W jednym z małych miasteczek mimo ogromnego skwaru, dzień mija jak zawsze. Pełno osób przewija się przez targ, gdzie można nabyć świeżą żywność. To właśnie w ten dzień młody mężczyzna przedziera się ze swoim wierzchowcem, starając się przejść na drugi koniec. Gdy w końcu natrafił na bardziej otwartą przestrzeń, wsiadł na towarzysza. Chciał pociągnąć już za lejce, ale usłyszał znany mu głos:
-Och witaj. Czyżbyś przyjechał odwiedzić swoje rodzinne strony? – zapytał z szczerym uśmiechem starszy pan.
Przybyły uśmiechnął się i przytaknął krótkim stwierdzeniem. Jego wampirze kły nie zrobiły większego wrażenia na człowieku. Chwilę później pociągnął za lejce i jedyne co po nim zostało to kurz. Niecałe pięć minut później na horyzoncie ujrzał swoją rodzinną rezydencje. Ludzie, który zapuszczali się w te okolice, bez wątpienia byli zachwyceni pięknem jej architektury. Mężczyzna zszedł z konia i zdziwił się, że nikt nie przyszedł go przywitać. Przywiązał go do najbliższego drzewa, po czym przekroczył próg rezydencji. W środku oprócz wszechogarniającego dobrobytu, nie zastał nikogo.
-Ech.. Co z wami jest? Po tylu latach przyjeżdżam w odwiedziny, a wy nawet palcem nie kiwniecie?! – choć w głębi zaniepokoił się.
Przeszedł się w ciszy przez większość posiadłości, a gdy wszedł do jednego pokoi, uśmiech zagościł na jego twarzy. W tym momencie wyjął miecz i wbił go w pół-żywą osobę, leżącą na ziemi. Następnie chwycił ofiarę i wypił z niej całą krew. Domyślił się co mogło zajść podczas jego nieobecności, więc zostawił pokój siostry na sam koniec. Wchodząc pewnym krokiem do jej pokoju, powiedział:
-Co tam słychać Lunari? Stęskniłaś się za starszym braciszkiem? – nie dostał żadnej odpowiedzi.
Podszedł do łóżka, gdzie leży brudna od krwi dziewczyna. Spojrzał na nią ze zdziwieniem, po czym podszedł do stolika, na którym znajduje się gruby notatnik. Otworzył pierwszą stronę i przeczytał trzy zdania, które widnieją na niej:
,,Skoro wzięłaś ten notatnik w swoje ręce, oznacza to że poniosłam ogromną klęskę i straciłam większość swojej pamięci. Nie zamierzam dochodzić połowy swojego życia, jaka byłam przed tym wydarzeniem, dlatego spisałam wszystko w tym pamiętniku. Na razie wiedz, że jesteś mną i nazywasz się Lunari[…]’’
-Hmm… Więc planowałaś to już od dłuższego czasu, no nieźle. Domyślam się, że nie jesteś teraz w stanie poruszyć czymkolwiek. Ciekaw jestem czy dużo się spóźniłem, może gdybym się pospieszył, zdążyłbym na przedstawienie. No cóż… Pozwól, że chociaż poczytam jak to wszystko wygląda z twojej perspektywy. -spoglądając na ogrom tych wszystkich notatek zaczął czytać to, co najbardziej go interesuje.
,,Przyszłam na świat w tej rezydencji jako drugie dziecko, dwieście trzydzieści pięć lat. Ze względu na wysoko tytułowaną rodzinę, nazywam się Lunari Brienus Andrene von Widrten. Nie jestem w stanie przewidzieć w jakim stopniu twoja pamięć została oczyszczona, ale musisz wiedzieć , że jestem wampirem. Oznacz to, że […]’’
-No, no siostrzyczko. – zaczął kartkować opis, na czym właściwie polega bycie wampirem - Przygotowałaś się na najgorsze. – spojrzał na leżącą dziewczynę - Miałem w zamiarze podejść do ciebie i w jakikolwiek sposób pomóc, ale druga taka okazja się nie zdarzy. Przykro mi, będziesz musiała poczekać.
