Fiołkowa Polana ⇒ Poszukiwanie sojusznika.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Pokrzepiona odniesionym sukcesem, drużyna naturian wyruszyła w dalszą podróż, w kierunku zgodnym z uzyskanymi zawczasu informacjami. W czasie tej drogi Sinfee starała się iść tak aby odległość pomiędzy nią a minotaurem była jak największa. Gdy Agelatus szedł z przodu, driada wlokła się za grupą, natomiast gdy tylko szaman zwalniał, omijając go szerokim łukiem, łuczniczka wysforowywała się na czoło kolumny. W czasie tej osobliwej mijanki, Sinfee dbała o to, aby między nią a Rogatym Pyszczkiem zawsze znajdowała się Nemain. Driada wkładała wiele wysiłku aby jej działania wyglądały na naturalne, co tym bardziej nadawało im cech celowości.
Nad głową łuczniczki cały czas szybowała Lotka. Ptak – wierzchowiec koniecznie chciała się dowiedzieć wszystkiego co zaszło od momentu utraty przez nią przytomności. Miała świadomość powagi wydarzeń, a fakt iż sama nie wzięła w nich udziału niezmiernie ją bulwersował. Poza tym wyczuwała jakiś spisek pomiędzy Groszek a centaurem, dlatego źródła informacji starała się poszukać u Sinfee. Niestety driada nie była skłonna do rozmów. Raz, że miała na głowie własne problemy, a dwa, w czasie zakończonej batalii nie wsławiła się niczym godnym opowieści, dlatego wolała unikać tematu.
- Nemain zabiła mnóstwo pająków, drzewo wyrosło i tyle. – Wyjaśniła nieco zakłopotana Sinfee.
- Jak to tyle? A on? – Upierała się Latka wskazując na minotaura. – Skąd się wziął i dlaczego jest teraz z nami. Musi być w tej historii coś więcej.
- No…. on…. Przyszedł i …. Jest mężczyzną.
- I co to niby oznacza?
- Nie mam pojęcia.
Lotka nie była jedynym skrzydlatym, który uprzykrzał drogę dużo większym od siebie osobnikom. W czasie gdy ptak nagabywał driadę, Gorszek przysiadła na głowie centaura, zamęczając Nemain swoimi opowieściami o tym co sama znała najlepiej, czyli o wróżkach i swoim domu.
- Skoro istnieje druga Jarzębina, to pewnie jest też druga Groszek. – Wysnuła teorie Skrzydlata. - I to w tym samym miejscu, bo przecież my jesteśmy nierozłączne. Znaczy się nie od zawsze. Na początku nam się specjalnie nie układało. Chociaż obie zostałyśmy przydzielone do opieki nad Sokownikiem. Jarzębina miała mi za złe, że jestem natrętna, za dużo gadam, brudzę, i znoszę do jej domu mnóstwo prezentów. Było to dość dziwne, bo przecież każdy lubi dostawać prezenty. Na przykład taka muszla ślimaka, albo żołędzie, kolorowe liście czy pióra, a raz to nawet znalazłam fragment poroża. Jarzębina ciągle się na mnie wsiekała wiec w ramach przeprosin znosiłam jej tego coraz więcej. A potem była ta straszna burza. Mój dom przeciekał, a okazało się że ona boi się grzmotów, więc obie wybiegłyśmy szukając pomocy, wpadając na siebie w połowie drogi. Raz nawet uratowałam ją przed chrząszczem pancernikiem.
W każdym razie myślę, że było by cudownie, gdyby nagle okazało się że jest mnie dwie. Tylko że nie mam dla siebie prezentu. A ta druga Groszek z całą pewnością będzie cos dla mnie miała. Myślisz że mogłabym dać jej tego wielkiego żołędzia z drzewa strażnika? Ciągle masz go w torbie, tak? A ty masz kogoś bliskiego?
Nad głową łuczniczki cały czas szybowała Lotka. Ptak – wierzchowiec koniecznie chciała się dowiedzieć wszystkiego co zaszło od momentu utraty przez nią przytomności. Miała świadomość powagi wydarzeń, a fakt iż sama nie wzięła w nich udziału niezmiernie ją bulwersował. Poza tym wyczuwała jakiś spisek pomiędzy Groszek a centaurem, dlatego źródła informacji starała się poszukać u Sinfee. Niestety driada nie była skłonna do rozmów. Raz, że miała na głowie własne problemy, a dwa, w czasie zakończonej batalii nie wsławiła się niczym godnym opowieści, dlatego wolała unikać tematu.
- Nemain zabiła mnóstwo pająków, drzewo wyrosło i tyle. – Wyjaśniła nieco zakłopotana Sinfee.
- Jak to tyle? A on? – Upierała się Latka wskazując na minotaura. – Skąd się wziął i dlaczego jest teraz z nami. Musi być w tej historii coś więcej.
- No…. on…. Przyszedł i …. Jest mężczyzną.
- I co to niby oznacza?
- Nie mam pojęcia.
Lotka nie była jedynym skrzydlatym, który uprzykrzał drogę dużo większym od siebie osobnikom. W czasie gdy ptak nagabywał driadę, Gorszek przysiadła na głowie centaura, zamęczając Nemain swoimi opowieściami o tym co sama znała najlepiej, czyli o wróżkach i swoim domu.
- Skoro istnieje druga Jarzębina, to pewnie jest też druga Groszek. – Wysnuła teorie Skrzydlata. - I to w tym samym miejscu, bo przecież my jesteśmy nierozłączne. Znaczy się nie od zawsze. Na początku nam się specjalnie nie układało. Chociaż obie zostałyśmy przydzielone do opieki nad Sokownikiem. Jarzębina miała mi za złe, że jestem natrętna, za dużo gadam, brudzę, i znoszę do jej domu mnóstwo prezentów. Było to dość dziwne, bo przecież każdy lubi dostawać prezenty. Na przykład taka muszla ślimaka, albo żołędzie, kolorowe liście czy pióra, a raz to nawet znalazłam fragment poroża. Jarzębina ciągle się na mnie wsiekała wiec w ramach przeprosin znosiłam jej tego coraz więcej. A potem była ta straszna burza. Mój dom przeciekał, a okazało się że ona boi się grzmotów, więc obie wybiegłyśmy szukając pomocy, wpadając na siebie w połowie drogi. Raz nawet uratowałam ją przed chrząszczem pancernikiem.
W każdym razie myślę, że było by cudownie, gdyby nagle okazało się że jest mnie dwie. Tylko że nie mam dla siebie prezentu. A ta druga Groszek z całą pewnością będzie cos dla mnie miała. Myślisz że mogłabym dać jej tego wielkiego żołędzia z drzewa strażnika? Ciągle masz go w torbie, tak? A ty masz kogoś bliskiego?
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 142
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Centaur
- Profesje: Rzemieślnik
- Kontakt:
Tak jak u minotaura wewnętrzne rozmyślania obudziło zachowanie driad. Rogaty bulwersował się w myślach, że łatwo było by oszukać driady, wystarczyło powołać się na wolę Matki i nie wykazywały się wystarczającą solidarnością. Tak można by znaleźć wspólny mianownik z niezadowoleniem Nemain. To co on odbierał jako naburmuszenie kopytnej, było może faktycznie naburmuszeniem, ale z zupełnie innej przyczyny, niż pewnie przypuszczał. "Matka tak chce". Kopytna słysząc Matka tak chce, w myślach jeżyła się jak rozzłoszczony kot i Agelatus nie miał z tym wiele wspólnego, a na pewno nie był winien niezadowoleniu centaurzycy.
Od dziecka każdą odpowiedzą na zadane przez nią pytanie było "bo Matka tak chce". Matka to Matka tamto. Podróżować nie wolno bo jest nas mało i mamy się trzymać razem, "Matka chce byśmy chronili tę ziemię". Masz wydać na świat potomstwo, to twoje najświętsze zadanie, "Matka tak chce". Masz uczyć się o lesie, roślinach i powinnościach dobrego centaura, "bo Matka cię po to stworzyła". Nie bratamy się z innymi rasami, bo jesteśmy bezpośrednimi dziećmi Matki, oni nie. Cała litania tego była i teraz wszystkie wspomnienia, które pokryły się kurzem dziesięcioleci, teraz ożyły, budząc dawno uśpiony bunt.
Od razu Kara zaczęła się wewnątrz stawiać, nie wiele trzeba, a zaczęła by wierzgać i brykać niczym siodłany źrebak, by tylko się obronić przed ewentualnym tajnym planem Matki.
Gdyby nie chodziło o małą, dość bezbronną i niewątpliwie roztrzepaną wróżkę, którą Nem zdążyła polubić, możliwe, że rozważyła by opuszczenie eskapady i pozostawienie jej w rękach Matki, od której chciała trzymać się z daleka. Jedyne co rozdrażniło ją u byka, to jego słowa "Matka wie co robi". Jak tak wie, to może zaczęła by robić sama a nie wykorzystywać innych. O liczeniu pająków, Kara zapomniała dawno.
Była zmęczona, poobijana, poocierana, gdzieniegdzie pogryziona, rozzłoszczona brakiem konkretnych wskazówek i zad wciąż bolał od ukłucia Groszkowej igły. Mimo to Kopytna nie potrafiła zbyt długo być markotną i rozmyślać nad czymś zbyt wiele czasu. Zawsze skupiała się na teraźniejszości i teraz też umysł wracał na tradycyjne tory. Milczała jeszcze przez chwilę rozmyślając, ale z każdym krokiem oblicze centaurzycy wracało do normalnego, radosnego wyglądu.
- Chyba wciąż nie wie czy żartujesz - szepnęła pokazując palcem kluczącą po lesie Sinfee, która wyraźnie była przekonana, że wygląda to naturalnie, a która teraz rozmawiała z Lotką.
- Ale z tym wskazywaniem jej elfa, może poczekajmy do wykonania misji. Ona coś mówiła o ucinaniu głów i mam wątpliwości czy dla niego się to dobrze skończy - odezwała się konspiracyjnym tonem do Agelatusa.
Groszek na powrót usadowiła się na centaurzej głowie, trajkocząc nieustannie i całkiem rozwiewając nieprzyjemne myśli Nemain. Wszystkiego wysłuchiwała uważnie. Mogła iść i słuchać, jedno drugiemu nie przeszkadzało. Po za tym mogła natrafić na jakąkolwiek wskazówkę, ułatwiającą uratowanie wróżki Jarzębiny. Oczywiście na takową się nie natknęła, ale humor jej się poprawił.
- Mam ich wielu - powiedziała z pojawiającym się radosnym uśmiechem.
- Jest stara Adela. Zawsze na mnie krzyczy, że muszę więcej jeść, bo wyglądam jakby mnie nie karmili i jest Molnir, który uczył mnie pracy w kuźni, ale jak opowiadasz o Jarzębinie, to od razu przypomina mi się Bjorn. Najgorszy kowal jakiego znam i jeden z lepszych wojowników. Pierwsze kilka tygodni wszyscy myśleli, że się pozabijamy. Potem mieli już dość rozdzielania nas i pozwolili nam się tłuc. Po kilku bójkach się nam znudziło, ale nienawidziliśmy się z całego serca, do czasu jednej wielkiej uczty. Spiliśmy się wszyscy jak jeden i urządziliśmy zawody. Pech chciał, że trafiliśmy z Bjornem do jednej drużyny. Honor grupy, był ważniejszy niż prywatne niesnaski, więc walczyliśmy dzielnie. Przeciąganie liny, rzut młotem i wiele innych nie stanowiło problemu, schody zaczęły się na wyścigu wokół beczek. Nie wiem czy wiecie, jak wyglądają nordycki beczkowy wyścig - spauzowała na chwilę, by zaraz wznowić opowiadanie - Ustawia się dwa jednakowe slalomy z opróżnionych tej wieczerzy beczek, a wierzcie mi zawsze jest ich całkiem sporo. Drużyny ustawiają się na starcie i rozpoczyna się sztafeta. Cały sekret w tym, że startuje się w duetach. Jeden towarzysz niesie drugiego na barana i jak wróci na metę, zamieniają się rolami. Oczywiście po tylu kuflach piwa wszystkich trzymały się żarty i sparowali dwóch zapamiętałych wrogów. Wszystkim było do śmiechu, tylko nie nam. O ile slalom na moim grzbiecie pokonaliśmy znacznie szybciej niż konkurencja, to chyba nie muszę opowiadać jak wyglądała zamiana rolami - przerwała na chwilę opowieść, na samo wspomnienie zaczynając się śmiać - Dodatkowo nie wolno przewrócić ani jednej z ustawionych bek, co po ich opróżnieniu wcale nie jest proste. Mimo to, skubany dobiegł do końca - dokończyła opowieść, nie mogąc pozbyć się uśmiechu z twarzy. Do dziś pamiętała jak wisząc na barkach krasnoluda, bo o wzięciu konia na barana nie było mowy, musiała podkurczać nogi, by nie wlokły się po ziemi, żeby krasnolud się o nie nie potknął i żeby nie powywracać beczek.
- Potem nie potrafiliśmy się więcej okładać po łbach. Nordyckie zawody są prawie jak wojna. Jeśli przeżyjesz z kimś bitwę, wszelkie niesnaski przestają mieć znaczenie. - zakończyła wesoło.
A niech sobie matka natura robi co chce, ona miała swoją rodzinę. Idzie zbierać przygody by miała co opowiadać wieczorami przy kufelku lub dwóch.
Od dziecka każdą odpowiedzą na zadane przez nią pytanie było "bo Matka tak chce". Matka to Matka tamto. Podróżować nie wolno bo jest nas mało i mamy się trzymać razem, "Matka chce byśmy chronili tę ziemię". Masz wydać na świat potomstwo, to twoje najświętsze zadanie, "Matka tak chce". Masz uczyć się o lesie, roślinach i powinnościach dobrego centaura, "bo Matka cię po to stworzyła". Nie bratamy się z innymi rasami, bo jesteśmy bezpośrednimi dziećmi Matki, oni nie. Cała litania tego była i teraz wszystkie wspomnienia, które pokryły się kurzem dziesięcioleci, teraz ożyły, budząc dawno uśpiony bunt.
Od razu Kara zaczęła się wewnątrz stawiać, nie wiele trzeba, a zaczęła by wierzgać i brykać niczym siodłany źrebak, by tylko się obronić przed ewentualnym tajnym planem Matki.
Gdyby nie chodziło o małą, dość bezbronną i niewątpliwie roztrzepaną wróżkę, którą Nem zdążyła polubić, możliwe, że rozważyła by opuszczenie eskapady i pozostawienie jej w rękach Matki, od której chciała trzymać się z daleka. Jedyne co rozdrażniło ją u byka, to jego słowa "Matka wie co robi". Jak tak wie, to może zaczęła by robić sama a nie wykorzystywać innych. O liczeniu pająków, Kara zapomniała dawno.
Była zmęczona, poobijana, poocierana, gdzieniegdzie pogryziona, rozzłoszczona brakiem konkretnych wskazówek i zad wciąż bolał od ukłucia Groszkowej igły. Mimo to Kopytna nie potrafiła zbyt długo być markotną i rozmyślać nad czymś zbyt wiele czasu. Zawsze skupiała się na teraźniejszości i teraz też umysł wracał na tradycyjne tory. Milczała jeszcze przez chwilę rozmyślając, ale z każdym krokiem oblicze centaurzycy wracało do normalnego, radosnego wyglądu.
- Chyba wciąż nie wie czy żartujesz - szepnęła pokazując palcem kluczącą po lesie Sinfee, która wyraźnie była przekonana, że wygląda to naturalnie, a która teraz rozmawiała z Lotką.
- Ale z tym wskazywaniem jej elfa, może poczekajmy do wykonania misji. Ona coś mówiła o ucinaniu głów i mam wątpliwości czy dla niego się to dobrze skończy - odezwała się konspiracyjnym tonem do Agelatusa.
Groszek na powrót usadowiła się na centaurzej głowie, trajkocząc nieustannie i całkiem rozwiewając nieprzyjemne myśli Nemain. Wszystkiego wysłuchiwała uważnie. Mogła iść i słuchać, jedno drugiemu nie przeszkadzało. Po za tym mogła natrafić na jakąkolwiek wskazówkę, ułatwiającą uratowanie wróżki Jarzębiny. Oczywiście na takową się nie natknęła, ale humor jej się poprawił.
- Mam ich wielu - powiedziała z pojawiającym się radosnym uśmiechem.
- Jest stara Adela. Zawsze na mnie krzyczy, że muszę więcej jeść, bo wyglądam jakby mnie nie karmili i jest Molnir, który uczył mnie pracy w kuźni, ale jak opowiadasz o Jarzębinie, to od razu przypomina mi się Bjorn. Najgorszy kowal jakiego znam i jeden z lepszych wojowników. Pierwsze kilka tygodni wszyscy myśleli, że się pozabijamy. Potem mieli już dość rozdzielania nas i pozwolili nam się tłuc. Po kilku bójkach się nam znudziło, ale nienawidziliśmy się z całego serca, do czasu jednej wielkiej uczty. Spiliśmy się wszyscy jak jeden i urządziliśmy zawody. Pech chciał, że trafiliśmy z Bjornem do jednej drużyny. Honor grupy, był ważniejszy niż prywatne niesnaski, więc walczyliśmy dzielnie. Przeciąganie liny, rzut młotem i wiele innych nie stanowiło problemu, schody zaczęły się na wyścigu wokół beczek. Nie wiem czy wiecie, jak wyglądają nordycki beczkowy wyścig - spauzowała na chwilę, by zaraz wznowić opowiadanie - Ustawia się dwa jednakowe slalomy z opróżnionych tej wieczerzy beczek, a wierzcie mi zawsze jest ich całkiem sporo. Drużyny ustawiają się na starcie i rozpoczyna się sztafeta. Cały sekret w tym, że startuje się w duetach. Jeden towarzysz niesie drugiego na barana i jak wróci na metę, zamieniają się rolami. Oczywiście po tylu kuflach piwa wszystkich trzymały się żarty i sparowali dwóch zapamiętałych wrogów. Wszystkim było do śmiechu, tylko nie nam. O ile slalom na moim grzbiecie pokonaliśmy znacznie szybciej niż konkurencja, to chyba nie muszę opowiadać jak wyglądała zamiana rolami - przerwała na chwilę opowieść, na samo wspomnienie zaczynając się śmiać - Dodatkowo nie wolno przewrócić ani jednej z ustawionych bek, co po ich opróżnieniu wcale nie jest proste. Mimo to, skubany dobiegł do końca - dokończyła opowieść, nie mogąc pozbyć się uśmiechu z twarzy. Do dziś pamiętała jak wisząc na barkach krasnoluda, bo o wzięciu konia na barana nie było mowy, musiała podkurczać nogi, by nie wlokły się po ziemi, żeby krasnolud się o nie nie potknął i żeby nie powywracać beczek.
- Potem nie potrafiliśmy się więcej okładać po łbach. Nordyckie zawody są prawie jak wojna. Jeśli przeżyjesz z kimś bitwę, wszelkie niesnaski przestają mieć znaczenie. - zakończyła wesoło.
A niech sobie matka natura robi co chce, ona miała swoją rodzinę. Idzie zbierać przygody by miała co opowiadać wieczorami przy kufelku lub dwóch.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
- Nie musi mnie lubić – mruknął druid do Nemain nawiązując do tematu Sinfee. – To nie ze mną ma się złączyć. Już tam na nią jakiś absztyfikant czeka. Pewnie jakiś brzydal, wychudły elf, wyglądający jak zapałka z uszami, no ale nie każdy miał to szczęście urodzić się minotaurem. Zresztą, to wcale nie musi być akurat ten, do którego my zmierzamy. Pójdzie mała między elfy, znajdzie sobie jakiegoś, w którym się zakocha i tyle. Dla niej samej najważniejszy powinien być chyba fakt, że wyrwała się z zapyziałej komuny skrzywionych umysłowo driad, które nie potrafiły jej wytłumaczyć nawet skąd się wzięła. Martwi mnie co innego. – spojrzał na Nemain, aby upewnić się, że słucha, albo może, żeby popatrzyć na najfajniejszy uśmiech świata. Kto wie. Po chwili jednak kontynuował – cała nasza wyprawa spleciona jest wokół wróżek: Jarzębiny, i tej tu oto małej, co to nawet nie wiem jak się nazywa – wskazał palcem unoszącą się nad głową Sinfee Groszek. – Jednej szukamy, a z drugą się nie idzie dogadać. To nie wróży sukcesów. Spróbowałabyś może coś więcej z niej wyciągnąć? Chociaż jak wygląda ta cała Jarzębina? Czego szukamy? Przed czym mamy ją ratować? - w bardzo zawoalowany sposób poprosił centaura, o podjęcie się tłumaczenia na normalny język wypowiedzi Skrzydlatej. Przerwał i szli dalej w milczeniu. Po kilkuset sążniach jednak barbarzyńca ponownie przerwał ciszę jakby się tłumacząc.
- Zapytałbym sam, ale nie wiem, czy jest sens. Jeśli mi w ogóle odpowie, to znowu nagada mi o jakichś wyścigach żab, dojeniu bożych krówek, ptasim mleczku z orzechami albo starym szczupaku.
Przerwał definitywnie swój przydługi wywód, gdy wróżka przysiadła na głowie kopytnej. Oddalił się nieco, aby nie przeszkadzać, ale raz za czas spoglądał na Nemain. Jego wzrok wyrażał jednoznacznie: „O zobacz, znowu coś gada. I kompletnie nie ma w tym sensu. Jakieś prezenty, dwie jarzębiny, burza i chrząszcz pancernik. Ciekawe czy sama wie o co jej chodzi. Bzdury plecie, jak stary szaman po winie.”
- Zapytałbym sam, ale nie wiem, czy jest sens. Jeśli mi w ogóle odpowie, to znowu nagada mi o jakichś wyścigach żab, dojeniu bożych krówek, ptasim mleczku z orzechami albo starym szczupaku.
Przerwał definitywnie swój przydługi wywód, gdy wróżka przysiadła na głowie kopytnej. Oddalił się nieco, aby nie przeszkadzać, ale raz za czas spoglądał na Nemain. Jego wzrok wyrażał jednoznacznie: „O zobacz, znowu coś gada. I kompletnie nie ma w tym sensu. Jakieś prezenty, dwie jarzębiny, burza i chrząszcz pancernik. Ciekawe czy sama wie o co jej chodzi. Bzdury plecie, jak stary szaman po winie.”
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
- Rozbicie sobie wyścigi w parach? Ojej, u wróżek jest tak samo! - Słysząc opowieść Nemain, uradowana Skrzydlata niemal od razu wpadła na pewien pomysł, pałając głęboką chęcią jego realizacji. – Mogłybyśmy urozmaicić sobie podróż organizując podobne zawody w naszym gronie. Jest tu sporo drzew aby wytyczyć trasy slalomu. Znaczy się my nie nosimy siebie na plecach. Bo wiesz … skrzydła – Wyjaśniła Groszek, w taki sposób, jakby powyższe było jedyną przeszkodą na drodze ku temu, że drobna wróżka nie weźmie centaura na grzbiet.
Skrzydlata była podekscytowana. Centaur z racji rasy musiała być rącza niczym strzała, Sinfee nie bez powodu uznawana byłą za najszybszą z driad, sama wróżka wśród swoich uchodziła za szalonego lotnika, a Rogaty Pyszczek był zbyt uparty aby dać się pokonać w takim towarzystwie. Rzecz jasna w szalonych zawodach wymyślonych przez Skrzydlatą było też miejsce dla wilka i Lotki.
- Nosimy żołędzie. W ten szposzób… - zademonstrowała Groszek, wkładając sobie do ust końcówkę miseczki jednego z owoców. – I przekazujemy partnerowi bez użycia rąk. Proszę, zgódź się. Weźmiemy słomki i będziemy losowali składy drużyn. Mówiłaś, że dzięki temu można zbudować wieź miedzi przyjaciółmi. Ja zwykle startuję z Jarzębiną. Być może w innej parze miałbym większe szanse na wygraną, ale ona jest moja partnerką więc postanowiłam, że zwyciężymy razem albo wcale.
Groszek na chwile poszybowała miedzy koronę najbliższego z drzew po czym wróciła stamtąd trzymając w dłoni sześć mini patyków o trzech różnych długościach.
- Ty jesteś za, prawda Sinfee? – Spytała driadę, która spoglądała na słomki z nieukrywanym przerażeniem. Oczyma wyobraźni łuczniczka próbowała wyobrazić sobie siebie, jak przekazuje drugiej osobie niewielki żołądź trzymany w zębach. Podświadomie czuła iż Matka kocha ją na tyle, iż nie ma co liczyć aby w skutek tego losowania trafiła na lepszego partnera niż wilk. jednocześnie słysząc głośne prychnięcia wydobywające się z nozdrzy Rogatego Pyszczka, towarzystwo Baala i tak wydawałoby się dla niej szczęśliwym wyborem. Z drugiej strony driada miała głęboko zakorzenione to, aby nie pokazywać otwarcie swoich słabości.
- Ja nie mam nic przeciwko. – Z wahaniem odpowiedziała Sinfee.
Po cichu driada mogła jeszcze liczyć na to, iż ktoś z obecnych wykaże się większą wolą determinacji, rozsądku i odwagi, by odmówić prośbie wróżki, jednak taki nieszczęśnik musiałby mieć na uwadze to, że Skrzydlata nie odczepi się szybko, nagabując oponenta do swojego pomysłu. Zresztą sam fakt że wszyscy byli tu dla rzekomej Jarzębiny, stanowił najlepszy dowód na to ze mało kto potrafił się opierać niedorzecznym prośbom niewielkich rozmiarów lotnika.
Skrzydlata była podekscytowana. Centaur z racji rasy musiała być rącza niczym strzała, Sinfee nie bez powodu uznawana byłą za najszybszą z driad, sama wróżka wśród swoich uchodziła za szalonego lotnika, a Rogaty Pyszczek był zbyt uparty aby dać się pokonać w takim towarzystwie. Rzecz jasna w szalonych zawodach wymyślonych przez Skrzydlatą było też miejsce dla wilka i Lotki.
- Nosimy żołędzie. W ten szposzób… - zademonstrowała Groszek, wkładając sobie do ust końcówkę miseczki jednego z owoców. – I przekazujemy partnerowi bez użycia rąk. Proszę, zgódź się. Weźmiemy słomki i będziemy losowali składy drużyn. Mówiłaś, że dzięki temu można zbudować wieź miedzi przyjaciółmi. Ja zwykle startuję z Jarzębiną. Być może w innej parze miałbym większe szanse na wygraną, ale ona jest moja partnerką więc postanowiłam, że zwyciężymy razem albo wcale.
Groszek na chwile poszybowała miedzy koronę najbliższego z drzew po czym wróciła stamtąd trzymając w dłoni sześć mini patyków o trzech różnych długościach.
- Ty jesteś za, prawda Sinfee? – Spytała driadę, która spoglądała na słomki z nieukrywanym przerażeniem. Oczyma wyobraźni łuczniczka próbowała wyobrazić sobie siebie, jak przekazuje drugiej osobie niewielki żołądź trzymany w zębach. Podświadomie czuła iż Matka kocha ją na tyle, iż nie ma co liczyć aby w skutek tego losowania trafiła na lepszego partnera niż wilk. jednocześnie słysząc głośne prychnięcia wydobywające się z nozdrzy Rogatego Pyszczka, towarzystwo Baala i tak wydawałoby się dla niej szczęśliwym wyborem. Z drugiej strony driada miała głęboko zakorzenione to, aby nie pokazywać otwarcie swoich słabości.
- Ja nie mam nic przeciwko. – Z wahaniem odpowiedziała Sinfee.
Po cichu driada mogła jeszcze liczyć na to, iż ktoś z obecnych wykaże się większą wolą determinacji, rozsądku i odwagi, by odmówić prośbie wróżki, jednak taki nieszczęśnik musiałby mieć na uwadze to, że Skrzydlata nie odczepi się szybko, nagabując oponenta do swojego pomysłu. Zresztą sam fakt że wszyscy byli tu dla rzekomej Jarzębiny, stanowił najlepszy dowód na to ze mało kto potrafił się opierać niedorzecznym prośbom niewielkich rozmiarów lotnika.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 142
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Centaur
- Profesje: Rzemieślnik
- Kontakt:
- O, wreszcie zobaczę elfa - podchwyciła z nieskrywaną wesołością. Niezależnie czy Agelatus uważał elfy za brzydkie czy nie, Kopytna bardzo chciała jakieś poznać. Jej nikłe informacje mówiły coś zupełnie odwrotnego, podobno elfy były bardzo ładne. Jak już jednak zdążyła zauważyć Byk miał trochę inne spojrzenie na wszystko i jego pogląd także w tej dziedzinie mógł być mało obiektywny. Jakby na potwierdzenie przypuszczeń centaura, Rogaty nie omieszkał wyrazić dumy z przynależności do swojej rasy. Nie miała nic do jego pochodzenia, ale w oczach Nem było ono równie dobre jak bycie wróżką, krasnoludem czy diabłem. Chociaż te ostatnie również niezmiernie frapowały Kopytną i chciała by je poznać, to dla centaura nie liczyła się sama rasa a prawdziwa natura istoty. Jej charakter i to czym była poprzez swoje czyny a nie pochodzenie.
- Ale dzięki temu świat jest ciekawszy - przedstawiła swój punkt widzenia - Jakbyśmy wszyscy byli minotaurami, świat byłby potwornie nudny.
Powoli kiwała głową, na znak, że słucha i jak najbardziej rozumie zmartwienia druida.
- To jest Groszek - powiedziała, przedstawiając wróżkę. - Ona już tak ma - dodała z bezsilnym wzruszeniem ramion. Wciąż nie rozumiała, dlaczego według losu to właśnie ona musiała zostać mózgiem całej operacji. Tłumaczyć zawiłe i mało logiczne wypowiedzi wróżki, prowadzić eskapadę do celu, pilnować by nie zgubiono, nie stracono, nie zjedzono cennych artefaktów. Nem nie przepadała za odpowiedzialnością i naprawdę nie czuła się zbyt kompetentną w tej roli. Szansy na zmianę jednak nie było widać i nadal dzielnie musiała wypełniać swoją rolę.
- Obawiam się, że pytanie nie ma sensu, niezależnie kto je zada, ale mogę spróbować - odpowiedziała z całkiem bezbronnym uśmiechem. Przetłumaczenie opowieści Groszek na logiczny, graniczyło z cudem, tym bardziej im mniej wiedziało się o świecie małych skrzydlatych istot.
Chwilę później, jakby chcąc potwierdzić obawy Karej, Groszek wyskoczyła z planem zawodów. Nem słuchała z coraz większym zaskoczeniem i przerażeniem, w myślach plując sobie w brodę, za zbytnie gadulstwo. Rozpaczliwie błądziła wzrokiem po zgromadzonych, szukając natchnienia do odmowy i jednocześnie grając na zwłokę.
- Wszyscy lubią wyścigi - desperacko zaczęła szukać w głowie wymówki, w między czasie gromiąc Sinfee wzrokiem, który mówił, że myli się i zdecydowanie powinna mieć coś przeciw wyścigom - Musimy dotrzeć do kryształowego królestwa - kontynuowała Kopytna, podczas gdy myśli galopowały w jej głowie. Miałaby ścigać się między drzewami, latając z żołędziami w zębach, nie w tym życiu. Mogła poznawać folklor innych ras, ale robić z siebie całkowitego idiotę, raczej nie, a przynajmniej nie na trzeźwo i nie gdy mają znacznie ważniejsze zadanie. Wtedy wreszcie doznała olśnienia.
- Zawody organizuje się po walce i pracy, nie w trakcie nich, ani przed nimi. Teraz musimy oszczędzać energię i goni nas czas - dla podkreślenia swojej racji, wskazała na prześwitujące między koronami drzew niebo, które teraz robiło się ciemno granatowe, nieuchronnie sprowadzając noc.
- Zamiast tego powiedz mi jeszcze raz, czemu ratujemy Jarzębinę. Co jej się właściwie stało ? - pytała Groszek, ale w trakcie prób znalezienia wymówki od zawodów, inna ważna myśl wpadła do centaurzej głowy. Lotka była chimeryczna, ale nie raz gramotniejsza od swojego jeźdźca, dlatego też w tym momencie odnalazła wzrokiem małego ptaka, licząc, że będzie uzupełniać wypowiedzi skrzydlatej.
- Ale dzięki temu świat jest ciekawszy - przedstawiła swój punkt widzenia - Jakbyśmy wszyscy byli minotaurami, świat byłby potwornie nudny.
Powoli kiwała głową, na znak, że słucha i jak najbardziej rozumie zmartwienia druida.
- To jest Groszek - powiedziała, przedstawiając wróżkę. - Ona już tak ma - dodała z bezsilnym wzruszeniem ramion. Wciąż nie rozumiała, dlaczego według losu to właśnie ona musiała zostać mózgiem całej operacji. Tłumaczyć zawiłe i mało logiczne wypowiedzi wróżki, prowadzić eskapadę do celu, pilnować by nie zgubiono, nie stracono, nie zjedzono cennych artefaktów. Nem nie przepadała za odpowiedzialnością i naprawdę nie czuła się zbyt kompetentną w tej roli. Szansy na zmianę jednak nie było widać i nadal dzielnie musiała wypełniać swoją rolę.
- Obawiam się, że pytanie nie ma sensu, niezależnie kto je zada, ale mogę spróbować - odpowiedziała z całkiem bezbronnym uśmiechem. Przetłumaczenie opowieści Groszek na logiczny, graniczyło z cudem, tym bardziej im mniej wiedziało się o świecie małych skrzydlatych istot.
Chwilę później, jakby chcąc potwierdzić obawy Karej, Groszek wyskoczyła z planem zawodów. Nem słuchała z coraz większym zaskoczeniem i przerażeniem, w myślach plując sobie w brodę, za zbytnie gadulstwo. Rozpaczliwie błądziła wzrokiem po zgromadzonych, szukając natchnienia do odmowy i jednocześnie grając na zwłokę.
- Wszyscy lubią wyścigi - desperacko zaczęła szukać w głowie wymówki, w między czasie gromiąc Sinfee wzrokiem, który mówił, że myli się i zdecydowanie powinna mieć coś przeciw wyścigom - Musimy dotrzeć do kryształowego królestwa - kontynuowała Kopytna, podczas gdy myśli galopowały w jej głowie. Miałaby ścigać się między drzewami, latając z żołędziami w zębach, nie w tym życiu. Mogła poznawać folklor innych ras, ale robić z siebie całkowitego idiotę, raczej nie, a przynajmniej nie na trzeźwo i nie gdy mają znacznie ważniejsze zadanie. Wtedy wreszcie doznała olśnienia.
- Zawody organizuje się po walce i pracy, nie w trakcie nich, ani przed nimi. Teraz musimy oszczędzać energię i goni nas czas - dla podkreślenia swojej racji, wskazała na prześwitujące między koronami drzew niebo, które teraz robiło się ciemno granatowe, nieuchronnie sprowadzając noc.
