Wiktor Galanti pochodzi z Rododendronii. Jego rodzina miała tam dom, a ojciec służył w straży broniącej kraju przed potworami z północy, matka zaś nie pracowała - zajmowała się licznym potomstwem, bo oprócz Wiktora mieli oni jeszcze piątkę dzieci, trzy córki i dwóch chłopców. Wiktor był najstarszy. Choć byli wielodzietną rodziną, dobrze im się powodziło i mogli sobie pozwolić na pewne zbytki - na przykład na planowanie przyszłości najstarszego syna w akademii magicznej, gdy okazało się, że ten jak wszyscy w męskiej linii Galantich przejawia pewne talenty. Nie była to co prawda przyszłość typowa dla mieszkańców tego kraju, który z magią miał raczej niewiele wspólnego, a wszyscy jego dziadkowie i pradziadkowie wykorzystywali ten talent raczej jako zwiadowcy, lecz z drugiej strony było to też coś, co doskonale pasowało Wiktorowi, który był przy tym bardzo bystrym dzieckiem… Zdecydowali się więc zaryzykować, z zastrzeżeniem, że podczas wizyt w domu syn nie będzie mógł praktykować swojej sztuki. Tak w każdym razie wymyślili dorośli, a Wiktor - cóż mógł powiedzieć, był tylko dzieckiem i nie wybiegał myślami aż tak daleko. Szkoła na razie ograniczała się dla niego do nauki pisania, czytania, arytmetyki i rozpoznawania liści najpopularniejszych drzew. A ustalenia o jego dalszym wykształceniu toczyły się nad jego głową, choć wbrew pozorom dość szybko przestał być takim całkowicie niewinnym dzieckiem, a stał się dzieckiem dojrzałym - jakżeby inaczej, skoro był najstarszym chłopcem, więc często pomagał matce w opiece nad młodszym rodzeństwem i w dbaniu o dom? Noszenie zakupów, drewna, mycie garów - to proste zadania, które taki dzieciak mógł wykonywać. To poczucie obowiązku w połączeniu z nieśmiałością zaowocowało samodzielnością, która nie do końca miała zdrowe podstawy, gdyż Wiktor nie prosił o pomoc przez to, że był ambitny, ale przez to, że nie chciał być dla nikogo ciężarem. Szczególnie w tym roku tuż przed pójściem do akademii magicznej, gdy nagle stał się kimś na kształt pana domu…
Ojciec Wiktora zginął na służbie - ponoć jak bohater. Jego ciało udało się sprowadzić do miasta, miał więc godny pogrzeb. Pośmiertnie został awansowany, więc rodzina dostała całkiem przyzwoitą rentę, ale to i tak nie było to samo co normalna wypłata i obecność ojca w domu… To było ciężkie kilka miesięcy, podczas których na dodatek przez moment wątpliwe było czy Wiktor faktycznie wyjedzie do akademii… Całe szczęście jednak rodzina z obu stron okazała wsparcie wdowie z wianuszkiem sierot i nawet jeśli nie materialnie, to byli w stanie jej pomóc, a Wiktora wysłano na nauki, napominając go, że musi się bardzo pilnie uczyć, by przynieść dumę matce i nieżyjącemu już ojcu, by się przed Panem nie musiał za niego wstydzić…
Pierwszy rok w szkole był dość dobry dla Wiktora – jeszcze nikt nie pokazywał im na poważnie magii, zajęcia były raczej teoretyczne, a jeśli już przechodzono do praktyki, były to zajęcia wprowadzające, pokazujące szerokie spektrum możliwości poszczególnych dziedzin i technik. Galanti był pilny, a jego notatki były zawsze skrupulatne i schludne, nie miał problemów z zaliczeniem egzaminów na koniec pierwszego roku – nawet udało mu się zdobyć jakieś stypendium, na co od początku ciężko pracował, by łatwiej utrzymać się na studiach i trochę odciążyć rodzinę. Gorszy był jednak drugi – ten, w którym w końcu zaczęli czarować. Wiktor, który z początku był studentem bardzo obiecującym, mocno się opuścił. Choć jego starań nie można było podważać, a z teorii nadal zbierał doskonałe noty, z praktyką wyraźnie sobie nie radził. To rodziło w nim frustrację, lecz nie znajdował dla niej ujścia – przyzwyczajony, by radzić sobie samemu, spędzał bezsensowne godziny na próbach odnalezienia odpowiedniej dla siebie techniki i podciągnięcia się w niej… Ale gdyby nie pomoc Gavina, jego współlokatora, pewnie nigdy by mu się to nie udało. W sumie Wiktor nie był pewny czy starszy kolega był świadomy jego kłopotów, czy dopiero gdy Galanti w akcie desperacji wylał z siebie swoje kłopoty i żale, ten dowiedział się w czym rzecz – liczyło się to, że zaproponował mu pomoc, szczerze i bezinteresownie. Wiktor trochę się wzbraniał – wydawało mu się, że to problem tkwiący w nim i sam musi to rozpracować. W połowie miał rację. Podczas kilku sesji z Gavinem dowiedział się, że jego największy potencjał kryje się w mocach, co nie było zaskakujące zważywszy, że była to najpopularniejsza wśród uczniów technika. Gav jednak dostrzegł główną przyczynę niepowodzeń kolegi – Galanti był zbyt nieśmiały. Podświadomie sabotował własne starania, by w czarach nie eksponować swoich uczuć. Wieczorami, które były bardziej przegadane niż skupione na ćwiczeniach, pomógł mu się otworzyć i choć pierwszy semestr Wiktor zdał na ocenach raczej miernych, w drugim wyszedł już na prostą. Niestety, przez kiepski start nie udało mu się przedłużyć stypendium, ale i tak cieszył się, że się utrzymał. No a Gavin, który do tej pory był dla niego raczej zwykłym kumplem, stał się przyjacielem na wiele najbliższych lat.
Na trzecim roku, po zimowej przerwie międzysemestralnej, Wiktor wrócił z nowiną – jego matka ponownie wychodziła za mąż. Nowym wybrankiem był kolega z oddziału ojca, który po jego śmierci przychodził wesprzeć wdowę z piątką dzieci (Wiktor jakoś się już w tym rozrachunku nie liczył). Galanti wbrew pozorom przyjął dobrze tę nowinę, choć jako jedyny nie zgodził się przyjąć nowego nazwiska – tłumaczył, że jest już zbyt dorosły, by udawać dziecko tamtego… Było to trochę śmieszne zważywszy, że słowa te wypowiadał nastolatek, ale ojczym przyjął tę decyzję w sumie z zadowoleniem. Wbrew pozorom ich stosunki były dobre, bo może ojczym nigdy nie zastąpił Wiktorowi ojca i sprawił, że ten mimo wszystko szybciej odsunął się od rodziny, ale nigdy nie było między nimi zazdrości ani waśni. A był to mężczyzna dobry, który dbał o matkę i rodzeństwo, więc Wiktor nawet nie miał o co drzeć z nim kotów. Na ślubie, który odbył się latem tego samego roku, najstarszy Galanti był nawet drużbą nowego pana rodziny.
Kolejne lata w szkole mijały bez szczególnych przygód, choć wtedy prawie każdy dzień wydawał się ekscytujący. Między lekcjami a nauką Wiktor spędzał całe godziny z Gavinem – od tamtego pamiętnego drugiego roku stali się prawdziwie najlepszymi przyjaciółmi, choć w którymś momencie pojawiły się złośliwe plotki, jakoby Grimshaw miał pokazywać się z Galantim tylko po to, by lepiej wypadać na jego tle. Cóż, była to obserwacja słuszna jeśli chodzi o prym, ale niesłuszna jeśli chodzi o intencje – ci dwaj naprawdę się przyjaźnili, choć starszy chłopak we wszystkim przewyższał młodszego. Znacznie lepiej się uczył, był bardziej urodziwy, zyskiwał sympatię innych uczniów i nauczycieli. Wiktor zaś był nastolatkiem jakich wielu – z problemami z cerą, mutacją, za długimi kończynami, samooceną i przez to też nieśmiałością. Zawsze troszkę w cieniu. Ale nie przeszkadzało mu to – lubili się z Gavinem mimo tej dysproporcji, dzielili się swoimi sekretami, pomagali wzajemnie w nauce. To Wiktor pierwszy dowiedział się o ukochanej przyjaciela i przez cały czas trwania tego związku krył go, gdy udawał się na potajemne schadzki, nawet jeśli nowa wybranka nie do końca przypadła mu do gustu (choć nigdy się nie poznali!). Czasami wspierał przyjaciela w jego zalotach i podpowiadał jak zaimponować ukochanej, czasami zaś ganił go za ten związek, często powtarzając wtedy, że mógł wybrać sobie kogoś ze szkoły albo chociaż miasta, a nie jakąś podejrzaną syrenę. Gavin był jednak zakochany po uszy i słuchał tylko tych rad przyjaciela, które były mu na rękę. Cóż, Wiktor nie zamierzał go odwodzić na siłę.
Zaś życie uczuciowe Galantiego w czasach szkolnych było raczej skromne – bardzo skupiał się na nauce, by podtrzymać stypendium i móc się utrzymać, a osiągnięcie dobrych wyników przychodziło mu znacznie trudniej niż Grimshawowi, wymagało więcej pracy. Poza tym nie był specjalnie popularny wśród dziewczyn. Raz zdarzyła mu się jakaś, która poszła z nim na kilka randek, ale to nie wyszło i szybko umarło śmiercią naturalną – Wiktor znowu skupił się na nauce, a jedyny kontakt z wyższymi uczuciami miał wtedy, gdy Gavin mu się zwierzał, czego on bardzo pilnie słuchał. Był wsparciem dla przyjaciela przez cały czas, nawet wtedy – a może szczególnie wtedy - gdy w dzień Wielkiego Balu na zakończenie roku Gavin przyszedł załamany i oświadczył, że jego ukochana zniknęła. Wtedy nie było ważne, że Wiktor miał iść na ten bal z jakąś partnerką, że był umówiony – przyjaciel był ważniejszy niż jakaś tam dziewczyna. Galanti szybko zorganizował kilka butelek alkoholu i chusteczki, po czym wywlókł Gavina w najdalszy zakątek uczelnianego ogrodu, gdzie nikt nie mógł ich znaleźć ani usłyszeć. Tam przesiedzieli całą noc, pijąc i rozmawiając. Wiktor dał przyjacielowi wylać wszelkie żale, frustracje i rozpacz, wtórował mu, wspierał albo stawiał do pionu, w zależności od potrzeby chwili. Upili się wtedy jak niegodni – Gav był wiotki jak mokra ścierka, gdy Wiktor nad ranem zaczął go holować do sypialni. Gdy w końcu dotarli, a Galanti w końcu posadził przyjaciela na jego łóżku, ten po pijacku go przytulił i zaczął wylewnie dziękować. To w połączeniu z wielką ilością alkoholu pchnęło młodszego maga do pewnego wyznania – tamta syrena go zostawiła, nie była go godna, ale on był przy nim cały czas, on go by nigdy tak nie zostawił, zawsze mogliby na siebie liczyć, on… Ale nim doszedł do meritum, Gavin już zasnął. Więc niech tak zostanie.
Później ich drogi się rozeszły – Gavin opuścił szkołę i zajął się swoim dorosłym życiem, Wiktor zaś jeszcze rok spędził w akademii. Skończył ją z naprawdę dobrym wynikiem – w toku nauki dość szybko ujawniła się jego szczególna wrażliwość na energię magiczną, co pozwoliło mu odpowiednio się ukierunkować, wybrać dziedziny i nauki pokrewne. Gdy skończył szkołę, nie miał większego problemu by znaleźć sobie zajęcie – nawet tak prozaiczne jak tworzenie map źródeł. Zresztą i to może być ciekawe, jeśli nie jest to mapa pod jakąś posiadłość blisko miasta, a taka rysowana na potrzeby badań gdzieś w dziczy albo ruinach… Wiktor pewnie przez ostatnie lata nieraz żałował, że tak pociągały go te trudniejsze zlecenia – gdyby brał proste roboty w cywilizowanych rejonach, może nic by się nie zmieniło. A w każdym razie nie aż tak… drastycznie.
Tamta wyprawa była wyprawą badawczą z uniwersytetu – eksplorowano ruiny zamku i podzamcza położonego w górach Fellarionu. Miejsce było mocno przesycone bardzo niejednorodną magią – szukano przyczyny tego zjawiska. Wiktora zatrudniono w roli magicznego kartografa, jednego z wielu w tej grupie. Praca była wymagająca, bo warunki w górach były już dość surowe, ale poza tym było bezpiecznie – w tej okolicy nie grasowali bandyci ani dzikie bestie, więc obstawa ekspedycji była minimalna. Może to było przyczyną zniknięcia Wiktora… A może po prostu nie dało się tego uniknąć.
Ruiny nie były zamieszkałe, co nie zmienia faktu, że ktoś tam był. Obserwował ich wiele godzin, bawiąc się myślą, że są tak błogo nieświadomi obecności intruza. Pierwszą i zaraz ostatnią osobą, która natknęła się na wroga, był Galanti, który z samego rana, zaraz po śniadaniu, udał się na obrzeża ruin, by podjąć pracę tam, gdzie poprzedniego dnia ją zakończył. Ona zaś już tam na niego czekała - poprzedniego dnia widziała, że z nim będzie miała największe szanse, bo był sam, daleko od reszty i nie wyglądał na groźnego. Nie zamierzała się kryć, ale i tak była zaskoczona, że Wiktor tak szybko ją wyczuł - nie sprawiał wrażenia utalentowanego maga. On zaś poznał jej aurę nim pojawiła się w zasięgu wzroku i od razu poczuł, że ma do czynienia z wampirem. Stanął do walki, by się bronić… Ale na niewiele się to zdało. Choć w walce wybitnie się wykazał i nieumarła miała spory problem, by go sięgnąć, nie był tak silny jak ona i w końcu przegrał z wycieńczenia - jeszcze czołgając się w stronę obozu wyciągnął w jej stronę rękę, z której sypnął się snop energetycznych iskier, po czym cały zwiotczał, oczy uciekły mu w tył czaszki i stracił przytomność z magicznego wyczerpania. A gdy jego współpracownicy dotarli na miejsce, nie znaleźli ani napastnika, ani Wiktora - rozpłynęli się w powietrzu.
Euridice Sellion - tak nazywała się wampirzyca, która porwała Galantiego. Nie planowała tego. Zamierzała tylko zapolować dla rozrywki i posilić się, ale zaimponowała jej determinacja, z jaką walczyła jej ofiara i to, że tak naprawdę był dość silny, choć nie sprawiał takiego wrażenia. Dlatego tak jak wcześniej polowała na niego tylko dla kaprysu, tak później również go sobie przywłaszczyła dla kaprysu. Przywłaszczyła i przemieniła - uznała, że będzie dobrym, przydatnym podwładnym, choć wtedy jeszcze nie wiedziała o jego wrażliwości na magię, widziała w nim tylko maga z dziedziny energii i siły. Im jednak więcej o nim wiedziała tym bardziej zadowolona była z tego, że go sobie wzięła i uważała, że również on nie ma prawa by narzekać, bo dzięki przemianie zyskał siłę, urodę, długowieczność i wiele innych zalet… Wiktor jednak nie podzielał jej zdania, choć z czasem był w stanie zgodzić z wieloma jej argumentami. Tylko problem polegał na tym, że on nie był drapieżnikiem i nie wyobrażał sobie bycia nim. Minęło jednak parę lat, a i to przełamał. Jakoś musiał żyć, bo na zakończenie tego żywota był zbyt wielkim tchórzem. A z czasem sam siebie zdołał przekonać, że to nie jest złe życie. Gdy nie sprzeciwiał się Euridice, ta dobrze go traktowała, choć był bardzo młodym członkiem jej rodziny i nawet gdy dawała mu coś do roboty, stanowił raczej wsparcie niż głównego wykonawcę. Oczywiście nie trzeba tłumaczyć, że misje, które mu zlecała, nie były do końca legalne. Euridice lubiła magiczne bibelot - kolekcjonowała je, handlowała nimi i nie znosiła myśli, że czegoś może nie mieć. Czasami więc przedmiot trzeba było ukraść albo kogoś przekupić… Albo nawet kogoś zabić. A jak osiągnąć to, by młody podwładny w takich sytuacjach nie nawalił? Cóż, najprościej magią. Niewinne zaklęcie namierzające ukryte pod postacią tatuażu, dzięki któremu Euridice zawsze wie gdzie kręci się Wiktor. Nie ucieknie, nie schowa się - ona zawsze go znajdzie, nawet na drugiej stronie Łuski. Z drugiej jednak strony gdy on wpadnie w tarapaty, ona również go odnajdzie i pośpieszy z pomocą. Tak to działa - gdy on jest grzeczny, ona jest miła. I naprawdę opłaca mu się być z nią w dobrych układach - utrzymuje go, uczy, wyciąga z kłopotów. Tylko… To taka trochę złota klatka. Na dodatek to wszystko ma swoją cenę, o której już była mowa.