,,[…]Odbiegłam nieco od tematu… W każdym bądź razie jeszcze przed narodzinami, moi rodzice postanowili odbiec od wampirzej tradycji i osiedli się w tym domu, którzy sami wybudowali. Ich wyjątkowość polega na tym, że chcieli żyć w zgodzie z ludźmi, mimo wszystko moja rodzina nie wykluczyła ich z naszego kręgu. Stało się to dzięki umowie mojego ojca z dziadkiem, na mocy której pierwsze dziecko miało zostać wychowane zgodnie z tradycjami. Pech chciał, że urodziłam się jako druga. Jeszcze przed moimi narodzinami rodzice postanowili, że wydadzą mnie za ludzkiego mężczyznę. Przez tą jakże egoistyczną postawę od najmłodszych lat wtłaczali mi swoją łagodną naturę i miłość do ludzi. Było to dla mnie niepojęte, że nie zapytali mnie o zdanie, w dodatku do pewnego okresu mojego życia żadnego nie widziałam na oczy. Byłam zbyt słaba, abym mogła wyjść na zewnątrz, gdzie za dnia górowało słońce. Aby być w jakimkolwiek znaczeniu bliżej ludzi, musiałam godzinami uczyć się o ich zwyczajach, rytuałach, świętach, ubiorze - wszystko zależało od zachcianek mojego ojca, który co chwila przynosił mi nowe książki do studiowania. Nie mam pojęcia czemu to robili, być może sądzili, że przeciągnę tą ich nową, a zarazem dziwną tradycję?
Jedynie wieczorami mogłam wychodzić na zewnątrz, dlatego to był mój wolny czas. Gdy byłam mała, matka uważała, że nie jestem jeszcze gotowa do konfrontacji z ludźmi, więc obszar mojej wolności ograniczał się do ogromnego ogrodu przed rezydencją. Wiele razy spoglądałam na jasne światło, które świeciło z oddalonej wioski i zastanawiałam się jacy ludzie są naprawdę. W moich samotnych rozmyślaniach towarzyszył mi blask księżyca, który koił moje serce. Przez jego towarzystwo rodzice z czasem zaczęli nazywać mnie Lunari.
Od tamtej pory mój wolny czas spędzałam na zgłębianiu wiedzy i potajemnych spotkaniach z bratem, dziadkiem - sporadycznie z członkami mojej rodziny. Na własne życzenie zaczęłam uczyć się jak zostać prawdziwym wampirem. Z czasem zaczęło to odnosić sukces, nabrałam odpowiednich manier. Nauczyłam się przeróżnych rzeczy od jazdy konnej do walki wręcz. Dopracowałam moje zdolności magiczne, jak również sprawnie posługiwać się mieczem, który zgodnie z tradycją dostałam od ojca, niedługo po tym gdy po raz pierwszy w pełnie spotkałam się z bratem. Wbrew pozorom mój ojciec uczył mnie od najmłodszych lat, jak posługiwać się swoistymi zdolnościami wampira, ale nie dla własnej przyjemności, lecz w obronie słabszych. Najtrudniejsze wyzwanie miałam przed sobą, gdy jednego razu moi rodzice poinformowali mnie o wyjściu do wioski. Odbyło się to za dnia, dzięki medalionowi, który chroni mnie do dziś przed promieniami słonecznymi. Pech chciał, że wcześniej nie byłam na polowaniu i ludzie nadal pozostawali dla mnie zagadką. Jedyne co mogłam powiedzieć, to fakt że ich krew smakowała nieziemsko – żyjąc w zgodzie z ludźmi, moi rodzice oprócz krwi zwierząt, odżywali mnie tymi, którzy i tak mieli zostać straceni. Wracając… Gdy znalazłam się w wiosce, moje zmysły oszalały. Czułam ogromną suchość w gardle, która nasilała się, gdy spoglądałam na pulsujące naczynia krwionośne moich domniemanych przyjaciół.
Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, ale w to miejsce pojawił się kolejny problem. Rodzice zaczęli wprowadzać w mój jadłospis ludzkie jedzenie. Nie jestem w stanie wytłumaczyć jak mogło sprawiać im to przyjemność – po pewnym czasie zawsze zwracałam wszystko i czułam się okropnie. Z czasem ich pasja ludźmi zrobiła się niebezpieczna dla mnie – okropne, ludzkie jedzenie zastąpiło mi większość posiłków. Zgodnie z oczekiwaniami moja skóra powoli się wysuszała, a sama traciłam siły. Przełom nastąpił podczas jednej z podróży z moim bratem i dziadkiem. Po drodze napotkaliśmy elfa, którego postanowiliśmy ominąć -tej nocy mieliśmy inny cel niż polowanie na elfy. On miał za to inne zamiary względem nas. Bez chwili zastanowienia rzucił się w naszą stronę i stoczył walkę z dziadkiem. Wynik starcia był jednak niespodziewany – mój krewny poległ. Nie zrobiło to na nas większego wrażenia i staliśmy przygotowani do ewentualnej walki. Mężczyzna spojrzał na nas mądrym wzrokiem i ostatecznie zostawił nas w spokoju. Nie mogąc pohamować żądzy krwi dopadłam do martwego ciała i zaczęłam pić krew wraz z bratem. Tak wielki zastrzyk energii i małe racje żywnościowe uodporniły mnie w pewnym stopniu na ciągłe dostarczanie pokarmu do mojego organizmu. Od tamtego incydentu to mój brat uczył mnie wielu rzeczy- właściwie dopóki nie opuścił domu. Z czasem zaczęłam się nudzić zarówno nocnymi polowaniami, jak również tym zwyczajnym życiem. Słuchając dzień w dzień entuzjastycznych opowieści mojego narzeczonego, zrodziła mi się pewna myśl, aby urozmaicić nieco własne życie. W tym celu wykorzystałam narzeczonego, dzięki umiejętności hipnozy. Dzięki zorganizowanemu planowi pod osłoną nocy zakradałam się do cudzych mieszkań i zaczęłam praktykować coś, co sprawia mi do dziś wielką przyjemność – tortury. Mój zahipnotyzowany narzeczony zawsze dopilnował, aby sprawa nie wyszła na jaw – osobiście palił domy po całym zajściu, po czym wtapiał się w tłum panikujących ludzi. Ile ubawu miałam z tego wszystkiego, zwłaszcza gdy zaczęli podejrzewać siebie nawzajem, a później rodziców. W końcu uznali zbieg wydarzeń za sprawkę seryjnego mordercy, który działa raz na dłuższy okres czasu – w końcu nie mogłam sobie pozwolić na szybką stratę własnego pożywienia.
W tym jakże obszernym opisie mojego niebyt długiego życia jako wampir, dochodzę do sytuacji, w której obecnie się znajduje. Grasowanie mordercy zapoczątkowało dyżury naszej trójki, aby w końcu schwytać sprawcę. Dzisiejszej nocy czuje się wystarczająco silna, abym mogła wprowadzić mój ostatni etap planu, a mianowicie bunt. Nie zamierzam do końca swojego długiego życia służyć ludziom, więc muszę wyzwolić się spod władzy moich rodziców. Oczywiście tylko jedna opcja wchodzi w grę – zabójstwo. Pisząc ten fragment, stoję nad martwym ciałem matki i oczekuje powrotu mojego ojca. To właśnie przez niego spisuje moje wspomnienia z obawy, że nie wszystko pójdzie po mojej myśli. Nasza rodzina posiada wiele wspaniałych artefaktów, przedmiotów, które są niezwykle przydatne w walce. W jego opiece znajdują się w większości medaliony, na których mi ogromnie zależy, ale tylko on wie gdzie są schowane. Ten, który budzi we mnie zgrozę, to ten z którym się nie rozstaje - ma bowiem moc odbierania pamięci. Wielokrotnie widziałam jak nieustraszeni herosi w środku walki nagle zapominali większość umiejętności, które były godne pochwały. W taki prosty sposób użytkowania przedmiotu, mój ojciec wygrywał walki. Nie mam pojęcia co się stanie, gdy znajdę się w zasięgu jego rażenia, dlatego nie mogłam narazić się na większą stratę pamięci. Czytając wiele książek napotkałam na pewien rytuał, który z pewnością pozwoli mi odpowiednio osłabić medalion. Nigdy nie przeprowadzałam rytuałów na czymś, ale jestem pełna nadziei, że uda mi się.’’ - Lunari Brienus Andrene von Widrten
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem i odłożył pamiętnik, na miejsce. Podszedł do łóżka, na którym znajduje się siostra, przyjrzał się jej dokładnie i rzekł:
-Jesteś tak słaba, nawet nie jesteś w stanie przerwać przymusowego snu, ale twój braciszek zaraz coś na to zaradzi.
Przeciął nas swojej ręce dość widoczne naczynie mieczem. Otworzył jej usta i nakierował rękę tak, aby spływająca krew trafiała bezpośrednio w cel. Niedługo później rany zaczęły się jej zagajać , a dziewczyna przebudziła się. Spojrzała na stolik, na którym siedzi mężczyzna.
-Witaj siostrzyczko. – uśmiechnął się – Ciekawie się czytało twoje wypociny. – dziewczyna chciała się na niego rzucić, ale jest zbyt słaba – Tak dziękujesz swojemu wybawcy? Chyba przeceniłaś swoje możliwości, walcząc z ojcem. – w ciszy wpatrywał się w milczącą Lunari – Twój wzrok ewidentnie mówi mi, że pamiętasz doskonale wszystko. Chyba twój plan się powiódł, gratulacje. Wszystko pięknie i ładnie, ale zastanawia mnie, czemu ani razu nie wspomniałaś o moim imieniu w całej historii? Czyż nie jestem twoim kochanym braciszkiem?
-Phi.. – dziewczyna podniosła się i usiadła na łóżku – Tak beznadziejnego imienia nawet po śmieci bym nie zapomniała. Jak widzisz nie masz już do czego wracać, więc możesz zabierać swoje cztery litery.
-Jaka zgryźliwa się zrobiłaś. W porządku, pewnie musisz dojść do siebie. – podszedł do okna i je otworzył – Mam nadzieje, że następnym razem przywitasz cieplej swojego starszego braciszka. – zaśmiał się niecnie i wyskoczył.
Lunari wkurzona bezsilnością w obecnym stanie, powoli wstała z łóżka. Spojrzała z obrzydzeniem na swoje brudne ciuchy, chwyciła miecz i zeszła na parter. Gdy zaszła do odpowiedniego pokoju, wydała z siebie krzyk wściekłości. Zorientowała się, że została podwójnie splamiona –raz przez bycie na łasce brata, teraz przez uprzedzenie w dobiciu ojca. Gdy doprowadziła się do porządku, przypomniała sobie o walce z ojcem. Zniszczyła medalion, a niedługo przed agonią ojca, ten dzięki telekinezie przywołał do siebie cztery przedmioty i jednym sprawnym zamachnięciem wyrzucił przez okna w cztery różne strony. Siła telekinezy była na tyle ogromna, że w pokoju skruszyły się wszystkie szyby. Niestety nie oszczędziło to również jej własnego medalionu - niegdyś chroniący ją przed promieniami słonecznymi, teraz lekko pęknięty, przez co nie sprawuje tak dobrze swojej funkcji. Lunari zdaje sobie sprawę, że zostały zapewne wyrzucone na ogromny dystans i obrała nowy cel. Chce odszukać wszystkie przedmioty oraz zemścić się na znieważeniu przez brata.