- Zamiast tego powiedz mi jeszcze raz, czemu ratujemy Jarzębinę. Co jej się właściwie stało ? - pytała Groszek, ale w trakcie prób znalezienia wymówki od zawodów, inna ważna myśl wpadła do centaurzej głowy. Lotka była chimeryczna, ale nie raz gramotniejsza od swojego jeźdźca, dlatego też w tym momencie odnalazła wzrokiem małego ptaka, licząc, że będzie uzupełniać wypowiedzi skrzydlatej.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Agelatus zmierzył Groszek ponurym spojrzeniem, od którego skwaśniałoby mleko.
- Jak chcesz buziaka od przystojniaka, to po prostu powiedz. Ja się nie będę specjalnie opierał. Nie mam nic przeciwko. Ba! Nawet chętnie z własnej woli cię pocałuję, jeśli cię to trochę uspokoi. Ale nie wymyślaj nam tu więcej żadnych hec z bieganiem pomiędzy drzewami z żołędziem w pysku, bo widzisz jak to się kończy. Driada jest zdezorientowana, kopytna zakłopotana, wilk osrany, kanarek niezainteresowany, a ja wnerwiony. Weź poproś może Matkę o trochę empatii dla siebie w stosunku do koleżanek i kolegów z drużyny. – Na jednym oddechu wywalił z siebie wszystko, co go gryzło. Trochę się uspokoił, ale nie zebrał się na odwagę, żeby poprzeć Nemain w próbie dowiedzenia się od Groszek czegoś konkretnego na temat ich misji.
Zamilknął na dobre. Szedł prosto, ale ciągle poddenerwowany jakby nie patrzył przed siebie, nic więc dziwnego, że zagapił się i wyrżnął barkiem w pień rosnącej przy ścieżce topoli. Sam nie odczuł tego jakoś dotkliwie, ot po prostu odbił się od drzewa i nieco zmienił kierunek marszu. Zatrzymał się jednak po w pół kroku, bo smukły starodrzew wprawiony uderzeniem w gwałtowne drgania począł wpierw straszliwie kląć, następnie rozpaczliwie wrzeszczeć, aby wreszcie spuentować swój monolog przeciągłym „AAAAAAAAAaaaaaaa!” i kończącym całość doznań dźwiękowych głośnym „ŁUBUDU!”. Agelatus odwrócił się, nadstawił uszu, a zlokalizowawszy miejsce upadku podszedł do piskliwie skowyczącej kupy liści. Zanurzył w niej swoje wielkie łapy, pogrzebał chwilę, a wreszcie gwałtownym ruchem wyciągnął z nich chudego mężczyznę.
- Coś ty za jeden? – zapytał uprzejmie półbyk.
- AAAAAAAaaaaaa.. – usłyszał w odpowiedzi.
- Skąd jesteś? – ponowił próbę rogaty.
- AAAAAAAaaaaaa.. – nie rezygnował tamten.
- Co tu robisz? – zadając pytanie po raz trzeci szaman wykazał się niezwykłą cierpliwością.
- AAAAAAAaaaaaa..
Facet chyba cierpiał. Agelatus zatem niewiele myśląc wypłacił mu siarczystego klapsa w policzek ze swojej wielkiej garści. Głowa pacjenta odskoczyła sprężyście jak piłka, po czym zwisła bezwładnie. Stracił przytomność, zawodzenie ustało. Ogromny barbarzyńca mruknął wielce zadowolony ze skuteczności minotaurzych metod znieczulających. Następnie położył pacjenta na mchu i rozpoczął badanie ogólne. Sprawdził oddech i krążenie, przy pomocy magii druidów określił stan organizmu, funkcjonowanie organów wewnętrznych, uszkodzenia ciała i możliwe krwotoki. Gdy skończył swoje rytuały podniósł się znad leżącego, popatrzył na Nemain i rzekł do niej:
- Chciałaś poznać elfy, to proszę. Najdzielniejszy okaz. Zaledwie złamana ręka, a płacze, jakby go bolało.
- Jak chcesz buziaka od przystojniaka, to po prostu powiedz. Ja się nie będę specjalnie opierał. Nie mam nic przeciwko. Ba! Nawet chętnie z własnej woli cię pocałuję, jeśli cię to trochę uspokoi. Ale nie wymyślaj nam tu więcej żadnych hec z bieganiem pomiędzy drzewami z żołędziem w pysku, bo widzisz jak to się kończy. Driada jest zdezorientowana, kopytna zakłopotana, wilk osrany, kanarek niezainteresowany, a ja wnerwiony. Weź poproś może Matkę o trochę empatii dla siebie w stosunku do koleżanek i kolegów z drużyny. – Na jednym oddechu wywalił z siebie wszystko, co go gryzło. Trochę się uspokoił, ale nie zebrał się na odwagę, żeby poprzeć Nemain w próbie dowiedzenia się od Groszek czegoś konkretnego na temat ich misji.
Zamilknął na dobre. Szedł prosto, ale ciągle poddenerwowany jakby nie patrzył przed siebie, nic więc dziwnego, że zagapił się i wyrżnął barkiem w pień rosnącej przy ścieżce topoli. Sam nie odczuł tego jakoś dotkliwie, ot po prostu odbił się od drzewa i nieco zmienił kierunek marszu. Zatrzymał się jednak po w pół kroku, bo smukły starodrzew wprawiony uderzeniem w gwałtowne drgania począł wpierw straszliwie kląć, następnie rozpaczliwie wrzeszczeć, aby wreszcie spuentować swój monolog przeciągłym „AAAAAAAAAaaaaaaa!” i kończącym całość doznań dźwiękowych głośnym „ŁUBUDU!”. Agelatus odwrócił się, nadstawił uszu, a zlokalizowawszy miejsce upadku podszedł do piskliwie skowyczącej kupy liści. Zanurzył w niej swoje wielkie łapy, pogrzebał chwilę, a wreszcie gwałtownym ruchem wyciągnął z nich chudego mężczyznę.
- Coś ty za jeden? – zapytał uprzejmie półbyk.
- AAAAAAAaaaaaa.. – usłyszał w odpowiedzi.
- Skąd jesteś? – ponowił próbę rogaty.
- AAAAAAAaaaaaa.. – nie rezygnował tamten.
- Co tu robisz? – zadając pytanie po raz trzeci szaman wykazał się niezwykłą cierpliwością.
- AAAAAAAaaaaaa..
Facet chyba cierpiał. Agelatus zatem niewiele myśląc wypłacił mu siarczystego klapsa w policzek ze swojej wielkiej garści. Głowa pacjenta odskoczyła sprężyście jak piłka, po czym zwisła bezwładnie. Stracił przytomność, zawodzenie ustało. Ogromny barbarzyńca mruknął wielce zadowolony ze skuteczności minotaurzych metod znieczulających. Następnie położył pacjenta na mchu i rozpoczął badanie ogólne. Sprawdził oddech i krążenie, przy pomocy magii druidów określił stan organizmu, funkcjonowanie organów wewnętrznych, uszkodzenia ciała i możliwe krwotoki. Gdy skończył swoje rytuały podniósł się znad leżącego, popatrzył na Nemain i rzekł do niej:
- Chciałaś poznać elfy, to proszę. Najdzielniejszy okaz. Zaledwie złamana ręka, a płacze, jakby go bolało.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Groszek nie była w stanie ukryć swojego rozczarowania otrzymaną odmową. Nie rozumiała dlaczego jej kompani nie chcę świętować i nie pozwalają sobie na chwilę radości, nawet po tak ważnym wydarzeniu jak uratowanie lasu driad. Miała nadzieje że sto razy powtórzone nad uchem Nemain „proszę, proszę, proszę…” w jakiś sposób będzie w stanie zmienić decyzję Kopytnej, ale wszystko wskazywało na to że sprawa została definitywnie zamknięta.
- Nie pojmuję o co wam chodzi – Skrzydlata bezradnie rozłożyła ręce, czując się pokonana przez barierę międzygatunkową. Groszek nie miała zielonego pojęcia czym jest „buziak od przystojniaka”. Czyżby to jakaś forma prezentu? Pytanie zadane przez Nemain było równie dziwne. Jak można było zastanawiać się nad czymś, co jest oczywiste. To tak jakby zapytać dlaczego na niebie musi być słońce, a rośliny rosną ku górze. – No przecież ratujemy ją bo to moja przyjaciółka. Wasza zresztą też. Jeszcze jej nie znacie, ale jestem pewna że ją polubicie. Oczywiście będzie wam łatwiej jeśli wszystko wam o niej opowiem.
Dla Lotki byłe już tego zdecydowanie za dużo.
- Dlaczego zawsze wszystko mącisz i utrudniasz? – Irytował się ptak. – A wy czemu jesteście takimi nieukami? Jak to możliwe że naturianie nie wiedzą nic o wróżkach? One są niczym zwierciadła duszy dla innych istot żywych. Rodzą się z uśmiechu dziecka i z tymże dzieckiem związany jest ich los. Nawet jeśli nigdy nie spotykają istoty za sprawa której przychodzą na świat, to przejmują wszystkie jej cechy charakteru, czują te same myśli, troski, bóle i radości. Wiem, też mnie to przeraza, że gdzieś tam na świecie jest elf, człowiek, lub jakakolwiek inna istota, równie roztrzepana co Groszek, ale tak właśnie jest. Ważne jest to, że ta czysto mentalna więź przenosi również choroby związane z stanem umysłu. A co za tym idzie, wcale nie ratujecie wróżki Jarzębiny, tylko tą drugą Jarzębinę. Rozumiecie?
Obrażona wróżka postanowiła aby dalszą drogę odbyć siedząc na głowie Kopytnej, z twarzą zwrócona w stronę jej zada. Nie rozumiała dlaczego tłumaczenie Lotki miałoby być lepsze od dziesiątek identycznych wywodów, które one zdążyła zaprezentować w tymże towarzystwie.
Ponury nastrój małej Skrzydlatej szybko został przerwany przez niecodzienne odkrycie.
- Elfy spadają z drzewa. Jak żołędzie. – Fascynowała się Groszek. Niestety nie wszyscy podzielali jej radości związanej z przełomowym odkryciem. Zbierając w sobie wszystkie rezerwy odwagi, Sinfee stanęła pomiędzy elfem a minotaurem, szeroko rozstawiając swoje dłonie na znak protestu.
- Co ty wyprawiasz? Bijąc go w ten sposób, złamiesz mu kark. – Protestowała łuczniczka, starając się brzmieć stanowczo i bezwzględnie. Driada szybko doszła do wniosku, że jeśli olbrzymi szaman będzie chciał kontynuować swoje zabiegi na nieszczęśniku, to jej opór będzie wart tyle samo co barykada z trzciny. Pewność siebie Sinfee topniała niczym lód wrzucony w palenisko, a na jej surowym obliczy szybko pojawiły się oznaki paniki.
Wystarczyło by minotaur prychnął głośniej, by driada jak na komendę wykonała krok w tył, wbijając swój obcas w dłoń leżącego na ziemi elfa. Ranny ponownie zawył z bólu.
- Błagam was, przestańcie się nade mną pastwić. Za co? Co takiego wam zrobiłem. – Szlochał elficki zwiadowca.
- Nie pojmuję o co wam chodzi – Skrzydlata bezradnie rozłożyła ręce, czując się pokonana przez barierę międzygatunkową. Groszek nie miała zielonego pojęcia czym jest „buziak od przystojniaka”. Czyżby to jakaś forma prezentu? Pytanie zadane przez Nemain było równie dziwne. Jak można było zastanawiać się nad czymś, co jest oczywiste. To tak jakby zapytać dlaczego na niebie musi być słońce, a rośliny rosną ku górze. – No przecież ratujemy ją bo to moja przyjaciółka. Wasza zresztą też. Jeszcze jej nie znacie, ale jestem pewna że ją polubicie. Oczywiście będzie wam łatwiej jeśli wszystko wam o niej opowiem.
Dla Lotki byłe już tego zdecydowanie za dużo.
- Dlaczego zawsze wszystko mącisz i utrudniasz? – Irytował się ptak. – A wy czemu jesteście takimi nieukami? Jak to możliwe że naturianie nie wiedzą nic o wróżkach? One są niczym zwierciadła duszy dla innych istot żywych. Rodzą się z uśmiechu dziecka i z tymże dzieckiem związany jest ich los. Nawet jeśli nigdy nie spotykają istoty za sprawa której przychodzą na świat, to przejmują wszystkie jej cechy charakteru, czują te same myśli, troski, bóle i radości. Wiem, też mnie to przeraza, że gdzieś tam na świecie jest elf, człowiek, lub jakakolwiek inna istota, równie roztrzepana co Groszek, ale tak właśnie jest. Ważne jest to, że ta czysto mentalna więź przenosi również choroby związane z stanem umysłu. A co za tym idzie, wcale nie ratujecie wróżki Jarzębiny, tylko tą drugą Jarzębinę. Rozumiecie?
Obrażona wróżka postanowiła aby dalszą drogę odbyć siedząc na głowie Kopytnej, z twarzą zwrócona w stronę jej zada. Nie rozumiała dlaczego tłumaczenie Lotki miałoby być lepsze od dziesiątek identycznych wywodów, które one zdążyła zaprezentować w tymże towarzystwie.
Ponury nastrój małej Skrzydlatej szybko został przerwany przez niecodzienne odkrycie.
- Elfy spadają z drzewa. Jak żołędzie. – Fascynowała się Groszek. Niestety nie wszyscy podzielali jej radości związanej z przełomowym odkryciem. Zbierając w sobie wszystkie rezerwy odwagi, Sinfee stanęła pomiędzy elfem a minotaurem, szeroko rozstawiając swoje dłonie na znak protestu.
- Co ty wyprawiasz? Bijąc go w ten sposób, złamiesz mu kark. – Protestowała łuczniczka, starając się brzmieć stanowczo i bezwzględnie. Driada szybko doszła do wniosku, że jeśli olbrzymi szaman będzie chciał kontynuować swoje zabiegi na nieszczęśniku, to jej opór będzie wart tyle samo co barykada z trzciny. Pewność siebie Sinfee topniała niczym lód wrzucony w palenisko, a na jej surowym obliczy szybko pojawiły się oznaki paniki.
Wystarczyło by minotaur prychnął głośniej, by driada jak na komendę wykonała krok w tył, wbijając swój obcas w dłoń leżącego na ziemi elfa. Ranny ponownie zawył z bólu.
- Błagam was, przestańcie się nade mną pastwić. Za co? Co takiego wam zrobiłem. – Szlochał elficki zwiadowca.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 142
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Centaur
- Profesje: Rzemieślnik
- Kontakt:
W końcu dzięki pomocy Agelatusa udało się zażegnać niedorzeczny pomysł z wyścigiem i wrócić do sedna wyprawy. Z nieukrywaną radością powitała sprzeciw druida i nawet nie przeszkadzał Kopytnej jego dosadny sposób na wyhamowanie zapędów skrzydlatej, do ganiania między drzewami z żołędziami.
Słysząc zdziwioną tyradę Groszek, Nem wzruszyła ramionami, wzrokiem odnajdując pysk minotaura, jakby mówiła - próbowałam. Czasami Nemain miała wrażenie, że łatwiej wycisnąć wodę z kamienia, niż logiczne i przydatne informacje od małej wróżki. Całe szczęście był jeszcze zrzędliwy ptaszek. Oczywiście i tym razem nie obeszło się bez gderania, na co Nem odpowiedziała tylko półgębkiem - Na mnie nie patrz, te zajęcia przespałam - darowała sobie rozwinięcie tematu, że przesypiała większość zajęć, a gdy na jakichś nie spała, to zwykle z nich uciekała - Jestem kowalem - dodała już z większym animuszem, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Mimo marudzenia małego lotnika, udało się otrzymać najpełniejsze informacje od czasu rozpoczęcia eskapady i wyraz tryumfalnej radości, wykwitł na twarzy karej. Czyli tak naprawdę ratowali jakieś dziecko a nie stricte wróżkę, bo to co się z nim aktualnie działo miało bezpośredni wpływ na Jarzębinę.
Gdyby umysł centaura był bardziej lotny, pewnie Nem zastanowiła by się chwilę, jak takie dziecko zareaguje widząc minotaura, wróżkę, driadę, ptaka, wilka i centaura, przybywających mu na ratunek. Nem jednak nie sięgała aż tak daleko w przyszłość, więc cieszyła się obecnym maleńkim zwycięstwem i przebłyskiem optymizmu. Plusem było, że drugiej Groszek nie musieli ratować, bo ciężko było by ustalić co jej dolega, gdyż pewnie opowiedziała by o wszystkim tylko nie o sednie kłopotu.
Nie zwróciła uwagi na rozbijanie się minotaura po drzewach, trochę zaniepokoiło ją potępieńcze wycie, za to pełni radości dopełniło niespodziewane pojawienie się elfa.
-Naprawdę ? Pokaż ! - od razu zawróciła, szybko podbiegając do rogatego i źródła agonalnych płaczów. Podczas gdy Agelatus dokonywał pierwszej pomocy Nem obtruchtała obu dookoła z wyrazem największego zaciekawienia. W tym czasie druid zdążył znieczulić nieszczęsną ofiarę wypadku, dzięki czemu była znacznie bardziej współpracująca podczas oględzin uzdrowiciela, jak i ciekawskiego centaura.
- Ooo - nachyliła się ciekawie, znajdując się nad głową nieprzytomnego uszatego - Ładny - przychylając się, tknęła palcem policzek, potem ucho nieprzytomnego, po czym zerknęła w stronę byka.
- Może go faktycznie boli, trzeba go opatrzyć - zagadnęła do głównego ratownika, wzrokiem od razu wracając do długoucha. Faktycznie mieli takie fajne szpiczaste uszy. W tym samym momencie elf z cichym jękiem otworzył oczy, napotykając brązowe zainteresowane spojrzenie, patrzącego do góry nogami centaura. W momencie, gdy Nem miała okazję być świadkiem odzyskania przytomności przez chorego, do jego ratowania dołączyła się Sinfee. Może i intencje miała dobre, ale żeby deptać biedaka. Okazała się w ten sposób nie mniej destrukcyjna i niebezpieczna jak i Agelatus.
- Niedźwiedzia przysługa - Nem skarciła liściastą, łapiąc nieboraka pod pachy powoli odciągając go kawałek od zbiegowiska. Nieszczęśnik stękał i kwękał, podczas gdy Nem zaczęła mówić uspokajająco - Trzeba cię o... - zaczęła, ale nie dokończyła, zastygając z elfem dyndającym jej w ramionach, gdy z krzaków wyskoczyło kilkunastu łuczników, otaczając podróżników, mierząc do nich z napiętych łuków.
- Bezprawnie znaleźliście się na terenie Kryształowego królestwa. Puśćcie zakładnika i poddajcie się bez walki - odezwał się jeden z uszatych, który wyglądał na dowódcę małego oddziału. - Jeśli pójdziecie do miasta po dobroci, nie spotka was krzywda. Tam zadecydujemy co z wami zrobić.
- Wspaniale, my się właśnie tam wybieramy - ucieszyła się kara, ale jej mina szybko z radosnej przeszła w lekko zagubioną - Ale zaraz, jakiego zakładnika - zerknęła niepewnie na wymierzone w nich łuki, potem spojrzała na trzymanego przez siebie jęczącego elfa - Ja tylko pomocy udzielam, bo biedaczysko z drzewa spadł - wyjaśniła niemrawo, ale widząc las strzał, puściła ratowanego unosząc ręce w geście poddania, a nieszczęsny długouch klapnął na ziemię, wydając z siebie kolejny nieszczęśliwy i bolesny jęk.
Słysząc zdziwioną tyradę Groszek, Nem wzruszyła ramionami, wzrokiem odnajdując pysk minotaura, jakby mówiła - próbowałam. Czasami Nemain miała wrażenie, że łatwiej wycisnąć wodę z kamienia, niż logiczne i przydatne informacje od małej wróżki. Całe szczęście był jeszcze zrzędliwy ptaszek. Oczywiście i tym razem nie obeszło się bez gderania, na co Nem odpowiedziała tylko półgębkiem - Na mnie nie patrz, te zajęcia przespałam - darowała sobie rozwinięcie tematu, że przesypiała większość zajęć, a gdy na jakichś nie spała, to zwykle z nich uciekała - Jestem kowalem - dodała już z większym animuszem, jakby to miało wszystko wyjaśnić.
Mimo marudzenia małego lotnika, udało się otrzymać najpełniejsze informacje od czasu rozpoczęcia eskapady i wyraz tryumfalnej radości, wykwitł na twarzy karej. Czyli tak naprawdę ratowali jakieś dziecko a nie stricte wróżkę, bo to co się z nim aktualnie działo miało bezpośredni wpływ na Jarzębinę.
Gdyby umysł centaura był bardziej lotny, pewnie Nem zastanowiła by się chwilę, jak takie dziecko zareaguje widząc minotaura, wróżkę, driadę, ptaka, wilka i centaura, przybywających mu na ratunek. Nem jednak nie sięgała aż tak daleko w przyszłość, więc cieszyła się obecnym maleńkim zwycięstwem i przebłyskiem optymizmu. Plusem było, że drugiej Groszek nie musieli ratować, bo ciężko było by ustalić co jej dolega, gdyż pewnie opowiedziała by o wszystkim tylko nie o sednie kłopotu.
Nie zwróciła uwagi na rozbijanie się minotaura po drzewach, trochę zaniepokoiło ją potępieńcze wycie, za to pełni radości dopełniło niespodziewane pojawienie się elfa.
-Naprawdę ? Pokaż ! - od razu zawróciła, szybko podbiegając do rogatego i źródła agonalnych płaczów. Podczas gdy Agelatus dokonywał pierwszej pomocy Nem obtruchtała obu dookoła z wyrazem największego zaciekawienia. W tym czasie druid zdążył znieczulić nieszczęsną ofiarę wypadku, dzięki czemu była znacznie bardziej współpracująca podczas oględzin uzdrowiciela, jak i ciekawskiego centaura.
- Ooo - nachyliła się ciekawie, znajdując się nad głową nieprzytomnego uszatego - Ładny - przychylając się, tknęła palcem policzek, potem ucho nieprzytomnego, po czym zerknęła w stronę byka.
- Może go faktycznie boli, trzeba go opatrzyć - zagadnęła do głównego ratownika, wzrokiem od razu wracając do długoucha. Faktycznie mieli takie fajne szpiczaste uszy. W tym samym momencie elf z cichym jękiem otworzył oczy, napotykając brązowe zainteresowane spojrzenie, patrzącego do góry nogami centaura. W momencie, gdy Nem miała okazję być świadkiem odzyskania przytomności przez chorego, do jego ratowania dołączyła się Sinfee. Może i intencje miała dobre, ale żeby deptać biedaka. Okazała się w ten sposób nie mniej destrukcyjna i niebezpieczna jak i Agelatus.
- Niedźwiedzia przysługa - Nem skarciła liściastą, łapiąc nieboraka pod pachy powoli odciągając go kawałek od zbiegowiska. Nieszczęśnik stękał i kwękał, podczas gdy Nem zaczęła mówić uspokajająco - Trzeba cię o... - zaczęła, ale nie dokończyła, zastygając z elfem dyndającym jej w ramionach, gdy z krzaków wyskoczyło kilkunastu łuczników, otaczając podróżników, mierząc do nich z napiętych łuków.
- Bezprawnie znaleźliście się na terenie Kryształowego królestwa. Puśćcie zakładnika i poddajcie się bez walki - odezwał się jeden z uszatych, który wyglądał na dowódcę małego oddziału. - Jeśli pójdziecie do miasta po dobroci, nie spotka was krzywda. Tam zadecydujemy co z wami zrobić.
- Wspaniale, my się właśnie tam wybieramy - ucieszyła się kara, ale jej mina szybko z radosnej przeszła w lekko zagubioną - Ale zaraz, jakiego zakładnika - zerknęła niepewnie na wymierzone w nich łuki, potem spojrzała na trzymanego przez siebie jęczącego elfa - Ja tylko pomocy udzielam, bo biedaczysko z drzewa spadł - wyjaśniła niemrawo, ale widząc las strzał, puściła ratowanego unosząc ręce w geście poddania, a nieszczęsny długouch klapnął na ziemię, wydając z siebie kolejny nieszczęśliwy i bolesny jęk.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
- Nie dotykaj! – krzyknął widząc wyciągnięty palec Nemain, ale nie zdążył. Za późno zareagował. Dotknęła. Wzruszył ramionami. – Oni się perfumują - wyjaśnił. - Nie mają warstwy ochronnych bakterii. Jak się czymś zaraziłaś, to sama jesteś sobie winna – skwitował tylko i spojrzał na stojącą przed nim małą Sinfee.
- Co ty wyprawiasz? – pisnęła blondynka. – Nie rób mu krzywdy!
Minotaur uniósł w górę jedną brew.
- Odważnie – mruknął do niej zadowolony. – Widzisz mała, parę godzin jesteś z dala od swoich powalonych sióstr, a już widać u ciebie poprawę. Będzie dobrze. Nauczysz się co należy, co trzeba, a co jest nieważne. Wyjdziesz jeszcze na prostą.
W tym momencie z krzaków wyskoczyły elfy. Druid widząc tę akcję i ich uzbrojenie mimowolnie popukał się w czoło. Dowódca żółtodziób i drużyna młodzików. Pewnie ich pierwszy w życiu patrol. Niby ekipa ratująca Jarzębinę znalazła się w okrążeniu. Ale wyszli na tym lepiej do elfów. Bo co, tylko jeden zwiadowca siedział na drzewie? Pewnie nie. Pewnie wszyscy siedzieli. Byli uzbrojeni w łuki. Taktyka podpowiada, że ten kto jest wyżej, ma przewagę. Zwłaszcza jak ma broń miotającą. A oni co? Zleźli z drzew na ziemię, aby okrążyć minotaura i centaurzycę, którzy oboje byli od nich dwa lub trzy razy więksi, a do tego preferowali walkę w zwarciu. No idioci. Wpierw driady, teraz ci. To już nie mógł być przypadek. Ten sławetny Szepczący Las po prostu rodził debili.
Agelatus gwizdnął, ziewnął i dwukrotnie chrumknął. Jego dotychczasowe towarzyszki zrozumiały: „Na barbarzyńcę wykałaczki wam nie wystarczą”, ale elfy zdaje się nie rozumiały naturiańskiego. Dalej dzielnie mierzyli do nich z łuków. Kapnął się o co może chodzić, dlatego powtórzył we wspólnej mowie.
- Dziwny macie sposób witania gości – rzekł powoli, sącząc każde słowo przez zaciśnięte zęby. – Przychodzimy z rozkazu Matki.
Nie opuścili broni. Ale przed ich szyk wystąpił najdziwniej ubrany ze wszystkich elfów, okutany w jakieś prześwitujące jedwabie i śmieszną czapkę z piórkiem. Świetny stój na leśny zwiad. No normalnie gniazdo półgłówków w tym Szepczącym.
- Kim jesteś? - przemówił.
- Agelatus - padła odpowiedź. - Szaman klanu Pradrzewa.
- Co tu robisz?
- Wykonuję rozkazy. Daleko do miasta?
- Ja tu zadaję pytania! – zaskrzeczał cieniutko. Chciał być groźny, dla półbyka był żałosny. Minotaur nienawykły, by na niego krzyczeć szybko wyciągnął łapę, chwycił dowódcę za gardło, uniósł nad ziemię i zbliżył do swojego pyska. Natychmiast wszystkie elfy wycelowały swoje strzały w niego.
- Dopiero teraz mamy zakładnika – zdążył syknąć do niego Agelatus, zanim elf stracił przytomność od smrodu ziejącego z pyska.
- Opuśćcie broń – powiedział już głośno, do wszystkich łuczników. Gdy to zrobili prychnął zadowolony.
- Nie mamy złych zamiarów – rzekł. – szukamy elfa Yrinjakisa.
- Oszalałego Yrina? – po elfim szyku przeszedł szmer zdziwienia. Sam barbarzyńca zaś nie zdziwił się wcale. Oszalały Yrin komponował się świetnie do tej okolicy. Zdziwi się dopiero, jeśli coś w tym lesie nie okaże się szalone.
- Yrinjakisa – powtórzył. – Wiecie gdzie możemy go znaleźć?
Nie odpowiedzieli, ale pokiwali twierdząco głowami.
- Dobrze – powiedział. - Teraz się wyluzujcie, a ja zajmę się waszym rannym. - Ciągle trzymanego w górze kierownika patrolu ostrożnie odłożył obok tego ze złamaną ręką, po czym obszedł obu leżących wokół i pochylił się nad tym rannym.
- A co z Elemirem? – zapytał któryś z tamtych. – Naszym dowódcą?
- Nic mu nie będzie. To tylko oszołomienie męskim zapachem. Groszek chętnie więcej wam o tym opowie. Mi dajcie w spokoju pracować.
Zamilknął. Już nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół. Przejechał po kończynie i wyczuł miejsce złamania. Elf kwiknął z bólu, próbował się wyrywać, ale druid niewiele sobie z tego robił. Złapał dwa końce pękniętej kości, nastawił, przycisnął do ziemi i unieruchomił. Rozpoczął monotonne modły. Mantryczny rytuał znacząco przyspieszał gojenie się ran. Gdyby władał większą mocą magiczną, mógłby sprawę złamania wyleczyć w kilka chwil, ale nawet z jego wiedzą i tak leczenie przebiegało znacznie szybciej niż zwykle. Po paru minutach zakończył. Unieruchomił rękę w łódce z kory, wsunął mu ją delikatnie za pazuchę zwiadowczej kamizelki i polecił, aby postarał się nie poruszać ręką aż dotrą do miasta. Ból znacznie zelżał, więc elf skinął głową i uśmiechnął się z wdzięcznością. Ocknął się również Elemir. Można było kontynuować zawieranie nowych znajomości.
- Co ty wyprawiasz? – pisnęła blondynka. – Nie rób mu krzywdy!
Minotaur uniósł w górę jedną brew.
- Odważnie – mruknął do niej zadowolony. – Widzisz mała, parę godzin jesteś z dala od swoich powalonych sióstr, a już widać u ciebie poprawę. Będzie dobrze. Nauczysz się co należy, co trzeba, a co jest nieważne. Wyjdziesz jeszcze na prostą.
W tym momencie z krzaków wyskoczyły elfy. Druid widząc tę akcję i ich uzbrojenie mimowolnie popukał się w czoło. Dowódca żółtodziób i drużyna młodzików. Pewnie ich pierwszy w życiu patrol. Niby ekipa ratująca Jarzębinę znalazła się w okrążeniu. Ale wyszli na tym lepiej do elfów. Bo co, tylko jeden zwiadowca siedział na drzewie? Pewnie nie. Pewnie wszyscy siedzieli. Byli uzbrojeni w łuki. Taktyka podpowiada, że ten kto jest wyżej, ma przewagę. Zwłaszcza jak ma broń miotającą. A oni co? Zleźli z drzew na ziemię, aby okrążyć minotaura i centaurzycę, którzy oboje byli od nich dwa lub trzy razy więksi, a do tego preferowali walkę w zwarciu. No idioci. Wpierw driady, teraz ci. To już nie mógł być przypadek. Ten sławetny Szepczący Las po prostu rodził debili.
Agelatus gwizdnął, ziewnął i dwukrotnie chrumknął. Jego dotychczasowe towarzyszki zrozumiały: „Na barbarzyńcę wykałaczki wam nie wystarczą”, ale elfy zdaje się nie rozumiały naturiańskiego. Dalej dzielnie mierzyli do nich z łuków. Kapnął się o co może chodzić, dlatego powtórzył we wspólnej mowie.
- Dziwny macie sposób witania gości – rzekł powoli, sącząc każde słowo przez zaciśnięte zęby. – Przychodzimy z rozkazu Matki.
Nie opuścili broni. Ale przed ich szyk wystąpił najdziwniej ubrany ze wszystkich elfów, okutany w jakieś prześwitujące jedwabie i śmieszną czapkę z piórkiem. Świetny stój na leśny zwiad. No normalnie gniazdo półgłówków w tym Szepczącym.
- Kim jesteś? - przemówił.
- Agelatus - padła odpowiedź. - Szaman klanu Pradrzewa.
- Co tu robisz?
- Wykonuję rozkazy. Daleko do miasta?
- Ja tu zadaję pytania! – zaskrzeczał cieniutko. Chciał być groźny, dla półbyka był żałosny. Minotaur nienawykły, by na niego krzyczeć szybko wyciągnął łapę, chwycił dowódcę za gardło, uniósł nad ziemię i zbliżył do swojego pyska. Natychmiast wszystkie elfy wycelowały swoje strzały w niego.
- Dopiero teraz mamy zakładnika – zdążył syknąć do niego Agelatus, zanim elf stracił przytomność od smrodu ziejącego z pyska.
- Opuśćcie broń – powiedział już głośno, do wszystkich łuczników. Gdy to zrobili prychnął zadowolony.
- Nie mamy złych zamiarów – rzekł. – szukamy elfa Yrinjakisa.
- Oszalałego Yrina? – po elfim szyku przeszedł szmer zdziwienia. Sam barbarzyńca zaś nie zdziwił się wcale. Oszalały Yrin komponował się świetnie do tej okolicy. Zdziwi się dopiero, jeśli coś w tym lesie nie okaże się szalone.
- Yrinjakisa – powtórzył. – Wiecie gdzie możemy go znaleźć?
Nie odpowiedzieli, ale pokiwali twierdząco głowami.
- Dobrze – powiedział. - Teraz się wyluzujcie, a ja zajmę się waszym rannym. - Ciągle trzymanego w górze kierownika patrolu ostrożnie odłożył obok tego ze złamaną ręką, po czym obszedł obu leżących wokół i pochylił się nad tym rannym.
- A co z Elemirem? – zapytał któryś z tamtych. – Naszym dowódcą?
- Nic mu nie będzie. To tylko oszołomienie męskim zapachem. Groszek chętnie więcej wam o tym opowie. Mi dajcie w spokoju pracować.
Zamilknął. Już nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokół. Przejechał po kończynie i wyczuł miejsce złamania. Elf kwiknął z bólu, próbował się wyrywać, ale druid niewiele sobie z tego robił. Złapał dwa końce pękniętej kości, nastawił, przycisnął do ziemi i unieruchomił. Rozpoczął monotonne modły. Mantryczny rytuał znacząco przyspieszał gojenie się ran. Gdyby władał większą mocą magiczną, mógłby sprawę złamania wyleczyć w kilka chwil, ale nawet z jego wiedzą i tak leczenie przebiegało znacznie szybciej niż zwykle. Po paru minutach zakończył. Unieruchomił rękę w łódce z kory, wsunął mu ją delikatnie za pazuchę zwiadowczej kamizelki i polecił, aby postarał się nie poruszać ręką aż dotrą do miasta. Ból znacznie zelżał, więc elf skinął głową i uśmiechnął się z wdzięcznością. Ocknął się również Elemir. Można było kontynuować zawieranie nowych znajomości.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Wywołana do odpowiedzi, Groszek musiała na chwilę przerwać swoje nadzwyczajne badania związane z porą dojrzewania elfów, które to zaczęły spadać z drzew całymi gromadami. Skrzydlata wcale nie zdziwiła się faktem, iż Rogaty Pyszczek to właśnie ją wybrał do wyjaśnienia grupie elfów-żołędzi, czym jest męski aromat. Powoli dochodziła do wniosku, że w kwestii powyższego zjawiska, jest jedną z bardziej obeznanych osób w drużynie.
Natychmiast podleciała do przodu, z zamiarem wygłoszenia przemówienia. Chociaż sama uznawała się niezłego mówcę, szybko dostrzegła pewien problem. Jej głos nie był tak donośny by mogła być słyszana przez wszystkich łuczników jednocześnie. Poza tym musiała się spieszyć, ponieważ okazało się, że elfickie nosy są dużo bardziej wrażliwe niż zmysł powonienia wróżek czy driad. Naturianie znacznie częściej niż elfy, mieli do czynienia z czymś co podlega rozkładowi, gnije, butwieje lub wydziela ekstremalne zapachy. Natomiast długouche, miłujące delikatny zapach perfum, w konfrontacji z wonią Rogatego Pyszczka byli bezbronni. Kilka z nich omdlało natychmiast, część zwiadowców, ukrywając twarz w dłoniach, wbiegło w pobliski zarośla, a pozostali wytrwali z trudem, trzymając się na drżących nogach.
Wróżka zastanawiała się jakich tym razem powinna użyć argumentów. Wprawdzie z pojęciem mężczyzny spotkała się dopiero niedawno, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w przyrodzie istnieje cos takiego jak terytorialny samiec. Jest to taki dziwak, który odczuwa nieustanną potrzebę biegania wokół swojego łowieckiego areału, usilnie starając się pozostawić swój zapach na jego obrzeżach. Rogaty Pyszczek najwyraźniej udoskonalił tą metodę. Jego terytorium przesuwało się wraz z mino-aurem, a do tego zawsze pozostawało doskonale oznakowane.
Jednak Groszek byłą zdania, że w zapachu mężczyzny chodzi o coś znacznie ważniejszego, a ponieważ nie mogła otwarcie przemawiać do grupy elfów, potrzebowała bardziej namacalnego dowodu na potwierdzenie swojej tezy. Skrzydlata wylądował na głowie szamana, uważnie przeszukując jego sierść. Działania te spotkały się z stanowczym sprzeciwem Lotki, która doskonale zdawała sobie sprawę, że ów zapach przeniesie się przez tak bezpośredni kontakt.
- Co ty wyprawiasz? Zejdź z niego natychmiast. – Protestował ptak. - W przeciwnym razie nigdy więcej nie poniosę cię na moim grzbiecie!
- Jest! Wiedziałam! - Tryumfalnie oznajmiła wróżka, prezentując zgromadzonym martwego owada. – Wszystkie wielkie rogate mają problem muchami, komarami i innymi insektami, ale przy mężczyźnie żadna taka się nie uchowa.
Wróżka rozpoczęła swoją prezentację na oczach elfów. Trzymając komara w dłoni, latała wokół głowy Rogatego Pyszczka. Początkowo robiła to w znacznej odległości, jednak gdy tylko podleciała bliżej, chwyciła się za szyję i udając duszoną, wykonała całą gamę śmiertelnych podrygów, sugerujących iż właśnie traci przytomność. Na koniec bohaterka przedstawienia spektakularnie wylądowała na głowie szamana, konając w mękach, w taki sposób iż jej nogi i ręce trzęsły się na długo po tym, nim Groszek wywaliła język.
- Teraz rozumiecie? – Spytała Skrzydlata, otwierając jedno oko i podnosząc głowę.
Tymczasem Sinfee przyglądała się Agelatusowi z miną zdradzającą szok i niedowierzanie. Pierwszy raz w ciągu swojego żywota, ktoś nazwał jej czyny „odważnymi”. Jak do tej pory driada nie doświadczała nic poza serią drwin, upokorzeń, pretensji i pouczeń. O ironio, tam gdzie jej najbliższe siostry pozostawały dla łuczniczki surowe i oschłe, piekielny minotaur okazał odrobinę serca. Sinfee nie była w stanie opanować cisnących się do oczu łez wzruszenia. Ignorując wszelkie sugestie zdrowego rozsądku, podbiegła do szamana i objęła go w pasie.
- Dziękuję. – odpowiedziała cicho.
Natychmiast podleciała do przodu, z zamiarem wygłoszenia przemówienia. Chociaż sama uznawała się niezłego mówcę, szybko dostrzegła pewien problem. Jej głos nie był tak donośny by mogła być słyszana przez wszystkich łuczników jednocześnie. Poza tym musiała się spieszyć, ponieważ okazało się, że elfickie nosy są dużo bardziej wrażliwe niż zmysł powonienia wróżek czy driad. Naturianie znacznie częściej niż elfy, mieli do czynienia z czymś co podlega rozkładowi, gnije, butwieje lub wydziela ekstremalne zapachy. Natomiast długouche, miłujące delikatny zapach perfum, w konfrontacji z wonią Rogatego Pyszczka byli bezbronni. Kilka z nich omdlało natychmiast, część zwiadowców, ukrywając twarz w dłoniach, wbiegło w pobliski zarośla, a pozostali wytrwali z trudem, trzymając się na drżących nogach.
Wróżka zastanawiała się jakich tym razem powinna użyć argumentów. Wprawdzie z pojęciem mężczyzny spotkała się dopiero niedawno, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że w przyrodzie istnieje cos takiego jak terytorialny samiec. Jest to taki dziwak, który odczuwa nieustanną potrzebę biegania wokół swojego łowieckiego areału, usilnie starając się pozostawić swój zapach na jego obrzeżach. Rogaty Pyszczek najwyraźniej udoskonalił tą metodę. Jego terytorium przesuwało się wraz z mino-aurem, a do tego zawsze pozostawało doskonale oznakowane.
Jednak Groszek byłą zdania, że w zapachu mężczyzny chodzi o coś znacznie ważniejszego, a ponieważ nie mogła otwarcie przemawiać do grupy elfów, potrzebowała bardziej namacalnego dowodu na potwierdzenie swojej tezy. Skrzydlata wylądował na głowie szamana, uważnie przeszukując jego sierść. Działania te spotkały się z stanowczym sprzeciwem Lotki, która doskonale zdawała sobie sprawę, że ów zapach przeniesie się przez tak bezpośredni kontakt.
- Co ty wyprawiasz? Zejdź z niego natychmiast. – Protestował ptak. - W przeciwnym razie nigdy więcej nie poniosę cię na moim grzbiecie!
- Jest! Wiedziałam! - Tryumfalnie oznajmiła wróżka, prezentując zgromadzonym martwego owada. – Wszystkie wielkie rogate mają problem muchami, komarami i innymi insektami, ale przy mężczyźnie żadna taka się nie uchowa.
Wróżka rozpoczęła swoją prezentację na oczach elfów. Trzymając komara w dłoni, latała wokół głowy Rogatego Pyszczka. Początkowo robiła to w znacznej odległości, jednak gdy tylko podleciała bliżej, chwyciła się za szyję i udając duszoną, wykonała całą gamę śmiertelnych podrygów, sugerujących iż właśnie traci przytomność. Na koniec bohaterka przedstawienia spektakularnie wylądowała na głowie szamana, konając w mękach, w taki sposób iż jej nogi i ręce trzęsły się na długo po tym, nim Groszek wywaliła język.
- Teraz rozumiecie? – Spytała Skrzydlata, otwierając jedno oko i podnosząc głowę.
Tymczasem Sinfee przyglądała się Agelatusowi z miną zdradzającą szok i niedowierzanie. Pierwszy raz w ciągu swojego żywota, ktoś nazwał jej czyny „odważnymi”. Jak do tej pory driada nie doświadczała nic poza serią drwin, upokorzeń, pretensji i pouczeń. O ironio, tam gdzie jej najbliższe siostry pozostawały dla łuczniczki surowe i oschłe, piekielny minotaur okazał odrobinę serca. Sinfee nie była w stanie opanować cisnących się do oczu łez wzruszenia. Ignorując wszelkie sugestie zdrowego rozsądku, podbiegła do szamana i objęła go w pasie.
- Dziękuję. – odpowiedziała cicho.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 142
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Centaur
- Profesje: Rzemieślnik
- Kontakt:
Nem nigdy nie przejmowała się tym co jej mówiono, czasem wręcz robiąc zupełnie na odwrót tylko po to by poznać skutek takiej decyzji, czemu więc miała by posłuchać Agelatusa, gdy mówił " nie dotykaj ". Oczywiście, że dotknęła elfa. Bakteriami, chorobami i perfumami się nie martwiła, za to zaspokojenie ciekawości stanowiło centaurzy priorytet.
Pojawienie się gromady elfów uzbrojonych w łuki, u Nemain zadziałało przeciwnie niż u Groszek, która wpadła w jakiś rodzaj euforii w niepojęty sposób kojarząc desant ze spadaniem żołędzi. Zareagowała też inaczej niż Agelatus, który strzałą mógłby sobie podłubać w zębach, bo nawet na drapaczkę do pleców było by to zbyt drobne narzędzie.
Nem oczywiście łuków nie lubiła tak jak i łuczników, tym bardziej mierzących w jej kierunku. W takich sytuacjach zawsze łatwo było o tragedię, czego kiedyś dowód dała Sinfee, witając szamana.
Zapewne do zabicia istoty tak odpornej jak centaur, potrzeba by było znacznie więcej niż jednego celnego strzału, nie mniej Kara nie miała najmniejszej ochoty robić za ruchomy cel, tylko po to by wyglądać jak dziwaczna odmiana jeżozwierza, zanim zdążyła by wyciąć w pień elfy, z którymi pragnęła się zaprzyjaźnić.
Widząc minotaurzy sposób zawierania przyjaźni najpierw otworzyła usta, które stopniowo otwierały się coraz szerzej, szybko osiągając maksimum swoich możliwości, a zamknęły się w momencie gdy barbarzyńca przydusił dowódcę, a centaurzyca plasnęła się otwartą dłonią w czoło. To właśnie się zaprzyjaźniła z elfami. Gorsze ważnienie to by chyba mogli zrobić, jakby wyrwali bijące serce jednego z nich i pożarli. Oczywiście kopytna znacznie przejaskrawiała porównania, ale dla istoty tak pozytywnie nastawionej na nowe znajomości, chwytanie kogoś za szyję, niby po to by pokazać, że nie mają złych zamiarów, było wyjątkowo nietrafionym sposobem na początek konwersacji.
Dłuższą chwilę stała jak wmurowana obserwując zakręconą sytuację. Nawet popis Groszek, przepięknie definiującej zapach mężczyzny, nie rozbawił centaurzycy, która aktualnie potwornie wstydziła się za swojego towarzysza. Nie udzieliła się jej również radość młodej liściastej, która umknęła kopytnej intensywnie poszukującej rozwiązania dla objawionych komplikacji. Zareagowała dopiero widząc, że Byk zrobił pierwszą pożyteczną rzecz, mianowicie opatrzył rannego, oraz, że dowódca oddziału ocknął się po podduszeniu.
Szybko znalazła się koło minotaura i zdzieliła do rękojeścią miecza po plecach. Dla druida jej postura mogła być drobna i rachityczna, ale Nem była kowalem i w szczupłych rękach drzemała krzepa nie mniejsza niż u krasnoludzkiego rzemieślnika, a ród ten do słabeuszy nie należał.
- Wszyscy wiedzą, żeś silny, odważny i prawdziwy z ciebie mężczyzna, ale następnym razem jak maż zamiar kogoś dusić, to najpierw spytaj - zganiła Rogatego, patrząc w górę - Myśl sobie co chcesz, ale mam zamiar znaleźć wielu nowych znajomych, a to - machnęła rękami jakby przypominając druidowi atak na elfa - Nie jest dobrym sposobem - zakończyła twardo, nie pozostawiając pola do dyskusji. Jeżeli czegoś brakowało centaurowi, to na pewno nie był to upór.
Podeszła wesoło do budzącego się przywódcy długouchów i wyciągnęła rękę by pomóc mu wstać
- Witaj. Nie zaczęliśmy najlepiej. Jestem Nemain, mojego kolegę już poznałeś, a mała wróżka to Groszek. Poszukujemy tego Yrina właśnie i jest to kwestia życia lub śmierci - zakończyła z pogodnym uśmiechem.
Elf patrzył cały czas podejrzliwie to na centaura to na stojącego w tyle minotaura, a cały oddział zamarł w bezruchu, razem z budzącymi się z omdlenia, czy wracającymi z niezbyt chwalebnej wizyty w krzakach, oczekując decyzji ich dowódcy.
Ellemir zaś ostentacyjnie nie przyjął pomocy kopytnej, prostując się i przybierając najbardziej godną pozycję jaką znał, jakby jeszcze chwilę temu, wcale nie leżał na zielonej trawce.
- I myślisz, że bandę takich włóczęgów i obdartusów zabiorę do mojego miasta ?!
- To nie było miłe - skwitowała Nem, patrząc lekko urażona - Problem w tym, że my tam i tak pójdziemy - dodała. Teraz jednak dało się wyczuć nie tylko upór karego stworzenia, ale też coś podobnego do aury roztaczanej przez barbarzyńcę, wyraźnie dając do zrozumienia, że Nem choć radosna i ufna, miecz nosiła nie do ozdoby i była gotowa go użyć w razie stawiania oporu przedsięwziętym przez nią planom.
Elemirowi nagle i mina i godna postura jakoś przyklapała, ale widać było, że elf wciąż walczy sam ze sobą próbując podjąć najlepszą i najbezpieczniejszą decyzję.
Pojawienie się gromady elfów uzbrojonych w łuki, u Nemain zadziałało przeciwnie niż u Groszek, która wpadła w jakiś rodzaj euforii w niepojęty sposób kojarząc desant ze spadaniem żołędzi. Zareagowała też inaczej niż Agelatus, który strzałą mógłby sobie podłubać w zębach, bo nawet na drapaczkę do pleców było by to zbyt drobne narzędzie.
Nem oczywiście łuków nie lubiła tak jak i łuczników, tym bardziej mierzących w jej kierunku. W takich sytuacjach zawsze łatwo było o tragedię, czego kiedyś dowód dała Sinfee, witając szamana.
Zapewne do zabicia istoty tak odpornej jak centaur, potrzeba by było znacznie więcej niż jednego celnego strzału, nie mniej Kara nie miała najmniejszej ochoty robić za ruchomy cel, tylko po to by wyglądać jak dziwaczna odmiana jeżozwierza, zanim zdążyła by wyciąć w pień elfy, z którymi pragnęła się zaprzyjaźnić.
Widząc minotaurzy sposób zawierania przyjaźni najpierw otworzyła usta, które stopniowo otwierały się coraz szerzej, szybko osiągając maksimum swoich możliwości, a zamknęły się w momencie gdy barbarzyńca przydusił dowódcę, a centaurzyca plasnęła się otwartą dłonią w czoło. To właśnie się zaprzyjaźniła z elfami. Gorsze ważnienie to by chyba mogli zrobić, jakby wyrwali bijące serce jednego z nich i pożarli. Oczywiście kopytna znacznie przejaskrawiała porównania, ale dla istoty tak pozytywnie nastawionej na nowe znajomości, chwytanie kogoś za szyję, niby po to by pokazać, że nie mają złych zamiarów, było wyjątkowo nietrafionym sposobem na początek konwersacji.
Dłuższą chwilę stała jak wmurowana obserwując zakręconą sytuację. Nawet popis Groszek, przepięknie definiującej zapach mężczyzny, nie rozbawił centaurzycy, która aktualnie potwornie wstydziła się za swojego towarzysza. Nie udzieliła się jej również radość młodej liściastej, która umknęła kopytnej intensywnie poszukującej rozwiązania dla objawionych komplikacji. Zareagowała dopiero widząc, że Byk zrobił pierwszą pożyteczną rzecz, mianowicie opatrzył rannego, oraz, że dowódca oddziału ocknął się po podduszeniu.
Szybko znalazła się koło minotaura i zdzieliła do rękojeścią miecza po plecach. Dla druida jej postura mogła być drobna i rachityczna, ale Nem była kowalem i w szczupłych rękach drzemała krzepa nie mniejsza niż u krasnoludzkiego rzemieślnika, a ród ten do słabeuszy nie należał.
- Wszyscy wiedzą, żeś silny, odważny i prawdziwy z ciebie mężczyzna, ale następnym razem jak maż zamiar kogoś dusić, to najpierw spytaj - zganiła Rogatego, patrząc w górę - Myśl sobie co chcesz, ale mam zamiar znaleźć wielu nowych znajomych, a to - machnęła rękami jakby przypominając druidowi atak na elfa - Nie jest dobrym sposobem - zakończyła twardo, nie pozostawiając pola do dyskusji. Jeżeli czegoś brakowało centaurowi, to na pewno nie był to upór.
Podeszła wesoło do budzącego się przywódcy długouchów i wyciągnęła rękę by pomóc mu wstać
- Witaj. Nie zaczęliśmy najlepiej. Jestem Nemain, mojego kolegę już poznałeś, a mała wróżka to Groszek. Poszukujemy tego Yrina właśnie i jest to kwestia życia lub śmierci - zakończyła z pogodnym uśmiechem.
Elf patrzył cały czas podejrzliwie to na centaura to na stojącego w tyle minotaura, a cały oddział zamarł w bezruchu, razem z budzącymi się z omdlenia, czy wracającymi z niezbyt chwalebnej wizyty w krzakach, oczekując decyzji ich dowódcy.
Ellemir zaś ostentacyjnie nie przyjął pomocy kopytnej, prostując się i przybierając najbardziej godną pozycję jaką znał, jakby jeszcze chwilę temu, wcale nie leżał na zielonej trawce.
- I myślisz, że bandę takich włóczęgów i obdartusów zabiorę do mojego miasta ?!
- To nie było miłe - skwitowała Nem, patrząc lekko urażona - Problem w tym, że my tam i tak pójdziemy - dodała. Teraz jednak dało się wyczuć nie tylko upór karego stworzenia, ale też coś podobnego do aury roztaczanej przez barbarzyńcę, wyraźnie dając do zrozumienia, że Nem choć radosna i ufna, miecz nosiła nie do ozdoby i była gotowa go użyć w razie stawiania oporu przedsięwziętym przez nią planom.
Elemirowi nagle i mina i godna postura jakoś przyklapała, ale widać było, że elf wciąż walczy sam ze sobą próbując podjąć najlepszą i najbezpieczniejszą decyzję.
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
To właśnie była Groszek. Taki już chyba urok małych wróżek. Gdybyś jej kazał zatańczyć - stałaby bez ruchu i wyrecytowała wierszyk o jeżozwierzu, gdybyś jej kazał śpiewać - to zaczęłaby grać na okarynie i stepować, poprosiłeś o opowieść – zaczęła kalambury z pokazywaniem nie wiadomo czego. Zupełnie bez ładu i składu.
Agelatus nie był entem, żeby butwieć, ani ghulem, żeby gnić. Po prostu się nie mył, a że był wielki, to tym obficiej się pocił. Dodatkowo jako minotaurzy samiec Alfa siał feromonami na prawo i lewo. Nic więc dziwnego, że charakterystyczny smród spoconego ciała i bydlęcej sierści się za nim ciągnął. Nie miał awersji do wody ani uczulenia na mydło. Po prostu nie odczuwał potrzeby nagminnego z nich korzystania. Co jakiś czas zeskrobać błoto zaschnięte na kopytach, jak coś zalega w pysku i kłuje w język to wystarczy wypluć, kilka razy w roku poodcinać kołduny w grzywie, raz na parę miesięcy wydrapać pchły z tyłka, a jak się polewać wodą, to dla schłodzenia organizmu w upalny dzień. Jego zdaniem tyle higieny osobistej w zupełności wystarczało. Typowy barbarzyńca. Owadów nie zabijał, przynajmniej nie zapachem, oczywiście dopóki nie odczuł potrzeby wywalenia z dolnego odcinka jelit nagromadzonych tam gazów. Wtedy to nawet trawa więdła. Cóż, może kiedyś w życiu przyjdzie mu się zmierzyć z jakimiś opętanymi alchemikami używającymi do swoich ataków zabójczych chemikaliów. Wtedy być może będzie dane dowiedzieć się co jest bardziej niszczycielskie – świecące w ciemności mieszaniny alchemicznych składników otrzymywane w skutek wielodniowych eksperymentów i długotrwałego wysiadywania sztabu naukowców w laboratoriach, czy samoczynna reakcja układu pokarmowego minotaura na zjedzenie w jednym posiłku kopy jaj, wiadra fasoli, kilku garści suszonych śliwek i zapicie wszystkiego kwaśnym mlekiem. Jeśli ktokolwiek przeżyje takie starcie. Jedno co można powiedzieć na pewno to to, że w żadnym razie obserwatorami takiego pojedynku nie będą elfy. Zapach spoconego mężczyzny powalił połowę oddziału, a resztę przegonił w krzaki. Dobrze, że nie zaatakowały ich zombie lub inne nieumarłe, gnijące mięso. Wtedy to nawet by z krzaków nie wyskoczyły. Błazny.
Nagły pokaz wdzięczności malutkiej Sinfee rozczulił go, choć na jego kamiennym obliczu nie zmieniło się kompletnie nic. Na własne oczy widział wyraźny efekt swojej pracy z innymi naturianami. Drugi raz z rzędu dotychczas trzęsąca się jak osika driada pokazała lwią odwagę, nawet pomimo tego, że wynikała ona w dużej mierze z nieświadomości niebezpieczeństwa. Druid nachylony był nad elfem ze złamaną ręką, więc skoro przytulała się do niego, to raczej nie od frontu, ale z tej drugiej, zdecydowanie bardziej niebezpiecznej strony. Gdy więc szaman skończył rytuał leczniczy delikatnie zdjął z pasa ściskające go chudziutkie rączki, odwrócił się do niej i wyprostował się, żeby jego wyziewy paszczowe leciały wysoko ponad jej głową, tym samym oddalając od dziewczęcia obie strefy najcięższego rażenia.
- Nie ma za co siostro – przemówił do niej najłagodniej jak potrafił. Ona w tym swoim rozrzewnieniu zdaje się wyczuła jego staranie i rozczuliła się jeszcze bardziej, elfy jednakże nieznające naturiańskego mogły pomyśleć, że półbyk ją ochrzania tym swoim głosem dudniącym po okolicy jak gradobicie. – Ale to nie moja zasługa. Odważne czyny i wszystko co dobre, jest w tobie od zawsze. Musisz tylko pozwolić im wyjść.
Nemain użyła niezłej siły na to klepnięcie w plecy, więc poczuł je mimo swojej gruboskórności.
- Ała – zażartował. Nie spodziewał się jednak, że ktoś doceni jego wyborne poczucie humoru. Wysłuchał morałów parzystokopytnej, ale nie było widać po nim, że wziął sobie je do serca. Pewnie dlatego, że nie rozumiał o czym dziewczyna mówi. Złapał gnojka za gardło, żeby pokorę przywrócić, bo tamten zaczął się wydzierać, a nie po to, żeby się z nim zaprzyjaźniać lub okazywać mu jakie mają zamiary. Centaurzyca niech se robi co chce, on nie ma zamiaru włazić jej w paradę w szukaniu nowych znajomych. Niech się tylko wykaże refleksem, a nie zawsze odzywa na końcu.
Ocknął się Elemir. Odrzucił dumnie pomoc Nemain w podniesieniu się na nogi, tak jakby wydawało mu się, że ma jeszcze w sobie coś dostojnego. Zdaje się zapomniał, że z resztkami godności pożegnał się, kiedy na leśny patrol zawijał się w półprzepuszczalną białą szmatę. Frajer. Wymienił z parzystokopytną dwa zdania i mina mu trochę zrzedła. Po niedługiej chwili jednak zhardział ponownie. Musiał być kimś bardzo ważnym w mieście, i to nie tylko w swoim mniemaniu. Jedynie przyzwyczajony do władzy i nienawykły do sprzeciwów osobnik mógł zdobyć się na takie słowa stojąc tuż przed górującym nad nim rogatym barbarzyńcą.
- Musisz się umyć! – powiedział zdecydowanie do minotaura. – Nie wniesiesz nam skażenia biologicznego do Kryształowego Królestwa!
Zamilknął. Przez chwilę tężał jeszcze bardziej, jakby zbierając się w sobie do tego, co musiał zrobić. Zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos, on kontynuował.
- Nie wiem czego szukacie w naszym pięknym mieście gadająca mucho akrobatko – mówił patrząc na Groszek, – ale póki rogaty kompostownik nie skorzysta z łaźni, nie będzie zgody na wasz wjazd. Niewyględny kobietokoniu – zwrócił się do Nemain – jeśli macie jakiś wpływ na tę wielką kupę nawozu z patykiem, zlećcie mu natychmiast generalne pranie futra, gdyż nie ma mowy, aby taka ruchoma obora zakłóciła higienę naszej społeczności i naszego gaju. Ty również wiedz drzewolubna przybłędo – skierował swoją przemowę do Sinfee – która żywisz do tego stosu obrzezanych małpich ogonów niezrozumiałe dla mnie uczucia, że wasza umięśniona krowa w naszym świętym miejscu nie może wonieć jak stare sandały pustelnika. To byłaby obraza. Bluźnierstwo. Zbezczeszczenie. Nigdy nie wydam na to zgody! Póki nie wyczyścicie waszego zafajdanego pluszaka, nie wejdziecie.
Oblicze Agelatusa nawet nie drgnęło. Głupie gadanie leśnego patyczaka, który w głowie miał widocznie tylko zaczepy do mocowania odstających uszu to trochę za mało, by go sprowokować. Jednak w swojej głupocie cherlawe elfiątko obraziło również towarzyszki wielkiego barbarzyńcy. Zwłaszcza to, jak nazwał Sinfee, bardzo małą blondynkę ubodło. Tego płazem przepuszczać nie musiał, ani nawet nie chciał. W czasie całej przemowy szaman rzucał krótkie, ale spokojne spojrzenia koleżankom i powoli unosił lewe, uzbrojone w stalowe szpony łapsko. Wreszcie zgrzytnął przeciągle zębami.
– Pogłaskam go tylko… – zrozumieli w swojej mowie naturianie, – „ …a przy okazji strącę mu ten durny łeb” – półbyk dokończył już w myślach. Świadomy ewentualnych konsekwencji liczył jednak na to, że centaurzyca tak zainteresowana poznawaniem zamieszkujących leśną głuszę dziwaków zareaguje wcześniej, zanim elfia czaszka rozpryśnie się o pień najbliższego drzewa.
Przemądrzały Elemir perorował dalej.
Agelatus nie był entem, żeby butwieć, ani ghulem, żeby gnić. Po prostu się nie mył, a że był wielki, to tym obficiej się pocił. Dodatkowo jako minotaurzy samiec Alfa siał feromonami na prawo i lewo. Nic więc dziwnego, że charakterystyczny smród spoconego ciała i bydlęcej sierści się za nim ciągnął. Nie miał awersji do wody ani uczulenia na mydło. Po prostu nie odczuwał potrzeby nagminnego z nich korzystania. Co jakiś czas zeskrobać błoto zaschnięte na kopytach, jak coś zalega w pysku i kłuje w język to wystarczy wypluć, kilka razy w roku poodcinać kołduny w grzywie, raz na parę miesięcy wydrapać pchły z tyłka, a jak się polewać wodą, to dla schłodzenia organizmu w upalny dzień. Jego zdaniem tyle higieny osobistej w zupełności wystarczało. Typowy barbarzyńca. Owadów nie zabijał, przynajmniej nie zapachem, oczywiście dopóki nie odczuł potrzeby wywalenia z dolnego odcinka jelit nagromadzonych tam gazów. Wtedy to nawet trawa więdła. Cóż, może kiedyś w życiu przyjdzie mu się zmierzyć z jakimiś opętanymi alchemikami używającymi do swoich ataków zabójczych chemikaliów. Wtedy być może będzie dane dowiedzieć się co jest bardziej niszczycielskie – świecące w ciemności mieszaniny alchemicznych składników otrzymywane w skutek wielodniowych eksperymentów i długotrwałego wysiadywania sztabu naukowców w laboratoriach, czy samoczynna reakcja układu pokarmowego minotaura na zjedzenie w jednym posiłku kopy jaj, wiadra fasoli, kilku garści suszonych śliwek i zapicie wszystkiego kwaśnym mlekiem. Jeśli ktokolwiek przeżyje takie starcie. Jedno co można powiedzieć na pewno to to, że w żadnym razie obserwatorami takiego pojedynku nie będą elfy. Zapach spoconego mężczyzny powalił połowę oddziału, a resztę przegonił w krzaki. Dobrze, że nie zaatakowały ich zombie lub inne nieumarłe, gnijące mięso. Wtedy to nawet by z krzaków nie wyskoczyły. Błazny.
Nagły pokaz wdzięczności malutkiej Sinfee rozczulił go, choć na jego kamiennym obliczu nie zmieniło się kompletnie nic. Na własne oczy widział wyraźny efekt swojej pracy z innymi naturianami. Drugi raz z rzędu dotychczas trzęsąca się jak osika driada pokazała lwią odwagę, nawet pomimo tego, że wynikała ona w dużej mierze z nieświadomości niebezpieczeństwa. Druid nachylony był nad elfem ze złamaną ręką, więc skoro przytulała się do niego, to raczej nie od frontu, ale z tej drugiej, zdecydowanie bardziej niebezpiecznej strony. Gdy więc szaman skończył rytuał leczniczy delikatnie zdjął z pasa ściskające go chudziutkie rączki, odwrócił się do niej i wyprostował się, żeby jego wyziewy paszczowe leciały wysoko ponad jej głową, tym samym oddalając od dziewczęcia obie strefy najcięższego rażenia.
- Nie ma za co siostro – przemówił do niej najłagodniej jak potrafił. Ona w tym swoim rozrzewnieniu zdaje się wyczuła jego staranie i rozczuliła się jeszcze bardziej, elfy jednakże nieznające naturiańskego mogły pomyśleć, że półbyk ją ochrzania tym swoim głosem dudniącym po okolicy jak gradobicie. – Ale to nie moja zasługa. Odważne czyny i wszystko co dobre, jest w tobie od zawsze. Musisz tylko pozwolić im wyjść.
Nemain użyła niezłej siły na to klepnięcie w plecy, więc poczuł je mimo swojej gruboskórności.
- Ała – zażartował. Nie spodziewał się jednak, że ktoś doceni jego wyborne poczucie humoru. Wysłuchał morałów parzystokopytnej, ale nie było widać po nim, że wziął sobie je do serca. Pewnie dlatego, że nie rozumiał o czym dziewczyna mówi. Złapał gnojka za gardło, żeby pokorę przywrócić, bo tamten zaczął się wydzierać, a nie po to, żeby się z nim zaprzyjaźniać lub okazywać mu jakie mają zamiary. Centaurzyca niech se robi co chce, on nie ma zamiaru włazić jej w paradę w szukaniu nowych znajomych. Niech się tylko wykaże refleksem, a nie zawsze odzywa na końcu.
Ocknął się Elemir. Odrzucił dumnie pomoc Nemain w podniesieniu się na nogi, tak jakby wydawało mu się, że ma jeszcze w sobie coś dostojnego. Zdaje się zapomniał, że z resztkami godności pożegnał się, kiedy na leśny patrol zawijał się w półprzepuszczalną białą szmatę. Frajer. Wymienił z parzystokopytną dwa zdania i mina mu trochę zrzedła. Po niedługiej chwili jednak zhardział ponownie. Musiał być kimś bardzo ważnym w mieście, i to nie tylko w swoim mniemaniu. Jedynie przyzwyczajony do władzy i nienawykły do sprzeciwów osobnik mógł zdobyć się na takie słowa stojąc tuż przed górującym nad nim rogatym barbarzyńcą.
- Musisz się umyć! – powiedział zdecydowanie do minotaura. – Nie wniesiesz nam skażenia biologicznego do Kryształowego Królestwa!
Zamilknął. Przez chwilę tężał jeszcze bardziej, jakby zbierając się w sobie do tego, co musiał zrobić. Zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos, on kontynuował.
- Nie wiem czego szukacie w naszym pięknym mieście gadająca mucho akrobatko – mówił patrząc na Groszek, – ale póki rogaty kompostownik nie skorzysta z łaźni, nie będzie zgody na wasz wjazd. Niewyględny kobietokoniu – zwrócił się do Nemain – jeśli macie jakiś wpływ na tę wielką kupę nawozu z patykiem, zlećcie mu natychmiast generalne pranie futra, gdyż nie ma mowy, aby taka ruchoma obora zakłóciła higienę naszej społeczności i naszego gaju. Ty również wiedz drzewolubna przybłędo – skierował swoją przemowę do Sinfee – która żywisz do tego stosu obrzezanych małpich ogonów niezrozumiałe dla mnie uczucia, że wasza umięśniona krowa w naszym świętym miejscu nie może wonieć jak stare sandały pustelnika. To byłaby obraza. Bluźnierstwo. Zbezczeszczenie. Nigdy nie wydam na to zgody! Póki nie wyczyścicie waszego zafajdanego pluszaka, nie wejdziecie.
Oblicze Agelatusa nawet nie drgnęło. Głupie gadanie leśnego patyczaka, który w głowie miał widocznie tylko zaczepy do mocowania odstających uszu to trochę za mało, by go sprowokować. Jednak w swojej głupocie cherlawe elfiątko obraziło również towarzyszki wielkiego barbarzyńcy. Zwłaszcza to, jak nazwał Sinfee, bardzo małą blondynkę ubodło. Tego płazem przepuszczać nie musiał, ani nawet nie chciał. W czasie całej przemowy szaman rzucał krótkie, ale spokojne spojrzenia koleżankom i powoli unosił lewe, uzbrojone w stalowe szpony łapsko. Wreszcie zgrzytnął przeciągle zębami.
– Pogłaskam go tylko… – zrozumieli w swojej mowie naturianie, – „ …a przy okazji strącę mu ten durny łeb” – półbyk dokończył już w myślach. Świadomy ewentualnych konsekwencji liczył jednak na to, że centaurzyca tak zainteresowana poznawaniem zamieszkujących leśną głuszę dziwaków zareaguje wcześniej, zanim elfia czaszka rozpryśnie się o pień najbliższego drzewa.
Przemądrzały Elemir perorował dalej.
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Z całego towarzystwa naturian, Sinfee uchodziła za tą najspokojniejszą, łagodną, nieśmiałą, zważającą na każde wypowiedziane słowo, w obawie by nie urazić uczuć swojego rozmówcy. Jednak te same cechy, które czyniły ją tak delikatną, sprawiły iż driada jako pierwsza wybuchła, słysząc słowa Elemira.
- Jak możesz nazywać go w ten sposób!? – Oburzyła się łuczniczka. - Masz do nas pretensję tylko dlatego że nie jesteśmy elfami? A może niektórzy cuchną ponieważ są minotaurami i ten… no, mężczyzną. Nie każdy wychował się w miejscu obfitującym w liczne źródła, strumienie, rzeki i jeziora. Mógłbyś po prostu poprosić, to się szaman umyje, a ty zamiast tego popisujesz się swoim oratorstwem. Nauczono cię tysiąca kwiecistych słów, a nikt nigdy nie powiedział ci kiedy należy być cicho!? Co z tego że sam ładnie pachniesz, skoro w środku jesteś bardziej zepsuty niż Agelatus!
- Właśnie! – Zawtórowała jej wróżka. – Poza tym on nie może wejść do wody. Ryby by uciekły, a każde żywe stworzenie, które się stąd napije, będzie chore!
- Groszek nie pomagasz mi.
Dowódca elficjkiej drużyny na chwilę dał się zbić z tropu, nieoczekiwaną reprymendą od gapowatej driady. Szybko jednak odzyskał fason, obstając przy swojej decyzji.
- Niedaleko stąd jest gospoda. Możecie tam skorzystać z balii i mydła. – Oświadczył Elemir nawet nie podejrzewając jakie konsekwencje mogą wywołać jego słowa.
Sinfee i Groszek popatrzyły na siebie zdezorientowane.
- Co to jest gospoda? On nas obraża? – Wyszeptała pytanie driada.
- I balia i to coś tam jeszcze? – próbowała dociekać Skrzydlata.
Po namyśle obie dziewczyny doszły do wniosku, że tym razem elf nie tylko naśmiewa się z ich wyglądu, ale dodatkowo drwi sobie z niewiedzy mieszkańców lasu, celowo używając w rozmowie nieznanych im słów. Dla Sinfee było tego już za wiele.
- Ty łotrze! – Driada rzuciła się na niczego nie spodziewającego się Elmira, przewracając elfa na ziemię i próbując go dusić. Pozostała część drużyny zwiadowców wprawdzie bardzo chciała skoczyć się na ratunek swojemu dowódcy, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy krok w stronę walczących, oznaczał jednocześnie krok bliżej w kierunku olbrzymiego minotaura. Żaden elf nie zdecydował się na taki gest, mimo tego iż wyraźnie było widać że niepozorna driada ma w sobie więcej krzepy niż broniący się rozpaczliwie Elemir. Z kolei Groszek bardzo chciała włączyć się do walki. Niestety zawczasu Aliana pozbawiła ją najlepszej broni w postaci zatrutych strzałek i słomki, a z pozostałych metod radzenia sobie z agresorem, wróżki znały tylko takie sposoby jak ucieczka, ukrycie się lub wezwanie pomocy.
Nie mając innego wyjścia Skrzydlata sięgnęła po ten ostatni fortel. Groszek często zachowywała się tak, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z różnicy wzrostu, masy i siły swojego oponenta. Zataczając koło wokół Rogatego Pyszczka, wróżka starała się przepchnąć olbrzymie cielsko w stronę szamotających się driady i elfa, aby wielki mężczyzna włączył się do walki.
- Szybko! Musisz jej pomóc.
- Jak możesz nazywać go w ten sposób!? – Oburzyła się łuczniczka. - Masz do nas pretensję tylko dlatego że nie jesteśmy elfami? A może niektórzy cuchną ponieważ są minotaurami i ten… no, mężczyzną. Nie każdy wychował się w miejscu obfitującym w liczne źródła, strumienie, rzeki i jeziora. Mógłbyś po prostu poprosić, to się szaman umyje, a ty zamiast tego popisujesz się swoim oratorstwem. Nauczono cię tysiąca kwiecistych słów, a nikt nigdy nie powiedział ci kiedy należy być cicho!? Co z tego że sam ładnie pachniesz, skoro w środku jesteś bardziej zepsuty niż Agelatus!
- Właśnie! – Zawtórowała jej wróżka. – Poza tym on nie może wejść do wody. Ryby by uciekły, a każde żywe stworzenie, które się stąd napije, będzie chore!
- Groszek nie pomagasz mi.
Dowódca elficjkiej drużyny na chwilę dał się zbić z tropu, nieoczekiwaną reprymendą od gapowatej driady. Szybko jednak odzyskał fason, obstając przy swojej decyzji.
- Niedaleko stąd jest gospoda. Możecie tam skorzystać z balii i mydła. – Oświadczył Elemir nawet nie podejrzewając jakie konsekwencje mogą wywołać jego słowa.
Sinfee i Groszek popatrzyły na siebie zdezorientowane.
- Co to jest gospoda? On nas obraża? – Wyszeptała pytanie driada.
- I balia i to coś tam jeszcze? – próbowała dociekać Skrzydlata.
Po namyśle obie dziewczyny doszły do wniosku, że tym razem elf nie tylko naśmiewa się z ich wyglądu, ale dodatkowo drwi sobie z niewiedzy mieszkańców lasu, celowo używając w rozmowie nieznanych im słów. Dla Sinfee było tego już za wiele.
- Ty łotrze! – Driada rzuciła się na niczego nie spodziewającego się Elmira, przewracając elfa na ziemię i próbując go dusić. Pozostała część drużyny zwiadowców wprawdzie bardzo chciała skoczyć się na ratunek swojemu dowódcy, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że każdy krok w stronę walczących, oznaczał jednocześnie krok bliżej w kierunku olbrzymiego minotaura. Żaden elf nie zdecydował się na taki gest, mimo tego iż wyraźnie było widać że niepozorna driada ma w sobie więcej krzepy niż broniący się rozpaczliwie Elemir. Z kolei Groszek bardzo chciała włączyć się do walki. Niestety zawczasu Aliana pozbawiła ją najlepszej broni w postaci zatrutych strzałek i słomki, a z pozostałych metod radzenia sobie z agresorem, wróżki znały tylko takie sposoby jak ucieczka, ukrycie się lub wezwanie pomocy.
Nie mając innego wyjścia Skrzydlata sięgnęła po ten ostatni fortel. Groszek często zachowywała się tak, jakby nie do końca zdawała sobie sprawę z różnicy wzrostu, masy i siły swojego oponenta. Zataczając koło wokół Rogatego Pyszczka, wróżka starała się przepchnąć olbrzymie cielsko w stronę szamotających się driady i elfa, aby wielki mężczyzna włączył się do walki.
- Szybko! Musisz jej pomóc.
-
- Mieszkaniec Sennej Krainy
- Posty: 142
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Centaur
- Profesje: Rzemieślnik
- Kontakt:
Nie przejęła się obelgami padającymi z ust elfa. Może słowa o niewyględnym kobieto-koniu nie były najprzyjemniejsze, ale Nem naprawdę starała się zawrzeć tę znajomość jak należy. Skrzyżowała ramiona, zastanawiając się, dlaczego Elemir za wszelką cenę próbuje jej to utrudnić, gdy sytuacja znów zaczęła wymykać się z pod kontroli. Zerkała to na elfa, który był wyraźnie pozbawiony jakichkolwiek instynktów samozachowawczych. To na Agelatusa, który jak dotąd okazywał się wyjątkowo spokojnym. To na Sinfee, która wraz z Groszek szykowały się do wtrącenia się w dyskusję, co nie mogło się dobrze skończyć.
W końcu nerwy pokojowo nastawionego centaura, puściły. Dlaczego to ona miała być najrozsądniejszą z całej ekipy. To chyba złośliwość Matki. Zawsze to Kara swoją porywczością i nieprzemyślanymi działaniami, utrudniała życie towarzyszom. Teraz to ona musiała opiekować się niepoważną i niedorosłą zgrają. Patrząc po swojej drużynie, nie mogła wykluczyć możliwości, że faktycznie była najstarsza, jedynie co do druida nie miała pewności, ale, żeby zaraz wszystkich na każdym kroku pilnować. Zdecydowanie było to przesadą ze strony pociągającej za sznurki Matki natury, którą Nem zdążyła już obwinić o dosłownie wszystko.
- Ty ! - ryknęła tak, że elfi zwiad mimowolnie przyjął pozycję na baczność, nie wiedząc do kogo skierowane były ekspresyjnie wypowiedziane słowa - Nikogo nie będziesz głaskał, dopóki ci wyraźnie nie pozwolę - dokończyła wskazując palcem prosto w kierunku minotaurzego nosa. Zaraz szybko odwróciła się w kierunku driady. Najwyraźniej nie dość szybko, gdyż właśnie w tym momencie Sinfee lądowała na Elemirze. Bogowie, za jakie przewiny ? Była tylko jedna, na całą grupę.
- A ty ! - elfy znów zesztywniały - Do stu młotów, uspokój się natychmiast - nie czekała jednak na reakcję młodej liściastej, najzwyczajniej w świecie chwytając ją za kaftan i w ten sposób zdejmując blondynkę z elfa.
- I nie ! Nikt nikomu nie będzie pomagał - tym razem krzyknęła na sugestie Groszek, ale słowa kierowane były do barbarzyńcy.
Uniesiona w powietrze driada jeszcze dobra chwilę machała nogami i wygrażała pięściami, zanim zorientowała się, kto ją trzyma. Dopiero wtedy Nem postawiła zawstydzoną Sinfee i podeszła do elfa. Elemir znów zaczął coś mówić, próbując wrócić do pionu. Nie zdążył. Kara i jego chwyciła za obszewki, unosząc biednego uszatego do poziomu swojego wzroku.
- I nikt nie będzie się mył - warknęła w jego stronę. Niestety przekaz mógł nie dotrzeć do elfiego umysłu. Elemir właśnie przestawał majtać nogami i zwiotczał przyduszony własnym kołnierzem, który kopytna niechcący zbyt mocno chwyciła.
- Ups - szepnęła widząc piorunujący efekt własnej interwencji - Faktycznie są delikatniejsi niż można by pomyśleć ... - szepnęła sama do siebie, podczas gdy oddział łuczników zamarł w przerażeniu.
- No nic - nie przejmując się specjalnie stanem elfiego dowódcy, chwyciła go wpół pod pachę, jak większy pakunek i z uśmiechem odezwała się do wszystkich obecnych, w szczególności do własnej ekipy - W drogę - wskazała ręką kierunek, w którym upatrywała by celu podróży.
- Ale nasze miasto jest w przeciwnym kier... - szepnął konspiracyjnie jeden z uszatych. Nie dokończył, gdyż kolega zakrył mu usta, sycząc na niego wymownie. Było jednak za późno, a centaur miał dobry słuch.
- Do Kryształowego Królestwa - nie zrażona dokończyła wypowiedź, obracając się na zadnich nogach, korygując kierunek.
Odział "walecznych inaczej" elfów ruszył powoli i niepewnie w ślad za dziwaczną grupą, w kierunku swojego miasta. Przyduszony dowódca dyndał smętnie i nieprzytomnie, kiwając kończynami w rytm centaurzych kroków.
- Średnio fajne te elfy. Myślałam, że będą milsze - mówiła, nie kierując słów do konkretnej osoby. Naprawdę liczyła, że zaprzyjaźni się z uszatymi, a ci byli dziwnie drażliwi i wyraźnie brakowało im odwagi. To prawda, że Nordyccy bracia, nie wypowiadali się o uszatych najlepiej, ale miała nadzieję, że się mylili. Zapowiadało się inaczej. Tylko co jeśli, Yrinjakis okaże się równie trudnym we współpracy ? Zadanie zapowiadało się coraz trudniej, a przy nim walka z pająkami zdawała się spacerkiem po rosie.
Nie wędrowali długo, gdy las zaczął się przerzedzać, a z pomiędzy gałęzi i pni, można było dostrzec rozbłyski światła. Najwyraźniej byli bliżej swojego celu, niż mogli przypuszczać.
ciąg dalszy Nemain: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=13&t=3322
W końcu nerwy pokojowo nastawionego centaura, puściły. Dlaczego to ona miała być najrozsądniejszą z całej ekipy. To chyba złośliwość Matki. Zawsze to Kara swoją porywczością i nieprzemyślanymi działaniami, utrudniała życie towarzyszom. Teraz to ona musiała opiekować się niepoważną i niedorosłą zgrają. Patrząc po swojej drużynie, nie mogła wykluczyć możliwości, że faktycznie była najstarsza, jedynie co do druida nie miała pewności, ale, żeby zaraz wszystkich na każdym kroku pilnować. Zdecydowanie było to przesadą ze strony pociągającej za sznurki Matki natury, którą Nem zdążyła już obwinić o dosłownie wszystko.
- Ty ! - ryknęła tak, że elfi zwiad mimowolnie przyjął pozycję na baczność, nie wiedząc do kogo skierowane były ekspresyjnie wypowiedziane słowa - Nikogo nie będziesz głaskał, dopóki ci wyraźnie nie pozwolę - dokończyła wskazując palcem prosto w kierunku minotaurzego nosa. Zaraz szybko odwróciła się w kierunku driady. Najwyraźniej nie dość szybko, gdyż właśnie w tym momencie Sinfee lądowała na Elemirze. Bogowie, za jakie przewiny ? Była tylko jedna, na całą grupę.
- A ty ! - elfy znów zesztywniały - Do stu młotów, uspokój się natychmiast - nie czekała jednak na reakcję młodej liściastej, najzwyczajniej w świecie chwytając ją za kaftan i w ten sposób zdejmując blondynkę z elfa.
- I nie ! Nikt nikomu nie będzie pomagał - tym razem krzyknęła na sugestie Groszek, ale słowa kierowane były do barbarzyńcy.
Uniesiona w powietrze driada jeszcze dobra chwilę machała nogami i wygrażała pięściami, zanim zorientowała się, kto ją trzyma. Dopiero wtedy Nem postawiła zawstydzoną Sinfee i podeszła do elfa. Elemir znów zaczął coś mówić, próbując wrócić do pionu. Nie zdążył. Kara i jego chwyciła za obszewki, unosząc biednego uszatego do poziomu swojego wzroku.
- I nikt nie będzie się mył - warknęła w jego stronę. Niestety przekaz mógł nie dotrzeć do elfiego umysłu. Elemir właśnie przestawał majtać nogami i zwiotczał przyduszony własnym kołnierzem, który kopytna niechcący zbyt mocno chwyciła.
- Ups - szepnęła widząc piorunujący efekt własnej interwencji - Faktycznie są delikatniejsi niż można by pomyśleć ... - szepnęła sama do siebie, podczas gdy oddział łuczników zamarł w przerażeniu.
- No nic - nie przejmując się specjalnie stanem elfiego dowódcy, chwyciła go wpół pod pachę, jak większy pakunek i z uśmiechem odezwała się do wszystkich obecnych, w szczególności do własnej ekipy - W drogę - wskazała ręką kierunek, w którym upatrywała by celu podróży.
- Ale nasze miasto jest w przeciwnym kier... - szepnął konspiracyjnie jeden z uszatych. Nie dokończył, gdyż kolega zakrył mu usta, sycząc na niego wymownie. Było jednak za późno, a centaur miał dobry słuch.
- Do Kryształowego Królestwa - nie zrażona dokończyła wypowiedź, obracając się na zadnich nogach, korygując kierunek.
Odział "walecznych inaczej" elfów ruszył powoli i niepewnie w ślad za dziwaczną grupą, w kierunku swojego miasta. Przyduszony dowódca dyndał smętnie i nieprzytomnie, kiwając kończynami w rytm centaurzych kroków.
- Średnio fajne te elfy. Myślałam, że będą milsze - mówiła, nie kierując słów do konkretnej osoby. Naprawdę liczyła, że zaprzyjaźni się z uszatymi, a ci byli dziwnie drażliwi i wyraźnie brakowało im odwagi. To prawda, że Nordyccy bracia, nie wypowiadali się o uszatych najlepiej, ale miała nadzieję, że się mylili. Zapowiadało się inaczej. Tylko co jeśli, Yrinjakis okaże się równie trudnym we współpracy ? Zadanie zapowiadało się coraz trudniej, a przy nim walka z pająkami zdawała się spacerkiem po rosie.
Nie wędrowali długo, gdy las zaczął się przerzedzać, a z pomiędzy gałęzi i pni, można było dostrzec rozbłyski światła. Najwyraźniej byli bliżej swojego celu, niż mogli przypuszczać.
ciąg dalszy Nemain: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=13&t=3322
-
- Błądzący po drugiej stronie
- Posty: 58
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Minotaur
- Profesje: Szaman , Wędrowiec , Łowca
Parzystokopytna ewidentnie miała jakieś problemy z refleksem. Znów dała się ubiec, tym razem driadzie. Gdy Sinfee przerwała oratorskie popisy Elemira druid opuścił wzniesione do ciosu ramię i wsparł się oburącz na kosturze. Patrzył, lecz nie wierzył własnym oczom. Stary szaman nie raz wspominał o chorobliwości i praktycznym zaniku mięśni wśród elfów, więc Agelatus nastawiał się, że wątłe toto będzie jak ludziki z trzciny. Teraz jednak z nieskrywanym zdziwieniem obserwował, jak przedstawiciel dumnej rasy leśnych elfów dostaje srogie wciury od drobniutkiej driady. Na to żadne wcześniejsze wykłady dawnego mentora nie mogły go przygotować. Mimo jednak tego zaskoczenia, jako zapalony zapaśnik z olbrzymim zainteresowaniem przyglądał się ich zmaganiom.
- Piękne obalenie siostro! – chrumknął z podziwem, gdy driada schwyciwszy elfa wpół wycięła mu nogi i sprowadziła do parteru. – Lej uszatego! – emocjonował się i komentował walkę. - Dosiad! Świetnie!
- Spokojnie – prychnął do Groszek próbującej z całych swych sił, lecz niestety bez wymiernych efektów poruszyć jego lewym uchem. – Dobrze jej idzie. Zobaczymy jak to się rozwinie. Za nos go złap! – głośniej charknął z podpowiedziami dla blondynki w trakcie konwersacji z wróżką.
Przednią zabawę przerwała centaurzyca. Odciągnęła na bok wojowniczą Sinfee, Agelatusowi pogroziła palcem, a na zieloną wróżkę nakrzyczała.
- Przyszła mama, koniec zabawy dzieci – mruknął pod nosem. – "Patrzcie, jaka zaborcza." – oddał się swoim przemyśleniom – "A niby ciągle wypomina Matce dlaczego to ona ma opiekować się tą całą niedorosłą zgrają."
Przyglądał się z pewnym rozbawieniem jak Nemain rozstawia wszystkich po kątach, po czym z głośnym westchnięciem ruszył, dobrowolnie plasując się jako zabezpieczenie tyłów, wspierając się na wielkiej gałęzi służącej mu za kostur. Jednak nie snuł się na końcu brygady samotnie. Sinfee, gdy tylko opuściło ją bojowe zapamiętanie, kręciła się wokół niego ciągle zagadując go piskliwym głosikiem.
- I jak? Fajnie? Fajnie było? Odważna jestem? Dzielna? Chociaż trochę? Dobrze walczyłam? Podobało Ci się? Co powiesz? Dałam mu do wiwatu? Ładnie go przewróciłam? Dostał za swoje, prawda? Jak myślisz? Wygrałam nie? Pokazałam mu gdzie raki zimują?
- „Uwolniłem bestię” – pomyślał, ale wcale nie w negatywnym znaczeniu. Zadawanie miliona retorycznych pytań to w oczywisty sposób nie był jego sposób świętowania zwycięstwa, ale akceptował to. Trudno bowiem wymagać, żeby niepozorna driada ryczała po stoczonej walce jak barbarzyńcy. Zdał sobie jednak sprawę, że musi coś powiedzieć, inaczej utonie w słowotoku malutkiej dziewczynki, którą emocje po ostatnich wydarzeniach po prostu rozsadzały. Zastanowił się chwilę i przemówił tym swoim głosem huczącym jak wystrzał okrętowej bombardy. - Dawno nie widziałem tak dobrej walki w zwarciu siostrzyczko.
Jakby wyczekiwała tych słów. Euforia zupełnie ją ogarnęła. Wszelki lęk ją opuścił. Wędrowała tuż obok niego, a za nic miała niebezpieczeństwo wpadnięcia pod wielkie czarne kopyto minotaura. Przestał jej przeszkadzać nawet ów osobliwy zapach. Hasała wokół szamana, dumna z siebie i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę szczęśliwa. Nuciła sobie jakąś skoczną melodię, do której podrygiwała i wirowała, co raz zalotnie smyrając przy tym swojego wielkiego brata burzą jasnych włosów. Jak wyraz zakłopotania czy wstydu na jej rumianych policzkach był zwyczajnie urzekający, tak obecnie promienny uśmiech dodawał naprawdę nieodpartego uroku jej młodej buźce. Śliczne dziewczę, nie ma co. Cieszył się razem z nią, ale niezbyt nachalnie pokazywał to światu przez swoją nieodmiennie ściągniętą jakby wściekłością byczą twarz.
Wędrowali, a minotaur rozkoszował się ciszą po niedawnej nawale słów Sinfee. Patrzył na kołyszący się przed nim zad przewodniczącej ich wyprawy - parzystokopytnej.
- Nemain… – poczekał chwilę czy się odwróci, czy nie. Odpowiedzi nie było, więc wydłużył krok i zrównał się z nią.
- Nemain, gniewasz się? – patrzył na jej twarz szukając tego fajowego uśmiechu, którym kiedyś na początku go uraczyła. Nie znalazł go niestety. Nieco się stropił, ale po chwili milczenia dodał – Jak mi pozwolisz, to mogę cię pogłaskać w ramach przeprosin. Buziaka obiecałem już wcześniej Groszek.
Po wędrującej kawalkadzie przemknął szmer zażenowania. Barbarzyńca jednak całkowicie przekonany o swojej atrakcyjności zatrzymał się, rozłożył szeroko ramiona i głośnym rykiem dokończył:
- No chyba dziewczyny, że się dogadacie jakoś. – Przeniósł spojrzenie z centaurzycy na wróżkę i z powrotem. – To która pierwsza?
- Ja! – wrzasnęła stojąca najbliżej Sinfee i rzuciła się na minotaura.
Widząc małą driadę niezdarnie starającą się wspinać po jego nodze w górę do byczego pyska przez myśl przemknęło mu, że mała blondynka z obrzydzenia, które jeszcze parę godzin temu żywiła wobec niego, teraz popadła chyba w drugą skrajność.
ciąg dalszy Agelatus: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=13&t=3322
- Piękne obalenie siostro! – chrumknął z podziwem, gdy driada schwyciwszy elfa wpół wycięła mu nogi i sprowadziła do parteru. – Lej uszatego! – emocjonował się i komentował walkę. - Dosiad! Świetnie!
- Spokojnie – prychnął do Groszek próbującej z całych swych sił, lecz niestety bez wymiernych efektów poruszyć jego lewym uchem. – Dobrze jej idzie. Zobaczymy jak to się rozwinie. Za nos go złap! – głośniej charknął z podpowiedziami dla blondynki w trakcie konwersacji z wróżką.
Przednią zabawę przerwała centaurzyca. Odciągnęła na bok wojowniczą Sinfee, Agelatusowi pogroziła palcem, a na zieloną wróżkę nakrzyczała.
- Przyszła mama, koniec zabawy dzieci – mruknął pod nosem. – "Patrzcie, jaka zaborcza." – oddał się swoim przemyśleniom – "A niby ciągle wypomina Matce dlaczego to ona ma opiekować się tą całą niedorosłą zgrają."
Przyglądał się z pewnym rozbawieniem jak Nemain rozstawia wszystkich po kątach, po czym z głośnym westchnięciem ruszył, dobrowolnie plasując się jako zabezpieczenie tyłów, wspierając się na wielkiej gałęzi służącej mu za kostur. Jednak nie snuł się na końcu brygady samotnie. Sinfee, gdy tylko opuściło ją bojowe zapamiętanie, kręciła się wokół niego ciągle zagadując go piskliwym głosikiem.
- I jak? Fajnie? Fajnie było? Odważna jestem? Dzielna? Chociaż trochę? Dobrze walczyłam? Podobało Ci się? Co powiesz? Dałam mu do wiwatu? Ładnie go przewróciłam? Dostał za swoje, prawda? Jak myślisz? Wygrałam nie? Pokazałam mu gdzie raki zimują?
- „Uwolniłem bestię” – pomyślał, ale wcale nie w negatywnym znaczeniu. Zadawanie miliona retorycznych pytań to w oczywisty sposób nie był jego sposób świętowania zwycięstwa, ale akceptował to. Trudno bowiem wymagać, żeby niepozorna driada ryczała po stoczonej walce jak barbarzyńcy. Zdał sobie jednak sprawę, że musi coś powiedzieć, inaczej utonie w słowotoku malutkiej dziewczynki, którą emocje po ostatnich wydarzeniach po prostu rozsadzały. Zastanowił się chwilę i przemówił tym swoim głosem huczącym jak wystrzał okrętowej bombardy. - Dawno nie widziałem tak dobrej walki w zwarciu siostrzyczko.
Jakby wyczekiwała tych słów. Euforia zupełnie ją ogarnęła. Wszelki lęk ją opuścił. Wędrowała tuż obok niego, a za nic miała niebezpieczeństwo wpadnięcia pod wielkie czarne kopyto minotaura. Przestał jej przeszkadzać nawet ów osobliwy zapach. Hasała wokół szamana, dumna z siebie i chyba pierwszy raz w życiu naprawdę szczęśliwa. Nuciła sobie jakąś skoczną melodię, do której podrygiwała i wirowała, co raz zalotnie smyrając przy tym swojego wielkiego brata burzą jasnych włosów. Jak wyraz zakłopotania czy wstydu na jej rumianych policzkach był zwyczajnie urzekający, tak obecnie promienny uśmiech dodawał naprawdę nieodpartego uroku jej młodej buźce. Śliczne dziewczę, nie ma co. Cieszył się razem z nią, ale niezbyt nachalnie pokazywał to światu przez swoją nieodmiennie ściągniętą jakby wściekłością byczą twarz.
Wędrowali, a minotaur rozkoszował się ciszą po niedawnej nawale słów Sinfee. Patrzył na kołyszący się przed nim zad przewodniczącej ich wyprawy - parzystokopytnej.
- Nemain… – poczekał chwilę czy się odwróci, czy nie. Odpowiedzi nie było, więc wydłużył krok i zrównał się z nią.
- Nemain, gniewasz się? – patrzył na jej twarz szukając tego fajowego uśmiechu, którym kiedyś na początku go uraczyła. Nie znalazł go niestety. Nieco się stropił, ale po chwili milczenia dodał – Jak mi pozwolisz, to mogę cię pogłaskać w ramach przeprosin. Buziaka obiecałem już wcześniej Groszek.
Po wędrującej kawalkadzie przemknął szmer zażenowania. Barbarzyńca jednak całkowicie przekonany o swojej atrakcyjności zatrzymał się, rozłożył szeroko ramiona i głośnym rykiem dokończył:
- No chyba dziewczyny, że się dogadacie jakoś. – Przeniósł spojrzenie z centaurzycy na wróżkę i z powrotem. – To która pierwsza?
- Ja! – wrzasnęła stojąca najbliżej Sinfee i rzuciła się na minotaura.
Widząc małą driadę niezdarnie starającą się wspinać po jego nodze w górę do byczego pyska przez myśl przemknęło mu, że mała blondynka z obrzydzenia, które jeszcze parę godzin temu żywiła wobec niego, teraz popadła chyba w drugą skrajność.
ciąg dalszy Agelatus: http://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f=13&t=3322
-
- Przybysz z Krainy Rzeczywistości
- Posty: 96
- Rejestracja: 8 lat temu
- Rasa: Wróżka
- Profesje: Opiekun
- Kontakt:
Uczucie Sinfee względem szamana było trudne do zdefiniowania. Driada byłą zafascynowana nowym znajomym. Wreszcie znalazła kogoś kto doskonale ją rozumiał, akceptował jej potrzeby, a przy tym potrafił odpowiedzieć na wszelkie dręczące łuczniczkę wątpliwości. Fakt że wyglądała jak diabeł, a cuchnął tak, że trawa więdła, coraz mniej jej przeszkadzał. Chociaż Agelatus wielokrotnie podkreślał swoją męskość, właśnie został przez Sinfee zdefiniowany jako najlepsza z sióstr. Taką do której warto się przywiązać, chociażby po to by czerpać z jej doświadczenia, siły energii i mądrości.
Driada, która na temat całowania nie miała żadnego pojęcia, zamiast zbliżyć się do pyska barbarzyńcy, pochyliła się nad jego uchem.
- Czym właściwie jest ta gospoda? – Wyszeptała Sinfee.
W tym czasie Groszek leciała obok Nemain. Centaur miała w sobie coś, co kazało pozostałym członkom tej dziwnej kompani słuchać jej poleceń. Najwyraźniej oddział elfów również poddał się urokowi Kopytnej, ponieważ podążał za nią bez słowa, choć oczywiście fakt, iż ta ostatnia miała w swoich rękach los ich dowódcy, nie pozostawał w tym przypadku bez znaczenia.
Im bardziej drużyna zbliżała się do miasta, tym szybciej topniał opór Elemira, który obecnie walczył już tylko o odzyskanie resztek godności, nie chcąc być widzianym w tak upokarzającej sytuacji, przez rzesze mieszkańców dumnego Kryształowego Króleswtwa.
- Proszę, nie musisz mnie nieść. Wprowadzę was do miasta tak jak nakazuje tego dobry obyczaj. – Skomlał przywódca elfów.
Skrzydlata, która nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego jak miasto, zaciekawiona pognała do przodu, zatrzymując się nagle, tak jakby trafiła na niewidzialną ścianę. Widok jaki miała przed sobą zapierał dech w piersiach. Uwagę wróżki przede wszystkim przyciągnęły olbrzymie drzewa. Groszek pierwszy raz miała okazję podziwiać tak okazałe rośliny, w porównaniu z którymi stary Sokownik wyglądał niczym niewielki krzaczek, a których żołędzie z korony drzewa, musiały spadać przez kilka dni, nim wreszcie rozbijały się o leśne poszycie. Przedziwne giganty mieniły się różnorodnymi kolorami swoich liści, tak jakby nie bardzo potrafiły zdecydować się jaka obecnie panuje pora roku. Cześć z nich była tak duża, iż mogła spokojnie przykryć Kopytną, a inne z kolei z trudem starczały jako posłanie dla wróżki.
Wszystko to przypominało Skrzydlatej olbrzymie mrowisko, do którego elfy naznosiły najdziwaczniejszych przedmiotów. Przede wszystkim kamienie. Masę kamieni. Głównie białych, chociaż znajdowały się wśród nich także te, o bardziej naturalnych barwach. Groszek rzadko kiedy skłonna była podziwiać wybitne działa stworzone przez inne rasy. Zwykła doceniać rzeczy pod kątem ich przydatności, a sprawy typu piękno, kunszt artystyczny, doskonale dobrane detale, harmonia, oryginalność i pomysłowość, niewiele dla niej znaczyły. Na przykład te dziury w kamieniach. Po co ktoś miałby robić otwór w skale, tylko w tym celu, aby za chwilę zatkać go kawałkiem drewna?
Równie absurdalny wydawał się pomysł żeby ktoś kto nie potrafi latać, budował swoje mieszkanie tak wysoko. Elfy musiały być niezwykle złośliwymi istotami, skoro uparcie wchodziły jeden drugiemu na głowę. Albo sięgały chmur, w obawie przed drapieżnikami równie wielkimi co ich rośliny. Najgorsze iż przez ten całych chaos i mnogość budowli, światło słoneczne nie było w stanie dotrzeć do każdego, który go potrzebował, przez co wszędzie paliły się lampy, pochodnie lub świece. Tylko przypadek musiał sprawić, że do tej pory mieszkańcy elfickiego mrowiska nie puścili z dymem swojej siedziby.
Mimo sceptycznego podejścia do podziwianego miasta, Groszek była zachwycona.
- Jarzębina na pewno tu jest. – Oznajmiła uradowana wróżka. - Ona uwielbia takie dziwactwa. Sama zresztą zwykła budować równie brzydkie rzeczy.
Wrózkowy portal do dalszej części
Driada, która na temat całowania nie miała żadnego pojęcia, zamiast zbliżyć się do pyska barbarzyńcy, pochyliła się nad jego uchem.
- Czym właściwie jest ta gospoda? – Wyszeptała Sinfee.
W tym czasie Groszek leciała obok Nemain. Centaur miała w sobie coś, co kazało pozostałym członkom tej dziwnej kompani słuchać jej poleceń. Najwyraźniej oddział elfów również poddał się urokowi Kopytnej, ponieważ podążał za nią bez słowa, choć oczywiście fakt, iż ta ostatnia miała w swoich rękach los ich dowódcy, nie pozostawał w tym przypadku bez znaczenia.
Im bardziej drużyna zbliżała się do miasta, tym szybciej topniał opór Elemira, który obecnie walczył już tylko o odzyskanie resztek godności, nie chcąc być widzianym w tak upokarzającej sytuacji, przez rzesze mieszkańców dumnego Kryształowego Króleswtwa.
- Proszę, nie musisz mnie nieść. Wprowadzę was do miasta tak jak nakazuje tego dobry obyczaj. – Skomlał przywódca elfów.
Skrzydlata, która nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego jak miasto, zaciekawiona pognała do przodu, zatrzymując się nagle, tak jakby trafiła na niewidzialną ścianę. Widok jaki miała przed sobą zapierał dech w piersiach. Uwagę wróżki przede wszystkim przyciągnęły olbrzymie drzewa. Groszek pierwszy raz miała okazję podziwiać tak okazałe rośliny, w porównaniu z którymi stary Sokownik wyglądał niczym niewielki krzaczek, a których żołędzie z korony drzewa, musiały spadać przez kilka dni, nim wreszcie rozbijały się o leśne poszycie. Przedziwne giganty mieniły się różnorodnymi kolorami swoich liści, tak jakby nie bardzo potrafiły zdecydować się jaka obecnie panuje pora roku. Cześć z nich była tak duża, iż mogła spokojnie przykryć Kopytną, a inne z kolei z trudem starczały jako posłanie dla wróżki.
Wszystko to przypominało Skrzydlatej olbrzymie mrowisko, do którego elfy naznosiły najdziwaczniejszych przedmiotów. Przede wszystkim kamienie. Masę kamieni. Głównie białych, chociaż znajdowały się wśród nich także te, o bardziej naturalnych barwach. Groszek rzadko kiedy skłonna była podziwiać wybitne działa stworzone przez inne rasy. Zwykła doceniać rzeczy pod kątem ich przydatności, a sprawy typu piękno, kunszt artystyczny, doskonale dobrane detale, harmonia, oryginalność i pomysłowość, niewiele dla niej znaczyły. Na przykład te dziury w kamieniach. Po co ktoś miałby robić otwór w skale, tylko w tym celu, aby za chwilę zatkać go kawałkiem drewna?
Równie absurdalny wydawał się pomysł żeby ktoś kto nie potrafi latać, budował swoje mieszkanie tak wysoko. Elfy musiały być niezwykle złośliwymi istotami, skoro uparcie wchodziły jeden drugiemu na głowę. Albo sięgały chmur, w obawie przed drapieżnikami równie wielkimi co ich rośliny. Najgorsze iż przez ten całych chaos i mnogość budowli, światło słoneczne nie było w stanie dotrzeć do każdego, który go potrzebował, przez co wszędzie paliły się lampy, pochodnie lub świece. Tylko przypadek musiał sprawić, że do tej pory mieszkańcy elfickiego mrowiska nie puścili z dymem swojej siedziby.
Mimo sceptycznego podejścia do podziwianego miasta, Groszek była zachwycona.
- Jarzębina na pewno tu jest. – Oznajmiła uradowana wróżka. - Ona uwielbia takie dziwactwa. Sama zresztą zwykła budować równie brzydkie rzeczy.
Wrózkowy portal do dalszej części
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości