo wszystko bandyta był bardzo zainteresowany, prawie tak samo jak małe koty, tylko on to inaczej okazywał.
- Kavika, pójdę zaraz za tobą…
- A to niby czemu?! - oburzył się momentalnie prawnik i już chciał bezczelnie przedrzeć się obok kota, lecz ten zastąpił mu drogę, nie pozwalając wepchnąć się przed siebie.
- Bo widzę w ciemności - oświadczył stanowczo. - I póki nie znajdziemy tych kryształów możecie polegać tylko na wzroku moim i dzieciaków. Bo ty Fresia nie widzisz po ciemku, nie? - upewnił się jeszcze, spoglądając pytająco na elfkę.
- Po aż takiemu nie - przyznała była akrobatka bez żadnych uników.
- No - uznał z pewnym zadowoleniem Yastre. - To idziemy.
Nie było specjalnie wielkiego wyboru jeśli chodzi o ustawienie się w środku wąskiego korytarzyka, więc prawnik poszedł tuż za zmiennokształtnym, a pochód zamykała Fresia. Nagle jednak wszystkich ogarnęły te same wątpliwości, lecz tylko panterołak był na tyle bezczelny, by wypowiedzieć je na głos.
- Ej, Heban, a ty przeleziesz z tym swoim brzuszyskiem? - dopytał bezczelnie. W ciemności nie było widać jak policzki zapytanego pokryły się karminą gniewu.
- Jak śmiesz?! - oburzył się.
- Dobra, dobra - Yastre dla świętego spokoju zaraz się wycofał, dosłownie i w przenośni. - Tak tylko pytałem… Wciągaj mocno brzuch jakby co - dodał lekko kpiącym tonem, demonstrując na samym sobie jak należy to zrobić. Problem polegał jednak na tym, że bandyta był szczupły i ładnie umięśniony, przez co wyglądał nadal całkiem nieźle, podczas gdy Heban prezentował się trochę groteskowo, podejmując odrobinę daremne próby zmniejszenia swojego obwodu w najciaśniejszych miejscach przejściach. Panterołak obserwując te rozpaczliwe zmagania żałował, że nie posł prawnika na tył pochodu - wtedy jakby się zaklinował to po prostu by się go tutaj zostawiło, bo we wnętrzu góry mógłby się drzeć do woli i i tak nikt by go nie usłyszał, a na dodatek nie przeszkadzałby w ich misji. Oj, to byłoby słodkie. Zaskakujące jak podłe myśli mogły przychodzić do głowy nawet takiemu prostemu chłopakowi jak Yastre, jeśli się go odpowiednio mocno zdenerwowało…
W innych okolicznościach Yastre od razu zbagatelizowałby swoje obrażenia, zapewnił, że to nic złego i się wyliże, a na koniec jakby nigdy nic zająłby się pracami obozowymi. Jednak to jak Kavika się o niego troszczyła było zbyt przyjemne, by mógł z tego ot tak zrezygnować, dlatego z początku coś tam mruknął pod nosem i grzecznie dał obejrzeć swoje rany, czasami stękając mimo wszystko pod nosem. Teraz nie miał ochoty udawać twardziela - wolał być głaskany i dotykany, bo był to dotyk tych szczególnych rąk…
- Nie potrzebuję - zapewnił mimo wszystko, gdy uczona zakończyła swoje oględziny. Cały czas lekko się uśmiechał. - Nie z takich rzeczy wychodziłem, a już jest o wiele lepiej. O, patrz, normalnie mogę się ruszać - powiedział i na potwierdzenie swoich słów zrobił kilka wymachów stłuczoną ręką. Tylko ktoś bardzo uważny dostrzegłby jak lekko zaciska przy tym szczęki, aby się nie skrzywić. Fakt, przesadził z tą demonstracją, ale tylko trochę. Po cichu liczył zresztą, że tego dnia czeka ich raczej wędrówka niż walka i da radę jeszcze troszkę dojść do siebie.
- Nie przejmuj się - zamruczał ciepłym głosem, nachylając się do Kaviki jakby chciał ją pocałować w czoło, lecz zaraz poczuł bardzo bolesne uszczypnięcie w ucho.
- Ała! Fresia! - zirytował się, nawet nie sprawdzając kto go napadł, bo doskonale wiedział, że to jej sprawka. Zakrył uszy obiema dłońmi i spojrzał na nią z wyrzutem.
- Sprzedajny kocur, ledwo cię pogłaszczą i już się przymilasz - skomentowała elfka i zaraz poszła do swoich spraw, nie wdając się z bandytą w żadną dodatkową dyskusję. Zmiennokształtny odprowadził ją spojrzeniem pełnym wyrzutu, przeszła mu jednak bezpowrotnie ochota na amory. Faktycznie powinien się bardziej pilnować, by nie robić kłopotów Kavice i jeszcze przez jakiś czas skupić się na tym, by zapewnić grupie bezpieczeństwo… Ale teraz śniadanie! Yastre był tak głodny, że dałby radę zjeść całą krowę razem z kopytami, ale pilnował się by nie wyżreć reszcie całego mięsa, które i tak było niewiele bez względu na dobre intencje najemniczki, która upolowała zające. Bandyta nie śmiał narzekać na głos - jadł swój przydział ze smakiem, dokładnie żując każdy kęs i obserwując bawiące się przy śniadaniu dzieciaki, w tym w szczególności swojego przyszywanego młodszego brata. Nie ruszały go te wygłupy, lecz gdy Kavika poprosiła go, by coś z tym zrobił, zaraz zrozumiał w czym tkwił problem i zajął się nim.
- Sova - przywołał chłopca, by ten skupił się na nim a nie na zabawie. - Będziemy polować później, to już dawno nie żyje. Jedz ładnie, jak na faceta przystało. Tak jak ja - dodał z dumą. Nie, by był mistrzem zachowania przy stole, ale faktycznie teraz jadł w miarę przyzwoicie, z zamkniętymi ustami i bez robienia głupot.
- Ale… - chłopiec i tak próbował dyskutować i się bronić, ale Yastre nie dał mu dojść do słowa. Zaraz pstryknął go w ucho.
- Jesteś człowiekiem to zachowuj się jak człowiek - skarcił go, lecz dość łagodnym tonem.
- To jakbym był kotem to mógłbym polować?
- Mógł… Ani się waż!
Yastre nie był jednak tak doskonałym ojcem jak to sobie wmawiał, skoro dał się wykiwać dzieciakowi, który nie miał nawet dziesięciu lat…
W końcu jednak posiłek dobiegł końca i wszyscy mogli zbierać się do drogi. Nie było to zresztą specjalnie skomplikowane przedsięwzięcie - polegało raczej na zatarciu śladów swojej bytności niż na przygotowywaniu czegoś na zaś, pakowaniu się czy ładowaniu dobytku. Yastre z Fresią pozbyli się śladów ogniska, dzieciaki z pomocą Kaviki rozplotły gałązki i tylko Heban nawet nie starał się udawać, że cokolwiek robi. Buc.
Yastre nie miał żadnego problemu z zaakceptowaniem tego, że na moment stracił przywództwo w stadzie i to Kavika stała się ich przewodniczką - w końcu to ona znała drogę, nie on, to było logiczne, a czasami logice udawało sie dotrzeć do jego umysłu przez zasieki zwierzęcego instynktu. Zresztą szedł zaraz za nią, więc w razie czego miał szansę ją obronić czy wypatrzyć czające się z przodu niebezpieczeństwo. To jednak nie nadchodziło - całe szczęście, bo im mniej przeszkód po drodze tym lepiej, szybciej dotrą do driad i mniej się przy tym zmęczą… Zmiennokształtny bandyta liczył nawet na to, że da radę dojść do siebie po ostatnich ciężkich bojach, a by sobie w tym pomóc, jadł wszystko co znalazł na swojej drodze, a było wystarczająco energetyczne. Zaliczały się do tego głównie części roślin: liście, owoce, czasami orzechy albo pędy, zdarzyło się jednak, że złapał nawet jakiegoś robala, jeśli nie było to zbyt czasochłonne, bo nie chciał przy tym opóźniać marszu. Sova widząc zachowanie panterołaka również chciał spróbować wszystkiego, co ten jadł i wymiękł dopiero przy wijących się w palcach larwach. Nie przekonał go argument, że to zdrowe białko, dzięki któremu urośnie duży i silny. Wybrzydzaty jak to dzieciak…
- Ale heca! - Yastre był wyraźnie zaskoczony tym jak sprytnie było ukryte przejście przez góry. - Jak na nie trafiłaś, skąd je znasz? - zapytał z zainteresowaniem, bo przecież nie było to takie oczywiste. Oczywiście przypadki się zdarzają, ale mimo wszystko bandyta był bardzo zainteresowany, prawie tak samo jak małe koty, tylko on to inaczej okazywał.
- Kavika, pójdę zaraz za tobą…
- A to niby czemu?! - oburzył się momentalnie prawnik i już chciał bezczelnie przedrzeć się obok kota, lecz ten zastąpił mu drogę, nie pozwalając wepchnąć się przed siebie.
- Bo widzę w ciemności - oświadczył stanowczo. - I póki nie znajdziemy tych kryształów możecie polegać tylko na wzroku moim i dzieciaków. Bo ty Fresia nie widzisz po ciemku, nie? - upewnił się jeszcze, spoglądając pytająco na elfkę.
- Po aż takiemu nie - przyznała była akrobatka bez żadnych uników.
- No - uznał z pewnym zadowoleniem Yastre. - To idziemy.
Nie było specjalnie wielkiego wyboru jeśli chodzi o ustawienie się w środku wąskiego korytarzyka, więc prawnik poszedł tuż za zmiennokształtnym, a pochód zamykała Fresia. Nagle jednak wszystkich ogarnęły te same wątpliwości, lecz tylko panterołak był na tyle bezczelny, by wypowiedzieć je na głos.
- Ej, Heban, a ty przeleziesz z tym swoim brzuszyskiem? - dopytał bezczelnie. W ciemności nie było widać jak policzki zapytanego pokryły się karminą gniewu.
- Jak śmiesz?! - oburzył się.
- Dobra, dobra - Yastre dla świętego spokoju zaraz się wycofał, dosłownie i w przenośni. - Tak tylko pytałem… Wciągaj mocno brzuch jakby co - dodał lekko kpiącym tonem, demonstrując na samym sobie jak należy to zrobić. Problem polegał jednak na tym, że bandyta był szczupły i ładnie umięśniony, przez co wyglądał nadal całkiem nieźle, podczas gdy Heban prezentował się trochę groteskowo, podejmując odrobinę daremne próby zmniejszenia swojego obwodu w najciaśniejszych miejscach przejściach. Panterołak obserwując te rozpaczliwe zmagania żałował, że nie posł prawnika na tył pochodu - wtedy jakby się zaklinował to po prostu by się go tutaj zostawiło, bo we wnętrzu góry mógłby się drzeć do woli i i tak nikt by go nie usłyszał, a na dodatek nie przeszkadzałby w ich misji. Oj, to byłoby słodkie. Zaskakujące jak podłe myśli mogły przychodzić do głowy nawet takiemu prostemu chłopakowi jak Yastre, jeśli się go odpowiednio mocno zdenerwowało…
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
- Można powiedzieć, że tu jest jeden z moich domów – odparła Kavika na pytanie bandyty i uśmiechnęła się na wspomnienie dotarcia w te okolice po raz pierwszy. Znała od podszewki wszelkie korytarze oraz tajemnicze przejścia znajdujące się nieopodal jej chatki nad wodą. Owszem, tęskniła za ojcem, czasem nawet za jego karczmą, ale ten dom nieopodal Wodospadu Rapsodii mogła nazwać swoim własnym, a znaczyło to coś o wiele więcej niż rodzinne progi. Wiedziała, że to właśnie tutaj znajduje się jej miejsce, a w przypadku niebezpieczeństwa znała wiele sprytnych kryjówek, które stanowiły doskonałe schronienie. Wspierały ją nimfy oraz stanowiła osobę wartą więcej niż zwykła niewiasta z wioski, córka karczmarza, narzeczona szanowanego arystokraty, asystentka bez perspektyw na uczelni. Była tymi czterema postaciami na raz, lecz prawdziwą siebie odczuwała jedynie tutaj – w sąsiedztwie surowych Szczytów Fellarionu. Była również kobietą szczerze kochającą, tutaj, w tym korytarzu, wędrującą śladem mężczyzny wybranego przez serce, a nie rozum czy logikę.
- A któż lepiej zna dom niźli jego mieszkaniec? – dodała nieco ciszej, choć była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Spoglądała na zimne ściany tychże górskich korytarzy, ale ich się nie bała. Nie były obce, jak te poprzednie, w których utknęła przez bandę zmiennokształtnych. Dotknęła ją bolesna myśl dotycząca dwójki dzieci kroczących na zmianę to przed, to za nią. Nie chciała by wróciły do swego brata. Jego oczy były przepełnione jakąś tajemniczą mocą, przyciągały, ale także wzbudzały niesamowity dreszcz, co z kolei budziło niepokój. Jak to możliwe, że tak czyste i niewinne istoty mogły zaufać komuś tak skomplikowanemu?
Enthe uniosła wzrok na panterołaka, gdy igrał z prawnikiem. Mrugnęła kilkukrotnie kierując się za głosem Yastre i próbowała sobie wyobrazić, jak bardzo wściekły musiał teraz być Heban. Zacisnęła usta, jakby nie wypadało jej się w tym momencie śmiać. Dobrze, że panował mrok, inaczej złośliwości mogłyby rozpętać jakieś piekło, którego uzdrowicielka chciała za wszelką cenę uniknąć i chociaż były to wyłącznie wyrzucone, kpiące słowa to w pewnym momencie stały się bardziej realne niż chciałaby uczona, a tym bardziej sam Heban.
Trafili na zdecydowane zwężenie w i tak już ciasnym przejściu, a poobdzierany brzuch prawnika nie chciał współpracować z jeszcze większą ciasnotą. Koszula jegomościa zapewne straciła już dwa guziki, przez co grubaskowi powiewało w pępek, ale dopiero teraz miał się rozpocząć kłopot.
Kavka wędrowała wyobraźnią po ścianach. Nie widziała idealnie, lecz wzrok powoli adaptował się do otoczenia. Nagle jej krok wstrzymało większe ciało, niestety bardziej znane niż obce.
- Heban? – spytała delikatnie odbijając się od prawnika i ścierając dłońmi „brud prawnika” ze swojej szaty.
- No co? – łypnął wzrokiem na dziewczynę nieco się przy tym wiercąc.
- Nie mamy czasu, idź dalej – odpowiedziała upominająco, ale on nadal tarasował przejście. Chwilę stękał, wiercił się niczym dżdżownica na haczyku, ale nie ruszył chociażby o jeden palec. – Ty… ty utknąłeś? – spytała najdyskretniej, jak tylko potrafiła, ale posiadaczy doskonałego słuchu nie brakowało w otoczeniu.
- Nie, oczywiście, że nie – charczał niczym dzik. – Aua! – zawył próbując złapać się za poraniony brzuch. Uzdrowicielka nabrała powietrza, na początku martwiąc się o grubaska, ale głośny śmiech Fresii zepsuł wszystko.
- Ahahahah! Porc, porc a bouilli – wykrztusiła elfka między śmianiem się a krztuszeniem, zaś prawnik poczerwieniał tak mocno, że jego rozgoryczone oraz rozpalone ciało poczuła nawet uzdrowicielka będąca kilka kroków od niego. Kavka nie znała języka elfickiego, ale kojarzyła to obraźliwe przysłowie znaczące mniej więcej tyle co „ugotowana świnia”, czyli takiego Hebana, który faktycznie został ugotowany przez robiący sobie z niego żarty los.
- Ty leśna flądro! – wzburzył się kipiący złością prawnik i próbował za wszelką cenę wypchnąć się ze zwężenie. Wokół jednak było słychać tylko śmiech, dzieciaki chichotały, Fresia śmiała się do rozpuku i chyba nikt na ten moment nie przejął się tym, że właściwie nie mogą iść dalej a po drugiej stronie Hebana utknął Yastre. Także Kavika ostatecznie poddała się atmosferze i cicho, ale cichuteńko zaśmiała, ale przeczulony prawnik słuchał teraz otoczeniami uszami nietoperza.
- I ty też się śmiejesz?! – huknął grubasek.
- Wybacz Heban, ale… Wybacz – Enthe ocierała usta i zagryzała wargę by zdusić rozbawienie, ale było to tak trudne, gdy jego brzuch wisiał na odstających kamieniach.
- Nawet nie próbuj…
- Hihihi – chichrała się (choć nie specjalnie!) Kavka.
- Jak śmiesz?!
- Ano śmieć to się śmieje – dolewała oliwy do ognia Fresia, która zdołała już otrzeć łzy rozbawienia z kącików oczu.
- Gdyby nie ja, to byś pewnie nie dotarła aż tutaj! – rozzłościł się Heban, ale w rzece niosącego się śmiechu Enthe jeszcze długo omijał niepokój.
- O czym mówisz, Hebanie? – spytała automatycznie wykładowczyni wciąż się śmiejąc.
- Kto normalny prowadziłby nielegalny towar przez Pomarańczowy Szlak?! – krzyknął, a Kavka z uśmiechem na buzi spojrzała pytająco na prawnika.
- Wiedziałem, że kobieta nie nadaje się na to stanowisko – zakpił Heban, choć wyglądało to wyjątkowo groteskowo – jego wzniosłość i wzniesiony na kamieniach brzuch. – Poprowadziłaś towar Pomarańczowym Szlakiem, żeby połączyć go z Żółtym, otoczyłabyś dookoła góry, nadłożyła drogi… Wiesz ile brudnych rąk położyłoby się na tej twojej skrzyni?! Phi!
- O czym ty mówisz?... – spytała Kavka, ale tym razem jej twarz przybrała grobową minę. Wcale nie było jej do śmiechu.
- Jak nie straże to celnicy, jak nie celnicy to rabusie… Albo piraci! To jeden z najmniej bezpiecznych szlaków! I jeden z głupszych pomysłów na jaki wpadłaś, panienko Kaviko – Heban uśmiechnął się paskudnie.
- Co zrobiłeś? – zmarszczyła z niepokojem brwi uzdrowicielka.
- Jak to co? Posłałem z wieścią nakazującą w trybie natychmiastowym zmienić trasę. Ostatnio tymi szlakami Johans Pederson utracił kilkadziesiąt złotych gryfów przez tych brudnych chłystków! Twoja skrzynia wędrowała przez Wschodnie Pustkowia, popłynęła z rzeką Nefari omijając Ruiny Nemerii i odbiła w bok, miała trafić ostatecznie do twojej nędznej chatki.
Kavice pociemniało w oczach. „Niemożliwe…” myślała uczona. To co powiedział wydawało się straszną abstrakcją. Czy próbował coś u niej ugrać? Z pamięci wygrzebała rozmowę ze swym narzeczonym, który wyrywał sobie włosy z głowy słysząc o tak paskudnych wieściach. Prawnik miał jednak więcej oleju w głowie niżby się zdawało na pierwszy rzut oka, mógł wykorzystać sytuację Pedersona by wmówić jej teraz otrzymaną pomoc.
- Dlaczego miałbyś to zrobić? – spytała kpiąco Kavka.
- Och, panienko Kaviko, siedzimy w tym razem – przyznał jadowicie Heban. - Rozbawiła mnie twoja nieumyślność… Po części usprawiedliwiona tym, że więcej spędziłaś czasu z nosem w książkach o grzybach niż na interesach swego przyszłego małżonka – rzucił, tym razem całkiem obojętnie.
- Więc ta skrzynka… Ta skrzynka jest… - nie potrafiła dokończyć, ani uwierzyć.
- Idziesz dobrym tropem – mruknął Heban spuszczając ramiona wzdłuż ciała, zbyt zmęczony walką ze ścianami.
- Kavika? – spytała głucho elfka, ale nie otrzymała odpowiedzi. Enthe łapała powietrze, już sama nie wiedziała czy z przerażenia, czy może z szoku. Skoro skrzynia trafiła do niej to… to gdzie teraz właściwie jest? Nigdy jej nie odebrała, a zmiennokształtni szukali tego towaru! Czyżby… czyżby wszystko wróciło do zagajnika? A może skrzynia leży skryta, gdzieś w okolicach?
- Na papierze widnieje podpis Niolasa Katerana.
- To… to mój asystent… - wyszeptała głucho. Ta sytuacja była skomplikowana bardziej niż by sama o tym wiedziała Kavka, ale to co było w tym wszystkim pewne to niesamowite działanie Hebana. Faktycznie, uczona miała braki na temat bezpieczeństwa szlaków i chciała wierzyć, że otrzymana pomoc była mobilizowana ochronieniem własnego dupska. Jednak słowa prawnika wskazywało na coś zupełnie odmiennego. Doświadczony krętacz pomógł ocalić jej skrzynkę, a tym samym ów grubasek ochronił nimfy. Poczuła, że jest mu niebotycznie wdzięczna, ale wobec Hebana było to uczucie całkowicie nienaturalne, niemożliwe do istnienia, a jednak serce uczonej łomotało odbijając echo uderzeniem w uszach Enthe. Ciało dziewczyny stało się momentalnie ciężkie, a chwilę później zemdlała. Fresia zdezorientowana tą nagłą reakcją Enthe nie myślała a po prostu podstawiła się by złapać dziewczynę w ramiona, by ta nie roztrzaskała sobie głowy.
- Do cholery, co było w tej skrzyni?! – uszata skierowała wzrok na prawnika.
- Gdybym ja sam to wiedział… - burknął grubas.
- A któż lepiej zna dom niźli jego mieszkaniec? – dodała nieco ciszej, choć była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Spoglądała na zimne ściany tychże górskich korytarzy, ale ich się nie bała. Nie były obce, jak te poprzednie, w których utknęła przez bandę zmiennokształtnych. Dotknęła ją bolesna myśl dotycząca dwójki dzieci kroczących na zmianę to przed, to za nią. Nie chciała by wróciły do swego brata. Jego oczy były przepełnione jakąś tajemniczą mocą, przyciągały, ale także wzbudzały niesamowity dreszcz, co z kolei budziło niepokój. Jak to możliwe, że tak czyste i niewinne istoty mogły zaufać komuś tak skomplikowanemu?
Enthe uniosła wzrok na panterołaka, gdy igrał z prawnikiem. Mrugnęła kilkukrotnie kierując się za głosem Yastre i próbowała sobie wyobrazić, jak bardzo wściekły musiał teraz być Heban. Zacisnęła usta, jakby nie wypadało jej się w tym momencie śmiać. Dobrze, że panował mrok, inaczej złośliwości mogłyby rozpętać jakieś piekło, którego uzdrowicielka chciała za wszelką cenę uniknąć i chociaż były to wyłącznie wyrzucone, kpiące słowa to w pewnym momencie stały się bardziej realne niż chciałaby uczona, a tym bardziej sam Heban.
Trafili na zdecydowane zwężenie w i tak już ciasnym przejściu, a poobdzierany brzuch prawnika nie chciał współpracować z jeszcze większą ciasnotą. Koszula jegomościa zapewne straciła już dwa guziki, przez co grubaskowi powiewało w pępek, ale dopiero teraz miał się rozpocząć kłopot.
Kavka wędrowała wyobraźnią po ścianach. Nie widziała idealnie, lecz wzrok powoli adaptował się do otoczenia. Nagle jej krok wstrzymało większe ciało, niestety bardziej znane niż obce.
- Heban? – spytała delikatnie odbijając się od prawnika i ścierając dłońmi „brud prawnika” ze swojej szaty.
- No co? – łypnął wzrokiem na dziewczynę nieco się przy tym wiercąc.
- Nie mamy czasu, idź dalej – odpowiedziała upominająco, ale on nadal tarasował przejście. Chwilę stękał, wiercił się niczym dżdżownica na haczyku, ale nie ruszył chociażby o jeden palec. – Ty… ty utknąłeś? – spytała najdyskretniej, jak tylko potrafiła, ale posiadaczy doskonałego słuchu nie brakowało w otoczeniu.
- Nie, oczywiście, że nie – charczał niczym dzik. – Aua! – zawył próbując złapać się za poraniony brzuch. Uzdrowicielka nabrała powietrza, na początku martwiąc się o grubaska, ale głośny śmiech Fresii zepsuł wszystko.
- Ahahahah! Porc, porc a bouilli – wykrztusiła elfka między śmianiem się a krztuszeniem, zaś prawnik poczerwieniał tak mocno, że jego rozgoryczone oraz rozpalone ciało poczuła nawet uzdrowicielka będąca kilka kroków od niego. Kavka nie znała języka elfickiego, ale kojarzyła to obraźliwe przysłowie znaczące mniej więcej tyle co „ugotowana świnia”, czyli takiego Hebana, który faktycznie został ugotowany przez robiący sobie z niego żarty los.
- Ty leśna flądro! – wzburzył się kipiący złością prawnik i próbował za wszelką cenę wypchnąć się ze zwężenie. Wokół jednak było słychać tylko śmiech, dzieciaki chichotały, Fresia śmiała się do rozpuku i chyba nikt na ten moment nie przejął się tym, że właściwie nie mogą iść dalej a po drugiej stronie Hebana utknął Yastre. Także Kavika ostatecznie poddała się atmosferze i cicho, ale cichuteńko zaśmiała, ale przeczulony prawnik słuchał teraz otoczeniami uszami nietoperza.
- I ty też się śmiejesz?! – huknął grubasek.
- Wybacz Heban, ale… Wybacz – Enthe ocierała usta i zagryzała wargę by zdusić rozbawienie, ale było to tak trudne, gdy jego brzuch wisiał na odstających kamieniach.
- Nawet nie próbuj…
- Hihihi – chichrała się (choć nie specjalnie!) Kavka.
- Jak śmiesz?!
- Ano śmieć to się śmieje – dolewała oliwy do ognia Fresia, która zdołała już otrzeć łzy rozbawienia z kącików oczu.
- Gdyby nie ja, to byś pewnie nie dotarła aż tutaj! – rozzłościł się Heban, ale w rzece niosącego się śmiechu Enthe jeszcze długo omijał niepokój.
- O czym mówisz, Hebanie? – spytała automatycznie wykładowczyni wciąż się śmiejąc.
- Kto normalny prowadziłby nielegalny towar przez Pomarańczowy Szlak?! – krzyknął, a Kavka z uśmiechem na buzi spojrzała pytająco na prawnika.
- Wiedziałem, że kobieta nie nadaje się na to stanowisko – zakpił Heban, choć wyglądało to wyjątkowo groteskowo – jego wzniosłość i wzniesiony na kamieniach brzuch. – Poprowadziłaś towar Pomarańczowym Szlakiem, żeby połączyć go z Żółtym, otoczyłabyś dookoła góry, nadłożyła drogi… Wiesz ile brudnych rąk położyłoby się na tej twojej skrzyni?! Phi!
- O czym ty mówisz?... – spytała Kavka, ale tym razem jej twarz przybrała grobową minę. Wcale nie było jej do śmiechu.
- Jak nie straże to celnicy, jak nie celnicy to rabusie… Albo piraci! To jeden z najmniej bezpiecznych szlaków! I jeden z głupszych pomysłów na jaki wpadłaś, panienko Kaviko – Heban uśmiechnął się paskudnie.
- Co zrobiłeś? – zmarszczyła z niepokojem brwi uzdrowicielka.
- Jak to co? Posłałem z wieścią nakazującą w trybie natychmiastowym zmienić trasę. Ostatnio tymi szlakami Johans Pederson utracił kilkadziesiąt złotych gryfów przez tych brudnych chłystków! Twoja skrzynia wędrowała przez Wschodnie Pustkowia, popłynęła z rzeką Nefari omijając Ruiny Nemerii i odbiła w bok, miała trafić ostatecznie do twojej nędznej chatki.
Kavice pociemniało w oczach. „Niemożliwe…” myślała uczona. To co powiedział wydawało się straszną abstrakcją. Czy próbował coś u niej ugrać? Z pamięci wygrzebała rozmowę ze swym narzeczonym, który wyrywał sobie włosy z głowy słysząc o tak paskudnych wieściach. Prawnik miał jednak więcej oleju w głowie niżby się zdawało na pierwszy rzut oka, mógł wykorzystać sytuację Pedersona by wmówić jej teraz otrzymaną pomoc.
- Dlaczego miałbyś to zrobić? – spytała kpiąco Kavka.
- Och, panienko Kaviko, siedzimy w tym razem – przyznał jadowicie Heban. - Rozbawiła mnie twoja nieumyślność… Po części usprawiedliwiona tym, że więcej spędziłaś czasu z nosem w książkach o grzybach niż na interesach swego przyszłego małżonka – rzucił, tym razem całkiem obojętnie.
- Więc ta skrzynka… Ta skrzynka jest… - nie potrafiła dokończyć, ani uwierzyć.
- Idziesz dobrym tropem – mruknął Heban spuszczając ramiona wzdłuż ciała, zbyt zmęczony walką ze ścianami.
- Kavika? – spytała głucho elfka, ale nie otrzymała odpowiedzi. Enthe łapała powietrze, już sama nie wiedziała czy z przerażenia, czy może z szoku. Skoro skrzynia trafiła do niej to… to gdzie teraz właściwie jest? Nigdy jej nie odebrała, a zmiennokształtni szukali tego towaru! Czyżby… czyżby wszystko wróciło do zagajnika? A może skrzynia leży skryta, gdzieś w okolicach?
- Na papierze widnieje podpis Niolasa Katerana.
- To… to mój asystent… - wyszeptała głucho. Ta sytuacja była skomplikowana bardziej niż by sama o tym wiedziała Kavka, ale to co było w tym wszystkim pewne to niesamowite działanie Hebana. Faktycznie, uczona miała braki na temat bezpieczeństwa szlaków i chciała wierzyć, że otrzymana pomoc była mobilizowana ochronieniem własnego dupska. Jednak słowa prawnika wskazywało na coś zupełnie odmiennego. Doświadczony krętacz pomógł ocalić jej skrzynkę, a tym samym ów grubasek ochronił nimfy. Poczuła, że jest mu niebotycznie wdzięczna, ale wobec Hebana było to uczucie całkowicie nienaturalne, niemożliwe do istnienia, a jednak serce uczonej łomotało odbijając echo uderzeniem w uszach Enthe. Ciało dziewczyny stało się momentalnie ciężkie, a chwilę później zemdlała. Fresia zdezorientowana tą nagłą reakcją Enthe nie myślała a po prostu podstawiła się by złapać dziewczynę w ramiona, by ta nie roztrzaskała sobie głowy.
- Do cholery, co było w tej skrzyni?! – uszata skierowała wzrok na prawnika.
- Gdybym ja sam to wiedział… - burknął grubas.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
- Racja! - Yastre tłumaczenia Kaviki przyjął bez żadnego dociekania i drążenia. Przecież mówiła mu kiedyś, że pochodziła z wioski, że jej ojciec miał karczmę, więc czemu to miejsce nazywała domem? Prawda mogła być jednak zbyt skomplikowana, by zajmować się nią w tym momencie - czas ich naglił, bo bezpieczeństwo nimf wisiało na włosku. Na rozmowy przyjdzie czas później! I z tą myślą Yastre zagłębił się w korytarze, w których było ciemno, że oko wykol.
Droga kamiennymi korytarzami była dość łatwa dla panterołaka i mógłby ją przebyć dziarskim krokiem, lecz brał poprawkę na to, że tylko on i dzieciaki widzieli w ciemności wystarczająco dobrze, by nie brnąć przed siebie po omacku. Dlatego też bandyta posuwał się powoli, dokładnie patrząc na to co miał pod nogami i informując o tym resztę.
- Uwaga skała, wyżej dźwignijcie kolana! - ostrzegł, przekraczając przeszkodę. - A teraz pochylcie głowy! Ale dzieciaki nie muszą, aż tak nisko nie jest!
Głos panterołaka niósł się echem przez wilgotne, kamienne korytarze, przez co tylko za pierwszym razem zdarzyło mu się zbyt głośno krzyknąć, później zaś już dostosował się do panujących warunków i mówił ciszej. O tym, że gdzieś trzeba się prześlizgnąć bokiem, nie informował, bo zdawało mu się, że to i tak doskonale można wyczuć. Co jakiś czas zerkał przez ramię, by upewnić się czy wszyscy nadążają i czy wszystko w porządku. Spostrzegł, że Heban miał czasami problemy, lecz jakoś parł do przodu, niszcząc sobie tylko trochę koszulę… Ale to akurat nie było już kocie zmartwienie - to w końcu tylko koszula.
- Ło! Tu jest wąsko! - ostrzegł jednak w pewnym momencie, gdyż faktycznie pewien wąski przesmyk był wyjątkowo trudny do przebycia. Zmiennokształtny po przejściu go uszedł kilka kroków, by reszta miała dojść miejsca, lecz nim zdążył się obrócić by sprawdzić czy wszystko gra, usłyszał komentarz, którego bardzo nie chciał usłyszeć. “Ty utknąłeś?”, wypowiedziane ustami Kaviki sprawiło, że bandyta zaklął pod nosem. Obrócił się powoli, jeszcze przez moment łudząc się, że to tylko chwilowe niedogodności… Lecz to się działo naprawdę, on wiedział o tym najlepiej ze wszystkich, bo widział po prostu, jak prawnik dyndał między skałami, zawieszony na nich swoim stanowczo za dużym brzuchem. Majtał nogami jak prosiaczek… To było w sumie całkiem zabawne. Panterołak powstrzymałby się od śmiechu, lecz głośny komentarz elfki sprawił, że nie wytrzymał i również zarechotał klaszcząc przy tym w dłonie. Heban posłał mu piorunujące spojrzenie, chociaż przecież ledwo co widział w mroku, na komentarz jednak nikt się nie doczekał, bo to cichy chichot Kaviki nagle zwrócił uwagę grubasa. Yastre nie od razu stanął w obronie swojej ukochanej, gdyż ona wspomagana przez Fresię całkiem nieźle sobie radziła… A później to już sam nie wiedział o czym tych dwoje rozmawia. Jaka skrzynia, jakie szlaki? Owszem, drogi prowadzące przez Alaranię trochę znał, w końcu było to miejsce jego pracy, jeśli można było tak nazwać napadanie na bezbronnych podróżnych z za ciężkimi sakiewkami. Niemniej co to było za ustalanie trasy? Dla niego brzmiało bez sensu, jakby każde zdanie dotyczyło czego innego, a tak naprawdę wszystko dotyczyło tego samego, tylko on nie znał całej historii, tak samo zresztą jak Fresia, która może łapała ciut więcej, ale i tak była trochę zagubiona przez tę całą rozmowę. Dlatego też żadne z nich się przez dłuższy czas nie odzywało, panterołak jednak nie marnotrawił tego czasu. Bezczelnie oglądał to w jaki sposób Heban zaklinował się między skałami i jak można było go wydostać i co więcej, dostać go na tę odpowiednią stronę wąskiego przesmyku… To było trudne, ale wykonalne. Trzeba było tylko odczekać na odpowiedni moment.
- Te, Heban. - Bandyta klepnął prawnika w ramię, aby zwrócić na siebie jego uwagę, a gest był tak poufały, jakby byli kumplami, a nie wrogami. Grubasek zresztą zaraz obrócił się jak oparzony, szykując się do potyczki, fizycznej bądź też werbalnej, chociaż w obu i tak był w tym momencie skazany na porażkę. Zmiennokształtny go jednak zaskoczył.
- Koniec rozmów, trzeba cię stąd wydostać…
- Jak śmiesz…!
- Dobra, dobra - zbył go bandyta. - Ściemnia się, nie mamy czasu to stać i dyskutować. Wyżej jest trochę szerzej, da radę to zrobić. Ja klęknę, a ty oprzyj stopę na moim udzie.
Yastre nie dał prawnikowi miejsca na dyskusję - zaraz przyklęknął na jedno kolano i klepnął zaklinowanego mężczyznę w łydkę, by ten przestawił nogę. Po omacku prawnik miał problem trafić, lecz panterołak złapał go w końcu za kostkę i odpowiednio ustawił mimo protestów i prób walki.
- No i stawaj! - zarządził, czekając aż Heban sam zrobi resztę i ignorując ból, jaki to u niego powodowało. Rozumiał, że był trochę potłuczony po ostatnich ciężkich bojach, ale naprawdę, ten typek ważył chyba tyle co całe stado krów. I to niewydojone!
- Aj, aj, motyla noga, nie przestawiaj, bo mi nogę złamiesz! - jęknał, gdy Heban nagle przesunął stopę bliżej kolana. Yastre z irytacją ustawił ją tam gdzie stała i jeszcze raz kazał się prawnikowi zaprzeć. Tym razem pracował ciałem razem z nim, pchając go od dołu. Czuł, jak mocno grubasek utknął przez to swoje wiercenie się, ale zaciskał zęby i dzielnie starał się go oswobodzić. W końcu poczuł, jak Heban zaczął się powoli przesuwać i nawet wyrwał mu się okrzyk tryumfu.
- Cha! To teraz musisz wyskoczyć na moją stronę, złap się… Jeszcze nie!
Prawnik albo zupełnie nie zapanował nad własnym ciałem - co oznaczałoby, że jego mięśnie nie miały absolutnie żadnej siły i były sflaczałe jak zgniłe dynie - albo za bardzo chciał już się uwolnić, gdyż nim Yastre wydał mu kolejne instrukcje, ten runął na niego całym swoim ciężarem. A był to, jak już wspomniano, nie lada ciężar. Zaskoczony bandyta nie miał szans się utrzymać i przewrócił się na plecy, a Heban wylądował na nim. Był to pierwszy moment od chwili zebrania się tej egzotycznej drużyny, gdy panterołak zaklął. Ale tak szczerze, jak mężczyzna, aż uszy więdły, bo wcześniej to tylko sobie niegroźnie złorzeczył, tym razem jednak rzucił głośno pewnym niewybrednym określeniem na damę lekkich obyczajów.
- Wei! - syknęła na niego oburzona Fresia, nie wiedząc czy powinna zakrywać uszy Sovie, który pewnie w mig podłapie to słowo, czy też Sorze, która mogła się na panterołaka obrazić za mówienie w ten sposób w jej obecności.
Bandyta nie przejmował się tym - był pewien, że właśnie przerobiono go na naleśnik, w ciele czuł jeden potworny ból, a Heban jeszcze nie skończył, bo zaraz zaczął się gramolić na równe nogi, jeszcze mocniej przygniatając leżącego pod nim panterołaka. Sytuacja była tragikomiczna, a jeszcze zabawniej zrobiło się w momencie, gdy Yastre odzyskał trochę swobodę ruchów i zaraz wyrwał się spod cielska prawnika, jakby oswobodzono go ze śmiercionośnych wnyków.
- Jaki ja jestem głupi! - lżył samemu sobie, trzymając się za głowę. - Nigdy więcej tego nie powtórzę, o motyla noga, prawie tu zginąłem! Banda strażników mnie nie zabiła, wściekły samiec mnie nie zabił, zrobiłby to prawnik…
Zmiennokształtny miał gdzieś to, co mógł mu odpowiedzieć Heban. Gdy tylko upewnił się, że reszta też już przeszła przez to ucho igielne, ruszył przed siebie, teatralnie wspierając się o ścianę. Chociaż może nie do końca teatralnie - coś go bolało w klatce piersiowej, może miał połamane żebra? ”Co ten typek żarł, że taki ciężki teraz jest?!”, zastanawiał się z pewną trwogą panterołak.
Droga kamiennymi korytarzami była dość łatwa dla panterołaka i mógłby ją przebyć dziarskim krokiem, lecz brał poprawkę na to, że tylko on i dzieciaki widzieli w ciemności wystarczająco dobrze, by nie brnąć przed siebie po omacku. Dlatego też bandyta posuwał się powoli, dokładnie patrząc na to co miał pod nogami i informując o tym resztę.
- Uwaga skała, wyżej dźwignijcie kolana! - ostrzegł, przekraczając przeszkodę. - A teraz pochylcie głowy! Ale dzieciaki nie muszą, aż tak nisko nie jest!
Głos panterołaka niósł się echem przez wilgotne, kamienne korytarze, przez co tylko za pierwszym razem zdarzyło mu się zbyt głośno krzyknąć, później zaś już dostosował się do panujących warunków i mówił ciszej. O tym, że gdzieś trzeba się prześlizgnąć bokiem, nie informował, bo zdawało mu się, że to i tak doskonale można wyczuć. Co jakiś czas zerkał przez ramię, by upewnić się czy wszyscy nadążają i czy wszystko w porządku. Spostrzegł, że Heban miał czasami problemy, lecz jakoś parł do przodu, niszcząc sobie tylko trochę koszulę… Ale to akurat nie było już kocie zmartwienie - to w końcu tylko koszula.
- Ło! Tu jest wąsko! - ostrzegł jednak w pewnym momencie, gdyż faktycznie pewien wąski przesmyk był wyjątkowo trudny do przebycia. Zmiennokształtny po przejściu go uszedł kilka kroków, by reszta miała dojść miejsca, lecz nim zdążył się obrócić by sprawdzić czy wszystko gra, usłyszał komentarz, którego bardzo nie chciał usłyszeć. “Ty utknąłeś?”, wypowiedziane ustami Kaviki sprawiło, że bandyta zaklął pod nosem. Obrócił się powoli, jeszcze przez moment łudząc się, że to tylko chwilowe niedogodności… Lecz to się działo naprawdę, on wiedział o tym najlepiej ze wszystkich, bo widział po prostu, jak prawnik dyndał między skałami, zawieszony na nich swoim stanowczo za dużym brzuchem. Majtał nogami jak prosiaczek… To było w sumie całkiem zabawne. Panterołak powstrzymałby się od śmiechu, lecz głośny komentarz elfki sprawił, że nie wytrzymał i również zarechotał klaszcząc przy tym w dłonie. Heban posłał mu piorunujące spojrzenie, chociaż przecież ledwo co widział w mroku, na komentarz jednak nikt się nie doczekał, bo to cichy chichot Kaviki nagle zwrócił uwagę grubasa. Yastre nie od razu stanął w obronie swojej ukochanej, gdyż ona wspomagana przez Fresię całkiem nieźle sobie radziła… A później to już sam nie wiedział o czym tych dwoje rozmawia. Jaka skrzynia, jakie szlaki? Owszem, drogi prowadzące przez Alaranię trochę znał, w końcu było to miejsce jego pracy, jeśli można było tak nazwać napadanie na bezbronnych podróżnych z za ciężkimi sakiewkami. Niemniej co to było za ustalanie trasy? Dla niego brzmiało bez sensu, jakby każde zdanie dotyczyło czego innego, a tak naprawdę wszystko dotyczyło tego samego, tylko on nie znał całej historii, tak samo zresztą jak Fresia, która może łapała ciut więcej, ale i tak była trochę zagubiona przez tę całą rozmowę. Dlatego też żadne z nich się przez dłuższy czas nie odzywało, panterołak jednak nie marnotrawił tego czasu. Bezczelnie oglądał to w jaki sposób Heban zaklinował się między skałami i jak można było go wydostać i co więcej, dostać go na tę odpowiednią stronę wąskiego przesmyku… To było trudne, ale wykonalne. Trzeba było tylko odczekać na odpowiedni moment.
- Te, Heban. - Bandyta klepnął prawnika w ramię, aby zwrócić na siebie jego uwagę, a gest był tak poufały, jakby byli kumplami, a nie wrogami. Grubasek zresztą zaraz obrócił się jak oparzony, szykując się do potyczki, fizycznej bądź też werbalnej, chociaż w obu i tak był w tym momencie skazany na porażkę. Zmiennokształtny go jednak zaskoczył.
- Koniec rozmów, trzeba cię stąd wydostać…
- Jak śmiesz…!
- Dobra, dobra - zbył go bandyta. - Ściemnia się, nie mamy czasu to stać i dyskutować. Wyżej jest trochę szerzej, da radę to zrobić. Ja klęknę, a ty oprzyj stopę na moim udzie.
Yastre nie dał prawnikowi miejsca na dyskusję - zaraz przyklęknął na jedno kolano i klepnął zaklinowanego mężczyznę w łydkę, by ten przestawił nogę. Po omacku prawnik miał problem trafić, lecz panterołak złapał go w końcu za kostkę i odpowiednio ustawił mimo protestów i prób walki.
- No i stawaj! - zarządził, czekając aż Heban sam zrobi resztę i ignorując ból, jaki to u niego powodowało. Rozumiał, że był trochę potłuczony po ostatnich ciężkich bojach, ale naprawdę, ten typek ważył chyba tyle co całe stado krów. I to niewydojone!
- Aj, aj, motyla noga, nie przestawiaj, bo mi nogę złamiesz! - jęknał, gdy Heban nagle przesunął stopę bliżej kolana. Yastre z irytacją ustawił ją tam gdzie stała i jeszcze raz kazał się prawnikowi zaprzeć. Tym razem pracował ciałem razem z nim, pchając go od dołu. Czuł, jak mocno grubasek utknął przez to swoje wiercenie się, ale zaciskał zęby i dzielnie starał się go oswobodzić. W końcu poczuł, jak Heban zaczął się powoli przesuwać i nawet wyrwał mu się okrzyk tryumfu.
- Cha! To teraz musisz wyskoczyć na moją stronę, złap się… Jeszcze nie!
Prawnik albo zupełnie nie zapanował nad własnym ciałem - co oznaczałoby, że jego mięśnie nie miały absolutnie żadnej siły i były sflaczałe jak zgniłe dynie - albo za bardzo chciał już się uwolnić, gdyż nim Yastre wydał mu kolejne instrukcje, ten runął na niego całym swoim ciężarem. A był to, jak już wspomniano, nie lada ciężar. Zaskoczony bandyta nie miał szans się utrzymać i przewrócił się na plecy, a Heban wylądował na nim. Był to pierwszy moment od chwili zebrania się tej egzotycznej drużyny, gdy panterołak zaklął. Ale tak szczerze, jak mężczyzna, aż uszy więdły, bo wcześniej to tylko sobie niegroźnie złorzeczył, tym razem jednak rzucił głośno pewnym niewybrednym określeniem na damę lekkich obyczajów.
- Wei! - syknęła na niego oburzona Fresia, nie wiedząc czy powinna zakrywać uszy Sovie, który pewnie w mig podłapie to słowo, czy też Sorze, która mogła się na panterołaka obrazić za mówienie w ten sposób w jej obecności.
Bandyta nie przejmował się tym - był pewien, że właśnie przerobiono go na naleśnik, w ciele czuł jeden potworny ból, a Heban jeszcze nie skończył, bo zaraz zaczął się gramolić na równe nogi, jeszcze mocniej przygniatając leżącego pod nim panterołaka. Sytuacja była tragikomiczna, a jeszcze zabawniej zrobiło się w momencie, gdy Yastre odzyskał trochę swobodę ruchów i zaraz wyrwał się spod cielska prawnika, jakby oswobodzono go ze śmiercionośnych wnyków.
- Jaki ja jestem głupi! - lżył samemu sobie, trzymając się za głowę. - Nigdy więcej tego nie powtórzę, o motyla noga, prawie tu zginąłem! Banda strażników mnie nie zabiła, wściekły samiec mnie nie zabił, zrobiłby to prawnik…
Zmiennokształtny miał gdzieś to, co mógł mu odpowiedzieć Heban. Gdy tylko upewnił się, że reszta też już przeszła przez to ucho igielne, ruszył przed siebie, teatralnie wspierając się o ścianę. Chociaż może nie do końca teatralnie - coś go bolało w klatce piersiowej, może miał połamane żebra? ”Co ten typek żarł, że taki ciężki teraz jest?!”, zastanawiał się z pewną trwogą panterołak.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Kavika zamrugała kilka razy, gdy grubasek przewalał się na drugą stronę korytarza. Zaraz na czworaka doczołgała się do szczeliny by dojrzeć jakąś funkcję życiową ze strony panterołaka. Było w cholerę ciemno, ale stopa kiwała się na boki, a to oznaczało, że Yastre żył…
W końcu wielkie cielsko stoczyło się gdzieś na bok. Sova zaczął wykrzykiwać brzydkie słowa po swoim nowym wzorze do naśladowania, a Sora stroszyła się słysząc brata. Nie aby wiedziała, co konkretnie znaczą te słowa, ale czuła, że to tak nieładnie. Tavik zawsze odzywał się ładnie w ich towarzystwie! Uczona przełożyła dłoń do czoła. Głowa pękała jej w szwach, ciągle miała nadzieję, że śni, ale to wszystko okazywało się być zbyt prawdziwe.
Fresia pomogła zebrać się Kavce na równe nogi. Dziewczyna objęła ramiona elfki, po czym nabrała wdechu sztucznie pocieszając się na duchu. Uszata pogoniła dzieciaki by przeszły na drugą stronę, sama też sprawnie przecisnęła się przez przejście i tylko Enthe została gdzieś w połowie przejścia. Heban przyjrzał się wykładowczyni, która delikatnie się wycofała, jakby zaczepiła się skrawkiem szaty o kamienie i szarpała.
- A tobie co… Aj! – pisnął prawnik, gdy dziewczyna chwyciła go za koszulę i wciągnęła w przejście. Grubasek spojrzał zdziwiony na uzdrowicielkę mrugając kilkukrotnie, ale ta szybko miała rozwikłać wszelkie wątpliwości.
- Gadaj co wiesz – syknęła Kavika niepodobnym do siebie głosem.
Heban przyglądał się blondynce, a jego brwi wolno ściągnęły się do środka.
- Ty mi grozisz? Ty… mi? – zaśmiał się plując przy otwarciu swej szanownej gęby, jednak jego śmiech został zduszony kolejnym szarpnięciem. Tym razem prawnik zezłościł się nie na żarty i z warknięciem chwycił dziewczynę za dłoń.
Kavika zaś z groźnej i tajemniczej kobiety została sprowadzona do parteru brutalnej rzeczywistości. Błahostką okazywało się „pokazać dziewczynie gdzie jej miejsce”. Enthe spojrzała przerażona na Hebana, gdy ten na nią charczał.
- Czy ty wiesz, co ja mógłbym ci zrobić? – mruknął groźnie prawnik.
Dziewczyna zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się nieokiełznany żar. Gdy Heban ściskał jej chudy nadgarstek mógł nią zamieść podłogę, ale nie, gdy miała nad grubaskiem jedyną przewagę… wagę.
Kavika chwyciła prawnika i pociągnęła mężczyznę do siebie, niczym broniąca się zwierzyna. Głowa Hebana zaryła o odstające i niekształtne ostrości, przez co warknął jeszcze mocniej.
- A ty chcesz tutaj utknąć? Myślisz, że nie znajdę innego przejścia? Te górskie szlaki znam na pamięć więc się lepiej zastanów!
- Słucham?! Nie zostawisz tego bandziora!
- Ale zostawię ciebie! W tej dziurze! Chyba, że zaczniesz gadać! – przekrzykiwała Hebana i ponownie szarpnęła się do tyłu by pociągnąć prawnika za sobą.
- Ajajaj! – zajęczał prawnik czując, że grubsza partia ciała zaczyna sięgać ciasnych ścian korytarza. – Przestań! Niewyobrażalne, żeby kobieta…
- Co chciałeś od tej skrzyni?!
- Ja?! Nic!
- Jak nic?! Mówię gadaj, bo cię tu zostawię! Będziesz jak korek w butelce!
- Weź… agh! Ała! Skąd ja mam to wiedzieć?! To była twoja skrzynia do cholery! Egh…
- No mów!
- Mówię, co wiem! Wiem, że to ty prowadziłaś lewy interes, a nie ja!
Szarpanina i ciągnięcie Hebana w głąb przejścia ustało. Enthe patrzyła zaciskając piąstki na koszuli prawnika i wydawało się, że zadaje sobie kilka pytań w głowie. Zapadło milczenie. Kavika tak intensywnie wędrowała myślami, że nawet jej spojrzenie wydawało się być przytłoczone tym powstającym chaosem. Ciszę przerwał jednak śmiech Hebana, kpiący i wywyższający się.
- A niech mnie! Ty naprawdę sama nie wiesz co tam było! Ghahaha! Gh… ała! – Kavika gniewnie spojrzała Hebana, ale puściła go. Prawnik momentalnie wydostał się z ciasnej przestrzeni poprawiając i tak już mocno nadszarpnięte ubranie, ale co tam. Trzeba było zachować odrobinę godności.
Wykładowczyni drapała się po ustach nerwowo zgrzytając przy tym zębami.
- Przecież w tym czasie Kateran wyjechał do Trytonii badać stężenie minerałów w Morzu Cienia… - powiedziała do siebie uczona opuszczając ramiona.
Fresia zbliżyła się do ciasnego przejścia zmuszając Hebana do odsunięcia się na bok i to jedynie za pomocą wzroku, którego może dokładnie prawnik nie widział, ale odczuł na gołej skórze wszelkie groźby. Elfka wyciągnęła dłoń w stronę Kavki, a dziewczyna przyjęła pomoc. Gdy już wreszcie przecisnęła się przez przejście wydawało się, że zaraz wszystko powie. Uczona nabrała wdechu. W głębi duszy rzeczywiście odczuła chwilowy napływ niebywałej odwagi. Chyba wszyscy wokół to odczuli, lecz Kavka ostatecznie wyrzuciła z siebie krótkie zdanie:
- Chodźmy dalej.
Najemniczka w pierwszym momencie sądziła, że się przesłyszała. Gdy wreszcie dotarł do niej cały sens słów, a dzieciaki już podążyły za blondynką elfka nie wyglądała na zadowoloną. W tej zagadce brakowało elementów i tylko jedna osoba mogła przebić się przez te ścianę. Uczoną coś powstrzymywało przed powiedzeniem całej prawdy. Fresia niewiele rozumiała z całej sytuacji. Czyżby obawiała się prawnika? Racja, raczej na siłowanie się z Kaviką to nie miał szans, ale ta podła świnia mogła wykorzystać każde słowo uczonej, gdy ta wróci do „normalnego życia”. A może to nie Heban? Może to wstyd przed przyznaniem się do jakiegoś błędu, który zaprowadził ją właśnie tutaj? Cóż, Fresia nie miała zamiaru siedzieć z założonymi rękoma. Kociaki radośnie krążyły wokół nóg Kaviki, a ostatni dorosły kocur musiał się teraz odrobinę wysilić.
Gdy Sova zaczął zalewać Kavkę mało sensownymi pytaniami typu „a dlaczego ty tak nie widzisz w ciemności? A dlaczego jesteś taka chuda? Czemu pokrzywa jest zielona a drewno brązowe?” Fresia postanowiła dogonić krokiem Yastre. Chwyciła panterołaka za skrawek chusty na jego szyi by zwolnił tempo i nim zdołał zamarudzić, to elfka szybko mu wyjaśniła:
- Słuchaj no, Kavika coś ukrywa. Nie wiem co to jest, ale póki trzyma język za zębami nie zdołamy rozwikłać zagadki. Kto wie, może sama sobie szkodzi tym milczeniem? Wykorzystaj odrobinę swojej cyrkowej charyzmy by… opowiedziała ci o tym, co ją trapi. I mam nadzieję, że podzielisz się ze mną tymi informacjami… Może to nieładnie tak wygadywać wszystko, ale tych zmiennokształtnych jest więcej niż nas, a ja nie mam zamiaru nastawiać karku za sprawy mi nieznane – szeptała Fresia tak, by tylko Yastre ją usłyszał.
W końcu wielkie cielsko stoczyło się gdzieś na bok. Sova zaczął wykrzykiwać brzydkie słowa po swoim nowym wzorze do naśladowania, a Sora stroszyła się słysząc brata. Nie aby wiedziała, co konkretnie znaczą te słowa, ale czuła, że to tak nieładnie. Tavik zawsze odzywał się ładnie w ich towarzystwie! Uczona przełożyła dłoń do czoła. Głowa pękała jej w szwach, ciągle miała nadzieję, że śni, ale to wszystko okazywało się być zbyt prawdziwe.
Fresia pomogła zebrać się Kavce na równe nogi. Dziewczyna objęła ramiona elfki, po czym nabrała wdechu sztucznie pocieszając się na duchu. Uszata pogoniła dzieciaki by przeszły na drugą stronę, sama też sprawnie przecisnęła się przez przejście i tylko Enthe została gdzieś w połowie przejścia. Heban przyjrzał się wykładowczyni, która delikatnie się wycofała, jakby zaczepiła się skrawkiem szaty o kamienie i szarpała.
- A tobie co… Aj! – pisnął prawnik, gdy dziewczyna chwyciła go za koszulę i wciągnęła w przejście. Grubasek spojrzał zdziwiony na uzdrowicielkę mrugając kilkukrotnie, ale ta szybko miała rozwikłać wszelkie wątpliwości.
- Gadaj co wiesz – syknęła Kavika niepodobnym do siebie głosem.
Heban przyglądał się blondynce, a jego brwi wolno ściągnęły się do środka.
- Ty mi grozisz? Ty… mi? – zaśmiał się plując przy otwarciu swej szanownej gęby, jednak jego śmiech został zduszony kolejnym szarpnięciem. Tym razem prawnik zezłościł się nie na żarty i z warknięciem chwycił dziewczynę za dłoń.
Kavika zaś z groźnej i tajemniczej kobiety została sprowadzona do parteru brutalnej rzeczywistości. Błahostką okazywało się „pokazać dziewczynie gdzie jej miejsce”. Enthe spojrzała przerażona na Hebana, gdy ten na nią charczał.
- Czy ty wiesz, co ja mógłbym ci zrobić? – mruknął groźnie prawnik.
Dziewczyna zmarszczyła czoło, a w jej oczach pojawił się nieokiełznany żar. Gdy Heban ściskał jej chudy nadgarstek mógł nią zamieść podłogę, ale nie, gdy miała nad grubaskiem jedyną przewagę… wagę.
Kavika chwyciła prawnika i pociągnęła mężczyznę do siebie, niczym broniąca się zwierzyna. Głowa Hebana zaryła o odstające i niekształtne ostrości, przez co warknął jeszcze mocniej.
- A ty chcesz tutaj utknąć? Myślisz, że nie znajdę innego przejścia? Te górskie szlaki znam na pamięć więc się lepiej zastanów!
- Słucham?! Nie zostawisz tego bandziora!
- Ale zostawię ciebie! W tej dziurze! Chyba, że zaczniesz gadać! – przekrzykiwała Hebana i ponownie szarpnęła się do tyłu by pociągnąć prawnika za sobą.
- Ajajaj! – zajęczał prawnik czując, że grubsza partia ciała zaczyna sięgać ciasnych ścian korytarza. – Przestań! Niewyobrażalne, żeby kobieta…
- Co chciałeś od tej skrzyni?!
- Ja?! Nic!
- Jak nic?! Mówię gadaj, bo cię tu zostawię! Będziesz jak korek w butelce!
- Weź… agh! Ała! Skąd ja mam to wiedzieć?! To była twoja skrzynia do cholery! Egh…
- No mów!
- Mówię, co wiem! Wiem, że to ty prowadziłaś lewy interes, a nie ja!
Szarpanina i ciągnięcie Hebana w głąb przejścia ustało. Enthe patrzyła zaciskając piąstki na koszuli prawnika i wydawało się, że zadaje sobie kilka pytań w głowie. Zapadło milczenie. Kavika tak intensywnie wędrowała myślami, że nawet jej spojrzenie wydawało się być przytłoczone tym powstającym chaosem. Ciszę przerwał jednak śmiech Hebana, kpiący i wywyższający się.
- A niech mnie! Ty naprawdę sama nie wiesz co tam było! Ghahaha! Gh… ała! – Kavika gniewnie spojrzała Hebana, ale puściła go. Prawnik momentalnie wydostał się z ciasnej przestrzeni poprawiając i tak już mocno nadszarpnięte ubranie, ale co tam. Trzeba było zachować odrobinę godności.
Wykładowczyni drapała się po ustach nerwowo zgrzytając przy tym zębami.
- Przecież w tym czasie Kateran wyjechał do Trytonii badać stężenie minerałów w Morzu Cienia… - powiedziała do siebie uczona opuszczając ramiona.
Fresia zbliżyła się do ciasnego przejścia zmuszając Hebana do odsunięcia się na bok i to jedynie za pomocą wzroku, którego może dokładnie prawnik nie widział, ale odczuł na gołej skórze wszelkie groźby. Elfka wyciągnęła dłoń w stronę Kavki, a dziewczyna przyjęła pomoc. Gdy już wreszcie przecisnęła się przez przejście wydawało się, że zaraz wszystko powie. Uczona nabrała wdechu. W głębi duszy rzeczywiście odczuła chwilowy napływ niebywałej odwagi. Chyba wszyscy wokół to odczuli, lecz Kavka ostatecznie wyrzuciła z siebie krótkie zdanie:
- Chodźmy dalej.
Najemniczka w pierwszym momencie sądziła, że się przesłyszała. Gdy wreszcie dotarł do niej cały sens słów, a dzieciaki już podążyły za blondynką elfka nie wyglądała na zadowoloną. W tej zagadce brakowało elementów i tylko jedna osoba mogła przebić się przez te ścianę. Uczoną coś powstrzymywało przed powiedzeniem całej prawdy. Fresia niewiele rozumiała z całej sytuacji. Czyżby obawiała się prawnika? Racja, raczej na siłowanie się z Kaviką to nie miał szans, ale ta podła świnia mogła wykorzystać każde słowo uczonej, gdy ta wróci do „normalnego życia”. A może to nie Heban? Może to wstyd przed przyznaniem się do jakiegoś błędu, który zaprowadził ją właśnie tutaj? Cóż, Fresia nie miała zamiaru siedzieć z założonymi rękoma. Kociaki radośnie krążyły wokół nóg Kaviki, a ostatni dorosły kocur musiał się teraz odrobinę wysilić.
Gdy Sova zaczął zalewać Kavkę mało sensownymi pytaniami typu „a dlaczego ty tak nie widzisz w ciemności? A dlaczego jesteś taka chuda? Czemu pokrzywa jest zielona a drewno brązowe?” Fresia postanowiła dogonić krokiem Yastre. Chwyciła panterołaka za skrawek chusty na jego szyi by zwolnił tempo i nim zdołał zamarudzić, to elfka szybko mu wyjaśniła:
- Słuchaj no, Kavika coś ukrywa. Nie wiem co to jest, ale póki trzyma język za zębami nie zdołamy rozwikłać zagadki. Kto wie, może sama sobie szkodzi tym milczeniem? Wykorzystaj odrobinę swojej cyrkowej charyzmy by… opowiedziała ci o tym, co ją trapi. I mam nadzieję, że podzielisz się ze mną tymi informacjami… Może to nieładnie tak wygadywać wszystko, ale tych zmiennokształtnych jest więcej niż nas, a ja nie mam zamiaru nastawiać karku za sprawy mi nieznane – szeptała Fresia tak, by tylko Yastre ją usłyszał.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre po wydostaniu się spod Hebana chwilę stał i cierpiał. Bolała go każda kosteczka w ciele, a w płucach nadal czuł ból po tym jak gwałtownie został ściśnięty. Może trochę się nad sobą użalał, to fakt, bo przecież po walce z tamtym panterołakiem niedaleko obozu handlarzy niewolników wyglądał znacznie gorzej, a tak się nie mazgaił… Ale wtedy sytuacja była inna. Rany i obrażenia zebrał w brutalnej walce w obronie swojego stada, a tu, cóż, został przygnieciony przez grubasa, którego nie mógł zabić, bo Kavika mu nie pozwalała. Co za pech. O ile życie byłoby łatwiejsze, gdyby się go pozbyć.
W końcu panterołak parsknął, nabrał w płuca głęboki bolesny wdech i wyprostował się.
- Chodźmy już - uznał, znowu prowadząc ten miniaturowy pochód. Tylko na początku zerknął za siebie: dostrzegł, że wszyscy się zbierają i kontynuują marsz, więc uznał, że wszystko w porządku. Szedł powoli, bo sam czuł się nadal trochę oszołomiony, poza tym wolał tym razem mieć pewność, że nikt nigdzie nie utknie, bo kolejnego takiego przygniecenia mógłby nie przeżyć.
Wkrótce coś zaczęło mu nie pasować: kroki się nie zgadzały. Słyszał tylko drobne kroczki dzieci, a reszta dobiegała go gdzieś z daleka. Obrócił się, by sprawdzić co zaszło i dostrzegł, że pochód zamykała Fresia, a Hebana i Kaviki nigdzie nie było.
- Te, a tamtych gdzie wcięło? - zwrócił się do elfki z lekkim zaskoczeniem. Przystanął, a była akrobatka obróciła się za siebie.
- Zostali tam, chyba o coś się zaczepili - oświadczyła. - Pójdę do nich, droga tu jest póki co prosta więc kontynuujcie, dogonimy was.
- Mówisz? - upewnił się Yastre. - Głupio tak rozdzielać się pod ziemią…
- Daleko przecież nie odejdziecie. A w razie czego będziemy wołać, słowo.
- No dobra. Dzieciaki… - panterołak kiwnął ręką na małe kotołaki i podjął marsz. Szedł jednak znacznie wolniej, jakby był na rekreacyjnym spacerze, na dodatek cały czas się obracał, by kontrolować sytuację za nimi, bo kto wie, co mógłby jeszcze nawywijać Heban… Ten to stanowił zagrożenie dla samego siebie, a jeszcze większe dla tych, którzy mu towarzyszyli, lepiej więc było mieć się na baczności. O tej lekcji boleśnie przypominały panterolakowi obolałe żebra…
- Wei, co tak wolno? - burknął niezadowolony Sova.
- Bo czekamy na tamtych - odpowiedział mu przyszywany starszy brat. - Weź nie bądź taki niecierpliwy, zaraz stąd wyjdziemy.
- Wei…
- No? - odparł jakże elokwentnie bandyta.
- A co to znaczy?
- Ale co? - drążył odrobinę zdezorientowany panterołak.
- No… - I w tym momencie Sova z wielkim zapałem i bardzo głośno powtórzył to niecenzuralne słowo, którym posłużył się bandyta. Yastre zrobiło się odrobinę głupio: sam z siebie bardzo rzadko przeklinał i był świadomy, że nie powinien uczyć dzieci takiego słownictwa, ale przecież to była chwila wyższej konieczności. W końcu odchrząknął by podjąć próbę udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
- To jest określenie na taką wstrętną osobę. Ale Sova, umówmy się, to jest brzydkie słowo, nie wolno go powtarzać.
- Czemu? - drążył Sova, jak czyniłoby każde inne dziecko w jego wieku.
- Bo dziewczyny tego nie lubią. A poza tym wszyscy pomyślą, że jesteś miękka bułka jak będziesz tak co chwilę przeklinał.
- Ej, to niefajnie.
- No widzisz - zgodził się panterołak. Akurat w tym momencie wróciła do nich Fresia razem z Hebanem i Kaviką i można było podjąć porządny marsz. Elfka miała jednak jeszcze coś do załatwienia przed wyjściem na powierzchnię, więc panterołak i tak musiał dzielić uwagę między szukanie drogi a rozmowę z nią.
- Spokojna głowa - zapewnił. W ciemności nie dało się dostrzec, jak chmurne nagle zrobiło się jego oblicze. No tak, sam zauważył, że Heban i Kavika rozmawiają ze sobą jakby był to rodzaj szyfru a nie normalna rozmowa, ale postawienie sprawy tak, że “uczona coś ukrywa” trochę go bolało. Brzmiało, jakby robiła to, by im zaszkodzić… A to przecież niemożliwe! Była dobra i słodka i troskliwa, nie mogła tak podle knuć. Tym bardziej jednak musiał z nią porozmawiać, by móc to wyjaśnić. Na pewno nie zrobiła nic złego…
Już po chwili w korytarzu zaczęło robić się jaśniej, aż w końcu grupa wyszła na światło dzienne. Niestety nie była to piękna polana poprzecinana strumyczkami jak po drugiej stronie, a wąska półka skalna, z której nietrudno było spaść.
- Ał, ał, kurka wodna… - jęknął panterołak, trzymając się za bok.
- Co jest? - upewniła się idąca za nim Fresia.
- Nie wiem, kurka, boli mnie ten bok jak szlag…
- Daj, obejrzę ci to, sieroto - podłapała zaraz akrobatka, rozumiejąc, że zmiennokształtny miał jakiś plan. - Hm… Tu źle widać, chodź dalej, będzie więcej światła - zarządziła, odsuwając się razem z nim jeszcze kawałek od wejścia do jaskini. Chwilę udawała, że ogląda jego ranny bok, a Yastre popisowo stękał i marudził.
- I co, nic? - zapytał w końcu.
- Nic tu nie ma - uznała głośno Fresia, by reszta na pewno to słyszała. - Hej, Kavika, podejdź, może ty będziesz wiedziała co go tak boli.
Elfka sprytnie zamieniła się z uczoną miejscami i trzymała dzieciaki oraz Hebana na dystans, by dać parze czas na rozmowę. Yastre oczywiście nadal udawał, że coś mu dolega, lecz gdy tylko nadarzyła się okazja, pochylił się do Kaviki i zwrócił do niej szeptem.
- Co jest, kotuś? Wyglądasz na smutną.
Ton jego głosu był ciepły i troskliwy, a w jego oczach widać było to wielkie uczucie, jakim ją darzył. Nie musiał dodawać “możesz mi wszystko powiedzieć, możesz mi zaufać”, bo przecież ona to wiedziała.
W końcu panterołak parsknął, nabrał w płuca głęboki bolesny wdech i wyprostował się.
- Chodźmy już - uznał, znowu prowadząc ten miniaturowy pochód. Tylko na początku zerknął za siebie: dostrzegł, że wszyscy się zbierają i kontynuują marsz, więc uznał, że wszystko w porządku. Szedł powoli, bo sam czuł się nadal trochę oszołomiony, poza tym wolał tym razem mieć pewność, że nikt nigdzie nie utknie, bo kolejnego takiego przygniecenia mógłby nie przeżyć.
Wkrótce coś zaczęło mu nie pasować: kroki się nie zgadzały. Słyszał tylko drobne kroczki dzieci, a reszta dobiegała go gdzieś z daleka. Obrócił się, by sprawdzić co zaszło i dostrzegł, że pochód zamykała Fresia, a Hebana i Kaviki nigdzie nie było.
- Te, a tamtych gdzie wcięło? - zwrócił się do elfki z lekkim zaskoczeniem. Przystanął, a była akrobatka obróciła się za siebie.
- Zostali tam, chyba o coś się zaczepili - oświadczyła. - Pójdę do nich, droga tu jest póki co prosta więc kontynuujcie, dogonimy was.
- Mówisz? - upewnił się Yastre. - Głupio tak rozdzielać się pod ziemią…
- Daleko przecież nie odejdziecie. A w razie czego będziemy wołać, słowo.
- No dobra. Dzieciaki… - panterołak kiwnął ręką na małe kotołaki i podjął marsz. Szedł jednak znacznie wolniej, jakby był na rekreacyjnym spacerze, na dodatek cały czas się obracał, by kontrolować sytuację za nimi, bo kto wie, co mógłby jeszcze nawywijać Heban… Ten to stanowił zagrożenie dla samego siebie, a jeszcze większe dla tych, którzy mu towarzyszyli, lepiej więc było mieć się na baczności. O tej lekcji boleśnie przypominały panterolakowi obolałe żebra…
- Wei, co tak wolno? - burknął niezadowolony Sova.
- Bo czekamy na tamtych - odpowiedział mu przyszywany starszy brat. - Weź nie bądź taki niecierpliwy, zaraz stąd wyjdziemy.
- Wei…
- No? - odparł jakże elokwentnie bandyta.
- A co to znaczy?
- Ale co? - drążył odrobinę zdezorientowany panterołak.
- No… - I w tym momencie Sova z wielkim zapałem i bardzo głośno powtórzył to niecenzuralne słowo, którym posłużył się bandyta. Yastre zrobiło się odrobinę głupio: sam z siebie bardzo rzadko przeklinał i był świadomy, że nie powinien uczyć dzieci takiego słownictwa, ale przecież to była chwila wyższej konieczności. W końcu odchrząknął by podjąć próbę udzielenia odpowiedzi na to pytanie.
- To jest określenie na taką wstrętną osobę. Ale Sova, umówmy się, to jest brzydkie słowo, nie wolno go powtarzać.
- Czemu? - drążył Sova, jak czyniłoby każde inne dziecko w jego wieku.
- Bo dziewczyny tego nie lubią. A poza tym wszyscy pomyślą, że jesteś miękka bułka jak będziesz tak co chwilę przeklinał.
- Ej, to niefajnie.
- No widzisz - zgodził się panterołak. Akurat w tym momencie wróciła do nich Fresia razem z Hebanem i Kaviką i można było podjąć porządny marsz. Elfka miała jednak jeszcze coś do załatwienia przed wyjściem na powierzchnię, więc panterołak i tak musiał dzielić uwagę między szukanie drogi a rozmowę z nią.
- Spokojna głowa - zapewnił. W ciemności nie dało się dostrzec, jak chmurne nagle zrobiło się jego oblicze. No tak, sam zauważył, że Heban i Kavika rozmawiają ze sobą jakby był to rodzaj szyfru a nie normalna rozmowa, ale postawienie sprawy tak, że “uczona coś ukrywa” trochę go bolało. Brzmiało, jakby robiła to, by im zaszkodzić… A to przecież niemożliwe! Była dobra i słodka i troskliwa, nie mogła tak podle knuć. Tym bardziej jednak musiał z nią porozmawiać, by móc to wyjaśnić. Na pewno nie zrobiła nic złego…
Już po chwili w korytarzu zaczęło robić się jaśniej, aż w końcu grupa wyszła na światło dzienne. Niestety nie była to piękna polana poprzecinana strumyczkami jak po drugiej stronie, a wąska półka skalna, z której nietrudno było spaść.
- Ał, ał, kurka wodna… - jęknął panterołak, trzymając się za bok.
- Co jest? - upewniła się idąca za nim Fresia.
- Nie wiem, kurka, boli mnie ten bok jak szlag…
- Daj, obejrzę ci to, sieroto - podłapała zaraz akrobatka, rozumiejąc, że zmiennokształtny miał jakiś plan. - Hm… Tu źle widać, chodź dalej, będzie więcej światła - zarządziła, odsuwając się razem z nim jeszcze kawałek od wejścia do jaskini. Chwilę udawała, że ogląda jego ranny bok, a Yastre popisowo stękał i marudził.
- I co, nic? - zapytał w końcu.
- Nic tu nie ma - uznała głośno Fresia, by reszta na pewno to słyszała. - Hej, Kavika, podejdź, może ty będziesz wiedziała co go tak boli.
Elfka sprytnie zamieniła się z uczoną miejscami i trzymała dzieciaki oraz Hebana na dystans, by dać parze czas na rozmowę. Yastre oczywiście nadal udawał, że coś mu dolega, lecz gdy tylko nadarzyła się okazja, pochylił się do Kaviki i zwrócił do niej szeptem.
- Co jest, kotuś? Wyglądasz na smutną.
Ton jego głosu był ciepły i troskliwy, a w jego oczach widać było to wielkie uczucie, jakim ją darzył. Nie musiał dodawać “możesz mi wszystko powiedzieć, możesz mi zaufać”, bo przecież ona to wiedziała.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Kavika właściwie nie odzywała się przez całą część drogi w górskich tunelach, chyba że oznaczało to ciche pomrukiwania, które miały na celu nieskutecznie uspokoić dzieci. Skrobała paznokcie, a spojrzenie w bok, zamiast wpatrywanie się we własne stopy, graniczyło z odwagą wielkiego herosa. Chciała by ta historia miała już swój koniec, ale życie dłużyło się niemiłosiernie w niebywałych mękach, w towarzystwie szepczącego i bezpośredniego sumienia. Niesamowity optymizm Kavki nie zdołał jednak przenieść się na resztę drużyny, a w szczególności z puszącego się jak kogut Hebana.
Światełko w tunelu. Ale takie prawdziwe! Nie wzniosłe czy filozoficzne.
Uzdrowicielka mrugnęła kilkukrotnie przyzwyczajając oczy do światła, a dochodzące do nich promienie słońca ujawniały cwany uśmiech prawnika. Czy jak stad wyjdą wszystko się ułoży?
Kavka ocuciła się dopiero po słowach elfki, która tylko dołożyła jej zmartwień cierpieniem panterołaka. Dziewczyna szybko pojawiła się u boku Yastre, a Fresia tajemniczo zniknęła jej z pola widzenia. Enthe obejrzała się za najemniczką, ale większą uwagę przykuł nie nikt inny, jak cierpiący.
- Och, niech to obejrzę – powiedziała Kavika, po czym przyklęknęła przy mężczyźnie.
- Na pierwszy rzut oka nic nie widać – zauważyła. - Może został obity ten bok, po tym jak spadł na ciebie ten gruby prosiak – rzuciła w szybkim domyśle nie mogąc dostrzec czegoś więcej. Zaraz jednak okazało się, co takiego się tu kroi. Gdy zmiennokształtny pochylił się w jej stronę, ona z automatu spojrzała mu w oczy. Lubiła jego złote tęczówki i zwężone pod wpływem światła cienkie źrenice. Nie zdążyła jednak wydusić z siebie słowa, gdy Yastre zwrócił się do niej pieszczotliwie.
Twarz Kaviki zrobiła się czerwona niczym bukiet róż. Z jego ust wszystko brzmiało tak prawdziwie. Troska i zmartwienie przeplecione z poufałością były słodkim miodem, którego wcześniej uzdrowicielka nie zaznała. Nawet jej własny narzeczony wypowiadał tego typu słowa bardziej z powinności niż głębokich uczuć, stąd też dziewczyna momentalnie wpadła w popłoch zaciągając skrawek szaty do ust i odwracając wzrok.
- Ja, smutna? - zaśmiała się nerwowo Enthe, ale wzrok panterołaka wciąż był na niej tak całkowicie skupiony. Pewnie nie miał złych intencji i z pewnością nie miał w planach naciskać na wykładowczynię, ale jego pytanie w połączeniu z uporczywym sumieniem sprawiły, że czuła się jakby cały świat na nią teraz spoglądał i to wielkimi oczami.
Uzdrowicielka stawała się coraz mniejsza i bardziej drobna, a zagryzanie warg nie pomagało.
- Och, Yastre! Co ja zrobiłam! - Zerwała się na równe nogi Kavka.
- To wszystko moja wina, to ja rozpętałam ten cały młyn – wyrzuciła z siebie nieco spokojniej, a na pewno ciszej, odsuwając się od mężczyzny o krok.
- We wschodnio-południowej części Królestwa Rapsodii istnieje mechanizm mający wiele wieków. Legenda mówi, że po jego uruchomieniu odnowi się dawny świat, dawne ziemie i ludzie niegdyś żyjący na terenach, które teraz są zarośnięte wyłącznie trawą, lecz kiedyś była to kraina tętniąca życiem i jeziorami. Mnóstwem wód! Coś idealnego dla nimf! Spędziłam w bibliotekach bardzo wiele czasu, niemalże połowę swojego życia, i czytałam o różnych źródłach energii mogących wprowadzić w ruch nie tylko istoty żywe lub nieumarłe. O jednym z nich dowiedziałam się z księgi napisanej w bardzo starym elfickim języku. Język Vicalii ma różne zapożyczenia, między innymi z elfickiego, ale nie byłam w stanie wszystkiego zrozumieć. Jednakże kilku moich asystentów starało się przetłumaczyć przepisane strony, szło to... właściwie ledwie co, aż pewnego dnia otrzymałam informację, że tekst ten został rozszyfrowany. Dostałam anonimowy list, gdzie autor pisał, że wie w jaki sposób mechanizm uruchomić i że wyczytał to z odnalezionej przeze mnie księgi. Byłam bardzo podekscytowana! Mogłam wzbudzić nowe życie, pragnęłam tego! Ta osoba obiecała zgromadzić dla mnie TO źródło energii więc zgodziłam się, ale nie wiedziałam... Nie wiedziałam, że chcąc ożywić nowy świat zniszczę inny. Wody oraz ogrody nimf zaczęły obumierać, dochodziły do mnie wieści o wielu problemach jakie powstawały u moich sióstr. Wówczas zrozumiałam, że TO źródło energii pochodzi z wód Rapsodii. Niestety po mieście rozniosła się plotka, że ktoś odkrył tajemnicę legendarnego mechanizmu, powstała niesamowita burza i plotkarstwo, ale... może i na szczęście? To właśnie w tym powstałym hałasie dowiedziałam się kto był w posiadaniu źródła energii. Był nim rozchorowany czarodziej, Ovren, który wykładał na mojej uczelni, ale i który z wielu powodów miał pod pantoflem Johansa Pedersona. Chciałam rozwiązać problem w dwojaki sposób... Po pierwsze musiałam odzyskać źródło energii by ocalić moje siostry. Ja... ja nie mogłam im patrzeć w oczy! Nie mogłam udawać, że nic nie wiem! Musiałam to załatwić raz a dobrze. Jednak i po drugie, chciałam... Chciałam zaszantażować Ovrena z kilku powodów. Przez jego panoszenie się nie miałam szans uzyskać bardzo wielu materiałów z własnej uczelni, ani z uczelni innych królestw. Cały czas stawał mi na drodze, a co gorsza trzymał w swoich rękach także Johansa. Wiem, że Ovren to czarodziej, ale był tak schorowany, że utrzymywał życie tylko na zaklęciach, przez co wydawał się być młodym bogiem w starych kościach. Wiedziałam, że nie miał sił rzucać na mnie żadnych uroków, nie zaszkodziłby mi w żaden sposób, ale chciałam trzymać go w garści by nie powiedział innym o tej tajemnicy. Gdyby się to rozniosło... jeszcze dalej... – Kavika wplotła palce w blond loczki. Milczała próbując zebrać resztę myśli, potrzebowała tej pauzy.
- I miałam okazję tego dokonać... Wynajęłam odpowiednich ludzi. Okłamałam ich względem mojego celu. Mieli odnaleźć i ukraść to co on ukrywał. Już wtedy pracowałam w firmie Johansa, by mu pomóc i niestety nie było tak kolorowo, jak się spodziewałam. Stąd też wiedziałam gdzie i do kogo się zgłosić. Zaciskałam zęby, przecież nikt nie mógł się o tym dowiedzieć! Lecz pewnego dnia, gdy grzebałam w papierach, otrzymałam kolejną wiadomość. Overn nie żył... I nie umarł bez pomocy... - Uzdrowicielkę przeszył zimny dreszcz. Objęła dłońmi swoje ramiona, czuła się okropnie.
- Wówczas wszystko zaczęło się walić. Ja nie posłałam tych ludzi by go zabili – broniła się Kavka. - Do teraz nie wiem, co tam się wydarzyło. Ci ludzie zniknęli bez słowa, a jedyne co mi pozostało to TO źródło energii. Aż parowałam z gorąca. Nie mogłam pojawić się na miejscu zbrodni ani blisko niej, przecież to by rzuciło cień na moja osobę lub na Johansa. Wtedy pomógł mi mój najbardziej zaufany i najbardziej wierny asystent, Niolas Aleksy Kateran. Nie wiem jak tego dokonał, ale liczył się jedynie czas. Musiałam odesłać tę energię do moich sióstr. To wszystko trwało tak szybko, dotarła do naszego magazynu mała, metalowa skrzynka. Aleksy mówił, że załadował ją do skrzyni z towarami z napisem S.A. oraz O.D., to oznaczenia w firmie Pedersena. Okazało się, że tym towarem zajmował się Heban Fierdinge i dalej historia toczyła się tylko jeszcze gorzej... Spędziłam wiele godzin by zdobyć porządnego haka na Hebana, a i żeby on nie wydał mnie z moich „lewych interesów”. Myślałam, że maczał w tym palce... ale on naprawdę nic nie wie. Nie wie, co dokładnie kryło się za moimi intencjami. I nie może się o tym dowiedzieć... Nie teraz. On mnie wyda, a nie daj na Prasmoka dowie się o tej tajemniczej energii. Ja... ja muszę najpierw uratować moje siostry... - Uzdrowicielka ponownie zamilkła. Zbliżyła się do skarpy by móc objąć wzrokiem ogromny kawał jeziora, czubki drzew oraz ściany szarych gór. Tafla wody migotała pod naporem słońca. Okolica wydawała się nienagannie spokojna i dziwnym trafem także Kavikę ogarnął niewyjaśniony spokój. Podzieliła z kimś swoją tajemnicę narażając się na pogardę. Nocami modliła się do Luaneliny by wybaczyła jej ten błąd oraz zachłanność. Czuła się brudna, nie mogła spoglądać we własne oblicze w lustrze, a jedyne co jej zostało to próba naprawienia niebywałego błędu. Później czeka ją areszt, dożywocie w lochach, gdy wyjdzie na jaw kto stał za śmiercią Ovrena.
-Nie wiem co jest tym źródłem energii. Nie wiem co kryło się w tej skrzyni i czego szukają w niej ci zmiennokształtni... Ale zagajnik nimf umiera, woda odsłania skarpy, podwodne roślinny słabną, nie oddychają... Z Aleksym nie miałam okazji nawet porozmawiać by mi cokolwiek wyjaśnił. Liczyło się dla mnie jedynie wysłanie skrzyni w odpowiednie miejsce, a mój asystent nie mógł jej odebrać. Wyjechał aż do Demary by uczyć się pod okiem szanowanego naukowca, a później dotarł do królestw nad Morzem Cienia – zapewniła.
- Pewnie nie możesz na mnie patrzeć... I pewnie czujesz, że chciałam cię wykorzystać. I wcale mnie to nie dziwi... - mruknęła na koniec. Nie miała odwagi błagać go o pomoc, chociaż wewnątrz czuła, że i tak nie ma już nic do stracenia. Utraciła swoją godność posuwając się coraz dalej – najpierw w stronę spełnienia swoich ambicji, a później pragnienia zachowania wszystkiego w tajemnicy. Nawet przed nimfami. Powrót do nich wywoływał wstyd u uzdrowicielki. Doprowadziła do tak katastrofalnej sytuacji! A teraz jeszcze tracąc jedyną szansę na ocalenie nimf, które tak bezgranicznie jej ufały.
Kavika nabrała wdechu wciąż obejmując swoje ramiona. Jeżeli Yastre się odwróci i odejdzie to ona nie będzie chciała patrzeć na oddalającą się postać, która już nigdy nie wróci.
Światełko w tunelu. Ale takie prawdziwe! Nie wzniosłe czy filozoficzne.
Uzdrowicielka mrugnęła kilkukrotnie przyzwyczajając oczy do światła, a dochodzące do nich promienie słońca ujawniały cwany uśmiech prawnika. Czy jak stad wyjdą wszystko się ułoży?
Kavka ocuciła się dopiero po słowach elfki, która tylko dołożyła jej zmartwień cierpieniem panterołaka. Dziewczyna szybko pojawiła się u boku Yastre, a Fresia tajemniczo zniknęła jej z pola widzenia. Enthe obejrzała się za najemniczką, ale większą uwagę przykuł nie nikt inny, jak cierpiący.
- Och, niech to obejrzę – powiedziała Kavika, po czym przyklęknęła przy mężczyźnie.
- Na pierwszy rzut oka nic nie widać – zauważyła. - Może został obity ten bok, po tym jak spadł na ciebie ten gruby prosiak – rzuciła w szybkim domyśle nie mogąc dostrzec czegoś więcej. Zaraz jednak okazało się, co takiego się tu kroi. Gdy zmiennokształtny pochylił się w jej stronę, ona z automatu spojrzała mu w oczy. Lubiła jego złote tęczówki i zwężone pod wpływem światła cienkie źrenice. Nie zdążyła jednak wydusić z siebie słowa, gdy Yastre zwrócił się do niej pieszczotliwie.
Twarz Kaviki zrobiła się czerwona niczym bukiet róż. Z jego ust wszystko brzmiało tak prawdziwie. Troska i zmartwienie przeplecione z poufałością były słodkim miodem, którego wcześniej uzdrowicielka nie zaznała. Nawet jej własny narzeczony wypowiadał tego typu słowa bardziej z powinności niż głębokich uczuć, stąd też dziewczyna momentalnie wpadła w popłoch zaciągając skrawek szaty do ust i odwracając wzrok.
- Ja, smutna? - zaśmiała się nerwowo Enthe, ale wzrok panterołaka wciąż był na niej tak całkowicie skupiony. Pewnie nie miał złych intencji i z pewnością nie miał w planach naciskać na wykładowczynię, ale jego pytanie w połączeniu z uporczywym sumieniem sprawiły, że czuła się jakby cały świat na nią teraz spoglądał i to wielkimi oczami.
Uzdrowicielka stawała się coraz mniejsza i bardziej drobna, a zagryzanie warg nie pomagało.
- Och, Yastre! Co ja zrobiłam! - Zerwała się na równe nogi Kavka.
- To wszystko moja wina, to ja rozpętałam ten cały młyn – wyrzuciła z siebie nieco spokojniej, a na pewno ciszej, odsuwając się od mężczyzny o krok.
- We wschodnio-południowej części Królestwa Rapsodii istnieje mechanizm mający wiele wieków. Legenda mówi, że po jego uruchomieniu odnowi się dawny świat, dawne ziemie i ludzie niegdyś żyjący na terenach, które teraz są zarośnięte wyłącznie trawą, lecz kiedyś była to kraina tętniąca życiem i jeziorami. Mnóstwem wód! Coś idealnego dla nimf! Spędziłam w bibliotekach bardzo wiele czasu, niemalże połowę swojego życia, i czytałam o różnych źródłach energii mogących wprowadzić w ruch nie tylko istoty żywe lub nieumarłe. O jednym z nich dowiedziałam się z księgi napisanej w bardzo starym elfickim języku. Język Vicalii ma różne zapożyczenia, między innymi z elfickiego, ale nie byłam w stanie wszystkiego zrozumieć. Jednakże kilku moich asystentów starało się przetłumaczyć przepisane strony, szło to... właściwie ledwie co, aż pewnego dnia otrzymałam informację, że tekst ten został rozszyfrowany. Dostałam anonimowy list, gdzie autor pisał, że wie w jaki sposób mechanizm uruchomić i że wyczytał to z odnalezionej przeze mnie księgi. Byłam bardzo podekscytowana! Mogłam wzbudzić nowe życie, pragnęłam tego! Ta osoba obiecała zgromadzić dla mnie TO źródło energii więc zgodziłam się, ale nie wiedziałam... Nie wiedziałam, że chcąc ożywić nowy świat zniszczę inny. Wody oraz ogrody nimf zaczęły obumierać, dochodziły do mnie wieści o wielu problemach jakie powstawały u moich sióstr. Wówczas zrozumiałam, że TO źródło energii pochodzi z wód Rapsodii. Niestety po mieście rozniosła się plotka, że ktoś odkrył tajemnicę legendarnego mechanizmu, powstała niesamowita burza i plotkarstwo, ale... może i na szczęście? To właśnie w tym powstałym hałasie dowiedziałam się kto był w posiadaniu źródła energii. Był nim rozchorowany czarodziej, Ovren, który wykładał na mojej uczelni, ale i który z wielu powodów miał pod pantoflem Johansa Pedersona. Chciałam rozwiązać problem w dwojaki sposób... Po pierwsze musiałam odzyskać źródło energii by ocalić moje siostry. Ja... ja nie mogłam im patrzeć w oczy! Nie mogłam udawać, że nic nie wiem! Musiałam to załatwić raz a dobrze. Jednak i po drugie, chciałam... Chciałam zaszantażować Ovrena z kilku powodów. Przez jego panoszenie się nie miałam szans uzyskać bardzo wielu materiałów z własnej uczelni, ani z uczelni innych królestw. Cały czas stawał mi na drodze, a co gorsza trzymał w swoich rękach także Johansa. Wiem, że Ovren to czarodziej, ale był tak schorowany, że utrzymywał życie tylko na zaklęciach, przez co wydawał się być młodym bogiem w starych kościach. Wiedziałam, że nie miał sił rzucać na mnie żadnych uroków, nie zaszkodziłby mi w żaden sposób, ale chciałam trzymać go w garści by nie powiedział innym o tej tajemnicy. Gdyby się to rozniosło... jeszcze dalej... – Kavika wplotła palce w blond loczki. Milczała próbując zebrać resztę myśli, potrzebowała tej pauzy.
- I miałam okazję tego dokonać... Wynajęłam odpowiednich ludzi. Okłamałam ich względem mojego celu. Mieli odnaleźć i ukraść to co on ukrywał. Już wtedy pracowałam w firmie Johansa, by mu pomóc i niestety nie było tak kolorowo, jak się spodziewałam. Stąd też wiedziałam gdzie i do kogo się zgłosić. Zaciskałam zęby, przecież nikt nie mógł się o tym dowiedzieć! Lecz pewnego dnia, gdy grzebałam w papierach, otrzymałam kolejną wiadomość. Overn nie żył... I nie umarł bez pomocy... - Uzdrowicielkę przeszył zimny dreszcz. Objęła dłońmi swoje ramiona, czuła się okropnie.
- Wówczas wszystko zaczęło się walić. Ja nie posłałam tych ludzi by go zabili – broniła się Kavka. - Do teraz nie wiem, co tam się wydarzyło. Ci ludzie zniknęli bez słowa, a jedyne co mi pozostało to TO źródło energii. Aż parowałam z gorąca. Nie mogłam pojawić się na miejscu zbrodni ani blisko niej, przecież to by rzuciło cień na moja osobę lub na Johansa. Wtedy pomógł mi mój najbardziej zaufany i najbardziej wierny asystent, Niolas Aleksy Kateran. Nie wiem jak tego dokonał, ale liczył się jedynie czas. Musiałam odesłać tę energię do moich sióstr. To wszystko trwało tak szybko, dotarła do naszego magazynu mała, metalowa skrzynka. Aleksy mówił, że załadował ją do skrzyni z towarami z napisem S.A. oraz O.D., to oznaczenia w firmie Pedersena. Okazało się, że tym towarem zajmował się Heban Fierdinge i dalej historia toczyła się tylko jeszcze gorzej... Spędziłam wiele godzin by zdobyć porządnego haka na Hebana, a i żeby on nie wydał mnie z moich „lewych interesów”. Myślałam, że maczał w tym palce... ale on naprawdę nic nie wie. Nie wie, co dokładnie kryło się za moimi intencjami. I nie może się o tym dowiedzieć... Nie teraz. On mnie wyda, a nie daj na Prasmoka dowie się o tej tajemniczej energii. Ja... ja muszę najpierw uratować moje siostry... - Uzdrowicielka ponownie zamilkła. Zbliżyła się do skarpy by móc objąć wzrokiem ogromny kawał jeziora, czubki drzew oraz ściany szarych gór. Tafla wody migotała pod naporem słońca. Okolica wydawała się nienagannie spokojna i dziwnym trafem także Kavikę ogarnął niewyjaśniony spokój. Podzieliła z kimś swoją tajemnicę narażając się na pogardę. Nocami modliła się do Luaneliny by wybaczyła jej ten błąd oraz zachłanność. Czuła się brudna, nie mogła spoglądać we własne oblicze w lustrze, a jedyne co jej zostało to próba naprawienia niebywałego błędu. Później czeka ją areszt, dożywocie w lochach, gdy wyjdzie na jaw kto stał za śmiercią Ovrena.
-Nie wiem co jest tym źródłem energii. Nie wiem co kryło się w tej skrzyni i czego szukają w niej ci zmiennokształtni... Ale zagajnik nimf umiera, woda odsłania skarpy, podwodne roślinny słabną, nie oddychają... Z Aleksym nie miałam okazji nawet porozmawiać by mi cokolwiek wyjaśnił. Liczyło się dla mnie jedynie wysłanie skrzyni w odpowiednie miejsce, a mój asystent nie mógł jej odebrać. Wyjechał aż do Demary by uczyć się pod okiem szanowanego naukowca, a później dotarł do królestw nad Morzem Cienia – zapewniła.
- Pewnie nie możesz na mnie patrzeć... I pewnie czujesz, że chciałam cię wykorzystać. I wcale mnie to nie dziwi... - mruknęła na koniec. Nie miała odwagi błagać go o pomoc, chociaż wewnątrz czuła, że i tak nie ma już nic do stracenia. Utraciła swoją godność posuwając się coraz dalej – najpierw w stronę spełnienia swoich ambicji, a później pragnienia zachowania wszystkiego w tajemnicy. Nawet przed nimfami. Powrót do nich wywoływał wstyd u uzdrowicielki. Doprowadziła do tak katastrofalnej sytuacji! A teraz jeszcze tracąc jedyną szansę na ocalenie nimf, które tak bezgranicznie jej ufały.
Kavika nabrała wdechu wciąż obejmując swoje ramiona. Jeżeli Yastre się odwróci i odejdzie to ona nie będzie chciała patrzeć na oddalającą się postać, która już nigdy nie wróci.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Gdy tak patrzyło się na Yastre niezmiennie zachodziło się w głowę jak to możliwe, że przez te wszystkie lata nie znalazła się ani jedna dziewczyna, która chciałaby uczynić z niego swojego partnera. Silny, troskliwy i wspierający - był przecież doskonałym materiałem na męża. Może nie był wykształcony, może nie był obyty, ale niektóre z tych braków można było przecież nadrobić i dla dobrej wiejskiej dziewczyny byłby wymarzonym mężczyzną, którego cechowała siła, wigor i sympatyczny charakter, który jednak w przypadku zagrożenia jego bliskich zmieniłby się nie do poznania… A on nigdy nie miał też większych aspiracji. Nie zależało mu na poślubieniu księżniczki, szlachcianki, kupieckiej córki. To, że często na takowe trafiał, było dość niefortunnym zrządzeniem losu, bo chyba głównie przez to pozostawał sam…
Jednak dzięki temu wszystkiemu Kavika mogła być pewna jego uczuć i tego, że z kim jak z kim, ale z bandytą mogła podzielić się swoimi troskami. Z początku jednak jakby się wahała, a on roztropnie jej nie poganiał. Patrzył na nią tylko, dając do zrozumienia, że słucha, ale spokojnie, może zebrać myśli jeśli tego potrzebuje… Gdy zaś ona zerwała się na równe nogi, on zrobił to samo, cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Nie przejmował się w tym momencie Hebanem, dzieciakami, Fresią - liczył, że ta ostatnia zajmie się wszystkim, by oni mogli spokojnie porozmawiać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Szczerość była im w tym momencie bardzo, bardzo potrzebna, by pętla upleciona z niedomówień nie zacisnęła się na ich szyjach…
- Spokojnie - zwrócił się do niej łagodnym głosem, gdy nagle wybuchnęła żalem, biorąc na siebie winę za wszystko… Czymkolwiek to wszystko było. Panterołak nie mógł patrzeć na to jak jego słodka blondyneczka się miota, zbliżył się i dotknął palcami wierzchu jej dłoni, tak subtelnie, dając jej tylko do zrozumienia “jestem przy tobie”.
I w końcu zaczęła mówić. Yastre słuchał jej z uwagą, nie przerywając i nie poganiając, bo rozumiał, że najwyraźniej taki wstęp był potrzebny. Czy po to, by historia była zrozumiała, bądź po to, by ona mogła się wygadać, to nie było istotne - on i tak cierpliwie czekał, aż historia sama dobiegnie do swego kresu. Przy okazji starał się dowiedzieć wszystkich najważniejszych kwestii - co sprawiało, że Kavika była taka smutna, jak można było pomóc jej, jej siostrom, zmiennokształtnym… Panterołak był w tym momencie bardzo zmotywowany, by zbawić świat. I nic to, że był to tylko mały świat niewielkiej grupki osób - każdy wszak orze jak może.
Początek historii uczonej brzmiał jak baśń - tajemniczy mechanizm, który mógł zmieniać światy… Podobała mu się tak historia. Gdy jednak dotarło do niego, że to prawda i że Kavika faktycznie mogła uruchomić coś takiego, nabrał ostrożności. Coś podświadomie mówiło mu, że taka potęga nie może obyć się bez ofiar, bez strat, ale przecież on był zwykłym niepiśmiennym bandytą, mógł się na tym nie znać, a przy okazji był pewien, że Kavika na pewno nie zrobiłaby nic niemądrego…
A jednak zrobiła. Ale to nie była jej mina - Yastre natychmiast ją usprawiedliwił. Chciała dobrze, tylko źle się do tego zabrała, to było słychać po tym ile razy mówiła, że chciała coś ugrać, coś na dwa fronty, coś z kimś przeciwko komuś… Bandyta patrzył na nią z żalem i czułością, już, już wyciągając do niej ręce. Chciał ją przytulić. Objąć. Pogłaskać. Zapewnić, że będzie dobrze. Ale ona nadal mówiła i zdawało się, że razem ze słowami wylewał się z niej cały jad i żółć, więc zmiennokształtny mężczyzna jej nie przeszkadzał - skoro to miało jej pomóc, to niech mówi ile chce. Pocieszanie mogło poczekać.
I nastało milczenie. Kavika dała mu prawo wyboru: mógł odejść i ją zostawić. Faktycznie, miał ku temu powody - zwodziła go i to po raz kolejny. Najpierw ta cała heca z zaręczynami, teraz z jej motywacjami i lewymi interesami. Była słodka, ale cały czas mijała się z prawdą, otwarcie przyznawała, że robiła to, by on jej pomógł. Ech…
- Oj kotuś…
Panterołak podszedł do Kaviki i objął ją od tyłu. Przygarnął ją do siebie i otoczył ramionami, jakby w ten sposób chciał ją ochronić przed złem tego świata i jej własnymi smutkami.
- Wiesz na czym polega twój problem? - zaczął, mówił jednak nie z naganą czy z wyrzutem, ale z czułością, pocieszająco, jakby rozumiał problem i faktycznie jej współczuł. Tak było, kot nie umiał udawać uczuć, a już na pewno nie takich i nie w przypadku tej jednej uroczej istotki.
- Za dużo myślisz - oświadczył. - Proste życie jest dobre, proste decyzje i proste wybory. Więcej nie zawsze znaczy lepiej, bo nad wszystkim się zapanować nie da i coś się rypnie, jak przy żonglowaniu zbyt wieloma piłeczkami… Ale nic się nie martw, naprawimy to. Razem. Zajmiemy się wszystkimi tymi osobami, śladami, skrzynkami, nimfami i wszystkim. Przecież, że cię z tym nie zostawię samej - zapewnił, jakby to było naprawdę oczywiste i głupio było wręcz podważać jego oddanie.
- Kavika, ja rozumiem, że nie chciałaś źle - wyjaśnił. - A że wyszło jak wyszło to już trudno, stało się. Teraz musimy zrobić tak, by to wszystko odkręcić i nikt nie ucierpiał. Nie jestem dobry w planowaniu, poszedłbym po prostu jak najszybciej do tych nimf czy gdzie poszli zmiennokształtni, skuł pysk komu trzeba i odzyskał dla nich twoje źródło mocy, byś mogła oddać je siostrom. Ale to nie jest najmądrzejsze, zdaję się więc na na ciebie w kwestii planowania. No, głowa do góry - zwrócił się do niej wesoło, lekko ujmując ją pod brodę i podnosząc ją, by patrzyła wysoko przed siebie. Nachylił się szybko i pocałował ją w kącik ust.
- Wracajmy do reszty - zasugerował szeptem. - Zróbmy co mamy do zrobienia, bo w końcu chcę zobaczyć jak się tak naprawdę ładnie uśmiechasz.
Po tych słowach panterołak wypuścił Kavikę ze swoich objęć mając nadzieję, że wystarczająco podniósł ją na duchu i teraz już biedna nie będzie się tak bała dokończyć swoją misję. Ech, biedaczka: nie dość, że kobieta, to jeszcze uczona, to przez to jej plany i myśli były takie pogmatwane. Jednak bycie głupkiem miało czasami swoje zalety.
Jednak dzięki temu wszystkiemu Kavika mogła być pewna jego uczuć i tego, że z kim jak z kim, ale z bandytą mogła podzielić się swoimi troskami. Z początku jednak jakby się wahała, a on roztropnie jej nie poganiał. Patrzył na nią tylko, dając do zrozumienia, że słucha, ale spokojnie, może zebrać myśli jeśli tego potrzebuje… Gdy zaś ona zerwała się na równe nogi, on zrobił to samo, cały czas nie spuszczając z niej wzroku. Nie przejmował się w tym momencie Hebanem, dzieciakami, Fresią - liczył, że ta ostatnia zajmie się wszystkim, by oni mogli spokojnie porozmawiać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Szczerość była im w tym momencie bardzo, bardzo potrzebna, by pętla upleciona z niedomówień nie zacisnęła się na ich szyjach…
- Spokojnie - zwrócił się do niej łagodnym głosem, gdy nagle wybuchnęła żalem, biorąc na siebie winę za wszystko… Czymkolwiek to wszystko było. Panterołak nie mógł patrzeć na to jak jego słodka blondyneczka się miota, zbliżył się i dotknął palcami wierzchu jej dłoni, tak subtelnie, dając jej tylko do zrozumienia “jestem przy tobie”.
I w końcu zaczęła mówić. Yastre słuchał jej z uwagą, nie przerywając i nie poganiając, bo rozumiał, że najwyraźniej taki wstęp był potrzebny. Czy po to, by historia była zrozumiała, bądź po to, by ona mogła się wygadać, to nie było istotne - on i tak cierpliwie czekał, aż historia sama dobiegnie do swego kresu. Przy okazji starał się dowiedzieć wszystkich najważniejszych kwestii - co sprawiało, że Kavika była taka smutna, jak można było pomóc jej, jej siostrom, zmiennokształtnym… Panterołak był w tym momencie bardzo zmotywowany, by zbawić świat. I nic to, że był to tylko mały świat niewielkiej grupki osób - każdy wszak orze jak może.
Początek historii uczonej brzmiał jak baśń - tajemniczy mechanizm, który mógł zmieniać światy… Podobała mu się tak historia. Gdy jednak dotarło do niego, że to prawda i że Kavika faktycznie mogła uruchomić coś takiego, nabrał ostrożności. Coś podświadomie mówiło mu, że taka potęga nie może obyć się bez ofiar, bez strat, ale przecież on był zwykłym niepiśmiennym bandytą, mógł się na tym nie znać, a przy okazji był pewien, że Kavika na pewno nie zrobiłaby nic niemądrego…
A jednak zrobiła. Ale to nie była jej mina - Yastre natychmiast ją usprawiedliwił. Chciała dobrze, tylko źle się do tego zabrała, to było słychać po tym ile razy mówiła, że chciała coś ugrać, coś na dwa fronty, coś z kimś przeciwko komuś… Bandyta patrzył na nią z żalem i czułością, już, już wyciągając do niej ręce. Chciał ją przytulić. Objąć. Pogłaskać. Zapewnić, że będzie dobrze. Ale ona nadal mówiła i zdawało się, że razem ze słowami wylewał się z niej cały jad i żółć, więc zmiennokształtny mężczyzna jej nie przeszkadzał - skoro to miało jej pomóc, to niech mówi ile chce. Pocieszanie mogło poczekać.
I nastało milczenie. Kavika dała mu prawo wyboru: mógł odejść i ją zostawić. Faktycznie, miał ku temu powody - zwodziła go i to po raz kolejny. Najpierw ta cała heca z zaręczynami, teraz z jej motywacjami i lewymi interesami. Była słodka, ale cały czas mijała się z prawdą, otwarcie przyznawała, że robiła to, by on jej pomógł. Ech…
- Oj kotuś…
Panterołak podszedł do Kaviki i objął ją od tyłu. Przygarnął ją do siebie i otoczył ramionami, jakby w ten sposób chciał ją ochronić przed złem tego świata i jej własnymi smutkami.
- Wiesz na czym polega twój problem? - zaczął, mówił jednak nie z naganą czy z wyrzutem, ale z czułością, pocieszająco, jakby rozumiał problem i faktycznie jej współczuł. Tak było, kot nie umiał udawać uczuć, a już na pewno nie takich i nie w przypadku tej jednej uroczej istotki.
- Za dużo myślisz - oświadczył. - Proste życie jest dobre, proste decyzje i proste wybory. Więcej nie zawsze znaczy lepiej, bo nad wszystkim się zapanować nie da i coś się rypnie, jak przy żonglowaniu zbyt wieloma piłeczkami… Ale nic się nie martw, naprawimy to. Razem. Zajmiemy się wszystkimi tymi osobami, śladami, skrzynkami, nimfami i wszystkim. Przecież, że cię z tym nie zostawię samej - zapewnił, jakby to było naprawdę oczywiste i głupio było wręcz podważać jego oddanie.
- Kavika, ja rozumiem, że nie chciałaś źle - wyjaśnił. - A że wyszło jak wyszło to już trudno, stało się. Teraz musimy zrobić tak, by to wszystko odkręcić i nikt nie ucierpiał. Nie jestem dobry w planowaniu, poszedłbym po prostu jak najszybciej do tych nimf czy gdzie poszli zmiennokształtni, skuł pysk komu trzeba i odzyskał dla nich twoje źródło mocy, byś mogła oddać je siostrom. Ale to nie jest najmądrzejsze, zdaję się więc na na ciebie w kwestii planowania. No, głowa do góry - zwrócił się do niej wesoło, lekko ujmując ją pod brodę i podnosząc ją, by patrzyła wysoko przed siebie. Nachylił się szybko i pocałował ją w kącik ust.
- Wracajmy do reszty - zasugerował szeptem. - Zróbmy co mamy do zrobienia, bo w końcu chcę zobaczyć jak się tak naprawdę ładnie uśmiechasz.
Po tych słowach panterołak wypuścił Kavikę ze swoich objęć mając nadzieję, że wystarczająco podniósł ją na duchu i teraz już biedna nie będzie się tak bała dokończyć swoją misję. Ech, biedaczka: nie dość, że kobieta, to jeszcze uczona, to przez to jej plany i myśli były takie pogmatwane. Jednak bycie głupkiem miało czasami swoje zalety.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
- Szlag! - ryknął Czarny niemalże drapiąc łeb do krwi. W tym oto momencie do domu wlazł zakurzony Verka zdejmując z siebie ostatni kłaczek brudu.
- Zaraz oszaleję... - mruknął groźnie panterołak.
- Oszaleć to można w tej kanciapie na górze, najadłem się tam pająków – mlasnął lisołak nieco zniechęcony. - Szukałem tam na klęczkach, nie wiem jak ktokolwiek się tam mieści. Ma nawet ukryty strych, pewnie tam chowa biednych i cierpiących, których szuka straż leśna.
Nienaganny porządek przemienił się w istny chaos. Domek Kaviki stał teraz niemalże do góry nogami. Verka nawet starał się zachować pozór porządku, ale na nic się to zdało, gdy Czarny mógł nawet przewracać meble byleby znaleźć swoją zgubę. Panterołak wyraził swój chaos w niedbalstwie przeszukiwania, ale i lisołak miał napięte wszystkie mięśnie. Stał i oglądał przytulne pomieszczenie, teraz tylko mocno zagracone. Miał właśnie taki nieporządek w głowie. Z jednej strony czuł narastające szaleństwo, sam by rozniósł ściany tego budynku, ale gdzieś w głębi jego serca tliło się nieugięte sumienie.
Obaj zmiennokształtni wyprostowali się nagle. Wyszli z drewnianego domku i sami dobiegli do tygrysołaka.
- On... naprawdę... Zagajnik się ujawnił. - Kotowaty wsparł się o kolana i uniósł wzrok na swoich braci.
W oczach jego towarzyszy zagościł błysk. „Jesteśmy tak blisko...”, pomyślał Verka, a chwilę potem zniknęli w gąszczu lasu.
***
Kavika drgnęła, gdy ręce mężczyzny oplotły jej sylwetkę. Było to dla niej spore zaskoczenie, nie tego się wszak spodziewała. Aż drżała na całym ciele. Nie oznaczało to jednak, że było to nieprzyjemne. Po prostu szok przeszył jej ciało. Czy to się działo naprawdę? Czy on nadal przy niej był?
Słuchała jego głosu, jego słów. Nie czuła napięcia, a odczuwała niebywałą ulgę, że wciąż tu był. Oparła głowę o jego ramię obejmując palcami jego przedramiona. Był jej prawdziwą opoką, cały czas zdawał się wszystko kontrolować, chociaż nie miał ani jednego punktu planu. Odnajdywał się w tym szaleństwie, a ona już dawno gdzieś w nim zaginęła. Jak dobrze, że był tuż obok niej a i nawet razem z nią.
- Tak, za dużo myślenia – przyznała uzdrowicielka ciężko wzdychając.
W kwestia ilości myślenia panterołak miał rację, lecz Kavka nie tylko dużo myślała, ale na tle wszystkich uczonych była wręcz przewrażliwiona na punkcie analizowania. Wyróżniała się sposród innych ciągłym zadawaniem sobie pytań. Po tysiąc razy zastanawiała się czy tak powinno być, a gdy chociaż jeden raz na tysiąc powiedziała sobie „nie, nie może” to wystarczyło by zastanowić się czy czasem nie powinna może zmienić zdania. Przez to wielokrotnie jej decyzje mogły być nietrafione, ale wyrzucone nagle, pod presję otoczenia, co często rzutowało na relacje między wykładowczynią a innymi uczonymi. Mówiła nie to co myślała, ani nie głosiła zdania, któremu była bardziej przychylna, bo w głowie nie zdążyła poukładać sobie jeszcze argumentów albo wciąż się zastanawiała czy są na tyle dobre, by przekonać drugą osobę do własnej racji. Tak więc oto Kavika była guru w podejmowaniu złych decyzji oraz w kwestii przemyślenia każdego wypowiedzianego przez nią słowa i wybieraniu tego złego. Na co jej tyle mądrości?
Przyszedł jednak promyk nadziei. Dziewczyna łatwo poddała się sugestii Yastre, gdy ten uniósł jej głowę delikatnie zahaczając palcem o podbródek uczonej. Objęła wzrokiem szerokie wody, odległe góry i potężne lasy. Woda nieśmiało uderzała o skarpę, a wiatr tylko delikatnie owiewał ich sylwetki. Świat stał przed nimi otworem, pełen możliwości, pełen piękna - „Prasmoku, jaki on straszny” jęknęła w duchu Kavka kuląc się z przerażenia przed ogromem zaledwie jednej Łuski śniącego smoka. Czy inne światy są równie rozległe co ten?
- Och – mruknęła uzdrowicielka czując męski pocałunek na ustach. Enthe obróciła się w stronę bandyty. Mieli się kierować w stronę grupy, ale zatrzymała go jeszcze na chwilę, chwytając dłoń panterołaka.
- Yastre – powiedziała ostrzej niż chciała. W tym jednym momencie wszystko jakby stanęło – czas i miejsce. Głuche krzyki dzieciaków (a w szczególności Sovy) rozpraszały się gdzieś po gołych ścianach. Kavika sama nie wiedziała dlaczego zatrzymała zmiennokształtnego. Wpatrywała się w niego, a gdy chwila ta zaczęła się przedłużać spuściła wzrok wędrując spojrzeniem po jego ramieniu, a kończąc na ich złączonych dłoniach. Zdała sobie sprawę z tego jak była w tym momencie nieprzyzwoita więc cofnęła delikatny uścisk by złączyć swoje dłonie na wysokości ust.
- Dziękuję – powiedziała tak cicho, że niemalże niedosłyszalnie. Nie to miała powiedzieć, nie to!
- Ch-chodźmy – ponagliła.
Dwójka dołączyła do reszty. Fresia wysłała im tylko zniecierpliwione spojrzenie, a szczególnie Yastre, bo bardzo chciała się dowiedzieć czy warto w ogóle brudzić sobie ręce dla tej sprawy. Musiała poczekać na kolejną dogodną chwilę, a w tej ciasnej jaskini będzie o to trudno.
- Mamy jakiś plan? - spytała cierpko elfka.
- Żadnego konkretnego... - odparła na starcie nieco zbita z tropu Enthe. - Najpierw musimy dotrzeć do mojego domu... Może dowiemy się czegoś od... - Ile o tym wszystkim wiedział Heban? Kurka wodna! - Może ktoś zostawił mi wiadomość – dokończyła pospiesznie, po czym równie szybko wdrążyła się do zmiany tematu.
- Droga skrótem prowadzi na zewnątrz – poinformowała uzdrowicielka zbliżając się powtórnie do wyjścia z tunelu.
Heban był oczywiście pierwszy do odkrycia tajemnicy, ale aż pozieleniał widząc to, co wskazywała uczona.
- Że po tej skarpie? - spytał z niedowierzaniem prawnik.
- Tak, po tej skarpie. Obejdziemy górę dookoła, za tym ostrym zakrętem widać z daleka mój dom.
- Ostrym zakrętem? - powtórzył głucho Heban i nagle droga wydłużyła mu się na odległość ogona wielkiego Prasmoka.
- Damy radę, wiele razy tędy przechodziłam – zapewniała Enthe, ale grubaskowi ani trochę nie wydawało się to bezpieczne. Wyjrzał ostrożnie poza wyznaczoną ścieżkę. Woda piekielnie uderzała o skały... czy tam wyłaniają się ostre czuby?
- Heban, nie panikuj – upomniała go uzdrowicielka.
- Nie panikuj?! Panienka chudsza jest od wykałaczki! Nie aby mi było czego za wiele... Ale jestem prawnikiem! Nie uprawiam ryzykownej wspinaczki po górach!
- Jaka tam wspinaczka? Wystarczy, że przylgniesz plecami do skał i będziesz powoli stawał kroki bokiem. To żadna filozofia – odparła z pretensjami uczona. - Nie gadaj tylko chodź... albo zostaniesz w tych tunelach.
Sora trzymała się mocno ramienia Sovy, który nie bał się, a wręcz był podekscytowany drogą jaką obrali. Dla niego była to dobra zabawa, a młoda kotołaczka trochę obawiała się głębokości wody. Gdy znaleźli się na ścieżce i przewędrowali niewielki kawałek, dziewczynka nabrała odwagi. Równie dobrze mogłaby biegać w te i we wte bez najmniejszej obawy. Chłopak pociągnął za sobą starszego, nowego brata do kolejki. Przecież taka świetna zabawa! Tuż za nim znalazła się Kavka, następnie siusiumajtek Heban oraz Fresia, która klęła pod nosem, że jest ostatnia. Miała ochotę zrzucić grubasa i zostawić go w wodzie, na pożarcie nimf (choć wątpiła by były tak głodne trupa by pokusić się na coś takiego). Pozbyliby się problemu... Jeszcze nie wiedziała, jak źle komuś życzy.
Posuwali się do przodu. Początkowo nie było trudno, dopiero zbliżając się do zakrętu ścieżka się zwężała więc trzeba było zwolnić tempo.
- Ty tłusta świnio, pośpiesz się, bo zostajemy w tyle! - wrzeszczała uszata.
- Nie wyzywaj mnie tak! Taka obraza podpada pod artykuł...
- Ten artykuł to ci wetknę do gardła, jak nie ruszysz dupska. Nie mam zamiaru tutaj zostać do samej nocy, zaraz słońce będzie zachodzić a wtedy to nie dostrzeżesz nawet własnego brzucha. Pospiesz się!
Heban pocił się niemiłosiernie, a uczona wciąż próbowała ułożyć sobie wszystko nie tylko w głowie, ale i w sercu, które łomotało tak głośno, że nie słyszała nic poza nim. Miała wrażenie, że każdy krok zbliża ją do niego, że trochę za szybko idzie, że trochę za mocno przylega do jego ramienia swoim. Z podniecenia zaczęła głębiej oddychać, jakby zaraz ktoś miał jej ukraść powietrze. Nim jednak panterołak zdołał zapytać o cokolwiek, ta ponownie ujęła jego dłoń wstrzymując ich.
- Dlaczego? Dlaczego to robisz, Yastre? - spytała wpatrując się w napięciu nie w mężczyznę, a we własne stopy i skarpę. Woda niemalże nagradzała wędrujących kropelkami, ale Sova jeszcze nie zdołał sięgnąć jej ogonem, na co ze zmartwieniem reagowała jego siostra. „Zaraz wpadniesz...” szeptała niepewnie.
Wówczas stało się coś, czego nie życzyłby sobie żaden kot. Heban dogonił prowadzącą grupę, ale jego ciężaru nie wytrzymała ścieżka tuż pod jego stopami. Kawałki skał zsunęły się do wody chlupiąc głośno, a tuż za nimi leciał także Heban. Desperacko starając się uratować od wody, prawnik chwycił Kavikę, a ta, mimo zaparcia, pociągnęła za sobą odruchowo Yastre – jakby miał w czymś pomóc. Ścieżka rozwaliła się tak szybko, że i Fresia nie uchroniła się przed kąpielą. Wszyscy, poza dwójką dzieciaków, znaleźli się w wodzie.
Grubasek wpadł w taką panikę, że musiał się kogokolwiek lub czegokolwiek chwycić. Fresia zdołała już go kopnąć, by czasem nie próbował się do niej przylepić, ale Kavika nawet by nie pomyślała o tym by stać się dla kogoś boją. Jej lokowana czupryna od razu znalazła się pod wodą. Ledwie zdołała złapać powietrze i musiała się zgiąć, gdy prawnik się po niej wspinał wrzeszcząc wniebogłosy. Bąbelki powietrza wypłynęły ławicą na powierzchnię, gdy tylko próbowała złapać równowagę sięgając stopami dna. Na Prasmoka, dobrze że był o więcej niż połowę lżejszy w tej wodzie! Inaczej złamałby jej kręgosłup w pół!
Heban trzepotał rękami, a uczona starała się wydostać spod jego „niewoli”.
- Heban! Cholera jasna! - wrzasnęła uzdrowicielka, gdy w końcu próba wypłynięcie się jej udała.
- Umrę! Umrę, umrę, tonę!
- Kawałek dalej masz dno! Jesteś niższy to go teraz nie czujesz! - wykrzyczała dziewczyna wykaszlując wodę. - Mogłeś mnie utopić!
- Ja zaraz się utopię!
Fresia wraz z Kavką drgnęły widząc falę wznosząca grubaska i wypluwająca go na niewielki skrawek dzikiej plaży. Sova właśnie wypatrywał w wodzie współtowarzyszy, dostrzegł jednak coś więcej niż by się spodziewał.
- Twarz! Tam była czyjaś twarz! - krzyczał podenerwowany Sova.
- Co? Nie może... - mruknęła Sora. - A! - pisnęła obdrapując ściany. - Tam jest jakaś twarz!
- Co twarz? - spytała Kavka wciąż nieco oszołomiona. Dostrzegła Fresię, która należycie omijała kontakt z wodorostami. Gdzie jest Yastre? I co to za twarz?
- Ach, to Moi! To musi być Moi! - wydusiła Enthe próbując ogarnąć to, co działo się wokół niej.
- Zaraz oszaleję... - mruknął groźnie panterołak.
- Oszaleć to można w tej kanciapie na górze, najadłem się tam pająków – mlasnął lisołak nieco zniechęcony. - Szukałem tam na klęczkach, nie wiem jak ktokolwiek się tam mieści. Ma nawet ukryty strych, pewnie tam chowa biednych i cierpiących, których szuka straż leśna.
Nienaganny porządek przemienił się w istny chaos. Domek Kaviki stał teraz niemalże do góry nogami. Verka nawet starał się zachować pozór porządku, ale na nic się to zdało, gdy Czarny mógł nawet przewracać meble byleby znaleźć swoją zgubę. Panterołak wyraził swój chaos w niedbalstwie przeszukiwania, ale i lisołak miał napięte wszystkie mięśnie. Stał i oglądał przytulne pomieszczenie, teraz tylko mocno zagracone. Miał właśnie taki nieporządek w głowie. Z jednej strony czuł narastające szaleństwo, sam by rozniósł ściany tego budynku, ale gdzieś w głębi jego serca tliło się nieugięte sumienie.
Obaj zmiennokształtni wyprostowali się nagle. Wyszli z drewnianego domku i sami dobiegli do tygrysołaka.
- On... naprawdę... Zagajnik się ujawnił. - Kotowaty wsparł się o kolana i uniósł wzrok na swoich braci.
W oczach jego towarzyszy zagościł błysk. „Jesteśmy tak blisko...”, pomyślał Verka, a chwilę potem zniknęli w gąszczu lasu.
Kavika drgnęła, gdy ręce mężczyzny oplotły jej sylwetkę. Było to dla niej spore zaskoczenie, nie tego się wszak spodziewała. Aż drżała na całym ciele. Nie oznaczało to jednak, że było to nieprzyjemne. Po prostu szok przeszył jej ciało. Czy to się działo naprawdę? Czy on nadal przy niej był?
Słuchała jego głosu, jego słów. Nie czuła napięcia, a odczuwała niebywałą ulgę, że wciąż tu był. Oparła głowę o jego ramię obejmując palcami jego przedramiona. Był jej prawdziwą opoką, cały czas zdawał się wszystko kontrolować, chociaż nie miał ani jednego punktu planu. Odnajdywał się w tym szaleństwie, a ona już dawno gdzieś w nim zaginęła. Jak dobrze, że był tuż obok niej a i nawet razem z nią.
- Tak, za dużo myślenia – przyznała uzdrowicielka ciężko wzdychając.
W kwestia ilości myślenia panterołak miał rację, lecz Kavka nie tylko dużo myślała, ale na tle wszystkich uczonych była wręcz przewrażliwiona na punkcie analizowania. Wyróżniała się sposród innych ciągłym zadawaniem sobie pytań. Po tysiąc razy zastanawiała się czy tak powinno być, a gdy chociaż jeden raz na tysiąc powiedziała sobie „nie, nie może” to wystarczyło by zastanowić się czy czasem nie powinna może zmienić zdania. Przez to wielokrotnie jej decyzje mogły być nietrafione, ale wyrzucone nagle, pod presję otoczenia, co często rzutowało na relacje między wykładowczynią a innymi uczonymi. Mówiła nie to co myślała, ani nie głosiła zdania, któremu była bardziej przychylna, bo w głowie nie zdążyła poukładać sobie jeszcze argumentów albo wciąż się zastanawiała czy są na tyle dobre, by przekonać drugą osobę do własnej racji. Tak więc oto Kavika była guru w podejmowaniu złych decyzji oraz w kwestii przemyślenia każdego wypowiedzianego przez nią słowa i wybieraniu tego złego. Na co jej tyle mądrości?
Przyszedł jednak promyk nadziei. Dziewczyna łatwo poddała się sugestii Yastre, gdy ten uniósł jej głowę delikatnie zahaczając palcem o podbródek uczonej. Objęła wzrokiem szerokie wody, odległe góry i potężne lasy. Woda nieśmiało uderzała o skarpę, a wiatr tylko delikatnie owiewał ich sylwetki. Świat stał przed nimi otworem, pełen możliwości, pełen piękna - „Prasmoku, jaki on straszny” jęknęła w duchu Kavka kuląc się z przerażenia przed ogromem zaledwie jednej Łuski śniącego smoka. Czy inne światy są równie rozległe co ten?
- Och – mruknęła uzdrowicielka czując męski pocałunek na ustach. Enthe obróciła się w stronę bandyty. Mieli się kierować w stronę grupy, ale zatrzymała go jeszcze na chwilę, chwytając dłoń panterołaka.
- Yastre – powiedziała ostrzej niż chciała. W tym jednym momencie wszystko jakby stanęło – czas i miejsce. Głuche krzyki dzieciaków (a w szczególności Sovy) rozpraszały się gdzieś po gołych ścianach. Kavika sama nie wiedziała dlaczego zatrzymała zmiennokształtnego. Wpatrywała się w niego, a gdy chwila ta zaczęła się przedłużać spuściła wzrok wędrując spojrzeniem po jego ramieniu, a kończąc na ich złączonych dłoniach. Zdała sobie sprawę z tego jak była w tym momencie nieprzyzwoita więc cofnęła delikatny uścisk by złączyć swoje dłonie na wysokości ust.
- Dziękuję – powiedziała tak cicho, że niemalże niedosłyszalnie. Nie to miała powiedzieć, nie to!
- Ch-chodźmy – ponagliła.
Dwójka dołączyła do reszty. Fresia wysłała im tylko zniecierpliwione spojrzenie, a szczególnie Yastre, bo bardzo chciała się dowiedzieć czy warto w ogóle brudzić sobie ręce dla tej sprawy. Musiała poczekać na kolejną dogodną chwilę, a w tej ciasnej jaskini będzie o to trudno.
- Mamy jakiś plan? - spytała cierpko elfka.
- Żadnego konkretnego... - odparła na starcie nieco zbita z tropu Enthe. - Najpierw musimy dotrzeć do mojego domu... Może dowiemy się czegoś od... - Ile o tym wszystkim wiedział Heban? Kurka wodna! - Może ktoś zostawił mi wiadomość – dokończyła pospiesznie, po czym równie szybko wdrążyła się do zmiany tematu.
- Droga skrótem prowadzi na zewnątrz – poinformowała uzdrowicielka zbliżając się powtórnie do wyjścia z tunelu.
Heban był oczywiście pierwszy do odkrycia tajemnicy, ale aż pozieleniał widząc to, co wskazywała uczona.
- Że po tej skarpie? - spytał z niedowierzaniem prawnik.
- Tak, po tej skarpie. Obejdziemy górę dookoła, za tym ostrym zakrętem widać z daleka mój dom.
- Ostrym zakrętem? - powtórzył głucho Heban i nagle droga wydłużyła mu się na odległość ogona wielkiego Prasmoka.
- Damy radę, wiele razy tędy przechodziłam – zapewniała Enthe, ale grubaskowi ani trochę nie wydawało się to bezpieczne. Wyjrzał ostrożnie poza wyznaczoną ścieżkę. Woda piekielnie uderzała o skały... czy tam wyłaniają się ostre czuby?
- Heban, nie panikuj – upomniała go uzdrowicielka.
- Nie panikuj?! Panienka chudsza jest od wykałaczki! Nie aby mi było czego za wiele... Ale jestem prawnikiem! Nie uprawiam ryzykownej wspinaczki po górach!
- Jaka tam wspinaczka? Wystarczy, że przylgniesz plecami do skał i będziesz powoli stawał kroki bokiem. To żadna filozofia – odparła z pretensjami uczona. - Nie gadaj tylko chodź... albo zostaniesz w tych tunelach.
Sora trzymała się mocno ramienia Sovy, który nie bał się, a wręcz był podekscytowany drogą jaką obrali. Dla niego była to dobra zabawa, a młoda kotołaczka trochę obawiała się głębokości wody. Gdy znaleźli się na ścieżce i przewędrowali niewielki kawałek, dziewczynka nabrała odwagi. Równie dobrze mogłaby biegać w te i we wte bez najmniejszej obawy. Chłopak pociągnął za sobą starszego, nowego brata do kolejki. Przecież taka świetna zabawa! Tuż za nim znalazła się Kavka, następnie siusiumajtek Heban oraz Fresia, która klęła pod nosem, że jest ostatnia. Miała ochotę zrzucić grubasa i zostawić go w wodzie, na pożarcie nimf (choć wątpiła by były tak głodne trupa by pokusić się na coś takiego). Pozbyliby się problemu... Jeszcze nie wiedziała, jak źle komuś życzy.
Posuwali się do przodu. Początkowo nie było trudno, dopiero zbliżając się do zakrętu ścieżka się zwężała więc trzeba było zwolnić tempo.
- Ty tłusta świnio, pośpiesz się, bo zostajemy w tyle! - wrzeszczała uszata.
- Nie wyzywaj mnie tak! Taka obraza podpada pod artykuł...
- Ten artykuł to ci wetknę do gardła, jak nie ruszysz dupska. Nie mam zamiaru tutaj zostać do samej nocy, zaraz słońce będzie zachodzić a wtedy to nie dostrzeżesz nawet własnego brzucha. Pospiesz się!
Heban pocił się niemiłosiernie, a uczona wciąż próbowała ułożyć sobie wszystko nie tylko w głowie, ale i w sercu, które łomotało tak głośno, że nie słyszała nic poza nim. Miała wrażenie, że każdy krok zbliża ją do niego, że trochę za szybko idzie, że trochę za mocno przylega do jego ramienia swoim. Z podniecenia zaczęła głębiej oddychać, jakby zaraz ktoś miał jej ukraść powietrze. Nim jednak panterołak zdołał zapytać o cokolwiek, ta ponownie ujęła jego dłoń wstrzymując ich.
- Dlaczego? Dlaczego to robisz, Yastre? - spytała wpatrując się w napięciu nie w mężczyznę, a we własne stopy i skarpę. Woda niemalże nagradzała wędrujących kropelkami, ale Sova jeszcze nie zdołał sięgnąć jej ogonem, na co ze zmartwieniem reagowała jego siostra. „Zaraz wpadniesz...” szeptała niepewnie.
Wówczas stało się coś, czego nie życzyłby sobie żaden kot. Heban dogonił prowadzącą grupę, ale jego ciężaru nie wytrzymała ścieżka tuż pod jego stopami. Kawałki skał zsunęły się do wody chlupiąc głośno, a tuż za nimi leciał także Heban. Desperacko starając się uratować od wody, prawnik chwycił Kavikę, a ta, mimo zaparcia, pociągnęła za sobą odruchowo Yastre – jakby miał w czymś pomóc. Ścieżka rozwaliła się tak szybko, że i Fresia nie uchroniła się przed kąpielą. Wszyscy, poza dwójką dzieciaków, znaleźli się w wodzie.
Grubasek wpadł w taką panikę, że musiał się kogokolwiek lub czegokolwiek chwycić. Fresia zdołała już go kopnąć, by czasem nie próbował się do niej przylepić, ale Kavika nawet by nie pomyślała o tym by stać się dla kogoś boją. Jej lokowana czupryna od razu znalazła się pod wodą. Ledwie zdołała złapać powietrze i musiała się zgiąć, gdy prawnik się po niej wspinał wrzeszcząc wniebogłosy. Bąbelki powietrza wypłynęły ławicą na powierzchnię, gdy tylko próbowała złapać równowagę sięgając stopami dna. Na Prasmoka, dobrze że był o więcej niż połowę lżejszy w tej wodzie! Inaczej złamałby jej kręgosłup w pół!
Heban trzepotał rękami, a uczona starała się wydostać spod jego „niewoli”.
- Heban! Cholera jasna! - wrzasnęła uzdrowicielka, gdy w końcu próba wypłynięcie się jej udała.
- Umrę! Umrę, umrę, tonę!
- Kawałek dalej masz dno! Jesteś niższy to go teraz nie czujesz! - wykrzyczała dziewczyna wykaszlując wodę. - Mogłeś mnie utopić!
- Ja zaraz się utopię!
Fresia wraz z Kavką drgnęły widząc falę wznosząca grubaska i wypluwająca go na niewielki skrawek dzikiej plaży. Sova właśnie wypatrywał w wodzie współtowarzyszy, dostrzegł jednak coś więcej niż by się spodziewał.
- Twarz! Tam była czyjaś twarz! - krzyczał podenerwowany Sova.
- Co? Nie może... - mruknęła Sora. - A! - pisnęła obdrapując ściany. - Tam jest jakaś twarz!
- Co twarz? - spytała Kavka wciąż nieco oszołomiona. Dostrzegła Fresię, która należycie omijała kontakt z wodorostami. Gdzie jest Yastre? I co to za twarz?
- Ach, to Moi! To musi być Moi! - wydusiła Enthe próbując ogarnąć to, co działo się wokół niej.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre czuł jak jego biedna ukochana była spięta i zestresowana, ale po to on właśnie przy niej był, aby ją pocieszać i wspierać. Najlepszym sposobem by to osiągnąć było w jego mniemaniu przytulanie, bo nic nie mogło się równać z ciepłem bliskiej osoby, nawet jeśli ta bardzo specyficznie pachniała, tak jak on. Kavice zresztą nie mogło to przeszkadzać, a na dodatek widać było, że terapia jej pomagała.
- Będzie dobrze - zapewnił ją po raz kolejny, gdy zgodziła się z jego tokiem rozumowania. On w kwestii planowania był jej zupełnym przeciwieństwem: spontaniczny, troszkę głupawy, ale przez to jakże szczęśliwy. Logika nakazywała więc myśleć, że gdy połączy się jej przewrażliwienie i jego beztroskę, powinno się otrzymać bardzo rozsądny i logiczny plan… Ale wiadomo, że życie nie bywało takie łatwe. Niemniej Yastre był ostatnią osobą, która by się tym przejmowała i po prostu zamierzał zrobić wszystko, by Kavika uratowała swoje siostry i by w końcu mogła się uśmiechnąć. To był jego zdaniem wystarczający i najlepszy plan.
- Hm? - mruknął z uśmiechem, gdy uczona wezwała go po imieniu. Usłyszał ten odrobinę ostrzejszy ton, ale nie przejął się nim zbytnio, bo biedna blondyneczka ostatnio była strasznie zestresowana i mogła nad sobą nie panować. Miał rację (a przynajmniej tak sobie wmawiał), bo już po chwili odezwała się do niego normalnie, a on w odpowiedzi uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nie ma sprawy, sarenko - zapewnił ją ciepłym tonem. - Po to przy tobie jestem…
Tego drugiego zdania Kavika mogła już nie usłyszeć, gdyż właśnie zarządziła, by ruszyć się z miejsca i wrócić do reszty, na co panterołak bardzo chętnie przystał i zaraz ruszył za nią do miejsca, z którego dochodziły okrzyki dokazującego Sovy. Ten dzieciak był naprawdę świetnym punktem orientacyjnym, nie można było się zgubić, gdy było się w zasięgu jego głosu.
Zaraz po dotarciu do grupy, panterołak wychwycił spojrzenie Fresii, która gdyby mogła, złapałaby go za kołnierz i targając go jak szmacianą lalkę kazała mówić natychmiast czego się dowiedział. Tylko niestety wtedy zdradziłaby się przed resztą, że czegokolwiek chciała, więc musiała czekać, a Yastre widział, jak wręcz rozrywa ją ze złości. Nie zamierzał jej jednak niczego ułatwiać, bo nie był na tyle subtelny, by po raz drugi wymyślić jakąś sensowną wymówkę do rozmowy w cztery oczy. Kiedyś będzie okazja, a to nie było chyba znowu aż tak pilne - skoro on uważał, że nie ma co wydziwiać i trzeba działać zgodnie z poprzednim planem, to Fresia mogła mu zaufać. Prawda?
- Oj, Heban, nie bądź baba! - Bandyta w mgnieniu oka poparł starania blondynki, jednocześnie wykorzystując okazję, by znowu dopiec prawnikowi, który uprzykrzał mu życie przez całą tę wyprawę. Kavika ma rację, nawet taki grubasek jak ty da radę, bo brzucho masz co prawda jak bęben, ale tyłek płaski od siedzenia na stołku to nie będziesz za bardzo odstawał! Byle cię nie przeważyło! - dodał jeszcze złośliwie, już wchodząc na wąską skalna półkę. Jego uniesiony ogon kiwał się lekko na boki, pomagając mu utrzymać równowagę, to samo zresztą można było zaobserwować u obojga kociego rodzeństwa.
Yastre od czasu do czasu zerkał za siebie, by kontrolować to jak szło reszcie grupy, jednocześnie czasami wstrzymując idące przodem kotołaczki, które strasznie wyrywały się do przodu. Wystarczyło jednak samo trzymanie Sovy za kołnierz, by jakoś go okiełznać, bandyta więc mógł skupić wzrok na reszcie… A głównie na idącej tuż za nim Kavice. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, panterołak uśmiechał się do niej pokrzepiająco, lecz niestety uczona cały czas była nie w humorze - pewnie znowu za bardzo roztrząsała tę sytuację. Szkoda, że nie mógł jej tego tak łatwo oduczyć…
- Hej… - zwrócił się do niej cicho, gdy zadała mu pytanie. Specjalnie puścił dzieciaki, by mogły się trochę oddalić i nie słyszeć rozmowy dorosłych. Nie musiały wszystkiego wiedzieć.
- Bo jesteś moja - odpowiedział i chociaż ktoś mógłby się oburzyć, że traktował ją w tym momencie bardzo przedmiotowo, to wydźwięk jego słów był zupełnie inny. Dla niego uczona była oczkiem w głowie, najważniejszą osobą na świecie - po prostu była jego partnerką. Jego. A on nikogo, kogo uważał za swojego, w życiu by nie zostawił.
- I nie zrobiłaś niczego złego, po prostu trochę ci nie wyszło - usprawiedliwił ją jeszcze po chwili, bo zdawało mu się, że ten pierwszy argument jednak może do niej nie dotrzeć, bo jak to na naukowca przystało była konkretna i praktyczna. Na dłuższą rozmowę zaś nie mieli czasu, bo zaraz napatoczył się Heban, który świńskim truchtem w końcu zdołał ich dogonić. A to, co stało się zaraz potem, jeszcze długo miało śnić się panterołakowi jako jeden z gorszych koszmarów…
To, że prawnik wpadł do wody, nie wywołało w kocie nawet najmniejszej dozy współczucia, bo dobrze tak grubasowi. To, że Fresia wpadła za nim było wręcz odrobinkę zabawne, ale cała reszta to już istny horror! Najpierw w dół poleciała Kavika - ona uczepiła się panterołaka, a on zaraz starał się ją złapać. I złapał ją. Ale to i tak na niewiele się zdało, gdy reszta półki skruszyła się pod stopami panterołaka… I ON RÓWNIEŻ WPADŁ DO WODY! Istny horror! Yastre jeszcze będąc w powietrzu stał się cały zjeżony i przerażony, bo wiedział, co go czeka. Próbowałby wiać, ale nie miał jak: za mało czasu, żadnych możliwości. Wkrótce z głośnym pluskiem wpadł do wody, która zamknęła się nad nim, jakby został połknięty.
Przez krótki moment, gdy Kavika mocowała się z próbującym ją podtopić Hebanem, bandyta nie wypływał na powierzchnię. Można było wręcz zacząć podejrzewać, że utopił się w tym stawie, w którym woda sięgałaby mu pewnie do pasa… Ale aż tak źle nie było. Yastre po prostu po pierwszym kontakcie z wodą złapał paraliż przerażenia, który z czasem udało mu się przezwyciężyć. A wtedy ratuj się kto może! Panterołak wyskoczył nad powierzchnię jak dorodny łosoś, drąc się przy tym jednak jakby go ze skóry obdzierano. Nie przeklinał, nie wzywał pomocy, po prostu się darł, miotając w wodzie jak oszalały, byle tylko się od niej uwolnić, byle tylko do suchego! Jak na złość na brzeg było dość kawałek, a nieskoordynowane ruchy wcale nie pomagały mu w pokonaniu tej odległości. W końcu jednak poczuł grunt pod nogami i mógł stanąć w wodzie - wtedy wyskoczył z niej jak z procy. Wytoczył się na brzeg, jakby goniło go stado głodnych piranii, przed którymi ledwo dał radę uciec. Cofnął się na czworakach i wielkimi z przerażenia oczami patrzył na niedawne miejsce tortur. Ale to nadal nie był koniec - był cały mokry! Obrzydlistwo! Przeklęta, zimna, mokra, paskudna woda wlała mu się nawet do uszu i co gorsza zmyła z niego cały jego zapach.
- Kurka wodna… - złorzeczył pod nosem bandyta, odczołgując się jeszcze kawałek, a gdy już był w naprawdę bezpiecznej odległości, przemienił się w swoją kocią formę i zaczął zapamiętale wylizywać. Mógłby to robić również w ludzkiej postaci, ale wtedy miałby problem sięgnąć w niektóre miejsca, poza tym powierzchnia jego ciała była wtedy większa.
Woda, brrrr, ohyda! Jeśli ktoś chciałby z premedytacją wyrządzić panterołakowi prawdziwą traumę, to właśnie poznał na to doskonały sposób. Yastre z wielkim przejęciem, jeszcze burcząc z niezadowolenia, czyścił swoje futro, wylizywał łapy i wycierał nimi mokry pysk. Miał w nosie całą resztę, przed chwilą prawie zginął! Po raz kolejny… Ale chwila. Twarz?! Gdzie, gdzie twarz?! Pantera zaraz uniosła łeb i zastrzygła uszami, a gdy zlokalizowała miejsce, gdzie ta twarz rzekomo była, podniosła się z ziemi i już trochę sucha zaczęła skradać się w tamtym kierunku. Szła nisko przy ziemi, ze wzrokiem nieruchomo wbitym w tamto miejsce, jakby polowała. Na drodze stanęła jednak straszna przeszkoda: woda. Znowu woda! Wielki czarny kot przycupnął na brzegu stawu i zaczął trącać łapą jego powierzchnię, jakby licząc, że woda się rozstąpi albo właścicielka tej twarzyczki sama podejdzie. Mimo gabarytów wyglądał teraz jak zaaferowany kociak.
- Będzie dobrze - zapewnił ją po raz kolejny, gdy zgodziła się z jego tokiem rozumowania. On w kwestii planowania był jej zupełnym przeciwieństwem: spontaniczny, troszkę głupawy, ale przez to jakże szczęśliwy. Logika nakazywała więc myśleć, że gdy połączy się jej przewrażliwienie i jego beztroskę, powinno się otrzymać bardzo rozsądny i logiczny plan… Ale wiadomo, że życie nie bywało takie łatwe. Niemniej Yastre był ostatnią osobą, która by się tym przejmowała i po prostu zamierzał zrobić wszystko, by Kavika uratowała swoje siostry i by w końcu mogła się uśmiechnąć. To był jego zdaniem wystarczający i najlepszy plan.
- Hm? - mruknął z uśmiechem, gdy uczona wezwała go po imieniu. Usłyszał ten odrobinę ostrzejszy ton, ale nie przejął się nim zbytnio, bo biedna blondyneczka ostatnio była strasznie zestresowana i mogła nad sobą nie panować. Miał rację (a przynajmniej tak sobie wmawiał), bo już po chwili odezwała się do niego normalnie, a on w odpowiedzi uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nie ma sprawy, sarenko - zapewnił ją ciepłym tonem. - Po to przy tobie jestem…
Tego drugiego zdania Kavika mogła już nie usłyszeć, gdyż właśnie zarządziła, by ruszyć się z miejsca i wrócić do reszty, na co panterołak bardzo chętnie przystał i zaraz ruszył za nią do miejsca, z którego dochodziły okrzyki dokazującego Sovy. Ten dzieciak był naprawdę świetnym punktem orientacyjnym, nie można było się zgubić, gdy było się w zasięgu jego głosu.
Zaraz po dotarciu do grupy, panterołak wychwycił spojrzenie Fresii, która gdyby mogła, złapałaby go za kołnierz i targając go jak szmacianą lalkę kazała mówić natychmiast czego się dowiedział. Tylko niestety wtedy zdradziłaby się przed resztą, że czegokolwiek chciała, więc musiała czekać, a Yastre widział, jak wręcz rozrywa ją ze złości. Nie zamierzał jej jednak niczego ułatwiać, bo nie był na tyle subtelny, by po raz drugi wymyślić jakąś sensowną wymówkę do rozmowy w cztery oczy. Kiedyś będzie okazja, a to nie było chyba znowu aż tak pilne - skoro on uważał, że nie ma co wydziwiać i trzeba działać zgodnie z poprzednim planem, to Fresia mogła mu zaufać. Prawda?
- Oj, Heban, nie bądź baba! - Bandyta w mgnieniu oka poparł starania blondynki, jednocześnie wykorzystując okazję, by znowu dopiec prawnikowi, który uprzykrzał mu życie przez całą tę wyprawę. Kavika ma rację, nawet taki grubasek jak ty da radę, bo brzucho masz co prawda jak bęben, ale tyłek płaski od siedzenia na stołku to nie będziesz za bardzo odstawał! Byle cię nie przeważyło! - dodał jeszcze złośliwie, już wchodząc na wąską skalna półkę. Jego uniesiony ogon kiwał się lekko na boki, pomagając mu utrzymać równowagę, to samo zresztą można było zaobserwować u obojga kociego rodzeństwa.
Yastre od czasu do czasu zerkał za siebie, by kontrolować to jak szło reszcie grupy, jednocześnie czasami wstrzymując idące przodem kotołaczki, które strasznie wyrywały się do przodu. Wystarczyło jednak samo trzymanie Sovy za kołnierz, by jakoś go okiełznać, bandyta więc mógł skupić wzrok na reszcie… A głównie na idącej tuż za nim Kavice. Za każdym razem, gdy ich spojrzenia się spotykały, panterołak uśmiechał się do niej pokrzepiająco, lecz niestety uczona cały czas była nie w humorze - pewnie znowu za bardzo roztrząsała tę sytuację. Szkoda, że nie mógł jej tego tak łatwo oduczyć…
- Hej… - zwrócił się do niej cicho, gdy zadała mu pytanie. Specjalnie puścił dzieciaki, by mogły się trochę oddalić i nie słyszeć rozmowy dorosłych. Nie musiały wszystkiego wiedzieć.
- Bo jesteś moja - odpowiedział i chociaż ktoś mógłby się oburzyć, że traktował ją w tym momencie bardzo przedmiotowo, to wydźwięk jego słów był zupełnie inny. Dla niego uczona była oczkiem w głowie, najważniejszą osobą na świecie - po prostu była jego partnerką. Jego. A on nikogo, kogo uważał za swojego, w życiu by nie zostawił.
- I nie zrobiłaś niczego złego, po prostu trochę ci nie wyszło - usprawiedliwił ją jeszcze po chwili, bo zdawało mu się, że ten pierwszy argument jednak może do niej nie dotrzeć, bo jak to na naukowca przystało była konkretna i praktyczna. Na dłuższą rozmowę zaś nie mieli czasu, bo zaraz napatoczył się Heban, który świńskim truchtem w końcu zdołał ich dogonić. A to, co stało się zaraz potem, jeszcze długo miało śnić się panterołakowi jako jeden z gorszych koszmarów…
To, że prawnik wpadł do wody, nie wywołało w kocie nawet najmniejszej dozy współczucia, bo dobrze tak grubasowi. To, że Fresia wpadła za nim było wręcz odrobinkę zabawne, ale cała reszta to już istny horror! Najpierw w dół poleciała Kavika - ona uczepiła się panterołaka, a on zaraz starał się ją złapać. I złapał ją. Ale to i tak na niewiele się zdało, gdy reszta półki skruszyła się pod stopami panterołaka… I ON RÓWNIEŻ WPADŁ DO WODY! Istny horror! Yastre jeszcze będąc w powietrzu stał się cały zjeżony i przerażony, bo wiedział, co go czeka. Próbowałby wiać, ale nie miał jak: za mało czasu, żadnych możliwości. Wkrótce z głośnym pluskiem wpadł do wody, która zamknęła się nad nim, jakby został połknięty.
Przez krótki moment, gdy Kavika mocowała się z próbującym ją podtopić Hebanem, bandyta nie wypływał na powierzchnię. Można było wręcz zacząć podejrzewać, że utopił się w tym stawie, w którym woda sięgałaby mu pewnie do pasa… Ale aż tak źle nie było. Yastre po prostu po pierwszym kontakcie z wodą złapał paraliż przerażenia, który z czasem udało mu się przezwyciężyć. A wtedy ratuj się kto może! Panterołak wyskoczył nad powierzchnię jak dorodny łosoś, drąc się przy tym jednak jakby go ze skóry obdzierano. Nie przeklinał, nie wzywał pomocy, po prostu się darł, miotając w wodzie jak oszalały, byle tylko się od niej uwolnić, byle tylko do suchego! Jak na złość na brzeg było dość kawałek, a nieskoordynowane ruchy wcale nie pomagały mu w pokonaniu tej odległości. W końcu jednak poczuł grunt pod nogami i mógł stanąć w wodzie - wtedy wyskoczył z niej jak z procy. Wytoczył się na brzeg, jakby goniło go stado głodnych piranii, przed którymi ledwo dał radę uciec. Cofnął się na czworakach i wielkimi z przerażenia oczami patrzył na niedawne miejsce tortur. Ale to nadal nie był koniec - był cały mokry! Obrzydlistwo! Przeklęta, zimna, mokra, paskudna woda wlała mu się nawet do uszu i co gorsza zmyła z niego cały jego zapach.
- Kurka wodna… - złorzeczył pod nosem bandyta, odczołgując się jeszcze kawałek, a gdy już był w naprawdę bezpiecznej odległości, przemienił się w swoją kocią formę i zaczął zapamiętale wylizywać. Mógłby to robić również w ludzkiej postaci, ale wtedy miałby problem sięgnąć w niektóre miejsca, poza tym powierzchnia jego ciała była wtedy większa.
Woda, brrrr, ohyda! Jeśli ktoś chciałby z premedytacją wyrządzić panterołakowi prawdziwą traumę, to właśnie poznał na to doskonały sposób. Yastre z wielkim przejęciem, jeszcze burcząc z niezadowolenia, czyścił swoje futro, wylizywał łapy i wycierał nimi mokry pysk. Miał w nosie całą resztę, przed chwilą prawie zginął! Po raz kolejny… Ale chwila. Twarz?! Gdzie, gdzie twarz?! Pantera zaraz uniosła łeb i zastrzygła uszami, a gdy zlokalizowała miejsce, gdzie ta twarz rzekomo była, podniosła się z ziemi i już trochę sucha zaczęła skradać się w tamtym kierunku. Szła nisko przy ziemi, ze wzrokiem nieruchomo wbitym w tamto miejsce, jakby polowała. Na drodze stanęła jednak straszna przeszkoda: woda. Znowu woda! Wielki czarny kot przycupnął na brzegu stawu i zaczął trącać łapą jego powierzchnię, jakby licząc, że woda się rozstąpi albo właścicielka tej twarzyczki sama podejdzie. Mimo gabarytów wyglądał teraz jak zaaferowany kociak.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
„Bo jesteś moja” słowa te miały mocny wydźwięk i chociaż nie był wykrzyczane, to na pewno istotnie wpłynęły na Kavkę. Ach tam, totalnie ją zatkało! Przez chwilę jeszcze zbierała się by może cokolwiek odpowiedzieć, ale problem rozwiązał się sam, gdy przybył gruby Heban i ściągnął niemalże całą drużynę do wody. Walka o życie toczyła się zarówno u Yastre, ale także u uzdrowicielki próbującej złapać oddech i na ten moment trudno było ocenić, która z tych sytuacji była faktycznie groźniejsza. W końcu Enthe wyłoniła się z wody i znowu zapanował chaos. Dzieciaki krzyczały, a Yastre nagle wystrzelił z wody próbując dobić do brzegu. Uczona chciała mu pomóc, ale odniosła wrażenie, że więcej zrobi mu tym krzywdy niż pożytku. Panterołak brnął poza krawędź zbiornika wodnego i chociaż dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę to ostatecznie wycofała ją widząc, jak zmiennokształtny stara się po prostu uwolnić. Kiedyś ktoś coś jej mówił, że koty nie lubią wody, teraz zaś uzyskała tego świadectwo.
Kavika zbliżyła się na tyle do brzegu by woda sięgała jej do pośladków, a Fresia ostrożnie oglądała się stawiając wolno kroki by czasem nie wpaść na jakąś inną twarz w wodzie. Elfka stanęła kilka kroków za uczoną, jakby była to bezpieczna przystań.
- Ena – szepnęła uzdrowicielka w języku Vicalli spoglądając w stronę wcześniej wezwanej Moi. Tajemnicza postać jednak zanurzyła się jeszcze mocniej, gdy kocia łapa uderzała o taflę wody. Mieszkanka jeziora była niczym spłoszona rybka w akwarium dygocząca z przerażenia przed wielkim obserwatorem – kocurem.
Kavika zaczęła mówić spokojnie i cicho w znanym jej religijnym języku i tylko momentami używała wspólnej mowy. W końcu Moi skradając się po samym dnie zbliżyła się do uzdrowicielki. Złapała ją za łydkę i wysunęła delikatnie głowę, najpierw odsłaniając jedynie blade czoło i skrawek wielkich, jasnych, perłowych oczu. Nimfa rozejrzała się na boki, aby upewnić się, że nic jej nie grozi. Dopiero po zbadaniu sytuacji wynurzyła całą twarz.
- On... on mnie połknie – Kavika czuła, jak nimfa drży cała na ciele, podobnie jak jej głos. Moi ledwo wydusiła z siebie piskliwy, przerażony dźwięk.
- Nic ci nie grozi, Moi. Przybyłam razem z nim, to przyjaciele – zapewniła Kavika, która pochyliła się w stronę nimfy i pogłaskała ją po włosach. Młoda naturianka mocniej objęła nogi wykładowczyni układając głowę między jej udami i patrząc na Yastre oraz wywalonego na brzegu Hebana, który teraz paskudnie dyszał. Ach, Kavka nie pomyślała akurat o prawniku, ale trudno. Oby tylko ten grubas tylko niczego nie zepsuł.
- Kavika, chodź ze mną – szepnęła cichuteńko nimfa kierując teraz wzrok na twarz Enthe.
- Nie Moi, to ty wyjdź – odpowiedziała uzdrowicielka, a naturianka mocniej docisnęła głowę do ciała uczonej.
Wykładowczyni rozejrzała się po okolicy. Widziała swoją chatkę nieopodal brzegu jeziora. Drzwi prowadzące do środka były otwarte, świadczące o tym, iż miała niechcianych gości. Kilka rzeczy bezwiednie leżało na ganku. Kavika mocno się spięła rozszerzając oczy i postawiła krok do przodu uwalniając się od pełnego uścisku nimfy tylko na chwilę. Moi zamiast obejmować teraz obie nogi, przykleiła się do jednego uda uczonej. Zanim uzdrowicielka uległa nerwom dostrzegła jeszcze jedno zjawisko. Wysokie trawy i trzciny przy brzegu opadły. Były żółte i delikatnie podgniłe. Kilka drzew na brzegu ogromnego lasu nie miało liści, inne świeżo je gubiły. Woda była płytsza, brzeg zaznaczony był dużo wcześniej niż uprzednio. Imponujący krajobraz teraz nabierał braków i brzydoty.
- Co tu się dzieje? - spytała pośpiesznie uczona kierując spojrzenie na Moi.
- To ci próbuję powiedzieć... - pisnęła nimfa.
- Moi, nie mam czasu się rozdrabniać. – Kavika chciała brzmieć najłagodniej jak tylko potrafiła, ale pod taką presją nie była w stanie. Nimfa wycofała głowę ukrywając się pod taflą wody, na co wykładowczyni zacisnęła usta. Enthe przyklęknęła zanurzając się ponownie do połowy ciała by objąć wiotkie i delikatne dłonie naturianki.
- Musisz mi powiedzieć. Oni nic ci nie zrobią – nalegała uczona. Naprawdę nie miała czasu jej przekonywać.
Moi spojrzała na Kavkę błagając ją wzrokiem o to, aby odeszły gdzieś dalej, ale Enthe nie ulegała. Nimfa westchnęła i wstała wyłaniając się całkowicie z wody. Moi była piękna. Nie, nie tylko piękna, wręcz olśniewająca. Delikatna i drobna niczym kropla porannej, spływającej rosy. Nieskazitelnie gładka, blada cera uzyskała bardzo subtelny odcień błękitu. Długie, jasnoniebieskie włosy zdawały się być przedłużeniem wody, jakby całe jezioro było częścią niej. Miała okrągłą twarz, zgrabny nos, pełne usta i wielkie oczy przypominające dwie perły. Skóra mieniła się drobinkami wilgotnych kropel, a ciało okrywał mokry, cienki materiał w kolorze bieli. Sukienka na ramiączkach przylegała do ciała naturianki, która kurczowo trzymała się Kaviki. Enthe oczywiście wstała wraz z nią, by Moi nie czuła się dziwnie goła poza wodą.
- Byli tutaj, tacy jak on – mówiła cichuteńko Moi wskazując dyskretnie głową na panterołaka. - Szukali czegoś. Zbliżyłam się tutaj pod skały i nasłuchiwałam, ale nic niestety nie usłyszałam. Byli bardzo źli... Oni... Oni zniknęli tak nagle. Nic ci nie będzie? Och, Kaviko, okropne rzeczy się dzieją. Ciebie szukają jacyś zbóje, a nasze kwiaty, trawy i drzewa obumierają... Woda okropnie śmierdzi, nie wiemy co robić. Canabe wciąż nie wróciła, ja... ja... - Moi była bliska płaczu więc chętnie przytuliła się do piersi uczonej, która ochoczo przygarnęła ją do siebie.
- Ryby wypływają brzuchami do góry, a co jeżeli i my zginiemy? Nie znam innego jeziora. – Naturianka drżała na całym ciele, a uzdrowicielka z przerażeniem przyjmowała łamiącą ją prawdę.
- Luanelina ma nas w opiece... - odpowiedziała mechanicznie Kavika, choć czuła, że akurat ona zostanie potępiona.
- W ciągu jednej nocy zmarła połowa flory po wschodniej stronie! - pisnęła Moi, gdy Kavika próbowała się od niej oddalić. Nimfa ani trochę jej nie pomagała!
- Coś wymyślimy, Moi - zapewniała wykładowczyni karmiąc młodociane dziewczę nadzieją, chociaż nie miała żadnego planu ani pomysłu.
- Wybacz – powiedziała w końcu Enthe odrywając się od naturianki, która poczuła się bardzo nieswojo, gdy Fresia, Heban oraz pantera na nią spoglądali. Moi uklęknęła by zanurzyć się w wodzie na tyle, na ile może i bacznie obserwowała Kavikę.
Elfka ruszyła w stronę brzegu więc dodatkowo spłoszyła nimfę, która zbliżyła się do skalistego brzegu, gdzie mogła bezpiecznie się schować i wciąż spoglądać na akcję toczącą się na brzegu, a tam zaś... Kavice opadły ręce. Najbardziej załamała się rozsypanymi kartkami, które tworzyły chaotyczne stosy na podłodze i wirowały na biurku lub schodach, które prowadziły do obitych deskami drzwi strychu. Reszta wcale jej wybitnie nie obchodziła. Ubrania czy narzędzia miały swoje określone miejsce w szafkach, a tysiące kartek będzie musiała poukładać według danej kolejności, ale jakie miało to znaczenie, gdy natura wokół niej umiera?
Dziewczyna bała się wejść dalej. Zrezygnowana pochyliła się po kilka zapisanych stron, gdy nagle dostrzegła jedną, wyjątkową karteczkę.
„Szukać będą na tej wyspie,
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cie pożre
prócz sumienia czystych duch.
Canabe"
Przeczytała na głos Kavika.
- Łoł, ładnie się zagospodarowałaś – skomentowała elfka widząc w oddali małą saunę w trakcie budowy, szopkę na zewnątrz domu i ogródek tuż za nim. - Rozgościli się panowie.
- O tak, rozgościli... Pytanie tylko gdzie gospodyni – mruknęła Kavka. Czyżby Moi nie o wszystkim jej powiedziała?
Kavika zbliżyła się na tyle do brzegu by woda sięgała jej do pośladków, a Fresia ostrożnie oglądała się stawiając wolno kroki by czasem nie wpaść na jakąś inną twarz w wodzie. Elfka stanęła kilka kroków za uczoną, jakby była to bezpieczna przystań.
- Ena – szepnęła uzdrowicielka w języku Vicalli spoglądając w stronę wcześniej wezwanej Moi. Tajemnicza postać jednak zanurzyła się jeszcze mocniej, gdy kocia łapa uderzała o taflę wody. Mieszkanka jeziora była niczym spłoszona rybka w akwarium dygocząca z przerażenia przed wielkim obserwatorem – kocurem.
Kavika zaczęła mówić spokojnie i cicho w znanym jej religijnym języku i tylko momentami używała wspólnej mowy. W końcu Moi skradając się po samym dnie zbliżyła się do uzdrowicielki. Złapała ją za łydkę i wysunęła delikatnie głowę, najpierw odsłaniając jedynie blade czoło i skrawek wielkich, jasnych, perłowych oczu. Nimfa rozejrzała się na boki, aby upewnić się, że nic jej nie grozi. Dopiero po zbadaniu sytuacji wynurzyła całą twarz.
- On... on mnie połknie – Kavika czuła, jak nimfa drży cała na ciele, podobnie jak jej głos. Moi ledwo wydusiła z siebie piskliwy, przerażony dźwięk.
- Nic ci nie grozi, Moi. Przybyłam razem z nim, to przyjaciele – zapewniła Kavika, która pochyliła się w stronę nimfy i pogłaskała ją po włosach. Młoda naturianka mocniej objęła nogi wykładowczyni układając głowę między jej udami i patrząc na Yastre oraz wywalonego na brzegu Hebana, który teraz paskudnie dyszał. Ach, Kavka nie pomyślała akurat o prawniku, ale trudno. Oby tylko ten grubas tylko niczego nie zepsuł.
- Kavika, chodź ze mną – szepnęła cichuteńko nimfa kierując teraz wzrok na twarz Enthe.
- Nie Moi, to ty wyjdź – odpowiedziała uzdrowicielka, a naturianka mocniej docisnęła głowę do ciała uczonej.
Wykładowczyni rozejrzała się po okolicy. Widziała swoją chatkę nieopodal brzegu jeziora. Drzwi prowadzące do środka były otwarte, świadczące o tym, iż miała niechcianych gości. Kilka rzeczy bezwiednie leżało na ganku. Kavika mocno się spięła rozszerzając oczy i postawiła krok do przodu uwalniając się od pełnego uścisku nimfy tylko na chwilę. Moi zamiast obejmować teraz obie nogi, przykleiła się do jednego uda uczonej. Zanim uzdrowicielka uległa nerwom dostrzegła jeszcze jedno zjawisko. Wysokie trawy i trzciny przy brzegu opadły. Były żółte i delikatnie podgniłe. Kilka drzew na brzegu ogromnego lasu nie miało liści, inne świeżo je gubiły. Woda była płytsza, brzeg zaznaczony był dużo wcześniej niż uprzednio. Imponujący krajobraz teraz nabierał braków i brzydoty.
- Co tu się dzieje? - spytała pośpiesznie uczona kierując spojrzenie na Moi.
- To ci próbuję powiedzieć... - pisnęła nimfa.
- Moi, nie mam czasu się rozdrabniać. – Kavika chciała brzmieć najłagodniej jak tylko potrafiła, ale pod taką presją nie była w stanie. Nimfa wycofała głowę ukrywając się pod taflą wody, na co wykładowczyni zacisnęła usta. Enthe przyklęknęła zanurzając się ponownie do połowy ciała by objąć wiotkie i delikatne dłonie naturianki.
- Musisz mi powiedzieć. Oni nic ci nie zrobią – nalegała uczona. Naprawdę nie miała czasu jej przekonywać.
Moi spojrzała na Kavkę błagając ją wzrokiem o to, aby odeszły gdzieś dalej, ale Enthe nie ulegała. Nimfa westchnęła i wstała wyłaniając się całkowicie z wody. Moi była piękna. Nie, nie tylko piękna, wręcz olśniewająca. Delikatna i drobna niczym kropla porannej, spływającej rosy. Nieskazitelnie gładka, blada cera uzyskała bardzo subtelny odcień błękitu. Długie, jasnoniebieskie włosy zdawały się być przedłużeniem wody, jakby całe jezioro było częścią niej. Miała okrągłą twarz, zgrabny nos, pełne usta i wielkie oczy przypominające dwie perły. Skóra mieniła się drobinkami wilgotnych kropel, a ciało okrywał mokry, cienki materiał w kolorze bieli. Sukienka na ramiączkach przylegała do ciała naturianki, która kurczowo trzymała się Kaviki. Enthe oczywiście wstała wraz z nią, by Moi nie czuła się dziwnie goła poza wodą.
- Byli tutaj, tacy jak on – mówiła cichuteńko Moi wskazując dyskretnie głową na panterołaka. - Szukali czegoś. Zbliżyłam się tutaj pod skały i nasłuchiwałam, ale nic niestety nie usłyszałam. Byli bardzo źli... Oni... Oni zniknęli tak nagle. Nic ci nie będzie? Och, Kaviko, okropne rzeczy się dzieją. Ciebie szukają jacyś zbóje, a nasze kwiaty, trawy i drzewa obumierają... Woda okropnie śmierdzi, nie wiemy co robić. Canabe wciąż nie wróciła, ja... ja... - Moi była bliska płaczu więc chętnie przytuliła się do piersi uczonej, która ochoczo przygarnęła ją do siebie.
- Ryby wypływają brzuchami do góry, a co jeżeli i my zginiemy? Nie znam innego jeziora. – Naturianka drżała na całym ciele, a uzdrowicielka z przerażeniem przyjmowała łamiącą ją prawdę.
- Luanelina ma nas w opiece... - odpowiedziała mechanicznie Kavika, choć czuła, że akurat ona zostanie potępiona.
- W ciągu jednej nocy zmarła połowa flory po wschodniej stronie! - pisnęła Moi, gdy Kavika próbowała się od niej oddalić. Nimfa ani trochę jej nie pomagała!
- Coś wymyślimy, Moi - zapewniała wykładowczyni karmiąc młodociane dziewczę nadzieją, chociaż nie miała żadnego planu ani pomysłu.
- Wybacz – powiedziała w końcu Enthe odrywając się od naturianki, która poczuła się bardzo nieswojo, gdy Fresia, Heban oraz pantera na nią spoglądali. Moi uklęknęła by zanurzyć się w wodzie na tyle, na ile może i bacznie obserwowała Kavikę.
Elfka ruszyła w stronę brzegu więc dodatkowo spłoszyła nimfę, która zbliżyła się do skalistego brzegu, gdzie mogła bezpiecznie się schować i wciąż spoglądać na akcję toczącą się na brzegu, a tam zaś... Kavice opadły ręce. Najbardziej załamała się rozsypanymi kartkami, które tworzyły chaotyczne stosy na podłodze i wirowały na biurku lub schodach, które prowadziły do obitych deskami drzwi strychu. Reszta wcale jej wybitnie nie obchodziła. Ubrania czy narzędzia miały swoje określone miejsce w szafkach, a tysiące kartek będzie musiała poukładać według danej kolejności, ale jakie miało to znaczenie, gdy natura wokół niej umiera?
Dziewczyna bała się wejść dalej. Zrezygnowana pochyliła się po kilka zapisanych stron, gdy nagle dostrzegła jedną, wyjątkową karteczkę.
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cie pożre
prócz sumienia czystych duch.
Canabe"
Przeczytała na głos Kavika.
- Łoł, ładnie się zagospodarowałaś – skomentowała elfka widząc w oddali małą saunę w trakcie budowy, szopkę na zewnątrz domu i ogródek tuż za nim. - Rozgościli się panowie.
- O tak, rozgościli... Pytanie tylko gdzie gospodyni – mruknęła Kavka. Czyżby Moi nie o wszystkim jej powiedziała?
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre gapił się wielkimi, przepełnionymi fascynacją oczami na twarz pod powierzchnią wody. Wiedział, że nie ma do czynienia z topielcem, zdarzało mu się wszak słyszeć o nimfach, chociaż zawsze myślał o nich raczej w kategoriach legend i pobożnych życzeń mężczyzn, którzy nie mieli powodzenia u zwykłych dziewczyn i musieli sobie wymyślać jakieś leśne boginki by sobie coś wynagrodzić. Nietrudno się domyślić, że sam nigdy takiej nie widział, a teraz patrzcie, okazało się, że one naprawdę istniały! I jedną miał praktycznie na wyciągnięcie łapy… Gdyby nie ta przeklęta woda! Że też akurat nimfy musiały siedzieć w wodzie i nie chciały z niej tak po prostu wychodzić. Przecież wiadomka, że on by jej nic nie zrobił: nie był taki, a poza tym przecież przyszedł z Kaviką, to powinno dobitnie świadczyć o tym, że był porządny, prawda? W końcu uczona była tu ponoć znana… Kot oczywiście gdzieś tam w głębi świadomości dopuszczał taką możliwość, że ona się zwyczajnie bała, ale teraz był przemieniony w panterę, dzikie zwierzę, i myślał trochę innymi kategoriami. Dlatego mącił wodę łapą, by ona w końcu wyszła!
I w końcu wyszła. Tylko nie do końca to było to, czego oczekiwał po niej przemieniony bandyta, bo liczył, że się wynurzy cała, a nie ledwie wyściubi nos chowając się jeszcze za nogą Kaviki. No ale trudno, może jak będzie w stosunku do niej przyjazny, to w końcu się pokaże? Yastre wiedział, jak być przyjaznym kotem, szczególnie dobrze mu to wychodziło, gdy miał przekonać do siebie panie. Dlatego mlasnął, polizaną łapą przetarł sobie pysk i otrzepał się z resztek wody. Coś tam burknął pod nosem w odpowiedzi na zarzut, że mógłby kogoś zjeść - zwłaszcza tak uroczą wodną istotkę - niedorzeczność! Przecież, że on humanoidów nie jadł, bo to tak jakby trochę kanibalizm, jeśli brać pod rozwagę tę jego ludzką połówkę natury. Phi! Dopiero po chwili do kota dotarło, że może ta niebieskowłosa panienka miała na myśli Hebana… Nie no, tego grubasa to i on sam się trochę bał, zwłaszcza po tym jak został przez niego prawie zmiażdżony w tamtym korytarzu - brrr! Okropność. Ledwo uniknął upokarzającej śmierci.
Yastre akurat dotarł do brzegu, przy którym Kavika negocjowała z tą nieśmiałą wodną panną. Usiadł tam sobie i przez moment słuchał jak bardzo mądry kot, a gdy uznał, że najwyższa pora przekonać obie, że jest bardzo przyjacielski i naprawdę nie ma czego się bać, wyciągnął łapę i pomachał nią w powietrzu, jakby chciał coś do siebie przyciągnąć - tym czymś była oczywiście uwaga kobiet. Zamruczał, gdy ta nieznajoma w końcu się podniosła - był przekonany, że to zasługa jego starań, a poza tym nie ma co gadać, ślicznotka była z niej nieziemska. Nie miała tyle uroku co Kavika, zdawała się być z zupełnie innej ligi, absolutnie niedostępnej dla panterołaka, ale i tak on mógł sobie zamruczeć. Zresztą, wolał uczoną, to przecież było tak oczywiste, tylko ślepy by nie zauważył, że to jego partnerka. Tak, patrzenie nie dalej niż czubek własnego nosa również liczyło się jak ślepota - patrz Heban.
Przemieniony bandyta bezbłędnie rozpoznał moment, gdy uwaga została skupiona na nim - nic to, że został wykorzystany raczej jako negatywny przykład tego, kto zdemolował domek nad jeziorem, liczyło się samo to, że obie na niego patrzyły. Korzystając z tej okazji, pantera przewróciła się na bok, a potem obróciła na grzbiet, odsłaniając brzuch. Z podkulonymi łapami wyglądał rozkosznie, jak wielki kociak domagający się pieszczot. I dokładnie o to mu chodziło: by ta śliczna nieznajoma podeszła i go pogłaskała, przekonała się, jaki jest fajny. Wszystkie dziewczyny lubiły bawić się z kotami, nawet jeśli były w pełni świadome, że ich puchaty towarzysz zabaw zaraz może stać się pełnowymiarowym mężczyzną. Było w tym coś, czego Yastre nie umiał i nawet już nie starał się pojąć. Teraz po prostu robił dobre wrażenie!
Trochę jednak przyszło mu się naczekać nim ktokolwiek się nim zainteresował. Dziewczyny jeszcze chwilę ze sobą dyskutowały o tym co działo się nad jeziorem. Przemieniony bandyta, choć miał w tym momencie zupełnie poprzestawiane priorytety, słyszał niektóre ich wypowiedzi i zapamiętywał, czasami nawet było widać jak zerkał w stronę tego co sobie pokazywały, ale trochę mu to w tym momencie spływało. Entuzjazm wykazał dopiero w momencie, gdy obie wstały i zaczęły iść w stronę brzegu - liczył, że się przy nim zatrzymają. Tymczasem Kavika udała się od razu w stronę chatki, a Moi stała niepewnie po kostki w wodzie, walcząc ze sobą czy też pójść za uczoną, czy może podejść do niego. Yastre patrzył na nią najładniej jak umiał i w końcu ją skusił. Podeszła do niego, ostrożnie jakby jednak obawiała się pogryzienia, po czym powoli i niepewnie wyciągnęła do niego rękę. Yastre mruknął chcąc ją zachęcić, efekt był jednak odwrotny do zamierzonego, gdyż Moi cofnęła dłoń, ale niedaleko, bo widząc, że kot jednak się na nią nie rzucił, ponownie spróbowała go pogłaskać. I w końcu dotknęła futra na jego brzuchu - najpierw samymi palcami, a potem całą ręką. Nie minęło wiele czasu, gdy już swobodnie go głaskała, z przyjemnością dla obu stron. Yastre z zadowoleniem wyprężył się, wyciągając wszystkie cztery łapy na całą długość, po czym odprężył się i zwalił na bok, pozwalając się głaskać. Moi wyglądała na zadowolona i przekonaną do niego, nawet nie podskoczyła, gdy pantera nagle zdecydowała się podnieść i otrzepać z trawy, w której się wytarzała. Jakby nigdy nic wielki czarny kocur odszedł kawałek, w miejsce, gdzie zostały jego spodnie gdy wcześniej przybrał formę kota. Teraz wrócił do swojego ludzkiego ciała i szybko wciągnął na tyłek jedyne odzienie, jakie mu zostało. Ubrany udał się w stronę chatki.
Dla wprawnego tropiciela w tym miejscu było pełno informacji, aż wszystkie zmysły się przegrzewały. Pełno odcisków stóp i łap, zapachów, połamanych gałązek, fragmentów zniszczonych przedmiotów, śladów pazurów… Widział, że grupa działała w pośpiechu i zdenerwowaniu, bo nie bawili się w delikatność, nie przejmowali się też najwyraźniej ewentualnym pościgiem albo też wiedzieli, że dadzą radę zmylić go później.
- Kavika? - Yastre zwrócił się do uczonej, podchodząc do niej. - Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając wymownie na trzymane przez nią w rękach kartki.
- Wejdę tam - oświadczył po chwili, dając jasno do zrozumienia, że uczona nie powinna iść za nim. Czuł wydobywającą się z wnętrza mieszaninę trudnych do zidentyfikowania zapachów, wolał nie narażać dziewczyn. Ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do wnętrza chatki i przestąpił jej próg. Od razu praktycznie zorientował się, że jego ostrożność była niepotrzebna - to co czuł było jedynie mieszaniną zapachów pochodzących z rozbitych słoików, nie było tu żadnej pułapki. Czuł za to wyraźnie dwie znajome wonie: dwóch samców, których miał już okazję spotkać. Jednym z nich był brat kotołaków, a drugim... Włosy na grzbiecie panterołaka podniosły się lekko, ogon zaczął bić na boki, a źrenice zwęziły - czuł woń przeciwnika. Tego degenerata, który śmiał oznaczyć Kavikę swoim zapachem. Oj, gdyby go teraz dopadł! Gość dobitnie dowiedziałby się co to znaczy ból, Yastre na pewno by się z nim nie patyczkował!
- Uciekł - warknął, wychodząc na próg chatki. Świeże powietrze z zewnątrz odrobinę go otrzeźwiło i mógł wyjaśnić, co też miał na myśli. - Znaczy, ugh... Był tu ten typek, którego zapach na tobie czułem, czuć go teraz wszędzie! Jakby się łajza po ścianach czochrała! No i był tu ten, no... Tavik. Reszty nie rozpoznaję. Ale nie odeszli dawno, ich smród jest nadal wyraźny! Kavika, mam ich spróbować wytropić? - upewnił się Yastre. Jeśli o niego chodziło, mógł od razu ruszać w pogoń, lecz wiedział, że to może nie być najlepsza strategia, dlatego wolał zapytać kogoś mądrzejszego o zdanie.
I w końcu wyszła. Tylko nie do końca to było to, czego oczekiwał po niej przemieniony bandyta, bo liczył, że się wynurzy cała, a nie ledwie wyściubi nos chowając się jeszcze za nogą Kaviki. No ale trudno, może jak będzie w stosunku do niej przyjazny, to w końcu się pokaże? Yastre wiedział, jak być przyjaznym kotem, szczególnie dobrze mu to wychodziło, gdy miał przekonać do siebie panie. Dlatego mlasnął, polizaną łapą przetarł sobie pysk i otrzepał się z resztek wody. Coś tam burknął pod nosem w odpowiedzi na zarzut, że mógłby kogoś zjeść - zwłaszcza tak uroczą wodną istotkę - niedorzeczność! Przecież, że on humanoidów nie jadł, bo to tak jakby trochę kanibalizm, jeśli brać pod rozwagę tę jego ludzką połówkę natury. Phi! Dopiero po chwili do kota dotarło, że może ta niebieskowłosa panienka miała na myśli Hebana… Nie no, tego grubasa to i on sam się trochę bał, zwłaszcza po tym jak został przez niego prawie zmiażdżony w tamtym korytarzu - brrr! Okropność. Ledwo uniknął upokarzającej śmierci.
Yastre akurat dotarł do brzegu, przy którym Kavika negocjowała z tą nieśmiałą wodną panną. Usiadł tam sobie i przez moment słuchał jak bardzo mądry kot, a gdy uznał, że najwyższa pora przekonać obie, że jest bardzo przyjacielski i naprawdę nie ma czego się bać, wyciągnął łapę i pomachał nią w powietrzu, jakby chciał coś do siebie przyciągnąć - tym czymś była oczywiście uwaga kobiet. Zamruczał, gdy ta nieznajoma w końcu się podniosła - był przekonany, że to zasługa jego starań, a poza tym nie ma co gadać, ślicznotka była z niej nieziemska. Nie miała tyle uroku co Kavika, zdawała się być z zupełnie innej ligi, absolutnie niedostępnej dla panterołaka, ale i tak on mógł sobie zamruczeć. Zresztą, wolał uczoną, to przecież było tak oczywiste, tylko ślepy by nie zauważył, że to jego partnerka. Tak, patrzenie nie dalej niż czubek własnego nosa również liczyło się jak ślepota - patrz Heban.
Przemieniony bandyta bezbłędnie rozpoznał moment, gdy uwaga została skupiona na nim - nic to, że został wykorzystany raczej jako negatywny przykład tego, kto zdemolował domek nad jeziorem, liczyło się samo to, że obie na niego patrzyły. Korzystając z tej okazji, pantera przewróciła się na bok, a potem obróciła na grzbiet, odsłaniając brzuch. Z podkulonymi łapami wyglądał rozkosznie, jak wielki kociak domagający się pieszczot. I dokładnie o to mu chodziło: by ta śliczna nieznajoma podeszła i go pogłaskała, przekonała się, jaki jest fajny. Wszystkie dziewczyny lubiły bawić się z kotami, nawet jeśli były w pełni świadome, że ich puchaty towarzysz zabaw zaraz może stać się pełnowymiarowym mężczyzną. Było w tym coś, czego Yastre nie umiał i nawet już nie starał się pojąć. Teraz po prostu robił dobre wrażenie!
Trochę jednak przyszło mu się naczekać nim ktokolwiek się nim zainteresował. Dziewczyny jeszcze chwilę ze sobą dyskutowały o tym co działo się nad jeziorem. Przemieniony bandyta, choć miał w tym momencie zupełnie poprzestawiane priorytety, słyszał niektóre ich wypowiedzi i zapamiętywał, czasami nawet było widać jak zerkał w stronę tego co sobie pokazywały, ale trochę mu to w tym momencie spływało. Entuzjazm wykazał dopiero w momencie, gdy obie wstały i zaczęły iść w stronę brzegu - liczył, że się przy nim zatrzymają. Tymczasem Kavika udała się od razu w stronę chatki, a Moi stała niepewnie po kostki w wodzie, walcząc ze sobą czy też pójść za uczoną, czy może podejść do niego. Yastre patrzył na nią najładniej jak umiał i w końcu ją skusił. Podeszła do niego, ostrożnie jakby jednak obawiała się pogryzienia, po czym powoli i niepewnie wyciągnęła do niego rękę. Yastre mruknął chcąc ją zachęcić, efekt był jednak odwrotny do zamierzonego, gdyż Moi cofnęła dłoń, ale niedaleko, bo widząc, że kot jednak się na nią nie rzucił, ponownie spróbowała go pogłaskać. I w końcu dotknęła futra na jego brzuchu - najpierw samymi palcami, a potem całą ręką. Nie minęło wiele czasu, gdy już swobodnie go głaskała, z przyjemnością dla obu stron. Yastre z zadowoleniem wyprężył się, wyciągając wszystkie cztery łapy na całą długość, po czym odprężył się i zwalił na bok, pozwalając się głaskać. Moi wyglądała na zadowolona i przekonaną do niego, nawet nie podskoczyła, gdy pantera nagle zdecydowała się podnieść i otrzepać z trawy, w której się wytarzała. Jakby nigdy nic wielki czarny kocur odszedł kawałek, w miejsce, gdzie zostały jego spodnie gdy wcześniej przybrał formę kota. Teraz wrócił do swojego ludzkiego ciała i szybko wciągnął na tyłek jedyne odzienie, jakie mu zostało. Ubrany udał się w stronę chatki.
Dla wprawnego tropiciela w tym miejscu było pełno informacji, aż wszystkie zmysły się przegrzewały. Pełno odcisków stóp i łap, zapachów, połamanych gałązek, fragmentów zniszczonych przedmiotów, śladów pazurów… Widział, że grupa działała w pośpiechu i zdenerwowaniu, bo nie bawili się w delikatność, nie przejmowali się też najwyraźniej ewentualnym pościgiem albo też wiedzieli, że dadzą radę zmylić go później.
- Kavika? - Yastre zwrócił się do uczonej, podchodząc do niej. - Wszystko w porządku? - zapytał, spoglądając wymownie na trzymane przez nią w rękach kartki.
- Wejdę tam - oświadczył po chwili, dając jasno do zrozumienia, że uczona nie powinna iść za nim. Czuł wydobywającą się z wnętrza mieszaninę trudnych do zidentyfikowania zapachów, wolał nie narażać dziewczyn. Ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do wnętrza chatki i przestąpił jej próg. Od razu praktycznie zorientował się, że jego ostrożność była niepotrzebna - to co czuł było jedynie mieszaniną zapachów pochodzących z rozbitych słoików, nie było tu żadnej pułapki. Czuł za to wyraźnie dwie znajome wonie: dwóch samców, których miał już okazję spotkać. Jednym z nich był brat kotołaków, a drugim... Włosy na grzbiecie panterołaka podniosły się lekko, ogon zaczął bić na boki, a źrenice zwęziły - czuł woń przeciwnika. Tego degenerata, który śmiał oznaczyć Kavikę swoim zapachem. Oj, gdyby go teraz dopadł! Gość dobitnie dowiedziałby się co to znaczy ból, Yastre na pewno by się z nim nie patyczkował!
- Uciekł - warknął, wychodząc na próg chatki. Świeże powietrze z zewnątrz odrobinę go otrzeźwiło i mógł wyjaśnić, co też miał na myśli. - Znaczy, ugh... Był tu ten typek, którego zapach na tobie czułem, czuć go teraz wszędzie! Jakby się łajza po ścianach czochrała! No i był tu ten, no... Tavik. Reszty nie rozpoznaję. Ale nie odeszli dawno, ich smród jest nadal wyraźny! Kavika, mam ich spróbować wytropić? - upewnił się Yastre. Jeśli o niego chodziło, mógł od razu ruszać w pogoń, lecz wiedział, że to może nie być najlepsza strategia, dlatego wolał zapytać kogoś mądrzejszego o zdanie.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
- Uhm... - przytaknęła Kavika, gdy Yastre zdecydował się wejść do jej chatki jako pierwszy.
Uczona jeszcze dłuższą chwilę przyglądała się karteczce. „Podpisano Canabe, ale ona zawsze robi charakterystyczne „b” w podpisie”. Dziewczyna zbadała papier palcami. Zdecydowanie należał on do tego wytwarzanego przez tutejsze nimfy. Lekko wilgotny, nietypowy w dotyku, atrament z delikatnie granatowym odcieniem, który nie rozmazywał się tak mocno na przemokniętych kartkach. Najwidoczniej to inna z sióstr musiała napisać tę informację albo Canabe gdzieś czeka na nią wyjątkowo wściekła.
Enthe zwróciła się w stronę zmiennokształtnego słysząc jego głos.
- Och, nie będziesz musiał – odpowiedziała Kavka. - Ja dokładnie wiem gdzie chcieli dotrzeć, nie wiem tylko dlaczego im tak zależy. Znaczy... prawie dokładnie wiem... - Uczona podrapała się po głowie w zamyśleniu, po czym rozejrzała się po okolicy. Chciała być pewna, że dzieciaki wciąż są daleko od ich rozmów, bo mimo wszystko nie był to wygodny temat.
„Szukać będą na tej wyspie,
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cię pożre
prócz sumienia czystych duch.”
- Byłam kiedyś w tym miejscu... To ukryty zagajnik chroniony przez las. Nimfy dbają o niego tylko dlatego, że sama Rapsodia o to prosiła. Tak mówiła Canabe... Najstarsza siostra nad tym brzegiem... - Kavika lekko ściszyła głos, ale zaraz nabrała powietrza w płuca by móc kontynuować.
- To przepiękne, choć niewielkie miejsce. Sadzawka otoczona ramionami wyższych brzegów, z których śmiało można skoczyć do wody, a pośrodku mała dzika plaża. Drzewa delikatnie kłaniają się ku temu miejscu tworząc okrągły dach nad głowami, choć nad samą wodą widać jedynie gołe niebo. Rozproszone maluteńkie światełka przypominają świerszcze, ale nie grają żadnej muzyki. Po prostu połyskują w przestrzeni. Byłam tam tylko raz i obawiałam się tego miejsca. Było w nim coś niepokojącego... Canabe zabroniła mi wpatrywać się w wodę. Usłuchałam. Byłam tam krótko i nie wiem z jakiego powodu zostałam wpuszczona do tego miejsca. Las bowiem sam zaprasza do siebie wskazane osoby, lecz nie wiem na jakiej zasadzie. Nie pytałam się, widziałam, że Canabe bardzo nie chciała bym tam przebywała. Jest ona również Manque, to taka trochę kapłanka w naszej religii. Zgaduję, że powierzono jej całkowitą opiekę nad tym miejscem.
Kavika zacisnęła dłonie na karteczce i spojrzała w słupy drzew. W tym właśnie kierunku podążało się do zagajnika.
- Nie patrz w głębię, bo cię pożre – prócz sumienia czystych dusz... - wymruczała pod nosem Enthe. - Ci zmiennokształtni porzucili mnie tylko dlatego, że zagajnik stał dla nich otworem. Jeżeli las wpuści także i nas... Nie wiem co tam się kryje, ale nie możemy wpatrywać się w wodę. Widok będzie naprawdę kuszący, ale my nie możemy... - uzdrowicielka zwróciła się zarówno do elfki, jak i panterołaka, ale to dłoń mężczyzny została przez nią mocno uściśnięta.
- Ja... Nie chcę cię stracić... - wyszeptała Kavka patrząc Yastre w oczy, choć utrzymywała niechciany dystans między nimi.
- Tavik! - cicho pisnęła Sora do Sovy, który skinął głową.
- Bardzo mocno pachnie... - zmartwił się braciszek, który plotkował z siostrą nad brzegiem.
- Myślisz, że to przez wujków? A może przez Kavikę jest taki zły? - mruczała Sovie do ucha siostra.
- Więc to tu spędzasz całe dnie? - wtrącił się nagle prawnik i Enthe momentalnie puściła dłoń Yastre marszcząc w niesmaku brwi.
Heban przechadzał się swawolnym krokiem od jednego brzegu domu do drugiego, oglądając szopkę i z daleka również saunę. Ignorując fakt swojego prześmiewczego i obecnie rozszarpanego ubioru, postanowił być poważny. A przynajmniej irytujący, jak zawsze.
- Domek nad wodą, nimfy... Tego panicz Johans Einar de Pedersen się pewnie nie spodziewa. Kontaktu z jakimiś czarownicami. Pomyśleć, że tyle wysiłku skończy się na letnich wyjazdach nad wodę w twojej drewnianej chatce... O ile koleżanki nie sprowadzą go na dno - podsumował bez najmniejszych uczuć Heban przecierając paznokcie o rozdarta koszulę by nadać sobie odrobinę szyku. - Wszak doskonale wiesz z czym wiąże się twoje małżeństwo. Zapewne twoje pobytu tutaj ograniczą się do minimum, ale ile możesz osiągnąć na uczelni...
Kavika zacisnęła zęby i miała już odpyskować... ale usłyszała kolejne słowa prawnika.
- Twój ojciec będzie z pewnością pękać z dumy. Córka ze znanym nazwiskiem, to na pewno doskonale wpłynie na jego pogarszające się ostatnimi czasy zdrowie. Jednak... - dodał niby bez zainteresowania Heban. - Jeżeli Johans dowie się o nimfach...
Uczona aż pobladła na twarzy zaskoczona kierunkiem rozmowy, a może raczej monologu, grubaska. Jeżeli dowiedzą się o nimfach to ludzie będą starać się je stąd wykurzyć. Szlag by to! Na co jej ta tłusta świnia akurat tu i teraz?!
- Gadasz tak z zazdrości, bo ciebie to żadna na dno nie sprowadzi – odezwała się Fresia. - Nie myśl, że jak skończy się ta cała akcja to twoja głowa stanie się bezpieczna. Nadal jestem najemnikiem – warknęła uszata.
- Ale on jest naprawdę obrzydliwy... widziałaś ten jego wystający brzuch? Jego fetor udusiłby wszystkie rośliny na dnie... Łącznie z nami!
Kavika spojrzała w stronę wody słysząc kobiece szepty. Widziała inne nimfy, lecz wszystkie były bardzo młodziutkie i z szokującym podziwem patrzyły na Moi, która wyszła na brzeg.
Ile mogła od nich oczekiwać? Moi zresztą już zdołała ulotnić się do wody, przerażona słowami Hebana. Jeżeli nawet coś ukrywały to obecnie Kavika straciła ich pełne zaufanie.
Uczona jeszcze dłuższą chwilę przyglądała się karteczce. „Podpisano Canabe, ale ona zawsze robi charakterystyczne „b” w podpisie”. Dziewczyna zbadała papier palcami. Zdecydowanie należał on do tego wytwarzanego przez tutejsze nimfy. Lekko wilgotny, nietypowy w dotyku, atrament z delikatnie granatowym odcieniem, który nie rozmazywał się tak mocno na przemokniętych kartkach. Najwidoczniej to inna z sióstr musiała napisać tę informację albo Canabe gdzieś czeka na nią wyjątkowo wściekła.
Enthe zwróciła się w stronę zmiennokształtnego słysząc jego głos.
- Och, nie będziesz musiał – odpowiedziała Kavka. - Ja dokładnie wiem gdzie chcieli dotrzeć, nie wiem tylko dlaczego im tak zależy. Znaczy... prawie dokładnie wiem... - Uczona podrapała się po głowie w zamyśleniu, po czym rozejrzała się po okolicy. Chciała być pewna, że dzieciaki wciąż są daleko od ich rozmów, bo mimo wszystko nie był to wygodny temat.
myśli z głowy cud.
Lecz im wszystko z rąk wypadnie,
gdy do wody zajdą znów.
Nie patrz w głębię, bo cię pożre
prócz sumienia czystych duch.”
- Byłam kiedyś w tym miejscu... To ukryty zagajnik chroniony przez las. Nimfy dbają o niego tylko dlatego, że sama Rapsodia o to prosiła. Tak mówiła Canabe... Najstarsza siostra nad tym brzegiem... - Kavika lekko ściszyła głos, ale zaraz nabrała powietrza w płuca by móc kontynuować.
- To przepiękne, choć niewielkie miejsce. Sadzawka otoczona ramionami wyższych brzegów, z których śmiało można skoczyć do wody, a pośrodku mała dzika plaża. Drzewa delikatnie kłaniają się ku temu miejscu tworząc okrągły dach nad głowami, choć nad samą wodą widać jedynie gołe niebo. Rozproszone maluteńkie światełka przypominają świerszcze, ale nie grają żadnej muzyki. Po prostu połyskują w przestrzeni. Byłam tam tylko raz i obawiałam się tego miejsca. Było w nim coś niepokojącego... Canabe zabroniła mi wpatrywać się w wodę. Usłuchałam. Byłam tam krótko i nie wiem z jakiego powodu zostałam wpuszczona do tego miejsca. Las bowiem sam zaprasza do siebie wskazane osoby, lecz nie wiem na jakiej zasadzie. Nie pytałam się, widziałam, że Canabe bardzo nie chciała bym tam przebywała. Jest ona również Manque, to taka trochę kapłanka w naszej religii. Zgaduję, że powierzono jej całkowitą opiekę nad tym miejscem.
Kavika zacisnęła dłonie na karteczce i spojrzała w słupy drzew. W tym właśnie kierunku podążało się do zagajnika.
- Nie patrz w głębię, bo cię pożre – prócz sumienia czystych dusz... - wymruczała pod nosem Enthe. - Ci zmiennokształtni porzucili mnie tylko dlatego, że zagajnik stał dla nich otworem. Jeżeli las wpuści także i nas... Nie wiem co tam się kryje, ale nie możemy wpatrywać się w wodę. Widok będzie naprawdę kuszący, ale my nie możemy... - uzdrowicielka zwróciła się zarówno do elfki, jak i panterołaka, ale to dłoń mężczyzny została przez nią mocno uściśnięta.
- Ja... Nie chcę cię stracić... - wyszeptała Kavka patrząc Yastre w oczy, choć utrzymywała niechciany dystans między nimi.
- Tavik! - cicho pisnęła Sora do Sovy, który skinął głową.
- Bardzo mocno pachnie... - zmartwił się braciszek, który plotkował z siostrą nad brzegiem.
- Myślisz, że to przez wujków? A może przez Kavikę jest taki zły? - mruczała Sovie do ucha siostra.
- Więc to tu spędzasz całe dnie? - wtrącił się nagle prawnik i Enthe momentalnie puściła dłoń Yastre marszcząc w niesmaku brwi.
Heban przechadzał się swawolnym krokiem od jednego brzegu domu do drugiego, oglądając szopkę i z daleka również saunę. Ignorując fakt swojego prześmiewczego i obecnie rozszarpanego ubioru, postanowił być poważny. A przynajmniej irytujący, jak zawsze.
- Domek nad wodą, nimfy... Tego panicz Johans Einar de Pedersen się pewnie nie spodziewa. Kontaktu z jakimiś czarownicami. Pomyśleć, że tyle wysiłku skończy się na letnich wyjazdach nad wodę w twojej drewnianej chatce... O ile koleżanki nie sprowadzą go na dno - podsumował bez najmniejszych uczuć Heban przecierając paznokcie o rozdarta koszulę by nadać sobie odrobinę szyku. - Wszak doskonale wiesz z czym wiąże się twoje małżeństwo. Zapewne twoje pobytu tutaj ograniczą się do minimum, ale ile możesz osiągnąć na uczelni...
Kavika zacisnęła zęby i miała już odpyskować... ale usłyszała kolejne słowa prawnika.
- Twój ojciec będzie z pewnością pękać z dumy. Córka ze znanym nazwiskiem, to na pewno doskonale wpłynie na jego pogarszające się ostatnimi czasy zdrowie. Jednak... - dodał niby bez zainteresowania Heban. - Jeżeli Johans dowie się o nimfach...
Uczona aż pobladła na twarzy zaskoczona kierunkiem rozmowy, a może raczej monologu, grubaska. Jeżeli dowiedzą się o nimfach to ludzie będą starać się je stąd wykurzyć. Szlag by to! Na co jej ta tłusta świnia akurat tu i teraz?!
- Gadasz tak z zazdrości, bo ciebie to żadna na dno nie sprowadzi – odezwała się Fresia. - Nie myśl, że jak skończy się ta cała akcja to twoja głowa stanie się bezpieczna. Nadal jestem najemnikiem – warknęła uszata.
- Ale on jest naprawdę obrzydliwy... widziałaś ten jego wystający brzuch? Jego fetor udusiłby wszystkie rośliny na dnie... Łącznie z nami!
Kavika spojrzała w stronę wody słysząc kobiece szepty. Widziała inne nimfy, lecz wszystkie były bardzo młodziutkie i z szokującym podziwem patrzyły na Moi, która wyszła na brzeg.
Ile mogła od nich oczekiwać? Moi zresztą już zdołała ulotnić się do wody, przerażona słowami Hebana. Jeżeli nawet coś ukrywały to obecnie Kavika straciła ich pełne zaufanie.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre rwał się do akcji. Głównie oczywiście przez to, że z natury był bardzo energiczny, zwłaszcza gdy mógł komuś spuścić łomot w słusznej sprawie, ale też przez to, że mógł pomóc swojej ukochanej sarence. Wystarczyło, by wskazała kierunek, a on zajmie się resztą! Jej odpowiedź jednak jakby go zgasiła - z pozycji gotowej do biegu bandyta przeszedł nagle do rozluźnionej postawy i zdezorientowanego spojrzenia. Jak to nie musiał? To jak inaczej miał pomóc? Patrzył na nią więc tylko wyczekująco, by wskazała mu kierunek, aby on mógł się czymś zająć. Ona jednak plątała się i gubiła wątek - to napawało Yastre niepokojem.
- Kavika? - zwrócił się do niej ostrożnie, wyciągając ramiona w pocieszającym geście, jakby chciał ją przytulić. Ona jednak zaczęła opowiadać i szło jej na tyle sprawnie, że bandyta jej nie rozpraszał, tylko w skupieniu słuchał, bo czuł, że chociaż opisy przyrody zawsze zdawały mu się nudne, ten pewnie był ważny. Jego kołyszący się lekko ogon zdradzał zainteresowanie - chociaż woda zdecydowanie nie była wymarzonym środowiskiem dla panterołaka, umiał sobie wyobrazić magiczny klimat tego miejsca i chyba byłby nawet w stanie przez moment ignorować staw dla tej całej reszty świecących drobinek i pochylonych drzew… Tak, to musiało być bardzo ładne. I romantyczne. Cudownie byłoby móc się poprzytulać z Kaviką w takiej scenerii…
- No to chodźmy tam! - wtrącił się, gdy uczona wspomniała, że to właśnie tam udała się banda. - Na pewno nie mieli niczego dobrego na myśli, więc najpierw się ich powstrzyma, a potem zapyta co kombinowali - oświadczył z prostotą bandyta, bo on tam się w skomplikowane plany nigdy nie bawił, to tylko utrudniało reagowanie, bo zamiast działać trzeba było sobie przypomnieć wszystkie ustalenia… Bez sensu. Człowiek był szczęśliwszy gdy mniej myślał.
- Spokojnie, maleńka - zwrócił się do Kaviki z czułością w głosie, przysuwając się, lecz nie obejmując jej, bo ona cały czas była spięta przez kręcącego się w pobliżu Hebana. - Nieważne co takiego kuszącego będzie w tej wodzie, i tak nie pobije ciebie - zapewnił patrząc jej w oczy. Fresia chrząknęła wymownie.
- Daruj sobie - warknęła na bandytę, gdy ten udawał, że nie wie o co chodzi.
Jednak to nie jej zjadliwy komentarz, a obecność prawnika zepsuła całą miłą, choć napiętą atmosferę. Yastre momentalnie z przymilnego kocurka zmienił się w bestię. Spiął się i lekko wychylony do przodu wyszedł Hebanowi na spotkanie. Jego ogon bił niespokojnie na boki.
- Stul dziób, bo inaczej ja ci go zamknę - ostrzegł, gdy prawnik zaczął prawić swoje komentarze jadowitym tonem. Yastre nawet nie zwracał uwagi na słowa, jakoś nie naszła go żadna refleksja gdy wspomniany został przyszły mąż Kaviki, po prostu ktoś obrażał JEGO Kavikę.
- Ej, ej, ty bucu, nie pozwalaj sobie! - krzyknął, w mgnieniu oka zrywając się z miejsca i po chwili trzymając już prawnika za kołnierz. - Ani się waż grozić Kavice, grubasie! Bo cię zeżrę i nawet kosteczka nie zostanie!
Czy bandyta mówił poważnie czy też nie - trudno powiedzieć. Był jednak na pewno bardzo przekonywujący, gdy patrzył Hebanowi w oczy szczerząc przy tym zęby i marszcząc nos. Puścił go, gdy do rozmowy wtrąciła się Fresia.
- Też racja! - zawołał, z pogardą wycierając o spodnie dłoń, którą trzymał prawnika. Jednocześnie jednak odsunął się o krok od brzegu stawu, bo nieskromnie uważał, że jego to któraś mogłaby chcieć wciągnąć, nawet jakby on nie za bardzo chciał, bo raz, że woda była fuj, a dwa, on wolał zostać przy Kavice. I zaraz zresztą do niej poszedł, nadal prężąc groźnie mięśnie, gdyby Hebanowi przyszło do głowy jednak pyskować.
- Kavika, chodź… - zwrócił się do niej jednak łagodnie, wyciągając rękę w zachęcającym geście. - Nie słuchaj tego pajaca, idziemy do tego zagajnika i skończymy ten temat, woda wróci i twoje siostry będą uratowane. No, chodź - powtórzył, patrząc na nią z czułością. - Ja cały czas będę przy tobie by ci pomagać. Złoję skórę każdemu prawnikowi, panterołakowi i każdej innej łajzie, przez którą będziesz smutna.
- Kavika? - zwrócił się do niej ostrożnie, wyciągając ramiona w pocieszającym geście, jakby chciał ją przytulić. Ona jednak zaczęła opowiadać i szło jej na tyle sprawnie, że bandyta jej nie rozpraszał, tylko w skupieniu słuchał, bo czuł, że chociaż opisy przyrody zawsze zdawały mu się nudne, ten pewnie był ważny. Jego kołyszący się lekko ogon zdradzał zainteresowanie - chociaż woda zdecydowanie nie była wymarzonym środowiskiem dla panterołaka, umiał sobie wyobrazić magiczny klimat tego miejsca i chyba byłby nawet w stanie przez moment ignorować staw dla tej całej reszty świecących drobinek i pochylonych drzew… Tak, to musiało być bardzo ładne. I romantyczne. Cudownie byłoby móc się poprzytulać z Kaviką w takiej scenerii…
- No to chodźmy tam! - wtrącił się, gdy uczona wspomniała, że to właśnie tam udała się banda. - Na pewno nie mieli niczego dobrego na myśli, więc najpierw się ich powstrzyma, a potem zapyta co kombinowali - oświadczył z prostotą bandyta, bo on tam się w skomplikowane plany nigdy nie bawił, to tylko utrudniało reagowanie, bo zamiast działać trzeba było sobie przypomnieć wszystkie ustalenia… Bez sensu. Człowiek był szczęśliwszy gdy mniej myślał.
- Spokojnie, maleńka - zwrócił się do Kaviki z czułością w głosie, przysuwając się, lecz nie obejmując jej, bo ona cały czas była spięta przez kręcącego się w pobliżu Hebana. - Nieważne co takiego kuszącego będzie w tej wodzie, i tak nie pobije ciebie - zapewnił patrząc jej w oczy. Fresia chrząknęła wymownie.
- Daruj sobie - warknęła na bandytę, gdy ten udawał, że nie wie o co chodzi.
Jednak to nie jej zjadliwy komentarz, a obecność prawnika zepsuła całą miłą, choć napiętą atmosferę. Yastre momentalnie z przymilnego kocurka zmienił się w bestię. Spiął się i lekko wychylony do przodu wyszedł Hebanowi na spotkanie. Jego ogon bił niespokojnie na boki.
- Stul dziób, bo inaczej ja ci go zamknę - ostrzegł, gdy prawnik zaczął prawić swoje komentarze jadowitym tonem. Yastre nawet nie zwracał uwagi na słowa, jakoś nie naszła go żadna refleksja gdy wspomniany został przyszły mąż Kaviki, po prostu ktoś obrażał JEGO Kavikę.
- Ej, ej, ty bucu, nie pozwalaj sobie! - krzyknął, w mgnieniu oka zrywając się z miejsca i po chwili trzymając już prawnika za kołnierz. - Ani się waż grozić Kavice, grubasie! Bo cię zeżrę i nawet kosteczka nie zostanie!
Czy bandyta mówił poważnie czy też nie - trudno powiedzieć. Był jednak na pewno bardzo przekonywujący, gdy patrzył Hebanowi w oczy szczerząc przy tym zęby i marszcząc nos. Puścił go, gdy do rozmowy wtrąciła się Fresia.
- Też racja! - zawołał, z pogardą wycierając o spodnie dłoń, którą trzymał prawnika. Jednocześnie jednak odsunął się o krok od brzegu stawu, bo nieskromnie uważał, że jego to któraś mogłaby chcieć wciągnąć, nawet jakby on nie za bardzo chciał, bo raz, że woda była fuj, a dwa, on wolał zostać przy Kavice. I zaraz zresztą do niej poszedł, nadal prężąc groźnie mięśnie, gdyby Hebanowi przyszło do głowy jednak pyskować.
- Kavika, chodź… - zwrócił się do niej jednak łagodnie, wyciągając rękę w zachęcającym geście. - Nie słuchaj tego pajaca, idziemy do tego zagajnika i skończymy ten temat, woda wróci i twoje siostry będą uratowane. No, chodź - powtórzył, patrząc na nią z czułością. - Ja cały czas będę przy tobie by ci pomagać. Złoję skórę każdemu prawnikowi, panterołakowi i każdej innej łajzie, przez którą będziesz smutna.
- Kavika
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 114
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Alarianin
- Profesje:
- Kontakt:
Kavika ujęła wyciągniętą dłoń panterołaka. Gdyby nawet milczał to odczytałaby wszystkie jego myśli. Nie musiał nic obiecywać, ona doskonale wiedziała, że Yastre nigdy jej nie zostawi, że będzie starał się z całych swoich sil i wykorzysta wszelkie pomysły by rozwiązać ciążący na niej problem. Nie potrafiła tego do końca zrozumieć, przecież miała narzeczonego i schowany w kieszeni pierścionek, ale w tym momencie postanowiła rzucić za siebie logikę i działać. Przez chwilę wpatrywała się w złote oczy mężczyzny i leciutko westchnęła wyraźnie rozluźniona. Jego obecność niosła ze sobą tyle pozytywnych uczuć. Mimo sytuacji pełnej zagrożeń czuła się bezpiecznie. Cokolwiek się nie stanie, on przy niej będzie, ale czy ona potrafiła być przy nim? Jeżeli Yastre zostanie poważnie ranny to czy poświęci termin własnego ślubu by go wyleczyć? Jej serce krzyczało „Tak! Tak, tak, tak!” jakby pełne radości, że przy nim będzie, choć też drżało na samą myśl, że rany mogą być zbyt poważne. Wtedy przetransportuje go do Rapsodii, do jakiegoś maga zajmującego się dziedziną życia, ale rozum nadal obijał się o jej myśli przewyższając marzenia i skupiając się na realnych aspektach. To nie była książka o wielkiej miłości, takie rzeczy nie istniały w życiu codziennym, nie w Alaranii tylko wśród liter na żółtych kartkach. To splecione piękne słowa i nic więcej, jednak Kavika pragnęła tego doświadczyć choćby w małym stopniu. Czuła się okropnie winna za własne, zbyt odważne gesty, ale czasem jej parujący mózg potrzebował odrobinę czułości, którą ujrzała w Yastre. Uczona gwałtownie przytuliła bandytę, ramionami obejmując jego plecy i ocierając policzkiem o jego klatkę piersiową.
- Dziękuję... po raz kolejny – wyszeptała, choć wiedziała, że te słowa nie oddadzą tego, co naprawdę czuje. Nie wiedziała w jaki sposób spłaci u niego dług wdzięczności. teraz i tak ważniejsze były nimfy i rośliny wokół, które powoli obumierały.
Sova radośnie podskakiwał wokół własnej siostry pełen ekscytacji, zaś Sora zaciskała rączki i śledziła wzrokiem psikusy brata równie mocno podekscytowana spotkaniem ze starszym bratem. Ich radosne miny nieco zrzedły, gdy dwa kotołaki ujrzały minę uzdrowicielki.
- No nieeee... - zajęczał Sova. - Przecież to nasz brat! - rzucił wiedząc o co sprawa się rozchodzi.
- Dlatego tym bardziej powinniście tu zostać – powiedziała poważnym tonem wykładowczyni odsuwając się niechętnie od Yastre. - Zostaniecie z Hebanem.
- Co?! Nie chcę!
- Tam jest zbyt niebezpiecznie – zastrzegła Kavka.
- Wolę być tam niż tutaj, i to z nim! - pyskował Sova.
- A ja wolę by wasz brat zobaczył was całych i zdrowych. Czy tego chcecie czy nie, teraz my jesteśmy za was odpowiedzialni. Tavik bardzo by chciał, żebyśmy o was dbali, a teraz on sam może być w niebezpiecznej sytuacji. Sam zapewne nie chciałby was narażać...
- Ale...
Sora skuliła się nieco przestraszona i objęła brata w barkach, jakby wyraźnie przejęła się słowami uczonej. Była na swój sposób niezwykle słodka, gdy stała taka wystraszona wizjami niebezpieczeństwa jakie czyhają na Tavika. Sova spojrzał na siostrę, z początku zaciskając usta, ale ostatecznie westchnął obracając obrażony łepek na bok. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że dziewczynka przydepnęła ostrzegawczo ogon kotołaka, który musiał pogodzić się z własnym losem.
- Jasne – rzucił zniesmaczony. - Niech ta baryła się nami opiekuje...
- Nie tylko baryła, ale też nimfy będą miały na was oko. Zresztą Yastre też się o was martwi, prawda? – dodała Kavika rzucając krótkie spojrzenie na panterołaka i po zakończonej rozmowie trójka dorosłych skierowała się w stronę zagajnika. Nim zniknęli pośród krzewów, Sora wybiegła kilka kroków w przód krzycząc:
- A Tavik... Czy on wróci cały i zdrowy?! - spytała dziewczynka uginając delikatnie kolana, co tylko dodatkowo łamało serce wykładowczyni. „Oby tak”, pomyślała Kavika.
- Na pewno do was wróci – odpowiedziała.
Gdy Fresia, Yastre i Kavika zniknęli z oczu kotołakom, i gdy Sova zaliczył pierwszą bezsensowną sprzeczkę z Hebanem, dwójka dzieciaków siedziała sama na polanie bawiąc się kamyczkami. Prawnik uważnie spoglądał na dwójkę rozrabiaków, którym nie należało się życie, a nimfy z przerażeniem strzegły jeziora uważnie obserwując czy ktoś z brzegu nie zechciałby je zaczepić. Jakiekolwiek słowa w stronę dziewcząt z pewnością by je spłoszyły. Rozmawiały w języku Vicalli, więc Heban nic nie rozumiał z ich plotek, a nawet rozumieć nie chciał. Cieszył się, że nie napotka bandy zwierzaków i że na głowie ma tylko dwa kotki. To było lepsze niż paszcza zdziczałego panterołaka.
- Nadepnęłaś mi na ogon! - szepnął rozgoryczony Sova w stronę siostry jeżąc się wyraźnie. - Wiesz jak to boli?! Czemu to zrobiłaś?!
- Musiałam. Bo byś nie zamknął japy – odpowiedziała z sykiem dziewczynka.
- To nadal niewiele wyjaśnia... - mruknął chłopiec obejmując swój ogon i delikatnie go głaszcząc. - Siedzimy tutaj jak kanarki w klatce i czekamy aż Tavik jakimś cudem wróci, a jeżeli nikt z nich nie wróci? Albo... - jęknął Sova z przerażeniem zaciskając palce na futerku. - Jeżeli oni mu coś zrobią?! Myślisz... myślisz, że będą się zastanawiać nad Tavikiem, gdy Kavice się coś stanie?
- Ale ty głupi jesteś – odparła Sora przekładając kamyk, jakby kontynuowała zabawę.
- Ej, zepsułaś mi mój układ – zauważył Sova marszcząc brwi i poprawiając wszystko po swojemu. Sora pochyliła się nisko i szturchnęła policzek brata własnym ogonem. Chłopiec nastawił ucha i spojrzał podejrzliwie na siostrę.
- Sądzisz, że by nas tak po prostu puścili za ładne oczy? To są dorośli, oni zawsze uważają, że myślą lepiej. Ciebie by jeszcze mogli posądzić o to, że uciekniesz Hebanowi, ale póki ja dygocę się ze strachu jesteś uziemiony.
- U... Racja. – Uniósł oświeconą głowę Sova. - Jejku, ty to czasem okropna jesteś. Nie chciałbym ci podpaść.
- Lepiej myśl, jak im zniknąć z oczu. Musimy jeszcze tu trochę posiedzieć, żeby Yastre nie wyczuł, że ich śledzimy. Wujek Rose jest wściekły...
- Uhm... Też to wyczułem...
Grupa zmiennokształtnych stała nad brzegiem jeziora. Najstarszy z nich panterołak, zwany Czarnym, wkroczył bez krzty wątpliwości do wody zatapiając się w butach po kostki. Po jego prawej stronie stał Tavik. Nieco skonsternowany wciąż pozostawał na brzegu. Jego wzrok uniósł się dopiero, gdy Roze stał już kilka kroków dalej i sięgnął dna ujmując w dłoni okrągłą kulę wielkości berła. Gdy wyjmował rękę barwna ciecz ściekała po jego przedramieniu, a licha siateczka łącząca także inne kule z dna urwała się tuż nad taflą zatapiając resztę w wodzie.
- Canabe podpisała się pod liścikiem... - Ochrypły głos panterołaka sprawił, że Verkę przeszył dreszcz. - Skoro Kavika nie wie gdzie są, będzie musiała się sprężyć by dowiedzieć się tego od nimf.
Rose wyrzucił na piach lśniącą niczym perła kulę, która po chwili skurczyła się u nóg Verki. Lisołak przyglądał się jej w milczeniu. Las zaszumiał, jakby chciał krzyczeć.
- A może... Nie tędy droga? - odezwał się nagle Tavik. Reszta zmiennokształtnych spojrzała zaskoczona na lisołaka. Zapadło grobowe milczenie i tylko Rose był w stanie przerwać panującą ciszę.
Twarz z bliznami, w której świeciły złote, wąskie oczy, zwróciła się ku Verce. Lisołak wypiął klatkę piersiową, jakby chciał dodać sobie odwagi, nie dać się zgnieść najstarszemu.
- Verka, twój plan był niemalże doskonały. Te kilka mankamentów nic nie zmieniło, zobacz ile osiągnęliśmy. Dzięki tobie jesteśmy tak blisko... - wyjaśnił Czarny.
- Tak, tylko...
- Tylko co? - przerwał panterołak. - To praktycznie twoja zasługa, że tak daleko zaszliśmy. Mamy je... Niemalże pod nosem Verka, możemy to odzyskać – rzucił chełpliwie.
- Rose, to nie jest gra warta świeczki. My nie możemy poświęcić części Rapsodii za nasz egoizm! Za... nasze błędy - niemalże krzyknął lisołak, który z obawą spojrzał na zatopioną w wodzie nogę. Tavik cofnął się o krok.
- Żałujesz czegoś, Verka? Boisz się, że znowu coś stracisz? Wiesz doskonale, że przy mnie nie musisz mieć żadnych tajemnic. Przystosowałem cię do życia, jesteś mi przecież bratem – mówił Czarny głosem przepełnionym ostrzeżeniem.
Lisołak przełknął ślinę, aż grdyka wyraźnie mu się poruszyła. Napięcie zdecydowanie wzrosło i tylko odpowiedź wyrażająca posłuszeństwo mogła to załagodzić. Tavik jednak nie chciał się z tym pogodzić i pomyśleć, że sam zaprowadził całą te kompanię aż tutaj, by u schyłku celu odwrócić się plecami.
- My... - rzucił ostro Verka, ale nie zdążył dokończyć.
- Milcz... - warknął Czarny, gdy po lesie rozległ się dźwięk łamanej gałązki.
Wszyscy, jak jeden mąż zwrócili się ku krzewom. Twarz Rose pociemniała.
- Proponuję podejść do nich po cichu, nie wiemy co nas czeka, a atak z zaskoczenia wydaje się być lepszym pomysłem niż spotkanie ich twarzą w twarz – rzuciła Fresia, gdy trójka zaczęła błądzić po okolicach.
- Zależy którędy wpuści nas las... - odparła Kavika rozglądając się dookoła.
Uczona nagle się wyprostowała. Spoglądała w stronę wysokich krzaków, które były gęsto pokryte okrągłymi, małymi listkami. Szumiały one cichutko, a spomiędzy cienkich gałęzi wydobywały się lśniące drobinki. Ten niemy szept lasu wydawał się być zniewalający, ale dla zapoznanej z tematem Kavice brzmiał także niebezpiecznie.
- Pamiętajcie, nie przyglądajcie się wodzie... - upomniała uzdrowicielka kierując się z obawą w stronę wejścia do zagajnika.
Dziewczyna dotknęła palcami drobnych liści, które w odczuciu były niemalże jak puch. Odchylające się na boki gałązki muskały całe przedramię uzdrowicielki, jakby była ich dawno nie odwiedzającą boginią. Te gest były niczym słodkie słowa, niczym złożona obietnica o nadchodzącym szczęściu i spełnieniu. Enthe próbowała wyprzeć z siebie te uczucia, ale była to rzecz niełatwa. Atmosfera tego miejsca sama wydawała się pobudzać wyobraźnię, przypominała o pragnieniach i możliwościach. Pełne goryczy serce Kaviki walczące z rozumem, teraz wydawało się wypełnić po brzegi nadzieją na całkiem inny scenariusz. Rozkojarzona tymi uczuciami uczona stawiała kolejne kroki, a za dwójką pozostałych towarzyszy wysokie krzewy powoli się zamykały.
Tak bardzo pragnęła być z Yastre. Strach przed rzuceniem całego ślubu nagle się zmniejszył, a obawy przeradzały się w ekscytację, że może tak postąpić. Pełna wątpliwości Kavika nagle stawała się odważną kobietą, która chciała w pełni kierować własnym życiem, aż do momentu, gdy uzdrowicielka zapatrzona we własne marzenia ułamała jedną gałązkę niskiego drzewka. Wszyscy nagle jakby się obudzili z obezwładniającego letargu i uczona wróciła na chwilę do rzeczywistości.
- Szlag... - rzuciła Kavka zaciskając usta i dłonie.
- Co za cholerne miejsce... - rzuciła nieswoim głosem Fresia. Elfka była wyraźnie rozkojarzona i chyba każdemu trudno było się tutaj odnaleźć. Każdy czegoś pragnął, a tutaj wszystko się przypominało.
- Dziękuję... po raz kolejny – wyszeptała, choć wiedziała, że te słowa nie oddadzą tego, co naprawdę czuje. Nie wiedziała w jaki sposób spłaci u niego dług wdzięczności. teraz i tak ważniejsze były nimfy i rośliny wokół, które powoli obumierały.
Sova radośnie podskakiwał wokół własnej siostry pełen ekscytacji, zaś Sora zaciskała rączki i śledziła wzrokiem psikusy brata równie mocno podekscytowana spotkaniem ze starszym bratem. Ich radosne miny nieco zrzedły, gdy dwa kotołaki ujrzały minę uzdrowicielki.
- No nieeee... - zajęczał Sova. - Przecież to nasz brat! - rzucił wiedząc o co sprawa się rozchodzi.
- Dlatego tym bardziej powinniście tu zostać – powiedziała poważnym tonem wykładowczyni odsuwając się niechętnie od Yastre. - Zostaniecie z Hebanem.
- Co?! Nie chcę!
- Tam jest zbyt niebezpiecznie – zastrzegła Kavka.
- Wolę być tam niż tutaj, i to z nim! - pyskował Sova.
- A ja wolę by wasz brat zobaczył was całych i zdrowych. Czy tego chcecie czy nie, teraz my jesteśmy za was odpowiedzialni. Tavik bardzo by chciał, żebyśmy o was dbali, a teraz on sam może być w niebezpiecznej sytuacji. Sam zapewne nie chciałby was narażać...
- Ale...
Sora skuliła się nieco przestraszona i objęła brata w barkach, jakby wyraźnie przejęła się słowami uczonej. Była na swój sposób niezwykle słodka, gdy stała taka wystraszona wizjami niebezpieczeństwa jakie czyhają na Tavika. Sova spojrzał na siostrę, z początku zaciskając usta, ale ostatecznie westchnął obracając obrażony łepek na bok. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że dziewczynka przydepnęła ostrzegawczo ogon kotołaka, który musiał pogodzić się z własnym losem.
- Jasne – rzucił zniesmaczony. - Niech ta baryła się nami opiekuje...
- Nie tylko baryła, ale też nimfy będą miały na was oko. Zresztą Yastre też się o was martwi, prawda? – dodała Kavika rzucając krótkie spojrzenie na panterołaka i po zakończonej rozmowie trójka dorosłych skierowała się w stronę zagajnika. Nim zniknęli pośród krzewów, Sora wybiegła kilka kroków w przód krzycząc:
- A Tavik... Czy on wróci cały i zdrowy?! - spytała dziewczynka uginając delikatnie kolana, co tylko dodatkowo łamało serce wykładowczyni. „Oby tak”, pomyślała Kavika.
- Na pewno do was wróci – odpowiedziała.
Gdy Fresia, Yastre i Kavika zniknęli z oczu kotołakom, i gdy Sova zaliczył pierwszą bezsensowną sprzeczkę z Hebanem, dwójka dzieciaków siedziała sama na polanie bawiąc się kamyczkami. Prawnik uważnie spoglądał na dwójkę rozrabiaków, którym nie należało się życie, a nimfy z przerażeniem strzegły jeziora uważnie obserwując czy ktoś z brzegu nie zechciałby je zaczepić. Jakiekolwiek słowa w stronę dziewcząt z pewnością by je spłoszyły. Rozmawiały w języku Vicalli, więc Heban nic nie rozumiał z ich plotek, a nawet rozumieć nie chciał. Cieszył się, że nie napotka bandy zwierzaków i że na głowie ma tylko dwa kotki. To było lepsze niż paszcza zdziczałego panterołaka.
- Nadepnęłaś mi na ogon! - szepnął rozgoryczony Sova w stronę siostry jeżąc się wyraźnie. - Wiesz jak to boli?! Czemu to zrobiłaś?!
- Musiałam. Bo byś nie zamknął japy – odpowiedziała z sykiem dziewczynka.
- To nadal niewiele wyjaśnia... - mruknął chłopiec obejmując swój ogon i delikatnie go głaszcząc. - Siedzimy tutaj jak kanarki w klatce i czekamy aż Tavik jakimś cudem wróci, a jeżeli nikt z nich nie wróci? Albo... - jęknął Sova z przerażeniem zaciskając palce na futerku. - Jeżeli oni mu coś zrobią?! Myślisz... myślisz, że będą się zastanawiać nad Tavikiem, gdy Kavice się coś stanie?
- Ale ty głupi jesteś – odparła Sora przekładając kamyk, jakby kontynuowała zabawę.
- Ej, zepsułaś mi mój układ – zauważył Sova marszcząc brwi i poprawiając wszystko po swojemu. Sora pochyliła się nisko i szturchnęła policzek brata własnym ogonem. Chłopiec nastawił ucha i spojrzał podejrzliwie na siostrę.
- Sądzisz, że by nas tak po prostu puścili za ładne oczy? To są dorośli, oni zawsze uważają, że myślą lepiej. Ciebie by jeszcze mogli posądzić o to, że uciekniesz Hebanowi, ale póki ja dygocę się ze strachu jesteś uziemiony.
- U... Racja. – Uniósł oświeconą głowę Sova. - Jejku, ty to czasem okropna jesteś. Nie chciałbym ci podpaść.
- Lepiej myśl, jak im zniknąć z oczu. Musimy jeszcze tu trochę posiedzieć, żeby Yastre nie wyczuł, że ich śledzimy. Wujek Rose jest wściekły...
- Uhm... Też to wyczułem...
Grupa zmiennokształtnych stała nad brzegiem jeziora. Najstarszy z nich panterołak, zwany Czarnym, wkroczył bez krzty wątpliwości do wody zatapiając się w butach po kostki. Po jego prawej stronie stał Tavik. Nieco skonsternowany wciąż pozostawał na brzegu. Jego wzrok uniósł się dopiero, gdy Roze stał już kilka kroków dalej i sięgnął dna ujmując w dłoni okrągłą kulę wielkości berła. Gdy wyjmował rękę barwna ciecz ściekała po jego przedramieniu, a licha siateczka łącząca także inne kule z dna urwała się tuż nad taflą zatapiając resztę w wodzie.
- Canabe podpisała się pod liścikiem... - Ochrypły głos panterołaka sprawił, że Verkę przeszył dreszcz. - Skoro Kavika nie wie gdzie są, będzie musiała się sprężyć by dowiedzieć się tego od nimf.
Rose wyrzucił na piach lśniącą niczym perła kulę, która po chwili skurczyła się u nóg Verki. Lisołak przyglądał się jej w milczeniu. Las zaszumiał, jakby chciał krzyczeć.
- A może... Nie tędy droga? - odezwał się nagle Tavik. Reszta zmiennokształtnych spojrzała zaskoczona na lisołaka. Zapadło grobowe milczenie i tylko Rose był w stanie przerwać panującą ciszę.
Twarz z bliznami, w której świeciły złote, wąskie oczy, zwróciła się ku Verce. Lisołak wypiął klatkę piersiową, jakby chciał dodać sobie odwagi, nie dać się zgnieść najstarszemu.
- Verka, twój plan był niemalże doskonały. Te kilka mankamentów nic nie zmieniło, zobacz ile osiągnęliśmy. Dzięki tobie jesteśmy tak blisko... - wyjaśnił Czarny.
- Tak, tylko...
- Tylko co? - przerwał panterołak. - To praktycznie twoja zasługa, że tak daleko zaszliśmy. Mamy je... Niemalże pod nosem Verka, możemy to odzyskać – rzucił chełpliwie.
- Rose, to nie jest gra warta świeczki. My nie możemy poświęcić części Rapsodii za nasz egoizm! Za... nasze błędy - niemalże krzyknął lisołak, który z obawą spojrzał na zatopioną w wodzie nogę. Tavik cofnął się o krok.
- Żałujesz czegoś, Verka? Boisz się, że znowu coś stracisz? Wiesz doskonale, że przy mnie nie musisz mieć żadnych tajemnic. Przystosowałem cię do życia, jesteś mi przecież bratem – mówił Czarny głosem przepełnionym ostrzeżeniem.
Lisołak przełknął ślinę, aż grdyka wyraźnie mu się poruszyła. Napięcie zdecydowanie wzrosło i tylko odpowiedź wyrażająca posłuszeństwo mogła to załagodzić. Tavik jednak nie chciał się z tym pogodzić i pomyśleć, że sam zaprowadził całą te kompanię aż tutaj, by u schyłku celu odwrócić się plecami.
- My... - rzucił ostro Verka, ale nie zdążył dokończyć.
- Milcz... - warknął Czarny, gdy po lesie rozległ się dźwięk łamanej gałązki.
Wszyscy, jak jeden mąż zwrócili się ku krzewom. Twarz Rose pociemniała.
- Proponuję podejść do nich po cichu, nie wiemy co nas czeka, a atak z zaskoczenia wydaje się być lepszym pomysłem niż spotkanie ich twarzą w twarz – rzuciła Fresia, gdy trójka zaczęła błądzić po okolicach.
- Zależy którędy wpuści nas las... - odparła Kavika rozglądając się dookoła.
Uczona nagle się wyprostowała. Spoglądała w stronę wysokich krzaków, które były gęsto pokryte okrągłymi, małymi listkami. Szumiały one cichutko, a spomiędzy cienkich gałęzi wydobywały się lśniące drobinki. Ten niemy szept lasu wydawał się być zniewalający, ale dla zapoznanej z tematem Kavice brzmiał także niebezpiecznie.
- Pamiętajcie, nie przyglądajcie się wodzie... - upomniała uzdrowicielka kierując się z obawą w stronę wejścia do zagajnika.
Dziewczyna dotknęła palcami drobnych liści, które w odczuciu były niemalże jak puch. Odchylające się na boki gałązki muskały całe przedramię uzdrowicielki, jakby była ich dawno nie odwiedzającą boginią. Te gest były niczym słodkie słowa, niczym złożona obietnica o nadchodzącym szczęściu i spełnieniu. Enthe próbowała wyprzeć z siebie te uczucia, ale była to rzecz niełatwa. Atmosfera tego miejsca sama wydawała się pobudzać wyobraźnię, przypominała o pragnieniach i możliwościach. Pełne goryczy serce Kaviki walczące z rozumem, teraz wydawało się wypełnić po brzegi nadzieją na całkiem inny scenariusz. Rozkojarzona tymi uczuciami uczona stawiała kolejne kroki, a za dwójką pozostałych towarzyszy wysokie krzewy powoli się zamykały.
Tak bardzo pragnęła być z Yastre. Strach przed rzuceniem całego ślubu nagle się zmniejszył, a obawy przeradzały się w ekscytację, że może tak postąpić. Pełna wątpliwości Kavika nagle stawała się odważną kobietą, która chciała w pełni kierować własnym życiem, aż do momentu, gdy uzdrowicielka zapatrzona we własne marzenia ułamała jedną gałązkę niskiego drzewka. Wszyscy nagle jakby się obudzili z obezwładniającego letargu i uczona wróciła na chwilę do rzeczywistości.
- Szlag... - rzuciła Kavka zaciskając usta i dłonie.
- Co za cholerne miejsce... - rzuciła nieswoim głosem Fresia. Elfka była wyraźnie rozkojarzona i chyba każdemu trudno było się tutaj odnaleźć. Każdy czegoś pragnął, a tutaj wszystko się przypominało.
- Yastre
- Kroczący w Snach
- Posty: 212
- Rejestracja: 9 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Rozbójnik , Włóczęga
- Kontakt:
Yastre był prostym facetem z sercem na dłoni - łatwym do odczytania i przez to też łatwym do manipulowania. Gdyby Kavika była wyrachowaną dziewuchą, pewnie mogłaby zrobić z tego użytek, lecz Prasmok chciał, że tych dwoje naprawdę miało się ku sobie, kochali się i ufali sobie nawzajem. Szkoda, że panterołak nie wiedział, że samo uczucie nie wystarczy, by zatrzymać przy sobie ukochaną - chyba cały czas łudził się, że do ślubu nie dojdzie, że Kavika rzuci temu swojemu narzeczonemu pierścionkiem w pysk i odejdzie z nim… Naiwny. Albo nie: po prostu zakochany. Ale teraz nie było sensu tego roztrząsać, bo ich skomplikowana relacja nie była wcale tak ważna, jak los nimf, całej tutejszej przyrody i miasta. Któż by pomyślał, że przyjdzie im się mierzyć z czymś tak ogromnym? Bandyta chyba nigdy by czegoś takiego nie podejrzewał, ale nie był też osobą, która zastanawiała się nad takimi sprawami, jeśli była akurat okazja do działania.
- Hej, mała… - zamruczał, gdy Kavika się do niego przytuliła. Otulił ją ramionami w bardzo podnoszącym na duchu geście, wyrażającym wsparcie i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, bo on czuwa i nie dopuści do uczonej żadnego niebezpieczeństwa.
- Będzie dobrze… - obiecał jej, głaszcząc ją delikatnie po włosach.
W rozmowy wychowawcze, które nastąpiły po tej chwili czułości, Yastre się nie wtrącał, bo nie wydawało mu się by mógł powiedzieć coś mądrzejszego niż Kavika. On co najwyżej mógł odwołać się do kocich cech Sovy, co oczywiście w pewnym momencie mogłoby się przydać, ale póki co uczona dobrze sobie radziła. Miałby zresztą problem brzmieć wystarczająco konsekwentnie, bo trochę współczuł dzieciakom, że miałyby zostać pod opieką Hebana - to nieludzkie! Temu prawnikowi nie dałby do pilnowania nawet pustego worka, a co dopiero takie fajne kociaki… Ale rozumiał, że tak trzeba, więc zaciskał zęby i robił dobrą minę do złej gry.
- Nie no, raczej, że się martwi - zawtórował natychmiast uczonej, bo to akurat była racja. A to, że wolałby już dzieciaki zostawić tu same niż z tym baryłkowatym prawnikiem to inna sprawa.
- Sova, weź, zajmij się siostrą, pokaż, że jesteś porządnym kocurem - zachęcił chłopca. - A my z Tavikiem wrócimy nim się obejrzycie, no. Będzie dobrze, tylko bądźcie grzeczni - zastrzegł, unosząc w ostrzegawczym geście palec, by dzieciaki na pewno go posłuchały. Nie był to oczywiście żaden argument, ale jemu wydawało się, że wystarczy i skoro już wszystko było ugadane, mógł iść razem z Fresią i Kaviką ratować świat.
- Nie no, raczej! - zgodził się panterołak, gdy elfka zaproponowała, by zajść bandę z zaskoczenia. - Ej, zróbmy jak z tymi strażnikami, z dwóch stron i po cichu, a potem zamieszanie! Daliśmy tam radę całej masie konserw, to tutaj też to musi podziałać. A, właśnie, bo ja coś takiego…
Yastre zaczął oklepywać się po ciele, jakby był całkowicie ubrany i miał w swoich ubraniach masę kieszeni, lecz przecież był ledwo odziany i miał na sobie tylko podarte spodnie. I to właśnie w kieszeni tych spodni znalazł to, czego szukał - wymiętolone i rozmoknięte pudełko w smoki.
- Czekolada? - zapytała z pewnym sceptycyzmem Fresia.
- Ale magiczna! Jak się dużo zje, to dodaje siły!
- Bo to cukier, Yastre, cukier tak działa…
- Ale to działa bardziej! Weź, będziesz dyskutować, czy chcesz pół? Jak mamy komuś spuścić łomot, to nie zaszkodzi się trochę ratować takimi rzeczami, nie?
- No niby… - przyznała Fresia. No bo jaka kobieta odmówiłaby czekoladzie?
- Kavika, ty też chcesz? - zaproponował panterołak, podtykając uczonej zmaltretowane pudełko ze słodkościami. Wiedział, że ona walczyć nie będzie, ale nie mógł się opanować, by nie dać jej czegoś słodkiego, chociażby na poprawę samopoczucia. Pech jednak chciał, że podczas tych wszystkich przygód wszystkie cukierki mu się przemieszały i nie wiedział teraz, które to te magiczne a które nie, więc była szansa, że jeden z tych dodających sił trafi się Kavice… Ale co tam, jakoś to będzie.
Podzieliwszy się czekoladkami Yastre zjadł swój przydział, a puste opakowanie wcisnął z powrotem do kieszeni, aby nie śmiecić w lesie tylko pozbyć się go gdzieś przy lepszej okazji. Bez słowa, ostrożnie stawiając kroki, podążał za Kaviką, patrząc na to jak poruszała się wśród gęstwiny. Przyszło mu do głowy, że wcale nie chce mu się tam iść. Wolałby tu zostać z nią, przytulić ją, sprawić, by zapomniała o wszystkich troskach, a najlepiej porwać ją w ramiona i uciec gdzieś daleko, by w ogóle nie dotarły do niej wieści z tego okropnego miejsca, by mogła być dalej szczęśliwa z nim u boku, by zbudowali sobie dom nad strumieniem, ona zajmowała się swoimi badaniami, a on polował… Tak, to świetny plan. Idealny. Dlaczego by go nie zrealizować? Kavika trochę by się pozłościła, ale w końcu zgodziłaby się, że to dobry pomysł. Taaaak…
Dźwiek łamanej gałązki sprawił, że panterołak momentalnie się ocknął. Wiedział, co to znaczy, cała trójka już o tym wiedziała - nici z zaskoczenia. Teraz należało działać szybko, by jeszcze zdążyć nim tamci sięgną po broń, nim będą gotowi do walki…
Yastre nie czekał, nie konsultował się. Błyskawicznie minął Kavikę i rzucił się biegiem przed siebie. Chociaż nadal był w ludzkiej formie, choć pędził na złamanie karku, był cichy jak na drapieżnika przystało. Przemienił się praktycznie w ostatniej chwili, tuż przed rozrzedzającą się linią lasu. Na trawiasty brzeg wypadła już pantera - ogromny, czarny jak noc kocur z ostrymi zębami i śmiercionośnymi pazurami. Szybki, zabójczy. Nie analizował, teraz władzę nad nim przejęły instynkty. Rzucił się na pierwszą osobę z brzegu. Nawet nie spojrzał kto to był, nie poznał po głosie czy to kobieta czy mężczyzna, ktoś młody czy stary, po prostu zaatakował, zabił. Jego kły wbiły się w szyję ofiary, szczęki mocno zacisnęły. W mordzie poczuł smak krwi, całe jego ciało przeszły wibracje zduszonego krzyku. A gdy ofiara opadła, była już martwa, a drapieżnik nie poświęcił jej już ani chwili uwagi - kto umarł, ten nie żyje, jak to mówią, o jedną osobę mniej w tej potyczce. Łatwy początek. Ale później już nie mogło być tak dobrze. Gdy Yastre zeskoczył z powalonych zwłok, reszta już była gotowa do działania. Właśnie szarżował na niego… Tygrys. Również przemieniony, bo najwyżej wszyscy uznali, że zwierzęce formy będą najlepsze w tej walce. Mimo sporej różnicy w masie, Yastre nie zląkł się nowego przeciwnika. Machnął mu przed mordą łapą z wystawionymi pazurami, a gdy pręgowany kocur spróbował zrobić to samo, pantera zaraz uskoczyła i chwilę później już wróciła. Wskoczyła mu na grzbiet i wbiła zęby w kark. Zabolało, tygrys ryknął, próbując sięgnąć napastnika albo chociaż go zrzucić, ale nie dawał rady. Bandyta jednak nie próbował go dobić, bo tamci mieli przewagę liczebną - musiał być bardziej mobilny. Zostawił więc rannego, krwawiącego tygrysa, a sam czmychnął, by znaleźć dla siebie więcej miejsca. Wskoczył z gracją na jedno z drzew, a za nim popędził kolejny panterołak - biały, cichy, śnieżny zabójca. Gdy oba kocury starły się wśród liści, słychać było tylko ich ryk, a na ziemię leciało futro i zniszczone fragmenty roślin. Na dole lisy i niedźwiedzie czekały na wynik tego starcia. Byli jednak też tacy, którzy nie zamierzali się pieścić. Ktoś miał kuszę, którą w mgnieniu oka napiął i uniósł, aby zainterweniować i zakończyć tę walkę. Nie zdążył jednak - cios zadany nożem w plecy na zawsze wyeliminował go z gry. Fresia. Ona nie była tak narwana jak Yastre i zamierzała mimo wszystko skorzystać z elementu zaskoczenia, pozwalając, by zmiennokształtny robił za przynętę, podczas gdy ona będzie działać po swojemu. Zadziałało. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, ona zdjęła dwóch członków tej bandy.
Nagły łomot sprawił, że wszyscy spojrzeli w jedno miejsce. Na trawę spadły dwa splecione ze sobą kocie ciała - białe i czarne, oba pokryte krwią. Po chwili jednak poruszyło się tylko jedno z nich, to o barwie nocy. Pantera podniosła się na równe nogi i zaraz rzuciła do dalszej walki. Była silna, silniejsza niż można było się spodziewać. Atakowała jak oszalała, rzucając wyzwanie nawet tym, którzy byli znacznie więksi i teoretycznie silniejsi od niej. A i tak wygrywała. Bo miała odpowiednią motywację…
Nagle jednak do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach. Znienawidzona woń samca, który na zbyt wiele sobie pozwolił… Yastre spojrzał w stronę sadzawki, by dojrzeć stojącego na brzegu mężczyznę. Wiedział, że to on, że to ten typek był teraz jego największym przeciwnikiem. Nie zamierzał odpuścić. Jak w amoku przedarł się przez pozostałych i rzucił na czarnowłosego mężczyznę, który z jakiegoś powodu pozostał w ludzkiej formie, choć przecież był zmiennokształtny jak wszyscy tu. Błysnął nóż, błysnęły kły. Starli się w niesamowitej walce człowieka z bestią, obaj silni i szybcy do tego stopnia, że obserwujący nie byli w stanie dostrzec ich ruchów. Bali się zainterweniować, by nie zranić swojego. Poza tym musieli zająć się jeszcze elfką, która była w zmowie z tamtą krwiożerczą panterą.
Tymczasem walka z Czarnym pozostała nierozstrzygnięta. Cóż za ironia. Złożyło się na to jednak wiele czynników - jednym z nich było na przykład to, że przeciwnik Yastre wpadł do wody, zanurzając się w niej razem z głową, a bandyta nie był aż tak wściekły, by za nim podążyć. Uskoczył więc na brzeg, a tam już czekała na niego para lisów, która zaraz rzuciła się do jego nóg i gardła, by go unieruchomić bądź zabić. Niedoczekanie. Yastre był zbyt zdeterminowany, by dać się nawet przeważającej sile wroga. Nie zważając na zmęczenie, rany, uderzył jednego napastnika łapą z takim impetem, że przetrącił mu kark, drugiego zaś przydusił do ziemi, a następnie przegryzł mu gardło. Chwilę później sam był jednak w podobnej sytuacji, bo rzucił się na niego jedyny w tej grupie lew - ten przewrócił bandytę z taką łatwością, jakby to był kociak. Yastre instynktownie podkulił w tym momencie łapy, by bronić miękkiego podbrzusza, lecz po chwili zaatakował, prostując tylne łapy i pazurami rozpruwając brzuch leonida. Ryk bólu przeszył powietrze, gdy pantera kopnęła w ten sposób jeszcze jeden raz i kolejny, aż w końcu jej przeciwnik padł martwy. Na placu boju został tylko Czarny i jeszcze jeden zmiennokształtny koło niego oraz... Niedźwiedź. Niedźwiedziołak. Ogromna, przerażająca bestia, na widok której nawet nieustraszony Yastre zwątpił, bo tym razem różnica masy była niemożliwa do zaniedbania. Miał jednak szczęście, bo była ich dwójka - on i Fresia - by powalić tę bestię. Rzucili się więc na niego we dwójkę, atakując z przodu i z tyłu, z obu stron na raz, by niemożliwe było bronić się przed obojgiem. Kąsali i odskakiwali, zadając kolejne rany, które same w sobie nie były groźne, lecz ich kumulacja już tak. Ostateczny cios zadała Fresia, wbijając swój nóż głęboko w oczodół miśka, aż po rękojeść, przebijając mózg. Wtedy niedźwiedź padł nieżywy, a jedynymi członkami bandy zmiennokształtnych, którzy pozostali na nogach, była ta dwójka na środku sadzawki...
- Hej, mała… - zamruczał, gdy Kavika się do niego przytuliła. Otulił ją ramionami w bardzo podnoszącym na duchu geście, wyrażającym wsparcie i zapewnienie, że wszystko będzie dobrze, bo on czuwa i nie dopuści do uczonej żadnego niebezpieczeństwa.
- Będzie dobrze… - obiecał jej, głaszcząc ją delikatnie po włosach.
W rozmowy wychowawcze, które nastąpiły po tej chwili czułości, Yastre się nie wtrącał, bo nie wydawało mu się by mógł powiedzieć coś mądrzejszego niż Kavika. On co najwyżej mógł odwołać się do kocich cech Sovy, co oczywiście w pewnym momencie mogłoby się przydać, ale póki co uczona dobrze sobie radziła. Miałby zresztą problem brzmieć wystarczająco konsekwentnie, bo trochę współczuł dzieciakom, że miałyby zostać pod opieką Hebana - to nieludzkie! Temu prawnikowi nie dałby do pilnowania nawet pustego worka, a co dopiero takie fajne kociaki… Ale rozumiał, że tak trzeba, więc zaciskał zęby i robił dobrą minę do złej gry.
- Nie no, raczej, że się martwi - zawtórował natychmiast uczonej, bo to akurat była racja. A to, że wolałby już dzieciaki zostawić tu same niż z tym baryłkowatym prawnikiem to inna sprawa.
- Sova, weź, zajmij się siostrą, pokaż, że jesteś porządnym kocurem - zachęcił chłopca. - A my z Tavikiem wrócimy nim się obejrzycie, no. Będzie dobrze, tylko bądźcie grzeczni - zastrzegł, unosząc w ostrzegawczym geście palec, by dzieciaki na pewno go posłuchały. Nie był to oczywiście żaden argument, ale jemu wydawało się, że wystarczy i skoro już wszystko było ugadane, mógł iść razem z Fresią i Kaviką ratować świat.
- Nie no, raczej! - zgodził się panterołak, gdy elfka zaproponowała, by zajść bandę z zaskoczenia. - Ej, zróbmy jak z tymi strażnikami, z dwóch stron i po cichu, a potem zamieszanie! Daliśmy tam radę całej masie konserw, to tutaj też to musi podziałać. A, właśnie, bo ja coś takiego…
Yastre zaczął oklepywać się po ciele, jakby był całkowicie ubrany i miał w swoich ubraniach masę kieszeni, lecz przecież był ledwo odziany i miał na sobie tylko podarte spodnie. I to właśnie w kieszeni tych spodni znalazł to, czego szukał - wymiętolone i rozmoknięte pudełko w smoki.
- Czekolada? - zapytała z pewnym sceptycyzmem Fresia.
- Ale magiczna! Jak się dużo zje, to dodaje siły!
- Bo to cukier, Yastre, cukier tak działa…
- Ale to działa bardziej! Weź, będziesz dyskutować, czy chcesz pół? Jak mamy komuś spuścić łomot, to nie zaszkodzi się trochę ratować takimi rzeczami, nie?
- No niby… - przyznała Fresia. No bo jaka kobieta odmówiłaby czekoladzie?
- Kavika, ty też chcesz? - zaproponował panterołak, podtykając uczonej zmaltretowane pudełko ze słodkościami. Wiedział, że ona walczyć nie będzie, ale nie mógł się opanować, by nie dać jej czegoś słodkiego, chociażby na poprawę samopoczucia. Pech jednak chciał, że podczas tych wszystkich przygód wszystkie cukierki mu się przemieszały i nie wiedział teraz, które to te magiczne a które nie, więc była szansa, że jeden z tych dodających sił trafi się Kavice… Ale co tam, jakoś to będzie.
Podzieliwszy się czekoladkami Yastre zjadł swój przydział, a puste opakowanie wcisnął z powrotem do kieszeni, aby nie śmiecić w lesie tylko pozbyć się go gdzieś przy lepszej okazji. Bez słowa, ostrożnie stawiając kroki, podążał za Kaviką, patrząc na to jak poruszała się wśród gęstwiny. Przyszło mu do głowy, że wcale nie chce mu się tam iść. Wolałby tu zostać z nią, przytulić ją, sprawić, by zapomniała o wszystkich troskach, a najlepiej porwać ją w ramiona i uciec gdzieś daleko, by w ogóle nie dotarły do niej wieści z tego okropnego miejsca, by mogła być dalej szczęśliwa z nim u boku, by zbudowali sobie dom nad strumieniem, ona zajmowała się swoimi badaniami, a on polował… Tak, to świetny plan. Idealny. Dlaczego by go nie zrealizować? Kavika trochę by się pozłościła, ale w końcu zgodziłaby się, że to dobry pomysł. Taaaak…
Dźwiek łamanej gałązki sprawił, że panterołak momentalnie się ocknął. Wiedział, co to znaczy, cała trójka już o tym wiedziała - nici z zaskoczenia. Teraz należało działać szybko, by jeszcze zdążyć nim tamci sięgną po broń, nim będą gotowi do walki…
Yastre nie czekał, nie konsultował się. Błyskawicznie minął Kavikę i rzucił się biegiem przed siebie. Chociaż nadal był w ludzkiej formie, choć pędził na złamanie karku, był cichy jak na drapieżnika przystało. Przemienił się praktycznie w ostatniej chwili, tuż przed rozrzedzającą się linią lasu. Na trawiasty brzeg wypadła już pantera - ogromny, czarny jak noc kocur z ostrymi zębami i śmiercionośnymi pazurami. Szybki, zabójczy. Nie analizował, teraz władzę nad nim przejęły instynkty. Rzucił się na pierwszą osobę z brzegu. Nawet nie spojrzał kto to był, nie poznał po głosie czy to kobieta czy mężczyzna, ktoś młody czy stary, po prostu zaatakował, zabił. Jego kły wbiły się w szyję ofiary, szczęki mocno zacisnęły. W mordzie poczuł smak krwi, całe jego ciało przeszły wibracje zduszonego krzyku. A gdy ofiara opadła, była już martwa, a drapieżnik nie poświęcił jej już ani chwili uwagi - kto umarł, ten nie żyje, jak to mówią, o jedną osobę mniej w tej potyczce. Łatwy początek. Ale później już nie mogło być tak dobrze. Gdy Yastre zeskoczył z powalonych zwłok, reszta już była gotowa do działania. Właśnie szarżował na niego… Tygrys. Również przemieniony, bo najwyżej wszyscy uznali, że zwierzęce formy będą najlepsze w tej walce. Mimo sporej różnicy w masie, Yastre nie zląkł się nowego przeciwnika. Machnął mu przed mordą łapą z wystawionymi pazurami, a gdy pręgowany kocur spróbował zrobić to samo, pantera zaraz uskoczyła i chwilę później już wróciła. Wskoczyła mu na grzbiet i wbiła zęby w kark. Zabolało, tygrys ryknął, próbując sięgnąć napastnika albo chociaż go zrzucić, ale nie dawał rady. Bandyta jednak nie próbował go dobić, bo tamci mieli przewagę liczebną - musiał być bardziej mobilny. Zostawił więc rannego, krwawiącego tygrysa, a sam czmychnął, by znaleźć dla siebie więcej miejsca. Wskoczył z gracją na jedno z drzew, a za nim popędził kolejny panterołak - biały, cichy, śnieżny zabójca. Gdy oba kocury starły się wśród liści, słychać było tylko ich ryk, a na ziemię leciało futro i zniszczone fragmenty roślin. Na dole lisy i niedźwiedzie czekały na wynik tego starcia. Byli jednak też tacy, którzy nie zamierzali się pieścić. Ktoś miał kuszę, którą w mgnieniu oka napiął i uniósł, aby zainterweniować i zakończyć tę walkę. Nie zdążył jednak - cios zadany nożem w plecy na zawsze wyeliminował go z gry. Fresia. Ona nie była tak narwana jak Yastre i zamierzała mimo wszystko skorzystać z elementu zaskoczenia, pozwalając, by zmiennokształtny robił za przynętę, podczas gdy ona będzie działać po swojemu. Zadziałało. Nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, ona zdjęła dwóch członków tej bandy.
Nagły łomot sprawił, że wszyscy spojrzeli w jedno miejsce. Na trawę spadły dwa splecione ze sobą kocie ciała - białe i czarne, oba pokryte krwią. Po chwili jednak poruszyło się tylko jedno z nich, to o barwie nocy. Pantera podniosła się na równe nogi i zaraz rzuciła do dalszej walki. Była silna, silniejsza niż można było się spodziewać. Atakowała jak oszalała, rzucając wyzwanie nawet tym, którzy byli znacznie więksi i teoretycznie silniejsi od niej. A i tak wygrywała. Bo miała odpowiednią motywację…
Nagle jednak do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach. Znienawidzona woń samca, który na zbyt wiele sobie pozwolił… Yastre spojrzał w stronę sadzawki, by dojrzeć stojącego na brzegu mężczyznę. Wiedział, że to on, że to ten typek był teraz jego największym przeciwnikiem. Nie zamierzał odpuścić. Jak w amoku przedarł się przez pozostałych i rzucił na czarnowłosego mężczyznę, który z jakiegoś powodu pozostał w ludzkiej formie, choć przecież był zmiennokształtny jak wszyscy tu. Błysnął nóż, błysnęły kły. Starli się w niesamowitej walce człowieka z bestią, obaj silni i szybcy do tego stopnia, że obserwujący nie byli w stanie dostrzec ich ruchów. Bali się zainterweniować, by nie zranić swojego. Poza tym musieli zająć się jeszcze elfką, która była w zmowie z tamtą krwiożerczą panterą.
Tymczasem walka z Czarnym pozostała nierozstrzygnięta. Cóż za ironia. Złożyło się na to jednak wiele czynników - jednym z nich było na przykład to, że przeciwnik Yastre wpadł do wody, zanurzając się w niej razem z głową, a bandyta nie był aż tak wściekły, by za nim podążyć. Uskoczył więc na brzeg, a tam już czekała na niego para lisów, która zaraz rzuciła się do jego nóg i gardła, by go unieruchomić bądź zabić. Niedoczekanie. Yastre był zbyt zdeterminowany, by dać się nawet przeważającej sile wroga. Nie zważając na zmęczenie, rany, uderzył jednego napastnika łapą z takim impetem, że przetrącił mu kark, drugiego zaś przydusił do ziemi, a następnie przegryzł mu gardło. Chwilę później sam był jednak w podobnej sytuacji, bo rzucił się na niego jedyny w tej grupie lew - ten przewrócił bandytę z taką łatwością, jakby to był kociak. Yastre instynktownie podkulił w tym momencie łapy, by bronić miękkiego podbrzusza, lecz po chwili zaatakował, prostując tylne łapy i pazurami rozpruwając brzuch leonida. Ryk bólu przeszył powietrze, gdy pantera kopnęła w ten sposób jeszcze jeden raz i kolejny, aż w końcu jej przeciwnik padł martwy. Na placu boju został tylko Czarny i jeszcze jeden zmiennokształtny koło niego oraz... Niedźwiedź. Niedźwiedziołak. Ogromna, przerażająca bestia, na widok której nawet nieustraszony Yastre zwątpił, bo tym razem różnica masy była niemożliwa do zaniedbania. Miał jednak szczęście, bo była ich dwójka - on i Fresia - by powalić tę bestię. Rzucili się więc na niego we dwójkę, atakując z przodu i z tyłu, z obu stron na raz, by niemożliwe było bronić się przed obojgiem. Kąsali i odskakiwali, zadając kolejne rany, które same w sobie nie były groźne, lecz ich kumulacja już tak. Ostateczny cios zadała Fresia, wbijając swój nóż głęboko w oczodół miśka, aż po rękojeść, przebijając mózg. Wtedy niedźwiedź padł nieżywy, a jedynymi członkami bandy zmiennokształtnych, którzy pozostali na nogach, była ta dwójka na środku sadzawki...
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości